Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Selektywna buntowniczka - część pierwsza


Rekomendowane odpowiedzi

 

 

Tytuł alternatywny: Smęcenie niedojrzałego człowieka.

 

Najmocniej przepraszam.

Niektórzy nigdy nie nauczą się poprawnie pisać.

                                                                                 ~Autor na zachętę

 

 

PROLOG

(dla wytrwałych!)

 

Bunt to złożone przedsięwzięcie, choć tak naprawę wcale nie. Wzorowy bunt jest podświadomy, nieskazitelnie momentalny, idealny w swej spontaniczności, wyzbyty z pomyślunku. W sferze momentu, w której się naradza, nie ma miejsca na drobinki refleksji, żadne zanieczyszczenia nie mają prawa się wkraść w przestrzennie wyzerowany pocisk energii, który przejmuje władzę nad naszym ciałem i przymusza do określonych słów czy działań.

Ja i moja kuzynka Natalia jesteśmy buntownikami, nie, rebeliantami, w walce o przynależność do paradoksalnie niezależnych połaci egzystencjalnych. Jesteśmy czarnymi owcami naszego rodu.

Bunt to właściwie przestrzennie wyzerowany bąbel, który jednak rozdyma powłokę cielesną, rozpycha narządy wewnętrzne, masuje żyły, pobudza krążenie, niweluje opuchliznę słabowitego podporządkowania oraz podskórnej akceptacji mainstream. Bunt to droga życia, jego sposób.

 

CIAŁO GŁÓWNE

(też dla wytrwałych)

 

Spotkaliśmy się ostatnio na mitingu siostrzano-kuzynowskim – ja wraz z szwesterą odwiedziliśmy je w ichnim domu dosłownie na obrzeżach małego miasteczka. Nieopodal znajdowała się stadnina koni i mniej więcej na jej wysokości mieścina mała przeradzała się w jeszcze mniejszą mieścinę.

Kiedyś przy owej stadninie straszyłem kuzynki i siostrę, iż z ciemnej drogi wybiegnie na nas dziewczynka z długimi włosami przesłaniającymi twarz. Oddawaliśmy się tam obserwacjom gwiezdnym, ćwicząc swą sprawność astronomiczną, która mogłaby się okazać przydatna, gdyby na biwaku niedźwiedź grizzly podarłby nam namiot, a jużci zwłaszcza skonsumował kompas. Docierało tam już niewiele światła cywilizacyjnego, wybitnie więc była to odpowiednia miejscówka pod obserwacje, rzekłbyś ciemność wiodąca ku gwiezdnemu oświeceniu.

Gdy jednak zwerbalizowałem moje wyobrażenie o przerażającej dziewczynce, a co więcej uczyniłem to z lekkością arystokraty woskującego swój wąs przy pomocy odbicia w chińskiej wazie zakupionej na czarno od karawany na Jedwabnym Szlaku, ubódł mnie strach i rozterka wypisz-wymalowane na licach kuzynek i siostry.

Ich rozmokłe oczy, blade wargi, małżowiny napięte do granic możliwości, by wychwytać niepokojące plaskanie bosych dziewczęcych stópek. Poraziło mnie piorunem ciśniętym przez gromowładnego Zeusa, który akurat oglądał operę mydlaną dłuższą i bardziej zawiłą od Mody na Sukces, a piorun, który we mnie cisnął, okazał się przetransformowaną łzą energetyczną wylaną z oka na wskutek procesów wrażliwca rozwijających się w piersi boga.

Tak, bardzo wzruszył mnie tedy strach, który zasiałem zwłaszcza w umyśle kuzynki Natalii. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie zastosuję podobnej nieuprzejmej zagrywki.

Nigdy, tak mi dopomóż Moda na Sukces.

 

Wracając do mitingu ostatniego, zainicjowaliśmy odnowę kontaktów krewniaczych przy herbacie w kuchni. Jedynie Kamila piła ową z kleksem mleka, była bawarkową outsiderką. Nigdy nie zrozumiem, jak można kalać złocisty trunek herbaty cieczą z krowich cycków, transformując go w błotniście nudną i bezpłciową maź. Nigdy nie pojmę tej bawarkowej podniety co poniektórych, gdybym mógł, anihilowałbym każdą krowę tej ziemi, z której wymienia mleko miało skończyć w herbacie – gdybym tylko znał dokładny rozkład wydarzeń w przyszłości, dałbym radę to uczynić, ale to już boskie przedsięwzięcie.

I byłby to piękny zew zbuntowanego ducha, który niemal ze mnie wyparował, gdy patrzyłem jak kuzynka Kamila z uśmiechem ekstazy wtłacza w siebie błoto. Cóż miałem tedy jej rzec? „Pijesz błoto, kuzynko”. To za mało, by uświadomić. Wiem, że może po prostu niektórzy z Was sobie teraz myślą, że niektórym bawarka smakuje, ale to ułuda. Bardzo nie chciałbym, abyście tkwili w tym oszukańczym systemie. Wierzę, że kiedyś uda się społeczeństwu zbuntować i wyłamać z tego kulawego oraz fałszywego do bólu mainstreamu.

Bycie buntownikiem nie jest łatwe, to nieustanna walka, trudy, znój i cierpienie. Jednak nagrodą jest, gdy każdego dnia możecie z czystym sumieniem spojrzeć na własne odbicia w lustrze i rzec do siebie w myślach: „Podążam ścieżką szlachetnego wojownika. Nie piję bawarki i nigdy w życiu nawet najgorszemu wrogowi mleka bym do herbaty nie wstrzyknął”.

A może to moim jestestwem zawiaduje nieuleczalna nerwica, która zwodzi mój umysł i zmysły na manowce. Bardzo możliwe, że tkwię po uszy w bagnie swej mrocznej jaźni, gdzie zimne topielce trzymają mnie długimi paliczkami i puścić na powierzchnię nie chcą. Żerują na mym ciele, plując mi w krew błotem gnuśności i otumanienia.

 

Po herbatce zrobiło się późnawo, zmrok powoli opanowywał dzielnicę, słychać było chichot wzgórz widzianych z okiem kuchni – zaśmiewały się na samą myśl, co się może tej nocy wydarzyć pośród drzew wyrastających z ich ziemistych, martwych połaci leśnego ciała.

– Okrążmy dzielnicę – zaproponowałem – na wysokości wzgórz ochoty nie mam się wspinać, co najwyżej musnąć dół pagórca.

– Mądrze i roztropnie przemawiasz, kuzynie – rzekła Kamila, ścierając z warg ohydne plamy po bawarce. – Na wzgórzach o tej porze wałęsają się już pierwsze trupy, ożywieńce i zmory.

– Och, zatem czemu tam nie idziemy? – zmartwiła się Natalia. – Potrzebuję zasilić mój pokój nową czaszką lub krzyżem cmentarnym. Jak znalazł świetna okazja na łowy.

– Nie dziś, Natalio Nasza Miła – Jessika wtrąciła. – Oddałam pistola do namagnetyzowania.

Siostra beknęła i walnęła szklanicą o blat kuchenny, aż sztućce podskoczyły.

Udaliśmy się na piętro celem przemiany odzieżowej, przeszliśmy transformację z trybu domowego na wyjściowy. Gdy ablucje siostry powoli chyliły się ku końcowi, czekaliśmy z Kamilą na korytarzyku i wtedy rzekła taką rzecz, iż sroga depresja zawładnęła mymi członkami, a w żołądku zbierać się zaczęła żółć smutku i braku nadziei na miłe spędzenie wieczora. Gdy spytałem, czy na spacerze udamy się do Kauflanda po coś słodkiego, rzekła, że nie i że aktywowałem swym nieprzemyślanym pytaniem dietetyczną subskrypcję na Messengerze.

Nienawidzę Kamili! Nienawidzę, zakazuje mi jeść słodyczy. Ależ bym jej wyszorował uszy pastą! Żeby miała czyste od słodyczy uszy, jak ja mam niby mieć zęby! A potem do wewnętrznych małżowin przypnę jej spinacze i będę takie pytania zadawał, żeby musiała kręcić głową i te spinacze będą tak głupio klekotać i ona będzie czuła wstyd, i dobrze jej tak!

 

Zatem poszliśmy na spacer, jednak Natalia zbuntowała się i rzekła, że oczy się jej kleją. Przeprosiła nas uniżenie za ten brak taktu i zamknęła się, wielce skruszona, w swym gnuśnym pokoiku.

My dostąpiliśmy zaszczytu zjednania się z ożywczym małomiasteczkowym powietrzem wczesnego lata. Skręciliśmy po wyjściu od razu w prawo, ku rzece, i przeszliśmy asfaltową dróżką, odprowadzani czujnym wzrokiem przysadzistych chat.

Potem skrętek w lewo, zachowanie czujności, aby nie rozjechało nas na miazgę jakieś auto lub rowerzysta, i już po niecałym kwadransie zakotwiczyliśmy na pierwszym naszym punkcje widokowym: wielce klimatyczny most nad spokojną rzeką o czerwonych barierkach i drewnianych dechach wiodących do podnóża wzgórz i lasku.

Swe ciała ulokowaliśmy ni mniej, ni więcej na środku owego przejścia rzecznego. Spokojny nurt tej rzeki zawsze gładził mą duszę balsamami utopijnej harmonii, zatapiał w sokach jestestwa bardzo stabilny oraz przemożnie pogodny pław, który udrękom mego ducha wskazywał najprostsze drogi ku ucieczce od nerwic, zgiełku pogoni za nie wiadomo czym oraz ogólnie od wszystkiego, co nękało me zmysły bodźcami zupełnie niepotrzebnymi. Mostek zaś wspaniale dopełniał mozaiki spełnienia, gdyż opierając łokcie o mile czerwone barierki poczuwałem się do całkowitego zakorzenienia w sferach istotnych.

Och, liście, szumcie mi, szumcie tak bez końca.

 

Gdyśmy tak sterczeli tam jak zjawy pogubione, na przejściu łączącym las kresu oraz zatokę względnej cywilizacji, wsłuchiwaliśmy się w osobliwe pyknięcia dobiegające z powierzchni wody. Niecodzienne, kosmiczne dźwięki, niby pękające bąbelki gazu w mgławicach, bo w mgławicach aż roi się od bąbelków, gdyż wiadomo, że gazowe mgły próżniowe powstają, kiedy przelatującym kosmitom wyleje się trochę wody gazowanej.

Ale dość popisywania się wiedzą astronomiczną.

Początkowo myśleliśmy, że nagle rzeka zamarzła i przemierzają nią tabuny łyżwiarzy – podobne odgłosy przecież powstają podczas mikropęknięć lodu skuwającego zbiornik wodny. Szybko jednak przetransformowaliśmy nasze spostrzeżenia – toć przecież nietoperzy teraz w ciemnych przestworzach bez liku, latają i plują w wodę i takież powody cyklicznych plumknięć.

Po prawdzie marzyłem na jawie, żeby jeden z tych krwiopijców wplątał się we włosy mej szanownej kuzynki Kamili – choćby za te bawarkę, którą na moich oczach wtłaczała w swe nieświadome błota ciało, za te zakazy słodyczowe, które narzucała na mą niewinną personę. A potem moja siostra próbowałaby nocnego ssaka wyciągnąć z włosów Kamili i czyniłaby to swą prężną, wyćwiczoną ręką akrobatki, więc w konsekwencji wyrywałaby kuzynce całą fryzurę i Kamila nabyłaby tej klimatycznej nocy piękną łysą głowę.

Utworzenie łysowatości na jej głowie byłoby w pewnym sensie pomocne przy naszych pewnych projektach artystycznych, ale może o tym kiedy indziej, może nawet nie w tym wpisie pamiętnikowym.

 

Staliśmy na mostku na skrajnym odludziu, na przedmieściach małego miasteczka, gdzie za parę kroków wieś witała, i słuchaliśmy jak nietoperze spluwają śliną w rzeczny nurt. Czy można by dodać cokolwiek, by impresję uczynić choć odrobinę piękniejszą?

Tak, świadomość, że choć nie było widać kaczek, one tam z nami były, tyle że to były podwodne kaczki i pływały nomen omen pod wodą.

Szumcie mi liście, szumcie po kres mych buntowniczych dni, podwodne kaczki pływajcie i ani krztyny dzioba ponad powierzchnię nie wynurzajcie, gdyż zioniecie w ten sposób z kuprów skrytych i rozmokłych wielką tajemnicą i nikt doprawdy nie wie właściwie, jak wyglądacie i czy istnieć możecie.

Kamila trochę zepsuła impresję, bo spytała z niedowiarstwem, czy kaczki podwodne oddychają pod wodą, skoro nigdy się nie wynurzają. Obraziłem się straszliwie i napomknąłem, że ich kacze struktury są wyposażone w skrzela.

Wiem, być może kaczki podwodne, istnieje taka szansa, były tylko wytworem mego umysłu, aby zbuntować się przeciw tym, którzy mówią, że właściwie już nie ma nic ciekawego do odkrycia na tym świecie. A przecież są takie rzeczy, choćby właśnie podwodne kaczki. Badacze, szykujcie notesiki i liczydła, rzucam Wam wyzwanie.

Edytowane przez WiatrŚwietlny (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • myśląc po ludzku starzec ma rację  jednak marności wszystkie przeminą płomień poezji też w końcu zgaśnie zmieni się dobroć w czystość i miłość   ponoć ta jedna jest zawsze z nami wdzianko z materii zostawia tutaj a tam nas tuli swymi skrzydłami tamtą poezję słuchałbyś słuchał ...
    • Scena 1   Gość ubrany na zielono recytuje : „ Rak, wspak; warszawskie, poznańskie; nawet nie czuję, jak rymuję.   Gość odświętnie ubrany reaguje: „ rymy gramatyczne i częstochowskie”.   Pierwszy uczestnik kpi : „częstochowskie, krakowskie, bydgoskie”…   Drugi bohater mówi stanowczo : „ dziękuję” po czym nóż szykuje…                                     Scena 2   Pierwsza grupa ludzi jest ubrana normalnie … Głosi : „ Jesteśmy poprawni.”   Druga grupa jest ubrana jaskrawo… Krzyczy : „Jesteśmy poprawniejsi”.   Dwie drużyny kłócą  się i zaczynają się bić. Nagle Pan z brodą woła : „ Ujmijmy rzecz metaforycznie”. Wszyscy godzą się i zwierają.   W końcu tańcują, przyśpiewując : „ Niech żyje metafora i niech się kłócą internetowe fora”.                              Scena 3   - Yorku,  Yorku … - Kogo wołasz ? - Pieska.  Choć twoja poezja  jest sympatyczna.                                         Scena 4   Udział bierze poeta i gruba lala.   Literat mówi prowokacyjnie: „trala”  Kukła odpowiada : „lala”   Kukła tańcuje i kiwa się. Przewraca oczyma. Po chwili poeta zdejmuje z niej suknie. Gdy chce ją z powrotem włożyć; guzik urywa się.   Poeta pyta : „lala”? Kukła odpowiada : „trala” Literat mówi : Skoro postradałaś rozum, przeprowadzę operację. Wyjmuje sprężyny i puch. Wszystko się rozsypuje .                                                 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Tyrada i zdrada dar dziada. (Ryt)         Ma ta; łapy, sztaba, bat. Zsypała tam.              Gilu, konnica rac. Inno - kulig.          Kama, hodowca Jac - wodohamak?            On... O - Witalisa ras i lat - Iwono.                   Czajnik - z kin jaz(z) - co?                              Trawnik kin wart?                
    • Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy. Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.   Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem w tej maestrii umierania.   Zaciskam powieki. Otwieram…   Za oknami zieleń drzew. Szeleszczące liście dębów, kasztanów. Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.   Tylko te okna. Odrapane. Zaciągnięte kotary…   Te okna…   Wiesz. Upiłem się.   Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie „Boltzmann”, miał siłę 12 kiloton.   Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań. Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła. Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...   Na pierwszej stronie Las Vegas Sun, uśmiechnięta tancerka przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.   Zatrzęsło w posadach, okienne szyby wypadły z ram.   Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście jądrowym eksplodowało z silą 400 kiloton. Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.   Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc, kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...   Poranione oczy w domu na pustkowiu.   Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.   Skąd tyle tego, skąd? Tych widm, co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?   Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych… Portrety. Zdjęcia. Pergaminowe twarze…   Spierzchnięte gorączką usta…   Czyje?   Moje? Twoje?   Całkowicie obce…   Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...   I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy głębokich warstw przeszłego czasu.   Przechodzą obok mnie jak ślepcy, widząc bez oczu geometrię nieprzestrzenną, przezroczystą.   I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu, jakby odkrywali na nowo tajemnicę swojego dawnego życia.   Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie. W niedokończeniu…   Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia, które są wychwytywane, tylko przez nich. Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.   Na ścianach szara pleśń i szron nuklearnej zimy.   Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust. Co były przytknięte do zimnej powierzchni spękanego tynku.   A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię, która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia, mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.   Postępującej atrofii.   Na pustyni. Na pustkowiu...   Zatrzaśnięte drzwi żelbetowego bunkra. Stalowe wrota…   Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.   Wtedy…   Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów. Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.   Ups…   Butelka wypadła mi z dłoni. Roztrzaskała się o podłogę,   * Budzę się…   Rozwieram pozlepiane oczy, które widzą podwójnie. Potrójnie…   Postrzępione światło wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.   *   Tu przerywam pisanie, ponieważ coś mną za bardzo wstrząsnęło…   I pełno tu kształtów znikomych w zapachu przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…   W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)    
    • mam duży problem ktoś mi w spadku podrzucił marzenia cóż z nimi począć    nie spełnię ich przecież cholera wie co za nimi się kryje   może ktoś komuś chce dokuczyć wyśmiać albo nauczyć kłamać   a może zechce tęczę zbudować namalować echo dogonić wiatr   a ja biedny żuczek tylko wiersze  umiem pisać więc nici z tego   chyba że ktoś z was moi najdrożsi  za uśmiech zechce je odkupić
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...