Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

„24 Grudnia, 24 Grudnia…” – powtarzałem sobie w głowie, jadąc autobusem. Ostatnio analizowałem na poważnie, czyli naukowo, nazwy świąt. Odkąd, zgodnie z poprawnością polityczną, zaczęliśmy nazywać wszelkie święta logicznie i sterylnie: czyli według reguły –
„dzień miesiąca + nazwa miesiąca Wielką literą” - moja praca stała się po prostu pracą księgowego, który nie musi interpretować skomplikowanych nazw kulturowych, a tylko je rejestrować. Ale ta data jednak jakoś magicznie brzęczała mi w głowie.
24-ego Grudnia jadę sobie autobusem do domu, a obrazy za oknem przelatują bez znaczenia. Potem rzut oka na kierowcę. Niezbyt zmęczony pracą, nie widać po nim kofeinowej nadpobudliwości. Dziwne, jest 18.30. Jeszcze kilka minut, rozmazało się za oknem drzewo, altanka, przystanek „na żądanie”. Stop. Widzę człowieka, jak kolejny obiekt bez znaczenia – chowa głowę w kołnierze starego, znoszonego płaszcza. To po prostu nieznajomy, myślę.
Miał twarz, która mimo swojego wychudzenia, była subtelna i łagodna. Tę łagodność można było wyczytać z jego zmarszczonych w rozterce brwi. Cienki szalik nie chronił przed zamiecią jego szyi, nie miał czapki. Był nieogolony, miał czarny, szczecinowaty zarost. Kontrastował on z łagodnymi oczyma. Szedł sam przez zamieć, obok ulicy Sosnowej. Już od wczesnego popołudnia wypatrywał świateł w oknach domów.
W cieple, bijącym z rozświetlonych wśród wieczora okiem, było coś magnetycznego, a nawet metafizycznego. Nic z metafizyki nie było za to w jego drętwiejących z zimna palcach. W głowie miał obraz tego, czego oczy nie mogły zweryfikować: czuł, że jego palce robiły się powoli sino-niebieskie.
Mrok wieczora rozjaśniały od czasu do czasu światła przejeżdżających samochodów, ukazując grozę zamieci w pełni. Mijając kolejne płoty i furtki dobrze chronionych willi, powtarzał jak modlitwę jedną jedyną myśl w głowie : może choć dzisiaj, może tego wieczora ktoś zrozumie, co to znaczy nie mieć nikogo…być nikim, być niczyim.
Skręcił w lewo, w schludną uliczkę, pełną zamarzniętych wierzb płaczących. W oddali zaszczekał gdzieś pies ( bokser - na ucho) . Szedł dalej, pół oparty o dębowy płot, pół kulejący na prawą nogę. Wtedy nagle spojrzał na dom, który, sądząc po blasku jego oczu, mógł być dla niego znajomy, ale nie był. Jakby zaskoczony tym co widzi, szedł blisko ogrodzenia tej posesji. Szedł powoli i w ciszy.
Nagle naparł swym skołatanym barkiem na furtkę żeliwną, na której błyszczał napis „FABRYKA BRAM – IMIELIN” . Skrzypiąc, furtka się otwarła.
Podekscytowany szedł ścieżką ku drzwiom wejściowym domu , oddalonym o dobre piętnaście metrów. Drzwi otwarły się od środka i wysunęła się z niej chłopięca postać średniego wzrostu.

--- To pan? – zapytał dość głośno młodzieniec – To ty, z a b ł ą k a n y w ę d r o w c z e? – powtórzył z ironicznym patosem, jakby starając się robić sobie żarty ze swojego zbyt wysokiego głosu.

--- Chyba tak… - odpowiedział niepewnie.
--- To zapraszam – odparł młodzian.

Posuwał się powoli, patrząc pod nogi i kręcąc głową, jakby starał się przebudzić ze snu. Ale, tak naprawdę, spełniał zapisany w głowie plan. Szedł swoją drogą jak jakiś schizofreniczny kot. Nie cieszył się specjalnie, gdy drzwi się otwarły na dobre.

--- Zapraszam – powtórzył młodzian z szerokim uśmiechem.

Twarz wędrowca rozjaśniła się światłem hallu. Podniósł powoli wzrok i zobaczył przestronny przedpokój, cały w eleganckiej boazerii. Próg przekraczał niepewnie. Poczuł, że robi mu się ciepło i zaczyna się pocić. Wtem zza rogu hallu wyszła młoda, niska dziewczyna o wyraźnych rysach i uśmiechnęła się swoimi bieluchnymi zębami.

--- O! Już Pan jest… - powiedziała – zaraz siadamy do w i e c z e r z y – uśmiechnęła się z przekąsem – jest też miejsce dla Pana…

Powoli i niepewnie rzucił płaszcz na garderobę. Miał wrażenie, że mimo wszystko nie czuje się w tym domu mile widziany. Nie wiedział, gdzie podziali się dorośli. Bo to były wyraźnie dzieci – rozpieszczone nastolatki, z głowami pełnymi głupot, a jednak tak pewni siebie. „Czy ja też kiedyś taki byłem ?” – pytał sam siebie w duchu.
Na pewno nie był taki jak ta długowłosa dziewczyna, która powitała go złośliwym, nieszczerym uśmiechem, a teraz kazała mu usiąść wygodnie w fotelu. Miała około dziewiętnastu lat, ale była niska i już na pierwszy rzut oka przemądrzała.

---- Tata i mama załatwiają jeszcze „swoje sprawy” w sypialni – powiedziała dwuznacznie i bez związku z czymkolwiek. --- Ale spokojnie, nie nastąpiły żadne opóźnienie --- dodała głosem stewardessy --- …Jak pan widzi kol…kolacja jest już gotowa w pełni, a dzielenie się opłatkiem, że względów zdroworozsądkowych, darujemy sobie dzisiaj…

Stół był długi i dębowy, bez ostrych kantów ( szczególnie przydatne przy alkoholowych przyjęciach ). Otaczały go cztery skórzane fotele oraz arcywygodna kanapa, w tym samym, ciemnobrązowym kolarze. Natomiast potrawy na stole wyglądały trochę bezosobowo, jakby właśnie doręczyła je firma cateringowa. Ale każdy życzyłby sobie takiej Wieczerzy.
W centrum stołu stał Karp na Słodko, tonący w galarecie otoczonej garścią pierwszej jakości, francuskich rodzynek. Wokół karpia stały w półmiskach sałatki we wszystkich kolorach tęczy - wegetariański przepych w najlepszym rodzaju. Dalej szły bardziej tradycyjne potrawy : łazanki, uszka i barszcz, oraz tradycyjny karp w panierce, który jednak wyglądał jak biedny krewny ze wsi, tuż obok łososia ( sic ! ) oraz jesiotra, otoczonego, naturalnie, kawiorem, przywiezionym z niepodległej części Ukrainy. Wędrowiec patrzył na stół i z bólem przełykał ślinę.
W końcu do pokoju wkroczyli rodzice. On – gruby brodacz. „RYSZARD!” – przedstawił się samym imieniem, za to dużymi literami. Zaraz po nim weszła, ufarbowana na czarno, schludnie ubrana pani, lat około czterdziestu – z wysoko uniesionym podbródkiem, spoglądająca z góry, nie kryjąca jednak ciepła i dobroci w oczach. „Martyna” – przedstawiła się cicho. Obydwoje usiedli na kanapie i niemal równocześnie, robiąc przy tym miłe gesty rękami , powiedzieli:

--- Zapraszamy do wieczerzy…
--- Ja i mój brat - wtrąciła z uśmiechem dziewczyna - też życzymy Panu smacznego, mam nadzieję, że nacieszy się Pan tą chwilą ciepła. Jak Pan Widzi czekaliśmy na Pana. Przepraszamy za brak tradycyjnego opłatka, to nie z braku…hmhhh…. „kultury religijnej” , my po prostu – zawahała się chwilę – życzymy Panu tylko - smacznego.

Zachowywał się kulturalnie, robił co mógł by nie jeść zbyt szybko. Wszyscy go obserwowali, a on nie chciał żenować ich widokiem jego trzęsących się rąk. Jadł powoli i miarowo. Na końcu delikatnie delektował się kieliszkiem białego wina. Rozpływał się powoli w tym cieple rodzinnym, które nie miało w sobie nic z komercji czerwonych Mikołajów, ale też nie było tak naprawdę symbolem żadnej miłości. To było takie obojętne, letnie ciepło, do którego człowiek z bólem przywyka, jeśli nie spędził nigdy nocy na ulicy. Wkrótce zrobiło mu się z powrotem zimno.
Minęła 22.35….

--- Myślę, że już n a j w y ż s z y c z a s – powiedział Ryszard, pan domu, wpatrując się w niego swoimi wielkimi, brązowymi oczyma. Nie było w nim odrobiny chamstwa.
--- No, hmm – spojrzał na zegar na ścianie – rzeczywiście.
--- Żona przyniesie dokument, a Pan niech wyjmie z płaszcza swój. – polecił zwięźle Ryszard.

Wędrowiec ruszył żwawo do garderoby, czując że prysnął ciepły nastrój wieczora. Wyjął z ze swojego znoszonego płaszcza zgiętą In folio zwykłą białą kartkę formatu A4 i wrócił do salonu. Zastał tam uśmiechniętą rodzinkę, która w skupieniu obserwowała to jego, to znów leżący na opuszczonej przez jedzenie części ławy - dokument. Był porządnie wydrukowany, na grubym, kredowym papierze. W prawym górnym rogu połyskiwał hologram, z kolorowym motywem krzyża na tle zamku. Wędrowiec usiadł i wziął „certyfikat” do ręki. Mówił on, pomijając to, co było małym druczkiem, tyle:


JA, ……………………………….. , zaświadczam, że będąc strudzonym drogą, lecz

zdrowym na ciele, zmożonym głodem, lecz zdrowym na umyślę ( duchu ) zostałem

dnia 24 Grudnia 20… roku szczęśliwym gościem wigilijnym rodziny Państwa

Ozimeckich. Wszystko odbyło się zgodnie z niżej wymienionymi zasadami, których

źródło można znaleźć w poniższym fragmencie zaczerpniętym z Nowego Testamentu.

( tu następował fragment zaczynający się od słów „Byłem głodny, a nakarmiliście
mnie” )

Niniejszym potwierdzam zdolność Państwa Ozimeckich do bezinteresownego

miłosierdzia


( podpis )

Załączniki:


Załącznikiem było ksero dowodu osobistego, które znajdowało się na przyniesionej przez niego kartce. W zamian za nie dostał swoją kopię „umowy wigilijnej” oraz obfitą kanapkę z sałatą i łososiem. Po północy opuścił dom Państwa Ozimeckich, sunąc gdzieś w dal poprzez zamieć.

25 – ego Grudnia jechałem autobusem tej samej linii w drugim kierunku, do centrum miasta. Gapiłem się na przetłuszczone włosy jakiegoś, wsuwającego jabłko, małego facecika. Potem mały ustąpił miejsca staruszce, jakiś nastolatek spojrzał na mnie gniewnie, kierowca przyśpieszył. W końcu dotarłem do centrum, gdzie na dworcu PKP sprawdzałem cenę biletu do Zakopanego. Nieopodal budki informacyjnej, leżał na brudnym kocu ten sam nieznajomy, którego widziałem dzień wcześniej z okna autobusu. Krył się przed chłodem wiejącym od peronów, przyciskając się do murku, obok którego się usadowił. Jadł z wolna kanapkę, zawiniętą w jakiś świecący, niby- certyfikat. Jeszcze parę chwil, jeszcze parę dni…



KONIEC

Opublikowano

Po przeczytaniu dwóch opowiadań z pewnymi oporami wziąłem się za Twoją historię. Jednak nie mam kiepskiego dnia! Świetne, intrygujące, ale trochę przerażające opowiadanie. Kilka drobnych uchybień, w tym zupełnie niepotrzebne, potrójne myślniki w dialogach.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Sobota; zaczynam odliczać dni bez Ciebie Bo ja kolejny raz nie mogę odnaleźć siebie. Coś we mnie siedzi, zaczyna mnie dręczyć Poczytam Twoje listy, żeby się nie męczyć. Tak wiele w nich ciepła, bo piszesz o miłości Pod Twoją nieobecność one są źródłem radości Sprawiają mi cudowną ulgę, kojąc moją duszę Więcej już nie napiszę, bo je czytać iść muszę.   Przy Tobie spędziłem najcudowniejsze życia chwile Było ich wprawdzie niewiele, ale aż tyle.... Dla mnie będzie najpiękniejszym snem Kiedy znów będziemy mogli spotkać się.
    • @Berenika97  Rozumiem. A moje osobiste doświadczenie jest takie- kiedyś puścił plotkę- ohydną nieprawdziwą i co? Jak udowodnić- hej nie jestem wielbłądem. Każda plotka ma to do siebie- że coś się przylepi. I jak z tym żyć? Wiem, sędzia dał sobie radę- wygrał nawet w Trybunale Praw Człowieka. Jest osobą publiczną więc musi  być z definicji gruboskórny, i zna prawo bardziej niż kto inny- (przepraszam za kolokwializm)- zwykły.   Jesteś zła albo coś- i co jak dalej się bronić? Bo ktoś nie mając nic- dowodów ot tak-  bo kogoś się może nie lubi. I co dalej?  A to się ciągnie- plotki i pomówienia uderzają i są. Przepraszam za osobiste wywody. A to co napisałam w odpowiedzi dla @Migrena nie jest doniesieniem medialnym- jest faktem. Aby nie być gołosłowną przytoczyłam linki- jak inaczej uczynić
    • Kto chce kochać poczeka  Z uniesionymi rękami    Śpiewając te kilka słów:   "Boże daj mi jeszcze dzisiaj  Trochę pięknej miłości"   Niech zapuka do moich drzwi  Przywitam ją z otwartymi ramionami    Jeszcze tego wieczoru...
    • @Berenika97 Bo musi się słuchać, oglądać i klikać - z tego leci kasa, Bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa. Super solo na gitarze i saksofonie    
    • 1. Czy rzeka naszych dziejów gdziekolwiek zmierza? Nie kieruję nią, więc wieszczyć nie zamierzam. Ale patrzę za siebie w tył podręczników, Gdzie spisany bieg coraz wbrew do wyników: 2, Piszą tam wszędy, że Polski wewnętrzny stan Za powód jej zwycięstw i klęsk winien być bran; I z kim na geo-ringu przeciwnikiem To bez znaczenia i nic tego wynikiem. – Lecz wbrew: Na mapie Polska za Batorego, Za Władysława, za Zygmunta Trzeciego W innej proporcji jest do Rosji jak widać Niż za Króla Stasia,  – to się może przydać. – Może, bo „Historia magistra vitae est” [1] Kiedy pisze: co było i co przez to jest. Gdy odwraca uwagę od spraw istotnych Nie jest belferką dla państw spraw prozdrowotnych.   A trzeba by pilnie wyciągnąć wniosek „bokserski”, że po to ważą tych panów w rękawicach, żeby 1 zawodnik o wadze piórkowej nie walczył z 1 zawodnikiem o wadze superciężkiej, gdyż jak pouczał Izaak Newton „Siła równa się masa razy przyśpieszenie.” Więc dalej, że kiedy Rzeczypospolita mniej więcej utrzymywała swoją wielkość do r. 1772, to Rosja bardzo powiększała swoje terytorium wcale nie kosztem Rzeczypospolitej, ale tym samym zwiększając swoje możliwości i tzw. głębię strategiczną. Co by jeszcze dalej kazało wyciągnąć negatywny wniosek co do braku sojuszu Polski z sąsiadami Rosji na znanej w geopolityce zasadzie „Sąsiad mojego sąsiada jest moim przyjacielem.”, więc np. Chanatem Kazachskim (قازاق حاندىعى, istniał w latach 1465-1847 i podzielił los Rzeczypospolitej), Chanatem Dżungarskim (istniał w latach 1634-1758, który toczył wojny z Rosją w XVII i XVIII wieku), Chanatem Jarkenckim vel Kaszgarskim (istniał w latach 1514-1705.), Chanatem vel Emiratem Bucharskim (istniał w latach 1500-1920, i w końcu podzielił los Polski w starciu z ZSRR), Chanatem Chiwskim (Xiva Xonligi , istniejącym w latach 1511-1920, i w końcu podzielił los Polski w starciu z ZSRR), Chinami (których stosunki układały się dosyć pokojowo z wyjątkami, np. próbą powstrzymania ekspansji Rosji przez armię chińską w r. 1652 przy nieudanym oblężeniu gródka Arczeńskiego bronionego przez Jerofieja Chabarowa, który jednak po stopnieniu lodów wycofał się w górę Amuru oraz odstraszające kroki militarne w tym samym celu w latach 80-tych XVII w. cesarza Kangxi (panującego w latach panujący w latach 1661-1722.))  i Mongolią (która akurat wystrzegała się większych konfliktów z Rosją od XVI do XVIII w.). Nie wspominając o Chanacie Krymskim i Persji, z którymi Rzeczypospolita jakieś stosunki utrzymywała. Wniosku tego jednak lepiej nie wyciągać, bo takie wyciąganie prowadzi wprost do pytania o ewentualny sojusz azjatycki blokujący ewentualne agresywne poczynania Rosji, bo takiego ani nie ma, ani nawet prac koncepcyjnych.   3. Albo fraza „królewiątka ukrainne” Z sugestią: one Polski kłopotów winne, Latyfundiów oligarchów dojrzeć nie raczy, Konieczne, – tuż czyha wniosek, co wbrew znaczy!   A trzeba by pilnie wyciągnąć któryś z przeciwstawnych wniosków, że: a) Albo te latyfundia magnatów w I RP nie były takie złe, skoro i dzisiaj są latyfundia. Bo? – Np. taka jest właściwość miejsca, że sprzyja ono wielkim majątkom ziemskim. b) Albo, że dzisiaj na Ukrainie biegiem trzeba by przeprowadzić parcelację latyfundiów oligarchów.   Nasi lewicowi histerycy-historycy wniosku a) nie chcą przyjąć, bo przeszkadzałby im w lewicowaniu, (albowiem przecież nie w badaniu czy wykładaniu historii!). Wniosku b) zaś przyjąć nie chcą, bo zarówno by im utrudniał propagandę, jak i nie wydaje im się specjalnie bezpieczny (ci wszyscy pazerni a krewcy współcześni oligarchowie jeszcze by postanowili rozwiązać problem lewicowego histeryka), co zresztą może i słusznie, tyle, że wyjątkowo tchórzliwie.   PRZYPISY [1] Jest to cytat z „De Oratore” Cycerona.   Ilustracja: W żadnej książce opisującej historię wojen Rosji z Polską ani razu nie udało mi się zobaczyć porównania ich wielkości, tedy je sobie sam zrobiłem w Excelu.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...