Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przebodźcowania ciąg dalszy, a teraz dźwięki, światła. Ten typ tak ma, a lekarstwa nie ma, tylko jak walka z gorączką, obniżanie, a często nie wiadomo, skąd się bierze. U Ciebie słuchawki, daszek.

U mnie w tle radio Pure Mozart przy którym mogę czytać, pisać i pracować. 

Znowu fajny sonet, taki mozartowski, w stanie czystym. Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

@Wędrowiec.1984

Ja mieszkam w centrum Warszawy, wszędzie wokół oświetlone reklamami wieżowce plus jeszcze świąteczne ozdoby. Nigdy nie jest ciemno. Do tego jeszcze iluminacje budynków.

Ludzie próbują z tym walczyć. Czasem nawet skutecznie.

Ekolodzy mówią na to smog świetlny.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Kiedyś wchodziłam do ciemnej garderoby i siedziałam godzinami. Latami (po pracy z ludźmi) nie byłam w stanie oglądać filmów, czytać, słuchać muzyki czy radia. Tylko ciemność i cisza dawała ukojenie.  Doskonale wiem, o czym piszesz. bb

Opublikowano

@Rafael Marius Znam temat, obecnie mieszkam na obrzeżach i tylko w szczycie sporo pędzących aut. Potem cisza i spokój. Czasami biegają dziki. Niektórzy się boją, a przecież nikogo nie skrzywdziły, a pędzące samochody na odcinku 3 kilometrów zabiły lub zraniły kilkadziesiąt osób. W zeszłym tygodniu rozjechały uczennicę przed szkołą. Nie wiem, czy przeżyła. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie ma, ponieważ taki po prostu się urodziłem.

 

O, no to i tak masz fajnie. Żeby cokolwiek zrobić, czy popracować, muszę mieć idealną ciszę.

 

Tak, masakra i murowane przebodźcowanie z prześwietlenia.

 

Miałem i w zasadzie mam do dnia dzisiejszego swoje metody na to, i powiem Ci, że niesamowicie podobne do Twoich. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pewnie tak, choć może bardziej dla tych nietutejszych, bo ja od urodzenia jest przyzwyczajony. W PRLu też było sporo neonów w okolicy. Na moim bloku też.

Nawet pomagałem przy ich zakładaniu.

Dostałem za to sporo różnych śrubek i nakrętek. Przydały się.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Wędrowiec.1984Umysł ma to do siebie, że nigdy nie śpi, nie odpoczywa, ciało zapada w sen, w stan spoczynku, lecz umysł pomimo, że jest częścią ciała, żyje swoim rytmem, a przeciążony myśleniem ma prawo do przesilenia. Nie praktykuję codziennie medytacji, czasami próbuję i rozumiem, że jest to dobre antidotum, taki uspokajacz umysłu, takie ciche tornado rozwalające natrętne myśli, przynajmniej na pewien czas.  

Nie jest to łatwą rzeczą - kontrolowanie umysłu, lecz konieczną, inaczej będzie odwrotnie i wówczas mamy krach czy też meltdown. Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...