Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Miasteczko na końcu świata. Rodział 6


Rekomendowane odpowiedzi

6

  - Marzę o takich włosach… - powiedziała latynoska, zaplatając pasma czarnych włosów Odetty w długi warkocz.

  - Prawda, że są piękne? – odezwała się druga nieznajoma mi dziewczyna.

  - Takie miękkie… Jak o nie dbasz?

  - Nie dbam – odparła Odetta – Urodziłam się z takimi.

  - Zazdroszczę ci – szepnęła rudowłosa, głaszcząc głowę mojej siostry.

  - Przestańcie, wasze są niemal tak piękne jak moje – powiedziała Odetta z machnięciem ręki.

  Pokręciłam głową, a na moje usta wkradł się litościwy uśmiech. To właśnie cała moja siostra. Zna swoją wartość, brak u niej kompleksów; uwielbia, gdy ludzie ją podziwiają. Nie jest jednak pozbawiona wad, a myśl o tym, że ich nie posiada jest najbardziej irytującą i odpychającą cechą jej charakteru. Wzbudza zazdrość u wielu kobiet, a zazdrość prowadzi do nienawiści. Nieraz zastawałam Odettę płaczącą pod kołdrą, zdradzoną lub oszukaną przez osoby, które uważała za przyjaciół. Myślałam wtedy, że tylko ja jestem jej prawdziwą przyjaciółką. Kto, jeśli nie rodzona siostra, mógłby zrozumieć ją lepiej? Komu mogła zaufać, powierzyć sekrety? Tylko na mnie mogła bezwzględnie polegać.

  - Mamy gości – odezwała się czwarta osoba.

  Popatrzałam w prawo, tam, skąd dobiegał spokojny, beznamiętny głos. Pod oknem, na drewnianym wózku inwalidzkim siedziała dziewczyna, właściwie dziewczynka niemogąca mieć więcej niż piętnaście lat. Patrzyła na mnie z obojętnością, a jej przygaszone, zielone oczy pozbawione były wyrazu. Uwagę moją przykuły jej długie ciemnoblond włosy wylewające się za oparcie wózka i ciągnące się kilka centymetrów po podłodze. Ich długość była imponująca.

  Rozmowa ucichła. Wszystkie oczy w pokoju zwróciły się na mnie i Ines.

  - Odetta! – szepnęłam z uśmiechem na ustach.

  Nagle cała złość i żal, którą trzymałam w sercu przestała istnieć. Z niebywałym wysiłkiem powstrzymywałam się, by ze szczęścia nie rzucić się siostrze w ramiona. Stało się. To naprawdę się stało. Po czterech latach w końcu doczekałam tego momentu. Moje szczęście było nieopisane.

  Odetta wstała. Wychwytywałam i starałam się zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu: biodra szersze niż ramiona, obszycie w talii ciasno opinającej białej sukienki, bransoletka z białego złota na wiotkim nadgarstku, długie zadbane paznokcie, naszyjnik z pereł na szczupłej szyi; długie rzęsy podkreślone czarną kredką, pieprzyk pod lewym okiem, ostro zarysowane ciemne brwi. Bałam się, że jeśli coś przeoczę, nie będzie mi dane tego już więcej zobaczyć.

  - Kochane – zaczęła Odetta – Czy mogłabym prosić was o wyjście?

  Jej dwie przyjaciółki wstały bez słowa. Ubrana w golf i kusą spódnicę rudowłosa podeszła do okna, by wyprowadzić wózek inwalidzki z pokoju.

  - Jedziemy, siostrzyczko – powiedziała ściszonym głosem do niepełnosprawnej dziewczynki.

  - Nie musisz tak do mnie mówić, Mayro – odparła z naciskiem jej siostra.

  Ustąpiłam miejsca w drzwiach nieznajomym, a te, wymijając mnie, obserwowały mnie z nieufnością.

  - Ty też wyjdź, jeśli możesz, siostro – Odetta splotła ręce przed sobą.

  Zdumiałam się. Nie zdążyłam nawet przekroczyć progu, a już miałam wyjść?

  Ramię Ines otarło się o moje. Spojrzałam na dziewczynę. Zerknęła na mnie, po czym odwróciła się i opuściła pokój. Otworzyłam usta. Dotarło do mnie, że to nie mnie Odetta nazwała siostrą. Cała radość, którą czułam przez tę krótką chwilę została mi odebrana.

  - Siostro? – powtórzyłam drżącym głosem.

  - Nilce… - zaczęła Odetta. Choć uniosła ręce, jakby do uścisku, przerwałam jej.

  - Siostro?! – podniosłam głos, robiąc krok do przodu – To ją nazywasz teraz siostrą?!

  Zacisnęłam zęby. Patrzyłam prosto w kryształowo błękitne oczy Odetty, czekając na odpowiedź, której tak naprawdę nie chciałam usłyszeć. Znałam ją, ale wiedziałam, że jeśli wypłynie ona z ust mojej siostry, wzmocni to ból, który poczułam. 

  - Co ty tu robisz, Nilce? – spytała spokojnie Odetta, cofając się o krok. Spłynęła po mnie ulga. Nie musiałam tego słyszeć.

  - Szukałam cię – odparłam.

  - Po co?

  Z mojego gardła wyrwał się krótki śmiech, lecz zaraz umilkłam, widząc powagę na twarzy siostry – nie żartowała.

  - Po co? – powtórzyłam – Zniknęłaś na cztery lata bez słowa! Zostawiłaś w domu wszystkie swoje rzeczy, nie zabrałaś nawet walizki! Nikt nie chciał mi powiedzieć, co się z tobą stało!

  - To nie jest twoja sprawa – Odetta odwróciła wzrok.

  - Nie moja sprawa? Umierałam ze strachu! – krzyknęłam – Umierałam ze strachu! Dzień w dzień od twojego zniknięcia próbowałam znaleźć jakąś podpowiedź, gdzie się podziałaś. Co chwilę przeszukiwałam twoje rzeczy, myślałam tylko o tobie. Modliłam się bez przerwy! Jesteś moją rodzoną siostrą… - głos mi się załamał. Na policzkach poczułam gorące łzy. Trudno powiedzieć, czy płakałam ze złości, czy ze smutku, jakiego doznałam w tamtej chwili – Ale teraz masz inną siostrę… - dodałam cicho i zwiesiłam głowę.

  - To prawda – przyznała Odetta. Zaśmiałam się raz jeszcze mimo łez.

  - Nawet nie zaprzeczasz.

  - Po co tu jesteś? – zapytała.

  - Chciałam cię zobaczyć… i upewnić się, że żyjesz – otarłam spływające po brodzie łzy.

  - Widzisz, że żyję i jestem szczęśliwa – Odetta usiadła w fotelu pod ścianą. Założyła nogę na nogę i oparła głowę na wewnętrznej stronie dłoni. W tej pozycji, ubrana w białą suknię i z wyrazem zobojętnienia w jasnych oczach wyglądała elegancko jak dama.

  - Szczęśliwa? – uniosłam oczy.

  - No tak. Jestem wśród swoich – mówiąc to, moja siostra rozłożyła ostentacyjnie ręce.

  - Czyli? – dopytałam.

  - Wśród przyjaciół, rodziny – odparła, po czym wstała – Po co tu jeszcze jesteś, Nilce? Już wiesz, że wszystko ze mną w porządku.

  Położyłam rękę na czole. Ból w skroni powrócił, promieniując na cały przód mojej głowy. Zrobiło mi się słabo. Pozwoliłam sobie usiąść w fotelu. Nie spodziewałam się po Odetcie takiej oschłości, niechęci wobec mnie.

  - Nie myślałaś o powrocie do domu? – zapytałam.

  - Nie – Odetta wbiła wzrok w kryształowy żyrandol – Dlaczego miałabym tam wracać?

  Otworzyłam usta, lecz przez moment zabrakło mi słów. W mojej głowie zrodziło się pytanie: czy ona zawsze taka była? Czy to wioska ją tak zmieniła?

  - A co z rodzicami? Babcią Millan? Twoimi przyjaciółmi? Co ze mną? – mój głos ponownie się załamał.

  - Tutaj mam rodzinę, Nilce – wciąż na mnie nie patrzyła – Prawdziwą rodzinę.

  - I siostrę również – dokończyłam.

  - To prawda – potwierdziła Odetta – Odejdź stąd, Nilce. Nie pasujesz tutaj.

  - Nie odejdę. Nie bez ciebie – zaprotestowałam.

  - Zrozum, że tutaj jest moja rodzina, nie w Wyoming!

  Poderwałam się z fotela mimo bólu, który czułam w skroni. Nie mogłam dłużej znieść tej rozmowy. Szarpały mną skrajne emocje: najpierw nieopisana radość, gdy weszłam do pokoju, potem żal, a następnie przykrość zmieszana z wściekłością. Przypomniałam sobie, dlaczego tu jestem.

  Bez słowa zerwałam łańcuszek z krzyżem, który przylegał to mojej szyi. Wyciągnęłam zaciśniętą w pięść dłoń w stronę Odetty.

  - Weź to – powiedziałam – Chciałam ci go oddać. Należał do ciebie.

  - Nie przyjmę tego – moja siostra osunęła się z odrazą.

  - Weź – zbliżyłam się do niej – Nie chcę mieć go ze sobą.

  Zapanowała między nami cisza. Patrzyłyśmy na siebie wrogo, każda oczekując na ruch tej drugiej, niby czekając na atak. Zaciskałam dłoń coraz mocniej, a łańcuszek wbijał mi się w skórę.

  - Myślę, że czas na ciebie – wycedziła w końcu Odetta. Rozluźniłam się.

  - Masz rację… - westchnęłam, opuszczając rękę – Nie powinno mnie tu w ogóle być.

  Rzuciłam siostrze ostatnie spojrzenie i opuściłam francuski pokój.

 

  Gdy stanęłam na chodniku, odetchnęłam czystym wiejskim powietrzem, którym przepełnione było miasteczko. Brakowało tu spalin samochodów i wojskowych wozów przejeżdżających przez drogę. Otaczała mnie cisza zmącona jedynie przyciszonymi rozmowami nielicznych przechodniów.

  Z wściekłością rzuciłam złoty łańcuszek przed siebie. Upadł bezgłośnie na środek ulicy. Więc tutaj kończy się moja podróż. Przekonałam się, że nic nie znaczę dla Odetty. Przestało mnie dziwić to, że rodzice tak unikali jej tematu. Wraz z jej zniknięciem przestała być ich córką.

  Ruszyłam przed siebie. Musiałam wrócić do gospody, a nie wiedziałam nawet, który kierunek obrać. Nigdzie nie było oznaczeń ulic, a ja nie skupiłam się na kierunkach, którymi prowadziła mnie rano Ines. Pozostawało mi iść prosto w nadziei, że uda mi się wrócić do karczmy Maven.

  Wsunęłam rękę do kieszeni, w której schowałam paczkę papierosów i zapałki. Przysiadłam na murku po drugiej stronie ulicy. Gdy rozpoczyna się wrzesień, dni zaczynają być krótsze, niż w lecie. O czwartej po południu w lipcu słońce wisiałoby wysoko na niebie, a dziś – dziewiętnastego września – chowało się za dachami domów, malując sklepienie czerwienią. Nade mną zapaliła się lampa, rzucając światło na ciemniejący chodnik.

  Raz po raz wypuszczając dym z ust, oglądałam spadające z drzew liście, które mizernie odwracały moją uwagę od niebieskiego domu naprzeciwko. Za wszelką cenę starałam się nie myśleć o tym, co zaszło tam parę chwil temu; chciałam wymazać to z pamięci, a jednak myślałam tylko o tym.

  Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł. Zadarłam głowę, szukając źródła dźwięku. Czarny punkt krążył nade mną, szybko zmieniając swoje położenie. Zmrużyłam oczy, by przyzwyczaić się do ciemności. Na początku wydawało mi się, że to ptak, ale gdy zwierzę zbliżyło się do mnie, po czym przysiadło na mym ramieniu, przekonałam się, że to nietoperz. Jego szpony wbijały mi się w skórę, ale nie przegoniłam go. On również był sam. Potrzebowaliśmy nawzajem swojego towarzystwa.

  Minęło kilka minut. Z westchnieniem rzuciłam papierosa na chodnik, a wiatr poderwał liście na nim leżące. Nietoperz zapiszczał. Kiedy położyłam palec na jego główce, chcąc go pogłaskać, on potrząsnął nią dwa razy. Uśmiechnęłam się flegmatycznie. Wszystkie lampy na ulicy zapaliły się. Zwierzę na moim ramieniu wzbiło się w górę, po czym zniknęło na tle nocnego nieba. Musiałam wracać.

  Wstałam i rozejrzałam się. W oczy znów rzuciła mi się wieża kościelna. Poszłam w jej stronę, traktując ją jako drogowskaz.

  Nie musiałam długo iść, by trafić prosto pod kościół. Szczęściem, gdy stanęłam przed budowlą, która w rzeczywistości okazała się być skromną kaplicą ozdobioną wieżami, rozpoznałam jedną z ulic, którą szłam rano z Ines. Miasto opustoszało. Wpatrzyłam się w drzwi kaplicy. Poczułam się źle z tym, jak potraktowałam łańcuszek siostry. Nawet, jeśli nie chciałam go mieć, nie powinnam wyrzucać go na środek ulicy. Jest to symbol Chrystusa, a ja go zbrukałam. Czułam wstyd przez grzech, który popełniłam. Powinnam go odpokutować lub chociaż przeprosić Jezusa w modlitwie. Z determinacją weszłam do kaplicy.

  Stukot moich obcasów odbił się echem od ścian. Choć przy ołtarzu paliły się świece, wnętrze było ciemne. W gotyckich oknach brakowało witraży, kamienne ściany pozbawione były obrazów, a na suficie zaś namalowana była strzelista ćma. W ławce ozdobionej kwiatami, tuż przed ołtarzem, siedziała jedna osoba.

  Przeszłam przez środek sali, równie skrępowana, co za każdym razem, gdy wchodzę do niezmąconego żadnym dźwiękiem pełnego ludzi kościoła przed mszą. Usiadłam niedaleko kobiety w pierwszym rzędzie. Przeżegnałam się, po czym spojrzałam na nią kątem oka. Z daleka wyglądała bardzo ładnie: bujne brązowe loki spływały wraz z pochyloną w dół głową, przesłaniając nieco zgarbiony nos. Ubrana w czarną suknię z dekoltem odsłaniając obfity biust, siedziała ze złożonymi na kolanach dłońmi. Czerwone usta szeptały coś, a oczy okalane ciemnymi rzęsami były zamknięte. Gdy jednak przyjrzałam się bliżej, odskoczyłam przestraszona. Lewy policzek pokrywała rozległa czerwona blizna, choć gładka, to bardzo głęboka. Kobieta spojrzała na mnie szklistymi ciemnymi oczami. Szybko odwróciłam wzrok i złożyłam ręce do modlitwy.

  - Wybacz mi Boże, bo zgrzeszyłam… - zaczęłam.

  Moje przeprosiny zaraz zmieniły się w modlitwę. Modliłam się o przeżycie ojca na froncie, o spokój matki po moim zniknięciu, o to, by rodzice pogodzili się ze stratą córki, by Odetta zmieniła się i wróciła do rodziny, a jeśli nie – by była szczęśliwa w swym nowym życiu.

  Mimowolnie uniosłam głowę, gdy usłyszałam przed sobą kroki. Stała przede mną kobieta śniadej cery, o migdałowych bursztynowych oczach i zadartym nosie. Mieniące się ciemne blond włosy sięgające do pasa splotła w warkocz. Ręce złożyła na brzuchu, na satynowej koszuli z żabotem, a usta ozdobiła łagodnym uśmiechem.

  - My się chyba nie znamy – rzekła.

  - N… nie – zająknęłam się, zapatrzona w ranę wydrapaną na jej czole.

  - Msza odbywa się pod koniec każdego miesiąca, ale cieszę się, że jesteś tu, by pomodlić się do Matki – powiedziała – Ja mam na imię Rivi. Jestem tutaj kapłanką – rozłożyła ręce niczym księża za piedestałem, głosząc kazanie.

  Do Matki?, powtórzyłam w myślach, nie jest to kościół chrześcijański? To wyjaśniało brak krzyży, obrazów i witraży. Zarumieniłam się, wstydząc się własnej głupoty.

  - A ty jak masz na imię – spytała kapłanka.

  - Nilce – odparłam bezzwłocznie.

  - Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że będę widywać cię tutaj równie często,  co Eleonore – mówiąc to, wskazała na kobietę z blizną na twarzy. Eleonore rzuciła nam krótkie spojrzenie.

  - Tak… ja również – mruknęłam zmieszana i wstałam. Pośpiesznie ukłoniłam się kobietom, po czym wyszłam z kaplicy.

  Kiedy wyszłam na zewnątrz, miasteczko było pochłonięte przez ciemność. Części chodnika rozświetlone były lampami ustawionymi w sporych odstępach od siebie. Niebo zasnuły chmury.

  Idąc pustą ulicą, ciągle miałam przed oczami bliznę Eleonore. Co musiało się stać tej biednej kobiecie? Z pewnością jakaś tragedia, jej twarz będzie oszpecona do końca życia. Poczułam dreszcz na plecach. Współczułam jej.

  Kończąc swe rozmyślania, trafiłam przed gospodę „Trującą”. Drewniane drzwi z dwoma oknami przypominały mi te, które widziałam w knajpach na wyciecze w Teksasie. Przez szybę widoczne było kilka stolików i Maven stojącą za barem na tle butelek alkoholu. Weszłam do środka.

  - Nareszcie wróciłaś – powiedziała do mnie barmanka – Czekają na ciebie od jakiegoś czasu.

  - Kto? – uniosłam brew. Nie spodziewałam się, że ktoś mógłby czekać na mnie w obcym mieście.

  Maven wskazała ruchem głowy na stolik po lewej stronie pod oknem. Siedziała tam Meridia, a obok niej kolejna nieznajoma mi młoda kobieta o afrykańskiej urodzie, czarnej skórze, długich ciemnych włosach i mieniących się płomienną żółcią oczach.

  - Mogę w czymś pomóc? – zapytałam, podchodząc do stolika. Meridia uśmiechnęła się.

  - To my chcemy pomóc, kochana – powiedziała.

  - Jestem tu, by uleczyć twoje rany – odezwała się nieznajoma.

  - To jest Afia – przedstawiła ją Meridia – Jest naszą uzdrowicielką.

  Uzdrowicielką? Być może w Orhill nie było wykwalifikowanego lekarza ze względu na małą liczbę ludności; do Coppermine zaś było daleko, a ja nie wdziałam tutaj ani jednego samochodu bądź przystanku autobusowego.

  - Ze mną jest wszystko w porządku – stwierdziłam. Odwróciłam wzrok, gdy usłyszałam otwierające się drzwi. Do gospody weszła latynoska, którą spotkałam w domu Ines. Usiadła przy barze.

  Afia wstała.

  - Niestety nie. Uderzenie w głowę spowodowało u ciebie łagodny wstrząs mózgu… Jestem pewna, że bardzo cię boli.

  Mimochodem dotknęłam bandaża pod moimi włosami.

  - Cóż… właściwie, masz rację – przyznałam. Trudno było ukryć bóle głowy, które uginały moje kolana.

  - Pozwól mi siebie opatrzyć – poprosiła uzdrowicielka.

  Popatrzałam z niepewnością na Meridię, która trzymała na kolanach dwie butelki i gazę. Nigdy nie korzystałam z usług uzdrowiciela. Pojęcie to znałam z książek, gazet i opowieści. Wiem, że stanowisko to funkcjonowało kilka Wejów temu, lecz nie sądziłam, że spotkam kogoś takiego we własnej osobie. Meridia kiwnęła głową zachęcająco.

  - Bursztyny bardzo dobrze działają na otarcia i rany – powiedziała Afia, gdy usiadłam we wskazanym przez nią miejscu.

  - Bursztyny?

  - Zgadza się – namoczyła gazę w brązowozłotym płynie z fiolki, którą podała jej Meridia – Niestety przygotowanie naparu jest bardzo czasochłonne. Merida u siebie w aptece posiada jego duży zapas – uśmiechnęła się, rozwiązując bandaż na moim czole i przyłożyła do niego gazę.

  Poczułam kojący chłód wilgotnego materiału. Zastanawiałam się, jak można zrobić napar z kryształu. Kamień nie posiada w sobie esencji, którą można pozyskać. Chcąc go stopić, potrzeba szalenie wysokiej temperatury, ale nawet wtedy pozostaje on kamieniem. To, co posiadała Afia z pewnością nie było skałą.

  Ocknęłam się, kiedy Maven postawiła z hukiem kubek na stoliku. Meridia wyciągnęła korek z drugiej butelki. W powietrzu uniósł się ostry zapach ziół.

  - Wypij – przysunęła do mnie kubek. Wzięłam go do ręki. Skrzywiłam się, gdy do moich nozdrzy dostała się gryząca woń.

  - Co to jest? – zapytałam.

  - Miłorząb i złocień zaparzone w gorącej wodzie z naszych źródeł – odparła Meridia – Pomoże ci, zaufaj mi.

  Przez myśl przeszło mi, że gdy to wypiję, zostanę otruta, a moje ciało porzucone w lesie na pastwę dzikich zwierząt. Od mojego przybycia nietrudno było mi zauważyć, że mieszkańcy miasta nie są do mnie przyjaźnie nastawieni. Przechodnie patrzyli na mnie zmrużonymi oczami i szeptali między sobą. Tak, jak powiedziała Marina – byłam intruzem. Z drugiej jednak strony otrzymałam pomoc i od Ines, i od Meridii, i od Afii. Dlaczego miałabym nie zaufać im tym razem? Afia przyniosła ulgę dla mojej rany, Meridia pomogła mi, gdy znalazła mnie w lesie nieprzytomną i brudną od błota, a Ines zaprowadziła mnie do Mariny, a potem do Odetty. Powinnam być im wdzięczna.

  Przełknęłam ślinę i za jednym zamachem wypiłam napar. Wyrazistość ziół rozgrzała mnie od środka.

  - Niebawem ci się polepszy. Odpoczywaj – poleciła Meridia i razem z Afią wstały. Maven zabrała kubek i wróciła za ladę.

  - Dziękuję wam – powiedziałam, a w odpowiedzi otrzymałam ciepłe uśmiechy.

  Usiadłam przy barze. Przygnębienie i poczucie winy nie minęło. Moim wciąż targało rażące uczucie zwodu. Zerknęłam w prawo, na latynoskę siedzącą kilka miejsc dalej, czując na sobie spojrzenie jej ciemnych oczu. Nie było w nich nienawiści, ani przyjaźni, brakowało im wyrazu, który mogłabym odczytać. Po prostu na mnie patrzyła. Utrzymałam z nią kontakt wzrokowy. Zastanawiałam się, kim dla Odetty jest ta dziewczyna, jak bardzo są sobie bliskie, czy są przyjaciółkami?

  Choć w ustach wciąż czułam posmak ostatniego papierosa, wyciągnęłam kolejnego i odpaliłam zapałkę.

  - Tu się nie pali – oznajmiła Maven, nim zdążyłam zbliżyć do niego płomień. Wyciągnęłam go z ust.

  - Przepraszam – mruknęłam i wbiłam wzrok w blat. Ból w skroni złagodził się, a ciepło ziół czułam w całym ciele. Prócz mnie, w gospodzie została tylko latynoska.

  - Coś podać? – zapytała barmanka. Zorientowałam się, że to pytanie było skierowane do mnie.

  - Tak, piwo – odparłam bez namysłu.

  Piłam alkohol tylko kilka razy w życiu. Nie były to duże ilości, jedynie lampka wina z okazji wesela lub przyjęcia urodzinowego kogoś z rodziny. Nie czuję potrzeby jego spożywania, jak i również nie widzę sensu w piciu na poprawę humoru tak, jak robiła to moja matka po kłótni z ojcem, lub gdy działo się coś złego. Mimo iż była wtedy spokojna, nie mogłam patrzeć, jak zataczała się albo spała na stole w kałuży rozlanego wina, nie lubiłam słuchać jej majaczenia i niezrozumiałego bełkotania. Według mnie alkohol nie jest potrzebny.

  Maven postawiła kufel z pieniącym się piwem. Wzięłam łyk. Skrzywiłam się, czując chmielową gorycz. Rudowłosa podparła się na ladzie, lustrując mnie. Zerknęłam nad nią znad kufla.

  - Czemu tu jesteś, co? – spytała – Po co przyjechałaś?

  Westchnęłam, odstawiwszy dzban.

  - Chciałam… Odnaleźć siostrę – ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Skoro Odetta uważała, że nie jestem jej siostrą, to dlaczego ja miałabym ją tak nazywać?

  - I znalazła się?

  Kiwnęłam głową.

  - Powiedziała mi, że nie uważa mnie za rodzinę i kazała mi wyjechać… - w odpowiedzi Maven prychnęła pod nosem z uśmiechem. Ściągnęłam brwi – Co w tym śmiesznego?

  - Kim ona jest? – barmanka wyminęła moje pytanie.

  - Odetta… - zawahałam się, nie będąc pewną, czy używa ona jeszcze swojego nazwiska – Rymer.

  - Rymer, Rymer… - powtórzyła do siebie Maven, owijając wokół palca rudego loka – Aha!, wiem, która to. Ładna dziewczyna, bardzo ładna, ale niezbyt zdolna.

  - Co to znaczy „niezbyt zdolna”? – nie zrozumiałam.

  - Wiesz co? – właścicielka „Trującej” wskazała na mnie palcem. Nie odpowiedziałam, czekając na to, co powie dalej – Jesteś swoja. Powinnaś tu zostać. Znając twoją, jak mówisz, siostrę, za kilka dni zmieni zdanie i sama zacznie cię szukać.

  - Naprawdę w to wątpię – odparłam. Czekałam na nią cztery lata, czy w kilka dni mogłoby się coś zmienić?

  - Ja wiem, że tak będzie – Maven zmrużyła oczy, niby grożąc. Opuściłam wzrok.

  - Mama na mnie czeka – starłam z kufla spływającą po nim kroplę wody. Maven niespodzianie rozłożyła ręce.

  - Jesteś tu bezpieczna! – wykrzyknęła – Nikt ci krzywdy nie zrobi!

  Zaczęłam stukać paznokciami w ladę. Miała rację. Do tej pory nikt w Orhill mnie nie skrzywdził, a nawet dostałam więcej pomocy, niż oczekiwałam.

  - Czuję, że należysz do nas… – barmanka pochyliła się do mnie tak blisko, że dzieliło nas ledwie kilka centymetrów – Odzyskasz siostrę – dodała, gdy nie odpowiedziałam, zastanawiając się nad sensem jej słów.

  Napiłam się piwa. Zawiesiłam wzrok na butelce whisky stojącej na półce za Maven w towarzystwie wielu innych alkoholi: win, piw, miodu, nalewek i cydru. Zostając tutaj, nie straciłabym nic z życia w Wyoming. Być może nawet wtedy coś mogłoby się zmienić. Na lepsze.

  - Budka telefoniczna jest za budynkiem – powiedziała Maven, jakby odgadując moje myśli. Pokręciłam głową.

  - Chcę napisać list.

   Zdawałam sobie sprawę z tego, że matka będzie na mnie wściekła. Wyjechałam, nie zostawiając po sobie śladu i znalazłam się w miasteczku, którego ona z pewnością nienawidziła przez tym jak odebrało jej ono córkę. Będzie chciała zabrać mnie stąd, by nie straciła także mnie. Im później się dowie, tym lepiej.

  Maven mruknęła pod nosem ze zrozumieniem, po czym schyliła się. Oczekując, aż wyłoni się z powrotem spod lady, spojrzałam w prawo. Latynoska, wsparta na łokciach, parała nad filiżanką herbaty, myśląc o czymś intensywnie.

  Przede mną pojawiły się kartka i pióro.

  - Skrzynka pocztowa znajduje się niedaleko kaplicy – podpowiedziała mi barmanka.

  W gospodzie zapanowała cisza. I ja, i Maven umilkłyśmy. Nie spostrzegłam nawet, kiedy latynoska wyszła, a na jej miejscu pozostała jedynie pusta filiżanka. Ręka, w której trzymałam pióro, zawisła nad kartką. Nie miałam matce nic do powiedzenia – prócz przeprosin. Zaczęłam pisać.

  Droga mamo,

  Wiem, jak bardzo musisz być zła na mnie za to, co zrobiłam. Zapewne wypłakujesz teraz oczy i ja również myślę o tym cały czas. Nie musisz się jednak o mnie martwić, jestem w Orhill. Znalazłam Odettę. Wrócę niebawem, nie mogę powiedzieć kiedy, bo sama tego nie wiem. Nie martw się, mam gdzie mieszkać i jestem bezpieczna. Otrzymałam pomoc od mieszkańców. Babcia Millan cię wesprze; przekaż jej, że jej fiat wytrzymał podróż. Kocham cię,

Nilce.

  Kiedy odłożyłam pióro, Maven podała mi kopertę. Wsunęłam tam list i podpisałam ją. Kufel piwa był prawie pusty, na dnie pozostała tylko sycząca po cichu piana. Przetarłam szczypiące mnie oczy. Zegar z kukułką nad barem wybił północ. Zsiadłam z krzesła. Trudno mi było uwierzyć, jak szybko minął ten dzień. Spędziłam za barem więcej czasu, niż myślałam.

  - Możesz płacić dwadzieścia dolarów za noc. Rozgość się – rzuciła z machnięciem ręki Maven i zniknęła w korytarzu, do którego ja również zmierzałam.

  Zamknęłam po cichu drzwi mej nowej enklawy. Ten pusty pokój stał się właśnie moim mieszkaniem. Szczęściem, nie musiałam płacić za niego zbyt wiele. Jednak przy sobie miałam jedynie sukienkę, w której wysiadłam z samochodu i weszłam do miasta i pantofle. Nieziemsko żałowałam, że zostawiłam walizkę w czerwonym fiacie 500 babci Millan. Uchyliłam okno i zapaliłam papierosa. Postanowiłam wrócić po nią jutro rano, oczywiście, jeśli samochód będzie jeszcze stał tam, gdzie go zostawiłam. Wielu ludzi pokusiłoby się zabrać auto stojące samotnie na pustkowiu. Na tę myśl moje serce zabiło szybciej. Starałam się wyrzucić ją z głowy. Obiecałam babci, że zadbam o jej auto i nie mogłam jej zawieść.

  Dym z moich ust ulatywał w mrok bezgwiezdnej nocy. Księżyc raz po raz wyłaniał się zza chmur, to rozświetlając, to na powrót gasząc pole posągu anioła. Mej uwagi nie przykuła jednak górująca nad błoniami figura, a postać kryjąca się na skraju lasu. Wytężyłam wzrok. Biała suknia i wieniec ze stokrotek na ciemnych grubych lokach podpowiedziały mi, ż postacią tą, stojącą w towarzystwie dwóch leżących u jej stóp wilków jest Meridia. Powolnymi ruchami gładziła głowę jednego z nich. Pierwszy raz udało mi się zobaczyć, by wilk pozwolił dotknąć się człowiekowi.

  Silny podmuch wiatru rozwiał włosy Meridii, jak i moje. Dziewczyna przestała nagle głaskać swego pupila, podniosła głowę i popatrzała przed siebie. Również spojrzałam w tamtą stronę. Posąg anioła drgnął, po czym rozbujał się i z ogłuszającym łomotem runął na ziemię. Głowa pięknej, aczkolwiek zniszczonej kamiennej istoty potoczyła się po trawie.

  Otwarłam szeroko oczy, a dreszcz na plecach poruszył moimi ramionami. Czy wiatr naprawdę mógłby być na tyle silny, by przewrócić kilkutonową rzeźbę? Nie, tylko trąba powietrzna lub trzęsienie ziemi byłyby w stanie to zrobić. Doprawdy, dziwne miasteczko, pomyślałam.

 

  Zewsząd otaczała mnie woda. Płynęłam w powietrzu, niczym ptak, bezgłośnie, obserwując zieloną taflę jeziora. Słyszałam bzyczenie ważek, lilie na gigantycznych liściach dryfowały od brzegu do brzegu. Zza obrośniętych mchem drzew wyłaniało się czerwone światło. To słońce zachodziło. Usłyszałam pod sobą plusk. Spojrzałam w dół. Brązowe loki rozpływały się na wodzie, a splecione w wianek stokrotki zmiękły, gubiąc białe płatki. Biała, przybrudzona ziemią suknia falowała spokojnie.

  Do moich uszu dotarły dźwięki muzyki. Choć wciąż byłam w lesie, jezioro zniknęło. Poczułam grunt pod stopami. Przede mną na kamieniu siedział młody mężczyzna. Błyszczące blond włosy związane były błękitną frotką. Przez ramię, na beżowym swetrze przewieszoną miał torbę podróżną. Jego kolana i kalosze były zakurzone. Grał na flecie. Melodia wdzierała mi się w głowę, hipnotyzując mnie i sprawiając, że chciałam słuchać więcej i więcej, bez końca.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...

@A-typowa-b Dziękuję serdecznie za wszystkie Twoje oceny i komplementy :) Przestałam tutaj publikować, ponieważ zaczęłam wydawać książki w formie tradycyjnej, a moje wydawnictwo ma taki wymóg, że dzieła nie powinny być publikowane nigdzie indziej. Mój debiut: "Najciemniejsze odcienie czerwieni". Zapraszam i dziękuję jeszcze raz za podnoszenie na duchu!

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...