Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

U Ciebie jak zwykle barwnie, interesująco i ciepło, Sylwestrze :) Podoba mi się ten wiersz, szczególnie, że temat jest mi bliski i wyjątkowo ciekawy.

Las - ciemny, tajemniczy, a jednocześnie spokojny, chroni przed betonową dżunglą. Myślę sobie, że ludzie mogliby się wiele nauczyć od natury, gdyby tylko chcieli.

Ech, zgrabnie napisane, na wesoło... pozdrawiam z plusem :)

Opublikowano

Sylwek, temat, sama opowiastka tak poprowadzona, że dzieciaki
i nie tylko chyba one, będą miały frajdę czytając to mrowisko.
Fajna przesłanie, bo skoro gość, powinien uszanować miejsce, gdzie
przebywa, a tym samym.. powinien dbać o las.
Pozdrawiam... :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no cóż, marzę o tym żeby moje wiersze 'dla dzieci' docierały do najmłodszych, więc już jestem Ci wdzięczny choćby za samą próbę zaserwowania 'mrowiska' wnuczkowi, nawet jeśli się nie uda :), a jeśli, przypadkiem by mu się spodobało, to będzie takich wierszyków więcej :), zapraszam :)
kłaniam się :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


frajda w czytaniu poezji jest jednym z najważniejszych czynników :), więc jeśli tak piszesz, to się bardzo cieszę :)
masz rację, powinien dbać, a chociaż przynajmniej nie szkodzić, a jak jest, to pewnie sama dobrze wiesz, ale zdarzają się też wyjątkowi goście, którzy chociaż swoje śmieci zabierają ze sobą.
pozdrawiam :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Żołnierze armii mrówek są ślepe i komunikują się wyłącznie dotykiem i węchem. Na szlaku każda ostatnia mrówka pozostawia specyficzne informacje dla następnej. Jeśli coś, np. substancja chemiczna, identyfikuje się składowo z tymi wyzwalanymi przez mrówki, ruch owadów zapętla się w skażonym miejscu.
Będą tak iść w kółko aż do śmierci, chyba że znów coś zakłóci to błędne koło, albo odnajdą swój własny zapach.
Podobne substancje, powodujące młyn mrówek mogą wydzielać też inne zwierzęta. To niejako jad wabiący.
Naukowcy odkryli , że to samo dzieje się z mrówkami w zamkniętej przestrzeni, gdzie dochodzi do ruchu zwrotnego na ich własny zapach.
Największy taki wir miał 1200m, zajmował mrówkom 2 godz marszu w pojedynczym obejściu.

Przepraszam, że tak nasmęciłam pod Twoim wierszem, ale akurat to zjawisko mi przypomniał.
Pod wieloma względami stawiałam wyżej społeczność mrówek od ludzkiej. W dzieciństwie nawet chciałam być mrówką i coś mi chyba z tego zostało, bo niektórzy zarzucają mi pracoholizm :))))


Pozdrawiam
:)

PS. Ciekawe jest też zjawisko zombie wśród mrówek, ale to już inna bajka
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Żołnierze armii mrówek są ślepe i komunikują się wyłącznie dotykiem i węchem. Na szlaku każda ostatnia mrówka pozostawia specyficzne informacje dla następnej. Jeśli coś, np. substancja chemiczna, identyfikuje się składowo z tymi wyzwalanymi przez mrówki, ruch owadów zapętla się w skażonym miejscu.
Będą tak iść w kółko aż do śmierci, chyba że znów coś zakłóci to błędne koło, albo odnajdą swój własny zapach.
Podobne substancje, powodujące młyn mrówek mogą wydzielać też inne zwierzęta. To niejako jad wabiący.
Naukowcy odkryli , że to samo dzieje się z mrówkami w zamkniętej przestrzeni, gdzie dochodzi do ruchu zwrotnego na ich własny zapach.
Największy taki wir miał 1200m, zajmował mrówkom 2 godz marszu w pojedynczym obejściu.

Przepraszam, że tak nasmęciłam pod Twoim wierszem, ale akurat to zjawisko mi przypomniał.
Pod wieloma względami stawiałam wyżej społeczność mrówek od ludzkiej. W dzieciństwie nawet chciałam być mrówką i coś mi chyba z tego zostało, bo niektórzy zarzucają mi pracoholizm :))))


Pozdrawiam
:)

PS. Ciekawe jest też zjawisko zombie wśród mrówek, ale to już inna bajka

to żadne smęcenie :). zaimponowałaś mi wiedzą o mrówczym świecie.
dziękuję za wyczerpującą odpowiedź i pozdrawiam :)
do poczytania :)

Opublikowano

Ładny wierszyk i uczący szacunku dla pracy ludzi i zwierząt.
Tylko mam jedna uwagę, jak to ja:
"Będą mrówki w [u]pięknym[/u] lesie,
[u]piękny[/u] pałac miały."
Powtórzenie w zbyt bliskim sąsiedztwie. :-)
Pozdrawiam wiosennie.

  • 8 lat później...
Gość Franek K
Opublikowano

Bardzo fajny wierszyk. Widzę, że o nim zapomniałeś i nie skorzystałeś z rady Oxyvii, a szkoda.

 

Pozdrawiam. F.K.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

O! Nie, nie zapomniałem :), ale dzięki za "odkurzenie" :). Co do uwagi, to nie zmieniłem bo... jakoś tak mi się podoba ten "piękny pałac w pięknymlesie" :D. Nie wiem, może jestem w błędzie - przemyślę :).

Pozdrawiam :)

 

 

P.S:

@Franek K, tak mi jeszcze przyszło... Piękno nie śmieci, w lesie nigdy go za wiele ;).

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ciągle gubię jakieś oczka, w rękach sweter życia plotę. Plączę nitki, kolor wkładam. Póki żyję - mam robotę. Idealne to to nie jest, porównuję wizję z szlaczkiem; jak pijana czasem biegnę, śmieję się, a potem płaczę. Z każdej strony coś wystaje, rękaw krótki, poła świeci. Kawał swetra plotę mamo i okrywam nimi dzieci. Z modą nie mam nic wspólnego, spod maszyny nie wypadłam. Samoróbka - tu mi bliżej - o mym życiu - taka prawda. Wolę myśleć - samorodek :D - bez przepisu i bez planu, los ugniatał i naciskał. Jestem sama sobie panem.
    • @huzarc poezja którą kocham męską mięsistą bez kompromisów. Wiersz bardzo przypadł mi do gustu. 
    • @Marek.zak1 Marku tak to prawda ja np dowiedziałem się od żony że ma cellulitis wcześniej nie wiedziałem co to jest i go nie widziałem

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zawsze twierdziłem że polskie kobiety są najpiękniejsze na świecie. I naprawdę nie ma brzydkich kobiet dla zakochanych facetów. Wiem co mówię. 
    • @AmberDziękuję Ci. Pozdrawiam serdecznie. 
    • - Komendancie! - Jegora przeszyło déjà vu.   Tym razem Jegor zbudził się wiele raźniej, wiedział też od początku, że przemawia do niego Bartłomiej. Skołował się jednak, gdy rozejżał się wokół. Byli w obozie przy wraku, było już południe. Wokół niego leżało kilka ciał, to byli wyznaczeni przez niego wartownicy, leżał tam też Ekim. Zwrócił pytający wzrok na Bartłomieja.    - Rano znaleźliśmy was nieprzytomnych. Powróciliśmy do obozu, nosząc was na zmianę, uff, to nie było łatwe, jeszcze z uzbrojeniem i bagażem… Nikt inny się póki co nie wybudził, ale skoro Komendant dał radę, to jest nadzieja na…    -  Nie. Wątpię, że dadzą radę. Mi ktoś w tym pomógł… chyba… Nie pamiętam już. Jak sytuacja w obozie?   - Woda jest na wyczerpaniu, starczy nam do jutrzejszego ranka. Pochód i ciągła praca w tartaku skutecznie wysuszyły nasze zapasy.   - W takim razie nie ma co zwlekać, ruszamy znów do miasta. Nie mamy wyjścia, cokolwiek na nas w tej puszczy czycha, dorwie nas tak czy siak. Weźmiemy kilka pustych beczek, ile ich mamy? Osiem? Biorę trzydziestu dwóch ludzi, jedna beczka na dwie osoby, reszta na straży, w drodze powrotnej się wymienią rolami, ja poprowadzę jako nawigator. Ty Bartłomieju zostań i pilnuj obozu, wrócimy jeszcze przed północą.   - Trzydziestu dwóch ludzi? To trzecia część tego ilu nam zostało… A jeśli odjąć tych, co jeszcze kurują się na statku, to prawie połowa. Damy radę się obronić, jeśli wybudzą się i ruszą na nas Sepentrionowie?   - Nie wybudzą się, a nawet jeśli, to słuchaj mnie teraz uważnie, mam plan jak zapobiec rzezi. Zrób to jak tylko wyruszę z moją ekipą.   Przygotowania nie trwały długo, gdyż nie było czasu do zmarnowania. Grupa wyposażyła się tylko w sztylety i ruszyła w stronę ruin miasta. Beczki ciążyły im, dłonie drętwiały, lecz Jegor nie zezwalał na postój. Zatrzymali się dopiero w połowie drogi, gdy wycieńczeni rozbitkowie opadli już kompletnie z sił, wtedy nastąpiła pierwsza zamiana. Do miasta dotarli zanim jeszcze zaczęło się ściemniać, mimo to, na ulicach pod listowiem panował półmrok, nikt bowiem nie nakręcił mechanizmu na wieży. Pochód był więc naprawdę błyskawiczny. Rozstawili się kręgiem wokół studni. Mosiężny kołowrót trzeba było nieco rozruszać, do jego operowania potrzebne były cztery osoby, każda więc czwórka pokolei napełniała swoją beczkę. Tyle dobrego, że przy całym trudzie w poruszeniu maszyną, nagroda była współmierna do wysiłku. By zalać beczkę w pełni, potrzebne było zaledwie jedno wiadro. Gdy je wciągnięto, wszyscy pojęli czemu kołowrót pracuje z taką trudnością, było doprawdy przeogromne!   Podczas gdy jego towarzysze zajmowali się uzupełnianiem zapasów, Jegor wywędrował w głąb metropolii. Odwiedził budynek, w którego izbie znajdował się fresk królowej Melinoë, to bez wątpienia jej twarz widział w majakach, nieopodal obozu Sepentrionów. Bezskutecznie próbował wgryźć się w arkana wyryte na ścianie, bariera językowa była nie do przeskoczenia. Zauważył jednak szczegół, który ówcześnie był przeoczył tuż przed śmiercią Heinrocha. W rogu, przy suficie pomieszczenia wisiało pod kątem małe, krągłe lustereczko. Było zbyt małe, by można się było w nim przejrzeć, zdawało się też być uformowane na wzór soczewki skupiającej. Ataman rozejrzał się jeszcze po ppmieszczeniu, w poszukiwaniu poszlak, które dalej mogły się gdzieś w okolicy skrywać. Okazało się, iż w rogu przeciwnym do lustereczka, ciągnie nię przez podłogę mała szczelina. Wyglądała ona jak drobny tunel, ciągnący się do ukrytego pod podłogą pomieszczenia. Jegor przebadał wszędy izbę, próbował naciskać dłońmi na ściany, obmacywał na pozór dziwnie wyglądające, umieszczone w murach cegły. Nic nie dawało skutku. Przegrzebał jednak jeszcze trochę fragmentów potrzaskanych mebli. Okazało się, iż pod jedną ze stert dech, które niegdyś były wystawnym szeregiek półek, ukrywał się postrzępiony właz, za którym ciągnęły się schody do ziejącej czernią piwnicy. Jegor na szybko wykonał z pęku spróchniałych desek i kawałka tkaniny oderwanej od swej koszuli, prowizoryczne łuczywo, skrzesił krzemieniem ognia i ruszył w głąb ukrytego pomieszczenia. Kamienne stopnie schodów utrzymały się w zadowalającej kondycji, mimo to Jegor zachiwał ostrożność przy schodzeniu. Łuczywo dawało światło o znikomym zasięgu, z oddali mieniły się tylko składowane w podziemnych, dziurawych skrzyniach stosty kolorowych klejnotów, trzymał więc się kurczowo ścian pomieszczenia. Zdawało się być ono podobnej wielkości, co jego górny odpowiednik. Dotarł w końcu do kolejnego przejawu technicznego geniuszu starożytnych budowniczych. Mianowicie rój ogromnych zwierciadeł wisiaj przed jego oczami, na mosiężnych stelarzach. Zwierciadła zapewniały dyskrerny pogląd, na wnętrze budynku i jego otoczenie. Był to cały system luster, o nie mniejszej zawiłości, niż soczewkowy mechanizm z wieży. Tu również znajdowało się kilka mosiężnych korb, po których przekręceniu zmieniał się obraz widoczny w zwierciadle. W ten sposób przesiasujący tu urzędnik mógł mieć wgląd na cały rozległy krąg miasta. Jegor testował po kolei różne ustawienia obrazu, w pewnym momencie natrafił na widok, którego nie kojarzył ze swoich wędrówek między alejkami. Był to ziemny lejek ze sporawym budynkiem na jego dnie. Jeden z obrazów ukazał mu również mosiężną bramę, nie tą jednak, którą tu wszedł, ta była zamknięta. Ataman dostał więc w ręce dodatkowe loszlaki, które mogły pomóc w rozwiązaniu zagadki miasta. Wracając na plac główny, zobaczył, że jego podkomendni kończą już wypełniać beczki.    - Gdy już skończycie, ruszcie do obozu beze, ja chcę się jeszcze trochę rozejrzeć po mieście. Tu jest mój kompas, dam radę wrócić bez niego. Pod żadnym pozorem mnie nie szukajcie.    Po tych słowach podążył ulicą, prowadzącą na południe. Była to prawdopodobnie główna aleja, ciągnęła się od północnej bramy, przez główny plac, aż do, jak się za chwilę miało okazać, bramy południowej. Mosiężne wrota były zaryglowane, Jegor posiłował się z nimi. Jego siła ponownie okazała się być większa od upartości rygla, brama więc staneła otworem. Za nią ciągnęły się ślady zanikającej już starożytnej, kamiennej ścieżki. Przez większość drogi trakt ten prowadził Jegora w linii prostej, u schyłku zaczął się z wolna zwijać w schodzącą w dół kotliny spiralę. Drzewa drastycznie się przerzedziły, na dnie dnie kotliny nie było już ich wcale, trudno było się też doszukać kęp traw. Zerknąwszy w niebo, Jegor ustalił, iż wieczór chyli się ku końcowi, towarzysze powinni zostawić go daleko w tyle. Tej nocy była pełnia, Księżyc wisiał w całej swej okazałości. W kotlinie, w miejscu drzew, wznosiło się coś innego. Było to nic innego jak ponure cmentarzysko starożytnych. Na jego środku wzniesione zostało mauzoleum, stylem architektury przypominało ono gmachy wzniesione w sercu miasta, bogate więc było w rozmaite zdobienia. Bez wątpienia był to grobowiec spoczywających monarchiń. Wnętrze mauzoleum wypełnione było w całości ciemnością. Liczne pajęczyny zdobiły każdy kąt licznych pomieszczeń, a pośrodku każdego z nich umiejscowione były sarkofagi, a na nich wyryte starożytnym pismem imiona władczyń. Pod tymi kamiennymi płytami spoczywały członkinie długiej dynastii, władającej miastem przez jeszcze dłuższe wieki. U schyłku korytarza, znajdowała się komnata, której wejście zasunięte było kamiennym blokiem. Jegor domyślił się, iż napis na szczycie zabarykadowanego przejścia musiał brzmieć Melinoë. Czerń omiotła szczelinę wejścia do mauzoleum, na zewnątrz panowała już noc. Tylko nikły snop srebrzystego światła rozpraszał się wewnątrz, pozwalając dostrzec choć kontury pomieszczeń. Po stopach Jegora przewiał chłód, uchylił wzrok, między szparami kamiennego bloku przeciskała się sinawa mgła. Wiła się jak zwierzę w konwulsji, po czym jej wicie splątywały się ze sobą, tworząc coraz większe kłęby.    - Welesie… coś ty wpuścił do Ludzkiego Świata - wymamrotał do siebie pod nosem.   Rzucił się biegiem ku wyjściu. Nie oglądał się, bowiem za plecami znów słyszał ten przeraźliwie łagodny śpiew, tak groteskowy w obliczu grozy, jaka panowała wokół. Starał się nie baczyć na niego, skupiał się na wsłuchiwaniu w chaotyczny stukot, jaki wywoływały podczas biegu jego buty. Dyszał jak człowiek walczący o własne życie, bo uświadomił sobie, że ma to właśnie miejsce. Echo jego sapania wracało do jego uszu, choć nie był już pewien, czy dech był rzeczywiście jego, nie znalazł w sobie odwagi, by sprawdzić, czy to ktoś inny dyszy mu na kark. Echo zamilkło, gdy wybiegł z budynku, on jednak dyszał dalej, nie zatrzymując się, wspinając na coraz wyższe kręgi spirali. Wtedy to zwrócił głowę na nekropolię, była tam ta kobieta z fresku, ta, która nawiedziła go pod obozem Sepentrionów. Przyspieszył biegu, gdy nikczemna postać wyzbyła się swojej ludzkiej formy i stopniowo waporyzowała. Sina chmura wspinała się na skróty, po zboczu, przecinając w poprzek kręgi spirali. Pojął wtedy, że ludzka jest tylko jej powłoka, natomiast wewnątrz czyhało bluźniercze wynaturzenie. Jegor był już na szczycie, biegł ile sił w nogach, czasem potykał się o wystające z drogi kamienie, lecz w adrenalinie szybko łapał na powrót równowagę. Gdy przebiegał przez bramę, nawet jej nie próbował za sobą zaryglować, wiedział, że kobieta przeniknie przez nią pod postacią mgły. Wpędził między zabudowania, próbował zgubić pościg między zawiłymi alejami, było to jednak bezskuteczne. Mgła wciąż i wciąż podążała za nim. W pewnym momencie upiorna postać zmaterializowała się przed nim. Jegor wyhamował gwałtownie nogami, upadł na ziemię, próbując zawrócić. Wpatrywał się w królową miasta tylko przez ułamek sekundy, jej diadem przywodził mu kształtem księżycowy sierp. Zza uchylonych z lekka warg, nieśmiało wyglądały błyszczące alabastrem kły, ponętny uśmiech obnażył ich niespotykaną wśród rodzaju ludzkiego długość. Wtedy dotarło do niego echo słów, jakie usłyszał z ust sennego przewodnika.    - Na Welesa, ja się tu przecie z wąpierzem mierzę! - powiedział do siebie w myślach - Podobni sobie mogą się przemóc, wiem co już muszę zrobić.   Porwał się z ziemi i mknął ku głównej alei. Wypadł przez północną bramę, biegł dalej w kierunku, na który prosto się ona otwierała. Do wieży na skarpie.   Mgła sunęła, lejąc się między pniami. Jegor zaczął już utykać ze zmęczenia, gdy przed jego twarzą pojawiła się ociemniała, szara ściana skarpy. Wicie mgły gładziły go już po kostkach, a on wykorzystywał każdy rąbek pozostałej w ciele siły, by tylko dotrzeć do kresu swego planu. Teraz mógł swobodniej biec, miał do dyspozycji kilka metrów bez roślinnej szerokości. Gdy ściana uchyliła się już dla niego wystarczająco, dał susa, łapiąc się dłońmi kamienistej krawędzi, zabujał się, wykorzystując ciężar własnego ciała i wturlał się na podwyższenie. Wystrzelił jak z napiętej cięciwy, gdy jego ciało przestało się obracać na trawie. Próbował zaoszczędzić sobie w ten sposób jak najwięcej siły i zwiększyć dystans między sobą a mgłą. Na niewiele to się zdało, mgła szybko nadrobiła dystans, wspinając się bez wysiłku po skalnej ścianie.   Wieża odcinała się na tle srebrzystej poświaty pełni księżycowej. Jegor przeskakiwał ze stopnia na stopień schodów, mgła sunęła za nim. Atramentowa ciemność wypełniała wnętrze wieżowego walca, Jegor tak naprawdę, dzięki instynktowi i dobrej pamięci uniknął ogromnej szpary w schodach. Mgła natomiast nie zwróciła na szczelinę najmniejszej uwagi, sunęła dalej za Halyjczykiem. Ataman wbiegł już na taras, obszedł go i prężnie pokonał szczeble drabiny. Stanął w izbie, próbował przypomnieć sobie instrukcje, jakie objaśniał mu profesor Heinrich kilka dni temu. Kręcił jedną, drugą korbą dla pewności, na to już nie było jednak czasu, mgła wlewała się do izby. Jegor więc postawił na desperacki krok, wybił szybę jednego z okien i usiadł na ramie. Wspinał się na dach, gdy mackowate członki mgły oplatały jego łydkę. Wyrwał się ostatkiem sił i stanął pod zwierciadłem, a przed atamanem wyłoniła się postać kobiety, bladej królowej Melinoë. Krok po kroku wąpierzyca zbliżała się do mężczyzny. Wtedy też wiatr się rychło wzmógł, a z niebios poczęły niemrawo opadać krople deszczu z zasłaniających powoli coraz większą połać nieba chmur, Jegor nie mógł dłużej zwlekać. I gdyby ktoś widział teraz to wszystko, mógłby pomyśleć, że to już dla atamana koniec, tak jednak nie było. Ataman chwycił za krawędzie sterczącego na czubku wieży zwierciadła i obrócił jego paszczę wprost na ciało upiorzycy. W izbie z mosiężnym cylindrem zdążył skoordynować jedynie soczewkę, teraz jednak zwierciadło w jego rozwartych ramionach raziło Melinoë niczym innym, jak zogniskowanymi promieniami Słońca, którymi karmił się Księżyc, tak jak wąpierz, który karmi się ludzką żywotnością.    Okropny, nieludzki syk dotarł do uszu Jegora, ciało upiornej królowej oplatywały coraz gęstsze języki żywego ognia. Wypadła poza krawędź dachu wieży, i niczym rzucona w przepaść pochodnia, ulatywała w czarną otchłań. Gdy jej ciało legło w rosnące u stóp wieży źdźbła trawy, rozproszyło się w popiół. Został po niej tylko złoty diadem z platynowym zdobieniem w kształcie księżyca.   Jegor powrócił do izby wymęczony jak po tygodniach wiosłowania. Złożył się pod ścianą i zasnął, tym razem spokojny, że rankiem się rozbudzi. Niebo zaczęło się na powrót rozpogadzać.   Powrócił przed południem do obozu. Zastał go w radosnym gwarze, wszyscy koili pragnienie świeżo uzupełnioną wodą. Ku radości Jegora, w całym tym tłoku plątał się też Ekim, rozpromieniony po długim śnie. Gdy rozbitkowie spostrzegli atamana, wznieśli huczny okrzyk.   - Gdzie byłeś Komendancie? - krzyczał Bartłomiej - Całą noc czekaliśmy w zniecierpliwieniu, jeszcze te błyski na wieży. Myśleliśmy, że będzie burza, ale się wtem się rozpogodziło.   - Daj odpocząć, wkrótce wszystkim opowiem. Czy zrobiłeś wszystko to, co ci kazałem przed wyprawą?   - Tak jest, wszystko zgodnie z instrukcjami.   - Na Tengri! Cóż to takiego? Ominęło mnie coś? - wtrącił się w rozmowę Ekim.   - Chodźmy na statek - zaproponował Jegor - wszystko się tam wyjaśni.   Podpłynęli do galery tratewką, wspięli się po drabinie, ciągnącej się po bakburcie. Remonty na statku jeszcze nie ruszyły, w całym tym zawirowaniu przygotowano do niego dopiero małą garstkę materiałów. Część rannych zdążyła się już wykurować, pozostałych przeniesiono na plażę. Jegor, Bartłomiej i Ekim zeszli pod pokład. To co tam znaleźli wprawiło Ekima w niemałą konsternację. Bowiem do ław, przy wiosłach, przykuci byli zdradzieccy Sepentrionowie, z pułkownikiem Michaiłem Zajcewem na czele, którzy dopiero co się wybudzili i byli w nie mniejszym szoku niż Ekim.    - Co to ma wszystko znaczyć?! - wrzeszczał zachlapujący podłogę śliną Zajcew.   - Jak to co? Za zdradę należy się kara. Brakuje nam ludzi, a potrzebujemy, by ktoś wprawiał galerę w ruch. Powiosłujecie sobie trochę, tylko w przeciwieństwie do nas, wbrew własnej woli - i Jegor po tych słowach zalał Sepentrionów gromkim śmiechem.   * * *   Dwa tygodnie później, reszta rannych doszła już do zdrowia i prace nad odrestaurowaniem galery szły pełną parą. Ogromna część materiałów była już gotowa, należało je już tylko umieścić w odpowiednich miejscach. Szczęściem zdolności budownicze Halyjczyków przeskoczyły oczekiwania Ekima, temu po kolejnych dwóch tygodniach wspólnej i dobrze zorganizowanej pracy galera była już gotowa. Wyrobili się na dzień przed pełnią, mieli więc wolną dobę poświęconą na świętowanie. W tym czasie też zaniesiono na pokład skarby z ruin miasta. W wieczór odpłynięcia, Ekim wraz z Jegorem wyruszyli do wieży na skarpie. Ekim był urodzonym matematykiem, temu nie miał problemu z ustawieniem soczewki i zwierciadła tak, by uchwyciło promień uciekającego Księżyca z pewnym opóźnieniem. Gdy powrócili na plażę, ciemność zapadła, a dno otaczających wyspę wód poczęło fosforyzować na mieliznach. Zwodowali statek tam, gdzie wciąż panowała ciemność i podążali dalej, wiosłując wzdłuż atramentowego szlaku. Po nieco ponad miesiącu, byli nareszcie wolni.   Gdy dotarli już do stepowych brzegów, rozładowali skarby i sprzedali łajbę, wraz z Sepentriońską załogą, z powrotem w buduńskie ręce. W tawernie dowiedzieli się, która to wyspa uwięziła ich w swe sidła. Zwała się ona Wyspą Burzową, nazwę zawdzięczała nader często panującym wokół niej sztormom. Żeglarze Morza Wewnętrznego opowiadali o niej niestworzone legendy, większość jednak opiewała, iż nikt nigdy jeszcze z tej wyspy nie powrócił. Wyspa była przez wieki omijana z dala, choć nierzadko się zdarzało, iż sztormy chwytały nieuważne statki i spychały je ku okolicznym skałom. Po tym jak załoga Jegora Wyspę Burzową opuściła, częstotliwość sztormów w tamtej części morza drastycznie spadła. Lęk przed wyspą jednak pozostał.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...