Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wiersz mozna czytać od końca, bo chodzi o podobieństwa i różnice między drzewem a człowiekiem, które wynikają cały czas z wiersza i ostatecznie tworzą dystans między nimi, a sensem ostatecznym jest diametralna różnica, wręcz jakby podkreślenie Korony stworzenia na głowie człowieka, co czyni go najszlachetniejszym z Boskich tworów.

 

Widać parę stopni odległości między człowiekiem a drzewem, jak kołków wbitych w ziemię, co iles tam kroków, aż powstaje przepaść między nimi. Wiersz udowadnia tak naprawdę, punktuje różnice między stowrzeniem nieposiadającym jaźni i tym posiadającym. W pierwszej zwrotce niby zachodzi pewien rozejm, bo tekst mówi o korzeniach i o ciężaże, lecz później powstają tylko same różnice. Druga zwortka mówi o młodości, gdy to zapał jeszcze jest nie ostudzony przez realia - kiedy szkrzydła jeszcze niepodcięte - ale również ten fragment może tłumaczyć to że od czasu do czasu sobie "fruwamy" cecha ludzka - umiejętności twórcze, pasje, hobby, odpoczynek.

- zestaw chwil- momentów kiedy mozna powiedzieć, że fruwamy,  To chyba cecha najbardziej ludzka za tem po wześniej wspomnianej równowadze zachodzi silny cios porównawczy dla drzewa, bo ono "latać" nie potrafi.

Kolejna zwortka nieco neguje latanie, pisze o lekkim podnoszeniu stóp - czyli o gracji chodzenia i o samej umiejętności , która nas wyróżnia od świata zwierząt - dwónogi chód. Jest to kolejne wbicie szpili drzewom bo one nie mają stóp. Jednak samo latanie nie jest zbyt dosłownie ( tak w 100% zaznaczone) że jest niemożliwe... 

Następna zwrotka jest dopełnienie wczesniejszej - idąć - celowo jest poniżej by dać przestrzeń do zastanowienia nad innym powodem unoszenia lekko stóp, - myślę tutaj właśnie o lataniu. Ta przedostatnia zwrotka wbija największą szpilę drzewom, gdyż cecha której rośliny nie posiadają, to własnie brak możliwosci przemieszczania się. Co czyni zwierzęta wyżej od szaty roślinnej a człowieka wyżej od zwierząt. Tutaj w tej zwrotce jest najdalsza odległość miedzy człowiekiem a drzewem i jest to zasadniczo ostatnia zwrotka przed podsumowaniem. 

A ostatnia zwrotka to silnik napędowy skojarzeń i meritum sprawy. Podkreśla juz nabytą z każdą zwrotką przepaść między drzewem a człowiekiem. Jest dobitna dla odległości w wartosci lub możliwościach jednostki ludzkiej i jednostki drzewnej.

 

NIe wiem tylko czy to był twój zamiar, czy ja nadinterpretuję, proszę o komentarz w tej kwestii.

 

Pozdrawiam 

 

DDR.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

...ale nawet jeśli te doświadczenia podetną mu skrzydła, to maja one tę cudowną właściwość regeneracji... Ja w to wierzę, bo obserwują u innych i po części sama przeżywam :) Dziekuję , Ci, Wedrowcu za tę refleksję i pochwałę - słowem i serduszkiem. :) Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Moją potrzebą w tym wierszu, Dawidzie,  było scharakteryzowanie człowieka - na tle drzewa i w prównaniu z nim, które Ty też rozpoznałeś i tak pieknie rozwinąłeś w swoim komentarzu. Sprawiłeś mi radość nie tylko trafnościa interpretacji, ale tez jej rozmiarem, bo wskazuje to chyba na siłę inspiracji tego skromnego wiersza. Bardzo Ci za to dziekuję! I za serduszko :) Pozdrawiam serdecznie. :)

.

W Twoich komentarzach używasz słów, które mi wiele mówią, Waldemarze, i... mnie cieszą. Dziękuję Ci za nie z uśmiechem i pozdrawiam :)

.

@Vivix i @Artbook dziękuję Wam za życzliwe czytanie i pozdrawiam serdecznie :) :)

Edytowane przez duszka (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję Ci, WarszawiAnko za serduszko i ten piekny, poetyczny, choć treścią mnie trochę niepokojący komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie :)

Opublikowano

...chociaż z drugiej strony... teraz właśnie przypomniał mi się nagle fragment z piosenki Wojciecha Młynarskiego "Jeszcze w zielone gramy":

 

"Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął..."

 

Ten tekst zawsze mnie jakoś podnosi na duchu... :)

 

 

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak, kochamy drzewa.., ale czy i siebie..? Naszą inność? Jesli nie, to chyba wtedy stajemy sie balastem... nie tylko dla siebie. Do takich myśli mnie zainspirowałaś swoim komentarzem, Iwono. Dziękuję i pozdrawiam :)

@Alicja_Wysocka Dziękuję Ci za czytanie i serduszko :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie wiem, czy dobrze Cie zrozumiałam, ale masz chyba na myśli, że rosną , że obumierają, upadają i rozkładaja się... Tak, w ten sposób wszystko co żyje, jest w ruchu. Dziekuję Ci, za czytanie, refleksje i serduszko :) Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...