Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

 

Tytuł alternatywny: Smęcenie niedojrzałego człowieka.

 

Najmocniej przepraszam.

Niektórzy nigdy nie nauczą się poprawnie pisać.

                                                                                 ~Autor na zachętę

 

 

PROLOG

(dla wytrwałych!)

 

Bunt to złożone przedsięwzięcie, choć tak naprawę wcale nie. Wzorowy bunt jest podświadomy, nieskazitelnie momentalny, idealny w swej spontaniczności, wyzbyty z pomyślunku. W sferze momentu, w której się naradza, nie ma miejsca na drobinki refleksji, żadne zanieczyszczenia nie mają prawa się wkraść w przestrzennie wyzerowany pocisk energii, który przejmuje władzę nad naszym ciałem i przymusza do określonych słów czy działań.

Ja i moja kuzynka Natalia jesteśmy buntownikami, nie, rebeliantami, w walce o przynależność do paradoksalnie niezależnych połaci egzystencjalnych. Jesteśmy czarnymi owcami naszego rodu.

Bunt to właściwie przestrzennie wyzerowany bąbel, który jednak rozdyma powłokę cielesną, rozpycha narządy wewnętrzne, masuje żyły, pobudza krążenie, niweluje opuchliznę słabowitego podporządkowania oraz podskórnej akceptacji mainstream. Bunt to droga życia, jego sposób.

 

CIAŁO GŁÓWNE

(też dla wytrwałych)

 

Spotkaliśmy się ostatnio na mitingu siostrzano-kuzynowskim – ja wraz z szwesterą odwiedziliśmy je w ichnim domu dosłownie na obrzeżach małego miasteczka. Nieopodal znajdowała się stadnina koni i mniej więcej na jej wysokości mieścina mała przeradzała się w jeszcze mniejszą mieścinę.

Kiedyś przy owej stadninie straszyłem kuzynki i siostrę, iż z ciemnej drogi wybiegnie na nas dziewczynka z długimi włosami przesłaniającymi twarz. Oddawaliśmy się tam obserwacjom gwiezdnym, ćwicząc swą sprawność astronomiczną, która mogłaby się okazać przydatna, gdyby na biwaku niedźwiedź grizzly podarłby nam namiot, a jużci zwłaszcza skonsumował kompas. Docierało tam już niewiele światła cywilizacyjnego, wybitnie więc była to odpowiednia miejscówka pod obserwacje, rzekłbyś ciemność wiodąca ku gwiezdnemu oświeceniu.

Gdy jednak zwerbalizowałem moje wyobrażenie o przerażającej dziewczynce, a co więcej uczyniłem to z lekkością arystokraty woskującego swój wąs przy pomocy odbicia w chińskiej wazie zakupionej na czarno od karawany na Jedwabnym Szlaku, ubódł mnie strach i rozterka wypisz-wymalowane na licach kuzynek i siostry.

Ich rozmokłe oczy, blade wargi, małżowiny napięte do granic możliwości, by wychwytać niepokojące plaskanie bosych dziewczęcych stópek. Poraziło mnie piorunem ciśniętym przez gromowładnego Zeusa, który akurat oglądał operę mydlaną dłuższą i bardziej zawiłą od Mody na Sukces, a piorun, który we mnie cisnął, okazał się przetransformowaną łzą energetyczną wylaną z oka na wskutek procesów wrażliwca rozwijających się w piersi boga.

Tak, bardzo wzruszył mnie tedy strach, który zasiałem zwłaszcza w umyśle kuzynki Natalii. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie zastosuję podobnej nieuprzejmej zagrywki.

Nigdy, tak mi dopomóż Moda na Sukces.

 

Wracając do mitingu ostatniego, zainicjowaliśmy odnowę kontaktów krewniaczych przy herbacie w kuchni. Jedynie Kamila piła ową z kleksem mleka, była bawarkową outsiderką. Nigdy nie zrozumiem, jak można kalać złocisty trunek herbaty cieczą z krowich cycków, transformując go w błotniście nudną i bezpłciową maź. Nigdy nie pojmę tej bawarkowej podniety co poniektórych, gdybym mógł, anihilowałbym każdą krowę tej ziemi, z której wymienia mleko miało skończyć w herbacie – gdybym tylko znał dokładny rozkład wydarzeń w przyszłości, dałbym radę to uczynić, ale to już boskie przedsięwzięcie.

I byłby to piękny zew zbuntowanego ducha, który niemal ze mnie wyparował, gdy patrzyłem jak kuzynka Kamila z uśmiechem ekstazy wtłacza w siebie błoto. Cóż miałem tedy jej rzec? „Pijesz błoto, kuzynko”. To za mało, by uświadomić. Wiem, że może po prostu niektórzy z Was sobie teraz myślą, że niektórym bawarka smakuje, ale to ułuda. Bardzo nie chciałbym, abyście tkwili w tym oszukańczym systemie. Wierzę, że kiedyś uda się społeczeństwu zbuntować i wyłamać z tego kulawego oraz fałszywego do bólu mainstreamu.

Bycie buntownikiem nie jest łatwe, to nieustanna walka, trudy, znój i cierpienie. Jednak nagrodą jest, gdy każdego dnia możecie z czystym sumieniem spojrzeć na własne odbicia w lustrze i rzec do siebie w myślach: „Podążam ścieżką szlachetnego wojownika. Nie piję bawarki i nigdy w życiu nawet najgorszemu wrogowi mleka bym do herbaty nie wstrzyknął”.

A może to moim jestestwem zawiaduje nieuleczalna nerwica, która zwodzi mój umysł i zmysły na manowce. Bardzo możliwe, że tkwię po uszy w bagnie swej mrocznej jaźni, gdzie zimne topielce trzymają mnie długimi paliczkami i puścić na powierzchnię nie chcą. Żerują na mym ciele, plując mi w krew błotem gnuśności i otumanienia.

 

Po herbatce zrobiło się późnawo, zmrok powoli opanowywał dzielnicę, słychać było chichot wzgórz widzianych z okiem kuchni – zaśmiewały się na samą myśl, co się może tej nocy wydarzyć pośród drzew wyrastających z ich ziemistych, martwych połaci leśnego ciała.

– Okrążmy dzielnicę – zaproponowałem – na wysokości wzgórz ochoty nie mam się wspinać, co najwyżej musnąć dół pagórca.

– Mądrze i roztropnie przemawiasz, kuzynie – rzekła Kamila, ścierając z warg ohydne plamy po bawarce. – Na wzgórzach o tej porze wałęsają się już pierwsze trupy, ożywieńce i zmory.

– Och, zatem czemu tam nie idziemy? – zmartwiła się Natalia. – Potrzebuję zasilić mój pokój nową czaszką lub krzyżem cmentarnym. Jak znalazł świetna okazja na łowy.

– Nie dziś, Natalio Nasza Miła – Jessika wtrąciła. – Oddałam pistola do namagnetyzowania.

Siostra beknęła i walnęła szklanicą o blat kuchenny, aż sztućce podskoczyły.

Udaliśmy się na piętro celem przemiany odzieżowej, przeszliśmy transformację z trybu domowego na wyjściowy. Gdy ablucje siostry powoli chyliły się ku końcowi, czekaliśmy z Kamilą na korytarzyku i wtedy rzekła taką rzecz, iż sroga depresja zawładnęła mymi członkami, a w żołądku zbierać się zaczęła żółć smutku i braku nadziei na miłe spędzenie wieczora. Gdy spytałem, czy na spacerze udamy się do Kauflanda po coś słodkiego, rzekła, że nie i że aktywowałem swym nieprzemyślanym pytaniem dietetyczną subskrypcję na Messengerze.

Nienawidzę Kamili! Nienawidzę, zakazuje mi jeść słodyczy. Ależ bym jej wyszorował uszy pastą! Żeby miała czyste od słodyczy uszy, jak ja mam niby mieć zęby! A potem do wewnętrznych małżowin przypnę jej spinacze i będę takie pytania zadawał, żeby musiała kręcić głową i te spinacze będą tak głupio klekotać i ona będzie czuła wstyd, i dobrze jej tak!

 

Zatem poszliśmy na spacer, jednak Natalia zbuntowała się i rzekła, że oczy się jej kleją. Przeprosiła nas uniżenie za ten brak taktu i zamknęła się, wielce skruszona, w swym gnuśnym pokoiku.

My dostąpiliśmy zaszczytu zjednania się z ożywczym małomiasteczkowym powietrzem wczesnego lata. Skręciliśmy po wyjściu od razu w prawo, ku rzece, i przeszliśmy asfaltową dróżką, odprowadzani czujnym wzrokiem przysadzistych chat.

Potem skrętek w lewo, zachowanie czujności, aby nie rozjechało nas na miazgę jakieś auto lub rowerzysta, i już po niecałym kwadransie zakotwiczyliśmy na pierwszym naszym punkcje widokowym: wielce klimatyczny most nad spokojną rzeką o czerwonych barierkach i drewnianych dechach wiodących do podnóża wzgórz i lasku.

Swe ciała ulokowaliśmy ni mniej, ni więcej na środku owego przejścia rzecznego. Spokojny nurt tej rzeki zawsze gładził mą duszę balsamami utopijnej harmonii, zatapiał w sokach jestestwa bardzo stabilny oraz przemożnie pogodny pław, który udrękom mego ducha wskazywał najprostsze drogi ku ucieczce od nerwic, zgiełku pogoni za nie wiadomo czym oraz ogólnie od wszystkiego, co nękało me zmysły bodźcami zupełnie niepotrzebnymi. Mostek zaś wspaniale dopełniał mozaiki spełnienia, gdyż opierając łokcie o mile czerwone barierki poczuwałem się do całkowitego zakorzenienia w sferach istotnych.

Och, liście, szumcie mi, szumcie tak bez końca.

 

Gdyśmy tak sterczeli tam jak zjawy pogubione, na przejściu łączącym las kresu oraz zatokę względnej cywilizacji, wsłuchiwaliśmy się w osobliwe pyknięcia dobiegające z powierzchni wody. Niecodzienne, kosmiczne dźwięki, niby pękające bąbelki gazu w mgławicach, bo w mgławicach aż roi się od bąbelków, gdyż wiadomo, że gazowe mgły próżniowe powstają, kiedy przelatującym kosmitom wyleje się trochę wody gazowanej.

Ale dość popisywania się wiedzą astronomiczną.

Początkowo myśleliśmy, że nagle rzeka zamarzła i przemierzają nią tabuny łyżwiarzy – podobne odgłosy przecież powstają podczas mikropęknięć lodu skuwającego zbiornik wodny. Szybko jednak przetransformowaliśmy nasze spostrzeżenia – toć przecież nietoperzy teraz w ciemnych przestworzach bez liku, latają i plują w wodę i takież powody cyklicznych plumknięć.

Po prawdzie marzyłem na jawie, żeby jeden z tych krwiopijców wplątał się we włosy mej szanownej kuzynki Kamili – choćby za te bawarkę, którą na moich oczach wtłaczała w swe nieświadome błota ciało, za te zakazy słodyczowe, które narzucała na mą niewinną personę. A potem moja siostra próbowałaby nocnego ssaka wyciągnąć z włosów Kamili i czyniłaby to swą prężną, wyćwiczoną ręką akrobatki, więc w konsekwencji wyrywałaby kuzynce całą fryzurę i Kamila nabyłaby tej klimatycznej nocy piękną łysą głowę.

Utworzenie łysowatości na jej głowie byłoby w pewnym sensie pomocne przy naszych pewnych projektach artystycznych, ale może o tym kiedy indziej, może nawet nie w tym wpisie pamiętnikowym.

 

Staliśmy na mostku na skrajnym odludziu, na przedmieściach małego miasteczka, gdzie za parę kroków wieś witała, i słuchaliśmy jak nietoperze spluwają śliną w rzeczny nurt. Czy można by dodać cokolwiek, by impresję uczynić choć odrobinę piękniejszą?

Tak, świadomość, że choć nie było widać kaczek, one tam z nami były, tyle że to były podwodne kaczki i pływały nomen omen pod wodą.

Szumcie mi liście, szumcie po kres mych buntowniczych dni, podwodne kaczki pływajcie i ani krztyny dzioba ponad powierzchnię nie wynurzajcie, gdyż zioniecie w ten sposób z kuprów skrytych i rozmokłych wielką tajemnicą i nikt doprawdy nie wie właściwie, jak wyglądacie i czy istnieć możecie.

Kamila trochę zepsuła impresję, bo spytała z niedowiarstwem, czy kaczki podwodne oddychają pod wodą, skoro nigdy się nie wynurzają. Obraziłem się straszliwie i napomknąłem, że ich kacze struktury są wyposażone w skrzela.

Wiem, być może kaczki podwodne, istnieje taka szansa, były tylko wytworem mego umysłu, aby zbuntować się przeciw tym, którzy mówią, że właściwie już nie ma nic ciekawego do odkrycia na tym świecie. A przecież są takie rzeczy, choćby właśnie podwodne kaczki. Badacze, szykujcie notesiki i liczydła, rzucam Wam wyzwanie.

Edytowane przez WiatrŚwietlny (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @jeremyPoruszyłeś w tym wierszu bardzo ciekawy temat. Romanse z chatem gpt to wcale nie jest snobizm poetów. To w ogóle znak czasów, gdzie nasze życie emocjonalne powolutku zostaje przeniesione w sferę wirtualną. Przypomina mi to z lekka ten sam mechanizm, który opisał E.A. Poe w swoim "Portrecie owalnym". Im bardziej wytwory naszej wyobraźni upodabniają się do nas (AI, algorytmy, awatary i nasze cyfrowe duchowe hologramy), tym bardziej my stajemy się maszynami działającymi już zgodnie z programem, który nas sczytał i nami kieruje.  
    • Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe. *************************************************************************************************************************************************************************** Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:   Pani Agnieszko kochana,   to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.   Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka     Krystyna Jaworska   - A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią,   która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut.   Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia   więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek,   który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:         - Mogę zadzwonić?     Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:        - Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.   Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.   - Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.   - Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.   - Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.   - W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim   niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo.   Marek jest najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi,   że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy   tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.   - Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…   - Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem,   bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie   samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego.   I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to   by był naprawdę powód do zmartwień.   - Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować    łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….   - Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie.   Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się   koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem,   żebyście tu razem przyjechali na widzenie.   Bardzo serdecznie zapraszam panią! Pozna pani   przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej,   które mnie tu pilnują. Przekona się pani do  naszego polskiego więziennictwa.  A pan sędzia, który mnie skazywał,  to bardzo zacny i mądry człowiek.  Ja to czułam od razu, kiedy wypowiedział  pierwsze słowa na mojej rozprawie.  Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam   wprawę w ocenianiu ludzi.   - Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.   - Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.   Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:   - Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie    jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa,    że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa.    Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.   - No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu,   kiedy ci wykopał drewniaki spod stóp, a potem opowiadał,   że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie…  To chyba jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa,  żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to  za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.   - Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę    mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie    naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo    źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie.    Teraz będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie,    na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie    przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko    w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i    panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać    moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny.    Ale on to całkiem dobrze zrozumiał, że ze mną się   tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój    pobyt tutaj tak martwi, to niech przyjeżdża i niech   zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej   i nic złego by mi się nie stało.   - To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. -    Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,    paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast    mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim pobytem    tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia   czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą   jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu   wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,   jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu,   ale mimo to czująca do niego respekt.   Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:   - Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.   Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale, znowu odezwał się Marcin:   - Wszystkie dziewczyny do cel.     Za pięć minut zamykamy cele.   A zaraz potem odezwał się do Agaty:   - Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się    do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.   Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.   - Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w    zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.   - Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem    jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.   -Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. - odparowała Agata.   - I tak właśnie przemawia wielka dama.-    z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.   - Wiesz co...W takim razie mów do mnie   lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała   Agata zdenerwowanym, ale   jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną   odmaszerowała do swojej celi, klekocząc   przy tym więziennymi drewniakami.   Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli na przykład to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to nie umiał całkiem zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.   Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:   Marek, ty chuliganie jeden! Marek, ty łobuzie jeden!   To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.   Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.   Na razie, muszę już kończyć   twoja Agnieszka     List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.   ***   Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.   Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.   Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:   - To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu.    Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie    mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.   - Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. -   Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką    ochotę, jak nigdy dotąd.   Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.   W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na bosych stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.                                  
    • @Lidia Maria Concertina Znakomity tytuł!
    • nie widzimy generała w telewizji  nie słyszymy go w radiu  dla nas to zwykła sobota  choć w szkole męczy nas Miron  stale ze swoim kabaretem  nie pamiętamy niczego  rodzice też nic nie pamiętają  jedynie babunia coś tam o jakichś pałkach i pistolecikach wspomina  o funkcjonariuszach w mundurach  o ludziach pobitych, zabitych  ci ludzie wciąż żyją  lecz czy nie zginą  wraz ze śmiercią babuni  a może  chcieliby stąd w końcu odejść  doświadczyć godnej śmierci  umrzeć  nie od broni plugawca  lecz z niepamięci 
    • @bazyl_prost @bazyl_prost poszukiwanie, często samo w sobie jest początkiem i jednocześnie końcem jakiegoś etapu w życiu. Szukanie idealnego rozwiązania w tym nie doskonałym świecie jest absurdem.    Cdn. :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...