Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mieli ją za niegroźną wariatkę, bo rozmawiała z Jezusem i Maryją, tak jak się rozmawia z ludźmi z krwi i kości.


Wolno nam mówić swoimi słowami do Boga, ale nie wolno nam otrzymywać odpowiedzi.

Stali z daleka, kiwając głowami: "Biedna, chora kobieta. Najprawdopodobniej schizofreniczka.

I te ciągotki mistyczne, język zmetaforyzowany. Trzeba samemu być mistykiem, żeby zrozumieć mistyka".

Tylko nieliczni miłujący wierzyli jeszcze w świętych obcowanie.

Opublikowano

Zamiast komentarza przytaczam fragment wspomnień Jej spowiednika ks. Michała Sopoćki:

/…/

Pod względem moralnym była zupełnie szczera bez najmniejszej przesady i cienia kłamstwa: zawsze mówiła prawdę, chociaż czasami to sprawiało jej przykrość. W roku 1934 w lecie przez kilka tygodni byłem nieobecny, a siostra Faustyna nie zwierzała się innym spowiednikom ze swoich przeżyć. Po powrocie dowiedziałem się, że ona spaliła swój dzienniczek w następujących okolicznościach. Ponoć zjawił się jej Anioł i kazał wrzucić go do pieca mówiąc: „Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Poco czas tracisz na pisanie jakiś urojeń?! Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza!”
Siostra Faustyna nie miała kogo się poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła. Potem zorientowała się, że postąpiła źle opowiedziała mi wszystko i spełniła moje polecenie odpisania wszystkiego na nowo.

/…/

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Kilka lat temu w Stanach pewna kobieta zmiarzdżyła kamieniem główki własnych dzieci. Jak później tłumaczyła - usłyszała głos Boga, który jej to nakazał. Z tego co wiem trafiła do więzienia nie na ołtarze, ale nie bardzo rozumiem czym różniła się od takiego biblijnego Abrahama. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Straszne rzeczy. Każdy sam musi rozeznać, czy to, co słyszy, to są rzeczy dobre, a najlepiej iść z tym do księdza. Św. Faustyna była pod kontrolą Kościoła, miała kierowników duchowych. Jakby usłyszała coś złego i utraciła poczytalność, to raczej by się zorientowano i do tragedii by nie doszło.

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Maciek.J

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Nie ma to jak turkus morza:)
    • @Robert Witold Gorzkowski To będzie dla mnie przyjemność :) Zawsze piszę wiersz na kartce. Pomazana moim myśleniem :) Póżniej czytam z kartki do notesu samsunga. Poprawiam wariactwa i dopiero wklejam. Kartkę z tworzenia mam. Jest Twoja.   Pewno, że z przyjemnością "wezmę" coś Twojego. Tylko daj adres na priv. Dziękuję.  
    • Odeszła, zanim przyszła. Zeszła z mojego istnienia jak światło gasnące za horyzontem, jak oddech, który znika z powietrza. Nie zostawiła blizn - tylko ciszę, której nie można dotknąć. Byliśmy snem, który się nie zaczął, a jednak obudziłem się z jej śladem na policzku. Byliśmy krwią, w której nie zamieszkało żadne serce, a jednak moja nabrała koloru jej subtelności. Całowaliśmy się w języku, którego nikt nie znał. Teraz gryzę litery rozsypane na portalu, kwaśne, jakby alfabet umarł w moich ustach i wziął ze sobą wszystkie możliwe „przepraszam”. Paragon za nadzieję leżał obok - wyglądał jak wspomnienie. Rozstaliśmy się bez słowa. Jakby ktoś przeciął powietrze żyletką i kazał nam iść w przeciwnych kierunkach we wnętrzu tej samej minuty. Milczenie - ostatnie zdanie. Zostały po niej okruchy, z których nie da się złożyć chleba: ciemne pęknięcia w świetle poranka, guziki z koszuli, której nigdy nie miała, zapach, który pachnie jak zbyt późne pytanie - „czy to coś znaczyło?” – wypowiedziane w próżnię. I włos - kasztanowy, zatrzymany w futrynie światła, jakby cień jej nieobecności miał kolor. I niebieski odblask jej oczu w lustrze, który nie był moim spojrzeniem, ale patrzył na mnie z wyrzutem. I cytryna w lodówce - przecięta, sucha, uśmiechnięta krzywo jak stary żart, którego nikt już nie opowiada, ale wszyscy pamiętają śmiech, bo echo bywa głośniejsze niż głos. Kiedyś wydawało mi się, że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”, ale echo powtarzało tylko: „nigdy, nigdy, nigdy”. Czuję się jak jezioro, w które wrzucono skałę - a żadna fala nie powstała. Jak skóra, która pamięta dotyk, choć nie było dłoni. Jak Persefona, która nie wróciła na wiosnę - a ziemia zamilkła na zawsze. A ja - z ziarnem granatu rozgniatanym językiem w ustach pełnych żalu. Zegar tyka, ale wskazówki stoją. Czas oddycha – nie rusza się z miejsca. Chwile gonią się nawzajem, a ja - w tym wszystkim – znowu umieram w rozpaczy. Chodzę po pokoju jak niedokończona modlitwa. Moje mysli - jak koty bez właściciela: gryzą, drapią, miauczą w rytmie rozpaczy. Kładę się na podłodze jak porzucona metafora. Ściany są zrobione z jej spojrzenia, a sufity - z tego, czego nie powiedziała. Kochaliśmy się przez skórę duszy, a teraz moja dusza ma wysypkę z małych, czerwonych „gdyby”. I wtedy pękła szklanka. Nie spadła. Po prostu pękła na stole - jakby nie wytrzymała tego wszystkiego za mnie. Zostało mi echo jej oddechu, rozsypane w głowie jak tabletki LSD w kieszeni po końcu świata. A niebo? Cholerne niebo - ciąży nade mną jak zasłona bez gwiazd, zimna, ciężka, nieprzenikniona. Cisza rozdziera czas na strzępy. Migotanie bez światła. I nikt nie odpowiada.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...