Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

                   Pętla

 

pamiętnikowe szkice spisane na dębach
odpadły od struktury kory są jak kanwa
wzdłuż pustek tężeją (nie)
dopowiedzenia

oblekane w kolce łatwiej zaciskają pięści
dziurawią płuca ścian przegrzane
powietrze wkorzenia się w bezsenność
zegarów

zliczam gwoździe spadające na deski
do trumny ze szpar wydłubuję ołów
znacząc drogę która prowadzi najwyżej
dookoła

 

 

  maj, 2013

 

 

 

Edytowane przez Nata_Kruk (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

primo: co to jest ku...a "wzdłóż"???? słownik Ci tego nie podkreślił?

dalej - przerzutnie totalnie od czapy, rwą tekst, staje się chaotyczny i bardzo niejednolity. preferuję większe poukładanie. acz może jestem tylko malkontentem.

kojarzę Twoje teksty sprzed dwóch lat (jakoś tak) i wydawało mi się, że nie były wówczas tak napompowane/egzaltowane/ckliwe? może czytałam kogoś innego. w każdym razie - nie tędy droga.

podoba mi się pierwsza strofa, po uporządkowaniu i usunięciu tego nieszczęsnego orta (powinnaś przez tydzień uskuteczniać samobiczowanie za coś takiego! ;) )

reasumując: okej, nie było mnie tu sto lat.
nie czytałam poezji od dawna. bardzo dawna.
może po prostu jestem oderwana od rzeczywistości?

P.

Opublikowano

cudna próba ukazania ulotności
w pierwszej strofie powietrze w strukturze pisma na korze (moje skojarzenie: herberta kornik piszący życiorys)
w drugiej znowu powietrze jako napędzająca siła przemijania
i w trzeciej wydłubywanie ołowiu, co odbieram jako walkę o powietrze, o treść... może też nowej karmy

pozdrawiam

Opublikowano

paper-doll, przede wszystkim dzięki za wskazanie, cóż.. wstyd mi jak diabli, zdarzyło się, bywa..
Nie podkreśliło.! poza tym, pisałam z zeszytu.
Odpowiem w tyg. pełniej, teraz nie mogę... idę się biczować.. ;)

Opublikowano

pamiętnikowe szkice spisane na dębach
odpadły od kory

powietrze wkorzenia się w bezsenność
zegarów

zliczam gwoździe spadające na deski
do trumny ze szpar wydłubuję ołów
znacząc drogę która prowadzi najwyżej
dookoła

Dla pominiętych fragmentów nie znajduję sensownego zastosowania.


Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




powietrze

powietrze

powietrza




Raczej mnie pan nie dosensownił...
:)



naturalnie, była to ironia,
która wynikła z tego, że wersja, którą pan zaproponował jest moim zdaniem
pozbawiona wyczuwalnych w oryginale molekuł łączących strofy; ponadto zaciera obrazy rodzące się podczas czytania


...

Pętla


pamiętnikowe szkice spisane na dębach
odpadły od struktury kory są jak
kanwa wzdłuż pustek tężeją (nie)
dopowiedzenia

oblekane w kolce łatwiej zaciskają
pięści dziurawią płuca ścian drżące
powietrze wkorzenia się w bezsenność
zegarów

zliczam gwoździe spadające na deski
do trumny ze szpar wydłubuję ołów
znacząc drogę która prowadzi najwyżej
dookoła


Dnia: 2013-05-27 15:42:59 napisał(a): Nata Kruk

Na poziomie czucia molekularnego, zapewne można dostrzec wszystko we wszystkim, ja jednak bardziej ufam/ wierzę dosadności i konkretowi "gwoździ spadających na deski". Obrazy mi się nie zacierają, z tego powodu, że "zatartymi" już są - (nie)dopowiedzenia tężejące wzdłuż pustek, oblekane w kolce, zaciskające pięści i dziurawiące płuca ścian, przerastają możliwości moich wyobrażeniowych oczu...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




powietrze

powietrze

powietrza




Raczej mnie pan nie dosensownił...
:)



naturalnie, była to ironia,
która wynikła z tego, że wersja, którą pan zaproponował jest moim zdaniem
pozbawiona wyczuwalnych w oryginale molekuł łączących strofy; ponadto zaciera obrazy rodzące się podczas czytania


...

Pętla


pamiętnikowe szkice spisane na dębach
odpadły od struktury kory są jak
kanwa wzdłuż pustek tężeją (nie)
dopowiedzenia

oblekane w kolce łatwiej zaciskają
pięści dziurawią płuca ścian drżące
powietrze wkorzenia się w bezsenność
zegarów

zliczam gwoździe spadające na deski
do trumny ze szpar wydłubuję ołów
znacząc drogę która prowadzi najwyżej
dookoła


Dnia: 2013-05-27 15:42:59 napisał(a): Nata Kruk

Na poziomie czucia molekularnego, zapewne można dostrzec wszystko we wszystkim, ja jednak bardziej ufam/ wierzę dosadności i konkretowi "gwoździ spadających na deski". Obrazy mi się nie zacierają, z tego powodu, że "zatartymi" już są - (nie)dopowiedzenia tężejące wzdłuż pustek, oblekane w kolce, zaciskające pięści i dziurawiące płuca ścian, przerastają możliwości moich wyobrażeniowych oczu...



tego rodzaju rozważania i wyznania jak powyższe są tu jak najbardziej na miejscu. dotyczą one wszak indywidualnego odbioru poezji, a więc subiektywnego przeżywania docierającej z nich do naszej świadomiości treści/informacji.
nie inaczej ma się sprawa dosadności i konkretu tzw. namacalnej rzeczywistości - nic, co wokół nas istnieje, nie jest dla każdego z nas tym samym. może dlatego, że nie ma dwóch par oczu, które patrzyłyby na jeden punkt z dokładnie tej samej perspektywy.
dla każdego z nas granica pomiędzy konkretnym istnieniem a założeniem istnienia znajduje się w innym miejscu - i to w sposób szalenie dynamiczny, bo jej położenie zmienia się w każdym momencie indywidualnej teraźniejszości, czyli co 30 milisekund (poeppel).

co do zatartych i niepotrzebnie jeszcze bardziej zacieranych obrazów i jako przykład:
dla ł. tischnera manicheizm miłosza był trucizną, zaś temu ostatniemu dodawał sił do życia. miłosz przyjmował, że zło rośnie proporcjonalnie wraz z dobrem.
(nie)dopowiedzenia tężejące wzdłuż pustek na kanwie onigiś łatwo odczytywalnych szkiców na korze mogą być dla mnie obrazem stworzenia świata z biblijnej - w pewnym sensie też naukowej (big bang) nicości, wokół której tężały niedopowiedzenia - antymateria (może czarna materia) i dopowiedzenia - materia... i to do siebie proporcjonalnie, jak miłoszowskie manichejskie dobro i zło. jest to jeden z możliwych obrazów.

pozdrawiam i biegnę do pracy

ps
w każdym razie omawiany wiersz sprowokował co najmniej tę wymianę spostrzeżeń

ponad różnicami wynikającymi m.in. z wrodzonych mniej lub bardziej rozwiniętych predyspozycji organizmu pozostaje wciąż aktualne człowiecze de gustibus...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




powietrze

powietrze

powietrza




Raczej mnie pan nie dosensownił...
:)



naturalnie, była to ironia,
która wynikła z tego, że wersja, którą pan zaproponował jest moim zdaniem
pozbawiona wyczuwalnych w oryginale molekuł łączących strofy; ponadto zaciera obrazy rodzące się podczas czytania


...

Pętla


pamiętnikowe szkice spisane na dębach
odpadły od struktury kory są jak
kanwa wzdłuż pustek tężeją (nie)
dopowiedzenia

oblekane w kolce łatwiej zaciskają
pięści dziurawią płuca ścian drżące
powietrze wkorzenia się w bezsenność
zegarów

zliczam gwoździe spadające na deski
do trumny ze szpar wydłubuję ołów
znacząc drogę która prowadzi najwyżej
dookoła


Dnia: 2013-05-27 15:42:59 napisał(a): Nata Kruk

Na poziomie czucia molekularnego, zapewne można dostrzec wszystko we wszystkim, ja jednak bardziej ufam/ wierzę dosadności i konkretowi "gwoździ spadających na deski". Obrazy mi się nie zacierają, z tego powodu, że "zatartymi" już są - (nie)dopowiedzenia tężejące wzdłuż pustek, oblekane w kolce, zaciskające pięści i dziurawiące płuca ścian, przerastają możliwości moich wyobrażeniowych oczu...



tego rodzaju rozważania i wyznania jak powyższe są tu jak najbardziej na miejscu. dotyczą one wszak indywidualnego odbioru poezji, a więc subiektywnego przeżywania docierającej z nich do naszej świadomiości treści/informacji.
nie inaczej ma się sprawa dosadności i konkretu tzw. namacalnej rzeczywistości - nic, co wokół nas istnieje, nie jest dla każdego z nas tym samym. może dlatego, że nie ma dwóch par oczu, które patrzyłyby na jeden punkt z dokładnie tej samej perspektywy.
dla każdego z nas granica pomiędzy konkretnym istnieniem a założeniem istnienia znajduje się w innym miejscu - i to w sposób szalenie dynamiczny, bo jej położenie zmienia się w każdym momencie indywidualnej teraźniejszości, czyli co 30 milisekund (poeppel).

co do zatartych i niepotrzebnie jeszcze bardziej zacieranych obrazów i jako przykład:
dla ł. tischnera manicheizm miłosza był trucizną, zaś temu ostatniemu dodawał sił do życia. miłosz przyjmował, że zło rośnie proporcjonalnie wraz z dobrem.
(nie)dopowiedzenia tężejące wzdłuż pustek na kanwie onigiś łatwo odczytywalnych szkiców na korze mogą być dla mnie obrazem stworzenia świata z biblijnej - w pewnym sensie też naukowej (big bang) nicości, wokół której tężały niedopowiedzenia - antymateria (może czarna materia) i dopowiedzenia - materia... i to do siebie proporcjonalnie, jak miłoszowskie manichejskie dobro i zło. jest to jeden z możliwych obrazów.

pozdrawiam i biegnę do pracy

ps
w każdym razie omawiany wiersz sprowokował co najmniej tę wymianę spostrzeżeń

ponad różnicami wynikającymi m.in. z wrodzonych mniej lub bardziej rozwiniętych predyspozycji organizmu pozostaje wciąż aktualne człowiecze de gustibus...
Chciałem "wytłuścić momenty" - "moje momenty" ,które subiektywnie
dotknęły wrażliwszej części szarej masy pod "kopułą" ,ale poczytałem jeszcze i znalazłem biegun przeciwny: to co sprawia ,że "pętla" lekko się zaciska.
"drżące powietrze"- okropnie wyświechtane zestawienie , pachnące tanim romansidłem albo ( co gorsza) erotykiem klasy D .
A poza tym powietrze zawsze jest drżące ,nawet kiedy nie drży:)
To jedyny zarzut.

Dodatkowo ( co także jest zasługą autorki ) wywiązała się pod wierszem
całkiem ciekawa dyskusja - nie mylić z przepychanką ,która gości na orgu stale.
pozdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Po przerwie, czy nie.. spojrzałaś na treść po swojemu, a ja, poukładałam wersy jw. żeby Czytelnik "pokluczył" sobie w tekście,
wyhamował nieco przy wchodzeniu w kolejne wersy, czy strofki. Dla Ciebie "napompowane i ckliwe".? jej, w których miejscach.?
Co do "egzaltacji", być może ktoś dokopie się do niej "na siłę".. ;) inny przyjmie treść jaka jest, to zależy... i tak poznaje opinię
zaledwie kilku osób, więc trudno to ocenić. Forum śpi, niestety... to tak ogólnie o wszystkich komentarzach.
Cieszę się, że znalazłaś coś dla siebie. Dzięki za wizytę.
Ps. Wybiczowałam się za "wsze" czasy, spacerując dzisiaj "wzdłuż" jezior.. raczej nie powtórzę byczka.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


W sumie... tak, to próba pokazania "ulotności".. czego.? to w wersach, mam nadzieję. Powietrze otacza nas zewsząd,
cokolwiek dzieje się, jest i ono... "pamiętnikowe szkice spisane na dębach".. dąb to dąb, a że odpadły...
są rzeczy/sprawy, które nieustannie rozwijają się, ale bywa, że coś przemija/zatraca się/schodzi na niewłaściwe tory i
wtedy toczy się "walkę" o "treści", ciężką jak ołów, więc może pojawić się zwątpienie/rezygnacja.
Dużo wyczytałeś, a zobrazowanie powietrza jako "dominującej siły przemijania".. :) fajne.
Pozdrawiam.
Opublikowano
andrzej barycz
W propozycji podanej wyżej.. wypadły ważne cząstki, nie wkleiłabym takiej wersji, czułabym niedosyt w treści.
Zaufanie dosadności i konkretowi.. w postaci spadających gwoździ, to już coś.
"(nie)dopowiedzenia" tak zapisane, są delikatną "sugestią", aby Czytelnik zechciał pokombinować z tym słowem, w każdym razie
na to liczyłam... wzdłuż pustek mogą tężeć niedopowiedzenia, poniekąd przemilczanie czegoś, co bywa męczące, ale "ciszy" raczej
nie obleka się w kolce, natomiast ze słowami powiedzianymi/dopowiedzenia, łatwiej to zrobić, jeśli jest to szereg sprzeciwów,
złośliwości na "nie"... Pierwotnie miałam.. słowa oblekane.. ale zrezygnowałam, dając "nie" w nawiasie.
Środkowa była nieco dłuższa, ale wydała mi się zbyt dosłowna dlatego skróciłam.

Drodzy Panowie, Wasza wymiana spostrzeżeń jest niczym innym, jak indywidualnym odbiorem "Pętli".
Wiadomo... to, co dzieje się wokół nas oraz to, jak postrzegamy pewne zdarzenia/życie - po prostu, jest bardzo indywidualną
sprawą jednostki. Mogą być podobnieństwa, ale i diametralne różnice zarówno w próbie zapisu tematu, jak i w jego odbiorze.
Jest jeszcze druga strona medalu, ale darujmy sobie...

al meriusz, dziękuję za komentarz do komentarza oraz ciekawą wymianę myśli pomiędzy obu Panami.
Dziękuję Wam za zatrzymanie.
Pozdrowienia.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Owszem, "pętla" zaciska się, dla konkretnego biegu zdarzeń podmiotu lir. ale podobnie jest w wielu miejscach... a życie ucieka.
"drżące powietrze", zgadzam się, pospolite określenie, ale chciałam dać mu dodatkową "wartość" w zapisie, jw...
"płuca ścian" drżące, jak i cała peelka, ale również drżące powietrze, wkorzeniające się w bezsenność... to w zasadzie skróty myślowe,
chciałam zostawić pole dla wyobraźni Czytelnika, gdybym to wszystko rozpisała, wyszłoby z pięć zwrotek, za dużo.
Jeżeli owo drżące powietrze, było jedynym zarzutem, cieszę się z Twojego odbioru.
To prawda, dyskusja pod.. ciekawa, czytałam z zainteresowaniem.
Miło mi, że wpadłeś do mnie, dziękuję.
Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Hym, jeśli specjalnie, to tym bardziej jestem na nie. Któryś tam z kolei komentujący wrzucił swoją, poukładaną wersję Twojego tekstu i wówczas utwór zyskał. Na razie jest nieładnym tworem, który ma (niby) zmusić do kluczenia (czy innych okołojezdnych czynności - whatever). A po co zmuszać? Wiesz, że zmuszanie nie wychodzi na dobre? :)

Które ckliwe? Chociażby strofa środkowa pachnie mi głodnym kawałkiem ;)

Niczego nie dokopuję się na siłę, piszę o tym, co przeczytałam, nic nadto :)

A forum śpi od dawna :) Dobrze, że jeszcze komuś się chce tu przyłazić i ciągnąć to (jako tako).

No, spacerowanie wzdłuż jezior wskazane :) U mnie, niestety, brak zbiorników wodnych (nie licząc zasyfionego stawu w parku). Szkoda tylko, że pogoda taka niesprzyjająca...

Pozdrawiam,
P.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Hmm.. "jeśli specjalnie".. to Twoje słowa.. :) chodziło o.. żeby Czytelnik mógł pokluczyć.. nie ma mowy o przymusie.
Nie któryś tam z kolei, a A. Barycz przyciął dwie pierwsze i dla mnie, tekst stracił, jest niepełny, ale wola Czytelnika nie zawsze
pokrywa się z zamierzeniami autora, wiemy o tym wszyscy. Co do ckliwości, Ty ją widzisz, ja nie, sorry, może inaczej ją postrzegamy.
Uwagi w postach zostają, zawsze można do nich wracać... Dziękuję za ponowny wgląd.
Hej papper.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie wiem jak długo jeszcze krople krwi spływać będą moja kora nie daje już rady nasączyć się więcej ta czerwień mnie przeraża krzyczy barwą westchnień i echem opada nie powiem nic już więcej w ciszy światłocienia rozchylę ramiona Jak cudownie przekroczyć z Tobą bramy niebios Panie.   Autor fotografii: Mirela Lewandowska

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Kwiatuszek Może być i mrożona. Nawet pasuje dobrze, bo będzie podana na mojej nowej hacjendzie na Karaibach :-))
    • tyle słońca w całym mieście nie widziałeś tego jeszcze Mars złowrogo się uśmiecha płynie wolno wierna rzeka gwiazd mrugawica Drogi Mlecznej oświetla wieże ratusza zegar wybija północ Nosferatu i Dracula spacerują po dachach starych kamienic niech sią świeci 1 maja to towarzysz Lenin wyznacza kierunek eksploracji galaktyki... towarzysze.... pomożecie?    
    • Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Podczas bowiem podgrzewania jakichś specyfików, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weżniesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś  pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił  parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę  w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach  pod marynarką, często częstując  swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy.  Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka.  Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu  stateczny i dostojny,  o nienagannym wyglądzie i niebanalnej  inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech  latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies  wyprowadził  na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć.  Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe  uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego  z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im  całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę  osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego,  srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę.  Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji  łysy człowiek  krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwili kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami,  nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich  jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami  bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora  wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie  na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.              
    • podoba mi się:)))))   przypomniałeś wydarzenie z lat 60.                                 Wracałem z kolegami ze szkoły (godz.13 albo 14) do domu. Czekaliśmy na autobus, a przystanek był przy kinie 1 maj - było w tedy takowe i jak na tamte czasy jedno z lepszych. Autobus nie przyjeżdżał a pod kino przyszło trzech pijaczków - zeszli się. Grabula, grabula i jeden z nich zza pazuchy wyjął pół litra. Miny śmiejące - przyjaźń do zgonna. Ale pech chciał, że temu co trzymał, flaszka wyleciała z łapek i się stłukła na betonowym chodniku. Skulił się w sobie i przyjął pozycję zbitego psa - przepraszał. Wszyscy się pochylili z żałosnymi minami Wydawało się że za chwilę będą zlizywać z betonu zawartość. Po 5 min w głębokim smutku odeszli. :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...