Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A czym tu sie przejmowac kazdy orze jak moze i pisze jak umi

Niektorzy z zazdrosci wypisuja glupoty.

Dla mnie to zonglerka slow, co spadnie na stol, co na kartke, a jeszcze inne na glebe. 

Czasem gdy sie ja odpowiednie podleje moze cos wyskoczy . Jak magiczna fasola, ale zazdrosnikami nie ma sie co przejmowac. To tez jest jakis stopien popularnosci. Ktos tako rzekl  Wartosc swoich przyjaciol licz iloscia swoich wrogow 

Czy cus w ten desen... a moze znowu cos pokielbasilem. 

PozdrawiaM  

Opublikowano

Ciekawy temat poruszyłaś, Marlett

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jeśli o moje inspiracje chodzi - to- w wielkim skrócie-ŻYCIE. Obserwacje, doświadczenia, nauki przyrodnicze, własna wyobraźnia. Każdy mój utwór to eksperyment.

 

Co do podziału na białe, wolne i regularnie rymowane - jestem przeciwna, gdyż moje pisanie to przeważnie formy pośrednie trudne do sklasyfikowania. I nie lubię uprzedzać czytelnika, w jaki sposób napisałam. Jak ktoś nie lubi którejś formy ekspresji, to trudno, ale nie chciałabym, aby ludzie odchodzili od moich tekstów, bo np. nie lubią rymowanych. Zawsze może się przecież zdarzyć, że spodoba im się utwór reprezentujący formę, w której nie zwykli gustować.

 

I tak na koniec jeszcze - jeśli ktoś Cię stalkuje, to możesz dodać do ignorowanych i zablokować wiadomości, albo zgłosić prywatne posty administratorowi (jest taka możliwość). 

 

Pozdrawiam, 

D. 

 

Opublikowano

Choć przyznam np., że przed rewolucją scaleniową pasowało mi, że były "wiersze gotowe" i "poezja współczesna". Można było wybrać sobie publiczność - jak pisałam dla szerokiej publiczności -dawałam na współczesną, jak bazgrałam hermetyczne kawałki - to do gotowych, bo tam mniej ludzi czytało. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Nie jesteś odosobniona - założę się, że wielu autorów mogłoby się tym stanem "pochwalić", ja na pewno.

 

 

Mnie się zdarza wałkować w kółko te same tematy - podobno wszystko już było, ale próbuję podchodzić od różnych stron (czasami są chaszcze, ale trudno ;)).

 

 

Podpisuję się pod tym obiema ręcami ;)

 

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Był jeszcze dział ; Wprawni  poeci:)  - tu widziałabym Twoje wiersze. Dział po prostu został zlinczowany :( przez tych którzy nie posiadali tego miana. Był to dział hermetyczny .

Opublikowano

Inspiracja ? To co mnie otacza I to co mną czasami zatacza. A jak zatacza, to już więcej otoczeń jest ruchomych. :). Moja pierwsza rejestracja tutaj ; zawiązanie paktu ze słowem, poza szufladą I folderami miało swój czas jakoś chyba 2005 albo 2007 r. Zmieniło się wiele. Wiele na gorsze. Dział p I dział z jakoś, ograniczały nawarstwianie się ,byle czego, jak jest teraz w ogólnym przydziale. Forum zostało nieco zmieszane z błotem. Miałem kilka lat przerwy z tym miejscem, a czytając archiwalne wpisy wiele mnie ominęło. Wiele też na tym nie straciłem. Bili po łapach kiedyś jak to Marlett wspomniała. Teraz głaszczą po głowie. Jestem podobnego zdania, co do podzielenia rodzaju wierszy jak Marlett. Do tego jednak trzeba revolty. Ja osobiście wiele się tutaj nauczyłem. Teraz nie mam czasu na ,ginekologiczne, wywody pod tekstami, chociaż bardzo bym czasami chciał. Zaglądam jak mogę I wrzucam bez nachalności jak mogę. Bywajcie. 

Pozdrawiam t. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Większym problemem jest ta pustka, o której pisała Justyna. Najczęściej zwyczajnie nie mam nic do powiedzenia, a że piszę na dwa, trzy tematy, to zdarza mi się "niepisać" rok czy dwa, a potem kumuluję wszystko w jednym tekście, jak się już nagromadzi tyle, żeby starczyło na wiersz. Końcem zeszłego roku napisałem (wykończyłem?) sporo (z 10 tekstów w, nie wiem, kwartał?), a wcześniej napisałem jeden, chyba nawet niezły, rok temu, a poza tym to w 2012 cokolwiek więcej niż dwa teksty na rok - notatkuję w pseudoblogu, więc wiem. Zdarzało mi się myśleć ([sic!] haha), że się wypaliłem, zdarzało mi się w ogóle nie zdarzać w temacie "poezja, czy jak jej tam", muszę kończyć, więc znikam.

 

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dziękuję za uznanie Marlett,

ale obawiam się, że gdybym miała być jedną z "wprawnych",

to - jak siebie znam -  bym po prostu zgłupiała :)))

Również byłam w szeregu linczujących, nie będę owijać w bawełnę,

czułam się poniżona i upodlona przez tę
(opartą zresztą na tajnych i mało przejrzystych kryteriach) kategoryzację ludzi,

nie pasowało mi to.

 

Hermetyczności, intymności, poczucia bezpieczeństwa -

-niekiedy mi tu bardzo brakuje (może również przez niedobór zieleni),

w dziale ogólnym czasami czuję się jak ekshibicjonistka ze swoimi wynurzeniami,

od czasu do czasu miewam też wrażenie, że jeśli wstawię do wierszy gotowych jakiś swój hermetyczny kawałek obfity w prywatne obrazy, to zostanę zlinczowana, bo wielu uważa, że poezja powinna być zawsze zrozumiałym dla wszystkich komunikatem, a ja tego poglądu nie podzielam. I nie raz mi się za to dostało.

 

 

Mimo iż lubię różnorodność, czasami mam wrażenie, że główny dział wierszy jest zlewem,
w którym ustawiono stertę garów

zawierających resztki żywności w różnym stanie skupienia i towarzyszy mi odczucie,

że kiedyś rura odpływowa w tym zlewie się tu w końcu zapcha i trzeba będzie użyć żrących chemikaliów,

aby ją udrożnić. A wystarczyłoby od czasu do czasu wrzucić coś do śmieci lub kibla :)

 

Taki jest mój punkt widzenia :)

Sorry, jeśli przynudzałam (i nie daj Boże kogoś uraziłam),

ale chciałam precyzyjnie wyrazić, co myślę  :))

 

D.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Deo.

Zgadzam się tu z Tobą. Czasem też obrywałam, bo ktoś tam, czegoś nie rozumiał i pozwalał sobie na obrażanie. 

Jest mi znajomy taki stan rzeczy;)

PozdrawiaM.

Opublikowano

Ciekawe pytanie. Mnie inspirują przede wszystkim wydarzenia z życia (czasem drobnostki, czasem jakieś dłuższe procesy), ludzkie emocje. Drugą silną grupę inspiracji stanowią zjawiska przyrodnicze. Myślę, że ważne jest to, żeby coś przeżyć - potem ma się więcej do powiedzenia. Myślę, że warto ułożyć sobie wcześniej jakiś plan tekstu, tak żeby miał on początek i koniec, żeby nie był tylko strumieniem świadomości. Zauważam, że często krążę wokół tych samych myśli, które rozwijam, i tych samych zbiorów tytułów. 

Lubię tworzyć przy muzyce, jej rytm często nadaje rytm moim wierszom, często też nastrój lub jakąś istotną frazę. 

Dużo dzieje się w wyobraźni, nie wszystko można odnieść do realnego życia, tego byłoby za wiele. 

 

I jeszcze jedno: 

Stanowczo jestem przeciwny wszelkim działom dla "lepiej piszących" i podobnych - to ma charakter stygmatyzujący i prowadzi głównie do konfliktów. Ferment twórczy jest potrzebny, ale nie atmosfera wojny. Poza tym, nie wiadomo, kto nadawałby uprawnienia do publikacji w takim dziale (pamiętam, że parę lat temu publikowali tam ludzie w kilku całkowicie odmiennych stylach, którzy się wiecznie kłócili w sposób wręcz ordynarny - dlatego też odszedłem na jakiś czas, bo trudno było na to patrzeć). 

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Słowo, znaczenie. Wiem, że to mało inspirujące, ale bardziej interesuje mnie kwestia "co przedstawia", niż "co by zamierzał" - interesuje mnie wszystko, co kryje się w dosłownym odczycie tekstu - nie metafory, aleglorie, takietamy - może i jestem ograniczony, ale gdzieś czegoś doszukać się próbuję - nawet jeśli w zawoalowaniu, czy czymśtam, onemu podobnym.

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc Bardzo ciekawa interpretacja, dzięki.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Ale to nie jest Twoje. Wszelkiego rodzaju cytaty, zapożyczenia, fragmenty cudzych tekstów wykorzystane w wierszu,  powinny być przynajmniej zaznaczone kursywą.
    • @Poezja to życie Jakie nic? A cały świat to pies?
    • @andrew Wytworzyłeś sielankową  atmosferę w tym wierszu. Las, przyroda, zbieranie grzybów. Pozdrawiam :)))
    • Od następnego dnia uderzyłem szukać pracy i wertować na nowo mieszkania. Znów na ławce — sam, z obwarzankiem w ręku. Rozmyślam, zakreślam, wertuję. Z budki telefonicznej do ławki — zakreślam. Z ławki do budki. Jest! Mam! Umówiłem się oglądnąć mieszkanie — tym razem na Kozłówku, więc po przeciwnej stronie Krakowa. Po rozmowie telefonicznej udałem się również na rozmowę o pracę. I tak zaczęła się moja przygoda z elektryką. Z zawodu byłem elektromonterem, więc rozpocząłem pracę w jednoosobowej firmie, ale z aspiracjami. Gość miał duże znajomości i mnóstwo zleceń na terenie Krakowa. Więc zakładaliśmy liczniki, wymieniali przewody elektryczne, robiliśmy od podstaw instalacje elektryczne w nowo wybudowanych budynkach. — nawet u Kotańskiego, gdzie miał powstać jeden z Markotów. Po pewnym czasie zaczęliśmy też wyposażać kuchnie  — te małe i te większe, w urządzenia gastronomiczne. Na pieniądze nie narzekałem. Stanisław, bo tak nazywał się właściciel tej firmy jednoosobowej. — jednoosobowej, bo jak się okazało, nie odprowadzał od mojego wynagrodzenia żadnych składek. Ale co tam — płacił zawsze na czas, a ja wtedy się uczyłem, więc mi na tym zbytnio nie zależało. Stanisław kiedyś był zagorzałym harcerzem. Miał nawet jeszcze kontakty w niektórych harcówkach. Więc czasem pomagaliśmy Harcerzom w naprawie różnych sprzętów. I tak, bujając się po Krakowie ze Stanisławem, dobrnąłem do wiosny. Wczesną wiosną postanowiłem znowu zmienić mieszkanie. Bo tym razem babcia z Kozłówka zaczęła dawać mi się we znaki. Instynkt macierzyński — a może babcierzyński — zaczął się w niej kumulować, nie wiem jeszcze z czym. Byłem sprawdzany: kiedy wracam, z kim wracam, o której wracam. Ufff. Czułem się, jakbym był kontrolowany przez całą brygadę inspektorów jakości. Więc usiadłem na swojej znajomej ławce w Rynku. Z obwarzankiem w ręku, znów wertuję gazetę: Sprzedam. Wynajmę. Przyjmę. Oddam w dobre ręce. „Przyjmę do mieszkania miłą, miłego” — te ogłoszenia od razu odrzucałem. Dość miałem przygód podczas jazdy stopem, odmawiania kawy i tłumaczenia się, że nie jestem gejem, że mam dziewczynę. Oj, jaki ja wtedy byłem wiernym, lojalnym hetero kochankiem! Żeby tylko się wyłgać, potrafiłbym nawet przyznać się, że mam pięć żon — byle zejść na inny poziom rozmowy. A najlepiej: — „Tu niedaleko mieszkam. Dzięki. Cześć.” Więc nazajutrz znowu — obładowany torbami. W jednej ręce książki, w drugiej hantle. Ciężar wiedzy niemal równał się z ciężarem żelaza. Na sobie dwie kurtki, organy i plecak. Jakoś udało mi się wsiąść do tramwaju. Moja masa startowa była spora — tak spora, że podczas hamowania musiało mnie trzymać dwóch gości. A przede mną jeszcze przesiadka, bo tym razem moje mieszkanie wykluło się na Czyżynach. Jadąc ulicą Mogilską w stronę Jana Pawła. Po drodze mijałem młyn. Stamtąd miałem przynajmniej niedaleko do szkoły. Mieszkanie dzieliłem z podstarzałym kawalerem, który pracował w telekomunikacji. Co tam robił — nie wiem. Pewnie z nudów czytał dzieła Lenina i innych wspaniałych rosyjskich propagandystów. Mieszkanie pełne było tego typu książek. Pomijając już to, że wszystko się w nim kleiło — bo sprzątała je raz na tydzień jego mamusia. W pokoju nie było drzwi, więc jak najszybciej zawęziłem wejście szafą, a na niej powiesiłem kotarę — najgrubszą, jaką znalazłem — by nie słyszeć swojego sublokatora. Każdego ranka, przed pracą, w łazience prychał, chrząkał, siorbał, czyszcząc w ten sposób wszystkie kanały nosowe i gardłowe. I wszystko, co tylko można było tam czyścić. To trąbienie nozdrzami — jakby stado słoni naraz brało kąpiel w sadzawce. Codzienny rytuał trwał zwykle pół godziny. Liceum, jak już wspominałem, znajdowało się w Nowej Hucie. Więc zmęczony po pracy, wsiadałem w tramwaj i ruszałem zamyślony. Tramwajem przez osiedla. Ku lepszej aurze. W poszukiwaniu światła. Przez szarozłote blokowiska. Deszczowe lasy. Zadymione gąszcza. Stepowe trawy. W poszukiwaniu czasu. W poszukiwaniu głosu. Ku złotej aurze. Ku jasnej pannie. Tramwajem przez osiedla. Przez zaniki pamięci. Zawirowania i pustkę. Czarne dziury. Przez zapytajniki. Byle cię ustrzec. Byle się ustrzec. Zmęczony i zamyślony, starałem się dobrze wysiąść — byle nie przejechać. Sroka – mój kolega często czekał na mnie przed drzwiami. Z nim nasze nowo poznane koleżanki — Justyna i Agnieszka. Po szkole siadaliśmy na ławce i tak zlatywał nam wieczór. Justyna — ładna i mądra, taka inna od wszystkich blokersów w dresach. Na tym betonowym rumowisku wyglądała jak kwiatuszek. Często ją odprowadzałem pod blok. Przyjaźniliśmy się. A raczej — to ona mnie odprowadzała, bo tu ją wszyscy znali i nikt nas nie ruszał. Wieczorami, wracając od niej, nieraz natykałem się na kiboli. Ale mój instynkt przetrwania i nos nigdy mnie nie zawodziły. Wiedziałem, kiedy ktoś mnie śledzi, obserwuje, próbuje otoczyć. Atakowali zawsze, gdy było ich więcej — nigdy dwóch czy trzech. Dopiero w dziesięciu nabierali odwagi. Ja za to miałem swój instynkt. I potrafiłem szybko biegać. Więc widzieli tylko moje stopy. Zawsze udawało mi się uskoczyć i umknąć. W liceum na Wysokim miałem kumpla — Srokę. Trzymaliśmy się razem. Mieszkał w Hucie, więc pobierałem u niego nauki przetrwania. W szkole przeważnie jechałem na trójkach, ale bez wysiłku. Jak czegoś nie lubiłem, to potrafiłem się ustawić. Najczęściej ustawiałem sobie matematyczki — bo matmy nie znosiłem. W Konarze, gdzie zaczynałem, była taka kosa. Wzięła mnie raz do tablicy, kazała rozwiązać jakieś równanie, a po chwili, odwracając się, chwyta się za głowę i woła: — „A co ty, Kwaśny, na tej tablicy żaby tłuczesz?! Przecież tam nic nie widać, co jest napisane!” I miała rację — ja sam niewiele z tego widziałem. Ale co tam. Lubiliśmy z kumplem pogadać i trochę się jej po podlizywać. Więc po jakimś czasie poszliśmy do niej zreperować gniazdko. Jak już naprawiliśmy gniazdko, to potem naprawiliśmy jej przewody sieciowe. Pamiętam — to był mój ostatni występ przy tablicy. Potem, jakimś dziwnym trafem, odpowiadały już tylko dziewczyny. W Krakowie pani od matematyki była jeszcze przed trzydziestką. Więc ze Sroką zaczęliśmy przy niej rozmawiać o dobrych koncertach w Krakowie. I załapało. Klub Pod Przewiązką i koncerty, które tam cyklicznie się odbywały — pomyśleliśmy: bingo! Po jednym z takich koncertów byliśmy już niemal na „ty” z panią od matematyki. Siadaliśmy w pierwszej ławce — odważni, niby prymusy. Obydwaj udający, że matematyka to nasz najlepszy przedmiot. Nosiła dość mocne okulary, więc chyba z bliska niewiele widziała. Tak nam się przynajmniej wydawało, bo podczas sprawdzianów upominała tylko siedzących za nami. A my — nasza dwójka — od czasu koncertu byliśmy nietykalni. *** Miałem mieszkanie, a Magda od jakiegoś czasu przestała się odzywać. Nie odbierała telefonów. Więc postanowiłem umówić się z Justyną. Lubiliśmy razem filmy, więc zaprosiłem ją do siebie, żeby obejrzeć Psychozę na wideo. Przyszła w sobotę. Ubrana w ramoneskę, obcisłe spodnie. Miała kruczoczarne włosy i piękne usta — jedna z najładniejszych dziewczyn, jakie wtedy znałem. Zaprosiłem ją do swojej nory, nie wiedząc, jak zareaguje na to miejsce. Ale o dziwo — zaakceptowała. I było nawet miło... dopóki nie przyszedł mój siorbiący i prychający sublokator. Wpatrzeni w ekran, w muzykę grozy — nagle z łazienki dobiega trąbienie. Czar prysł. Randka też straciła całą magię, którą próbowałem utrzymać. Pojechaliśmy więc do Justyny. Na schodach powitał nas jej pies — Hunter. Rotweiler. Wspaniały, potężny. Hunter był wpatrzony we mnie. A ja w niego. Nasze wzroki przeszywały się wzajemnie jak dwa lasery. Kiedy tak patrzył, starałem się nawet nie oddychać. Bo wiedziałem, że jeden gwałtowny ruch, jedno dotknięcie Justyny mogłoby skończyć się odgryzieniem ręki. Więc siedziałem na sztywniaka, bez gwałtownych gestów i tak przebrnąłem przez swoją randkę. Na przyszłość już wiedziałem — następne spotkania z Justyną tylko na ławeczce. Choćby przed blokiem. Wszędzie, byle nie przy jej kochanym pupilku — Hunterze. Z książek na półce dobiega muzyka. Zegar w szkliwie bezszelestnie tyka. Nie ma skazańców, nie będzie okrzyków. Krzesło nie stoi — walczy w bezruchu. Walczy i biegnie, by nie dać się złapać, lecz gardło już krwawi, zaczyna chrapać. Zegar w szkliwie już prawie zasypia, już nie oddycha, już przestał tykać. Leżę tak i rozmyślam. A właściwie wymyślam nowy wiersz. Jest koniec roku. Oceny powystawiane — mogę poświęcić trochę więcej czasu swojej „karierze”.        
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...