Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

w moim domu nie było bryczki ani samochodu
były nogi i czas by zdążyć na siódmą siedem kilometrów do kościoła
i była nadzieja że buty tam dotrą zanim się rozlecą bo jeśli nie
to na boso po kocich łbach granitowej kostki
przez dwie godziny poprzedniej epoki

nie było prądu ani żyrandoli ojciec wcześniej rozpalał piec
z otwartych na przychylność losu na ramionach
przyniesionych bierwion by zaparzyć herbatę lipową
pachnącą latem wpatrując się w śnieg jak w morską latarnię
daleką od brzegu wiosny na którą się czekało przy świeczce
psując oczy czytaniem kolorowych powieści z sianem w tle

nie było telewizora za to dziadek ze słuchawkami na uszach
tak śmiesznie wyglądał że nieraz dostaliśmy lanie
za przerwaną audycję z radia Wolna Europa

prowadziliśmy swoje wojny między Ameryką i Rosją
zawzięcie kłócąc się o racje
jednak nigdy nie chodziło o kwestię zaspokojenia głodu
dzieliliśmy solidarnie kromkę chleba ze smalcem
a kiedy już dziadek siadał na przypiecku i uparcie powtarzał
niedopowiedziane będzie wojna spadały z sufitu cykady świerszczy
bombą na trampolinie nocy kołysał się pająk
jak strach na wróble z flaszką żytniówki pod pachą

tutaj napełniałem po brzegi wiadra dzieciństwa
w studni głębokiej jak smuga cienia bez kół ratunkowych i szalup
wsiąkając w ziemię kamieniem w wodę gdzie dziś umieram
najpiękniej jak umiem ziarenkiem piasku z plaży odległej
ciepłych półwyspów znanych od pierwszego zetknięcia z mapą

nie znam już szyfru do drzwi zamkniętych na nigdy
nie było prądu ale była radość dziś pozostał nie powiem że smutek
ale pustka której nie da się wypełnić
pod odkrytym dachem samochodu przez który widzę niebo
wśród kwiatów piołunu rumianów kaczeńców
i telewizorów gdzieś na widnokręgu

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wiersz świetny i świetlny choć nie jest pozbawiony kilku drobnych potknięć i tak np. w drugiej zwrotce w drugim wersie zrezygnowałabym z jednego "na".
Zabieram do ulubionych, a o pustce czytaj też u Michała Z.

Taki kawał wiersza, a nic się nie znudziłam.
Przeczytałam z przyjemnością.
Pozdrawiam :))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja też, co do formy -zachwyty i kołysanie
mam bardziej 1 grosz do treści:
taplanie się w przeszłości nie ma sensu. Taplasz się, a w tym właśnie czasie życie -może nawet całkiem przyjemne -umyka
pozdrawiam najserdeczniej
Opublikowano

bywa, że słowami nie poszerzamy, a zamazujemy obraz
nadmiar gubi prawdę przekazu
staram się uchronić istotę, choć wnikanie w każde porównanie zwodzi na manowce
unikałabym tak rozległych ozdobników
a wiersz mówi tak wiele
przekazuje pokłady miłości
prawdę o człowieku
przesłanie jest najpiękniejsza myślą tego utworu
to przesłanie zachowam w sobie
dziękuję

Seweryna

Opublikowano

przeczytałam jednym tchem , oczami wspomnień widziałam wszystko o czym pisałeś, bo częśc z nich to moje wspomnienia oj, plączą się, plączą, w radiu marki Tatry z uchem przy głosniku, mój wujek słuchał Wolnej Europy, ten sygnał zabrzmiał mi w uszach...
Dzięki Januszu za wyłuskanie tych wspom,nień:)) zabieram oczywiście
szkoda, że nie ma opcji 'lubię'- do facebooka:))))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Wieczór. Jezioro zapina horyzont ostatnim promieniem światła. Słońce – spóźniony kochanek – tonie w jedwabnej, szepczącej trzcinie. Cisza. Nie pusta. To język pragnienia natury. W niej każde ich tchnienie. Woda milczy Ale to milczenie drży – jak skóra świata przed pieszczotą dłoni. Oni. Bez imion. Miłość nie potrzebuje dźwięku. Spleceni, jakby czas tkany był z ich oddechów, jakby każdy gest, każda ścieżka - prowadziła do tej chwili, czekał zapisany w niebie. A jednak – w ich spojrzeniach cień. Dotyk losu. Świat szepcze kruchą pieśń przemijania. Ich pocałunki – ciepło ciał i drżenie warg, symfonia żywiołów: ogień i wilgoć, wieczny alfabet istnienia. Nie całują się. Oni się stwarzają. Jezioro patrzy: nieme. Wierne. Rozświetlone – bez końca Brzeg milczy, lecz to milczenie kłania się Przedwieczności – ciszą bezmierną.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      xd   Agatko,  Jeśli zametkowałaś twórczość w gatunku haibun, to utwór powinien chociaż stać niedaleko tego gatunku.  Nie czepiam się detali, tylko podstaw.  Proza + haiku. Tylko tyle.   Przecież nikt nie każe pisać ci pod Pulitzera, ale błagam szanujmy gatunki literackie. Bo za moment ktoś posunie się dalej i zrobi się bałagan.   Nie chciałam cię urazić, ale nie mogłam przejść obojętnie, bo ktoś weźmie przykład i zacznie rworzyć potworki.   Świat na zewnątrz zapiepapier, ale tu, w świecie literatury, są pewne ramy, z których całkowicie wyjść nie można.   Jest mi smutno i przykro. I proszę o zlikwidację lajka :(   Jaka wojna? O co chodzi? Nieważne. Jak zlikwidujesz lajka usunę wpis. I będzie ok.  
    • OBŁĘD Było to w miejscu, które nie znało już światła. Nie dlatego, że słońce przestało wschodzić — po prostu nikt nie miał już siły otwierać okien. Stary dom przy końcu ulicy Węgla. Numer zatarty, szyld wykrzywiony, kamień brunatny od upływu czasu. Mówiło się, że mieszka tam człowiek, ale nie było go widać. Tylko czasem, o trzeciej nad ranem, gdy miasto już nie śniło, ale jęczało, słyszano śmiech. Taki, który nie miał ust. Na początku Tomasz sądził, że to przemęczenie. Delikatne rozjeżdżanie się myśli — jakby alfabet nagle stracił przyczepność. Niektóre słowa przestawały znaczyć. Inne zaczynały znaczyć zbyt wiele. Obłęd. Nie jako diagnoza. Jako klimat. Jak wilgoć, która nie schnie. Jak szczelina w głowie, przez którą coś się sączy. Myśli, sens, imię. Tomasz tego nie nazywał. Jeszcze. Myślał, że to stres. Że umysł się przegina, ale wraca. Ale tym razem nie wrócił. Myśli się skracały. Potem rozciągały. Potem wracały. Ale inne. Jakby coś przeszło przez niego. Jak ciecz, która zapomniała, po co była. Zaczęło mu się wydawać, że obłęd się sączy. Jak światło, które leje się z głowy. Nie świeci — wycieka. Nie ogrzewa — zostawia ślad. W środku zrobiło się chłodno. Jakby ktoś otworzył okno, a za nim nie było świata. Dwie kromki chleba z masłem. Rano. Jakby codzienność próbowała się jeszcze trzymać formy. Ale masło smakowało jak kurz. A chleb — jak tynk z sufitu. Rozmowa z lekarzem — — Tomaszu, czy wiesz, gdzie jesteś? Światło lampy tliło się w aluminiowych szwach. Głos lekarza był suchy. Jak zapis. — W środku — powiedział Tomasz. — Ale we mnie ktoś patrzy. — Kto? Nie odpowiedział. — Co widzisz, gdy zamykasz oczy? — Lustro. Ale od środka. — Czasem słyszę słowo, którego nie znam. „Szuriel.” Powtarzam je, żeby nie przestało istnieć. Albo żeby ono jeszcze istniało, póki je powtarzam. — Słyszysz głosy? — Słyszę intencje. Zanim się staną. Jakby ktoś myślał za mnie, ale używał moich słów. Lekarz zapisał coś na kartce, która nie miała znaczenia. Zanim jeszcze wszystko zaczęło szumieć — pamiętał zapach sierści psa po deszczu. Miał na imię Maks. Gdy Tomasz płakał, pies układał się przy jego nodze, nie pytając, nie oceniając. Tamto ciepło miało gęstość. Teraz zostało tylko echo temperatury. Piwnica z cegły. Cień nie odbijał tam światła. Światło się tam bało. Tam Tomasz pisał — ręką, paznokciem, zębami. Nie po to, żeby coś przekazać. Raczej, żeby trzymać się znaczeń, które jeszcze nie wyparowały. Na ścianie pojawiło się zdanie, które powtarzał bezgłośnie, jakby chciał się nim zamknąć: Rana w głowie nie boli. Ale przez nią coś patrzy. Nie wiedział, co to znaczy. Ale wiedział, że to prawda. Rysa. Przyszła nocą. Nie w murze. W środku czaszki. Słyszał ją. Jakby ktoś drapał od wewnątrz. Jakby coś próbowało wyjrzeć przez niego. A potem przyszło coś, co nie miało imienia. Nie głos. Nie cień. Obecność. Jakby jego własna świadomość usiadła obok, na krześle, i patrzyła z kąta pokoju. To nie ja myślę — powtarzał. — To ktoś myśli przeze mnie. A potem: Jestem ciałem. Ale w środku jestem rozerwany. Zakleił uszy. Nie słyszał dźwięku. Słyszał intencję dźwięku. Lustro zakrył kocem. Ale wiedział, że i tak ktoś patrzy. Nie z zewnątrz. Z wnętrza odbicia. Zapiski stały się krwią. Nie pisał po papierze. Pisał, żeby zostać. Pisał, żeby jeszcze przez chwilę być czymś więcej niż miejscem. Myśl wypływała. On za nią. W środku zostawała cisza. Ale ta cisza była zajęta. Zamieszkiwało ją coś, co nie oddychało. Tylko trwało. Zimne. Nienazwane. Zadowolone. Końcowa spirala Którejś nocy poczuł, że to coś się otwiera. Nie w murze. Nie w głowie. W samym pojęciu „ja”. To nie ja. To nie ja. To nie ja. To nie— A potem już nic. W tym samym czasie, kilka ulic dalej, ktoś inny zaczął mieć wrażenie, że jego myśli są dziwnie znajome. Jakby kiedyś należały do kogoś, kto już nie istnieje. Albo... jeszcze nie przestał. Rano znaleziono go przy stole. Nie martwego. Ale nieobecnego w sposób, który nie podlega leczeniu. Oczy miał szeroko otwarte. Jakby patrzył gdzieś głęboko za plecy rzeczywistości. Albo jakby ktoś z wnętrza jego czaszki patrzył na nich. Na ścianach zdania w spirali. Setki razy powtórzone, coraz mniejsze, coraz ciaśniejsze, jakby miały się same wessać do środka. Wydrapane zębami: „Jestem tylko przestrzenią, przez którą coś przechodzi.” Niżej, niemal szeptem, jakby napisane przez dłoń, która już nie wiedziała, że istnieje: „To echo. Nie trzeba go rozumieć. Wystarczy je usłyszeć za późno.” W prawym rogu, na ścianie z czarnej cegły, najdrobniej, krwawym paznokciem: „Ten wewnątrz mnie wyrwał szczelinę. A ty właśnie przez nią przechodzisz.” W tym miejscu już nic nie śni. Nie śni się nawet cisza.
    • @piąteprzezdziesiąte A co Ty robiłaś, gdy zaczęła się kolejna wojna?   Pa    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      No widzisz Aisiu, ja nie zdobyłam żadnego miejsca w jakimkolwiek konkursie, a zacytowałaś autora uznanego. Być może stąd ta różnica. W każdym razie miło mi za czas poświęcony. Myślę, że kilka cech udałoby się jednak znaleźć. Natomiast ja nie wyobrażam sobie tutaj takiej rozwlekłej opisowości. Jeśli jednak chcesz to specjalnie dla Ciebie spróbuję, tylko nie wiem, czy tu jest istotny mój konkretny przypadek i opis zdarzeń, a nie zatrzymanie się po prostu nad wiesiołkiem,który może połączyć nasze słowiańskie wyobrażenie zaczarowanego kwiatu w noc sobótkową z nazwą nadaną mu w innej kulturze. Otwiera się o zmierzchu i odbija światło księżyca. W sumie ot,nieszczeg9lny może kwiatek. Pułapka ludzi sentymentalnych. Pozdrawiam Dziękuję:) (Nie wiem, czy w ogóle potrafię pisać a już prozą to szczeg9lnie) :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...