Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Konkurs www.poezja.org rozpoczęty!


M._Krzywak

Rekomendowane odpowiedzi

***
na czarnym niebie widzę gwiazdy
a wzrok mój dalej już nie sięga
gdzie jest początek
gdzie jest koniec ?
wiem że odpowiedzi nie ma

a jednak drążę szukam dalej
i prawda znowu się wymyka
w książki zapiszę to co ludzkie
boską posiądę tajemnicę?

Pan Bóg się patrzy
i głową kiwa
tajemna siła niepojęta

prorok się złości zębami zgrzyta
wciąż szuka prawdy dla człowieka
gdzie był początek
gdzie jest koniec?

wie że odpowiedzi nie ma

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Onegdaj będąc

na nieba firmamencie

ujrzałam zmierzch

ludzkości odejście

szybkie bez cech

sadyzmu błyskawiczne cięcie

Boga pośpiech

coby zebrał gorejące

owieczek krocie zagubionych

aby mu w podzięce

duszyczek poświęconych

było jak najwięcej


Onegdaj będąc

na nieba firmamencie

ujrzałam zmierzch

a może to świt dopiero będzie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

***
Koniec świata
W moich snach rozbłyska,
Przybiera postać kata,
Wypala zła siedliska.
Fałszywe bożki kruszy,
Strąca z głów korony,
Rozbije środek zgniłej duszy
Strach w tobie uwięziony.

Królu, Tyś wygnany
Z umiłowanej ziemi,
Tysiące lat temu ukrzyżowany
Wracasz do swych korzeni.
Cesarzu, okaż łaskę,
Dobroć Twa nieskończona,
Odrzuć gniewu maskę,
Rozłóż Swe ramiona.

Świat nasz racjonalny,
Skończyć tak nie może.
Działać trzeba w sposób humanitarny
Wszechmogący Boże.
Apokalipsy strasznej scenariusz
Z czasów dawnych wypływa,
Czarno-białego świata depozytariusz
Miłości odcienie ukrywa.

Nie wiem, czy cały świat się skończy,
Wiem, że czasu ubywa.
Dusza z ciałem się rozłączy,
Zostanie pamięć o nas żywa.
Bo tyle światów, ilu ludzi,
Wszystkie mają swój kres,
Każdy kiedyś się obudzi,
I wróci do Domu bez łez.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koniec sprawiedliwych


Czy jak przyjdzie koniec
i śmierć zapuka do twych dzwi
czy będziesz czuł że prawo dano ci
by właśnie teraz otworzyć jej dzwi
czy będziesz czuł się pewien
że wszystko zrobiłeś godnie
i należycie wykonałeś swoją misję
a może swoje życie oddałeś trwodze
zapomniałeś czym były twoje sny
i tylko z koszmarów czerpałeś łzy
udawałeś że stoisz obok
jak na niebie kolejny obłok
bo nie czułeś potrzeby
by ręke podać teraz im
wolałeś jak szczur przemykać
swoimi tunelami
i niczego nie pozostawić dobru
które było u twych dzwi
A jednak teraz się budzisz!
jak zbity pies skąmlesz
teraz czujesz że nie jesteś Bogiem
że nie powinieneś być obojętny
i wiesz że popełniłeś życiowe błędy
jednak na wiele rzeczy jest już za późno
pozostaniesz z nimi sam
bo wiesz że to wszystko już na próżno
na próżno szukasz czasu i nadzieji
spłoniesz w swoich myślach
nie znjadziesz w nich idei
a tylko swój własny jad
który z tobą całe życie przetrwał
otrułeś ludzi a teraz
on sam otruje ciebie
na własne życzenie
spadasz w otchłań
myśli piekieł...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

***

Na umownym końcu wszystkiego
grzecznie ustawiłam się w kolejce

Dokładnie nie wiedziałam, po co
ale stałam
za dużą blondynką
która co rusz poprawiała włosy
i wydymała uszminkowane usta

Ktoś mi deptał po piętach

W końcu
wyszłam z kolejki
bo ona z tymi włosami
i ten tam się pcha

Usiadłam na kamieniu przy drodze

O rany
Setki, tysiące może takich jak oni i ja
rozgardiasz i przepychanki
Ktoś śniadanie rozłożył
Jak za komuny w kolejkach

Zbyt tłumnie
Za głośno
Nie dla mnie

Nim oni dojdą tam gdzieś
gdzie to nie wiem
zdążę przeżyć życie raz jeszcze
od początku

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak to u nas ludzi

Jak to u nas ludzi
Każdy na tym świecie się trudzi
Raz chwila radości
Raz chwila słabości
Czasem przeżywamy melancholie
To są z życia kategorie
Każdy z nas jest w pełnej gotowości by dążyć do celu
W marzeniach unosimy się ja pod wpływem helu
Powiedziane jest: Carpe diem
Lecz jedno wiem
Po co chwytać zły dzień, złe wspomnienia
Niech odpłyną one w stan wiecznego zapomnienia
A niech pozostaną piękne marzenia
Bo każdy je ma o tak, od niechcenia
Czasem wszystko jest w czarnym kolorze
Pozostaje tylko ludzkich pragnień morze
Jak to mówią świat się zmienia
Czy na dobre czy na złe
Pozostawiam wam pytanie te

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anioł Mistrza

Kiedy staliśmy w śmiertelnie długiej kolejce
Powstałej w wyniku godzin szczytu
Staraliśmy się odkryć
istotę życia

Zgiełk utrudniał w naszej sytuacji
tę błahą rozmowę
ślepych na wszystkie aksjomaty
wnikliwych obserwatorów nieistniejącego świata

Skupieni na sobie nie dostrzegaliśmy
pielgrzymek płynących
z różnych czasów i przestrzeni
niepodobnych do naszej

Sprawy przeciągały się w nieskończoność
Za dużo było mów obrońców
Kulawy cesarz celnie punktował
Nieprzygotowanych i znudzonych oskarżycieli

Wtedy podszedł do nas wcześniej niewidoczny
wielokrotnie karany
Szemkel
z propozycją ubicia interesu

Znaliśmy go z historii Mistrza
Czarny Przemytnik
Był jednym z siedmiu
Spoglądał na nas z nadzieją

Wnikliwie słuchał wątpliwości
Potem zamyślony mruczący pod nosem
z pomarszczonym czołem szepnął -
chodźcie za mną

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowa Adama



Ciemność. Światłość. Początek przez gwiazdy tylko widziany
Stwórca wypowiada zdania.
Rąbka Swej mocy odsłania
Nasz los tylko przez Niego znany.

Tchnie w nas życie Swoje
Daję wolną wolę
Sam na Ziemii stoję

Zjawia się kobieta, w rośliny odziana
Jest taka jak ja. Jak Bóg taka sama.

Kusi owocami, z uśmiechem mnie woła
Nie złamię Jego prawa. Namówić mnie nie zdoła

Zapatrzona w me oczy, nadal namawia
Po kryjomu coś knuje, z wężem rozmawia.

Przełamuję się i zgadzam
Na drzewo ją podsadzam

Wąż się skrycie śmieje
My owoce jemy
Niebo wnet ciemnieje
W krzakach się kryjemy

Sumienie mnie męczy
W błędzie uświadamia
Dusza moja jęczy
ból ją wciąż pochłania

Pojmuję moje błędy
wiem skąd wynikają
Ciekawość, kłamstwo. jak cierniste pędy
Sumienie oplatają

Znam już losy świata
Zginie z z naszej ręki
Bóg miał nas za brata
Teraz cierpi męki

Miłość swą powierzył
W złe ręce trafiła
Zaniedbana zgniła ...


Los Nasz już spisany
Od początku wiadomy
Świat na zagładę skazany
Mieszkańcami skażony

Myślą że władcami całego globu
Myślą że w ręce ich powierzony
Sądzą że nie są nic winni Bogu
Dla tego tak szybko zostanie niszczony

Zalany ich juchą,
Utopiony w złości
Zostawią go swym duchom
Zostawią też swe kości

Spłonie w ich gniewie zniszczony wojnami
Zapomni o empatii. Zostaniemy sami

Do ostatniej krwi zabijać się będziemy
Do ostatnich słów wojny wypowiemy
Od swoich bliskich na zawsze odwróceni
rodzice przez swe dzieci zdeptani. Zgnieceni

Cmentarz na cmentarzu, grób na grobie stoi
Stwórca nas powołał, więc niech teraz wyzwoli
Zabijemy się sami. Zabijemy z własnej woli
Bóg na to patrzy. Sam na to pozwolił.

Stworzył na podobieństwo.
Wolną wolę powierzył
Nie wiedział że człowiek bestią.
Od początku źle zamierzył

Myślał żeśmy jak On. W końcu od Niego pochodzimy
Wierzył i nadal wierzy że się jeszcze zmienimy
Od początku zabijamy. Własną drogą chodzimy
Taką mamy naturę. Się nie pogodzimy

Spłoniemy w ogniu przez nas wznieconym
Spłoniemy wszyscy. W świecie już spalonym
Do śmierci pielęgnować złość i nienawiść
Do śmierci do innych żywiąc tylko zawiść

Ogarnęła mnie trwoga
Świat zapomniany przez Boga

Niewidoczny
Bo we wszechświecie tylko pyłkiem
Zniszczony
Bo człowiek od zawsze człowiekowi wilkiem

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bez znaczenia


przyglądam się latimeriom swoich palców
kiedyś wszyscy popłyniemy pod światło


a z cywilizacją to będzie tak;
w przyszłości nauczymy się obywać bez ognia
następnie zrezygnujemy z wynalazku koła
idąc o krok dalej
wyzbędziemy się własnych delikatnych ciał
dla lokum umysłu w syntetycznych nośnikach
być może nawet zapanujemy
nad nieuchronnością śmierci
i równo tykającym mechanizmem czasu

chyba że w międzyczasie pierdolnie
jakiś kosmiczny paproch albo
co jest o wiele bardziej prawdopodobne
ja zabiję ciebie
ty zabijesz mnie

przyglądam się latimeriom swoich palców

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Osiem minut"

Gdy chory Bóg kichnie, raz pierwszy i ostatni,
Przestaną tykać mechaniczne zegary,
Alkoholik ostatnią wypije szklankę,
Literę, gdzieś, ktoś napisze,
Kończąc zabawę w pisanie słów.
Matka uśmiechem obdaruje syna,
Nie będzie już kolejek po świeże pieczywo,
Ostatni sex uprawiać będzie para,
A strudzona lwica dusić będzie woła,
Lecz nie zdąży go zjeść.
Uda się komuś zabić jeszcze kogoś
I niejedno dziecię narodzi się płacząc,
Niechcący prawidłowo reagując na sytuację.
Nie obudzi się już ktoś,
Na zawsze zatrzymany w śnie.
Ostatni kurs wykona autobus,
Na który ktoś ostatni raz się spieszył.

Przyzwyczajeni do jutra
Zapomnieliśmy, że ono może nie nadejść,
A bez niego i my będziemy zapomniani.
Lecz, bez niego nikogo nie będzie,
Kto mógłby zapomnieć i być zapomnianym.

Ale będzie też i pierwsza osoba, która zrozumie,
Tylko, że na chwilkę,
Że od początku, wszystko było
Tylko tyle, ile zostało do końca.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


W ROZDROBNIENIU

Pierwszy otrzymał nasienie dla odbudowy.
Siał i zbierał plon, a za jego przykładem
potoczyło się koło, gdy następcy podjęli zadanie
i przechodziło poprzez różne etapy czasu.
Rosło drzewo, a każda gałąź wydawała kolejne pędy,
które zależnie od wpływów rosły, lub marniały
i trwał wciąż zabieg wokół drzewa,
dzięki któremu pragnął powrócić do ogrodu.

Od pierwszego momentu łączyło ich coś wielkiego, coś czego wcześniej nie zaznał. Mimo, że wciąż narastało i wypełniało go szczęście, jednak to, co obudziło się w nim, gdy ona pojawiła się u jego boku, było zupełnie nowym doświadczeniem. I chociaż różnili się, on postawnej postury, ona filigranowa, to byli ściśle z sobą związani, tak silnie, że ich serca biły wspólnym rytmem, a uczucie, które żywił do niej było mu bliskie jak własne serce. Wszystko co wniosła z sobą, było mu bardzo bliskie i przenikało do głębi. Każdy kontakt z nią wywierał na nim wrażenie, jakiego dotychczas nie zaznał, a serce rosło mu w piersi i bilo niczym wulkan, wypełniając szczęściem. Kochał wszystko, co go otaczało, ale ona była mu bardzo bliska, była drugą połową jego serca i wypełniała je całe. Wiedział dlaczego tak jest i nie dziwiło go to wcale, po prostu kochał ją i czuł tę miłość całym sobą i dzięki temu był jeszcze bardziej szczęśliwy, a te uczucie wciąż w nim narastało i grało w rytm wspólnego szczęścia, bo i ona go kochała. Kochała cały ogród, jednak to on był jej najbliżej, a jego miłość obejmowała i otulała ją ciepłem, które oddawała z nawiązką, sprawiać mu różne przyjemności. Specjalnie dla niego wybierała najpiękniejsze owoce i obdarowywała nimi, zachęcając by spróbował, a on z uśmiechem przyjmował każdy owoc z jej drobnych dłoni i takie spotkania zbliżały ich jeszcze bardziej do siebie. Ta idylla trwałaby bez końca, gdyby nie podstęp, który zakradł się do ogrodu i zburzył ją bez skrupułów.

Nigdy jej nie odmawiał i wtedy, gdy podała mu owoc również nie odmówił , nie potrafił, chociaż wiedział, że nie powinien go przyjąć. Jednak zachęcony jej prośbą i własną ciekawością - spróbował. Gdy tylko uszczknął niewielki kęs, zapadła ciemność jakiej nigdy nie było w ogrodzie, stanęła mu przed oczyma i zasnuła je gęstą zasłoną. Zrozumiał co zrobił i dlaczego stracił wzrok, zrozumiał, że stracił wszystko co kochał tak bardzo, a mimo to odrzucił, zapragnąwszy jeszcze więcej. Skazał się sam, nie dowierzając dość Miłości, która panowała w ogrodzie i darzyła ich oboje szczęściem, oraz otaczała opieką. Mimo to przeciwstawił się jej i zrobił to świadomie, a teraz musiał ponieść konsekwencje . Zrozumiał, że tym sposobem uczynił krok, którym przekroczył bramy ogrodu, zostawiając to, co miał najpiękniejsze, na korzyść tego, co było krańcowo odmienne i czym oboje zostali przeniknięci, poczym zdominowani. W jednej chwili poznał całą prawdę o nowej rzeczywistości, która ich ogarnęła. Zrozumiał jaka jest różnica między pełnią miłości, a brakiem jej, lub jakąś jej cząstką. Poczuł jak smakuje to, co w zamian jej wybrał i gorzki smak tego wyboru, którego dotychczas nigdy nie zaznał dotarł do niego z całą świadomością.

Ogród znikł i gdy już odzyskał wzrok, ujrzał obcą ziemię, a w dali rozpościerającą się po horyzont wodę. Oboje znaleźli się w miejscu, którego nigdy wcześnie nie widział, lub tylko w jego oczach i sercu zmieniło ono swój wygląd. Podobnie jak jego towarzyszka, w niej również nie odnalazł tej, którą tak bardzo kochał. Poczuł ogromny smutek, żal i niepokój o to, co z nimi będzie. Zdał sobie sprawę, że oboje zostali odmienieni poprzez skażenie, które podstępnie ich opanowało i dopóki nie zmyją, nie usuną go z każdej komórki swego organizmu, nie będą mogli wrócić do dziewiczego ogrodu. Świat na którym się znaleźli był mizernym odbiciem ogrodu, niczym oglądany przez zamazaną i zaciemnioną szybę. Przeszył go zimny dreszcz i chłód tego miejsca, były to jedne z pierwszych uczuć, które odnalazł na ziemi. Poczuł ogromną tęsknotę w sercu i ból za tym, co tak pochopnie stracił, gdy świadomie dokonał wyboru, który był pierwszym i zarazem tak znamiennym w skutkach. Następnie ogarnął go głód, którego nigdy wcześniej nie zaznał. Odczuł go tak silnie, że zrobiło mu się słabo, poczuł go całym sobą, co okazało się niesamowitą pustką i stratą. Był on nie tyle fizyczny, co ogarnął duszę, serce, umysł, całą jego osobowość. W tym samym czasie i ona musiała poczuć głód, bo przyniosła owoce, a on nawet nie zauważył kiedy odeszła, by je nazrywać. Dopiero gdy podała mu jeden z nich, przypomniał sobie o niej i łzy, których nigdy wcześniej nie doświadczył, popłynęły mu z oczu. Pokręcił tylko głową i nie przyjął owocu. Pierwszy raz jej odmówił, lecz mimo, że był bardzo głodny nie mógłby przełknąć nawet kęsa. Ona, nie zważając więcej na niego zajęła się sobą.

Już samo ich zachowanie świadczyło jak bardzo zmalała ich miłość, która była tak wielka, a znikła niczym zdmuchnięty płomień świecy i został tylko żarzący się ogarek. Na jej miejsce obudziło się nieustające pragnienie i ciągła potrzeba zaspakajania go, podobnie jak głodu, również pragnienie dotyku, dzięki któremu mogliby nawzajem się ogrzać i poczuć na nowo przypływ miłości. Mimo ochłodzenia uczuć, zrozumiał, że powinien kochać ją nadal oddaną miłością , ale jego miłość okazała się zupełnie różna od tej, którą odczuwał wcześniej . I chociaż dotkliwie odczuwał jej głód, nie potrafił zedrzeć zasłony, która go od niej oddaliła, bo przede wszystkim przyczyna tkwiła w nim samym i w tym co ją spowodowało. Jednak podświadomość, która w nim się rozbudziła, jako znak pomocy i nieustającej opieki czuwającej wciąż nad nimi, podpowiadała mu, że tylko dzięki szczerej, wzajemnej miłość mogą oboje wrócić do ogrodu, a to nastąpi poprzez uwolnienie się spod dominacji tego, co zdusiło w nich prawdziwy jej płomień . Gdy rozbudzą ją na nowo w sobie, wówczas przy jej pomocy odzyskają to, co utracili również w stosunku do siebie. Gdy zrozumiał cały sens i sposób postępowania, zapragnął, by jak najszybciej to się stało, zapragnął oczyścić każdą komórkę, każdą cząstkę organizmu, by na nowo wypełniła je swobodna jej fala, która wpierw wezbrałaby w ich sercach, a następnie rozrosła się na cały organizm i obmyła go w powracającym strumieniu miłości. Uświadomił sobie, że stanie się to za pomocą rozdrobnienia, które dokona się wraz z jej przypływem we wspólnym działaniu, gdy połączonymi siłami rozpoczną odbudowę, by powrócić do pierwotnej struktury.

Wiedział, że może to potrwać, więc rozpoczął od przygotowania miejsca na czas ich pobytu , które stało się zaczątkiem, glebą dla pierwszego nasienia, które zasiał dla odbudowy i oczyszczenia. Wyrosły z niego plony, poczym następne, a pole ich działania wciąż się poszerzało. Czas upływał w ciągłym wyczekiwaniu, a upragniony powrót nie następował . Rosło pokolenie, a rozrastając się oddalało od siebie nawzajem. Podobnie jak kiedyś oni nie posłuchali głosu Miłości i stracili jej pełną ochronę, tak też ich następcy nie zawsze zważali i słuchali głosu ojca, który nawoływał do wspólnoty i miłości . Poszukiwali jej we własnym zakresie, co w rezultacie tworzyło odwrotny skutek, gdy poprzez rozluźnienie więzów dostawali się pod przeróżne wpływy i wynikłe z tego sytuacje . Z biegiem czasu wyrastały nowe pokolenia, zaludniając coraz większe połacie ziemi i w coraz większym oddaleniu stawały się bardziej podatne różnym oddziaływaniom, które niosły i tworzyły ich historię, oraz różne jej aspekty, w tym pogłębiały ogólny rozłam, gdy następowały podziały, które dominowały w jej tworzeniu.

Wraz z upływem czasu narastały pragnienia, a z braku możności pełnego ich zaspokojenia, pociągały za sobą różne następstwa . Podobnie jak kiedyś oni opuścili ogród, a następnie rozpoczęli wędrówkę, by wrócić do jego bram i rozsunąć zasłonę, kontynuowano ją nadal. Jednak przy narastających potrzebach, postępowała ona w szeroko rozgałęziających się kierunkach i nie zawsze pięły się one w tym, co przemyśliwał ojciec już na samym początku, lecz często rozchodziły płasko, osiadały pasmami i postępowały po ziemi długimi koleinami, zakrywając ją coraz gęstszym labiryntem wymagających spraw, które nawarstwiając się w czasie, tworzyły korki różnej wielkości i wynikające z nich konsekwencje. A zasłona rozciągała się nadal, zaciemniając coraz szczelniej obraz ogrodu i oczekiwała na kogoś, kto uchyli jej rąbka. Stało się to za przyczyną Miłości, która sama przyszła na świat, by okazać swą pomoc, przypominać o sobie, że jest i wciąż kocha. Przyszła, by wesprzeć w dalszej wspinaczce na najwyższy szczyt drzewa.
-
Jesteś ogrodem wyśnionych marzeń, uosobieniem ogrodu,
światłem, co go spowija i wypełnia po brzegi, a w nim,
niczym kropla w oceanie świat stoi i płynie na nim.
Ogród jego podłożem, na nim rośnie i w nim powstaje,
podąża wśród fal czasu i krąży z nim do społu.

Coraz wolniej jednak, stopniowo przystaję, by podnieść się,
wyprostować schylone plecy, pod własnym ciężarem.
A gdy je już wyprostuje, uniesie głowę, to ujrzy jaki jest mały
i jaki wielki zarazem w sercu i w oczach Twoich,
jaki jest ważny dla Ciebie, chociaż tak mały..

Gdy wstanie, wyciągnie dłonie, odchyli zasłonę, która mu spada na oczy,ujrzy słońce i zrozumie jak ono naprawdę świeci.
Ujrzy obraz cały przed sobąi oniemieje z zachwytu,
rozkocha swe serce, otworzy na oścież, gdy zobaczy..
Zerwie zasłonę całą, co noc zaciemnia, dzień chmurami pokrywa,
by już widzieć wszystko dokładnie, bez odrobiny mroku.

Wstaje stopniowo przy Twej pomocy, by dłużej już nie garbić się,
nie słaniać, nie chodzić strudzonym wokół,
nie cierpieć pod jarzmem swym. A gdy już powstanie,
podniesie głowę, ujrzy ramię wyciągnięte,
które dźwignie go wysoko i poprowadzi do Ojczyzny Świętej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

***
Księżyc jest tylko halucynacją
mówisz pijąc łapczywie whisky z moich ust

Jestem tylko halucynacją
Potokiem rozdwojonych w Tobie słów
kroplą
rozszczepioną na końcu
Języka

Odbijam się od dna kieliszka
i myślą samobójczą wprost w rozchylone Twe usta

wpadam

jak śliwka w kompot
w obieg krwi, który pulsuje tak głośno, że
aż muszę
wyjść

Jeśli Pana nie wpuszczą drzwiami to proszę wejść oknem

Stoję kością niezgody w gardle Twym
jest gorycz
między nami
odbijam się pięścią

w chłodzie Twych oczu
pod powieką
wiszę
głową w dół

Wypuść mnie z siebie i wpuść mnie do środka

Odcinam się od Ciebie
grubą kreską
Słów

by wywołać w sobie
Twój nagły koniec świata

Życie jest tylko halucynacją

Księżyc, z którego wyciekły
wszystkie krople mej krwi
zawisł nagle
na dnie
Twej źrenicy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

miałkie są nasze rozważania
wobec potęgi wszechbytu
wobec wszechwiedzy stwórcy

język splątany w wieży Babel
zamknięty
samotny
kaleki

myśl ni początku ni końca
nie uchwyci
trzymana na uwięzi
bytu

wyginiemy
chyba że
zawsze z nami będą
wiara
nadzieja
i miłość

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

skrócona historia ciągle powstającego świata



noce obliczeń i powstał wielki wybuch
tak prawdopodobny że prawie prawdziwy
wielu jednak myśli że widział to i spisał jakiś starszy Jan Długosz
albo pan w okularach zasiadł za sterami ufo
może kiedyś do sali naukowców wstawią większe okna
a umysły porażone światłem mądrzej to wszystko obmyślą
albo ułożą całkiem inny wybuch

długie oczekiwanie i oto bakterie
miliony podziałów i lata mutacji
powstały nibynóżki nibyrozum i nibymiłość
a potem przyszedł człowiek i zepsuł porządek
ściął drzewa i wyszył niewidzialne sieci
i tylko trochę się zdziwił gdy pszczoły przestały wracać ula
był jak poprzednicy ale bez przedrostków
nosił jeszcze w sobie rozprężone echo
wokoło i wszędzie miękkie strzępki historii
kamienne tablice na dwieście pięć znaków
i wreszcie mały dysk jak cała kopalnia

kiedyś kreacjonizm
kiedyś ewolucja
kiedyś...kiedyś...
bo skąd mam wiedzieć jaki u ciebie jest wiek

jedni wierzą w boskie tchnienie
inni w miliardy przypadków
i w teorię wieży Eiffela powstającej pod natchnieniem trąby powietrznej
przechodzącej przez szare złomowisko
a pozostałych to nie zastanawia
dlaczego ciągle mamy niezmienne ciśnienie
gdy na słońcu trwa śmiertelne lato
tlenu jakby ktoś nastawił pokrętło
bez przerwy oddychamy a lasy nie płoną
bo jest go tyle ile dokładnie ma być

rozpędzamy fabryki
czarny dym zatrzymują filtry piątej generacji
czasem nawet ale nie za często
oddzielamy plastik od szkła by rzeki płynęły najczystsze

naiwnie wierzę w kolejny początek świata
w popołudniowe oświecenie po zimnym południu
ateistka i katolik umieją tam rozmawiać
politycy szczerze podają sobie ręce
pan pod sklepem wypija trzecią oranżadę
i zwraca uwagę chłopcom przeklinającym w drodze ze szkoły

drodzy naukowcy
cokolwiek odkryjecie
w niedzielę i tak będzie niedziela
a trawa pozostanie trawą
każdy może być tak mądry jak wy
i spytać a co było przed

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gratulacje doskonałe podsumowanie, ale ani palec nie został ucięty ani przecięta obrączka. :))))                      Ostatnia strofa dopisana celowo ku rozwadze. Byłem w szpitalu na zabiegu chirurgicznym i słyszałem jak wszystkim ściągają obrączki z palców, bo jakoby może przez nie porazić prąd. Leżę na stole operacyjnym anestezjolog wraz pielęgniarką chcą mi koniecznie ściągnąć obrączkę. Bo: prąd przepisy BHP itd, Po dobroci nie zeszła: Będziemy musieli przeciąć słyszę. Powiedziałem głośno: Mowy nie ma - to ja nie zgadzam się na zabieg i co? ...                           Obrączka została, palec cały a pacjent przeżył i ma się dobrze!! Można - można. Zalecam myślenie i odrobinę dobrej woli. Na nic się nie musimy godzić nawet na stole chirurgicznym!!
    • Proszę spróbować. Ale cyrk to nie tylko wielka arena; również [niegdyś] podwórkowi kuglarze :-)
    • O Tych, których ciała "przeniknął dym"[1] Niczego nie muszę przewidywać, bo i tak nadejdzie z drugą połową wielickiego lata. A choć nadal malachitowo oraz szmaragdowo błyszczy i skrzy się cała zieleń moich kochanych Ogrodów Żupnych; zieleń wspomagana serdeczną krwią różowo, amarantowo oraz cynobrowo kwitnących bulwiastych begonii czy - w bliższym lub na dalszym planie - szałwii z pelargoniami w kamiennych donicach, to właśnie w tym akurat najodpowiedniejszym dla siebie momencie, nadpłynie - najpierw pojedynczą, boleśnie samotną nutą-tematem - niebawem przechodząca w fugę, w Jeremiaszowy Tren, w kadisz, którego mnie jako kobiecie żadną miarą nie wolno odmawiać, cała przepełniona sobą i w sobie rozedrgana, rozdźwięczana, tożsama z Objawieniem: (ro)zwijająca się muzyka świata, kiedy (w dalszej lub bliższej przyszłości) wypełni się owo Zapowiedziane, że: Wybawione ze snu zaczną wielkie ciemności lasów mezozoicznych drążyć zrzucać lśniące ulistnienie lat świetlnych i duszę swą obnażać - Oranci z błyskawic ogołoceni i z ognia śpiewu wyzuci klęcząc potrącają Zewnętrzności porożem znów o początku rafy Praoceanem obmywanej zwijającej się muzyki świata.[2] Każdego roku słyszę tę muzykę, gdy przebywam w moim mieszkaniu słoiku. Przede mną - vis-a-vis - kurtyna rozmaitej gęstości drzewostanu oddziela metropolitalno gwarną ulicę powiatowej Wieliczki; za mną - rozzłocona dal niegdysiejszego Żupnego Sadu, a ja - w zależności od nastroju - zasłuchana w wyższe i niższe tony komarzych skrzypiec, w dygocące cytry wiatru czy w dobiegającą z dziedzińca salinarnego Zamku - straussowską orkiestrę Obligato. W te, od zaułka do zaułka przerzucane niby piłeczka pingpongowa, krzepkie klarnety; z alejki na alejkę śpiewną strugą spływające oboje, czy - jak przebudzone puchacze - pohukujące waltornie, które już nie tylko rozwijają na kształt (zwanej Leporello) obrazkowej książki, muzykę mego Miasta, ale nadto one same mknąc z prędkością światła, światło owo rozpraszają na najpiękniejsze, ponieważ zaklęte w dźwiękach, kolory. * Odkąd moja dziecięca pamięć sięga, to dzielnica Klasno zawsze znajdowała się przy drodze na Sierczę. Później zaś ilekroć wyłącznie udawałam się na Klaśnieńską, nieodmiennie ogarniał mnie bliżej nieokreślony smutek, że idę tylko tam, przy czym w moim smutku nie tkwiła żadna przypadkowa melancholia, gdyż Klasno (w swoim czasie mikroskopijne - w mieście Wieliczka - miasteczko żydowskie) jeszcze teraz odzywa się (słyszalnym podświadomie) "Chórem opuszczonych rzeczy"[3]: Rozbity dzban CZY DZBANEM BYŁEM, skąd wieczór niby wino wypłynął A i czasem księżyc więziono w krzewie różanym? Noc konania staruszki przechwyciłem Gdy dyszała jak dyszy koźlę do palika uwiązane. O dzbany, dzbanki! do miary pożegnania przystosowane Mamy co chować; Naturę płynną. Jesteśmy jak serca, bo z nas tłoczy się dalej I stoi cicho niczym czas w zegarze. Przyćmione światło O moje lustro cienia! zobaczyłam w tobie, widziałam - Wydobytą dłoń z prochu grobu, w gwiazdę przemienioną Wrzeszczał czas w swej kołysce trupiej - ujrzałam Męką w pierścień wygięte wargi Izraela. Bucik Miara ludzka zgubiona; jestem samotnością Którą jej rodzeństwo po tym świecie szuka - O Izraelu, to z twoich stóp cierpiących Jestem krzyczącym wniebogłosy, echem. Wcześniej jednak zapisał szwedzki mistyk (i zarazem uczony) Emanuel Swedenborg (1688-1772) iż "W mniej dotkliwych piekłach widzieć można nędzne rudery, niekiedy stojące w rzędach na kształt miasteczka z jego ulicami i zakątkami..." Z pewnością (przed Zagładą) Klasno raczej nie przypominało opisanego przez (wzorującego się na Swedenborgu) Czesława Miłosza[4] symbolicznego "piekła" w postaci zaniedbanych ulic; specyfika dzielnic żydowskich - analogicznie do innych osiedli - tętniła swym własnym, bynajmniej nie egzotycznym, życiem. Dopiero kiedy najbardziej żywymi i realnymi ludźmi kwaterowano makabryczne "Mieszkania Śmierci"[5], wtedy również Klaśnieńska (z przyległościami) poczęła przywoływać ów na poły zaświatowy, na poły sennie majaczący klimat topików wszystkich - po Holokauście - miejsc wspólnych. I tak na przykład, gdy z Tatą (w drodze na Sierczę) potykaliśmy się na koleinach, jezdnią nazywanego, gościńca, to mimowolnie oglądać musieliśmy - rozkiwane jak stare zęby, w obszarpanych tałesach z łuszczącego się tynku - rudery, z których to budo kamienic często i znienacka wyskakiwały dożarte kundle. A z kolei pomiędzy domostwami rozciągały się węższe i szersze skrawki zielsk osłaniające swym wybujałym chabździem przepaściście zaśmiecone parowy. Jednakże około Wielkanocy "moja magnetyczna" Klaśnieńska (z przyległościami) bardzo, ale to bardzo odświętniała: Rozrzedzony mrok - wieczór szafirowy przekwitłym fioletem ćmią latarnie szpotawe: kiedy sepią rozgrzane z czernią mokrych grządek skądś (na różowo) hiacynty zapachniały. Stylista wiatr na leszczynie drapuje liściastą szatkę dziewczątku jak driada a kotka łaciata żwawo maszeruje - czyżby ze swym kocurem umówiona na randkę? rozradowana, w Wielkim Tygodniu Roku Pańskiego 1970, wiązałam swoje strofy patrząc na złociście rozkwitające jędrne pręty (wówczas powszechnie sadzonej w Wieliczce) forsycji. Oczywiście, zgodnie z rytmem terkoczących nad ranem budzików, świąteczna Klaśnienska (z przyległościami) nader szybko powracała do uprzedniego stanu powszedniości. Niemniej, nastrój dzielnicy udzielał się nie tylko mnie. Swego czasu, mała Obywatelka Sierczy, Basia, późniejsza wybitna artystka malarka - Pani Borowiec-Kowalczykowa wręcz wizjonersko odtworzyła opisane przez Miłosza owo "mniej dotkliwe piekło" oraz jego - przez nią nazwany "Wichrowym Wzgórzem"[6] - skojarzony z nostalgiczną niesamowitością, katastrofizm. Bowiem nigdzie indziej w Wieliczce, lecz tu właśnie widziało się: "...Drewniane baraki, albo jednostopą kamieniczkę, w polu chwastów, [...] i był zapach niby-kapusty i niby-wódki... [...] ten kraj nie znał zdziwienia. Ani kwiatów. Pelargonie w blaszankach uschnięte, pozór zieleni zakryty lepkim pyłem. ... Ani przyszłości. Grały gramofony powtarzając bez ustanku co nigdy nie istniało, Rozmowy powtarzały co nigdy nie istniało, żeby nikt nie zgadł gdzie jest i dlaczego..." "Tu Żydzi wytwarzali. Tutaj handlowali. Tu był cheder, tam się modlili" - za każdym razem odwiedzin Klaśnieńskiej (z przyległościami) lubił mawiać mój Tata, gramoląc się ze mną na grzbiet Wielickiego Pogórza i czytając przy okazji (do szyldów podobne) zacieki na trądzikowych murach: "A tu, no nie! Co za bandytyzm, jakie zezwierzęcenie, żeby utwardzać gościniec macewami!" "Macami? A co to za mace?" - dopytywałam się zdezorientowana, bo miałam na uwadze "bezkwasowe płatki". "Macewy, nie mace. To są, Aniołku, zabrane i roztrzaskane na gruz nagrobki z żydowskiego cmentarza". "I Żydzi się na to zgodzili?" [Wprawdzie nikt mi jeszcze nie umarł, jednak już widziałam siebie broniącą miejsca rodzinnego pochówku!]. "Nie mieli się na co godzić, bo wcześniej ich wywieźli". "Wywieźli? A gdzie ich wywieźli?" "Do gazu". - Szczerze (i brutalnie) odpowiedział Tata. [Nieprawdopodobne: do gazu. Gazu, którym zatruć się można na śmierć. I w ogóle gdzie był ten gaz? Tak, o, ustawili ich przed kurkiem z gazem? I dalej co? Mieli ten gaz wąchać? Odkręcać? Dokręcać?]. Tata milczał wyraźnie wzburzony, skoro nie poprawił niegramatycznego "gdzie" zamiast "dokąd"; i milczałam ja, jedynie gdzieś w środku tłukło się moje ściśnięte jak baleron, serce. Lecz oto niebawem miałam wielce wątpliwą (biorąc pod uwagę sześcioletnią dojrzałość) okazję, dowiedzenia się czegoś więcej o wspomnianym przez Tatę "gazie". Pewnej deszczowej lipcowej niedzieli wyruszyła zorganizowana przez Radę Zakładową wielickiej Kopalni Soli wycieczka turystyczno krajoznawcza do Porąbki - Żywca. Że na trasie był Oświęcim (żaden tam "Auschwitz - Birkenau"!) więc - nie bacząc na nieletnich (w mojej małej osobie) turystów - ochoczo postanowiono go zwiedzić. Wszystko bohatersko obejrzałam: rampy, łaźnie, komorę gazową, dziewicze puszki z cyklonem, stosy rozmaitych przedmiotów, fotografie plus inne - przyprawiające o nerwowy rozstrój - eksponaty. Nie wytrzymałam przy gablotce (między innymi) demonstrującej krwotokiem zalaną odświętną sukienkę malutkiej dziewczynki: białą, w niebieskie kwiatuszki, z bufiastymi rękawkami [nosiłam podobną po mojej dużo starszej siostrze] wybuchając na ten widok lamentującą rozpaczą. Tata wyprowadził mnie na zaśmiecony skwer przed bramą obozu. Gdy przestałam płakać, wtedy (wysmarkawszy się do czysta w Tatusiną chustkę do nosa) oświadczyłam uroczyście i kategorycznie, iż "moja noga nigdy tam nie postanie. Jeżeli kiedykolwiek tu dotrę, najpierw muszą siłą mnie zawlec!". [Słowa rzeczywiście dotrzymałam: nawet celę śmierci świętego Ojca Maksymiliana jedynie znam z fotografii]. Jakkolwiek wspomnienie zakrwawionej sukienki (do teraz) nie daje mi spokoju, jednak po 20 latach od tamtej oświęcimskiej traumy, czteroletnia właścicielka muzealnego eksponatu wyjaśniając mi przyczynę swej zniszczonej odświętnej kreacji, wierszem Nelly Sachs ("Ein totes Kind spricht"[7]) opowiedziała mi dlaczego tak się to właśnie stało: Mama trzymała mnie za rękę. Wtedy ktoś wzniósł nóż pożegnania: Mama wypuściła mą rączkę Aby jego cios mnie nie trafił. Musnąwszy przy tym moje biodro - Dłonią swą zakrwawioną - Lecz wówczas ten cios pożegnalny Kęs nieprzełknięty w mym gardle przeorał - I wraz ze słonkiem w brzask wyprowadził I wzrok wyostrzył - I słuch wyczulił I z każdym współczucia słowem wbijał kolec w serce Gdy prowadzono mnie do Śmierci Nadal czułam w momencie finalnym Wyciąganie dużego noża. Ze mnie. * Nazywany wcześniej "eksterminacją" - holokaust[8]w domu moim nie należał do tematów zakazanych. Mieszkańców Kresów południowo - wschodnich (z wyjątkiem Ukraińców-banderowców i przeczołganych na rodzinną ziemię okupanckich bolszewików) łączyła powszechna solidarność cierpienia i wspólnota działania, przenosząc złowrogie "wczoraj" na niepewne "dziś". "Dziś" natomiast na bardziej jeszcze niepewne "jutro", albowiem "pojutrze" mogła np. wybuchnąć wojna, a wtedy: "Jedna bomba atomowa / i wrócimy znów do Lwowa...", na co ja osobiście - wcale, ale to wcale - nie miałam najmniejszej ochoty [Tata twierdził, że jestem bardzo głupie dziecko!]. W złote, pachnące igliwiem oraz bukszpanem sierpniowe popołudnia, Rodziców odwiedzali znajomi z Krakowa. Żydzi. Nikt w tym nie upatrywał żadnej sensacji, nikt też nie dziamgał ani nie perorował o jakimś antysemityzmie, "pojednaniu", "dialogu", "zbliżeniach" i "oddaleniach" plus innych, później wyczarowywanych przez fanatyków (byłych - w większości - ubeków) o rzekomej "wyłączności" w męczeństwie określonej nacji. Np. błog. pamięci dr nauk med. Klara Sandig, absolwentka Akademii Medycznej w Wiedniu, spokojnie opowiadała o swych własnych okupacyjnych perturbacjach oraz o bliskiej krewnej, która - z dwojgiem dzieci - ukrywała się u jednej z arystokratycznych rodzin w Warszawie. Nie wiadomo kto hrabiów zadenuncjował, w każdym razie zginęli wszyscy rozstrzelani na pałacowym dziedzińcu klasycystycznej rezydencji. I ukrywający się, i Gospodarze, i służba. Podczas popołudniowo niedzielnych konwersacji rozprawiało się również o szmalcownikach oraz powojennych właścicielach pożydowskich ruchomości. W domu moim mówiono o tym z jak najspokojniejszym sumieniem. Rodzice nie mieli czego się wstydzić. Także i nastrój wielkich Starotestamentowych Świąt potrafił udzielać się memu tradycyjnemu katolickiemu domowi. Pomiędzy Rosz ha-Szana, Jom Kippur i Sukkot przesuwały się promienne dni samospełniającej wrześniowej tęsknoty; dni o smaku gorącego rosołu "z prawdziwej kury" (z domowym makaronem); dni o zapachu strudla z jabłkami, placka ze śliwkami, lipowego miodu, cierpko aromatycznej, podawanej przedzmierzchową porą, herbaty; włoskich, świeżo łuskanych orzechów, winogron koloru (jakże wówczas zakazanego przez szkołę) atramentu, czyli najgłębszego - z odcieniem kwietniowego fiołka - fioletu. Pachniała też jesień: herbacianą różą, nasturcją, georginiami, wczesną chryzantemą oraz pruskim kwasem, to jest migdałami. Jesień, która nawijała - niby nitki babiego lata - strzępki melodii rozżalonej harmonii o wierzbach szumiących i w głos płaczącej dziewczynie... Za to ja - znowu w swoich snach - sfruwałam spod wielickiej synagogi z prędkością głosu, czerwoną i lśniącą niby wiśnia-łutówka skrzydlatą bryczką do samego środka Wieliczki. Wieliczki pustej jak wydrążona dynia; do miejsca o nieokreślonej bliżej dobie, sezonie roku (z wyjątkiem zimy) mimo to rozlatanego trwogą w pozamykanych i zarazem do piwnic zredukowanych a zasiedlonych przez zaszczutych - podobnym cieniom na freskach - ludzi w (niczyich) domostwach. Bo sny moje wcale nie były koszmarne, a jedynie męczące. I przez długi, długi czas - zupełnie niezrozumiałe. "Było, lecz nie wróci...", chociaż "wrócił się proch do ziemi tak jak nią był" (Koh 12, 7), ale czy każdy - z tamtych, gwałtownie zerwanych srebrnych sznurów życia - "duchów do Boga powrócił, który go dał"? - nie mnie sądzić, a jedynie współczuć memu Bogu, Odkupicielowi świata, że wtedy gdy co poniektórzy z przekraczających demarkacyjną linię życia i śmierci, przeklinali Go, to On - z ojcowską czułością - podawał im nad Otchłanią pomocną rękę... ** Od 1780 roku, w myśl józefińskiej reformy syna cesarzowej Marii Teresy, ciż 150 lat później skazani na pył, ochoczo zasiedlili Klasno - odrębną (od miasta Wieliczki) jednostkę administracyjną, by następnie po wielkim pożarze Śródmieścia (1877) i Klasna (1788) sami przezornie ubezpieczeni w wiedeńskich towarzystwach asekuracyjnych, mogli rozpocząć masowe skupywanie mieszczańskich realności. W 1935 roku w jednej ze swych publikacji Ludwik Młynek wieszczył ponuro, że jak tak dalej pójdzie, to za pięćdziesiąt lat Wieliczka kompletnie "zżydzieje". Na pewno za czasów (profesora) Młynka etniczna odmienność Wieliczki nie jawiła się równie sielankowo aniżeli teraz na dawnych fotografiach z kolekcji Pana Wiesława Żyznowskiego[9], niemniej, w - nazywanym pogardą - czasie współczucie i solidarność - w zdecydowanej większości przypadków - zasypały uprzednie animozje. Gdyż w jakąkolwiek zapiekłą nienawiść to ja nigdy, przenigdy nie uwierzę![10] Żadną miarą nie sprawdziły się proroctwa Ludwika Młynka. Jeszcze nie minęła dekada, kiedy Klasno opustoszało po swych rdzennych mieszkańcach; później zaś pozapadały się w ziemię "jednostope" kamieniczki i rozsypywały (podobne do murowanych baraków) tynkowane (głównie) na różowo - wielopokoleniowe domiszcza. Wdrapując się z Tatą na sierczańską wyżynę, chcąc nie chcąc musieliśmy mijać opuszczoną i zdewastowaną synagogę, z której murów wyzierał niewyobrażalny smutek. Dlatego smutek, albowiem i niczym w wierszu Nelly Sachs[11]: ŚMIERĆ, GOLEM! Rusztowanie ustawiono przyszli cieśle i jak sfora dysząca psów cień twój obiegają spiralny. GOLEM ŚMIERĆ! Świata pępek twój szkielet otwiera ramiona w pozorowanym błogosławieństwie Żebra dotykają stopni szerokości geograficznej obliczonej dokładnie! [...] Mieszka w ruinach dwojaka nostalgia Kamień zasypia zieleniąc się mchem w trawie gwiazdnica[12] i z łodyg złote wystrzelone słonka. [...] A wszystkie wykolejone gwiazdy w upadku znalazłszy się najniższym powrócą zawsze do Wiecznego Domu. Bowiem jak powszechnie wiadomo, obrazowe wyobrażenia śmierci niewiele się od siebie różnią: Starzec z wagą lub z klepsydrą bądź owinięty w białą płachtą szkielet kobiecy. Wszak opisany przez Poetkę, równoznaczny zrujnowanej synagodze, Golem, to nie tylko (fizyczna) śmierć; Golem jest także (czy przede wszystkim) ożywionym (chociaż) bezdusznym (s)tworem. Albo inaczej: "Golem, (hebr. גולם) jest istotą z gliny na kształt człowieka, jednakże pozbawioną logicznie rozumującej duszy (neszama), a zatem również i zdolności mowy. W Biblii interesujące nas słowo pojawia się tylko raz w Ps 139,16, który to werset tradycja żydowska wkłada w usta Adama tłumacząc sam wyraz jako embrion, choć w rzeczywistości oznacza abstrakcję (w średniowieczu na przykład utożsamiano go z greckim określeniem bezkształtnej materii - η υλη (hyle)). Najbardziej znana legenda opowiada o ulepieniu golema przez rabina Jehudę Löw ben Bezalela z Pragi (w Poznaniu urodzonego) znanego również jako Maharal, kiedy w drugiej połowie XVI wieku nasilać się zaczęły ataki na Żydów praskich. Aby obronić siebie i innych, rabin Marahal uformował z gliny olbrzymią ludzką postać, którą ożywił sobie wiadomym sposobem poprzez wypisanie jej czole bądź włożenie do ust manekina pergaminowej karteczki ze słowem Emet (w języku hebrajskim wyraz אמת, oznacza "prawdę"). Wymazanie pierwszej litery dawało met ( מת czyli "śmierć") odbierającą istocie jej mobilność. Według innych interpretacji, mogło też być napisane nań słowo Adam ("człowiek") gdzie po wykreśleniu pierwszej litery dam czyta się je jako "krew". Tak sporządzona postać była jednak niema i bezmyślna i mogła jedynie wykonywać wydawane rozkazy. Z kolei według innej wersji legendy: po obronie przed pogromem Żydów, w szał wpadł sam Golem. Wówczas rabin Marahal wyjął mu z ust pergamin, z Emet wykreślił pierwszą literę, przez co humunculus[13]znowu stał się glinianą kukłą[14] ". * * * Kilkakrotnie tu przywoływana Nelly Sachs[15] (1891-1970) jest niemiecką poetką pochodzenia żydowskiego, specyfika natomiast całej kultury żydowskiej polega na uniwersalizmie. To że Pani Nelly akurat była obywatelką niemieckojęzycznego kraju, w niczym nie umniejsza faktu jej zdolności lub możliwości przezeń lokowania (w dowolnych krajach czy miejscowościach) judaistycznych toposów. Że nie jest to pogląd karkołomnie wykoncypowany, postaram się wykazać na podstawie jednego z najsłynniejszych dramatów Noblistki pt. Eli. Pozostająca pod przemożnym oddziaływaniem myśli chasydzkiej Poetka akcję moralitetu osadziła w polskim podkarpackim miasteczku (konkretnie: w Jarosławiu). Rzecz osobliwa: w przybliżeniu wygląd jarosławskiego rynku (z ratuszem, z renesansową kamienicą Orsettich, ze stylową studnią, podcieniami itp. architektonicznymi detalami) odpowiada scenerii misterium, pomimo iż Polski jako kraju Autorka nie znała z autopsji. Akcja rozgrywa się już po Zagładzie, z której całkiem spora grupa skazanych na śmierć, śmierci tej - po prostu - się wykłamała. Mimo to dla Ocalonych w osobach: praczki Gittel, piekarki Basi, dzieci z pobliskiego sierocińca, domokrążcy, garbusa, szlifierza, wędrownego grajka, matki z urodzonym w ziemiance niemowlęciem, żebraka, fryzjera, cieśli, ogrodnika, staruszka, staruszki oraz: dla - wysypujących się z bożnicy - gromady świętujących Nowy Rok, Żydów, wciąż trwa czas żałoby i smutku, ponieważ [tytułowy] Eli nie żyje. Coś osobliwego musiało być w tym ośmioletnim chłopczynie, skoro wszyscy, którzy przetrwali nie potrafią o nim zapomnieć. Gittel pokazuje ślady krwi na koszulce chłopaczka; płaczą za nim, odbudowujący wojenne zniszczenia, murarze; przywołują sieroce dzieci. Najbardziej jednak cierpi i rozpacza z jego powodu dorosły przyjaciel - trzydziestosześcioletni szewc Michał, ocalony niejako wbrew sobie i własnej woli, ponieważ w tym najtragiczniejszym z tragicznych dni, on wyjechawszy na krótko z miasta, życie wprawdzie ocalił, lecz jednocześnie postradał najbliższych: narzeczoną Miriam oraz zaprzyjaźnione dziecko sąsiadów o wielomówiącym i wieloznaczącym imieniu Eli. Może i Mały byłby się jakoś uchował, gdyby nie to, że (li tylko ubrany w swoją nocną koszulinę) widząc pędzonych na egzekucję własnych rodziców, pobiegł za nimi przerażony, gwiżdżąc przeraźliwie na - zza pazuchy wyjętej - pasterskiej fujarce. A kiedy gwizdał tak i gwizdał, jakby tą wibracją maltretowanego powietrza wstrząsnąć chciał całym Wszechświatem, jakby przywoływał Tego, Który zasiada na tronie z gwiazd i szafirów, to wówczas - niewiele od pastuszka starszy żołnierz-pacholę - uderzył go w głowinę karabinową kolbą, przy okazji wybijając mu przedni (mleczny) ząb. Eli upadł buzią do ziemi. Wieczorem, gdy było już po wszystkim, zupełnie nieświadomy ostatnich zdarzeń Michał powrócił do wyludnionego miasta. Zwijała się i rozwijała muzyka świata: cykały świerszcze, kiedy szewc wraz z towarzyszącym mu szlifierzem chowali się po strychach jarosławskich domów; gwizdem pastuszej ligawki świszczała torturowana aura, przygrywał gęślarz - włóczęga, tańczyły i śpiewały sieroty, szofar[16] dudnił oraz jękliwie i psalmicznie zawodzili chasydzi. W Wieliczce, niczym w misterium Nelly Sachs, w misterium dodajmy napisanym w 1943 roku w jednym z zimnych emigracyjnych pokojów w Sztokholmie (!) zdarzyło się niemal identycznie. Pamięć 27 sierpnia 1942 długo jeszcze przechowają wielickie mury i kamienie. Nie łudźmy się, że tak nachalnie i chaotycznie zagęszczane Miasto bezkarnie pozwoli się popychać ku - nie zawsze promiennie - majaczącej przyszłości. W pewnym momencie rozdęty do granic możliwości ten inwestycyjno urbanistyczny balon trzaśnie, a ci których niegdyś ciała przeniknął (lub miał przeniknąć) dym powrócą w chwili: KIEDY ODDECH zbuduje chatę nocy i podąży szukając swego cierpiącego nieba a ciało ta winnica krwawiąca napełni antałki ciszy i oczy przemienią się w widzące Światło gdy w tajemnicy wszystko się rozpłynie i podwoi wszystko - Narodziny wszelkich Jakubowych drabin wyśpiewają organy Śmierci wtedy iskra wspaniałej pogody zapali czas - [17] [1] Cytat zaczerpnięto z jednego z wierszy Nelly Sachs pt. "O die Schornsteine" (O, krematoriów kominy) pochodzącego z tomu "In den Wohnungen des Todes", 1947 ("W mieszkaniach Śmierci"; tłumaczenie własne, podobnie jak inne, w niniejszym tekście zamieszczone przekłady). [2] Nelly Sachs: "Erloeste aus Schlaf" (w: "Flucht und Verwandlung", 1959 ("Ucieczka i przemiana"). [3] Z cyklu "Choere nach der Mitternacht" ("Chóry po północy" w cytowanym zbiorze "W mieszkaniach Śmierci"), por. przypis 1. [4] Zob. wiersz tegoż "Po drugiej stronie". [5] Patrz przypisy 1 i 3. [6] Reprodukcja w: Aniela Birecka: "Mistyczna Wieliczka (lapis specularis"). Wieliczka 2007. - s.64 [7] "Umarłe dziecko mówi" (ze zbioru "W mieszkaniach Śmierci"). [8] Jako definicja określenie owo ewoluowało od pojmowania go w znaczeniu "całopalenia zwierzęcia ofiarnego" poprzez - w ogóle - unicestwienie ofiary aż do masowego zniszczenia komuś kogoś (np. niewygodnych ludzi) lub komuś czegoś [por.: wielce teraz modny i wyjątkowo niestosowny słowny wytrych: "masakra"]. Od lat pięćdziesiątych minionego wieku "holokaust" jest odpowiednikiem pojęcia: "wymordowania (w latach 1941-1945) przez nazistów Żydów europejskich". [9] Par.: "Wieliczanie na opisanych fotografiach". Kraków 2009 [10] Zob. m. in. relację, przypuszczalnie naocznego świadka, Kazimierza Pająka, autora książki pt. "Wieliczka - stare miasto górnicze". Kraków 1968. - s.126 i następne. [11] Zob.: "GOLEM, TOD!" W: "Zaćmienie gwiazdy", 1949 ("Die Sternverdunkelung"). [12] Stellaria media: liczne pokładające się pędy gwiazdnicy tworzą niewielkie kobierce. Jajowato zaostrzone liście; kwiaty drobne, białe. Azotolubna. Jej typowe i ulubione występowanie to porośnięte trawą hałdy. Stosowana w medycynie ludowej. [13] "sztuczny [wysmażony w tyglu] człowiek" (przyp. autorki). [14] Powyższe informacje odpisałam ze swej własnej - pomyślanej jako rozprawa habilitacyjna - pracy na temat: "Dwugłos ocalałych proroków: Nelly Sachs i Roman Brandstaetter - próba konfrontacji" (2003-2006). [15] W miarę obszerny oraz poprawny życiorys N. Sachs opracował Ryszard Krynicki, tłumacz oraz wydawca jej "Wierszy wybranych" (Kraków 2006). [16] Trąbka wykonana z rogu zwierzęcia koszernego specjalnie zakrzywiona na znak, iż człowiek przyjąć musi wolę Boga, Który przecież dla tego człowieka pragnie szczęścia! Dęcie w róg jest wołaniem o Boże miłosierdzie. Eli (imiennik proroka Eliasza, żydowskiego Patrona do spraw beznadziejnych) nie dysponując trąbką (szofarem) użył własnej gwizdawki (przyp. autorki). [17] Tytuł oryginału: "Wenn der Atem die Huette der Nacht errichtet hat..." ze zbioru "Ucieczka i przemiana" .
    • @Leszczym fajowe ;))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...