Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

krążą słowa
polują na siebie
w próżni bez przerwy

zobaczymy co wyniknie

równina wydeptana jak księga
jak kamień wbity milowy słup
nadchodzi on

pluje na nią depcze
znudził się rozprzestrzenianiem słów
słychać zatrzymuje na horyzoncie

układa za widnokręgiem
zmęczone nogi
ręce

śpi
wstaje
silny od początku

unosi
patrzy uważnie
czy nie widział go człowiek

Opublikowano

Widział Go Autor. I poniósł Jego chwilową niedyspozycję wśród ludzi...
[quote]jak kamień wbity milowy słup
nadchodzi Bóg


Zaznaczony rym trochę mi przeszkodził.
[quote]pluje na nią depcze
zmęczył sie [u]rozprzestrzenianiem wielkich słów[/u]
słychać zatrzymuje się na horyzoncie
Podkreślony wers trochę mną zawahał. Jakby zbyt dosłowny przekaz...

Pozdrawiam - E.
Opublikowano

> Elea

- przywidziałem... Go i poniosłem Jego chwilową niedyspozycję wśród ludzi... zgadza się.
- jak to ze słupami , przeszkadzają , ale co robić , ten akurat już wbity...
- chodziło o rozsunięcie przestrzeni... w słowach... tak bym wyraził...

dzięki za spostrzeżenia Ran

Opublikowano

> Marek Konarski

' Wersy wysławiają się i przylegają do siebie, z wyraźnym wysiłkiem '
. --------------------------------------------------


- tego się będę trzymał, niech wysławiają się i niech przylegaja , a jutro bez wysiłku
i zobaczymy co z tego wyniknie...

pozdrawiam krytyka od zarzutów o strzałach z armaty ciężkiego patosu...

R

ps. rozumiemy się , że bez tego nie ma postępu... ( doceniajmy też proste przepisy.)

Opublikowano

nadchodzi Bóg

pluje na nią depcze
zmęczył sie rozprzestrzenianiem wielkich słów
słychać zatrzymuje się na horyzoncie

Jeżeli nawet Boga zmęczyło rozprzestrzenianie, to cóż powiedzieć o autorze... ;)

Wyjątkowe paskudztwo.
Kosz.

Opublikowano

krążą słowa
polują na siebie
bez przerwy

zobaczymy co z tego wyniknie

równina wydeptana jak Księga
kamień nadchodzi Bóg

pluje na nią depcze
wielkich słów
słychać zatrzymanie na horyzoncie

układa plecy wielkie
zmęczone nogi
ręce

śpi aż nie skończy by wstać
silny od początku

unosi się prostuje czujnie
patrzy wkoło uważnie
tak se pozwoliłem, bo ciut przegadany był, pozdrawiam

Opublikowano

- fakycznie ! trochę się przestrzeń skurczyła... ale trzeba by w nowej wersji,
pomyśleć chyba raz jeszcze o wersach:


'pluje na nią depcze
wielkich słów
słychać zatrzymanie na horyzoncie'



ps. dzięki za wgląd i fitness na tekście... Ran

Opublikowano

nie lubię w wierszach słowa "Bóg" - napisałabym "on"
duże litery mącą spokój...
i piszesz "zmęczył sie... wielkich słow" czy coś tak - to dobija...
w czwartej znów "wielkie"...
a potem "zmęczone nogi"...

prawdę mówiąc po kilku poprawkach byłoby o wiele ciekawiej i płynniej.

ale mnie tu nie było, ostatnio mam mało czasu.

serdecznie pozdrawiam - Jolka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena spoko, smacznego:)
    • @violetta daj spokój. nikogo nie szukam :)   też pójdę do restauracji. zjem stek z borowikami !
    • @Leszczym „To taka płynna medytacja!" Podobno najlepsze pomysły przychodzą gdzieś między drugim a trzecim piwem. Przed drugim - za mało odwagi. Po trzecim - za dużo pewności siebie i literówek. Poza tym to fakt - Hemingway pisał po whisky, Bukowski po wódce, więc dwa piwa to właściwie dieta pisarska! A ta agresja nad tekstem... znam to. Siedzisz, męczysz każde słowo, poprawiasz, wykreślasz, znowu wstawiasz, aż w końcu tekst się poddaje i umiera ze znużenia. A ty z nim. Pozdrawiam.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • @Migrena no niestety nie robię:) musisz sobie poszukać kogoś lepszego:)
    • Mój licznik żyć się wyczerpał. Musiałbym płacić słone sumy pieniędzy, by go nie tyle zregenerować co wzbudzić  w nim nikły płomyk nadziei. A fatum tylko na to czeka. By go stłumić w popiele. Spalić wszystkie próby wyjścia już na starcie. Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie. Obnażony i przegrany. Bez pewności w głosie. Siląc się na spokój. Snuć opowieści jak z najgorszego koszmaru. Dla uszu, które są nieczułe na ból jednostki. Zagubionej wśród labiryntu świata,  którego nie sposób rozgryźć,  będąc dzieckiem gotyckiej nocy, dekadenckiej, alkoholowo-lekowej samotni. Być nie duszą, nie ciałem  a tchnieniem jedynie grozy. Mroźnym powiewem, wśród wilgnych i ciemnych korytarzy domów. Porzuconych i kalekich już od upływu wieków.     O północy opuszczam bar  i chwiejnym krokiem idę przez środek ulicy, pustej już i grobowo wręcz cichej,  jak me serce. Bez emocji, których okazywać mi nie przystoi. Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu. Na jego wąskiej barierce nie muszę stawać  ani w prawdzie ani w kłamstwie. Przeciw sobie i bliźnim. Nie ma tu uszu, które nie potrafią zrozumieć, ani oczu które nie potrafią przestać oceniać. Jest tylko wezbrany nurt, zimnej jak trup. Zimowej rzeki. Niosącej w wirach kamyki i gałęzie  ku zatraceniu. Zapomniałbym w tej ostatniej minucie. Rozpiąłem gruby, wełniany, czarny płaszcz. Z malutkiej wewnętrznej kieszeni na piersi, wyjąłem nieduży skórzany portfel. Gotówkę i monety posłałem w nurt. Tak jakbym wrzucał drobne do fontanny. Nie muszę myśleć nad życzeniem. Ono się właśnie spełnia. Życzenie śmierci.      Drżącymi z zimna nie strachu palcami. Wyjąłem małe zawiniątko. Twoje zdjęcie. Urzekająco doskonałe. Jak portrety, które wyszły  spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni. Zatknąłem zdjęcie w szparze jednej ze śrub. Nie umiałbym skoczyć z Tobą. Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie  a może nie zwrócą uwagi. Przechodnie, kierowcy.  Ci wszyscy głupcy. Ślepcy. Nie skojarzą. Dopóki rzeka nie wyrzuci  wzdętego od rozkładu ciała. Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary. Lub zatrzyma się w lodowym zatorze,  pod konstrukcją kolejnego z mostów. Twarzą ku toni.     Może i Ty nieraz do tego czasu  jadąc tramwajem z uczelni  przez tłoczny most Anichkova. Tęsknym, zmęczonym wzrokiem,  spojrzysz w dół ku rzece. I wspomnisz czule tego przeklętego poetę, który nie zabiegał w życiu o nic  ponad Twe względy. Do diabła z rozsądkiem. Chciałabym wrócić do dni dawnych  i znów kochać i wybrać sercem. Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech. Wtem trup z trudem drgnął i oparł się o krę. Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół  obróciły go ku jezdni. Uniósł z wolna rękę  i machał aż czerwone cielsko tramwaju  nie zniknęło mu z oczu, skręcając ku kamienicom  na Newskim Prospekcie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...