Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W sobotę o szóstej rano obudził mnie rozjazgotany dźwięk budzika. Przez półotwarte żaluzje do sypialni wdzierało się słońce. Mocniej zacisnęłam powieki.
- Cholera, ucisz to ścierwo! – spod sąsiedniej kołdry dobiegł wściekły syk Ryśka. - Znowu zapomniałaś wyłączyć!
Posłusznie pomacałam nad głową, ale trafiłam na szklankę z niedopitą herbatą. Strużka płynu pociekła po półce trafiając mnie prosto w oko. Budzik wjechał na wyższe tony. Wciąż po omacku strąciłam go wreszcie i zacisnęłam palce na obłej skorupie. Umilkł. Rozmazałam herbatę na policzku i ostrożnie zamrugałam – nie szczypało.
- Jezu, co tu tak śmierdzi? – odór własnego oddechu rozbudził mnie na dobre. Zerknęłam niespokojnie w bok, ale Rysiek bujał w obłoku swoich wyziewów. Na wszelki wypadek odwróciłam się plecami, wspomnienia wczorajszego wieczoru napłynęły bezładnie.
- Za dużo było tych drinków – pomyślałam smętnie – za dużo papierochów, za dużo obcych facetów, wszystkiego było za dużo…
Zawsze mnie wkurzało, kiedy słyszałam wkoło „życzliwe” rady. Zwłaszcza Rysiek w tym celował.
- Po co ty się tak napinasz? Odpuść sobie! Wyluzuj!
- No to, jak trafiła się okazja – wyluzowałam. Aż za bardzo wyluzowałam. Niestety nigdy nie umiałam znaleźć złotego środka – zebrało mi się na samokrytykę.
– Wprawdzie nie tańczyłam na stole w samej bieliźnie, ale i tak zdrowo przegięłam. Ten przystojniak z consultingu, który od początku kręcił się przy mnie, jak on miał na imię? Jerzy? Tak, chyba Jerzy, psiakrew, zawsze miałam słabość do tego imienia. Gapił się na mój dekolt, jakby spodziewał się tam znaleźć budżet na projekt! Obleśny typ. I te jego głupawe aluzyjki, dwuznaczne uśmieszki, Casanova się znalazł… Chyba skretyniałam do cna pozwalając mu na… Zaraz! Właściwie, na co ja mu pozwoliłam?!
Potężny kac nadchodził wielkimi krokami, więc zwlokłam się do łazienki. Unikając spojrzenia w lustro, skupiłam się na apteczce, ale spotkał mnie srogi zawód - puste opakowanie po Alka – Seltzer zaszeleściło drwiąco.
- No, ładnie się zaczyna, nie ma co!
Nadal tyłem do lśniącej tafli wycofałam się w kierunku kuchni. Po jakimś czasie, półtoralitrowej Mazowszance i dwóch cytrynach doszłam do wniosku, że szkoda soboty, może jednak warto się trochę doprowadzić do stanu używalności? Samobiczowania miałam dość.
Przezornie nie zapaliłam dużego światła w łazience, ale i tak, widok skacowanej po imprezie, niemłodej kobiety był po prostu żenujący.
– Nie po imprezie, tylko spotkaniu integracyjnym - odruchowo poprawiłam się w myślach – biznesowym.
- Cieniutki ten żarcik. Nie stać cię na więcej? – lustro pokazało sarkastyczny uśmiech. Wypadł nieszczególnie; pożółkłe od nikotyny zęby dobrze pasowały do szarej cery i podkrążonych oczu.
- Ech, gdzież się podziały te ząbki jak perełki… – mignęła mi w pamięci promienna twarz sprzed iluś tam lat – to se newrati, panie Havranek, to se newrati…
Z rezygnacją wycisnęłam podwójną porcję pasty do zębów (używanej przez najlepszych stomatologów) i skierowałam szczoteczkę do ust, jednak w połowie drogi uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. Zapach? Kolor? Konsystencja? Cofnęłam dłoń i przyjrzałam się dokładniej bezkształtnej masie. W samym środku coś się ruszało. Do dziś dnia nie mogę wyjść z podziwu, że nie narobiłam wtedy wrzasku na cały dom. Stałam jak zaklęta i gapiłam się na to „coś”, a przez głowę przelatywały mi sceny z „Przypadków Harolda Cricka”. Trochę bez związku, bo przecież nie zaczęłam jeszcze liczyć, a jednak pomyślałam w panice: „Czy zaraz zacznę słyszeć głosy?”
Lewą ręką ostrożnie sięgnęłam do kontaktu. W tej samej chwili, kiedy rozbłysło światło, „coś” pyknęło cichutko obryzgując mnie zielonymi drobinami. Z wrażenia puściłam szczoteczkę. Teraz zielona była już też umywalka.
- Co za idiotka! – pokręciłam głową z politowaniem, pół na pół z ulgą.
Dołożyłam pasty i tym razem uważałam, żeby nie zrobić tego zbyt szybko. Szorując zęby kolistymi ruchami, starannie omijałam miejsca, gdzie szyjki były najbardziej odsłonięte. Dobrze wiedziałam, czym grozi chwila nieuwagi – przenikliwy ból przechodzący w długie pulsowanie i uparty, słodkawy smak krwi.
- O właśnie! Znowu! Niech to jasny szlag trafi! – złapałam się za policzek.
Wypluta piana zakwitła szkarłatnym kwiatem. Zakwitła szkarłatnym kwiatem! No nie! Skąd mi się biorą, na litość boską, takie kiczowate określenia?
– Byłoby nawet śmiesznie, gdyby mniej bolało… W następnym tygodniu już nieodwołalnie umówię się na lakowanie. Zaraz w poniedziałek dzwonię do gabinetu – postanowiłam solennie, po raz …setny?
- Nieważne. Tym razem nie nawalę! – bezczelnie spojrzałam sobie prosto w oczy.
To niebywałe, że nawet w takim stanie potrafiłam być naprawdę przekonująca!
Wypłukałam usta i wyszczerzyłam się zadowolona do swego odbicia. Wciąż wyglądałam jak wampir, ale pulsowanie ustało. Jeszcze chłodny prysznic, witaminowy krem, wklepany energicznie opuszkami palców, szczotka przebiegająca dziesiątki razy długość włosów, ukochana, rozciągnięta bluza z napisem „We don’t need another hero!” – i świat znów należał do mnie.
Po wyjściu z łazienki, przystanęłam pod drzwiami sypialni i przez chwilę wsłuchiwałam się w znajome odgłosy. Uśmiechnęłam się z czułością, a potem poszłam do drugiego pokoju i włączyłam laptopa. Był już najwyższy czas na napisanie nowego opowiadania. Wyluzowanego. Bez kwiecistych opisów i nadmiaru przymiotników. Za to z ponadnormatywną dawką emocji.

Opublikowano

oj, jest ponadnormatywna! fakt!
:)))))))))))))
znam okoliczności powstania tego opowiadania, ale niezmiennie mnie zachwyca jego surowość, wstrętność i obrzydliwość.
jest OHYDNE! zachwycające w swej ohydzie!
:))))))))
powiem za Samem - nie umiem pisać o nieohydnej-ohydzie, a chciałabym
:D
:D
buziak, Anka
rozśmieszyłaś na koniec dnia, dzięki
:)))))))

Opublikowano

Jestem z lekka wstrząśnięty...
Wybacz, dzisiaj niczego ode mnie się nie dowiesz, muszę wyjść. Już mam dwa powody do tego, żeby to uczynić.
Jutro będę miał inny umysł, jutro będę mądrzejszy... Akurat.
:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Strasznie by było prymitywne powiedzieć: dobrze, że tylko wstrząśnięty, ale nie zmieszany - więc wcale nic nie mówię :) Dobrze, poczekam, wiem, że cierpliwość będzie nagrodzona komentarzem szczerym do bólu.
:) Ania
Opublikowano

Nie byłbym facetem, gdybym nie napisał, że najbardziej podobał mi się fragment, w którym nieszczęsny ( choć, kto wie? ) Jurek-Casanova gapi się na Twój dekolt, ’’ … jakby spodziewał się tam znaleźć budżet na projekt ’’ :) Ja bym zdecydowanie szukał czegoś innego :D
Jestem pełen podziwu dla Ciebie, że potrafiłaś stworzyć własną interpretację tekstu nie dla wszystkich. Ja, ze zrozumiałych względów, widzę w nim taką małą aluzję literacką :)
Fajnie jest widzieć, jak Twój potencjał rozkwita, nie: ’’ … szkarłatnym kwiatem ’’, ale coraz bardziej i intensywniej :)
Małe zgrzytki na priv :)
M.

  • 4 tygodnie później...
Opublikowano

Dobre i zgrabne, czytało się przyjemnie, ale co to było to coś co się ruszało na szczoteczce i wybuchnęło ??

"wspomnienia wczorajszego wieczoru napłynęły bezwładną kupą"
nie lepiej by brzmiało bezładną ?? bezwład to coś zupełnie innego niż bezład.

napisałaś, ze światło rozbłysło, wiem że teraz wszyscy to upraszczają, ale mi to się jakoś nie podoba dla mnie poprawna i dobrze brzmiąca wersja to rozbłysnęło, tak samo jak wybuchnęło a nie wybuchło itp. podobnie jak byś nie napisała przecież, że "dziecko krzykło" tylko "krzyknęło" itp. patrzę teraz na wypis z Nowego słownika poprawnej polszczyzny i widzę tam dwie wersje odmiany, ale to chyba jakaś świeża innowacja.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Bardzo dziękuję za przeczytanie i rzeczowy komentarz.

1) "coś" było pęcherzykiem powietrza, uwięzionym w glutowatej masie - czasem tak się robi jak za szybko wyciska się pastę lub np. ketchup. Nie zdarzyło Ci się tak?

2) Z różnicą pomiędzy "bezładem" a "bezwładem" - ze wstydem przyznaję, że mnie zaskoczyłeś. Oczywiście chodziło mi o bezład. Wstyd mi tym bardziej, że na to niefortunne sformułowanie, zwrócił mi już wcześniej uwagę Sam jeden, ale jakoś tego nie doceniłam :( Już poprawiam.

3) Skoro obie formy "rozbłysło" i "rozbłysnęło" są poprawne, wybieram "rozbłysło" - biorąc to zdanie "na słuch" zdecydowanie lepiej mi ta wersja pasuje.

Pozdrawiam i z pewną nieśmiałością zapraszam do lektury innych moich tekstów tutaj :) - Ania
Opublikowano

Nie ma się czego wstydzić to koleżeńska korekta jest każdemu się zdarza w ferworze pisania niedopatrzenie jakieś.

Co do pasty to chyba mi się nie zdarzyło, ale pewnie dlatego, że mojej nie używają stomatolodzy ;)

co do błyskania to ja wolę tą starą, dłuższą, ale ja taki staroświecki jestem czasem, ale chętnie przeczytam resztę tekstów. zapraszam do siebie, będę publikować tu, w początkujących w ramach powrotu Tytanów i w bajkach, głównie chodzi mi o to, żeby jak najwięcej czytać i recenzować, ale czasem coś umieszczę :)

pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



A szkoda bo warto ;)
Rzeczywiście :) Przeczytałam Twoją baśń i poczułam się tak, jakbym cofnęła się daleko, daleko w przeszłość. Bardzo miłe uczucie.
Niemniej, mimo, że, jak piszesz, tekst był wielokrotnie czyszczony, widzę jeszcze sporo drobiazgów do poprawienia. Chwilę to potrwa, ale wyliczę wszystkie.
:) Ania

PS. Już. Zrobione :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



A szkoda bo warto ;)
Rzeczywiście :) Przeczytałam Twoją baśń i poczułam się tak, jakbym cofnęła się daleko, daleko w przeszłość. Bardzo miłe uczucie.
Niemniej, mimo, że, jak piszesz, tekst był wielokrotnie czyszczony, widzę jeszcze sporo drobiazgów do poprawienia. Chwilę to potrwa, ale wyliczę wszystkie.
:) Ania

PS. Już. Zrobione :)

już tam lecę, ale chyba nie wyczyściłaś mi wszytskich archaizmów ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Rzeczywiście :) Przeczytałam Twoją baśń i poczułam się tak, jakbym cofnęła się daleko, daleko w przeszłość. Bardzo miłe uczucie.
Niemniej, mimo, że, jak piszesz, tekst był wielokrotnie czyszczony, widzę jeszcze sporo drobiazgów do poprawienia. Chwilę to potrwa, ale wyliczę wszystkie.
:) Ania

PS. Już. Zrobione :)

już tam lecę, ale chyba nie wyczyściłaś mi wszytskich archaizmów ;)
Może tak być :(((

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
    • To kres. Ej, je ...   Ejże, to jajo też je
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...