Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ano tak, najlepsza noc na to. U mnie z okna to raczej nic nie zobaczę.

Ale pamiętam, gdy jeździłem nad morze to chodziłem z koleżanką oglądać.

Pięknie było widoczne przez wiele dni w sierpniu, co roku, przez 15 lat mojego pobytu w tej krainie z bajki.

Tam było całkiem ciemno, mała wioska kilkanaście domów. Trzeba było poruszać się z latarką.

 

 

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Skoro większość czytelników uznała, za erotyk, to nie pozostaje mi nic innego jak przyjąć do wiadomości, że taki, a nie inny jest powszechny odbiór mojego wiersza.

 

Choć prawdę powiedziawszy, ja erotyków nie pisuję, jednak skoro się spodobał w tak zaskakujący dla mnie sposób, to tylko się cieszyć.

 

Prawdopodobnie dla mnie jako byłego naturysty granica między tym co erotyczne, a zwykłe przebiega znacznie dalej niż u osób, które nie miały takiego doświadczenia. I to wyjaśnia tak duże różnice w postrzeganiu tego tekstu między autorem, a odbiorcami.

 

Dziękuję za pozytywny odbiór i serduszko.

Opublikowano

@Rafael Marius Rajska muszelka, o której piszesz obok całości, jest symbolem prawdy, jakiej nie każdy dostąpi w głosach; to trzeba poczuć, a ja, czuję te wiersz, jak otwarte róże, czy inne kwiaty, które sugerują, że warto się otwierać...

 

tylko w jakim świecie?

 

całość z dużym podobaniem.

 

pozdrowienia

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak to jest właśnie taka tajemnicza muszelka, którą dzieci przykładają do ucha, by usłyszeć szum morza, jednak gdy się wsłuchiwać długo i uważnie można pomiędzy pluskami fal usłyszeć znacznie więcej... rajską prawdę dla cierpliwych i wytrwałych.

 

Tak warto. Gra w życie toczy się na wielu stolikach, na niektórych można być całkowicie otwartym, na innych trochę mniej, niestety są i takie, gdzie trzeba trzymać karty przy orderach i uważać, by nikt do nich nie zerknął.

Lecz wiersz jest tylko o tych pierwszych.

 

Trzeba szukać takiego, gdzie będzie to możliwe... krok za krokiem.  Gdy szczęście choć trochę się uśmiechnie jest nadzieja, że się odnajdzie i nie zgubi. Zguby, kiedyś na wyciągnięcie ręki, a teraz tak odległej.

 

Dziękuję za trafny odbiór i obecność.

 

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...