Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pozwól mi zabrać cię na skalny szczyt
Z którego obejrzysz połowę świata
Gdzie barwy morza kiedy wstanie świt
Z zapachem sosen wiatr będzie splatał

Tędy wejdziemy na cichą ścieżkę
Każdy krok nowych dostarczy wrażeń
Ujrzysz wiewiórkę i mewę śmieszkę
Kierunek przygody zapach słońca wskaże

Spójrz tam gdzie kończy się ląd
Gdzie ptaki unoszą się ponad górami
I pinii strzelistych tańcuje rząd
Wszystko to właśnie stoi przed nami

Pozwól mi spojrzeć w błękitne oczy
I dostrzec w nich głębię najgłębszych mórz
Patrz na srebrną kulę jak szybko się toczy
Spróbuj też sama spójrz to dzieje się już

Przejdź się powolnym spacerem do miasta
Zamów w kawiarni placek z bazylią
Każda dróżka wąska kamienna i ciasna
Pozwala oddychać południa idyllą

Spójrz na granicę ciepłego morza
Pomyśl o tym czego nie wyrazisz mową
Spójrz na kamienie jak na barwnych dworzan
I właśnie tu poczuj się królową
11.05.2013

Opublikowano

"lapidarność - przyjacielem poezji" - Czechow

a możesz jeszcze raz napisać w takim stylu:

pozwól się zabrać na skalny szczyt
pokażę ci pół świata
kolory morza gdy wstaje świt
z zapachem sosen splatam

dostarczy wrażeń następny krok
znajdziemy cichą ścieżkę
ujrzysz wiewiórkę rodzinę fok
jeża i mewę śmieszkę

.
.
.
pozdrawiam

Opublikowano

"jestem po przeciwnej stronie

zakochana szukała ciepła
gdzie turkus łączy się z błękitem
z każdej strony wiatr skarpy i piach
- ach zimno tak zimno od morza

w królową śniegu zamieniła się
serce nie czuje nie czuje już nic

a ludzie mówią to tylko pryszcz"

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pozwolę się nie zgodzić z Tobą. Mamy, jak widzę, odmienne podejście do poezji. Ja lubię bogato oprawiać moje utwory, które - niemal zawsze - pełne są wrażeń zmysłowych, barw, dźwięków, kształtów itp. Taki styl pisania, stety czy niestety, wyklucza skrótowość. Zauważ, że większość moich tekstów jest długa, lubię po prostu opowiadać i budować nastrój. Ale każdy ma swój styl.

Pozdrawiam, miło, że wpadłeś.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dziękuję za wizytę :)
Utwór jest bardzo śpiewny, w pewnym momencie musiałem zrezygnować z równozgłoskowości, bo trudno mi było go przedstawić w tej formie, w jakiej chciałem. :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @marekg przepięknie napisales.  Jak tak dziś siedziałam juz sama na cmentarzu gdy się ściemniło i wszysvy sobie poszli, to dokladnie poczulam sie tak bezdomna, jak ten Twoj poeta z wiersza. I te rany - ech, poeci czują po stokroć...   Wspaniale piszesz.
    • @Robert Witold Gorzkowski Robercie. bardzo, bardzo dziękuję za Twoje słowa. pisząc te swoje wiersze zaczynam się obawiać czy nie przekraczam granic.   granic własnego JA.   dziękuję.     @Annna2   Aniu. to że wracasz jest cudowne. dziękuję.       @huzarc co tu powiedzieć.....   serdecznie dziękuję.    
    • @Migrena wg. mnie to zupełnie nie jest utwór o namiętnosci, bo namiętność tym wypadku to o wiele za mało.   To wiersz o nienasyceniu duszy - duszą, a cielesność jest tu jakby słodkim dodatkiem.    Ja tam wierzę w takie nienasycenie w miłości i w takie wiersze też, bo one sprawiają, że tętno przyspiesza, nie tylko to cielesne ale i duchowe..   I dodatkowo podpisuję się pod slowami @Robert Witold Gorzkowski - odniosl sie super adekwatnie do wiersza.        
    • Ktoś pióropusz ubrał  Inny z parasolem o przystojnym Zatańcz parasolki dreszczy słota  Zatańcz z parasolką niech się stanie  Kolorowa Kolorowe jeszcze liście  Kolorowe parasolki  Krople mienią się przejrzyście  Teraz tęcza zgadnij, za kim goni?
    • Moje dłonie siegają częściej po wino niż po chleb. Do późnego wieczora jestem zbyt zajęty umartwianiem duszy by odpowiadać na choć najskromniejsze potrzeby ciała. Są dni gdzie łóżko mnie więzi. Są jednak i takie gdzie łaknę wolności ścian swego odludnego więzienia. Przed snem, błądzę w ciemnościach zakurzonych kątów by choć przez chwilę dać posmakować artretycznie powyginanym palcom, zimna użytych do aranżacji farb. Szkarłatu krwi i perłowości łez. Duchy ze ścian poznają mój zapach. Łaszą się do swego pana. Mimo agonii, czasami zmuszą się do krótkiego śmiechu. Wołają mnie po imieniu. Tym ziemskim nie piekielnym. Wypalonym na duszy. Przed którym drżą aniołowie i ziemskie błazny. Kiedyś miałem imię. I czas na to by żyć. Bez bólu i lęku. Broniłem się przed cieniem. Uciekałem, lecz on był zawsze przed mym krokiem jeszcze o krok. Gdybym wtedy spłonął razem z moimi wierszami. Czy cień wkroczyłby za mną w ogień? Ale to przecież ogień rodzi cień. Języki ognia namawiają bym spłonął. Języki cieni liżą me rany. Trucizną próbują wymusić we mnie kolejny raz uległość. Tak przecieka rzeczywistość, przez dziurawy dach. Wschodzi czarna tarcza słońca. Gdy cząstka jego światła mnie dosięgnie. Obrócę się w proch. Duchy ze ścian pytają czasami, czy stąd daleko do nieba. Nie wiem. Mi tylko piekło pisane. I znów wczesnonocne harce. Trupi blask gwiazd. Nad łąkami. W zbożu jeszcze zielonym, cichutkie stąpania. To stopy bose północnic. Ich śpiewy przerywają świsty sierpów. Tną szyję i żywoty kochanków. Dobrze im tak. Kto jeszcze ufa miłosnym potworom. A może i żałować ich należy. Ja przecież też kiedyś ufałem. A teraz przeklinam nawet siebie. Czas się uwolnić. Udało mi się wzniecić wreszcie żar na zalanym przed laty i zapomnianym palenisku. Wiązki brzozowego chrustu czekały na tę chwilę. Języki ognia dostrzegły mnie, choć w narkotycznym uniesieniu chwili, były tak spragnione swego istnienia, że wolały pięścić ceglane ściany kominka. Pieściłem ich zmysły. Dorzucając drewna i szczap. Duchy ze ścian milczały zatrwożone, patrząc jak piekło wychodzi poza ramy swego świata. Prawie mnie mieli. Cienie tańczyły dziko, okadzone dymem. Pogrzebaczem wybiłem wszystkie okna by świeżym oddechem powietrza, wzbudzić furię ognia. Spod kuchennego stołu wyciągnąłem bańkę na naftę. I cisnąłem ją w ogień. Pamiętam tylko to jak cienie, porwały mnie przez rozsadzony pożarem komin. Duchy wybiły rygle z drzwi i rozpierzchły się w mgielny mrok boru. Płonąłem żywcem. Niesiony przez diabły w trupi blask gwiazd. Dobrze byłoby żałować i uronić choć łzę. Mnie ogarnął jednak demoniczny śmiech, który objął połacie okolicy. Okoliczni bajali potem, że słyszeli piorun, który najpewniej zniszczył chatę. Płonęła kilka godzin. Wiele miesięcy później na pogorzelisku, stanął jesionowy krzyż i światło łojowych świec rozświetlało mrok i klątwę. Na darmo jednak. Bo nikt stąd jeszcze nie trafił do nieba.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...