Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kaczki pływały po spokojnej tafli brudnego parkowego stawu. To dziwne, że w ogóle mogły pływać, chyba tylko dzięki krótkim nóżkom, bo płycizna zbiornika była przerażająca. Woda mogła mi sięgać do połowy łydki, nie wyżej. W dodatku był już listopad, więc raczej współczułam biednym kaczkom, które raz po raz nurkowały w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nawet nie było ciepło, przynajmniej w porównaniu do poprzednich dni, kiedy stojąc tak nad stawem z kaczkami przemarzałam doszczętnie. Najgorzej dłonie. Właściwie to byłam na wagarach, choć wolałabym nazwać to mniejszym złem, bo przecież nie poszłam do szkoły, żeby nie dostać pałki z geografii. A wczoraj z niemieckiego... Ale przynajmniej się przewietrzę, bo ciągle chodzę i ziewam. Dziś czwartek, więc jeszcze jutro pewnie nie pójdę na lekcje, a w niedzielę poproszę Kamila, żeby mi napisał usprawiedliwienie. Kochany chłopak... Zielińska już się nawet nie czepia jego charakteru pisma...
Poszłam usiąść na ławkę, moją ulubioną. Nikt na niej nie siadał, bo to była ostatnia ławka w parku, która nie miała połowy oparcia, wszystkie inne wymieniono, albo przynajmniej „wyremontowano”. Poza tym była schowana w gałęziach płaczącej wierzby…

- Nie powinnaś być w szkole?– Wyrwało mnie to z zamyślenia, aż wypuściłam z dłoni ołówek.
- A co ci do tego, hm? – Spytałam go uśmiechając się lekko.
- Tak tylko pytam – powiedział i usiadł obok mnie. – Ponoć wczoraj też nie byłaś.
- Nie byłam – powiedziałam zgodnie z prawdą, przecież i tak wie, że nie byłam. – Miałam klasówkę z niemieckiego, wiesz, z zastosowania rodzajników. Nie umiałam...
- Aha. A dziś, z czego?
- Z geografii – powiedziałam smętnie. Zaczynało mnie to wkurzać, po co tu przyszedł? Mogłam mu nie mówić gdzie chodzę, jak nie ma mnie w szkole. Ciekawe to, bo wtedy byśmy się nie spotkali, nigdy nie przychodził do tego parku. – Michał... Po co przyszedłeś, co? – Spytałam.
- A tak sobie. Wiesz, byłem ciekaw, czy cię zobaczę, a ponieważ zajęcia zaczynają mi się dopiero o dwunastej – oto jestem – roześmiał się, chyba nieco sztucznie. – A co, nie cieszysz się?
- Cieszę się... Przecież wiesz... Długo się nie widzieliśmy.
- To fakt.
Pewnie, że się cieszyłam, kto by się nie cieszył? Zapadła cisza, troszkę niezręczna. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu byłabym skłonna w takiej sytuacji złapać go za rękę. Głupia romantyczna ja. Wzięłabym się lepiej za geografię, bo przecież trzeba będzie zaliczyć tą klasówkę. Spojrzałam na Michała. Siedział lekko zamyślony. Miał brzydki nos. Szczególnie było to widać właśnie z profilu, zbyt zadarty, jak na faceta. Ale długie rzęsy łagodziły niedogodności związane z nosem, który mimo swojej szkaradności był słodki. W zestawieniu z oczami, strasznie ciemnymi, zupełnie jakby całe były źrenicami, te długie rzęsy były czymś cudnym. Oderwałam od niego wzrok i schyliłam się po ołówek, o którym prawie zapomniałam.
- Piszesz coś? – Zapytał wyrwany z zamyślenia, przez mój nagły ruch.
- Przecież wiesz...
- Wiem. A ty wiesz, że ja je lubię?
Zaśmiałam się. Pytał o to za każdym razem.
- Wiem.
I znów cisza. Teraz to on przyglądał się mi. Zawsze tak robił, ktoś inny z nieśmiałości nawet by nie spojrzał, a Michał potrafił wyłączyć się zupełnie i obserwować drugiego człowieka. Co widział? Spuszczone oczy z pomalowanymi czarnym tuszem rzęsami, lekko zadarty okrągły nos, długie blond włosy, blade policzki. Zaczynało mnie już drażnić to patrzenie, ale nie odezwałam się, bo to by go uraziło. Może nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się wycisza.
A potem nagle odrywał wzrok i zatrzymywał go gdzieś indziej. Czasami wydawało mi się, że to dziwak. Ale przecież wielu jest takich, ja ponoć też bezczelnie wpatruje się w ludzi. I chyba to prawda, tylko ja uciekam wzrokiem, gdy mnie ktoś złapie na gapieniu się, a Michał uśmiechał się i patrzył dalej. Dopiero gdybym się odezwała, to by się speszył. Zwróciłam twarz w jego kierunku, chcąc sprawdzić czy zareaguje jak zwykle tak samo. Nie pomyliłam się, rozpromienił się tajemniczo i otworzył tylko szerzej oczy.
- Przestaań – powiedziałam zawstydzona.
- Co mam przestać? – zaśmiał się i przymknął powieki.
- Obserwujesz mnie. To peszy...
- Przepraszam.... Nie chciałem.
- Nie, nie – zmieszałam się. – To ja przepraszam nie powinnam była zwracać ci uwagi. To przecież nic złego – uśmiechnęłam się na zgodę. – Może się przejdziemy? – zaproponowałam. – Przemarzłam na tej ławce.
- Hm, dobrze, chodźmy.
Ładnie było, szliśmy wolny krokiem, potrącałam butem kasztany. Już nawet nie przeszkadzała mi cisza, bo nadal się nie odzywaliśmy, jedynie sporadycznie jakieś słowo, dwa. W końcu wyszliśmy z parku i zaczęliśmy kierować się w stronę mojego domu. Powiedziałam grzecznie, że moja mama już w pracy więc mogę spokojnie wrócić. Michał powiedział, że mnie odprowadzi kawałek. Właściwie nie miałam nic przeciwko, bo w jego towarzystwie czułam się naprawdę dobrze, a zawsze to kilka chwil dłużej z kimś zamiast samemu. A kto lubi być sam? Nikt.
- Michał – odezwałam się – po co tak naprawdę przyszedłeś?
- Zobaczyć się z tobą. Sama mówiłaś, że dawno się nie widzieliśmy – uśmiechnął się.
- Aha. No tak...
- Zaczyna padać – oznajmił po chwili.
Nie odezwałam się, bo nie miałam nic do powiedzenia. Jeszcze dziesięć minut spaceru i będziemy u mnie. A wtedy, jak zwykle nie podam mu nawet ręki, dygnę tylko lekko na pożegnanie, zaczekam na reakcję, Michał kiwnie głową, odwróci się na pięcie i pójdzie do domu, albo na uczelnie. A ja wjadę obskurną, pomazaną windą na swoje czwarte piętro i zajmę się myśleniem o tym, jakby to było, gdybyśmy… – ot, rutyna. Wyciągnęłam ręce z kieszeni, zwinęłam dłonie w pięści i schowałam w rękawy płaszcza.
Wtedy musnął palcami wystające z rękawa knykcie mojej prawej dłoni. Przestraszyłam się i ze zdziwieniem popatrzyłam na jego, jak zwykle zamyślony, profil. Nic, zero oznak świadomości. Już chciałam pomyśleć, że mam przewidzenia, kiedy on odwrócił głowę w moją stronę i bezczelnie, bez pytania złapał mnie za rękę. A przy tym nic – żadnej mimiki na twarzy, tylko oczy, którymi pochłaniał wszystkie uczucia z mojej twarzy. Czyli zaskoczenie, strach i śladową ilość radości.
- Mogę? – mruknął cicho.
- Yyychy – skinęłam.
I tak szliśmy. Strasznie mi było głupio i czułam, że spłonę za moment. Teraz cisza między nami strasznie mi przeszkadzała, a ja nie chciałam słyszeć swoich myśli, które jak głupie zadawały mi pytania, na które nie znałam odpowiedzi.
Kiedy podeszliśmy pod klatkę mojego wieżowca, powoli rozsupłał dłoń z moich palców.
- Dziękuję – powiedział z uśmiechem, przechylił głowę w bok, popatrzył chwilę, jak stoję oniemiała i poszedł.

Wieczorem dostałam e-maila z pytaniem, czy gdyby chciał być ciut bliżej, to co bym zrobiła i czy wypadałoby.

Opublikowano

Co może być przerażającego w płyciźnie, poza zagrożeniem katastrofy statku, któremu braknie stopy wody pod kilem?
bo to była ostatnia ławka w parku, która nie miała połowy oparcia, wszystkie inne wymieniono, albo przynajmniej „wyremontowano- nie bardzo rozumiem. Lubisz ławkę dlatego że nie ma połowy oparcia?
schowana w gałęziach- zasłonięta gałęziami, schowana pod gałęziami, lub t.p.
długie rzęsy łagodziły niedogodności związane z nosem- jakież to niedogodności?

Opublikowano

LESZKU
kaczki są symbolem partnerstwa, brodzenie w płyciźnie jest przerażającym obrazem powierzchowności; listopad -jesień w pełni, tzn. życiowa koncówka, do tego nie -złota, a zimna; taki obrazek zniechęca, dłonie marzną, dawać ciężko, rezygnacja; nawet poznawanie "nowych lądów" i nawiazywanie kontaktów przestaje być ciekawe; rumianek złagodzi wzdęcia i problemy żołądkowe //albo inne zioła//
połowa oparcia -druga połowa, w której jest oparcie, chociaż często opłakane w skutkach
itd
ogólnie mi się podoba, jak wszystkie STUKU-PUKI, zwłaszcza pomysł
/braki pozostawiam prawdziwym krytykom/
pozdrowienia
AHA, długie rzęsy i brązowa otchłań oczu "odkrywają" skrywaną, łagodnieszą -żeńską- cząstkę w głębokiej męskiej duszy; //niedogodności -też mi się nie podoba//

Opublikowano

ej, nie chodziło mi o krytykanctwo! PRZEPRASZAM WSZYSTKICH, KTÓRZY TAK TO ODEBRALI
ja po prostu nie znam się na szlifowaniu technicznym,/CO WIDAĆ W MOICH ŁUPACH/ ktore zresztą jest bardzo cenne /BARDZO BARDZISSIMO/

Opublikowano

Jeśli chodzi o czepialnictwo stosowane: przywidzenia zamiast przewidzeń wyjdą stanowczo lepiej i poprawniej. Ech, to notoryczne mylenie "romantyczny" z "sentymentalny"... w tym tekście, jak również w większości rzeczy, które potocznie określamy jako "romantyczne" nic romantycznego nie ma, jest za to dużo sentymentu. Jeleń na rykowisku i zachód słońca nie ma przecież nic wspólnego z takim na przykład rozhukanym morzem, którego nie wiadomo czemu nikt za "romantyczne" nie uważa. Ale każdy kij ma dwa końce i nasza bohaterka tekstu, gdyby mówiła "sentymentalne" to w sumie wiele by się posypało i nie wydawałby się może naiwna. Bo chyba wydawać się ma?

Panowie, pax między chrześcijany. W tytule jest napisane bzdet i autorka doskonale zdaje sobie z tego sprawę :) lepiej chyba zwrócić uwagę na to, że pomimo braku odkrywczości i braku wzruszeń tekst jest napisany lepiej niż przeciętna na naszym początkującym prozatorskim podwórku, a nawet niż niektóre wdzierające się do poletka zaawansowanego. Mam na myśli tylko względy formalne, nie wydaje mi się, żeby zawartość była zaproszeniem do rozmowy. Zwracam też uwagę, że z zachwytem przechodziły tu już większe telenowele ;)

kłaniam się,
F.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Berenika97   Miniatura o relacji w której uczucia nie są odwzajemniane.    Ogromna głębia kryje się za tą matematyczna miniaturą.   Niesamowite.     
    • @huzarc  Dziękuję za tą recenzje, zależało mi by każdy przedmiot w wierszu niósł głębsze znaczenie niż pozornie się wydaje. Cieszę się że to wybrzmiało    Pozdrawiam serdecznie.   @Tectosmith  Cieszę się że wiersz działa!! Chciałem oddać właśnie ten pozorny spokój między jednym wydarzeniem a drugim, stan pogranicza. Dziękuję za ten komentarz i poświęcony czas na mój wiersz. Pozdrawiam serdecznie    @Berenika97 Dziękuje za ten obszerny komentarz, Interpretacja metafor jak najbardziej trafna :) czasem zwykłe przedmioty mogą oddać więcej niż tysiąc słów. Miło że przesłuchałaś piosenkę. Pozdrawiam i życzę miłego wtorku :))  
    • Jak dla mnie - wiersz zadumany, może dlatego myśli „lecą” niespiesznie. Wyobrażam sobie peel’a nad brzegiem morza z tą butelką wina i nastrojem do zadumy nad…życiem.Bardzo plastyczny obraz. p.s Tylko nie wiem co tam robi Nelly Furtado, ale  w takim razie nie jest tam ( na tej plaży ) aż tak źle :)
    • Są takie dzieła, które przez swoją inność, kontrowersyjny język  czy wulgarność i seksualizację treści, nigdy nie opuszczą podziemi,  by móc objawić się w pełni  swego anty człowieczego  i bezbożnego mroku, oczom ludzi.  Ogółowi społeczeństwa, które karmione jest kłamstwem,  wyzyskiem i pustą idyllą uczuć. Władza, która rozsiadła się wygodnie w fotelach waszego umysłu. Rozkazuje Wam kochać, marzyć, śnić,  żyć kolejnym dniem lub teraźniejszym  tak mocno jak gdyby jutra miało nie być. Musicie pokładać nadzieję  w pracy, zysku, dostatku. Kłaść podwaliny z własnych ciał. Jak cegły pod budowę świetlanej gospodarki.     Kochacie kicz i tęczowość sztuki upadku. Czegoś na wzór muzyki, poezji i kina. Śmietniska, odrzutu przemielonego z farsą. Czegoś co wywołuję u mnie  nawet nie obrzydzenie. A strach przed zidioceniem. Nie ma miejsca dla człowieka. Dla idei.  Wszystkich mesjaszy ukrzyżowano. A człowiek współczesny, spalił i obrócił w pył swą cywilizację.     Cóż Ty sztuko uczyniła młodym, że płonie na stertach  papier zapisany przez wieszczy? Pękają, łamane pod butem i na kolanie płótna smutnych, sensualnych pejzaży, naturalna nagość i intymność aktów, sceny batalii i potyczek. Pędu końskiego i huku samopałów. W domowych świątyniach,  rozwidlonych zza okiennych rolet, nikłym światłem ledowych lampek. Na podręcznych,  kilkudziesięciocalowych ekranach, przebiega życie przez palce, zajęte baraszkowaniem  w słonych przekąskach. Podzielone jest na  odcinki, sezony i sagi. Saga o ludziach,  którzy ludźmi już zwać się się mogą. Nastał dzień gniewu znany z księgi. Nie Bóg jest winowajcą. Nie Szatan nawet. A człowiek, innowacja i postęp.   Lecz po katastroficznym pożarze  i trzęsieniu ziemi. Zaszło jak zawsze słońce  za krwią nabiegły, zachodni horyzont. Władztwo objęła noc. Zimna, lodowata, mgielna. Z tej mgły gęstej, wychynęły postaci. Byli podobni do ludzi. Dzikich, pierwotnych, pierwszych. Lecz mimo wrzasków i krzyków  niepodobnych do żadnego języka, mimo pijaństwa, palenia opium  i wolnej syfilisowej miłości. Byli elitą i dziećmi upadku, który zrodził największy triumf.     Dla nich nic znaczy wszystko. Koniec jest początkiem. A forma i styl są nienaganne. Żyją poza światem widzialnym. Świat kiedyś ich szukał. Pytał do czego są mu potrzebni. Odpowiadali. Do niczego. Nie Tobie. Nie innym. Kochamy tylko siebie i sztukę. Niech żyję sztuka! Pełna brutalnego naturalizmu. Pełna zgnilizny, śmierci i zgorszenia. Pełna pytań bez odpowiedzi, egzystencjalnego bólu istnienia. Pełna szoku, oporu i odrzucenia. Indywidualności ducha. Pogrzebu za życia. I trucizny współżycia społecznego. Dekadencki bal owładnął ulice,  pełne tych postaci i tańczyli oni tak w narkotycznym upojeniu  aż do brzasku.     Zbudziłem się dość nagle i niespodzianie. Ranek musiał być w pełni  bo słońce stało już dość wysoko. Rozejrzałem się wokół i szybko zorientowałem się gdzie byłem. Spędziłem noc tym razem  nie w piwnicznych odmętach kamienic rynku, nie w pustostanie na granicy lasu a w samym centrum parku miejskiego, naprzeciw już nieczynnej  z racji pory roku fontanny. Biała, zgrabna, jesionowa ławeczka  służyła mi za łóżko  a brudny tobołek z garstką moich rzeczy  urósł w potrzebie  do rangi poduszki bezdomnego.     Usiadłem z trudem, kaszląc przy tym. Otarłem zaróżowioną twarz  obrośniętą siwą, skołtunioną brodą. Blade, ledwie błękitne oczy  trwały jeszcze w odmętach pijackiego snu. Zatarłem je brudnym rękawem. Od razu poczułem się lepiej. Bardziej trzeźwo. Pomiędzy dziurawymi butami,  walały się zeschłe liście i gałązki, strącane przez ostatnie dni  silnym wschodnim wiatrem. Było jednak przyjemnie ciepło  jak na początek października.     Właśnie październik. Początek roku akademickiego. A park był usytuowany zaraz naprzeciw akademickiego miasteczka. Ludzi była wokół masa. Większość stanowili uczniowie i studenci, śpieszący na zajęcia i lekcję. Wielu z nich przycupło na ławkach wokół mnie i czytało notatki  lub zlecone przez profesorów książki. Inni jedli spóźnione śniadanie a część po prostu odpoczywała,  obojętna na wszystko, z dymiącymi papierosami w dłoniach. Wsłuchani w rytm obudzonego miasta z którym wetknięta w jego centrum przyroda nie mogła konkurować.     Już miałem wstać i ruszyć przed siebie  tak daleko jak nogi poniosą, lecz ujrzałem dosłownie naprzeciw siebie postać młodej kobiety zaczytanej w książce której okładka i tytuł, wywołały u mnie gęsią skórkę  i odruch wręcz wymiotny. Dziewczyna mogła mieć  co najwyżej osiemnaście lat  co klasyfikowało ją szybciej na uczennicę liceum niż studentkę. Była istotnie urocza i urodziwa. Długie blond włosy  opadały jej wręcz na kolana  gdy była pochylona nad lekturą. Zielone, duże oczy.  Skakały ze słowa na słowo, widać urzeczone i pochłonięte przez wyimaginowany świat w nich zawarty. Rzęsy miała pięknie wydłużone makijażem  a brwi nakreślone idealnie wąska linią podkreślały jej wspaniałe rysy  i nieskalaną młodość cery.     Czy może mi panienka powiedzieć, czy nadal w szkole uczą,  że on wieszczem i wielkim poetą był? Pierwej nie oderwała nawet oczu od lektury, ale wreszcie odpowiedziała,  choć tak chłodno i obcesowo,  że aż pożałowałem pytania. Uczą tego nadal drogi Panie.  Uczyli zapewne i w Pana czasach,  uczą teraz i za dwieście lat nadal będą. Wielkim poetą był.  I basta.     Aż nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Panienka wybaczy ale wierutne to brednie. Ballady, romanse, epopeje… brednie, brednie, po stokroć brednie, w które wierzyć może jedynie  ciało i serce młode. Naiwne i nie znające życia. Uczucia, miłości, rzędy dusz,  małe i wielkie improwizacje. A małe i wielkie są tylko kłamstwa  tej całej romantycznej hucpy. Ale ma panienka jeszcze czas się przekonać na własnej skórze, choć nie życzę tego z całego serca.     Dziewczyna aż poczerwieniała ze złości. Pan widać kloszardowy krytyk  i literat pierwszej wody,  skoro kultura klasyczna Panu tak nazbyt uwiera i wadzi.  Cóż zatem powinnam czytać  wedle pana mniemania,  co mi nie zniszczy serca i duszy  nie wyda na pułapkę kłamstwa. Co Pan niegdyś czytał  i skończył w rynsztoku? Panienka jest już duża i powinna czytać prawdziwą literaturę. Modernizm jest jedyną ścieżką i lekarstwem. Baudelaire, Verlain, Poe,  Przybyszewski, Grabiński…     Pan każe czytać mi szaleńców! Wariatów i ludzi obłąkanych. Czytać ich tylko po to by samemu zjechać po równi pochyłej ku szaleństwu. Widać Panu z nimi po drodzę i pod rękę. Wygląda Pan jak oni i ich bohaterowie. Ja jestem ich epoką Droga Pani. A czy zna Pani poetę z naszego miasta. Miał na nazwisko Tracy. Zaginął lata temu. Niektórzy twierdzą, że umarł. Tracy… ten świr udający w swych utworach, że żył przeszło sto lat temu, zresztą podobno jego mieszkanie wyglądało tak jakby mieszkał tam Dostojewski a nie on.     Czytałam kiedyś kilka jego wierszy. Przerażająca lektura. Depresja, lęk i upadek człowieka. Ponoć chodził codziennie na cmentarz by szukać samotności i weny. Czasami spał między nagrobkami  Wyruszał samotnie w nieznanych kierunkach  tylko po to by gdzieś pośrodku lasu, mieszkać w szałasie tygodniami  Tylko po to by pisać. Podobno zastrzelił się  pewnej zimowej nocy na cmentarzu. Pochowano go jako nn bo tak sobie życzył. Ale grobu nikt nigdy nie widział. Przeraża mnie Pan i pańskie autorytety.   A więc nie będę już przeszkadzał w lekturze. Wstał piękny dzień więc  i mi wypada wstać i iść, szukać swego grobu. Za dnia szukam śmierci  a nocą tonę w objęciach  balu nihilistycznych figur. Nigdy nie wiem czy na cmentarzu, wreszcie wychynę z bezimiennego grobu, czy w trumnie z kochanką  o twarzy zabranej przez rozkład  będę łaknął i pragnął jej krągłości rozkładu, którymi karmię swą wenę zbrukanego, przeklętego poety. Wtedy widać mnie poznała i zemdlała. A ja podszedłem do niej, wyciągnąłem  z jej zimnych lekko wilgotnych dłoni  książkę wieszcza i wyrzuciłem ją  do kosza obok ławki. Uchyliłem jej ronda na pożegnanie i ruszyłem na cmentarz do swego bezimiennego grobu.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...