Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Zygmunt po świętach wrócił na działkę, zaś Natalia wznowiła kontakt z masażystą. Przybywał nierzadko, rozkładał stół w salonie, gdy akurat w domu ziało pustką i wraz z dziewką dopinali esencjom relaksu.

Był to masażysta skory do figli oraz eksperymentów, więc pewnego razu zaskoczył klientkę po raz pierwszy i ostatni nową usługą: granitową lawiną, czyli rozsypywaniem z miski fragmentów skalnych po skórze. Natalii nie spodobały się doznania, swego relaksatora ofukała.

Jednak czego tak naprawdę oczekiwała, to aż opad śnieżny ustąpi i będzie można pomknąć rolkami terenowymi przez las, oprzeć się o pień drzewa na wzgórzu i posiedzieć pod niebem pełnym gwiazd.

Pomimo przeróżnych metod na odprężenie Natalia w swym domku wolnostojącym czuła się coraz mniej bezpieczna i zrelaksowana. A nie czuła się bezpieczna, gdyż dzieliła dom z diabłem, nie, Szatanem, nie, emanacją cienistego zła. Mianowicie z Kamilą, która coraz częściej i coraz mocniej trzaskała czekoladą. Natalia, co by nie mówić, krok po kroku, powolutku, popadała w głęboką nerwicę. Zbladła, luźny stolec, palpitacje serca, omdlenia, drgawki, przeróżnie napięcie z niej wychodziło, różnymi kanałami.

Kamila nawet skryła się w prysznicu, żeby trzasnąć czekoladą, gdy Natalia oddawała stolec. I zrobiła to nawet dwukrotnie – na dwa różne sposoby. Raz wysunęła się cichcem z kabiny i tuż przy uchu defekującej strzeliła kostką czekoladowego bloku. Za drugim siedziała szczelnie zamknięta w środku i chrupała niemiłosiernie głośno czekoladą. Natalia siedziała na sedesie i z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak zamglona szybą sylwetka Kamili tkwi w kucach i rozkoszuje się kolejnymi kęsami trzaskliwej czekolady. Przypominała zmożonego żądzą jaskiniowca.

 

Prześwit w śniegu, nareszcie. Natalia zaliczyła szybką trasę rolkową po lesie, adrenalina rozsadzała żyły podczas wymijania kamieni, gałęzi czy przeskakiwania nad wnękami w ścieżce. Dziś chciała na ostro, wyżyć się, wzgórze tylko objechała, darowała sobie gwiaździstą posiadówę, to dobre dla poetów-nudziarzy, nie dla hardaszczej babki sportsowmen.

Po powrocie lica rześkie, serce żywe, ciało radosne, stopy wręcz szczęśliwe. Odstawiła rolki przy ściance garażu, zwinęła pompkę gdzieś między rupieciami, bo zapomniała tego zrobić przed wyjazdem i powędrowała schodkami w górę do korytarzyka.

Stamtąd skierowała się do salonu, jednak zatrzymała się, bowiem w oddali ojciec Tomasz siedział okrakiem na stołku w kuchni, pochylał głowę, przez refleksy na szkłach okularów nie dało się dostrzec oczu. Pochylał się nad grubym palem opartym o udo, ostrzył jego końcówkę miarowymi pociągnięciami noża.

Hsz. Hsz. Hsz.

Wióry leciały, Natalia strzygła uszami – dźwięki były równie straszne co fascynujące. Ktoś od jakiegoś czasu za nią stał. Kamila, leciutko uśmiechnięta.

– Na kogo to? – Nati wskazała pal i przełknęła ślinę.

– Na ciebie, siostrzyczko. Tata zobaczył, że biednemu drzewku coś się stało. Jakże miałabym kłamać? No przecież nie chciałam prawdopocić się. Powiedziałam, że uszkodziłaś je piłką.

Harda morda Natalii zbladaczkowała momentalnie. Zerknęła na pal w rękach ojca, na którym będzie musiała w ramach kary zostać nabita. Hsz, hsz – stawał się coraz ostrzejszy.

– Przygotowałam na ciebie odpowiedni harpun. – Kamilka przemiło się uśmiechnęła.

Nóż na moment zamarł, ojciec w dali kuchennej uniósł głowę i również do Natalii nieco się uśmiechnął.

 

Zawody uniseks dla amatorów w jeździe figurowej zbliżały się wielkimi krokami, Jessika lekko się denerwowała, wolała raczej dystans czasowy między teraźniejszością a zawodami ujeżdżać na małej łasiczce czasowej o krótkich nóżkach miast na ogromnym olbrzymie czasowym – po każdym jego długim, potężnym kroku niemożebnie intensywne wibracje szturmowały fortecę spokoju dziewki.

– A więc to jest presja zawodów w Januszowie Świętokrzyskim – Jessika rzekła w salonie, gdy jak zawsze wieczorem po treningu popijali czekolady z termosów. – Kurwa. – Siorbnęła sobie jeszcze raz, pełna refleksji. – Nie wiedziałam, że to aż taka presja, jak trener nam o niej mówił, to ja myślałam, wiecie, że będę taka non-stres harda babka chill. A tu masz, wyszło szydło z wora… jestem mięczak galareta osika na wietrze, na to wychodzi.

– Na to wychodzi – potwierdziła dla żartu Kamila, wargami ściągając zwiewną piankę z wnętrza walca termosu.

Natalia siedziała wraz z nimi, na telefonie coś przeglądała. Musiała przyznać, że ziąb, który przynieśli na ciałach z dworu był klimatyczny oraz rześki. Nie zapalili świateł, tylko parę świeczek, dominował mrok. Chybotliwy płomień poruszał cieniami jak marionetkami, cień grzywki na czole Jessiki drżał niczym osika na wietrze. Aż tak czuła się zestresowaną osiką, że nawet cień grzywki przejął ową cechę.

– A ty, Nati – ozwał się Sieciech – winnaś ujeżdżać łyżwy razem z nami. Patrz, jak teraz nam się miło pije czekoladę. A nie tylko ciągle te twoje rolki terenowe.

– Nie obrażaj ich, kuzynie, dobrze ci radzę.

– Przecież nie obrażam. Uuu, mamy tu rolkowego nadwrażliwca. Niech pomyślę, co może być powodem? Może ten śnieżek, przez który nie da się pojeździć.

– Możliwe, kuzynie.

– Widzisz, Nats – wtrąciła Jess. – A na łyżwach byś pojeździła sobie. Naprawdę nie mogę pojąc, dlaczego tak bardzo marnujesz potencjał swych mentalnych łyżew. Czy robisz to wbrew swej naturze, to jakiś rodzaj buntu? Myślałaś może o terapii? Ona pokazałaby ci takie kanały egzystencjalne, że mała bania. A może lubisz uprawiać auto-sabotaż?

– Na pewno lubię mieć spokój.

– Wiesz, moja droga – Sieciech zarzucił ramię na oparcie – na pewno gdybyś przestała walczyć ze swoim przeznaczeniem i dała się wyzwolić mentalnym łyżwom na lodzie, no cóż, myślę, że czakry tak by się w trymiga zrównoważyły, że osiągnęłabyś spokój podobny do lub nawet równy nirwanie.

– Oj tam biadolenie. Kuzynie, wlej nam lepiej coś mocnego do kieliszków i włącz kominek. Będzie się milej siedziało w tej ciemnicy.

– Nie mogę, Natalio. Dziś akurat mam dzień cichego ducha. To znaczy odcięcie między innymi od napojów wyskokowych.

Dziewka fuknęła nosem.

– Jebani indywidualiści, co, Nats? – rzucił jeszcze młodzian.

– To nie kwestia indywidualizmu. To po prostu z tobą jest problem.

– Uwierz mi, heh. – Przytknął rękę do piersi. – Jestem do bólu szablonowym indywidualistą, każdy z nas w dniu cichego ducha zareagowałby zupełnie tak jak ja przed chwilą.

Kamila wzięły duży łyk czekolady.

– Siostrzyczko droga, pozwolę sobie wrócić do tematu i oświadczyć, iż jakże nam przykro, że nie partycypujesz z nami w treningach. Nie przeszło ci przez myśl, aby zrewidować swoje cele i plany życia doczesnego?

– Nie zaczynaj… z jebaną… kindersztubą.

Zaraz po tym rozległ się dzwonek do drzwi. Natalia odłożyła telefon na stół.

– No dobra – rzekła – dzieci popiły sobie czekoladki, a teraz spieprzando!

– Że jak? – nierozumna Jessika skrzeknęła.

– To Teodor, masażysta. Rozstawiamy się zawsze w salonie, więc, czy mogłabym, kurwa, ładnie prosić o troszkę prywatności? Będę niemal w negliżu.

– No dobra tam, jak chcesz – mruknęli i ospale wdrapali się na górę do pokoju Kamili.

Przywitała Teodora, jak zawsze obdarzyła schludność koszulki polo przymilnym wejrzeniem. Pochwaliła nowe perfumy, zaś on zauważył, że włosy dziewki stają się coraz mniej matowe i już po paru tych uprzejmostkach Natalia leżała na brzuchu na stole, gotowa na ostrzał wszechpotężnych dłoni sensorycznego bóstwa.

– Mmm, ależ masz spięcie naokoło łopatek. Spokojnie, odprężę twoje spięte gule mięśniowe.

– Och, Teodorze, masz ze sobą dziś omlety ryżowe?

Fizjoterapeuta pochylił się do torby i wyciągnął kruchy placek, podsunął klientce do ust. Odgryzła kawałek i jęła nim chrupać, Teodor wolną ręką masował Nataliowe plecki wirowym ruchem, nie przestając karmić ją omletem.

Kolejny omlet skruszył na jej lędźwiach, rozprowadzał paliczkami po skórze drażniące drobinki.

– Już, już… Teodorze, ukarz mnie. Ukarz.

Masażysta przywiązał ją do stołu.

– Oj, zapomniałem pejcza z samochodu. Zaraz wracam.

Natalia westchnęła, błogość w mroku świec sięgała zenitu.

Wtedy tuż obok niej zamajaczył osobliwy owal, wsuwał się niemrawo w obszar widzenia Natalii – głowa Kamili. Wysunięta żuchwa wpływała weń, niby płetwa rekina, dolne zęby ogra znajdowały się przed przednimi. Natalia majtnęła ciałem, by uciec, lecz więzy Teodora krępowały ruchy.

Gdzieś na dole z ciemności wlatywała niewielka bryła, niesioną ręką tabliczka czekolady, do połowy ogołocona z opakowania. Zastygnięte kakao frunęło do góry. Wreszcie górna kostka tabliczki zatopiła się w brodzie Kamili. Przejechała po skórze jak palec kochanka i zatrzymała na dolnej wardze, apetycznie ściągając ją ku dołowi. Kamila włożyła sobie do ust  kakaowy blok i zrywem ramienia odłupała fragment przy uchu Natalii.

Dziewka aż podskoczyła, tyle ile mogła.

– Jezu, Kamila! Musisz tak trzaskać tą czekoladą?

Czekoladowa siostra stanęła bardziej na widoku, rozebrała się do stanika i jęła masować nagą skórę kakaowym blokiem.

– Masaż, Natalio, masaż…

– Nie wychodzi ci bycie śmieszną.

– Tu nie chodzi o śmieszność. Chodzi o to, że nie uciekniesz od czekolady. Nigdzie.

Zjawił się nagle Teodor.

– Witaj, Kamilo, też na masaż? – Trzasnął pejczem o swój dżins.

– Och, nie, nie. Już się ubieram. Chciałam tylko zabawić siostrzyczkę, by się nie nudziła.

– Rany, Natalio, ależ masz ty dobrą siostrę. Szanuj taki dar.

 

Tomek wciąż dopieszczał pal dla Natalii.

Zeskrobywanie płatków z drewna przynosiło satysfakcję i ukojenie, tak samo jak obserwowanie piętrzącej się ich górki pomiędzy rozkraczonymi na krześle nogami. Chłód spokojnego serca podsycał pełne prawości zamierzenie, Tomek strzygł uszami ku mroźnym zawiejom za oknem, słyszał w nich okrzyki wirujących w powietrzu śniegowych zjaw, dopraszały o sprawiedliwość.

Strug, strug, strug... skrobotanie tak przyjemne, jak ocieranie się kości o kość w starym stawie – aby się rozruszał, ożył na nowo, to właśnie Tomek tworzył, nowy świat z piętrzących się pokładów pięknej energii. Świat bez zniszczonych drzewek, naturalnie prawy.

Już po paru dniach gotowy pal został wbity w działkową glebę. Zygmunt tego popołudnia spochmurniał.

– Szwagrze, co ty… To na mnie ten pal? – Wstał spod chatki działkowej, zabrzęczały skuwające go łańcuchy.

– Nie, Ziga, nie na ciebie, tobie mówiłem, że darowaliśmy nabicie. Nie tylko ty w tym domu dopuszczasz się przewin.

– Zatem kto nabroił?

– Natalia.

– Ach, Natalcia, fajnie, będę miał towarzystwo, przyznam, że trochę tu mi się przykrzyło samemu. – Poprawił obrożę, która kaleczyła szyję. – A na długo ją wbijacie? Co przeskrobała?

– Pozsuwa się na palu dokładnie tyle, ile będzie trzeba.

– O ja. No dobra, to ona będzie się zagłębiać w ostrze, a ja z nią pozgłębiam w tym czasie jakieś filozoficzne tematy albo też astronomiczne. Piękne niebo, piękne, nigdy nie miałem okazji wcześniej obcować tyle z naturą. Czuję jak nigdy, że jestem jej częścią, to bardzo wyzwalające, szwagrze. Dołącz do nas kiedyś, tak na parę godzinek.

– Ziga, wydaje mi się, czy ty prosisz o zaostrzenie kary.

– Och, nie. Wybacz, Tomek. Co ja poradzę, że jestem urodzony optymista. Cha, cha!

Nazajutrz, w sobotę, Sieciech z Jessiką wpadli po trzech godzinach porannego treningu z Kamilą. Postanowili wypić czekolady na działce, odwiedzić ojca. Natalia również stawiła się tamże, częściowo, aby oswoić się z palem. Czekała już tylko na termin wymierzenia kary.

Dziatwa wręczyła ojcu praliny prezentowe, oczywiście było to niezgodne z zasadami zakucia działkowego, ale Natalia wymusiła na Kamili, by ta „trzymała mordę na kłódkę”.

Zygmunt przyjął opakowanie z wdzięcznością, łapczywie rozszarpał folię i już miał nakarmić się cudną słodyczą, gdy na glebie wylądował wróbel-głodomór. Miast władować pierwszą pralinkę do ust, Ziga całą pokruszył i złożył ptaku jako hołd naturze.

Sieciecha oczy zaszkliły się, przygryzł wargę, pociągnął nosem – gdy tylko ujrzał ten dobroczynny akt.

– Ileż tata tu się nacierpi – zaskomlał płaczliwie.

– Synu, życie nie ma w zwyczaju pieścić człowieka, trzeba hardo stawiać mu czoła. Nati, ty coś o tym wiesz, prawda?

Natalia drgnęła zaskoczona.

– Ja?

– Ty nie jesteś harda, siostrzenico, ty jesteś hardaszcza! Śpi w tobie coś na wzór podmorskiego potwora, to widać! Widziałem, jak raz mknęłaś na rolkach do lasu, to było coś!

Dziewka wypięła mimowolnie pierś, jakże się cieszyła, że wuj dostrzegł w niej walenia.

– Choć to dziwne, że korzystasz z pojazdu typu rolki, gdy masz na stopach łyżwy mentalne.

Kamila podeszła do pala zaostrzonego dla siostry i gładziła go przyjemną ręką.

– I jak tam harpun, waleniu? Sprostuje oczekiwaniom? – spytała. – Czujesz się już upolowana?

– Wiesz co, siostro – fuknęła w odpowiedzi – weź ty na tych zawodach połam se nogi.

– Nie ma opcji – Sieciech rzekł, wyszedł już względnie z trybu mięczaka – Kamila ma stalowe odnóża, ma najbardziej prężne mięśnie z naszej trójki. Trener w ogóle ją faworyzuje, a mnie i Jess nie raz jak szmaty traktuje.

– Oj, przesadzasz, bracieniec. Zresztą już za tydzień okaże się, kto tu jest mocarzem i kto najwięcej progresów poczynił. Nie chcę zapeszać, czy coś, ale z naszej paczki ja uzyskam najwyższy wynik i pewne jest dla mnie również, że stanę na podium.

– Wow, Jess – Nati sapnęła. – Skromność po całości.

Kamila wzięła trochę pokrzywy spod chatki działkowej i jęła kroczyć z zamiarem poparzenia ryja kuzynki.

– Młodzieży, młodzieży! – uspokoił Zygmunt rwetes rywalizacyjny. – Pamiętajcie, to ma być zabawa i przekraczanie własnych słabości, nic więcej.

Kamila wyrzuciła chwast.

– Cóż, mam nadzieję, że przed zawodami posadzą cię rodzice na palu. Twoje krzyki i jęki to będzie wspaniale naturalny doping.

– Ażebyś przymarzła do tafli i zdechła tam, siostro ukochana.

– Nie, nie, nie – Ziga się wtrącił. – Nie życzmy nikomu śmierci, to nieładnie. Natalio, wiemy, jesteś harda, hardaszcza, ale też bez takich przesad.

Dokończyli razem pralinki, pogawędzili jeszcze, między innymi o stałym braku czuciu w stopach Zygmunta, ale znów sypnął śnieg i pożegnali się z nim, bo też już powoli ciemniało. Sieciech jeszcze rzucił, że to olbrzym Ymir płacze, stąd opad śniegowy, więc aby go pocieszyć, mogą w domu poczytać przy elektrycznym kominku nordyckie bajki. Wszystkim spodobał się pomysł, nawet wyjątkowo Natalii.

Na zmianę czytali sobie nawzajem w salonie do późnych godzin nocnych, aż posnęli w pół słowa, tam gdzie akurat siedzieli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mistrz utraconego czasu przehulał w najlepszym przypadku własnego życia pół zniknęło tak przez palców z dziesięć ładnych kilka obskurnych i opasłych historii nie wierzył w zegarek nie wierzył w kalendarz nie wierzył w start i metę śmiał się na samą myśl o etapach droga brzmiała bardziej bezdrożami widniało w cv kilka okolic z życia wziętych były one czasem, częściej nie było ich wcale (nie wiedziały czego chciały) (nie domyślał się oczekiwań – nie powiedziały) tyle samo wyszło co nie wyszło – fifty fifty jak tutaj ma jeszcze wierzyć w perspektywy? gdzie no gdzie te ujmujące myśli czary mary? życie bardziej bang bang aniżeli brzdęk... i w gruncie istoty jedna wielka beka...   Warszawa – Stegny, 21.11.2024r.
    • myśląc po ludzku starzec ma rację  jednak marności wszystkie przeminą płomień poezji też w końcu zgaśnie zmieni się dobroć w czystość i miłość   ponoć ta jedna jest zawsze z nami wdzianko z materii zostawia tutaj a tam nas tuli swymi skrzydłami tamtą poezję słuchałbyś słuchał ...
    • Scena 1   Gość ubrany na zielono recytuje : „ Rak, wspak; warszawskie, poznańskie; nawet nie czuję, jak rymuję.   Gość odświętnie ubrany reaguje: „ rymy gramatyczne i częstochowskie”.   Pierwszy uczestnik kpi : „częstochowskie, krakowskie, bydgoskie”…   Drugi bohater mówi stanowczo : „ dziękuję” po czym nóż szykuje…                                     Scena 2   Pierwsza grupa ludzi jest ubrana normalnie … Głosi : „ Jesteśmy poprawni.”   Druga grupa jest ubrana jaskrawo… Krzyczy : „Jesteśmy poprawniejsi”.   Dwie drużyny kłócą  się i zaczynają się bić. Nagle Pan z brodą woła : „ Ujmijmy rzecz metaforycznie”. Wszyscy godzą się i zwierają.   W końcu tańcują, przyśpiewując : „ Niech żyje metafora i niech się kłócą internetowe fora”.                              Scena 3   - Yorku,  Yorku … - Kogo wołasz ? - Pieska.  Choć twoja poezja  jest sympatyczna.                                         Scena 4   Udział bierze poeta i gruba lala.   Literat mówi prowokacyjnie: „trala”  Kukła odpowiada : „lala”   Kukła tańcuje i kiwa się. Przewraca oczyma. Po chwili poeta zdejmuje z niej suknie. Gdy chce ją z powrotem włożyć; guzik urywa się.   Poeta pyta : „lala”? Kukła odpowiada : „trala” Literat mówi : Skoro postradałaś rozum, przeprowadzę operację. Wyjmuje sprężyny i puch. Wszystko się rozsypuje .                                                 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Tyrada i zdrada dar dziada. (Ryt)         Ma ta; łapy, sztaba, bat. Zsypała tam.              Gilu, konnica rac. Inno - kulig.          Kama, hodowca Jac - wodohamak?            On... O - Witalisa ras i lat - Iwono.                   Czajnik - z kin jaz(z) - co?                              Trawnik kin wart?                
    • Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy. Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.   Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem w tej maestrii umierania.   Zaciskam powieki. Otwieram…   Za oknami zieleń drzew. Szeleszczące liście dębów, kasztanów. Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.   Tylko te okna. Odrapane. Zaciągnięte kotary…   Te okna…   Wiesz. Upiłem się.   Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie „Boltzmann”, miał siłę 12 kiloton.   Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań. Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła. Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...   Na pierwszej stronie Las Vegas Sun, uśmiechnięta tancerka przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.   Zatrzęsło w posadach, okienne szyby wypadły z ram.   Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście jądrowym eksplodowało z silą 400 kiloton. Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.   Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc, kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...   Poranione oczy w domu na pustkowiu.   Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.   Skąd tyle tego, skąd? Tych widm, co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?   Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych… Portrety. Zdjęcia. Pergaminowe twarze…   Spierzchnięte gorączką usta…   Czyje?   Moje? Twoje?   Całkowicie obce…   Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...   I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy głębokich warstw przeszłego czasu.   Przechodzą obok mnie jak ślepcy, widząc bez oczu geometrię nieprzestrzenną, przezroczystą.   I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu, jakby odkrywali na nowo tajemnicę swojego dawnego życia.   Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie. W niedokończeniu…   Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia, które są wychwytywane, tylko przez nich. Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.   Na ścianach szara pleśń i szron nuklearnej zimy.   Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust. Co były przytknięte do zimnej powierzchni spękanego tynku.   A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię, która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia, mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.   Postępującej atrofii.   Na pustyni. Na pustkowiu...   Zatrzaśnięte drzwi żelbetowego bunkra. Stalowe wrota…   Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.   Wtedy…   Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów. Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.   Ups…   Butelka wypadła mi z dłoni. Roztrzaskała się o podłogę,   * Budzę się…   Rozwieram pozlepiane oczy, które widzą podwójnie. Potrójnie…   Postrzępione światło wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.   *   Tu przerywam pisanie, ponieważ coś mną za bardzo wstrząsnęło…   I pełno tu kształtów znikomych w zapachu przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…   W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...