Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

jacek skraba

Użytkownicy
  • Postów

    266
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez jacek skraba

  1. jacek skraba

    krucjata

    zasadniczo jest mi już wszystko jedno wyjący pies czy plastikowa torba po towarze z której przed chwilą uszło życie mucha której imienia nie znam a która wciąż na mnie czeka z toaletą pośmiertną byle jaka śmierć nie postawi pomnika w powietrzu kupionym na kredyt przez krajobraz wyprowadzony w pole niedługo tylko zasuszone maile z naturą wyzwoloną z sieci przepalą gardła w krzakach całymi garściami krzyczę w monitor pachnący malwami o ziemi zbutwiałej na wylot w czasie w którym tylko jestem pustym miejscem dla słów naszych i ciał krucjatą do doskonałości rosnącą w pępku świata czereśniowym kolczykiem
  2. powietrzna klisza zapisuje wczorajszy sen na wyspie kropli żywicy z uwięzionym światłem wszystko dzieje się na niby następuje przestrzeń kołuje jak jastrząb w coraz więcej ważące wspomnienia z atmosfery jaźni trwającej pół litra tu kończy się czas i zaczyna opowieść powrotna drogi samotnie wracającej cieniem ogromniejącym w kamień pod którym jak pod piątym zmysłem chowa się przerażona twarz całonocnej biesiady ołowianych żołnierzyków nad ranem przy pustym stole umierają jak ryba bez wody wśród białych ścian nowego betlejem dla wczorajszych bogów tak rodzą się przyjaźnie i wszystkim po równo dnia w świetle zapomnienia pod drzewem płoży się liryzm umierania z nadmiaru moczu i soli śpiewając o góralu któremu nie żal pytająco do lustra z pogorzeliska domu
  3. jacek skraba

    kontur

    śliczne to-to pzdr.
  4. każde miejsce jest dobre by umieścić w nim wyobraźnię i każdy czas jest właściwy w czekaniu na powrót żeby znów dotknąć ziemi jakby wszystko miało się dopiero zacząć nie będące abstrakcją do pierwszego potknięcia o siebie kiedy znów sobą muszę być i tobą w interpretacji ciepła cieni i irracjonalnych lęków przed tym co się jeszcze wydarzy teraz spokój rozlewa się we mnie jak kołujący nad łąką bocian otwierający paczkę światła z ciepłej strony skrywającej wstyd ucieczki w głąb dobrze zorganizowanej tajemnicy że nawet nie wypada jej zgłębiać jak sacrum istnienia prawdy i nadziei jest jeszcze we mnie coś co pozwala przetrwać w prostokącie ścian - drzwi otwarte na świat i krzyż który dźwigam do swojej kalwarii co miało się stać to się stało krzyżują się i plączą chwile już w chwili wyjazdu tęskniąc za powrotem i słowa powracają słowem jak jaskółki do gniazd pod dom który tutaj stoi chyba tylko po to by z bliska zobaczyć to czego próżno szukać nawet uzbrojonym okiem
  5. jacek skraba

    a kiedy

    a kiedy spotkasz ogon pliszki to jakbyś w gęstej mgle długi zagon ojca odnalazł z końskim zapachem drzemiącym pod skibą gdzie kamienie nagłaśniają szumy gwiżdżą o miałkości piasku który gdyby zebrać w całość krawędzie drogi zbiegną się do punktu bez wyjścia w znaczeniu że bliskie to nie to co bliskie ale co dalekie to co może cię kiedyś zmusić do powrotu w miejsca zostawione których nie zebrałeś w kosz zamkniętych powiek powróci tęsknotą by zdążyć przed bukietem co w pośpiechu wypełni dno karafki świtu teraz mży i mchem obrastają dachówki chroniącym przed gradem wraca w pamięci czas i cień w splotach słonecznych rośnie dom a w rzeźbionej kornikami dzieży miesi matka zaczyn dni stoję liczący krzyk gęsi jak własny wzbierający żalem że to już wszystko wyzute z niepotrzebnych brzmień jak epitafium tamtego miejsca
  6. zapraszasz mnie do zmęczenia słodkiego jak pracowitość pszczoły zasysającej z malwy szafir namiętności niepewnej zastygłych dotknięć przygaszonych ust słońca ostrego niby żądło rodzące bezkresny ból w złamanych palcach pianisty odbity rykoszetem od klawiszy domu za którym zielone światło drzew daje nadzieję nowej perspektywy znalezienia ścieżki zanim świat zbliży się do granic nie branych pod uwagę łatasz gwiazdy nad głową by ranek był szybszy wędrujący z deszczu pod rynnę zdarzeń gdzie czas wydaje się jakby płynący inaczej walcząc z rzeką o własne siedlisko może zatrzymam się w tym miejscu w połowie drogi w połowie siebie zagubiony wśród odlotów ptaków brnąc w nie swoim czasie librettem spisanym przez wiatr kiedy jeszcze byłem w sposobie patrzenia przez okno przez powieki zamykające księgę
  7. kiedy mnie już wypełnisz pewnością większą niż pełność i przeleje się twój cień nade mną w misterium piszące ogień na młodych pędach winorośli odnajdziemy nieodczytanych siebie jak topielcy po penetracji dna wznoszący toast za nieme słowa hostią księżyca malujące akt między powieką a pogłosem świerszczy znowu urodzisz się młodsza szukająca pończoch kilka chwil po śmierci która nie zabija lecz skutecznie leczy co nieuleczalne ale ciągle zdolne do regeneracji w pięciogwiazdkowym kochaniu z widokiem na wygnanie z raju i pierwszą rozmowę o odkrytych światach po ostatnią z trzech kropek
  8. spokojnie mogę spojrzeć w oczy z lustra czując się sam niczym imię zamknięte w słowie albo palec szukający połączenia dłoni w pokoju po brzegi wypełnionym pustką posiwiał chleb odbija się prawdą zmarnowanych godzin na ścinanie głowy ciężkiego embarga ze świata aniołów i nie dziwi już fakt pęcznienia okiennic w miejscu gdzie nigdy nie było domu nie umiem twarzy w makijażu strachu zagubionej tak bardzo na drodze ucieczki od chińskich mikołajów przynoszących chandrę w butach stygnie lato jak skalarny skarbiec w brakujący wymiar skóra robi się gęsta od nadmiaru chłodu o ciepłym tytule odwracającym smutek i wzrok od ciemności pozwól mi zastygnąć schronić się przed światłem tylu dat ze znajdowanego w sobie bólu kalendarzy tak bardzo niezmiennych w swoim obcowaniu cieni z miejsc uznanych za własne najważniejsza odległość mniejsza od długości między mną a progiem refleksem rozdmuchanym jak ziarenka piasku coraz niżej wbrew samemu sobie brnie niewypowiedzianie w głębię egoizmu
  9. nie słychać odgłosu pędzla jakby błękit wywoływał ciszę powolnymi ruchami zmieniającą się w fakturę ciała obraz nie musi kończyć się śmiercią ani trwać w tle pierwszego razu tak oczywistą że aż niewidoczną wiernością przy nodze wikłam się w twoim oku nieświadomy cienia spojrzeń przysłoniętych tiulem pod którym czas odwrócił role odkrywając nowe obszary przenikania ze starego w próżne makijaż na płótnie zmienia lustro twarzy w uzdrawiającą namacalność nieostrego kadru zmrok uwalnia zmysły gdy nie widzi drogi i łączy je w jeden czułym zaplątaniem bez opamiętania zdzierający maski z czterech kątów duszy i drzwi wyłamanych z napisem zajęte pora się wylogować z tej strony ekranu
  10. zamieniłaś w wytrawne moją krew sączysz przez zęby bezsen z obłokiem w uszach na czczo zachłannie smakujesz bujanie palca po wardze masz czas nasz czas całopalenie aż noc zapachnie plażą
  11. która płaczesz po trzaśnięciu drzwi otwierasz nowy moment jak otwiera się okno by przewietrzyć czas któryś raz spóźniasz się do własnego domu o kobietę wtuloną w ciepły fotel musisz więcej czytać żeby się dowiedzieć za wcześnie na ćwiczenia dłoni do głaskania musi dojrzeć
  12. nie po drodze mu (niby wierszowi) z działem dla wprawnych poetów
  13. jesteś Wielki,ale tylko jako Aleksander,jako poeta Stolarski już nie
  14. jacek skraba

    tacy

    oj,zdusiłeś pointę,zdusiłeś,dobrze że tą niedobrą
  15. jacek skraba

    druga strona

    druga strona po drugiej stronie poezji - po prostu jej nie widzę
  16. jacek skraba

    kleszcz

    Bestia nie tknie, wie jaką trzodę z robali robi wóda i zrobiła
  17. a to już nowy oddech niedawnej Z-ki - aż mnie przytkało "bródem"
  18. by bzdety były lepiej widzialne i słyszalne
  19. "i jeszcze przyrody cudów" i Z-ki cudów jeszcze jeden dowód na miernotę
  20. ostatnie spojrzenie,dobrze że ostatnie,bo przywołało mdłości
  21. z tak "wysokiego" poziomu działu dla zaawansowanych raczej spadły - a wiersz z klasą i dużą dozą sarkazmu pozdrawiam
  22. jacek skraba

    gradacja

    degradacja poezji
  23. jacek skraba

    albowiem

    "jak bezpańska iskra w płomieniach całopalenia" spłonął zamiar napisania wiersza
  24. "CZY TAK NIE MA ŻE TAK JEST"- niewiarygodnie bogactwo słownictwa
×
×
  • Dodaj nową pozycję...