Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Śpiewam, bo muszę*

(recenzja nieprofesjonalna)**


Czasami chcielibyśmy minąć coś bez konieczności zauważania, przyglądania się, poznawania - bywają takie dni, kiedy z nadmiaru siebie w sobie nie mamy już miejsca/czasu dla innych, dla świata. Wtedy łatwiej dopada nas poezja; piszemy wiersze (wyskakują z głowy jak... Atena z głowy Zeusa), albo czytamy, dajemy się porwać w krainy czarujące, a przez to niebezpieczne, bo poezja "ocala", ale bywa też zaczadzeniem - z takiej maligny trudno się obudzić, powrócić do realności dnia, do siebie. Jeśli jednak się uda - zysk jest niewyobrażalny, możemy wtedy być już kimś innym, choć dalej sobą.
Przeczytałem tom wierszy Jolanty Zarębskiej i... przeżyłem. A teraz staram się coś o tej lekturze napisać (co nic nie znaczy).

Poetka w swoim debiucie prezentuje wszechstronność i obfitość, jednym słowem: olbrzymią różnorodność warsztatu, tematów, ale już nie nastrojów. Kreuje w wierszach często nieprzystawalne do siebie światy, choć zespolone postacią podmiotu opowiadającego, kobiety którą charakteryzuje "rozdarcie wewnętrzne z błoną pławną między wcieleniami" - "synkretyzm kobiet" ("Everyman"). Mowa tu o Annie - nie mylić z autorką! - która jest jednym z wcieleń, jednym z pseudonimów poetki. Jaka jest Anna? Przede wszystkim "cierpi". Jest nieszczęśliwa, niespełniona, płacząca, prostolinijna i naiwna w przeżywaniu świata zewnętrznego i swoich oczekiwań. Te wszystkie epitety można podeprzeć cytatami: "jak ona - żebrzę wciąż o miłość" ("O tym"), "niech bez ciebie mnie nie będzie", "teraz, teraz, niech mnie boli" ("Galop"). Anna to też Para (z wiersza o tym, tytule):

"nie szukaj mnie, bo mnie nie ma.
ja przecież nie istnieję".

Ale jest nadzieja, jest skoro znajdujemy takie frazy: "zawsze jest coś do zrobienia /.../ zrobić remanent w katalogu ideałów" ("Zawsze jest"). Poetka zdobywa się często (coraz częściej?) na dystans, widzenie siebie i świata w perspektywie szerszej niż "wczorajsze nieszczęście". Pisze z ironią, z autoironią wykazując subtelne poczucie humoru, jak choćby w wierszu-piosence "No i masz...":

"ja - że powoli, że czułości,
ty - żeby szybko i do kości.
bo szkoda czasu na romanse."

Co charakterystyczne - wszędzie tam, gdzie autorka prowadzi grę literacką (parafrazy, kryptocytaty, stylizacje) - mamy do czynienia z uwalnianiem się z obsesyjnego zamykania świata w obrazach z gabinetu krzywych luster (potoczna prawda, że miłość mąci wzroki, a nieszczęśliwa - potrafi oślepić, zdaje się znajdować w wielu tych tekstach potwierdzenie).

Jolanta Zarębska ma świetne podstawy warsztatowe, potrafi wyśmienicie stylizować. Pisze wiersze wprost odwołujące się do innych twórców, głównie Leśmiana (cały cykl) i Osieckiej, ale przecież słychać również "dykcję" Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej ("Perspektywicznie"), Szymborskiej ("Co robisz", "Perła"), czy też ducha lirycznego Kabaretu Starszych Panów ("Przeproś"), znajdujemy nawet odwołanie do "Dobranoc" Mickiewicza (w wersji piosenki - Cz. Niemena) poprzez i tematykę, i budowę rytmiczno-sylabiczną. Są w tej książce wiersze znakomite, jako choćby "Durnowata", "Bez przesłanki", "W klepsydrze". Jest multum znakomitych tekstów do zaśpiewania (np. "Zmierzchaniec", "Trucizna", "Wciąż przed") - tylko znaleźć dobrego kompozytowa i wykonawcę, i aplauz murowany.

Klasyczne formy wiersza (jak sonet czy villanella) potrafi poetka przekształcać, napisać "po swojemu". Jej pomysły słowotwórcze nawet samego Leśmiana mogłyby zadziwić (poługier, zafrasana, drżą - jako rzeczownik, gromnie, marłąpaj - to tylko kilka przykładów). Ciekawe eksperymenty słowotwórcze, ale też wersyfikacyjne znajdujemy w wierszach białych (w sporej części z zakotwiczonymi w nich klasycznie skonstruowanymi frazami; rytm i melodia są z tą poezją blisko i zawsze).

Autorka posiada bogatą wiedzę literacką, co widać choćby w cyklu wierszy będących próbami reinterpretacji klasyki literackiej (postacie Ofelii, Desdemony czy Małgorzaty - widziane od strony ich wewnętrznych przeżyć w rolach "kobiet codziennych", a więc żon, matek, kochanek, gospodyń, sekretarek itp.).

Największą niespodzianką dla mnie były jednak wiersze "rodzinne", opisujące losy i osoby z kręgu tych najbliższych. To autentyczne historie (ciekawe, w większości jednak dramatyczne) opisane bez przywoływania "literackiego bagażu motywów i form" - zachwycają. Jak choćby "Wypominki. Tato" czy rewelacyjny "Durnowata" poświęcony babci Hani, z przytoczeniem w monologu gwary lwowskiej:
"ta ty czegóż przykucnęła pod kominem
dońcu ridna, babci dziewczynko."

Autorka postarała się nadać wydaniu odpowiednią rangę. Książka zawierająca sto wierszy (po pięćdziesiąt w części "Śpiewam" - teksty rymowane, i "Milczę" - wiersze białe), ma twardą oprawę (okładka brulionowa), wewnątrz cztery wklejki z kolorowymi akwarelami pejzaży (malarstwo: Beata Polakowska). Wygląda to trochę, jakby debiut miał stać się "opera omnia" i "finalis opus". Ale to byłaby szkoda. Przed poetką jeszcze wiele pracy przy pisaniu, doskonaleniu pióra (a także dokonywaniu trafnych wyborów wierszy do prezentacji; w tym aspekcie wypada odwołać się do tezy, że małe nie jest wrogiem lepszego).

Warto wydać symboliczną "dychę" (26 zeta - jak precyzuje Autorka) na tę księgę piosenek i wierszy. Polecam.

Bogdan Zdanowicz


-----------
* "Śpiewam bo muszę" to zapożyczony tytuł z tekstu A. Osieckiej - piosenki w wykonaniu "Skaldów".
** - z tomu wierszy: Jolanta Zarębska "Śpiewam i milczę", wyd. Miniatura, Kraków 2012, stron 112.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Natuskaa    "(...) To, co długo dojrzewa, bywa śmieszne i niedocenione (...)".     Rozumiem, że masz na myśli innych ludzi. Bo na podstawie już tylko "Późnego owocu" można wysnuć wniosek, że owoce adojrzałe bynajmniej Cię śmieszą.     Pozdrowienia. ;))*    
    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież, także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Leakey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby.       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
    • @Florian Konrad To żebractwo poetyckie, które błaga o przyjęcie, dopomina się o miejsce w czyimś wnętrzu. Jednak jest w tym prośbieniu siła języka i humor, dzięki czemu to nie poniżenie, lecz autentyczna, godna prośba. To żebranie z honorem - pokazuje wrażliwość i odwagę ujawnienia się.   Twoje słowa przypominają, że można być nieodspajalnym  (ładny neologizm) prawdziwym i trwałym. Ta pokora nie umniejsza, lecz dodaje blasku.      
    • @UtratabezStraty Nie chcę tłumaczyć wiersza, bo wtedy zamykam drzwi do innych pokoi czy światów. Czasem czytelnik zobaczy więcej niż autor - i to też jest fascynujące, szczególnie w poezji.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...