Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Czy pamiętasz, jak wtedy jedliśmy poziomki...?
Na polanie świetlistej, w lesie cichym, głębokim,
gdzie baldachim z obłoków na ażurach sosnowych
wspierał niebo... A błękit i tak spadał, i spadał, 
z anioły -
- szalony!

 

Czy pamiętasz, jak jadłeś wtedy ze mną pachnące,
napęczniałe sokami, słodkocierpkie od słońca,
z ust do ust, rozgniatane, łapczywie, zachłannie,
z szyi, piersi - zbierałeś, a las patrzył, bezwstydnie -
- na ciebie
i na mnie...

 

I pachniało poziomkami 
- miłością -
poszycie...

 

A wiatr szumiał...
I sosny...

 

i szumiało
w nas 
życie...


Czy pamiętasz...?

Edytowane przez opal (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@iwonaroma Dziękuję Ci za zwrócenie uwagi na podobieństwa. Jeśli chodzi o pierwsze podobieństwo - nie znałam tej piosenki, słowo zuszki! Kiedyś, na innym portalu, już ktoś ją mi zacytował, ale wydawała Misię tak odległa od tego wierszyka, że nic w nim nie zmieniłam.
Natomiast co do drugiego podobieństwa... I tu biorę gumowy młotek, by intensywnym opukiwaniem przywrócić musk do stanu mózgu... Bo gdy teraz czytam, to mam wypisz-wymaluj Demarczyk! Przyznam Ci się, że słuch Jej nałogowo, ale akurat nie tej piosenki - bo jako evergreen tak mi wrosla pod skórę, że "nie czuję, jak rymuję"

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 
Oczywiście, już dodaję w opisie "pastisz" (słowo zuszki - pierwotnie - niezamierzony!)
Serdecznie dziękuję Ci jeszcze raz i  pozdrawiam

@valeria dziękuję za słowo

Allicjo, dziękuję za serduszko

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @patogenAI ten      @Jacek_Suchowicz Kurczę, aż mnie mózg boli, by Ci rymem odpisać, ale klops! Pięknie to napisałeś

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

           
    • @Domysły Monika Który wiersz ?
    • Kropla rtęci wypadła z zegara na ścianie i potoczyła się po podłodze, zostawiając za sobą ślad tęczowego pyłu. Nie spieszyła się, jakby znała sekret czasu, którego wskazówki już dawno przestały drgać. Za oknem, zamiast drzew, rosły gigantyczne grzebienie, a każdy ich uj, uj śpiewał cichą melodię w zapomnianym języku. Pani Zofia, siedząc na krześle uplecionym z wczorajszych gazet, popijała herbatę z filiżanki, która nie miała dna. Ciepły płyn znikał w nicości, a ona uśmiechała się z melancholią, wspominając smak deszczu na Marsie. Nagle z sufitu wyrosła marchewka, która zaczęła recytować wiersz o samotności chmury. Pani Zofia skinęła głową z powagą, rozumiejąc każde słowo. Kiedy rtęć dotarła do drzwi, te otworzyły się same, ukazując korytarz bez końca, wyłożony miękkim futrem. Kropla wślizgnęła się w tę ciemność, a za nią popłynęła cicha melodia grzebieni i melancholijny uśmiech Pani Zofii, unosząc się jak bańka mydlana w bezczasowej przestrzeni.
    • @patogenAI Mówisz inne spoko... Jak powiem żebyś "rozłożył" swoja wizualizacje co do tej treść skusisz się ?
    • W czaszce krzyk zamrożony w ciszy ust. Świat drży jak oślizgle spróchniałe konary na wietrze. Cienie lepkie wiją się po ścianach wilgotnych szeptem. Prawda jak dym z iluzją – ostre krawędzie zatarte. Chłód muślinowy na skórze, choć słońce pali. W zwierciadle tępy wzrok – echo, nie ja. Myśli – spłoszone konie tłuką czaszkę. Logika pęka cicho, w chaosie tonie. Szumy w uszach – rdza chrupie kości. Głosy jak igły pod powiekami. Sen ołowiany, dreszcz natrętnych słów. Ściany pulsują, stęchlizną bliżej. Pokój – klatka z kości i skóry,  ucieczka mirażem. Twarze bliskich – akwarele na deszczu, obce, bez ciepła. Uczucia stępiałe, serce – lód, Samotność gęsta jak smoła, bez blasku, bez oddechu. Krzyk dusi w gardle, szeptem wołam w głuchy wszechświat. Chwytam strzępy dnia – mokra, śliska trawa. Rzeczywistość pryska – bańka mydlana, ciche szyderstwo. Kim jestem w labiryncie bez wyjścia? Gdzie kres bólu? Czy ta sekunda pęknie jak przegniły owoc? Strach – oślizgły, zimny wąż oplata płuca, krtań ściśnięta, brak tchu. Czekam na bezdźwięczną pustkę, ukojenie jazgotliwych ech. Lecz wracają – wygłodniałe ptaki, pamięć dziobią, ostrzej, coraz ostrzej. Aż pęka lustro. Srebrne szczątki – spokój, nie cisza, lecz puls. Głosy milkną – ich język zrozumiały. Ściany dalekie, pokój – nieskończoność, nie więzienie, lecz przestrzeń. Obcy wzrok w lustrze – uśmiech łagodny, współczujący. Nie- ja,   nie-ja – jedność z tym, co było i będzie. Strach jak mgła, akceptacja – ciche przyzwolenie na taniec cieni i światła. W tej przestrzeni nie ma pytań, jest rozumienie. I w tym spokoju, budzę się. Nie do rzeczywistości, lecz do nowego snu, gdzie krzyk jest melodią.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...