Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Las jest moim terapeutą
Moim indywidualnym niebem 

 

Spokoju wnętrze 
Za każdym drzewem 

 

Przechadzam się 
Wdychając zdrowe życie

 

Delikatnie unoszę dłonie
Bardzo powoli
Jak gałęzie pną się do chmur

 

Miękka trawa we włosach 
Szyszki i kamyczki dotykają stóp

 

Blask słoneczny 
Radosny śpiew ptaków

To jest mój dom


Prawdziwy dom gdzie mogę być sobą 
Sama ze sobą 

 

Klaudia Gasztold

Opublikowano

Niestety nasze lasy są bardzo zaśmiecone, tak więc jesteś też ze śmieciami.  Jak zobaczysz rzucony papier , czy serwetkę, weź kijek, zrób nim w ziemi dziurkę, po czym tym samym kijkiem wprowadź tenże papierek do niej i przykryj igliwiem.  Ja to robię codziennie na spacerach. Można tenże papier wziąć do ręki i torby, ale one są przeważnie czymś zanieczyszczone.  

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

z drugiego moim* bym zrezygnowała:)

spokoju wnętrze* według mnie niepotrzebna inwersja. I ogólnie zastanowiłabym się nad tymi wersami... za każdym drzewem spokój*?

zastanawia mnie ta trawa we włosach... To znaczy, że peel jest albo był w pozycji horyzontalnej.:)

W lesie słoneczny blask? 

drugie ze sobą* wywaliłabym. I tak mi się podoba:) Kocham las:) Kocham rzeki:)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano

Zbliżenie się człowieka do natury, która daje ukojenie, schronienie. Często potrzebujemy takiej aury, wyciszenia, spokoju i Ty Klaudio stworzyłaś taki klimat w swoim wierszu.
Podoba mi się. Jednak co do uwag całkowicie zgadzam się z nawojką.

Dodam jeszcze tylko, że pominęłabym wytłuszczony wers. Jest całkowicie zbędny.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Czytam też bez drugiego słowa "dom" w końcówce. O całej reszcie wspomniała nawojka.
Co do fragmentu z trawą we włosach powiem tak, że pozycja horyzontalna peela jest jeszcze do ogarnięcia:) ale gorzej jeśli ktoś uzna że tu jest przerzutnia, bo wyjdzie na to że szyszki i kamyki masz we włosach, a one jeszcze dotykają stóp, co brzmi groteskowo. Ten fragment jest na pewno do przemeblowania. Piszesz bez interpunkcji, dlatego trzeba uważać na takie kwiatki;)  Nad samą puentą też bym się zastanowiła "sobą sama ze sobą" brzmi trochę jak masło maślane, a wiersz warty uwagi. Fajnie by było go dopracować, pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...