Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Ulotka - Ulga na Korsyce - CZAS     (CZ.1)

Utuliłem w pośpiechu zegarynkę, płakała jak zwykle o dwudziestej, gdy wynosiłem worki ze zwłokami jej najmilszych sekund i godzin, upierdliwy ich cały dzień. Musiałem utłuc je obcasem buta, tłuc tyle, by zagłuszyć bolesne dla duszy tykanie, choć na jedną cholerną godzinę. Worki były nad wyraz wytrzymałe i pojemne, chowałem w nich dzień, cały obślizły i szyderczo promienny, porąbany dzień. Płacz zegarynki odczuwałem jako ulgę, jedną cholerną godzinę ulgi, gdy nie wydawała innych odgłosów, prócz cichego szlochu i zgrzytania zębami.
Dla niej był to czas apokalipsy, a dla mnie odgłos zbliżającego się, mimo wszystko ,marnego zbawienia, bo kupionego na przecenie.
Po długich latach rytuału mordu przypadkiem dostrzegłem małą, chujowo żółtą ulotkę, leżała na schodach, gdy wynosiłem zwłoki, jedną cholerną ulotkę, na której pisało Ulga w Raju - Wakacje na Korsyce. Była to papierowa, niewielka "reklamówka" sieci biura turystycznego, która zrujnowała cały porządek dni, bo udowadniała beznadzieję, w której żyłem, co później w obliczu mojej egzystencji stało się największym powodem jedynej, cholernej i przeklętej depresji.
Tyle lat mordowania sekund i godzin obcasem mokasyna, tyle oczekiwania na godzinę zbawienia, wydawałoby się bezkresnego spokoju, a okazało się, że można przestać grzeszyć, odpuścić tortury i pozbyć się poczucia winy, która rosła, rosła z szybkością czasu. Posiadanie nawet częściowe Raju na własność, było największym marzeniem.
Gdy poszedłem do biura turystycznego, którego ulotkę znalazłem, nie było łatwo dotrzeć do obsługi. Kolejki były potężne. Tłumy miały na twarzy tą samą smutną, cholerną minę zabójców sekund i godzin i krew całych dni na rękach, jak ja. Logicznie myśląc, kto ich nie miał, kto tego nie robi?
I kto nie gardzi sobą i całą tą krwawą robotą, w ten sam sposób? Pomyślałem, że zapewne nie uda się urzeczywistnić najnowszego planu, gdyż kolejki sięgały kolejnej przecznicy i realnie będą się powiększać, gdyż ktoś w tłumie wspomniał, że ma się ukazać reklama po wieczornych wiadomościach, właśnie tegoż biura podróży wraz z pakietem promocyjnych wyjazdów.
Wróciłem do domu. Była dwudziesta. Wykonałem znów mokrą robotę, krew dziś dużo mocniej tryskała, to pewnie przez pogodę, ciśnienie rosło, miały nadejść upały.
Worki położyłem w holu, zapakowane i gotowe do wyniesienia.
Gdy już pozbyłem się dowodów winy, wpadła mi myśl do głowy, że bardzo żmudna jest ta robota, biorąc pod uwagę, że precyzyjnie musiałem walić w głowę sekundy, a przecież są takie małe!
Dużo łatwiej było z godzinami, one były dużo większe. Tyle krwi, bólu i poświęcenia dla jednej godziny w obłokach. hmm... czy to nie jest moja paranoja?
Czas rodzi przedziwne twory, można by rzec nadzieje i wspomnienia, lecz komu one są potrzebne? Czasem miałem wrażenie, że marnuję czas, lecz to tylko napędzało mnie coraz mocniej, ku zbrodni. W bezczasie nie ma takich problemów. Na Korsyce też nie miałbym takich problemów. Przecież zabijanie ich nie było łatwe, szczególnie dla wrażliwego człowieka, wolałbym już palić stare pocztówki w piecu albo nie planować przyszłości, lecz jeszcze nie było takiej technologii, by czas wyglądał inaczej niż jak zegar.
Strach, że sąsiedzi usłyszą, był silny, a przecież nie ma morderstw bez krzyków, błagań o litość, prób ucieczki, sami rozumiecie, musiałem być albo bardzo szybki, albo niebywale sprytny, a najlepiej posiadać obie cechy.
Długo kombinowałem. Jedną z technik, która pozwalała mi załatwić krwistą robotę było kneblowanie ich starą śmierdzącą skarpetą, która zamiast leżeć, to stała tuż obok butów. Zdawało to egzamin, lecz na dłuższą metę było to męczące. Głównie z tego powodu, że musiałem przekładać ślepym sekundom i godzinom z ust do ust tą jedną skarpetę. Pewnego dnia znalazłem wyjście z tej sytuacji. Odkręciłem gaz i mówię - "Jeśli się nie zamkniecie, to wysadzę was w powietrze". Milkły niemal natychmiast, lecz rachunki bywały zbyt duże. Musiałem szukać, i tak szukam do tej pory, lepszego sposobu na śmierć tykających skurwysynów. Może się wydawać, że to zegar jest winny zakłócania ciszy, lecz co zauważyłem już na początku to, że on również jest ofiarą. Nawet zrobiło mi się go szkoda.
Gdy kolejnego dnia męki wykonałem codzienny  rytuał mordu, usiadłem w fotelu, korzystając z pełni możliwości godziny ciszy. Po chwili namysłu stwierdziłem, że w obecnej sytuacji tylko ulotka tj. jej oferta była wyjściem z matni, jak również ślepa jak wiatr nadzieja, że zegar przestanie w końcu tykać. Mijały lata i depresja zbudowana niespełnieniem, drążyła mi mózg, niemal zjadała synapsy. Byłem wyjałowiony jak pustynny piach, bez odrobiny wiary ani nadziei.
Znudzony zabawą w Boga i jęczeniem sekund i godzin, tych w głowie wszystkich zabitych dni, wpadłem na pomysł a konsekwencją jego był wydawałoby się szalony pomysł, lecz w moim życiu już nic nie jest szalone, postanowiłem skoczyć na tę Korsykę, było to u szczytu smutku i niechęci do życia. Tak, Korsyka, hmm... Tak, Korsyka, hmm... Musiałem stwierdzić, że marzenia były bardzo silne, niemal czułem wolność od tragicznego wykorzystywania sekund i godzin, lecz jakby cios topora lub wielkiego silnego młota przerwał moją przyjemność. Uderzyło mnie podobieństwo Korsyki do raju w Niebiosach, o którym mówiono nam od dziecka. Pamiętam jak z rodzeństwem słuchaliśmy rodziców opowiadających historyjki biblijne, nieraz starałem się wizualizować te wszystkie atole, palmy, ciepłą wodę i nigdy niezachodzące słońce. Bar oraz fikuśne drinki z całego świata - to byłby mój główny punkt zaczepienia. Już tak bardzo odleciałem, że niemal czułem w ustach smak Manhattanu. Stwierdziłem, że drogę do osławionego raju były zasadniczo dwie, łatwiejsza i trudniejsza, jednak stwierdziłem, że dobrze by było gdybym znalazł drogę łączącą obie wizje. Wtedy jakby ktoś włożył mi myśl do głowy, poczułem uszczypnięcie i chłód wiejący jakby z innego wymiaru. Wiedziałem doskonale, co muszę zrobić i jak to się skończy - przynajmniej tak mi się wydawało.
Mieszkałem na ósmym piętrze, całkiem wysoko i widoki były niezłe, ale przez to, co później zrobiłem, nie byłem wcale z siebie dumny, choć to było jedyne wyjście. Zdarza się tak przecież w życiu, że ma się tylko jedno wyjście, prawda? Tak tez było w moim przypadku. Wziąłem i położyłem ulotkę, tak tę zółtą pierdoloną ulotkę na chodniku przed domem i wjechałem windą na sam dach, po czym po prostu skoczyłem w dół, układając się jak podczas skoku na główkę do wody. Spadłem i czyn mój zmiótł mnie, a zasadniczo rozbryzgał bezpośrednio "na Korsyce", tej ulotce, która stała się największą obsesją i cierpieniem. a ostatecznie również ich przekreśleniem.
Wprost na Korsykę! Jebaniutką, na samym dole leżącą, niczym Raj.
Myślę, że to było bez różnicy, który Raj odwiedzę, bo przecież Raj rajowi jest równy.
Rozbryzgując się o betonowy chodnik, wiedziałem, że za tłuczenie godzin i sekund, jakaś podobizna Korysykańskiej Oazy w zaświatach mnie "pod dach" przyjmie.
Dzisiaj się sen spełnił. I po cóż było mi życie ?
Depresja? Mordowanie? Jeden skok i po sprawie.
Nawet Chrystus znał ten ból, w końcu on również nie przemyślał swoich czynów, no, chyba że był ewidentnie głupi, co niebawem pod palmą i z drinkiem w ręce zamierzałem sprawdzić...

 

 

 

 

 

 

 
 

 

Edytowane przez Dawid Rzeszutek (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Przeczytałam z zainteresowaniem. Ciekawe to zabijanie czasu, tutaj wręcz dosłowne :)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie za bardzo rozumiem tylko ten fragment i dlaczego tak rozstrzelone?

Pozdrawiam

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witaj Annie_M,

Wiesz, zasadniczo jestem amatorem, więc i błędy się mogą pojawiać. Patrząc na tekst odnoszę wrażenie, że zdanie jest zbudowane niepoprawnie, pewnie jakiś przeskok myślowy w głowie powstał, heh. Później usiądę do tego tekstu i zrobię poprawkę. Dziękuję za zwrócenie uwagi. 

 

Pozdrawiam.

Dawid.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Nie widzieliśmy się ile? To ona by musiała powiedzieć. Oczywiście wszelkie sztampowe wyznania, w stylu "Nie mogłem przestać o tobie myśleć...", sobie darowałem - niczego w życiu nie znosiłem gorzej niż wpisywania się w jakiś archetyp, spełniania czyiś założeń, jakichś wyobrażeń mnie, nawet tych pozytywnych. I tutaj, konwenanse romantycznego, kruchego kochanka z anemią, zostawionego u bram dorosłego życia wolałem sobie darować, z szacunku do samego siebie, jak i do niej. Wyczuwałem, jakby ona również dzieliła moją niechęć do archetypów, może to mnie do niej podświadomie przyciągało. Zdarzało mi się prowadzić z nią rozmowy przed snem, zwierzałem się z wszystkiego co aktualnie ciążyło mi na sercu, czy na żołądku, ona kołysała mnie nogą na nodze, a ja usypiałem się własnym słowotokiem. Ale jak to jej powiedzieć, i po co? W takich momentach naprawdę zaczyna się odczuwać jakim skazaniem dla ludzkiego charakteru jest mowa. Nie mogłem znaleźć słów ani celnych, ani w ogóle jakkolwiek przydatnych, musiałem pozwolić ciszy, poezji momentu zagrać to, co chciałbym usłyszeć, w końcu w ciszy zawiera się już każdy wybrzmiały dźwięk, a wprawne ucho znajdzie w niej dokładnie ten, którego oczekuje. Ja niestety byłem zbyt zajęty, aby słuchać, dla mnie cisza nie była brakiem odzewu z jej strony, była brakiem mojego głosu. Czy to narcystyczne? Może nie w tym przypadku. Bo i ona to dobrze wiedziała. Kolejny raz poczułem jakby linię porozumienia, wspólną zabawę, improwizację na cztery dłonie na tych samych klawiszach, szum wiatru biegający od mojego ucha do jej i z powrotem. Ona również szukała się w ciszy. Dojrzały kasztan upadł z głuchym łoskotem na ziemię, gubiąc się w trawie. Poczułem ten sygnał, po tym spotkaniu wiele razy jeszcze słuchałem kasztanów, lecz nigdy nie mogłem powtórzyć tego uczucia. Wydało mi się, jakbym usłyszał w tym uderzeniu wszystko co chciałem usłyszeć, a zarazem wszystko co chciałem wyrazić, że ona równie to czuje, że ona wypadła z łupiny, i że ja się przed nią obnażam, nie musiałem już więcej słuchać, nie musiałem już więcej mówić. Choć wiem że ona również to czuła, nie miałem czasu zobaczyć tego w jej twarzy, wstała wspierając rękę na moim kolanie i odeszła. No tak, w tej chwili to już było oczywiste.

      Edytowane przez yfgfd123 (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Lęgi     Maruna w rzepak się wybujała. Ze starorzeczy woda tu stała. Skrzypowy wianek zaległ przed groblą — drobnej krzewinki przy dębach ogród.   Wyka w nić słońca, border na smyczy przez ażur ziemi lekko i z niczym skorupki jajek na wąskiej ścieżce. Nikt nie uczesze się i z gwiazdnicy.   A groblą bobry, dziki i motyl.           Pozdrawiam serdecznie @iwonaroma @piąteprzezdziesiąte @Sylwester_Lasota :-)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Chyba tak :-)) Wolę mieć kwiaty na zewnątrz okna :-) Dziękuję :-)         Pelargonie nieco odstraszają także komary. Co prawda nie liczyłam, ile wpada, gdy ich nie ma, a ile, gdy są, ale podobno mają takie działanie. Ale rzeczywiście, motyle wolą inne kwiaty. Kwitną aż do mrozów, przetrwają i troszkę pluchy, więc na pewno się już lubicie. Dziękuję i pozdrawiam :-) (Też lubię trochę chłodku :-)     @iwonaroma Dziękuję :-)               @Sylwester_Lasota Dziękuję :-)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

            W białym kangurze. Zakupił róże.   Pzdr :-)    
    • Z sięgających nieba sobótkowych ognisk, Iskry sypią się tysiącami, Poproszę by sekret mi zdradziły, Zdobycia mocy czarnoksięskich…   Zdradźcie mi zatem skrzące iskiereczki, Nim zagaśniecie na wieki, Ten jeden jedyny sekret szczególny, Jak zostać czarnoksiężnikiem potężnym?   - Tej tajemnicy przenigdy nie zdradzimy, Choćby nie wstać miał świt, Posiąść bowiem mocy czarnoksięskich, Godnym tak naprawdę nie jest nikt,   Bo choć dają uczucie potęgi, Kryją za nimi się biesy, Pod pozorem ziszczania marzeń najskrytszych, Sączą one jad do ludzkich duszy…   Błysk spadającej gwiazdy, Przeszył nocnego nieba mroki, Zdradźcie mi zatem świętojańskie robaczki, Gdzie na Podhalu ukryte są skarby,   Czy w skrzących zielenią dolinach, Strzeżone upływem kolejnych lat,   Czy w wielkich jaskiń czeluściach, Z czasem zapomniane przez świat?   - Tej tajemnicy przenigdy nie zdradzimy, By mogli o nich wciąż śnić, Chłopcy starymi legendami urzeczeni, Gdy do snu rozmarzeni zmrużą powieki,   By rozbudzona senna wyobraźnia, Gdy mrok okryje już świat, Odmalowała nocą miejsca ich ukrycia, Śpiącym młodzieńcom o czystych sercach…   Do uszu mych dobiega z oddali, Górskiego strumyka szum cichy, Zdradźcie mi zatem szumiące sosny, Gdzie zbójnicy niegdyś ukryli swe łupy…   Czy w skrytkach najwyszukańszych, Mocą tajemnych zaklęć je zapieczętowali na wieki, Czy w zaroślach prędko dukaty swe rozsypali, Co tchu uciekając przed hajdukami?   - Tej tajemnicy przenigdy nie zdradzimy, Bowiem skarbów prawdziwych, Winieneś poszukać w serca swego głębi, W najgłębszych uczuć skrytości…   Tam bowiem i tylko tam, Najprawdziwszy ukryty jest skarb, Jakiego nigdy zamkowa nie strzegła straż, Jakiego nie widziało oko żadnego zbójnika…   - Wiersz zainspirowany utworem ,,V mojej zahradôčke" w wykonaniu zespołu KOLLÁROVCI.  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Naram-sin to po co ty tu skoro tak uważasz , a błędy robiłam i będę robiła zawsze ... a wyobraźnia to nie wyobrażanie sobie odpowiedniej pisowni ... to zupełnie coś innego ... nigdy nie zrozumiesz ... szkoda mi takich ludzi jak ty...  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...