Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

nie waż się ważkom podcinać skrzydeł
w pryzmatach tęczy lśnią kolorami
tatarak szumi zwiewną melodię
i tak cudownie jest między nami

w zwierciadle wody widzę twój uśmiech
szczerozłote słowa przystrajają ciszę
jeszcze słony wiatr pohukuje w wierzbie
słyszysz? - świat jest pełen ciebie - słyszę

tylko przy tobie nastrajam się życiem
dostrzegam barwy, wyłapuję dźwięki
dla mnie zawsze byłaś jesteś będziesz piękna,
bukiet niezabudek szczebiocze już w rękach

lecz nie byłoby ciebie i moich zachwytów
gdyby z woli Boga nie istniało wszystko
przyjmij hołd ode mnie, Panie
Mój Stwórco, Jehowo - Najwyższy Artysto



Świnoujście KH 18 I 2015

Opublikowano

@cezary_dacyszyn
No Czarku, bardzo pięknie. Kiedy poprawiałeś moje wiersze myślałem, że jesteś kolejnym niezadowolonym, ale muszę przyznać że myliłem się. Teraz widzę, że znasz się na rzeczy i przyjmuję ciebie w grono nauczycieli.
Pozdrawiam i dzięki za podpowiedzi.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


http://www.poezja.org/wiersz,1,150761.html
http://www.poezja.org/wiersz,1,150767.html
http://www.poezja.org/wiersz,1,150791.html
gdybyś raczył być uważnym czytelnikiem, a nie jedynie pospolitym wklepywaczem - może byś z tytułem zaskoczył ;
Zaś jeśli chodzi o Twoje uwagi nie traktujące bezpośrednio do utworu - mogę udzielać się prywatnie, szanując ideę powstania tego portalu jako poetyckiego, nie teologicznego... Są takie cwane funkcje ;-) Pozdrawiam i dziękuję za koment aż... i czy tanie? ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


jeszcze jakiś czas temu - limit dla tego działu wynosił jeden utwór na tydzień. Chroniło to przed nadmiernym zachwaszczeniem, i było znacznie piękniej... Nie dziwię się, że mnóstwo ogrodników z praktyczną wiedzą i właściwą wrażliwością - dało stąd nogę... Niestety... To co napisałeś to miłe słowa, ale gwoli sprawiedliwości zaznaczam, że jest to coś napisane na siłę, nie w wyniku weny twórczej, raczej po to - by pokazać, że można... O ile dalej będą milczeć Ci, którzy mają pojęcie jak może wyglądać wiersz - będzie dalej tutaj dominować tfu!rczość... :-(
Opublikowano

@cezary_dacyszyn
No Cezary rozumiem tytuł, super!

Szkoda, że nie możesz zobaczyć, że drapię się po głowie.
Pięknie zacząłeś :)
W cytacie poniżej, cud, miód. Średniówka po piątej sylabie)zaznaczyłam ukośnikiem.
Mam nadzieję, że wiesz, że to taka maluteńka przerwa na przystanek, równo rozłożone akcenty.
Byłoby super, gdybyś w tej melodii wiersza, znaczy rytmie, wytrwał do końca.


"nie waż się ważkom // podcinać skrzydeł
w pryzmatach tęczy // lśnią kolorami
tatarak szumi // zwiewną melodię
i tak cudownie //jest między nami
w zwierciadle wody // widzę twój uśmiech"

Dalej, jest już zupełnie inaczej. Zmienia się ilość sylab,
średniówka wypada inaczej.
Ale i tak niezmiernie mi miło, że podniosłeś rękawiczkę i pokazujesz, że potrafisz.
Wiem, że dużo piszesz i pisałeś, przedtem pod nickiem ale chyba, o ile dobrze pamiętam były to liryki nierymowane.

Pozdrawiam serdecznie :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czasami trzeba podcinać skrzydła
czarnym motylom i ważnym ważkom
zaś w tataraku zostawić chwilę
aby pokumać z zieloną żabką

dalej w oddzielnym poście

pozdrawiam
dziękuję za czytanie - dalej w oddzielnym poście ;-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


nie wiem co to średniówka, wiem, że jeśli miałbym rozkładać wiersz na czynniki matematyczne ( jestem malkontentem w tej dziedzinie ) to straciłbym radość czytania. Jeżeli coś dla mnie płynie i ma sens - zwyczajnie podoba mi się. Jeżeli ma cudownie zachowane średniówki i inne takie, a ja nie rozpoznaję wiersza - to te średniówki zupełnie na nic.
Uważam, że można tak jak w muzyce tempo rozwinąć, pod warunkiem, że jest powtarzalne i rozpoznawalne.
Nigdy nie pisałem pod nickiem - stać mnie na cywilną odwagę i karę chłosty jeśli trzeba, ponadto chciałbym podobać się mojemu Stwórcy, któremu służę, a który nienawidzi fałszu i obłudy - PS. 26:4...
Czwarty, jak sama nazwa wskazuje - nie jest najgorszy, ale tuż za podium ;-)
Pisany nie w ramach weny twórczej, a jedynie z poczucia obowiązku podjęcia rękawicy :-)
http://www.poezja.org/wiersz,1,106410.html
Niech powyższe wszystko wytłumaczy - pozdrawiam, C :-)
Opublikowano

@cezary_dacyszyn

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Cezary,
jak nie chcesz wiedzieć co to jest średniówka, to nie będziesz wiedział.
Ale jak chcesz, to wystarczy wpisać w Google ten termin i poczytać.

Mogę Ci to także z chęcią wytłumaczyć, albo na ogóle, albo na PW.
Ale myślę, że nie czujesz jeszcze takiej potrzeby.

Czepiłam się tej średniówki w powyższym wierszu, bo poprowadziłeś ją bardzo poprawnie w pierwszych pięciu wersach.
Może to przez przypadek. Niemniej jednak, czujesz rytm.
Zawsze rytm wiersza wyznaczają jeden lub dwa pierwsze wersy. Dalej wystarczy go utrzymać, nijako zapamiętać, czytając ze dwa razy na głos.

Co do pisania pod nickiem, najwyraźniej pomyliłam Cię z kimś, za co serdecznie przepraszam.
Dawno temu sama pisałam pod nickiem sawa80. Ukryłam się nie z racji fałszu
czy obłudy, ile ze wstydu (przyznasz, że to różnica)
Jednak zreflektowałam się po czasie i poprosiłam moderatora o zmianę.

Tyle w temacie.
Dobrej nocy :)




Opublikowano

Czarek, rymowany w Twoim wydaniu to miła niespodzianka, tym bardziej, że próbujesz dołączyć do wspólnej zabawy słowem
rymowanym. Przeczytałam wiersz i posty, Alicji w szczególności, bo zajęła się stroną techniczną, z czego każdy słabiej piszący
może coś uszczknąć dla siebie, ze mną włącznie. Popieram zdanie Ali, zaczęte bardzo ładnie, ale dalej...
... "Dalej, jest już zupełnie inaczej. Zmienia się ilość sylab, średniówka wypad inaczej"... ale Ty już to wiesz... :)
Ogólnie, sympatyczna treść.. końcowy hołd.. no tak, należy Mu się, bo to szczególny Artysta.
Życzę Ci szumu tataraków, by było cudownie nie tylko przy nich, a w ogóle.
Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
    • @sisy89   bardzo mi się podoba :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...