Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

W krainie Avalon


Rekomendowane odpowiedzi

 

 

I. Wstęp.

 

      Był taki jeden dzień, że moja praca nie przynosiła żadnych spodziewanych efektów prostą drogą zmierzając w kierunku bezproduktywności i zbyteczności, a w czteropokojowym mieszkaniu na siódmym piętrze zadbanego wieżowca z wielkiej płyty zupełnie nie było co robić. W radiu nie grała żadna ciekawa audycja na żadnym ze znanych mi kanałów, telewizja i jej kilkadziesiąt programów chwilowo nie miała mi nic do zaproponowania, przeczytałem od rana wszystkie zwyczajowo używane przeze mnie informacje internetowe, co spowodowało, że popadłem w lekki marazm, ba nawet bezczynność. W takich momentach samotność potrafi doskwierać, oj potrafi, a umysł i ciało z całą mocą chcą się wyrwać z tego stanu i znaleźć jakąś rozrywkę, zwłaszcza wtedy gdy człowiek zdaje sobie sprawę z faktu, że jeszcze jego młodość nie odeszła bezpowrotnie. Zwłaszcza wtedy gdy człowiek widzi jeszcze przed sobą jakieś szanse, nawet jeżeli de facto tych szans jest tak naprawdę coraz mniej albo są one całkiem iluzoryczne. Człowiek wtedy pomyśli, jeszcze jestem młody, jeszcze życie przede mną, jeszcze mogę, jeszcze świat może się odmienić, jeszcze można spotkać na drodze szansę niejedną i tak kołaczą się człowiekowi te jeszcze i szanse po zbolałej i zapracowanej głowie, która najchętniej w tu i teraz znalazła by sobie jakieś komfortowe i bezpieczne miejsce, co ostatnio jest wręcz niemożliwe. Człowiek idzie wtedy do pokoju numer dwa i z szafy numer trzy wyciąga najlepsze łachy na jakie go jeszcze stać i założy je na kark, po czym idzie do łazienki niespiesznym krokiem zadbać o higienę osobistą, a w każdym razie przynajmniej o zarost twarzy i zachęcające - jego zdaniem, a przecież może się mylić - uczesanie. Człowiek, a przynajmniej ten już niemodny, w takiej chwili wyciągnie portfel i przeliczy setki się w nim znajdujące, co mu wcale przecież ujmy nie przynosi, bo przecież je uczciwie zarobił ciężką pracą nad najróżniejszymi projektami, po czym popsika się najlepszą perfumą na jaką go aktualnie stać, a przecież stać go naprawdę na dużo, zamknie drzwi wejściowe koniecznie na dwa, a nawet trzy zamki, nie licząc drzwi domofonowych, postoi w windzie z sąsiadem mówiąc mu niezmiennie dzień dobry i do widzenia oraz pójdzie na miasto najprawdopodobniej coś zjeść, bo przecież zrobił się głodny i burczy mu w brzuchu od dwóch godzin. Knajpę odwiedzi ulubioną, rzuci kilka obojętnych obyczajowo zdań do kelnerki, wrzucając jej do świnki dwa, trzy lub nawet dziesięć złotych w podzięce za miłą obsługę i usiądzie w kącie lokalu, licząc na smaczny posiłek z obowiązkowym piwem, popielniczką i papierosem oraz zbytnio nie licząc na coś więcej. Człowiek pomyśli sobie wtedy o czymś nieistotnym, a najchętniej o niebieskich migdałach, bo przecież myślenie o takich migdałach jest bardzo modne i na czasie. Weźmie sztućce do ręki prawidłowo, jak przecież uczyli go niegdyś rodzice i zatopi je najczęściej w ziemniaczkach, kotlecie schabowym i buraczkach, bo przecież człowiek najbardziej lubi takie właśnie potrawy. Dosoli obiad, przyprawi, popatrzy gdzieś nie wiadomo gdzie i zamyśli się znów, doceniając zresztą niewątpliwy i bezdyskusyjny smak posiłku. Wcale nie zatęskni jakoś specjalnie za towarzystwem, ponieważ do nietęsknienia za ludźmi zdążył się już przyzwyczaić, a przecież takie jest życie, że znajdują się tutaj osoby tęskniące tylko i wyłącznie za świętym spokojem i niczym więcej. Człowiek nie wsłucha się w opowieści dobiegające zza sąsiednich stolików, bo przecież aktualnie poza nim w lokalu nikogo nie ma, bo pora niewłaściwa, bo zwykły dzień tygodnia, bo nieuczęszczany lokal, bo koronawirus daje się jeszcze we znaki restauratorom i tak dalej i tak dalej. Człowiek pomyśli, że inflacja, a co za tym idzie wszystko podrożało, ale przecież zostaje mu jeszcze te kilka lub kilkanaście luźnych stów, a trudności przy odpowiedniej sile i twardości i determinacji da się przecież jakoś przetrzymać, choć zapewne tylko do czasu, o czym rzesze dziwnych ludzi naokoło bez przerwy i bez wytchnienia raczą zapominać.

            Tego dnia, tego roku i o tej i o tej godzinie tak właśnie miałem i tak właśnie zasiadłem w barze, który odwiedzam kilka razy w miesiącu, ostatnio zresztą częściej, bo przecież przycichł koronawirus oraz mi, a także nie tylko mnie zwyczajnie więcej wolno z czego się cieszę, co doceniam, a nawet kontempluję, co czynię na swój oryginalny sposób, bo przecież mam prawo do życia na własny sposób i według własnego widzimisię. Są zresztą tutaj tacy, którzy w najróżniejszy i wymyślny sposób próbują mi tego zabronić, ale przyznam się bez bicia, że w gruncie rzeczy ich olewam, bo zwyczajnie nie mam już sił denerwować się na nich, a już na pewno nie mam najmniejszych zamiarów toczyć z nimi zażartych dyskusji, które i tak do niczego konkretnego nie zmierzają, bo każda ze stron sporu jest absolutnie nieugięta i nieprzejednana w poglądach. Jesteśmy okopani w tych własnych okowach niezgody jak mało kto, co powoduje, że rezygnujemy z podejmowania trudu przekonywań i argumentacji własnych racji, nawet wtedy gdy rzeczywiście i obiektywnie mamy rację, o ile faktycznie istnieje coś takiego w przyrodzie jak obiektywna racja, w co niekiedy śmiem doprawdy wątpić.

         I tak bym sobie jadł i jadł, aż zjem, i tak bym sobie pił i pił, aż wypiję i tak bym sobie myślał i myślał, aż coś niekoniecznie sensownego wymyślę, gdyby do lokalu nie wkroczyła żwawym i zdecydowanym krokiem ona. Ładna, zadbana dziewczyna w mniej więcej moim wieku stanęła jakieś trzy stoliki przede mną, znacząco i zachęcająco, a nawet zdecydowanie spojrzała na mnie tymi niebieskimi oczami spod zadbanej grzywki długich blond włosów. Miała na sobie wyjściową sukienkę, pod ręką trzymała ładną i chyba modną, bo tego nie jestem wcale taki pewny, torebkę. Ładny dekolt, ładne nogi, ręce i tego typu sprawy, co lekko wybiło mnie z rytmu. Ona chyba faktycznie chciała żebym zwrócił na nią uwagę i rzeczywiście jej się to udało, bo przecież jestem jeszcze w miarę młody i bywam nieobojętny w kwestii urody kobiet spotykanych na swojej niekiedy osobliwej drodze. Usiadła te trzy stoliki ode mnie, podeszła kelnerka, zamówiła danie, a ja od czasu do czasu na nią zerkałem i postanowiłem nie wiedzieć czemu zwolnić z konsumowaniem obiadu, bo zazwyczaj bardzo szybko i łapczywie to robię, co jest zapewne nieeleganckie, a nawet niekulturalne, ale przecież elegancja i kultura nie są jedynym i bezdyskusyjnym wyznacznikiem naszych działań i poczynań. I nigdy tak nie było, z czego warto zdawać sobie sprawę. Poza tym takie są czasy. Wystarczy tutaj wspomnieć, że licząc nie wiadomo zresztą na co postanowiłem jeść oraz popijać piwo na tyle wolno, aby skończyć w tym samym momencie co ona. I to mi się udało i nie było w tym przypadku, bo na szczęście zamówiła tylko jakąś lekką sałatkę, ale nie uprzedzajmy zanadto wypadków. Zdążyłem zauważyć, że i ona na mnie od czasu do czasu zerkała wcale się z tym nie kryjąc, a nawet sympatycznie się do mnie uśmiechając, z czym doprawdy nie wiedziałem co mam zrobić, bo przecież wątpię niekiedy w resztki własnej urody i bywam nieśmiały, choć jak byś pewnie dokładniej mnie przejrzał to charakter mam raczej maczyzujący, a przynajmniej różne sytuacje spotykały mnie w przeszłości, od której i tak chętnie bym chciał uciec, ale tego nie potrafię i nie umiem sobie z tym poradzić, a poza tym naprawdę nie wiem jak mam to uczynić. Myślę, że w terapeutycznym celu poradzenia sobie z trudną przeszłością zacznę może pisać jakąś poezję, ale się z tym ociągam, a poza tym nigdy tego nie robiłem i nie wiem jak mam się zabrać za tę żmudną oraz wyczerpującą serce i duszę, a nawet ciało i pełną życiowego skomplikowania robotę.

 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...