Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Czym jest szczęście?

 

W środku nocy samochód zajeżdża pod mój dom.

Słyszę kroki na schodach, krzyki, pukanie w drzwi.

Uff, to nie po mnie, to piętro niżej…

 

Pozdrawiam.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • 3 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Dziękuję

 

 

kryształki z łez

 

Dostrzegać odbicie płatków świata w tafli jezior dni, otoczyć troską ziarenka chwil, rzucone przez wiatr. Podawać dłoń, co szalem otula deszczu cierń. Okryć chłód wrażliwości kocem. Paletą uczuć opatrzyć migoczące dusze, nocą, rzeźbić kryształki z łez. Bezdomnym smutkom podarować schronienie. Bezinteresownie otrzeć płacz, patrząc poza siebie, ofiarować serce.

Opublikowano

Ta najpiękniejsza z chwil szczęściem jest, schronieniem smutku, ufnością, nadzieją, pozwala ogrzać serce wzajemnie oczami miłości, imię ma prawdziwych uczuć.  Ta najpiękniejsza z chwil trwa.

Opublikowano

Nie chcę być nikomu udręką, utrudniać życia, przeszkadzać. Boję się zranienia. Boję się, że znowu złamię swoje serce, ile razy jeszcze wytrzyma, ile sklejeń, popękań, smutku. Pytam życie o sens życia, czy jutro uśmiechnę się tak, jak kiedyś wierzyłam, czy z moich oczu spłynie dobrze znana łza.

 

Serce to takie słońce smutku, kruchość rysująca empatię, czułość na słowo innych.

Opublikowano (edytowane)

Nie płacz łezko, świat w deszczu kroplach płatki otwiera róż, w dłoniach pejzaż chwil. Pozwól łezko dostrzegać ludzkich serc i dusz mądrość, dobroć, przyjaźń, miłość.

 

Powiedz mi kryształku, jak ocalić serce, w zgiełku świata, co oznacza być lepszym, co oznacza być gorszym, kiedy wobec narodzin i śmierci wszyscy tacy sami. To życie mija jak mgnienie, czym jest, nieczułością, zobojętnieniem, czy dostrzeżeniem każdej z chwil wokół, nocy, słońca w każdych życia oczach.

 

Edytowane przez Nazwaużytkownika (wyświetl historię edycji)
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Rozwieszone na nieboskłonie, czasem niewidzialne, otulają oczy, migoczą na dnie, morza, skryte w piasku, promyku, cieniu. Najpiękniejsze perłą są serca i sercem są perły słowa, dotykające serca najpiękniejszym.

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano (edytowane)

To, co szczere i dobre, prawdziwe i odpowiedzialne wypełnione jest sercem, wierząc, że dostęp lub brak technologii nie może decydować o wnętrzu człowieka, o delikatnym istnieniu człowieka, bądź nie. Cisza bowiem nie oznacza braku ludzkiej miłości, bezduszności. Bywa radością, dłonią przytulającą się do drzew.  Niewielka różo, bądź proszę w ciszy przewodnikiem duszy. Pozwól mi wierzyć w dobroć, serce, być wrażliwą na krzywdę świata i życie. Pozwól mi odnaleźć prawdziwą, mądrą miłość w sercu człowieka i ty różo pustyni, jak ciebie naszkicować, namalować rosą, kropelkami deszczu, czułością wśród drobinek piasku, w słońcu, co otula dłońmi ciepłem.

Edytowane przez Nazwaużytkownika (wyświetl historię edycji)
  • 3 tygodnie później...
Opublikowano (edytowane)

            Smutek przeszywa moje serce, kiedy siedzę sama pośród zatłoczonych miejsc, nie woła o ciszę serca nikt, chcę wierzyć, że drugi człowiek to dla człowieka siostra, brat, nie jest w stanie zadeptać serca, czy serc, smutku, szczęścia, w krzyku po swoje szczęście. Czy na pewno nie jest, przeżyłam smutek, strach, morderstwo, sens.

 

***

 

             Serce moje pękało każdym dniem, nieznacząca nic dla świata cząstka jaką jest każdy człowiek, pozbawiona barw dusza, bo jestem tylko ziarenkiem piasku, znaczę nic we wszechświecie. Czy życie, to krótkie życie mierzy się miarą materializmu. Co się stanie z sercem człowieka, gdy dotrze do kresu bezradności, czy na pewno przebierając się serca są miłością względem wszystkich ludzi.

 

***

 

          Różo pozwól mi pochwycić Ludzki ból, cierpienie, by nie mogło upaść nieotulone sercem.

 

***

    Piękno serca.

 

Piękno serca. W tej melodii oczy serca są gwiazdy duszą. Usłyszeć ją w sercu, wodę, co ociera łzę, odnajdując w sobie siłę i przyjazną dłoń, która otwiera wnętrze.

 

Ilekroć w nie się spogląda, można dostrzec miłość, dobroć. Czasem płacze, przemoknięte od smutku, mimo, że bardzo się raduje, szczęśliwe jest, cicho szepcze, aby nie zgubić wrażliwości. Serce jest najpiękniejszym darem.

 

***

 

                Różo, która jesteś niebem nocą, wskaż proszę mi drogę, pochwyć moje serce, przytul czułością snu pod powiekami.  Różo, która jesteś niebem nocą, znajdź proszę drogę, różo, wskaż proszę mi drogę, otul serdecznością serce.

                Kiedy bywam tylko łzą, okruszkiem, gdy smutek i płacz przeszywa moje serce, przytul mnie kryształku, pozwól mi wypłakać wszystkie łzy, nie wypuszczaj z dłoni. Bowiem mądrość, dobroć, przyjaźń, miłość otula się nocą wśród gwiazd, w tej najpiękniejszej z melodii.

 

                                                                                     ***

Każdy szept, bicie serca, potrzeby innych, krzyk smutku, płaczu i cierpienia, w tej ciszy wnętrza człowieka, kto sercem potrafi dostrzec, dostrzeże. Nie potrafię krzyczeć, mówię tylko szeptem, szczęście to wszystko niematerialne, dusza, serce. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Nazwaużytkownika (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

         Słońcem przenikasz księżyc dobra różo, niosąc sercem nadzieję, to życie, złote listy myśli, światełka przeglądające się w jeziorze pejzażem uczuciowości. W wieczornych drzewach, śpiewie ptaków rysuje je rozpromieniona na spokojnym nieboskłonie tęcza z barw. Od zawsze jestem, tuż obok życia, tam, gdzie cierpienie i smutek, świat pozostawia czarnym i białym, przytulam serca dobrocią z gwiazd, bowiem nocą są jak przyjazne dłonie, wyciągnięte w stronę piękna.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano (edytowane)

         Ile kresek pędzla potrzeba, by uchwycić moment, oddać chwilę, jedną chwilę szczęścia. Słońce jest punktem zbieżnym kompozycji światłocienia, głębi barw molowych i durowych. Różo, niewidzialna jak łza, artyzm słów malarstwa muzyki prowadzisz czasem po akordach ulic. Wierzę, że istnieje Szczęście, bez tej wiary jestem tylko ziarenkiem piasku.

          Różo masz w sercu płatki ciepłych, dobrych uczuć, oparcia dla myśli, Różo masz w sercu serce.

 

 

09.06.2023 r. Dziękuję za czytanie, piękne komentarze, serduszka. Takie wartościowe słowa, czyny, zamieniają życie, myśli, uczucia w promień słońca. Są jak kwiaty kwitnące w ogrodzie życia.

Edytowane przez Nazwaużytkownika (wyświetl historię edycji)
  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Leszczym Zacznę od końca- bo też końcówka rozłożyła mnie na łopaki wręcz

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A całość, cóż mocno zyciowy realistczny obrazek  
    • @Bożena De-Tre Ale co ? Te dwa pióra ? Nie strasz mnie !
    • @Annna2 @Annna2 Anią, ja byłam przekonana, że Ci odpisałam... Niech mnie, przepraszam. Jak mi teraz głupio, i słusznie. Mam nadzieję, że wiesz, że nigdy umyślnie bym tak nie zrobiła. Co do poprzedniego komentarza, to tak, oby tak było. Nie gniewaj się, proszę. @Annna2 proszę Cię, nie pisz tak nawet.  Ja jestem po prostu głupia, nieuważna jakaś. Wiesz przecież, że piszesz świetne wiersze, że piszesz mądrze, że poruszasz ważne tematy, że potrafisz wejść w teksty innych i wydobyć z nich to co najważniejsze... Wszyscy to wiedzą, Ty też musisz.  Ja Cię jeszcze raz przepraszam.
    • „Karaluchy bez kompasu”  "wiersz o dzieciach" ich życie to łysa żarówka zawieszona nad czaszką, w malutkim kwadracie w bloku, wyjąca jak rtęć w gorączce. nie świeci - tylko rzuca cień własnego śmierdzącego światła, a oni siedzą pod nią jak karaluchy w garniakach zrobionych z porzuconych butelek i plastiku z dna oceanu, kupionych w lumpeksach z centrów ich ponurych miasteczek. umierają na miękko, z oczami wbitymi w ekran jak w hostię. nie mają marzeń - tylko zdrapki, które śnią im się nocą jako języki lizane przez automat do kawy. ich glowy to akwaria z brudem po reklamach, gdzie pływają złote rybki z amputowanymi życzeniami. serca mają zrobione z topniejącego linoleum, biją na przemian z dźwiękiem nadchodzących powiadomień. nie mają idei -  tylko strzępy logotypów wbite w korę mózgową jak tatuaże z supermarketu. ich dusze są jak portfele po przejściach - pełne paragonów i kieszonkowego od rodziców na emeryturze. przyjaciele? głosy w słuchawkach, co grają playlisty melancholii, czasem piwo na murku pod sklepem. kochankowie? ciepłe zwierzęta z funkcją „mute” i oczami jak ślepe panele dotykowe, na jedną noc przy zgaszonym świetle, bez funkcji wydaj resztę. w ciemności prezerwatywa wypada z ręki, a potem wrzask na placu - "ful  aborcja od zaraz". dni - długie gumy do zucia, ciągną się jak kisiel po podłodze w lunatycznym biurze, zostawiając na stopach lepką warstwę cyfrowego kurzu. sny - pamiętniki cudzych pożarów, które próbują odczytać przez filtr z benzyny. jedzenie - topiony serek z biedronki, gratisowy hot dog od kumpla z marketu i niedzielny schabowy u mamy. chodzą jak strusie w szpilkach, z głowami w powietrzu, które śmierdzi Wi-Fi. oczy mają jak przeterminowane lody - niby słodkie, ale coś się w nich psuje. a pod powiekami mieszkają dźwięki niedokończonych myśli: "ja...ja...ja..." „może… może… może…" kiedyś...kiedyś...kiedyś..." ich zazdrość to pies z dwiema głowami, gryzie ich krtań i genitalia naraz, znaczą podłogi krwią, ale myślą, że to nowa wersja dywanu IKEA co dziadek kupił im na imieniny. i żyją - nie dlatego, że chcą, ale boją się, że śmierć nie ma Wi-Fi. bo w ciszy słychać echo: „tu nic nie ma”, głodne, lepkie słowa, co śpią pod językiem jak zdechły szczur w kiblu. nie mają hobby - tylko palce, co w nocy same scrollują do końca internetu. nie mają Boga - mają aplikację, co przypomina o oddychaniu i wysyła wersety z cytatami motywacyjnymi. kiedy umierają - to jak dym z grilla zrobionego z plastikowych lalek od dorosłych dzieci sąsiadów, a ziemia przyjmuje ich cicho, jakby wrzucała imię do folderu „spam”. i gniją - powoli, elegancko, jakby ktoś chciał z tego zrobić reklamę perfum Armani unisex, dla ludzi, którzy już nie czują niczego. „Dwuosobowa wersja nieba" "wiersz o rodzicach" ich miłość to żaroodporne naczynie wyprodukowane w piekle TEFAL gdzie gotuje się nicość na średnim ogniu z przyprawą „co by było gdyby” . ich dzieci już wyrosły, mają własne Wi-Fi i cienie z plastiku. makaron al dente stygnie, ona je go z oczami wywróconymi jak szklane kulki, on nie je - tylko gryzie powietrze jak wirus. mieszkanie - kapsuła z katalogu snów, w której nie da się zasnąć, pełna przedmiotów z instrukcjami w języku, którego nie znają ich dusze, albo tymi z allegro co śmierdzą psem poprzednich właścicieli. on - hologram mężczyzny, ubrany w koszulę tak nudną, że aż marazmem krzyczy w podczerwieni, jego ręce to ramiona taśmy produkcyjnej co dniem i nocą składają cudze sukcesy. ona - awatar o smaku gumy balonowej, ma w ustach język swójego dyrektora i w kalendarzu ślicznego chłopca, który pachnie jak podpalony dezodorant i drugi dzień sierpnia. jej biurko - ołtarz zdrady, gdzie złożono ofiarę ze wstydu, dziurkacza i spinacza biurowego. frank szwajcarski - kochanek numer trzy, gryzie ich po nerkach, kaze im szeptać „spłacimy to” w rytmie ciężkiej arytmii serca. ich dusze - klatki na ptaki, ale ptaki dawno zdechły i teraz robią za dekoracje. na ścianie - zdjęcie, ona patrzy do tyłu, on w hipotekę, a między nimi - kody QR do niczego. seks - jak aktualizacja systemu Samsunga: wymuszona, zimna, a coś potem działa zawsze wolniej. miłość - jak czarna skrzynka, nikt nie wie, co się wydarzyło, ale wszyscy są martwi. czasem śnią im się ich własne dzieci, ale wplątane w kable  przez które nieustannie wrzeszczą: "więcej kasy." i szeptem dodają: „mamo, tato, coście ze sobą zrobili?” i znikają w reklamie kredytu odnawialnego. słuchają Spotify melancholii i piją wino z Biedronki tej zza rogu. jakby to był eliksir nieistnienia. czasem jadą do dziadków pod Bydgoszcz, gdzie chociaż jeszcze pies Burek szczeka normalnie. kochają się jak dwa cienie, pod co zgubiły źródło światła, ale jeszcze nie wiedzą, że już ich nie ma, bo ktoś właśnie zabrał im cienie ich własnych ciał. życie? wersja demo z napisem: „pełna funkcjonalność po śmierci”. tylko echo między ścianami robi slam poezję z ich zawodu: „ja...ja...ja...” „może...może...” „zostań... albo chociaż odśwież stronę”. i tak trwają, z wdziękiem, jakby to był trend z TikToka albo nowa idea z TVNu. płoną - nie od miłości, ale od przegrzanych ładowarek. I kiedy w końcu znikają - to jak ostatnie okno w przeglądarce: pełne zakładek, których nikt już nie otworzy. "Zwykłe niebo, edycja analogowa" "wiersz o dziadkach" ich miłość to szkliwo na glinianym garnku, pieczołowicie lepionym między jednym wykopem ziemniaków a długim spojrzeniem, które nic nie musiało tłumaczyć, bo mówiło wszystko. ona - w fartuchu z poplamionym haftem, który zna więcej przepisów niż internet, on - z rękami jak zgrubiałe korzenie drzewa, co trzymało dach, rodzinę i ciszę w całości. żyli w epoce, gdzie zegarki tykały jak serca, a nie jak deadline'y. dom był z czerwonej cegły budowany własnym potem i pachniał zupą szczawiową, kurzem, i Trybuną Ludu, której nikt nie czytał do końca, bo życie było ciekawsze. pod kuchennym oknem rósł różowy bez, a na kredensie - pudełko z nitką, bo zawsze coś się rwało, ale nigdy - między nimi. telewizor "Rubin" -  święte ognisko, przy którym zbierało się plemię sąsiadów, żeby obejrzeć pogodę, i przemowę pierwszego sekretarza. a potem milczeć razem - na "Kobrze". miłość była drewniana: skrzypiała, gdy zawiasy siadały, trzeszczała, gdy się kładli na starym tapczanie, ale trzymała - mimo wszystko. ich codzienność - bez tapet, ale z tapetami, co odchodziły w rogu pokoju  jak wspomnienia wojny, która nie skończyła się w kronikach filmowych, tylko w ich własnych  kolanach. czas odmierzały dym z komina, powolne kapanie kranu, i szczekanie Burka - nic nie było „smart”, ale wszystko było obecne. on miał kieszenie pełne kluczy i gwoździ, ona - wspomnień, nikt nie mówił o „work-life balance”, bo życie i praca były jednym i tym samym: wychodzeniem z siebie i powrotem z mlekiem. seks - jak sianokosy: rzadki, cichy, potrzebny, czasem zbożowy w zapachu, czasem z westchnieniem, co znaczyło: "jeszcze żyjemy". dzieci były sensem, wnuki - nagrodą, a Bóg - niepowtaralnym hasłem do sensu, pisanym kursywą we mszy o siódmej. kiedyś usiądą na ławce - jak na granicy światow - i będą patrzeć, jak ich dzieci płoną od kabli, a wnuki próbują zrozumieć, po co kiedyś mówiło się „dzień dobry”. a potem zgasną - nie jak ekran, ale jak świeca: z dymem, który pachnie tym, co było prawdziwe. i tylko piec kaflowy jeszcze przez chwilę będzie grzał światłem pamięci, nawet gdy nikogo już nie będzie w kuchni.      
    • @Alicja_Wysocka ... co się tutaj wyrabiało :) No, teraz to musztarda po obiedzie :) pozdrowienia
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...