Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dwie Twarze IV


Rekomendowane odpowiedzi

Pisać by się chciało, ale życie swoim kołem się toczy. Także wrzucam resztę powieści chociaż minęło prawie trzy lata!

 

 Gdzie jest sprawiedliwość?

W świecie, gdzie niewinni przelewają swoją krew za winnych

w świecie, gdzie lepiej stawiać siebie nad innych

w świecie, gdzie bogactwo stawiane jest przed szczodrością

w świecie, gdzie stać z boku jest mądrością

w świecie, gdzie zło jest nagradzane

w świecie, gdzie dobro jest karane

w świecie, gdzie zły śpi spokojnie

w świecie, gdzie dobry śni o wojnie

 

 

Czym jest sprawiedliwość?

 

Czwarty skryba

II Żelazny tom

Rozdział IV

 

Jedno musiał przyznać - zabawa była przednia. Być może główną przyczyną było to, że napruł się jak stary alkoholik, ale niespecjalnie się tym przejmował. Nie był jedyny - wszyscy za wyjątkiem Tarloka, który zdążył zniknąć kilka godzin wcześniej, nie szczędzili sobie wina. 

 

W końcu pierwszy raz się napił. Wbrew temu, co zwykł słyszeć podczas rozmów szlachty na temat wyborowych win i ich anielskim smaku, wcale nie smakowało tak dobrze. Po pierwszym łyku Evan myślał, że zwymiotuje, jednak z każdym wypitym pucharem smakowało lepiej. 

Teraz siedział oparty na krześle, czując zmęczenie tak wielkie, że prawie zasnął. Prawdę mówiąc, przysypiał co kilka sekund, ale do tej pory budził się chwilę później. Nie sądził, że długo tak pociągnie, trzeba było w końcu się spiąć i ruszyć do dormitorium. Wziął głęboki oddech i wstał, prawie przewracając się w efekcie. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia, i zauważył, że nie jest w stanie utrzymać prostego kroku. Zaśmiał się sam do siebie kiedy zauważył, że jest kilka metrów od drogi, którą planował obrać na początku.

 

W momencie kiedy znalazł się na korytarzu, doszedł do niego następny fakt: nie wie, gdzie jest jego pokój. Każde drzwi wyglądały identycznie. 

Próbował przypomnieć sobie, co mówiła wcześniej Zia. Ach. Podłoga, no jasne. Przeszedł kilka kroków, uważnie nasłuchując, ale nic nie usłyszał. Podskoczył, jednak nie udało mu się lądowanie i z hukiem uderzył o posadzkę.

Usłyszał śmiech kilka metrów z tyłu. Obrócił się i zobaczył blondwłosą dziewczynę z jego grupy. Przez moment zastanawiał się, jakim cudem jej nie zauważył. 

 

Mógłby przysiąc, że dzisiaj z nią rozmawiał. Jak ona miała na imię? 

- Co tu robisz? - zapytał, decydując się na tą wersję. Wersja “co tu robisz, Claro?” nie była pewna.

- Szczerze… - zrobiła speszoną minę - szukam naszego dormitorium.

Zaśmiał się, a za nim znów ona. Masz świetne poczucie humoru, Cassio.

- Ja też - przyznał się Evan i opuścił ręce w geście zrezygnowania - jak widzisz, nie idzie mi zbyt dobrze.

- Zauważyłam, Evan - zachichotała znowu i wystawiła do niego rękę - ja się nie poddam.

Ja też nie, Kate.

- Czemu by nie - wziął ją za rękę i rozejrzał się wokół, jednocześnie drapiąc się po głowie drugą - a masz jakiś plan?

- Hmmm - podrapała się po podbródku - to jest gdzieś tutaj.

Ale z ciebie mistrz dedukcji, Karoline…

- Też tak sądzę - przyznał Evan - jestem gotów przysiąc, że to tu.

Wskazał na drzwi stojące tuż obok nich, na co ona natychmiast pokręciła głową.

- Były jakoś na środku, chodź - pociągnęła go ze sobą wgłąb korytarza, stąpając tak głośno, jak tylko była w stanie, a Evan zaraz poszedł za jej przykładem.

- W ogóle nie czujesz rytmu - mruknęła pod nosem i nagle stanęła - tak, to tutaj!

Co ja bym zrobił bez ciebie, Carmen?

Pociągnęła go za sobą do środka i w ciemności próbowała wymacać magiczną lampę, jednak bezskutecznie. Poszedł za jej przykładem i szukał po przeciwnej stronie.

- Jestem pewien, że była tu…

- Co to ma, kurwa, być?!

Chłopak zamarł na chwilę, po czym wybuchnął śmiechem tak donośnym, że obudził wszystkich śpiących natychmiast. Poczuł, że dziewczyna zaczęła go bić po ramieniu, próbując uciszyć, na początku delikatnie, a później coraz mocniej. Po jakimś czasie, kiedy przed nimi stała już czwórka przewyższających ich o głowę mężczyzn z zaspanymi twarzami, zaprzestał śmiechu i otarł oczy z łez.

- Chyba pomyliłaś pokoje - wyszeptał jej na ucho.

Po długich sekundach zakłopotania, przeprosin za najście i narzekań na własną nieuwagę znów znaleźli się na korytarzu.

- Nie mogłeś wcześniej, co? - naburmuszyła się - Teraz ty nas prowadzisz.

- Jasna sprawa - odpowiedział jej i zrobił minę myśliciela - Myślę…

Cornelia? Kaitlin?

- No…

- Myślę, że…

Claudia? Carrie?

- No…

- Myślę, że to te drzwi! 

Wskazał na drzwi stojące dokładnie naprzeciwko tych, do których niedawno weszli i bez zastanowienia otworzył. Szybko wyszukał jaśniejącą kulę i zastukał, a przed nimi ukazała się sylwetka grubasa. Leżał nieprzytomny na posłaniu, w trzymając w ręce wielki, na wpół obgryziony kawał mięsa. Głośnie chrapanie dowodziło, że czuł się dosyć komfortowo.

- Jestem świetny, przyznaj to - powiedział do niej, przybierając dumną pozę.

- Miałeś szczęście, przyznaję.

- Przyznaj, że jestem świetny - złapał ją lekko za szyję i przycisnął do ściany, przybierając tak sztucznie groźną minę, że aż komiczną.

- Jesteś świetny, Evan - przycisnęła go do siebie i zaczęła całować. Świat dla niego odpłynął, całkowicie ograniczając się do jej słodkich ust. Poczuł, że serce bije mu jak szalone, a ręce sięgają tam, gdzie nie powinny. Zaczął pogrążać się w bezkresnej toni namiętności...

 

Jednak trwało to tylko chwilę. Odsunęła go od siebie, położyła ręce na jego barkach i spojrzała z dołu. Spojrzała tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma...

Bogowie, ona jest prześliczna…

- A ja nie jestem świetna? Powiedz, że jestem.

- Jesteś świetna, Candice.

Już chciał ją znów pocałować, kiedy poczuł, jak go od siebie odsuwa. Zdezorientowany otworzył oczy i zobaczył mieszankę uczuć: najpierw zdziwienie, poprzez szeroko otwarte oczy. Następnie niedowierzanie, kiedy otworzyła usta, a potem smutek, kiedy łzy popłynęły jej z oczu.

 

A potem gniew, kiedy go spoliczkowała.

 

***

 

- Nie dajcie sobie zamydlić oczu!

- Kiedy wkraczamy? - wyszeptał do niego Rins, trzymając trzęsącą się rękę na głowicy miecza.

- Moment…

- Czy król zrobił coś, by obronić ludzi w Carmohhan? Nie! Uwierzcie mi ludzie, byłem tam! Widziałem na własne oczy, jak matki z dziećmi ginęły pod stopami posągu świętego Ry’luana! Bóg sprawiedliwości mi świadkiem, że król nie zrobił nic, by obronić niewinnych ludzi przed rzezią, jaka tam się dokonała!

 Tłum ludzi przed podwyższeniem zaczął przekrzykiwać mówcę, niektórzy wspierając go, a inni bluzgając w jego stronę. 

- Carmohhan samo to na siebie sprowadziło - zaczął krzyczeć wielki, łysy żeglarz, uciszając wszystkich wokół. Kiedy tylko zauważył, że wszyscy go słuchają, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej - właśnie tak! Trzeba było zostawić Kanns ludziom króla, zamiast bawić się w bohaterów! Nawet Cansandończycy nie są tak głupi, by tolerować, kiedy ktoś im podpala zapasy i napada na zwiadowców!

- Chcieli pomóc w obronie kraju! - krzyknęła jakaś kobieta w oddali, dołączając się do rozmowy.

- Chcieli pomóc królowi, chociaż on nie dał im nic! I co dostali w zamian? Głowy swoich mężów, żon i dzieci nabite na pal przed wioską! Powiadam wam ludzie, jesteśmy rodakami. Jako wspólna siła możemy wiele zmienić!

- Zmienić? - odezwał się Einzaff - Zmianę najpierw trzeba zacząć od siebie.

Kiedy mówca zobaczył królewskiego generała na końcu tłumu, pobladł. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz znów je zamknął. 

- Dlaczego nie zaciągniesz się do armii? - ciągnął dalej generał - tak najlepiej przydasz się Larissie.

- Mam walczyć pod sztandarem władcy, który nie dba o swój kraj? - Einzaff sam się zdziwił, jaką odwagę okazał teraz mówca. Co prawda, wymówił to dwukrotnie ciszej niż wcześniejsze wypowiedzi i bladł coraz bardziej, kiedy generał zbliżał się do wzniesienia, ale jednak zaimponował mu.

- Walczyłbyś pod moim sztandarem, a Ry’luan mi świadkiem, że znam się na tym, co robię. 

- To wielki honor walczyć ramię w ramię z tobą, panie - zaczął mówić coraz pewniej - wszyscy wiedzą, żeś wspaniały dowódca i nieugięty wojownik. Ale nawet ciebie, panie, może złamać berło władcy.

Einzaff zatrzymał się tuż przed nim, stojąc w milczeniu. Mówca unosił teraz dumnie głowę, nie bojąc się konsekwencji.

- Daję ci jedną szansę - wyszeptał tak, żeby byli w stanie usłyszeć to tylko oni - albo zrezygnujesz ze swoich oskarżeń, przyznasz się do błędu i odejdziesz w pokoju, albo pozostaniesz przy swoich racjach i odetnę ci głowę tu i teraz.

Mówca się uśmiechnął.

- Niech więc tak się stanie - wypowiedział i uklęknął przed generałem.

Einzaff obrócił się i spojrzał na stojącego obok Rinsa, którego twarz wyglądała teraz komicznie przez grymas niedowierzania. Kiedy wychwycił spojrzenie przyjaciela, tylko wzruszył ramionami i dalej stał z rozwartymi oczami.

 

Generał wyciągnął miecz. Srebrna klinga Ru’lekona, Wilczego Szponu zabłysnęła w słońcu. 

- Wiem, panie, że to król przelewa niewinną krew. Wiedz, że będzie ci to wybaczone, ale kiedy nadejdzie czas decyzji, nie zawiedź nas.

Einzaff przełknął ślinę i uniósł miecz nad głowę. Zamknął oczy, żeby ukryć łzy przed ludźmi i zabił pierwszego w swoim życiu, niewinnego człowieka.

 

***

 

Pac. Pac. Pac. Evan próbował odpędzić od siebie coś uporczywie próbującego zakłócić jego błogi sen, jednak bezskutecznie. 

TRZASK. Otworzył powoli oczy i zobaczył uśmiechniętą od ucha do ucha Zię, przygotowującą się do zadania następnego ciosu głowicą sztyletu. Kiedy ujrzała, że wyrwał się ze snu, z twarzy zniknął jej wesoły grymas.

- Zrobię ci dziś piekło - powiedziała i wyszła z pokoju.

Zachęcające. Z trudem podniósł się z posłania. Czuł się jakby stado słoni biegało teraz we wnętrzu jego czaszki, a jego żołądek zdawał się zaraz eksplodować. Do tego okropnie piekł go policzek.

 

Rozejrzał się po pomieszczenia i zobaczył jego współlokatorów, leniwie rozciągających się na podłodze. Wyglądali, jakby byli torturowani.

 

Prawie wcale nie pamiętał, co się działo poprzedniego dnia. Całe jego wspomnienia ograniczały się do tego, jak jadł i… Pił. No tak.

Niechętnie wstał z łóżka i skrzywił się, kiedy poczuł jak śmierdzi mu z ust. Już żałował, że wczoraj tak bardzo dał się ponieść i rozmyślał nad tym, czym go dziś zaskoczy jego opiekunka. Kiedy spojrzał na grubego mężczyznę, ten uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Wszyscy mamy to samo, bracie.

Chłopiec z bujną czupryną zarechotał głośno i poklepał grubego po ramieniu. Chyba zdążyli się już poznać.

- Jaki mamy dziś plan dnia? - zapytał ich Evan, jednocześnie rozmasowując skronie, w nadziei na uśmierzenie bólu.

- Półgodzinne śniadanie, a potem mamy się uczyć - odpowiedział mu jeden z chłopaków - Właśnie, Zia wspominała coś, że jak przedtem nie pójdziemy do łaźni, możemy sobie już szykować groby.

Gruby zaśmiał się i wyszczerzył zęby do przyjaciela, jednocześnie łapiąc się za nos.

- Ty w szczególności, Willy.

Evan uśmiechnął się i spojrzał na blondwłosą dziewczynę, przypadkiem łapiąc jej spojrzenie. Ta jednak natychmiast się odwróciła i dalej zajmowała się sobą.

 

Po kilku minutach wyszli z pokoju, kierując się za Willym.

- Ogarniasz to? - zapytał go Evan, znacząco patrząc w dół. 

- Czwarte drzwi po lewej od naszych - odpowiedział mu i znów wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Czwarte drzwi po lewej, zanotował sobie w pamięci Evan, czując, że w tym życiu nie zdoła nauczyć się odpowiednio słuchać. Pocieszało go to, że najwyraźniej inni uważali tak samo.

 

Kiedy dotarli do łaźni, dziewczyna odeszła od nich bez słowa i skierowała się w kierunku damskich przebieralni.

- Chyba się nie polubiliście, co? - zapytał gruby i szturchnął go w ramię. W tle słychać było chichoczącego Willy’ego.

- Nie rozumiem…

- Nie pamiętasz zbyt wiele, co?

- Nic a nic. 

Obaj zaśmiali się głośno.

- Gadaliście wczoraj całą noc - wtrącił się Willy - z nami nie zamieniłeś nawet słowa, popatrz. Zmieniasz przyjaciół jak Harlun żony!

- Drań z ciebie - dopowiedział gruby.

- Zimny drań - zgodził się Evan. Zaczęli śmiać się teraz całą trójką.

Mimo to, dali mu do myślenia. Będzie musiał jeszcze z nią porozmawiać, w sumie był całkiem ciekaw, o czym to można rozmawiać całą noc.

 

Kąpiel trwała krótko, jednak odniosła swój efekt. Po dokładnym wyszorowaniu całego ciała i założeniu czystego ubrania poczuł się o niebo lepiej. Psychicznie, bo bóle nadal dawały o sobie znać kiedy tylko mogły.

 

Dopiero gdy znaleźli się w jadalni dostrzegł ilu wyznawców liczył sobie zakon. Widział przed sobą tłum ludzi, przynajmniej setkę zajmujących się codziennymi sprawami zabójców, dorastających lub już upieczonych. Tak po prostu miał zacząć z nimi dzielić życie.

Z jednej strony poczuł przyjemne ukłucie na myśli, że on, Evan, będzie gdzieś przynależeć.

Drugą stroną medalu było to, że będzie nikim innym niż zabójcą. Siepaczem. Mordercą. 

 

Muszę stąd uciec. Dowiem się, gdzie trzymają Lily i już mnie tu nie zobaczą.

 

Zajęli miejsca przy stoliku obok Zii, która już skończyła swoje śniadanie. Przed nią siedziała blondwłosa dziewczyna, która pospiesznie pałaszowała swój posiłek.

- Macie pięć minut i wychodzimy. Radzę się najeść.

Bez zastrzeżeń usiedli i w ciszy zabrali się za jedzenie. Evan skrzywił się na myśl, że znów doszedł do tego samego wniosku: dobrze mu się tu żyje. Zaraz jednak zobaczył w głowie obraz Lily przetrzymywanej w jakimś obskurnym lochu, pijącej własne szczyny. Otrząsnął się z ponurych myśli.

Doszedł do niego kolejny dziwny fakt: siedzieli przy stole w piątkę. Resztę opiekunów otaczało po dwudziestu, trzydziestu ludzi, a ich było tylko pięcioro. 

Za dużo myślisz, Evan. Pomyśl o tej pieczonej kaczce, która poświęciła się, byś zaznał takiej rozkoszy jak ta. I o wodzie. Pyszna, pyszna woda. Więcej wody jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

 

Mimo starań, nie był w stanie pokonać jego największej cechy charakteru, czyli absolutnego braku koncentracji. Zaśmiał się w duchu, kiedy zauważył jak inni czekają na dzbanek z wodą. 

 

Po kilku minutach Zia wstała bez słowa, a oni ruszyli za nią. Teoretycznie, Evan mógłby próbować zapamiętać do których drzwi po której stronie weszli, ale i tak już nie pamiętał jak dojść do jadalni, więc i tak to sobie odpuścił.

 

Zaprowadziła ich do pustej sali. Dosłownie pustej, jeśli nie liczyć dwóch lamp zwisających ze ścian. Pomieszczenie wydawało być się idealnie kwadratowe, o przekątnej do piętnastu łokci.

- Usiądźcie - wskazała im gestem na podłogę.

Jak gdyby to było potrzebne.

 - Jesteście tutaj, żebym wytłumaczyła wam kilka zasad i reguł obowiązujących w zakonie, wytłumaczyć parę spraw i takie tam. Nie muszę chyba wspominać, że za złamanie tych zasad jest kara? Nie muszę. Może najpierw się poznajmy. Ja jestem waszą opiekunką, i tak też macie się do mnie zwracać, tak samo jak do innych opiekunów. Poznacie ich po tym - wskazała na złote paski na ramieniu - do innych adeptów zwracajcie się jak chcecie, wasza w tym głowa kto jak na co zareaguje. Do mistrza Tarloka zwracajcie się tytułem i tylko tytułem. To teraz wy. Po kolei - wskazała ręką na grubego chłopaka.

- Dean, opiekunko - odpowiedział, lekko zdenerwowany.

- Szybko się uczysz. Ty?

- Will.

- Evan.

- Carris.

- Dobrze, koniec tych uroczystości - machnęła ręką - musicie wiedzieć przede wszystkim to, że każdy tutaj odpowiada za siebie. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Jeśli ktoś z was zostanie złapany na grzebaniu w cudzych rzeczach, chodzeniu po niedostępnych mu pomieszczeniach i takie tam, czeka go w najlepszym razie konfrontacja ze mną. Czasami sam Najwyższy Kapłan przyjmuje takich, a on… - zrobiła krótką pauzę - a co mi tam, może kogoś z was czeka niespodzianka. Dobra, co dalej… Zajęcia. Czeka na was dziesięć godzin nauki dziennie, po dwie godziny konkretnych lekcji, kwadrans przerwy i następne dwie godziny, od godziny ósmej zaczynając. Odpowiednio: najpierw nauka o zakonie z Khalidem, walka improwizowana z Kalamema, walka taktyczna z Rothem, alchemia z Teru i na koniec działanie w terenie z moją skromną personą. Ci, u których zostanie wykryty talent będą potem mieli także dodatkowe dwie godziny z samym mistrzem Tarlokiem. Jakieś pytania?

Willy bez wahania podniósł rękę w górę, jak gdyby czekał na ten moment od początku.

- Ta?
- Jak mamy odmierzać czas?

- Ha! - wskazała na niego Zia - Zarobiłeś sobie u mnie dodatkowy wycisk na treningu. Miałam nadzieję że będziecie liczyć bicia serca jak ostatni, którzy nie zapytali. Rozumiem, że widzieliście kiedyś tęczę? Światło luksynowych lamp będzie zmieniało kolor w zależności od pory dnia. O poranku czerwień, wieczorem fiolet. Nauczycie się jeszcze.

- Czy będzie to tak proste, jak usłyszenie dźwięków podłogi? - wyrwał się Evan, nim zdążył ugryźć się w język. Zia spiorunowała go wzrokiem.

- Będzie tak proste, jak oddanie cię Bogini w objęcia, jeśli nie zaczniesz traktować nas poważnie. 

Wystraszyła go nie na żarty. Przeklął się za nietrzymanie języka.

- Oczywiście. Przepraszam, opiekunko.

- Wybaczam. A teraz, zmykajcie.

- Przepraszam, opiekunko - odezwał się niepewnie Willy - gdzie?

- Masz podwójny wycisk. Miałam nadzieję, że będziecie błąkali się bez celu. Drzwi naprzeciw.

 

I już nikt nic nie mówił, w obawie przed dodatkowym wyciskiem.

 

***

 

Ku uciesze Evana, lekcje o zakonie były tak nudne, że nic a nic nie zbliżyło go to do prania mózgu, którego się spodziewał. Khalid okazywał równy brak zaangażowania jak jego uczniowie wygłaszając znane na pamięć formułki bez cienia podekscytowania. Wszyscy w sali starali się słuchać jak tylko mogli, ale czasami było to ciężkie zadanie. Evan cały czas siedział prosto i patrzył centralnie na opiekuna, starając się zrobić wrażenie zainteresowanego, ale po kilku minutach jego umysł zaczął błądzić jak to miał w zwyczaju. 

- ...przez trzysta lat istnienia w zakonie nie doszło do większych zmian. Od samego założenia do dziś władzę sprawuje Najwyższy Kapłan, a za nim stoi pięciu opiekunów. Urząd Najwyższego Kapłana, w kolejności chronologicznej, sprawowali…

 

I tak minęły dwie najdłuższe godziny w życiu Evana, tym bardziej, że nie mógł się już doczekać treningu walki. Wiele razy w życiu myślał o tym jak by to było zostać królewskim rycerzem, honorowym obrońcą słabych i uciśnionych… Trening zabójcy nijak się do tego nie miał, ale przynajmniej pomacha sobie mieczem. 

 

Ta sala lekcyjna była zdecydowanie ciekawsza. Pośrodku znajdowała się duża, gruba mata sparingowa. Pod jedną ze ścian znajdowały się wypchane słomą manekiny imitujące przeciwnika, a pod przeciwną strzeleckie tarcze. W wielu miejscach z sufitu zwisały grube sznury.

 

- Dobra, patałachy, ustawiać się - przywitał ich na wejściu Kalam. Sam nie wyglądał na wojownika: wysoki, niezbyt tęgi facet, ot i tyle. Mimo to, dwie rzeczy były w nim niepokojące. Bystre, badające otoczenie oczy starego, wojennego weterana i zabliźniona już rana przechodząca przez cały policzek.

 

Dwudziestu uczniów ustawiło się szeregiem przed nim, niektórzy zaniepokojeni, inni podekscytowani, a jeszcze inni całkiem obojętni.

- Wyposażenie będzie wam wydawane dopiero na lekcjach u Rotha,  a mi się nie chciało targać takiej kupy żelastwa, więc dziś ponaparzacie się na pięści. Na początek, niestety, muszę wam przedstawić kilka faktów o moich lekcjach.

 Stanął pół metra przed pierwszą osobą w szeregu i zaczął obchodzić ich z każdej strony, mówiąc jednocześnie.

- Pewnie się zastanawiacie, czym się różni walka improwizowana od taktycznej. Otóż moje lekcje będą polegały na nauczeniu się własnego stylu, wyszukiwania odpowiednich dla was kombinacji ciosów i postępowania według własnego widzimisię. Na lekcjach u opiekuna  Rotha nauczycie się fechtunku typowo żołnierskiego, skutecznego, jeśli w przyszłości będziecie walczyć w wielkiej bitwie - parsknął śmiechem - u mnie nie będzie zadań domowych. No i wspomnę, że mi wisi, które z was wróci z obitym pyskiem. Ale koniec gadania! Uczymy się!

 

Stanął kilka metrów przed nimi i wyciągnął ręce na boki.

 

- Jeśli uda się wam mnie pokonać, macie resztę lekcji wolną. Start.

 

Wszyscy stali jak wryci, nie za bardzo rozumiejąc, czy wziąć to na poważnie. Po dłuższej chwili wielki jak dąb facet ruszył na Kalama, a za nim wszyscy inni, jakby czekali właśnie na taki impuls.

 

Opiekun  nie stał bezczynnie. Kiedy dwumetrowy mężczyzna szarżował na niego, ten ugiął lekko nogi, i wyciągnął ręce w kierunku jego przeciwnika. Kiedy ten znalazł się blisko, złapał go jedną ręką za udo, drugą za szyję i przerzucił go bez trudu przez plecy. Facet z hukiem wylądował poza matą, jęcząc z bólu.

Mimo popisowego pokazu, ich mały tłum się nie zatrzymał, jednak nawet mając tak wielką przewagę liczebną, wyraźnie przegrywali. Złapał pierwszego chłopca za rękę i obrócił go wokół własnej osi, w efekcie uderzając nim w trzech następnych pechowców jak maczugą. 

 

Evan biegł razem ze swoją grupą jeden obok drugiego. Bez żadnych omawianych strategii, każdy z nich musiał improwizować, więc jak Evan sądził, będzie to po prostu szarża. Nie mylił się: Dean rzucił się na niego całym swoim ciałem, starając się pociągnąć Kalama ze sobą, jednak runął jak długi na ziemię, kiedy ten tylko zrobił krok w bok. 

 Później wiele się nie zmieniło. Wielka szara masa jaką tworzyli przewracała się z jednej strony na drugą, bezskutecznie próbując chociaż trafić przeciwnika.

 

Po kilku minutach jeszcze tylko wyspiarz stał na nogach. Sapiąc ciężko, ociekając potem i z groźnym grymasem na twarzy stał naprzeciw Kalama.

- Przynajmniej się staraliście - mruknął do niego opiekun - daj spokój Zeke, przegraliście.

 

Z bojowym okrzykiem na ustach Zeke rzucił się w stronę Kalama.  Ten tylko cofnął głowę, kiedy pięść przemknęła kilka cali od jego twarzy. Złapał wyspiarza za rękę i ją wykręcił, aż ten zawył z bólu. Opiekun zmusił go do przyjęcia pozycji klęczącej.

- Nie dzisiaj, chłopcze.

 

To będzie długi dzień, pomyślał Evan, kiedy Kalam zmusił ich do wstania.

- Jesteście beznadziejni - rzekł zrezygnowany - pora na trochę rozrywki. Zrobimy wam walki między sobą. Ktoś chętny?

 

Oczywiście nikt nie był chętny. Większość z nich jeszcze masowała świeżo nabite siniaki.

- Dobra… Raz, dwa, trzy, dziś obity wrócisz.... ty!

To jest chyba jakiś żart…

- Jest jakiś śmiałek, który chce się z nim spróbować?

 Evan patrzył z beznadzieją w oczach, który z olbrzymów będzie chciał mu dać po pysku. Ludzie w końcu tacy są. Lubią dawać po pysku.

 Ukradkiem oka wychwycił uśmiech na twarzy Zeke’a i ogarnęło go przerażenie, gdy zobaczył, jak ten podnosi rękę.

- Ha! No chodź tu!

 Evan podziękował bogom, kiedy ktoś uprzedził wyspiarza. Miejsce strachu szybko zastąpiło zaskoczenie, kiedy zobaczył swojego przeciwnika.

- Jak się nazywasz, ślicznotko?

- Carris, opiekunie - odpowiedziała blondwłosa dziewczyna i stanęła przed Evanem. Cała reszta ich otoczyła, tworząc prowizoryczny ring.

- Chwila, nie uderzę kobiety…

- Więc ona uderzy ciebie - powiedziała Carris i wzięła zamach. Evan nawet nie zdążył zauważyć, kiedy upadł na ziemię, czując pulsowanie skroni i strużkę krwi spływającą po twarzy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kawał dobrej Poezji. :) Dołączam pozdrowienia.
    • Świetna Poezja. Czuję całą sobą klimat tego Wiersza. Pozdrawiam słonecznie.
    • Jak dla mnie, to Wiersz wyśmienity. Brawo. Pozdrawiam serdecznie.
    • @Jacek_Suchowicz dla mnie żywe, mama jest najlepszą tancerką i w ten sposób mnie łagodziła, gdy się nie słuchałam :)  
    • Powiedz, czy słyszysz poszum doczesnego tchnienia? Czy czujesz, jak mój cień jest bliski twoim ciemnościom? Miniona dekada nie zazna spokoju, rozprzestrzenia się ciąg dalszy tej zniszczonej puenty. Musimy zaczekać, aż umierające jabłonie wydadzą zakazane owoce.   Stałeś się wspomnieniem, dla jakiego mogę obłaskawić przyszłość. To, co porusza czasoprzestrzeń, przypomina najwyżej przesyconą łzę; kojarzy się z obawą, w której dostrzegam swoje lustrzane odbicie, pośpiesznie naszkicowany strach. Wciąż zmagam się z nawrotem pamięci, z upojnym odrodzeniem sennego koszmaru.   Skąd wiesz, że w moim wszechświecie wciąż prószą łzy, że tajemnica staje się modlitwą, wydaną przez niewłaściwe słowa? Idę ku tobie, jak cień do światła. Odnajduję cię pośród moich bezsennych nocy, ukrytego za plecami nieba. Ocknie się w nas ten sam złudny krzyk, to wołanie o nieznane.   Proszę, zaopiekuj się moim rajem, z którego tak blisko do piekieł. Moja dusza zatacza koło, coraz większe; smarkatego księżyca rozbolała głowa, gwiazdy cierpią na bezsenność. Płaczesz wciąż pod wiatr, skazany na milczenie, pozbawiony prawdy, przekarmiony istnieniem.   Twoje łzy, choć przekrwione, nie pozostawiają skaz na białym płótnie mgły. Przeobraża się we mnie szczęście, o jakim nie mamy odwagi mówić, które wymyka się przez furtkę serca. Pozostaniesz, choć smutek dzierży tęsknotę, przywiera do szyby, porównuje oddech do pieczołowicie zakończonego dnia.   ***   Odkąd odnalazłam w tobie zwierciadlane odbicie melancholii, odkąd doszukałam się zwycięstwa w nikczemnej czułości - świat stał się dla mnie bezimienną wymówką, postumentem, który dźwiga niczyją chwałę, zaprzestany pokój. Przemierzam ciche kroki, milczące odciski słów, jakie nie przynoszą uśmierzenia, nie kojarzą się z obawą, co przeraża nawet niewinnych.   Przychodzę, abyś zobaczył we mnie utraconą namiętność; miłość, w której odmętach wciąż się pławisz, wciąż przyzywasz osobne noce. Słyszę bezsenny szept twoich myśli, tak boleśnie płonących niby szkarłatny płomyk ufności. Zaciskam pięść serca, staję naprzeciwko przyszywanych marzeń; widzę, jak rośnie w tobie ogłada, jak przeistacza się duch, który ścigał słońce, nasycał niebo.   Przyjdź, zagraj mi tę balladę, która nie potrzebuje słów, nie wymaga światła. Kiedy stoimy u wezgłowia przepaści, sen nie chce powrócić, zima kończy się latem. A kiedy będziemy zmuszeni odszukać pośród łez kroplę deszczu, kiedy powstaniemy z identycznego pragnienia - przebudzi się w nas dzień, który urąga godzinie, złorzeczy sekundom.   Nie pozostanie z nas iskierka ufności, nie uchowa się błaganie o świt. Toczy się w nas odwieczna wojna nadziei z wolnością. Czy wygrasz, stawiając czoła tym, którzy nie zawinili? To tylko usłużna metamorfoza; przemienienie, które da radość udręce, obłaskawi grafomański poemat. Nie zostanie w nas ani kropla, jeden przerażony powiew.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...