Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Z delegacji w Tokio przywiozłem sobie zabawkę. Znajomi kupili katany dla teściów, konsole do gier dla dzieci albo nasiona dziwacznych roślin ogrodowych dla żon. Ja zaś ostatniego dnia pobytu wymknąłem się z naszego Mitsui Urban Hotel, przebrnąłem przez zapchane chodniki, minąłem publiczną łaźnię Konparuyu, z której często z kolegami korzystaliśmy i znalazłem się na Ginza-dori Avenue. Tam, na jednym z pięter wielobranżowego marketu kupiłem hit sezonu. Zawsze lubiłem zaawansowane technicznie zabawki.
Gdybym miał wymienić najciekawsze zabaweczki to lista ułożyłaby się mniej więcej tak:
Ze stanów przywiozłem sobie noktowizyjne szkła kontaktowe, zasilane wszczepianymi pod brwi czerpakami ciepła. Wystarczyło naładować je kilkunastoma sekundami intensywnego mrugania i mogłem zmieniać najczarniejszą noc w zielonkawy dzień. W Szwecji, z kolei, zdobyłem maszynkę do chemicznego pozyskiwania wody z powietrza – niezbędną we wszelkich wyprawach survivalowych. Nie to, żeby pociągało mnie zaszywanie się w dziczy. Po prostu lubię miny znajomych, którym pokazuję jak z mieszanki powietrza można uzyskać wodę. Wystarczy na wieku maszynki wpisać kilka parametrów i w dwie minuty gotowe. Oczywiście sprzęt nie jest jeszcze doskonały, czasem zamiast wody wytrąca się cuchnący śluz, ale w czterech przypadkach na pięć, udaje mi się otrzymać czystą wodę, kosztem jedynie zasysanego powietrza.
W Kanadzie dostałem terraformowalny globus. Piękna, błękitno-połyskująca kula o średnicy 20 cali, ze szkicem kontynentów. Po wskazaniu palcem określonego miejsca, następowało całkiem spore przybliżenie, a część kuli przekształcała się w trójwymiarową formę wskazanych terenów. Himalaje, Alpy, Tatry, pustynie Afryki – co się chciało. To duża frajda czuć jak pod palcami wyrasta Czomolungma. Nie odwzorowywał jednak miast ani żadnych akwenów. Byłem więc trochę rozczarowany. Pewnego razu, przez wielką moją nieostrożność, zrzuciłem jasnoniebieski globus z biurka. Pękły jakieś wewnętrzne płytki i nic nie działa już jak powinno. Teraz wskazując japońskie wyspy, coś tam w środku zgrzyta i trzeszczy, powierzchnia drga w dziwny sposób. Zamówiłem już lepszy egzemplarz, z nowego katalogu – imitujący oceany i morza. Ponoć przyjmuje kolory powierzchni, na przykład lasów.
Z Rosji przywiozłem cztery dosyć tanie podróbki światłowodowych płaszczek. Miałem kupić oryginały na Tajwanie, ale handlowiec spod Petersburga dołączył do kompletu bio-silikonowego nietoperza, z nieskomplikowanym AI, podatnego na proste uwarunkowania. Rzekomy eksperyment biotechnologiczny z ostatnich dni Armii Czerwonej. Nietoperz po tygodniu przestał latać, teraz z rzadka tylko się poruszy. Tkwi nieruchomo, wczepiony w belkę na strychu. Jedna płaszczka zdechła. Pozostałe pływają i świecą w akwarium wbudowanym w ścianę sypialni.
Z pierwszej wizyty w Japonii przywiozłem psa-cyborga. Szczekał, łasił się, pił, jadł, a nawet wydalał. Jak trzeba – na gazetę. Reagował na głaskanie. No i, co za tym idzie, na bicie również.
Jednak to, co przywiozłem teraz, było warte więcej niż wszystkie te zabawki razem wzięte. Jak już wspomniałem – hit sezonu. Nie mogłem się doczekać wypakowania mojego nowego nabytku z folii, kartonika i styropianowego pudełka.
Na odprawie celnej wzmogli kontrole. Moim kolegom zabrano nasiona, jako niepewne biologicznie produkty. Zabrano szable, klasyfikując je jako broń białą. Konsole do gier słono oclono. Tylko ja, ze swoim kolorowym pudełkiem, posiadającym wszelkie potrzebne atesty i certyfikaty, nie miałem kłopotów. Zabawka od lat trzech. Uwaga na małe elementy. Śliczne kolorowe opakowanie.
Zaadoptowałem jedno z piwnicznych pomieszczeń, na użytek mojej zabawki. Nie byle jakiej zabawki. Była to trzy i pół calowa figurka nagiego człowieka. Uruchomiłem go chuchnięciem, jak napisano w instrukcji. W hałdzie znajdującej się na krańcu mojej posesji wygrzebałem jakieś piaskowe robale. Całkiem spore. Wrzuciłem je człowieczkowi i patrzyłem jak uczy się polować. Zaczekałem na dzień, w którym nie mógł poradzić sobie z przeciwnikiem. Pomogłem mu. Uniósł na mnie wzrok. Gapił się, zdziwiony, bardzo długo. Widziałem jak rodzą się w nim lęki i pytania. Otworzył usta i wzniósł w górę ręce… Rozdeptałem go na miazgę.
Wszystko nagrałem laserowym camcorderem. Co niedzielę oglądam sobie jego ostatnią, głupią minę. Za każdym razem, gdy patrzę na to, co uczyniłem, (a było to bardzo dobre), śmieję się do łez.


marcholt
Szczecin, sobota, 26 lipca 2003

Opublikowano

Ech, ten demoniczny Marcholt...
Mam kilka uwag do Twojej wersji mitu genezyjskiego: zaraz na początku, o, gdzieś tutaj: Zawsze lubiłem zaawansowane technicznie zabawki.
Gdybym miał wymienić najciekawsze zabaweczki
"zabawka" powtarza się zbyt często jak na Twoje możliwości. Survial to chyba nie to samo co survival, jeśli w ogóle istnieje coś takiego jak sruvial.
Rozumiem, że tekst stanowi ciągłość z komentarzem pod obłożonym przez Ciebie anatemą Brzydkim kłosem?
Moją ocenę znasz, nigdy wcześniej nie widziałem genesis przerobionego z diabelnym uśmiechem w konwencji s-f. Na s-f się nie znam, na genesis - trochę. Fajna proza. Czuwaj.

Opublikowano

literówkę poprawiłem. przepraszam (tkwiła tam przez parę ładnych konkursów, hłe hłe). Z czestością "zabawki" to fakt. Trza by to poprawić. Mówiłem, że tekst średnio dobry jest. ALe lubię go. Zakończył w zasadzie całe moje wadzenie się z najwyższym (pierwotny etap twórców, każdeń przechodzi chyba). Osiągnąłem poziom lęku przed górą, co tekst, mam nadzieję, wyraża. Teraz troszkę wróciłem do ludzi. Ale stary daje popalić równo, więc z nim jeszcze nie skończyłem. Mam nadzieję, że repasaże bedą czymś dojrzalszym niż to młodzieńcze wtykanie starotestamentowemu...

Opublikowano

Już bardziej patetycznie o tym wieku młodzieńczym górnym i jurnym nie mogłeś, co? jak panienka po prostu: nie rozumiesz, że Tobie wielu mogłoby pozazdrościć stylu i ogólnych walorów prozy? ona naprawdę jest bardzo proporcjonalna - myślę, że lepiej niż w Zabawce widać to w Czego to ludzie nie wymyślą (tu mogą razić wyliczenia zabawek - owszem, dowcipne, ale jeśli ktoś nie lubi s-f [piszący te słowa sługa uniżony a niegodny] to może być zwyczajnie irytujące). Niemniej - jędrna proza bez celulitu.

Opublikowano

nie podobało mi się
do momentu otworzenia kolorowego pudełeczka...
czytało się dobrze, ale opisywanie tych zabawek jakoś mi nie podchodziło, jak zobaczyłam, że zaraz koniec to zastanawiałam się, co będzie punktem kulminacyjnym? zaskoczyłeś mnie, baaardzo. Spodziewałam się co najmniej kilku rzeczy, ale żadna nawet się nie otarła o prawdę.
A zakończenie?
Okropne. Przygniotłeś mnie nim i mi się teraz gorzej oddycha.
Lubię jak teksty na mnie oddziałują, więc za to plus.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

A więc jednak moja teoria o wyliczeniach sprawdziła się choć w jednym przypadku! Natalia wprawdzie zachwycała się Outsiderami, ale nie wygląda mi na miłośniczkę sf (chyba że się mylę, przepraszam jeśli tak). To własnie miałem na myśli.

Ale oczywiście Marcholt ma to nie na myśli tylko gdzieś i ani trochę sie naszymi utyskiwaniami nie przejmie, i dobrze, bo i tekst mocny ;)

Opublikowano

lubię mistykę,
jednak mocna fantastyka odczłowieczona jest lekko, a ja muszę mieć uczucia i emocje, ludzi i ich przeżycia, bez tego brak mi głębszych wartości, które niosą własnie ludzkie odruchy i cechy (heh pewnie dlatego na startreku prawie śpię a II część Władcę pierściemi oglądałam na kasecie z palcem na przyspieszaniu :) zbytnie odrealnienie mnie nie przekonuje, lubię subtelne fantazjowanie.

Opublikowano

Bardzo zgrabna odpowiedź. Dla mnie też ten akurat tekst Marcholta był dużym przeżyciem - długo dyskutowaliśmy o nim z kolegami (gdzieś tak dokładnie z rok temu Marcholt wydał pierwszy numer swego miesięcznika poświęconego prozie, o wiele mówiącej nazwie: Prozak), nabijając się nawet z samego autora, że chyba ma wreszcie swój okres mistyczny ;) niemniej, bez względu na duży sentyment do zabawki (do dziś nie wiem dlaczego z atestem, podobno warto się nad tym zastanowić, a nawet skonsultować z niejakim Erystem von Gorskim), uważam że "czego to ludzie nie wymyślą" jest lepsze.

Opublikowano

szerszy sposób czytania mówisz? to zależy od tekstu, jeśli w pewnym momencie nie poruszy odpowiednich strun, lub nie chwyci za serce, albo ,co rzadziej spotykane, nie rzuci na kolana to i mi udzielają się klapki naoczne :) i jakoś inaczej na tekst patrzę...

Opublikowano

Klasa.
Najlepszy z czterech przeczytanych. W przeciwieństwie do "Czego to ludzie..." tu nie ma się absolutnie do czego przyczepić. Krzepko, sprężyście prowadzone. Wyliczenia zaczynają niepokoić znakomicie podkręcając efekt zwieńczenia. Gratulacje.

Opublikowano

To pisał Marchołt??? Wolnego... Nie, że zły czy jakoś tak, ale nie chyta mnie, jak poprzednie. Może to kwestia tego, że Autor postawił na prozę ułożoną. Pomysł nienajgłupszy, jednak czegoś brakło. Puenta jakby sprzed roku z...

Opublikowano

Marcholt, Ty wiesz, że ten tekst mi leży. Od drugiego wejrzenia. Jestem jednym z nielicznych którzy znają tajemnice tytułu i zaplecze.
Komuś z powyżej komentujących nie podobał się opis poszczególnych zabawek... cóż radzę przeczytać raz jeszcze a jeśli i to nie pomoże, proszę skonfrontować to z księgą Genesis. Każda zabawka to dzień tworzenia pana B. ale tekst w czasie pierwszej lektury świetnie to kamufluje i w tym jego siła. Dobry jest i basta. Tekst numeru przecie to był...

Opublikowano

Literówki poprawiłem (było tam też wciecie na jeden wers - zupełnie przypadkiem i nie obfitowało w znaczenia naddane, mam nadzieję że nie zaburzyłem nikomu toku interpretacyjnego tym czynem...)
I proszę już nie pisać pochwał. To że jestem dobrym pisarzem powtarzam sobie co rano przed lustrem, i już pochwał nie potrzebuję. :) Proszę o tzw. tyry. Skrytykujcie to na Boga! Proszę was, jak mam się czegokolwiek uczyć?
Poza tym jeżeli nie krytykujecie moich tekstów, odbieracie mi tym samym prawo do krytykowania tekstów waszych. To nie fair.

Opublikowano

Co do opisu kolejnych zabawek - odzwierciedla pasję kolekcjonera...mam takiego w domu więc daje mi to uczucie pewnej autentyczności. Nie spodziewałam się takiego finału i o to chyba chodziło.
Przytłaczająca końcówka. Muszę przyznać, że zrobiła na mnie duże wrażenie.
Pozdrawiam
Asa

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - tak to jest z tym naszym pisaniem -                                                                               Pzdr. Witam - raz na wozie raz pod wozem - miło że zajrzałeś -                                                                                                      Pzdr.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - tak bywa - ale fajnie że czytasz -                                                                            Pzdr. @Rafael Marius - dzięki - 
    • @Leszczym

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       Ech, no mój komentarz nie dotyczył poezji. Przy ogromnej różnicy zdań i emocji które temu towarzyszą, łatwo o iskry i ciężar słów, które mogą paść, których nie da się zapomnieć. Żadne przepraszam nie usunie blizn po wyciągnięciu raniących gwoździ. Nie warto niszczyć mostów, bo może właśnie przyjdzie nam nimi wracać. To tak na zaś :) Polazłam za daleko, poza wiersz, tak zwyczajnie przejęłam się nim lub sytuacją. Do wiersza dodaję przeróżne dziwadła czy zmyślenia, jeśli tak było i u Ciebie, zapomnij proszę o tym, co napisałam. Tymczasem,

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • kiedy będziesz umierał  w którą wejdziesz rolę?    
    • Sąsiad pani Wiesławy został przez nią poproszony o pomoc w przesunięciu ciężkiej dębowej szafy. Sąsiad mieszkał piętro wyżej i był z zawodu nauczycielem wychowania fizycznego w miejscowym liceum. Kamienica, w której na pierwszym piętrze przesuwano szafę, była kiedyś bardzo luksusowa, ponieważ przedwojenny jej właściciel wyposażył ją na przykład w marmurowe schody, kute poręcze i piękne weneckie okna. Z tyłu, za kiedyś bardzo eleganckimi domami stojącymi wzdłuż ulicy, rozciągały się, dzisiaj całkowicie zaniedbane, ogrody dworskie należące niegdyś do pałacu na wzgórzu. Kiedy sąsiad odsunął pustą, ale i tak potwornie ciężką szafę od ściany, jego oczom ukazał się przerażający obraz. W kurzu leżała zasuszona ludzka dłoń. Dla tego młodego, ale już byłego gimnastyka na drążku, był to obraz zbyt trudny do zniesienia. Krzyknął coś niezrozumiałego i wybiegł z mieszkania sąsiadki. Co działo się w mieszkaniu, zanim po kilku godzinach przybyła policja, wie tylko pani Wiesława i ewentualnie jeszcze pan Bóg. Uczynny sąsiad pobiegł z miejsca do domu i opowiedział swojej małżonce o znalezisku, a ta pogoniła go zaraz na policję. Tam były reprezentant Polski w gimnastyce opowiedział zdumionym policjantom, co niedawno widział. Do pani Wiesławy wysłano patrol policyjny. Kiedy przybył on na miejsce, gospodyni, kobieta już bardzo wiekowa, szykowała sobie kolację. Policjanci zapytali o znaleziony za szafą przedmiot. Wtedy starsza pani otworzyła sekretarzyk i z pudełka na biżuterię wyjęła owiniętą w jedwabną chustkę dłoń. I tak rozpoczęła się jedna z najbardziej ponurych spraw, która nie znalazła swojego finału w sądzie. Do mieszkania Wiesławy weszła ekipa z prokuratorskim nakazem przeszukania. W tym czasie znalezioną dłonią zajął się policyjny patolog. W dużym pokoju mieszkania, oprócz szafy, stał jeszcze sekretarzyk, biurko, stolik i kanapa z  fotelami. Wszystkie te meble były bardzo masywne, wykonane z litego drewna dębowego, a kanapa i fotele pokryte były piękną, chociaż już zniszczoną upływem czasu, zieloną skórą. Policjanci odsunęli całkowicie szafę i znaleźli za nią jeszcze jedną dłoń oraz niewielki kawałek czegoś, czego nie potrafili zidentyfikować. W mieszkaniu nie znaleziono nic więcej z przedmiotów, które budziłyby zaciekawienie ekipy policyjnej, chociaż przeprowadzona rewizja była bardzo dokładna. Patolog opisał znalezione dłonie jako pochodzące od jednej osoby, kobiety w wieku około 35 lat, wysokiej i szczupłej. Czas śmierci określił na jakieś 20 lat wstecz, przy czym nie potrafił ustalić przyczyny śmierci. Znaleziono podczas przeszukania mieszkania niewielki kawałek czegoś brązowego – patolog uznał za górną część małżowiny usznej. Z całą pewnością ucho i dłonie pochodziły od tej jednej i tej samej osoby. Zajęto się drobiazgowym przesłuchiwaniem pani Wiesławy. W przesłuchaniach, ze względu na podeszły wiek przesłuchiwanej i zaawansowaną demencję starczą, uczestniczył lekarz i psycholog. Kobieta zeznała, że urodziła się kilka lat przed wojną w mieszkaniu, w którym do dziś mieszka. Jej ojciec był lekarzem wojskowym, a matka zajmowała się domem. Rodzice zmarli w latach 60. ubiegłego wieku. Kobieta nigdy nie wyszła za mąż, a utrzymywała się z pracy nauczycielskiej, ostatnio jako profesor politechniki. Od 17 lat jest na emeryturze. Ma brata, który jest młodszy od siostry o równe 15 lat. Mieszka w innym, bardzo nieodległym mieście, dokąd wyjechał, kiedy ożenił się z muzyczką koncertującą w miejscowej filharmonii. W mieszkaniu po rodzicach mieszkał ze swoją siostrą do roku 1991. Powiedziano kobiecie, że znalezione u niej w domu przedmioty to części ludzkiego ciała. Ta starsza kobieta wpadła w jakieś otępienie i niczego więcej policjanci już się od niej nie dowiedzieli. Przesłuchujący ją śledczy doszli do wniosku, że Wiesława W. nic o makabrycznym znalezisku nie wiedziała, a wpadła w traumę, kiedy dowiedziała się, że przecież każdego dnia niemal ocierała się o ludzkie szczątki, które, jak wywnioskowano, znajdowały się tam od czasu śmierci młodej kobiety. Świadomość, że przez lata całe wdychało się to samo powietrze, w którym miliardy bakterii rozkładały ludzkie szczątki, jest wystarczającym powodem przerażenia. Policja znała bardzo przybliżony rysopis rozczłonkowanej kobiety i prawdopodobny czas jej śmierci. Kilku funkcjonariuszy przeszukiwało listy zaginionych kobiet, koncentrując się na okresie przybliżonej daty jej śmierci. W tym czasie przywieziono na przesłuchanie brata Wiesławy W., pana Henryka. Ustalono, że przesłuchiwany jest emerytem, całe życie pracował w organach ścigania, ostatnio jako naczelnik wydziału śledczego policji. Przed przywiezieniem na przesłuchanie w mieszkaniu Henryka W. przeprowadzono rewizję, podczas której zdumieni policjanci znaleźli specjalistyczne nożyce do cięcia ludzkich szczątków. Prosto z przesłuchania były oficer śledczy trafił do aresztu. Na nożycach znaleziono zastygłe ślady krwi. Mimo usilnych badań nie udało się odnaleźć kobiety o zbliżonym do poćwiartowanej rysopisie. Laboratorium policyjne ani specjaliści zakładu medycyny sądowej nie potrafili odpowiedzieć na dręczące policjantów pytanie, w jaki sposób te znalezione dłonie oddzielono od ciała. Żona aresztowanego emeryta doznała szoku, kiedy przesłuchujący ją policjanci powiedzieli, o co jej mąż jest podejrzany. Ta oszalała ze wstrząsu, jakiego doznała kobieta, zeznała, że kilka lat temu jej mąż przybiegł do domu umazany krwią. Przesłuchiwany na okoliczność tego zdarzenia były policjant zeznał, że był świadkiem wypadku, kiedy starszy mężczyzna spadł ze schodów prowadzących do oficyny jakiegoś zakładu usługowego w sąsiednim budynku. Opatrywał go wtedy do czasu przyjazdu pogotowia i próbował zatrzymać krew, która wydostawała się z ucha na głowie ofiary. Po rewelacjach zasłyszanych od żony emeryta policja rozpoczęła bardzo drobiazgowe śledztwo, rozbierając dotychczasowe życie Henryka W. na czynniki pierwsze. Ustalono, że były oficer policji, urodzony w 1950 roku, skończył studia uniwersyteckie na kierunku humanistycznym. Po studiach wstąpił do milicji. W czasie trwania służby ukończył akademię spraw wewnętrznych. Miał w życiu to wielkie szczęście, że od początku pracy pracował cały czas w tej samej jednostce. Znaleziono ludzi, którzy go znali. Przeczytano opinie przełożonych i kolegów. Uznany był przez wszystkich za rzetelnego pracownika, wspaniałego kolegę i życzliwego ludziom przełożonego. Mieszkał do momentu ślubu razem ze starszą siostrą w mieszkaniu, jakie zostawili rodzeństwu rodzice. Nigdy nie znał bliżej żadnej kobiety. Jego żona, grająca muzykę w filharmonii, była jego pierwszą i jedyną miłością. Bardzo kochał zwierzęta. Jeszcze kiedy mieszkał z siostrą, miał w domu psa rasy owczarek niemiecki, którego w młodym wieku wycofano ze służby, ponieważ stracił węch. Zabrał go wtedy wbrew przepisom, bo te nakazywały już wyszkolone psy usypiać, jeżeli z jakiegokolwiek powodu przestają się do służby nadawać. Pies był w domu rodzeństwa około 10 lat, a zmarł na raka wątroby. Na znalezionych nożycach zidentyfikowano krew indyka, zaschniętą kilka lat temu. Były policjant zeznał, że nożyce te były złomowane w jego macierzystej jednostce i on zabrał je wtedy do domu. Jak twierdził uparcie aresztowany, było to jednak tuż przed jego odejściem na emeryturę, a więc już po przypuszczalnej śmierci nieznanej policji kobiety. W toku czynności śledczy ustalono, że zakrwawienie dłoni, z jakimi mąż muzykantki przybiegł do domu, rzeczywiście nastąpiło podczas pomocy rannemu człowiekowi. Specjaliści poddali jeszcze raz kawałki ciała denatki szczegółowym badaniom. Dla prowadzących przesłuchanie policjantów stało się szczególnie ważne, czy do cięcia ciała nie użyto znalezionych nożyc. Podejrzenia, że tak mogło być, dał przecież policji brak protokołu z likwidacji tych właśnie nożyc oraz świadomość, że przecież normalny człowiek nie zabiera sobie do domu przedmiotów służących do ćwiartowania zwłok. Opinia ekspertów medycznych zaskoczyła przesłuchujących. Stwierdzili oni, że dłonie i małżowina uszna zostały wyrwane z ciała bez użycia narzędzi i że stało się to już po śmierci ofiary. Wtedy policjanci postawili nową hipotezę śledztwa i zadali specjalistom z zakładu medycyny sądowej pytanie, czy dłonie i ucho mógł oderwać od ciała nieżyjącego człowieka pies rasy owczarek niemiecki. Z całą pewnością tak, to bardzo prawdopodobne, usłyszeli od nich. Byłego policjanta poddano jeszcze badaniu na wykrywaczu kłamstw. Wypadło ono dla podejrzanego pozytywnie. Przebywająca w szpitalu siostra zatrzymanego stwierdziła, że wiele razy pies przynosił do domu różne przedmioty, głównie jednak znalezione zabawki dziecięce, rękawiczki, porzucone buty. A więc, pomyśleli policjanci, ten pies miał dziwne hobby. I to on właśnie przyniósł do domu dłonie i ucho oderwane od zwłok, których żaden człowiek nie znalazł, a z jakiegoś znanego tylko jemu samemu powodu lubił chować takie znaleziska w mieszkaniu. Policjanta zwolniono z aresztu. Nie warto brać do domu psa, którego ktoś już kiedyś szkolił. Lepiej zrobić to samemu, bowiem późniejsze przeżycia związane z jego obecnością mogą być znacznie mniej dramatyczne i wstrząsające.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...