Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Spętany jestem sidłami, każ mi.
Przewracam się,  między krzewami.
Nie ma Boga z nami, w pustce pozostawieni sobie sami.
Kiedyś okryci nadzieją wielkimi płatami.
Teraz marny koniec nasz, zbliża się.
Wielkimi krokami.

 

Poniewiera mnie wiatr, miotając w odmęty ciemni.
Stojący obok ludzie jak pachołki, są bierni. 
Kończyny diabła przeszywają powoli.
Bycie tak wyalienowanym, że brak światła we własnej melancholii.

 

Skłaniam się ku śmierci, nogę brudzę w grobie.
Myśli czarne jak smoła w mej pustej głowie.
Na dziewiątym piętrze, stojąc przy oknie, wdycham ostatnie opary życia.
Beztrosko spadając sobie.

 

Był to czyn wielkiego kalibru.
Teraz po mnie ani słychu, bardziej widu.
Kilka metrów niżej, na chodniku.

Jestem Bogiem własnego przybytku, w którym ludzie wyżynają się, jak świnie, po cichu.

Będę rzucać ich,  jak te kamienie na szaniec, głupku.

 

Jestem tego pewny, jest to ostatnie skinięcie, więcej wierszy nie będzie.
Już czas zacząć przedstawienie. 
 

Edytowane przez Tommy Angelo (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Słyszałeś może coś o rymach wewnętrznych? Pytam dlatego, bo trochę drażniące, przynajmniej dla mnie, są te, które czytam w twoim wierszu - najbardziej w I części. Wyraźny jest ich przesyt, przez co bardzo traci na tym treść. Mam wrażenie, że zamiast wyrazić to, co chciałbyś, skupiasz się bardziej na dopięciu guziczka z rymem. To poniżej, to tylko przykład z I-szej strofy. Specjalnie napisany inaczej. Nie twierdzę, że lepiej, inaczej. Po to, żebyś spróbował wkładać czasem rym do środka, albo zrezygnował z tych, które zbyt "zaoblają" przekaz. Celowo nie użyłem pierwszego wersu, bo jak pisałem wyżej - nie wiem o co kaman ;)

Przewracam się między krzewami.

Nie ma z nami Boga.

Sobie sami pozostawieni, w pustce,

kiedyś płatami nadziei okryci,

marny nasz koniec widzimy.

Zbliża się, wielkimi krokami.  itd

Wiersz jest w wielu miejscach dla mnie niezrozumiały. Joz w pierwszym wersie:

Kto ma Ci kazać i co? A może powinno być "wskaż mi" w sensie - drogę, żeby Ci wskazał. Wers tkwi w tym miejscu, jak coś porzuconego, co nie ma żadnego znaczenia, a w wierszu każde słowo powinno mieć znaczenie. Myślę, że może być z tego dobry wiersz, ale trzeba trochę posiedzieć nad nim.

Pozdrawiam.

Edytowane przez jan_komułzykant (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

To chyba miał być jakiś rapowy tekst.

Napracowałeś się, używając jednego rymu z samogłoską i.

Nie wiem co na to inni, ale mnie to nie zachwyca.

Jak wyżej słusznie zauważył Janek, można z tego

zrobić niezły tekst.

Porzuć te identyczne rymy, niech występują w jakimś określonym porządku. Potnij wersy na bardziej równe.

Jeden gnie się jak gałąź pod ciężarem słów, a inny jest krótki.

Cierpliwości życzę, masz dużo czasu, sądząc po stylu pisania, jesteś młody, nie śpiesz się z wstawianiem utworów. Każdy dopracuj, przemyśl. W tym jest wielkość, nie w ilości.

Pozdrawiam :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena, @Leszczym — dziękuję. Pozdrowienia zostawiam.
    • @W_ita_M.   O, hecą żrące lecą rżące - ho.  
    • Gdy wieczorna jesienna mgła, Wszystko wkoło z wolna spowiła, Tłumiąc nikły gasnącego dnia blask, Niczym opuszczona na świat zasłona,   W ponurą jesienną słotę, Na starym z czerwonej cegły kominie, Przysiadł szary zziębnięty gołąbek, Między skrzydełka wtulając główkę,   Wtem spomiędzy matowej mgły, Dostrzegł widok ponury, W dole przed jego maleńkimi oczkami, Z wolna się zarysowujący…   Do rozrzuconych szeroko po obiedzie resztek, Na przemarzniętej trawie, Zleciały się licznie kruki posępne, Bezpardonową wszczynając walkę,   Zimna mokra trawa, Pierwszym jesiennym szronem pokryta, Areną się stała zaciekłych walk, Licznego kruczego stada,   Liczne kości z sutego obiadu, Rozrzucone bezładnie na polu, Miały być bitewnym trofeum, Dla najsilniejszych z kruczego stada osobników,   Głośne rozjuszonych kruków krakanie, Niczym wściekłych barbarzyńców okrzyki wojenne, Po spowitym gęstą mgłą krajobrazie, Cichym niosło się echem,   Pomiędzy wielkimi kretowiskami, Podobnymi do okopów na polach bitewnych, Niczym żołnierze w bojach zaprawieni, Zawzięte kruki toczyły swe walki…   Zakrzywionym dziobem swym ostrym, Próbował kruk stary kość przepołowić, Przez drugiego młodego przepędzany, Próbującego wydrzeć mu zdobycz,   Usiłując brzuchy nasycić, By dotkliwy głód zaspokoić, Nie zaprzestając zaciekłej walki, Wciąż wytężały swój spryt,   Wydziobując w skupieniu zaschnięty szpik Z porozrzucanych na około kości, Usilnie wczepiały w nie swe pazury, By dzioby w ich wnętrzach zagłębić,   Połykając łapczywie Każdy znalezionego pożywienia kęs, Wkoło tylko rozglądały się bacznie, Rozeznając możliwe zagrożenie,   A najprzezorniejszy z kruków siedząc na gałęzi, Na łakome kąski spoglądając z góry, Nagły z powietrza szturm przypuścił, Naraz odpędzając kilka innych,   Te szeroko rozpostarły swe skrzydła, Natarcie jego próbując zatrzymać, Lecz daremną była ta próba, Zmuszone były ustąpić mu pola,   Widząc posępne te kruki, Wyrywające sobie wzajemnie zdobycz, Zmrużył oczy gołąbek skulony, Powiewem zimnego wiatru szturchnięty…   Wnet rzęsistego deszczu kurtyna, Spór pomiędzy kruczym stadem rozsądziła, Do rychłego szukania schronienia, Wszystkie bez wyjątku ptaki przymusiła,   Przed ulewnego deszczu strugami, Pierzchnęły wnet wszystkie posępne kruki, Chroniąc się pomiędzy krzewami, Bujnych drzew rozłożystymi gałęziami,   Ukrył się i gołąbek, Przed zimnym rzęsistym deszczem, Pod starego opuszczonego domu dachem, Przycupnąwszy cichutko w kącie.   A każda jesiennego deszczu kropla, Brudna, wstrętna i zimna, Dla maleńkiego suchej trawy źdźbła, Była niczym trzask bicza,   A deszczu kropel setki tysięcy Tworzące zwarte oddziały i zastępy, Wielki frontalny atak przypuściły, Na połacie zmarzniętej ziemi…   Patrząc tak zza szyby, Na pole zaciekłej między krukami bitwy, O jakże cenną dla nich zdobycz, Podłe z obiadu resztki,   Ponurym wieczorem jesiennym, Mgłą i deszczem zasnutym, Krzepiąc się łykiem z miodem herbaty, Próbując zebrać rozproszone swe myśli,   Z niewyspania półprzytomny, Przecierając dłonią klejące się oczy, Patrząc na ten krajobraz ponury, Takiej oto oddałem się refleksji…   Gdy widzę jak różni szemrani biznesmeni,  Zawzięcie walczą między sobą o wpływy, Dostrzegam jak bardzo w uporze swym ślepym, Posępnym tym krukom bywają podobni.   Gdy otyli szemrani biznesmeni, Przesiadując wieczorami w knajpach zadymionych, Paląc cygara i popijając whisky, Rozplanowują kolejne swe finansowe przekręty,   Niczym dla dzikiego ptactwa, Zalegająca w rowie cuchnąca padlina, Tak zwęszona tylko korupcji okazja, Staje się łupem dla mafijno-biznesowego półświatka,   Pobłyskiwanie sztucznych złotych zębów, Fałsz wylewnych uśmiechów, Towarzyszące zawieraniu szemranych umów, Przy ruskiej wódki kieliszku,   Często bywają zarzewiem, Biednienia lokalnych społeczeństw, Gdy szemrani biznesmeni nabijając swą kabzę, Skazują maluczkich na zubożenie…   Huczne wystawne bankiety, Gdzie alkohol leje się strumieniami, Dzwonią pełne wódki kieliszki, A z ochrypłych gardeł padają kolejne toasty,   Gdzie szalona zabawa niepodzielnie króluje I rozsadzają ściany z głośników decybele, Dzwonią szklane butelki w kredensie, A strumieniami leją się drogie alkohole,   Gdzie w ochrypłych gardłach przepastnych Lokalnych biznesmenów szemranych, Kieliszki pełne gorzałki Znikają jeden po drugim   Gdzie niezliczone sprośnie dowcipy, Padają okraszone rubasznymi przyśpiewkami, A pijaków podkrążone oczy i czerwone nosy, Tłumaczy ich bełkot łamliwy,   Często będące zwieńczeniem, Podpisania umowy wielomilionowej, Z lekceważonego prawa nagięciem, Gdzie łapówki główną odgrywają rolę,   Czasem tak bardzo bywają podobne, Posępnych kruków wieczornej uczcie, Gdzie wielki zatęchłego mięsa kęs, Wyrywają tylko osobniki najsilniejsze…   Na płynnych niejasnych pograniczach Biznesowego i mafijnego świata, Utarta między gangsterami hierarchia, Przypomina tę z kruczego stada,   Gdzie kolejny szemrany kontrakt, Niczym podły padliny ochłap, Jest jak w krwawej walce nagroda Dla osobnika o najprymitywniejszych instynktach…   I ten wielki świat nowoczesnością pijany, Do ubogich odwrócony plecami, Gdzie tylko silne osobniki, Wyrywają najlepsze kęsy,   Czasem tak bardzo przypomina, Pomimo upływu tysięcy lat, Wielką ucztę dzikiego ptactwa, Na truchle dzikiego zwierza…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • I nagłówki, a laik; wół gani.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...