Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Na dłoni wyrósł mi Kaktus. Umiejscowił się na jej wierzchu. Było to 5 listopada 2001 r. Kiedy obudziłem się rano, on już był. Nie żeby jakiś szczególny, po prostu zwykły Kaktus. Zielony, lekko pomarszczony, z licznymi małymi kolcami, które jednak miały tę właściwość, że nie kłuły. Były miękkie jak włosy, ale podobnie jak cała roślina nie dały się obciąć ani wyrwać. Przypatrywałem się mu z uwagą i stwierdziłem, że nawet mi się podoba. Był zgrabny i kształtny. Ani za duży, ani za mały, po prostu w sam raz. Nieco mnie dziwiło to wszystko, bo w końcu niecodziennie wyrasta komuś na ręce kaktus. Nawet trzeba powiedzieć, że w ogóle nikomu na ciele nie wyrastają żadne rośliny, a już tym bardziej nie kaktusy. Jest nawet jakieś powiedzenie, o kaktusie i dłoni, ale nie pamiętam go dokładnie. W każdym razie mój Kaktus umiejscowił się właśnie na dłoni. Nie przeszkadzał mi w niczym. Kiedy wychodziłem z domu, obwiązywałem dłoń bandażem, a on się spłaszczał i nie było go widać. Później w parę minut wracał do dawnego kształtu i chyba mu nie szkodziło takie ściskanie i częsta zmiana objętości. Przyzwyczaiłem się do niego, a on chyba do mnie też. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Potrząsał swoimi miękkimi kolcami, kiedy zraszałem go wodą i wydawał ciche dźwięki jakby zadowolenia. Na tym jednak nasza komunikacja się kończyła. Za nic nie dało się z nim dogadać, ale poza tym nasze wspólne życie układało się dobrze. Na wszystko reagował szelestem kolców, bądź obojętnością.

Z moich znajomych mało kto wiedział o Kaktusie, w zasadzie wiedziała o nim tylko jedna moja bliska znajoma. Kiedy pokazałem jej swojego współlokatora nie okazała specjalnego zaskoczenia i tylko sobie zażartowała, że dobrze, że nie jest to na przykład zgniły pomidor, bo by śmierdziało. Nie wiem czemu akurat przyszło jej do głowy właśnie to warzywo, a w dodatku zepsute, może dlatego, że była na nie uczulona. Nie miałem pojęcia. W każdym razie, nie zdziwił jej Kaktus, a pozostałych moich znajomych, nie uważałem za stosowne informować o tym, więc gdy ktoś miał przyjść postępowałem tak jak przy wyjściu na dwór, a kiedy mnie zaskakiwano odwiedzinami, z pomocą przychodziły mi kieszenie. Posiadanie więc kaktusa nie było ani odrobinę kłopotliwe. Mieszkałem sam. Gości prawie nie przyjmowałem i ze wszystkimi spotykałem się poza domem. Dom był moim terytorium i z wyjątkiem tej jednej bliższej znajomej oraz od niedawna Kaktusa, nie tolerowałem na nim nikogo.

Z Kaktusem układało mi się dobrze. Trwało to może z pół roku, może nieco dłużej. Któregoś dnia spostrzegłem, że Kaktus zaczyna się kurczyć. Najpierw myślałem, że to złudzenie, ale po tygodniu stwierdziłem, że faktycznie się zmniejszył. Proces ten trwał ze dwa miesiące i pewnego poranka Kaktusa nie było. Została po nim mała zielona plamka, która do wieczora zniknęła i nic już nie wskazywało na to, że jeszcze nie dawno rósł tam mały, zgrabny Kaktus z miękkimi kolcami.

Opublikowano

To było 5 listopada 2001 roku. - mimo wszystko chyba lepiej napisać słownie

Jak już wyżej wspomniałem z Kaktusem układało mi się dobrze - pierwsza część zdania do amputacji, bezwzględnie

Życie w absurdzie? Tak to odbieram, być może dlatego, że miewam czasem podobne wrażenie: nierzeczywistości.

pozdr.

p.s.
Podobało się.

Opublikowano

Dzięki zobaczę co da się zrobić ;) Nie traktuje poważnie tego tekstu co zapewne widać, to miał być raczej taki "freestylowy" literacki żart dlatego jest nieco udziwniony język :) Napisałem je jednym że tak powiem tchem w ok 30-45 min i nie nanosiłem żadnych większych poprawek, po prostu napisałem od początku do końca tak jak miałem ochotę i o dziwo kiedy wysyłałem ludziom swoje teksty ten spodobał się najbardziej więc zacząłem go szlifować, ale na pewno jest tam nieco niedociągnięć. Tak więc dzięki za uwagi. Co do pierwszej to chyba zostawię datę taką jaka jest bo to miał być celowy zabieg, ale dobrze że zwróciłeś moją uwagę na fragment, nad którym bym się w ogóle nie zatrzymał. Cieszę się, że się podobało.

Co do wrażenia nierzeczywistości to odczuwam je cały czas i to coraz silniejsze ;)

Opublikowano

Mam kilka uwag natury czysto gramatycznej.
W pierwszym akapicie zamiast "tą właściwość" powinno być "tę właściwość". Dalej - w tym samym zdaniu - chodziło chyba o to, że kolce nie kłuły, a nie - kuły. W drugim fragmencie: napisałeś "przyszedł jej do głowy właśnie to warzywo" - powinno być raczej "przyszło".

To tyle.

Przyjemna to lektura.

Pozdrawiam!

Opublikowano

Witaj, idąc za ciosem :) przedstawiam do rozważenia następujące zmiany:

1) „Był to 5 listopada 2001 r.” - napisałabym raczej: „Było to 5 listopada 2001 r.”

2)„Przypatrywałem się mu z uwagą i stwierdziłem, że nawet mi się podoba.” – wydaje mi się, że lepiej by brzmiało: „Przypatrywałem mu się z uwagą i stwierdziłem, że nawet mi się podoba.”

3) „Nieco mnie dziwiło to wszystko, bo w końcu niecodziennie wyrasta komuś na ręku kaktus” – tu mam wątpliwości, cze nie poprawniej byłoby „na ręce”?

4) „Kiedy wychodziłem z domu obwiązywałem dłoń bandażem, a on się spłaszczał i nie było go widać.” – chyba potrzebny przecinek.

5) „Z moich znajomych mało kto wiedział o Kaktusie, w zasadzie wiedziała o nim tylko jedna moja bliska znajoma. Kiedy pokazałem jej mojego współlokatora nie okazała specjalnego zaskoczenia i tylko sobie zażartowała, że dobrze, że nie jest to na przykład zgniły pomidor, bo by śmierdziało.” – „moja” i „mojego” z blisko siebie – z któregoś bym zrezygnowała.

6) „Nie wiem czemu akurat przyszło jej do głowy właśnie to warzywo, a w dodatku zepsute, może dlatego, że była na nie uczulona. Nie miałem pojęcia.” – napisałabym raczej „Nie mam pojęcia”, bo w poprzednim zdaniu jest „nie wiem”, a nie „nie wiedziałem” i brakuje przecinka.

7) „W każdym razie nie zdziwił jej mój Kaktus, a pozostałych moich znajomych nie uważałem za stosowne informować o tym, więc gdy ktoś miał przyjść postępowałem tak jak przy wyjściu na dwór, a kiedy mnie zaskakiwano odwiedzinami z pomocą przychodziły mi kieszenie.” – znów „mój” i „moich” obok siebie i brakuje przecinków.

8) „Dom był moim terytorium i z wyjątkiem tej jednej bliższej znajomej oraz od niedawna Kaktusa nie tolerowałem na nim nikogo.” – też brakuje przecinków.

9) I na koniec -dobrze, jak tego typu żartobliwe teksty kończą się bardziej wyraziście – a ten kończy się zbyt blado – tak, jakby nie starczyło Ci wyobraźni i poczucia humoru na mocniejszy akcent :) Czuję niedosyt. Może Kaktus mógłby jednak odegrać jakąś istotniejszą rólkę w życiu bohatera? Wymyśl coś!

Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

ad. 1: oczywiście, że miało być "było" nawet to poprawiałem musiałem coś źle kliknąć :)
ad. 2: wiem, że poprawniej byłoby tak jak zaproponowałaś, ale to miał być taki luzacko-gawędziarski tekst i straciłby na uroku gdyby nie te niektóre "błędy", zresztą jak wiadomo celowo zastosowany błąd staje się zabiegiem literackim ;)
ad.3 do ad.8: Zgadzam się.
ad.9: No właśnie jakby to powiedzieć, hmm dobra nie napisze patrz ad.2.;) tylko wyjaśnię osobno, tak miało być właśnie, nie chciałem żadnego wybuchowego zakończenia, pewnie jakby to pisał Jay Jay to kaktus by mnie pożarł w nocy ;) Właśnie cały dowcip złośliwy polega na tym, że każdy się spodziewa nie wiadomo czego, napięcie powoli, ale rośnie widzimy, że tekst się kończy szybko, napięcie znów wzrasta i... nic się nie dzieje. I tak właśnie miało być więc nie zmienię tego. Nie mniej dzięki za pozostałe poprawki chyba zacznę ci podsyłać mailem swoje teksty ;)

Już niedługo, jak skończy się limit wrzucę inny tekst i tam jakby uprzedzając uwagę o wyrazistych zakończeniach po 3 latach dopisałem co nieco.

pozdrawiam

Opublikowano

robić w jajko to za dużo powiedziane :)

ja po prostu tak pisze spokojnie i łagodnie, taki jestem i tak piszę, każdy z nas ma jakiś swój styl, jeden zarzuca makabreską inny coś obśmiewa jeszcze inny używa masy wulgaryzmów, żeby podkreślić coś, ja bym nie umiał ani tak ani tak :)

swoją drogą w twoim tekście o porannym kacu też oczekiwałem jakiegoś "wybuchu" więc jesteśmy kwita ;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Napisałam o SWOICH odczuciach. Wyłącznie. U mnie jajko.
Kwita nie jesteśmy, bo nic nie powiedziałeś, że byłeś rozczarowany :) Wal śmiało, jak coś Ci nie pasuje - ja się za krytykę nie obrażam, wręcz przeciwnie :)))
Opublikowano

Panie Perkozek, pomysł wyborny. Żadnego nawiązania do sytuacji w której bohater by powiedział komuś: prędzej kaktus mi na ręce wyrośnie". Zakończenie też bardzo mi się podoba. Cały tekst to dla mnie realizm magiczny, który uwielbiam. Dlatego, chętnie odkupię prawa do tego opowiadania z możliwością całkowitej jego edycji. Daję 100 zł - serio.
Podejrzewam, że byłyby to pierwsze pana pieniądze zarobione na prozie. Ja "Kaktusa" włączę do swojego Dziennika nieco rubasznego. Całą historię bardziej uprawdopodobnię i uszczegółowię. Widzę, że panu nie chce się tego robić i traktujesz tekścik jako żart, nad którym nie ma potrzeby poważnie popracować. Ja ze swej strony obiecuję, że pańskie dziecko utulę i dopieszczę. 100 zł - zgoda?
Pozdrawiam serdecznie
Don Cornellos

Opublikowano

Don - zasadź gruszki na wierzbie. Niech kaktus zostanie u Pedro ;)

Perkozek vel. P.Salazar - "przedmówcy" już swoje wytknęli i pochwalili. Mnie pozostaje tylko życzyć większej liczby tekstów pisanych w 30-40 minut. Luz jaki bije z Twojego stylu każe mi spakować się i wypie... stąd, bo mam "pewne" braki. Ale wiesz, pracuję nad nimi.

Opublikowano

Don - Z całym szacunkiem, ale to nie wchodzi w grę :) Jakbyś chciał je wydać niezmienione pod moim nazwiskiem to zgoda nie wziąłbym za to grosz bo to promocja dla mnie by była, ale odsprzedawać prawa ?? Nie :) Tak nisko się nie cenie, a pierwsze to moje pieniądze zarobione "piórem" by nie były bo mam na koncie pewną publikacje. Cieszę się ogromnie, że mój tekst tak się spodobał, że aż chciałeś go kupić, ale niestety na innewarunkach niż wydanie go bez zmian, pod moim nazwiskiem nie mogę przystać.

pozdrawiam

Do Sanetisa - dzięki wielkie bo uznanie od kogoś takiego jak ty, to duża rzecz, niech tylko jeszcze asher mnie pochwali, a będę w 7 niebie. Ale zostań i nie ... ;) Nie wiem czy pamiętasz jakie psedo opowiadanka o Indiańcach pisałem, teraz dojrzałem rozwinąłem się (super studia etnologiczne) przeczytałem furę książek i pewnie stąd ten luz, no i trzymam swoja wenę na wodzy pisze rzadko bardzo, czekam aż się nagromadzi w odpowiedniej ilości, później siadam do klawiatury i następuje erupcja w postaci tekstu i to chyba cały sekret :)

Opublikowano

W zasadzie, cały mój wpis, miał na celu - nie tyle nakłonienie Ciebie do sprzedaży tekstu, ile - podkreślenie koniecznych (moim zdaniem) zmian. Wydaje mi się, że sytuacje nieprawdopodobne należy uprawdopodabniać obwarowując je mnóstwem szczegółów z dnia codziennego.
Na razie, dla mnie ten tekst jest tylko dobrym pomysłem, niczym więcej. Żeby zrobić z tego prozę - a warto - trzeba jeszcze sporo popracować.
Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



No więc jak widzisz mocno się rozmijamy. Bo dla mnie sytuacje nieprawdopodobne są ciekawe i tajemnicze same w sobie gdyby je "uprawdopodobnić" stałyby się zwyczajnie nudne. A to ma być miniaturka, nawet nie opowiadanie, przypomnij sobie opowiadania Topora, te najkrótsze kilku zdaniowe, to też było swoiste kpienie z prozy, z opowiadania. Tak więc po ostatecznej kosmetyce i wygładzeniu nierównych konturów stylistyczno-interpunkcyjnych dla mnie jest to skończony tekst, któremu rozwijanie, "uprawdopodobnianie" tylko by zaszkodziło. Zniszczyłoby delikatna strukturę tekstu balansującego na granicy gawędziarskiego monologu i solidnej literatury. I taki ma pozostać. Tak więc z całym szacunkiem do uwag, ale Kaktus pozostanie Kaktusem.

pozdrawiam
Opublikowano

Nie rozumiem, co mają opowiadania Topora czy jakiegoś Murakamiego - do tego, czy podoba mi się Twój Kaktus? No tak, najwyraźniej rozmijamy się bardzo mocno, bo uwierz mi, że nie ma dla mnie znaczenia, czy coś jest miniaturą czy nie.
- Tak oto rzecze ten, któremu opublikowano niegdyś bardzo krótką formę literacką pośród kandydatów do nagrody Nobla: Transtromera i Herberta. (ale, co kurwa z tego?!)

Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Otóż mają bo są dla mnie wzorem tego jak się powinno pisać, choć ktoś inny może się z tym nie zgadzać i pisać zupełnie inaczej, mam pewne swoje spojrzenie na to jaka literatura jest naprawdę dobra i wiem jak chcę pisać, ktoś może mieć inne.

Dla mnie jest to tekst skończony, co nie znaczy że nie można by go rozwinąć w długie opowiadanie czy nawet w 4 tomową opowieść, bo wszystko można rozbudować, rozwinąć, jak balon bez limitów wytrzymałości materiałowej, tak samo jak można w nieskończoność poprawiać jeden szkic, tylko że ja nie widzę sensu takiego działania w tym akurat przypadku. Może za 10 lat będę widzieć wyżej wspomniany pan M. rozwijał niektóre opowiadania pisane w latach 70-tych i 80-tych w powieści ale czynił to wiele lat później, albo wcale, dopóki mam wenę mam pomysły energie to chce iść na przód.

A o oddawaniu komukolwiek tekstu nie ma mowy, to tak jakbym oddał swoje dziecko, komuś kto miałby je dalej wychowywać i kształtować, bo mi powie, że on skończył pedagogikę czy coś tam i lepiej się na tym zna. Swoich dzieci się nie sprzedaje, ani nie odstępuje, można tylko się nimi chwalić, albo zlecać komuś by nimi pokierował i pokazał światu, ale jako moje dziecko nie swoje... zgadzam się na publikowanie moich tekstów i prac, ale tylko pod moim nazwiskiem i tylko z autoryzacja. Jeśli ktoś ma pomysły i chce coś tworzyć niech napisze coś swojego, a nie przerabia cudze. Tak by każdy chciał wziąć cudze, pozmieniać i zgarnąć laury, ale nie ma tak dobrze. Więc niech ja piszę po swojemu i ty też pisz po swojemu. Nie wiem co jeszcze dodać.

pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...