Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

W gołębia


Rekomendowane odpowiedzi

Miał nocny pociąg do ptaków. Podobały mu się zwłaszcza te ukryte głęboko
w zaroślach. Karmił się ich głosem, upajały go. Przesypiał dni, stąpał po nich jak lunatyk, pozornie żywy, pozornie zwracający na wszystko uwagę. Nie potrzebował wiele snu – wystarczało mu tych kilka godzin między popołudniem a zmrokiem i między świtaniem
a pełnym rankiem. Prawdę mówiąc, gdyby miał taką możliwość, w ogóle zrezygnowałby ze spania. Tylko się wtedy męczył. Kiedy śnił, czuł się nieskończony i właśnie to sprawiało, że wydawał się sobie pusty i jakby wydrążony albo rozsmarowany niczym kulka plasteliny.
I jeszcze ona. Była jeszcze ona. Podejrzewał, że to ona tak go dręczy, nie pozwala powrócić do normalności.
Pierwszy raz zobaczył ją w samochodowym lusterku. Chociaż… Była wtedy noc, mogło mu się zdawać. Siedziała na oparciu siedzenia i zawadiacko przekrzywiała w jego stronę kształtną główkę. Otrząsnął się i spojrzał za siebie. Była tam. Próbowała coś powiedzieć, ale oczywiście nic nie zrozumiał. Spojrzał na drogę, potem znów za siebie. Nie było jej. Uspokoił się, skręcił w swoją bramę, zaparkował. Stary, rozsypujący się gołębnik zakołysał się niebezpiecznie. Mignęło tam jakieś białe skrzydło. Nie pomyślał nic w rodzaju „to niemożliwie” czy „takie rzeczy się nie zdarzają”, ale po prostu, że będzie musiał porozmawiać z ojcem na temat rozbiórki tego czegoś. Wszystkie gołębie rozpierzchły się przecież dawno temu, po śmierci dziadka.
Ale to właśnie od tej nocy zaczęły się jego nocne wyjścia, wsłuchiwanie się w ptasie głosy. Nie przyznawał się sam przed sobą, że tak naprawdę szuka jej. Była całkiem biała, wiedział, że kiedy już zechce się pojawić, łatwo ją dostrzeże. A wtedy, wtedy… Nie wiedział co właściwie wtedy.
W sumie wiedział, ale taka świadomość zawsze przeraża.
Chciał jej ukręcić ten gołębi karczek. Żeby już dała mu spokój, żeby nie musiał co noc chodzić po lesie, gonić za nią. Zwodziła go, jak zawsze zresztą.
Jego ojciec, po długich namowach w końcu dał mu pozwolenie na rozebranie gołębnika, choć – jak sam powiedział – wydawało mu się, że zamieszkał tam jakiś samotny gołąbek.
Sam zajął się rozwalaniem tej starej szopy, zaśmiecającej ich posesję. Trochę się przy tym zmęczył, ale było to raczej zmęczenie z rodzaju tych przynoszących ulgę. „Ojciec też ją widział – myślał – to znaczy, że nie zwariowałem”.
Potem jak zwykle zasnął. Po raz pierwszy od wielu tygodni nic mu się nie przyśniło. „To już koniec” – powiedział sobie po przebudzeniu.
Porąbał stare deski, rozpalił ognisko. Wpatrywał się w płomienie, słuchał ich buzowania i nocnych ptaków ukrytych w zaroślach. Był zadowolony. Głównie dlatego, że nie musiał jej drugi raz zabijać. Dokładnie pamiętał, jak zrobił to za pierwszym razem. Krzyczała coś do niego, już się nie śmiała, już nie przekrzywiała kształtnej główki w ten zawadiacki sposób. Odwróciła się do niego plecami. I wtedy ukręcił jej ten bielusieńki karczek.
„Tak było – myślał. – Tak właśnie było”. Dorzucił do ogniska, trochę zbyt gwałtownie. Posypały się skry, uleciały w niebo. Wraz z nimi biała gołębica. Już tego nie widział, ale tej nocy znów dręczyły go sny.
Przyszła w końcu do niego we własnej osobie, nie wiedział czego chciała. Wcale nie czuła do niego nienawiści, jak cały czas myślał. Znów potężnie bolała go głowa, połknął na raz dwie mocne tabletki. Po nich poczuł się bardziej sobą, mógł z nią normalnie rozmawiać. Bez wzburzenia, bez skoków adrenaliny.
Powiedziała coś w stylu (nie słyszał jej wyraźnie): „Cieszę się, że znów zacząłeś je brać. Nieobliczalny… Przyszłam tylko po mój biały sweter. Ten z gołębiem, może pamiętasz? A pamiętasz, jaki byłeś wtedy, ten ostatni raz? Mam siniaki do dziś. Muszę... Przyszłam
z przyjaciółką. Na wszelki wypadek”.
Sprawiła, że znów poczuł się przeraźliwie pusty. Nie wiedział, w co wierzyć. Bolały go ręce i oczy. Coś w nim miało ochotę złapać ją za ramię, wykręcić je do tyłu, usłyszeć łamiącą się kość.
Weszła do jego pokoju, wierzchem dłoni starła kurz z biurka. Jej sweter leżał na łóżku. Biały gołąb ze środka odleciał już jakiś czas temu.
„Wyciąłeś go” – stwierdziła. On odpowiedział, że nie, oczywiście, że nie. Spojrzała na niego ze smutkiem, jak zraniony ptak, nienawidził tego spojrzenia. Odprowadził ją do furtki. Rozejrzała się po podwórku, zauważyła brak gołębnika. „A nasze gołębie mają się dobrze” – powiedziała, przyciskając do siebie pocięty sweterek. „Choć kilka tygodni temu odleciała jedna biała gołębica. Nie wiem dlaczego”.
Zaszumiało mu w głowie, zabolało. Odwrócił się od niej na chwilę, sięgnął po tabletkę, ale wypadła mu z trzęsącej się dłoni. Podniósł z ziemi kamień, ścisnął go mocno, zwrócił się twarzą do niej.
Na otwartej furtce kołysała się biała gołębica, przekręcając zawadiacko główkę. Łypnęła na niego okiem.
Było ciemno, ale mimo to widział ją bardzo wyraźnie. Wziął zamach i rzucił. Nocne ptaki ucichły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O co w tym chodzi? Nie mam zielonego pojęcia o czym jest to opowiadanie, ale podoba mi się. Jest trochę smutne, trochę chore - w sumie momentami nawet się zamyśliłem...
Narracja jest dynamiczna, ale jak się mam utożsamić z bohaterem, o którym wiem tylko tyle, że nie śpi po nocach i ma pociąg do ptaków? Coś mi nie gra, że to zakończenie jest takie definitywne...Ale tak w ogóle, to mi się podoba. Może napisz coś w odcinkach?
Pozdro

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta Jestem w nich zakochana, w poniedziałek bujałam się w czarnej...
    • @Leszczym ha, ha, ubawiłeś, a to się zdarza rzadko, stanowczo za rzadko mam okazję się dobrze ubawić wierszem, ale zostawmy,,, zobaczę, co następnego fajnego stworzysz. Ja sama, napisałam masę króciutkich skojarzeniowych tekścików satyrycznych, wiszą na innym portalu i doczekały się swojej książeczki ,,, pozdrówki  i ,,, do pośmiania ;)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @Olgierd Jaksztas :) jak tak poszperać w słowach to wiele się można dowiedzieć:) Również pozdrówka     
    • Pustkowie ponure. Pochmurne równiny. Za oknem. Za oknem szeroko otwartym. Za oknem bijącym skrzydłami o ściany. Za oknem nieruchomym…   Blask słońca idzie po podłodze. Wspina się. Wspina powoli. Wyłania się nagle spoza zakrzepłej, stalowej nawały nieba pomarańczowa smuga chylącej się ku upadkowi gwiazdy. Wydaje swoje ostatnie tchnienie tuż nad ziemią. Tuż przed zmierzchem. Ale nie zajdzie. Dopóki nie zajdzie. Albowiem nie zajdzie. Nie schowa się w trzewiach ziemi. Będzie płonąć i jarzyć się jeszcze miliardy lat. Dotykam dłońmi ściany. Przytulam się do niej, przywieram całym ciałem. Przywieram ustami…   Chłód idzie od spodu. Spomiędzy pęknięć i wykruszeń tynku. Brunatne smugi. Te plamy wilgoci bijące po oczach. Bijące stęchlizną odpadające płaty kurzu, zgnilizny, pleśni. Liżące mnie po twarzy języki pozrywanych tapet… Dziwne wzory. Kontury geometrycznych figur. Symetryczne. Niesymetryczne. Jakieś wyspy na oceanie. Pozacierane w połowie niezbadane lądy. . Wodzę palcem po ich obrysie, wystawiając przy tym język jak niedorozwinięte dziecko. I śmieję się. Uśmiecham do asymetrycznego cienia przesuwającego się razem ze mną. I uśmiecham się do nie wiadomo czego.   W lustrze zgarbione truchło. Maszkara. W lustrach. W całej kolekcji luster, których mosiężne ramy zdążyła już pokryć zielonkawa patyna. W lustrach z wychodzącymi od tyłu czarnymi plamami pleśni. W piskliwym szumie nie moje odgłosy. Nie moje. Obce. Przeszywające powietrze elektroakustyczne kaskady niczym w wielokanałowym systemie surround sound. Nawała dziwnie zniekształconej fazy. One mówią. Oni mówią. To mówi. Ono mówi… Kto? Co? Nie! To ja sam. To mój głos. To ja mówię do samego siebie takim właśnie zmienionym głosem. Takim właśnie nieziemskim dźwiękiem. To miliony lat ewolucji. Stałem się tak naprawdę nie wiadomo czym. Jakąś hybrydą. Bytem w połowie żywym i martwym. Jakimś konglomeratem. Mieszaniną kurzu i pyłu. Jakąś mozaiką subatomowych cząstek. Jestem czasem sam sobą, jednocześnie nim nie będąc. Jestem cieniem i ścianą zarazem. W bezdechu. W zamrożeniu trwam.   Albo nie trwam.   I wtedy wychodzę w światło w potwornie zdegradowanej formie. I mówię. Mówię wielokrotnymi głosami. Całym chórem głosów. Ale cicho. Tak bardzo cicho. W niskich rejestrach. W poddźwiękach słyszalnych tylko przeze mnie.   Krzesło przede mną, za mną. Albo obok.... Jakieś krzesło. Co to za krzesło? Skąd się tu wzięło? Pojedyncze krzesło stojące pośrodku zamkniętej przestrzeni. Napromieniowanej strefy. W obskurnej kloace rozsypanego dawno życia. Podchodzę, aby usiąść. Ale nie usiądę. Odchodzę. I znowu patrzę się nań w nieskończoność oczami kogoś albo czegoś. Tym widzeniem nie swoim. Tym spojrzeniem zdezintegrowanego jestestwa. Tymi oczami kogoś zupełnie obcego. Tymi oczami pożyczonymi, bądź danymi mi na chwilę, abym mógł dojrzeć jedynie przedmiot mojej fascynacji. Więc patrzę. Wpatruję się w to drewniane truchło materii. W to spaczone, trzeszczące. Skrzywione…   Jakiś trzask. Krótkie zgrzytnięcie. Kto tu jest? Ktoś tu jest jeszcze poza mną? Kto? Nikt. To ja sam. To tylko ja sam tak mówię do siebie. Albo i nie mówię wcale, a tylko udaję mówienie. Ale jednak mówię do siebie, mówiąc innymi głosami. Całą tą obcą zbieraniną dźwięków i nie-dźwięków. Jakimiś takimi tonami, co uległy dawno zwyrodnieniu jak zdeformowane stawy artretyka. Co mi jest? Coś mi jest. Z pewnością coś mi jest. Albowiem dostrzegam jakieś obrazy płynące z wnętrza, z otchłani. Takie obrazy. Takie właśnie obrazy. Takie właśnie… Zmieniłem się nieodwracalnie. Przemieniłem. Uległem metamorfozie jak Gregor Samsa. Ale stałem się czymś, co tylko na pozór przypomina robaka, mimo że poruszam skrzydłami… Ale tak naprawdę to są moje ręce, tylko takie chwilowo inne. Dlaczego inne? Albowiem są inne…   Mówię. Mówię. Wciąż mówię do siebie. Albo do czegoś. Albo do niczego, co jest bardziej prawdopodobne. Wnikam w swoją własną bezcielesność w tym całym metafizycznym konstrukcie postrzegania. A kiedy tak mówię, to dziwię się samemu sobie, że mogę tak mówić. Że mogę uakustyczniać otchłań nie mającą w sobie żadnego dźwięku i czasu. A gdzie w tym wszystkim logika? Nie ma logiki. I nigdy jej nie było. To taka nielogiczna bezcielesność, co implikuje anormalne widzenia i niekonkretność przedmiotów. One się dwoją i troją. Jarzą się wewnątrz dziwnym światłem. I wirują niczym gwiazdy, niczym drobinki kurzu w smudze blasku. I milczą. Milczą, ponieważ to ja mówię za nie. Mówię ich głosami, które mogłyby wybrzmieć tak właśnie albo inaczej. Albo jakoś jeszcze inaczej … Bądź inaczej…   A więc znowu krzesło. Pojedyncza konstrukcja olśniona pomarańczową smugą słońca. Albo czegoś jeszcze. Mógłbym na nim usiąść, ale nie chcę. Wolę patrzeć. Podziwiać. Bo gdybym usiadł to od razu stałbym się istotą z blasku, co rozprasza się w mgnieniu oka. W krótkim błysku nuklearnego flesza. A więc patrzę się nań, stoją albo unosząc się nad ziemią o parę centymetrów jedynie. Co mi jest? Co mi jest, że lewituję i przenikam rzeczy nie wywołując żadnej z nimi interakcji? Coś mi jest. Albowiem jest. Więc patrzę. Nie mogę oderwać spojrzenia od tego przedmiotu. Od tej zdewastowanej struktury przeszłości. Kiedyś na nim siedziałem. Albo przed chwilą. Jednakże chwilą, mgnieniem, które stało się wiecznością.   Jestem tutaj. Nie jestem. Jestem, nie będąc niczym, zarazem. Spoczywam, dotykając stropu, sufitu… A więc znowu się unoszę w zatęchłym strumieniu powietrza. Spoczywam w bezsile i kurzu. W kołyskach z pajęczyn. W jakimś bąblu. Bakteryjnej otoczce. Spoczywam jako coś. Albo coś…   W przyczajeniu….   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-05)      
    • @Dagmara Gądek no to skoro moje Ci przypadło no to bo ja wiem jestem zaszczycony? ;)) @violetta tylko, że ja akurat cyrki zmyślam ;))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...