Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Miękko usiadłem choć ciężkawym

złapałem się za opierzoną głowę

jednym okiem widziałem sepią

drugim okiem nie chciałem patrzeć

myśli skanowały infa internetowe

przysiadła się materiałowa pani

troskliwie i rzetelnie i otwarcie zagaiła

synku (jestem już niemłody :/ ?)

przecież prochu nie wymyślisz”

 

ha, pobiegłem czym prędzej do domu

ha, poleciałem po niezbędny wiersz...

 

hm, wiersz nie spełnił oczekiwań

forum milczało długie cztery sekundy

ostał się jeno pewien uśmiech

którejś z pogodnych twarzyczek

przynajmniej taką mam nadzieję

 

chomiczy kołowrotek jak dawniej

niewzruszony zapętleniem zamierzeń

 

Eureka ugrzęzła w przełyku :(

 

 

Tekst zmyślony po części. 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Gosława sam już nie wiem jak jest z pisaniem. Czy dla kogoś czy dla siebie? Czy osobiście czy zupełnie swoją osobę wykreślić:) Naprawdę nie wiem;) Im więcej piszę tym mniej wiem;// Podobnie mam z czytaniem :) Ostatnio doszedłem do wniosku, że aby dotrzeć do odbiorcy powinno się pisać w ten czy inny sposób "fajnie", ale to trudna sztuka i udaje się w pełni jedynie najlepszym :)) Zresztą to naprawdę dyskusyjna teza... Prawdziwie? Mnóstwo pytań Reni mi się tutaj nasuwa:) I naprawdę trudne pytanie, czy w tych czasach z polityką, czy bez niej? 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Domysły Monika Który wiersz ?
    • Kropla rtęci wypadła z zegara na ścianie i potoczyła się po podłodze, zostawiając za sobą ślad tęczowego pyłu. Nie spieszyła się, jakby znała sekret czasu, którego wskazówki już dawno przestały drgać. Za oknem, zamiast drzew, rosły gigantyczne grzebienie, a każdy ich uj, uj śpiewał cichą melodię w zapomnianym języku. Pani Zofia, siedząc na krześle uplecionym z wczorajszych gazet, popijała herbatę z filiżanki, która nie miała dna. Ciepły płyn znikał w nicości, a ona uśmiechała się z melancholią, wspominając smak deszczu na Marsie. Nagle z sufitu wyrosła marchewka, która zaczęła recytować wiersz o samotności chmury. Pani Zofia skinęła głową z powagą, rozumiejąc każde słowo. Kiedy rtęć dotarła do drzwi, te otworzyły się same, ukazując korytarz bez końca, wyłożony miękkim futrem. Kropla wślizgnęła się w tę ciemność, a za nią popłynęła cicha melodia grzebieni i melancholijny uśmiech Pani Zofii, unosząc się jak bańka mydlana w bezczasowej przestrzeni.
    • @patogenAI Mówisz inne spoko... Jak powiem żebyś "rozłożył" swoja wizualizacje co do tej treść skusisz się ?
    • W czaszce krzyk zamrożony w ciszy ust. Świat drży jak oślizgle spróchniałe konary na wietrze. Cienie lepkie wiją się po ścianach wilgotnych szeptem. Prawda jak dym z iluzją – ostre krawędzie zatarte. Chłód muślinowy na skórze, choć słońce pali. W zwierciadle tępy wzrok – echo, nie ja. Myśli – spłoszone konie tłuką czaszkę. Logika pęka cicho, w chaosie tonie. Szumy w uszach – rdza chrupie kości. Głosy jak igły pod powiekami. Sen ołowiany, dreszcz natrętnych słów. Ściany pulsują, stęchlizną bliżej. Pokój – klatka z kości i skóry,  ucieczka mirażem. Twarze bliskich – akwarele na deszczu, obce, bez ciepła. Uczucia stępiałe, serce – lód, Samotność gęsta jak smoła, bez blasku, bez oddechu. Krzyk dusi w gardle, szeptem wołam w głuchy wszechświat. Chwytam strzępy dnia – mokra, śliska trawa. Rzeczywistość pryska – bańka mydlana, ciche szyderstwo. Kim jestem w labiryncie bez wyjścia? Gdzie kres bólu? Czy ta sekunda pęknie jak przegniły owoc? Strach – oślizgły, zimny wąż oplata płuca, krtań ściśnięta, brak tchu. Czekam na bezdźwięczną pustkę, ukojenie jazgotliwych ech. Lecz wracają – wygłodniałe ptaki, pamięć dziobią, ostrzej, coraz ostrzej. Aż pęka lustro. Srebrne szczątki – spokój, nie cisza, lecz puls. Głosy milkną – ich język zrozumiały. Ściany dalekie, pokój – nieskończoność, nie więzienie, lecz przestrzeń. Obcy wzrok w lustrze – uśmiech łagodny, współczujący. Nie- ja,   nie-ja – jedność z tym, co było i będzie. Strach jak mgła, akceptacja – ciche przyzwolenie na taniec cieni i światła. W tej przestrzeni nie ma pytań, jest rozumienie. I w tym spokoju, budzę się. Nie do rzeczywistości, lecz do nowego snu, gdzie krzyk jest melodią.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...