Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Nie poddam się – powiedziała cichutkim głosem do Anioła.
- Wiem o tym. Walka jest twoim atutem.
- Chcę zasnąć... - to powiedziawszy, zmrużyła swoje piękne zielone oczy.
- Miłej wędrówki snów, Księżniczko – rzekł Anioł, po czym zanurzył się w lekturę lokalnego dziennika.

…………………………………………………………………………………………………..


- W naszym mieście nigdy nic się nie dzieje. By przeżyć coś niesamowitego, musiałabym jechać chyba do Warszawy. Nie ma to jak zacofana mieścina… - narzekając, ubrudziła czekoladowym lodem bluzkę z wizerunkiem Marilyn Monroe.
- Nie przejmuj się, Pam. Jeszcze tylko chwila, a opuścimy to miejsce na zawsze. A tak w ogóle, gdzie zamierzasz studiować? – zapytał przyjaciel, Bernard, podając przy okazji chusteczkę higieniczną.
- Sama nie wiem. Może Poznań? Albo Toruń. Prawie w każdym mieście akademickim można wybrać architekturę.
- No, ale gdzie twoi starzy woleliby, byś poszła?
- Nie liczę się z ich opinią… Nie mam pięciu lat. Jestem już końcu dorosła! W ogóle, co cię to obchodzi? Nie masz swoich zmartwień? Lepiej kup mi wodę mineralną, bo samą chusteczką tej plamy nie usunę.
Nie zaskoczył Bernarda wybuchowy charakter odpowiedzi Pam. Zresztą gdyby on miał takich rodziców… Z nimi nie dało się normalnie żyć. Za każdym razem pragnęli ingerować w sprawy swojej jedynaczki. On wiedział to najlepiej – znał Pam od dzieciństwa. Zawsze Pamellyna (jak to uwielbiała mawiać jej mama) była oczkiem w głowie rodziców. Wiadomo – matka stomatolog, ojciec prawnik – pragnęli zapewnić jej wspaniałe bytowanie. Już w czasach piaskownicy Pam charakteryzowała niesamowita pewność siebie i poczucie własnej wartości. Była typowym przywódcą – nieustępliwa, z magiczną siłą perswazji. Do tego zawsze nosiła najmodniejsze ubrania, jej zabawki były urzeczywistnieniem marzeń niejednego dziecka. I ona… Cała Pam. Piękne kasztanowe włosy, opadające na twarzyczkę z delikatnymi, wzorcowymi wręcz rysami. Wspaniałe, zielone oczy, kryjące w sobie nieogarniętą głębie. Nic dziwnego, że od dzieciństwa miała powodzenie wśród chłopców. Ona była jednak wybredna. Może inaczej – miała swoje zasady. Dlatego długo była sama. Wszystkie koleżanki zakochane po uszy w swoich amantach, dziwiły się Pam. A ona czekała. I doczekała się. Szatyn. Nie Polak. Francuz. Wiadomo – Pam zawsze była oryginalna. Chodzili na romantyczne spacery, wyglądali rzeczywiście na zakochanych. Mówiła do niego Avenir, gdyż wierzyła, iż zawsze będą razem – teraz i później. Nie udało się. Powrócił do swego kraju, nie pisał. Ale Pam nie poddała się bez walki. Zawsze taka była. Gdy na czymś jej bardzo zależało, potrafiła zrobić wszystko. Namówiła rodziców na wyjazd do Paryża. Stamtąd zadzwoniła do swojego ukochanego. Zaproponowała spotkanie. Chciała dowiedzieć się, dlaczego nie pisze, nie chce podtrzymywać z nią kontaktu. Wyznał prawdę. Już kogoś ma. Pam poczuła gorzki smak przegranej. W jej oczach były łzy. Ale… wybaczyła. Nie przegrała. Wciąż była w grze. Przyjaciółka. Często do siebie pisali, odwiedzali się. Wielka miłość – wielka przyjaźń. Jak w bajkach…
To było 2 lata temu. Teraz Pam nie była już podlotkiem. Była kobietą. Właśnie stawała przed możliwością wyboru drogi życiowej. A rodzice? Jak zwykle nie dawali jej szans na własną przyszłość. Tak naprawdę, to oni dokładnie zaplanowali każdy dzień swojego dziecka. Zostanie ekonomistą. Studia – najlepiej w Bostonie. Albo w Melbourne. Matka słyszała, że ta tamtejszych Uniwersytetach wykładają najlepsi specjaliści. Przecież ich córka musi mieć to, co najlepsze. Będzie przez wszystkich szanowana, ludzie będą ją podziwiać, zachwalać – tak, jak teraz. Jednakże Pam miała inne marzenia. Chciała studiować architekturę. I w Polsce – tak jak wszyscy. Denerwowały ją myśli matki, która tak bardzo chciała zrobić z niej, Nad-Człowieka. Kiedy ona chciałaby zostać kimś normalnym. Po prostu Pamelą.
W głowie miała natłok myśli. Tak – Bernard miał rację. Dlaczego na niego nakrzyczała? Powinna zważać na słowa. Szczególnie w jego przypadku – przecież to taki wspaniały człowiek. I świetny przyjaciel. „Trzeba mu to jakoś zrekompensować” pomyślała, i – po paru minutach ciszy, jak gdyby nigdy nic, stwierdziła:
- Mam ochotę na mrożoną kawę. Ale taką prawdziwie mrożoną, którą podają tylko w tej kawiarni koło dworca. Przyjmujesz zaproszenie?
- Hmm… Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Zachowasz się jak dobra, poczciwa Pam i wysłuchasz wątpliwości związanych z wyborem szkoły, późniejszą pracą, klasówką z biologii…
-Masz to jak w banku, Berni! – przerwała mu przyjaciółka i, w radosnych humorach podążyli w stronę „Kawiarni pod Sceną”.

Było to specyficzne miejsce. Stoliki rozstawione po całej sali, z wyjątkiem stojącej po środku małej sceny. Tutaj mistrzowie kuchni tworzyli naleśniki – specjalność kuchni. Reprodukcje największych potęg malarskich były ozdobą pomieszczenia. Co by nie mówić – wszystko miało swój klimat, który przyjaciołom bardzo odpowiadał. Pam odnajdywała tutaj spokój i miejsce do głębokich rozmyślań. Nie raz, wpatrując się w obrazy czuła, jak rozwiązania problemów przychodzą same. Tym razem jednak nie nadeszły, a rozmowa z rodzicami była wręcz koniecznością. Tylko co ona im powie, jak wytłumaczy swoją decyzję…
- … i długo myślałem, którą odpowiedź zaznaczyć. W końcu sama rozumiesz, ssaki są organizmami bardzo złożonymi. Zdecydowałem się jednak na podpunkt C, chociaż nadal uważam… Pam, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytał Berni z niekrytym zawodem.
Tak naprawdę wcale nie słuchała. I nie chciała słuchać.
- yyy… Tak. Oczywiście kochanie. To jest nie. Nie słyszałam nawet słowa. Nie mogę się skupić. Chodźmy już stąd. Pójdźmy do parku. Proszę…
- Ależ Ty niezdecydowana. Wiadomo – kobieta. Poczekaj, tylko zapłacę.
Pam energicznie podniosła się z miejsca. Miała wrażenie, iż szybsze opuszczenie tego miesca pobudzi jej wyobraźnię i ujrzy więcej pozytywnych atutów tej sytuacji. W pośpiechu nie zauważyła stojącego naprzeciw mężczyzny i z impetem na niego wpadła.
- Oj, przepraszam, najmocniej przepraszam… - odrzekła w pośpiechu.
- Nic nie jest przypadkowe. To przeznaczenie – usłyszała ciepły, męski głos.
Pam uniosła wzrok. Ujrzała wysokiego mężczyznę z falującymi blond włosami i niezwykle pięknymi niebieskimi oczyma. I w dodatku wyczuwała niesamowitą… właśnie, co? Niesamowitą fascynacje, która ją przyciągała.
- Nie znany się, – rzekł blondyn – ale może właśnie tak miało być. Może właśnie teraz powinniśmy się poznać…? Jestem Michał, chociaż wszyscy mówią na mnie Anioł.
Pam nie wiedziała, co będzie dalej. Zapomniała o czekającym Bernardzie, o rozmowie z rodzicami, o studiach, o maturze. Głębia niebieskich oczu – tylko o tym chciała pamiętać. Tylko to widzieć.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dekaos Dondi  a potem ktoś głowę kata zetnie  
    • @Nata_Kruk musi być szalony, bo czasem jestem szalona dzięki   @Kwiatuszek dzięki
    • @Natuskaa    "(...) To, co długo dojrzewa, bywa śmieszne i niedocenione (...)".     Rozumiem, że masz na myśli innych ludzi. Bo na podstawie już tylko "Późnego owocu" można wysnuć wniosek, że owoce adojrzałe bynajmniej Cię śmieszą.     Pozdrowienia. ;))*    
    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież, także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Leakey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby.       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...