Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Śpiączka


Oxyvia

Rekomendowane odpowiedzi

Miasto się skrada pod twoje okna
cichym, podstępnym lękiem,
przez giętką szybę cię podgląda,
wsuwa powolnie rękę.

Noc się ciągnie jak guma do żucia,
kleista i wilgotna.
Nie wiesz, czy kiedyś do dnia wrócisz,
czy już na zawsze otchłań.

Niebo koszmarem się zaniosło,
ciemność się w kątach czai,
duszna i lepka ta samotność,
skuta w świadomy paraliż.

Za dnia rozmowy słyszysz bliskich
i szkliste dźwięki szpitala…
Próbujesz zasnąć, porzucić wszystkich -
lecz nieruchomo się spalasz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bardzo jednoznaczny obraz. i sugestywny. choroba to niepewność, lęk, czasem beznadzieja... tak mi wpadło w ucho, ale chyba to zamierzone było może, nagromadzenie spółgłosek "sz" w ostatniej strofie. "sz" jak szept... tak właśnie odebrałem Twój wiersz Oxyvio. pisany szeptem.
pozdrawiam serdecznie!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo ważny temat poruszasz, a mianowicie osób pogrążonych w śpiączce. Bardzo na czasie - pamiętam ostatnie historie, gdy mąż zabiegał o odłączenie swojej żony od aparatury twierdząc, że ona by tak wolała. A z tego co słyszałem, to rzeczywiście osoby w śpiączce zachowują w pewien sposób świadomość.

Mógłbym marudzić na formę, ale czasem, gdy wiersz porusza istotny temat, można przymknąć na to oko.

Arek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetny pierwszy wers drugiej strofy, jego długość (ciekawy zabieg) dobrze podkreśla właściwości gumy i rzeczywiście "się ciągnie". To oczywiście na plus. Z pierwszej wyrzuciłbym "cię" i "twoje", z ostatniej "lecz" - wolałbym mniej typowe zakończenie. To jednak wiąże się z małą zmianą.
Ogólnie jednak, wiersz ciekawy.
Pozdrawiam.

miasto się skrada pod okna
cichym podstępnym lękiem
przez giętką szybę podgląda
powolnie wsuwa rękę

noc się ciągnie jak guma do żucia
kleista i wilgotna
nie wiesz czy kiedyś powrócisz
czy już na zawsze otchłań

niebo koszmarem się zaniosło
ciemność się w kątach czai
duszna i lepka ta samotność
w drętwy skuwa paraliż

za dnia rozmowy bliskich słyszysz
w szklistych dźwiękach szpitala
zasnąć ich wszystkich

myślisz
tak nieruchomo
się spalasz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podoba mi się tak obrazowo to ujęłaś,świadomość, niepewność
wprost beznadzieja, smutne ale prawdziwe.

Jesteś w ramionach bezsilności
tracisz nadzieję, tracisz wiarę,
dusisz się w lepkiej samotności
ta noc bez końca jest koszmarem.

Pozdrawiam,serdeczności Oxy-:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...nie wiesz, czy kiedyś powrócisz do dnia - tak bym dla wyrównania wersu i rymu, ale oczywiście nie wtrącam się, bo to nie warsztat. ogólnie - podoba się i niesie refleksję! Choróbska, nasze najuciążliwsze słabości, cielesność, fizyczność - ściąga na ziemię bólem;) Bardzo dobry wiersz Oxy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję, Krzysztofie. Tak, to "szszsz" miało powodować efekt szeptów przy łóżku chorego. Wielu ludziom wydaje się, że chorzy w śpiączce l.ub w stanie nieprzytomności nie słyszą, co się przy nich mówi. A to nieprawda - na ogół słyszą doskonale. Słuch jest ostatnim zmysłem, który przestaje funkcjonować.
Ja także serdecznie pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ależ marudź, marudź, czemuż by nie? :-)

Wiem chyba, co czują osoby w śpiączce, bo sama miewam takie stany: zapadam w chwilową śpiączkę, półsen, z którego nie mogę się wyrwać. Wtedy doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje ze mną i wokół mnie, mam [u]całkowitą i pełną[/u] świadomość, ale nie mogę się poruszyć. Czasami nawet przestaję oddychać, wpadam w tzw. bezdech - to jest okropne! Ale do tej pory za każdym razem jakimś niesłychanym wysiłkiem woli udawało mi się z tych stanów wyjść po kilku minutach. Gdyby się jednak nie udawało latami... Nie wiem, czy nie wolałabym umrzeć - czy ten mąż nie miał racji.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Alu, bardzo Ci dziękuję. Niejedna osoba mówiła mi, że po przeczytaniu wiersza była pewna, że to o kimś z moich bliskich lub znajomych. Ale nie - nie znam osobiście nikogo pogrążonego w śpiączce. Natomiast ta choroba robi na mnie ogromne wrażenie i bardzo współczują tym ludziom.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Joa.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję za pochwałę, Aniu!
Gdyby zmienić wers tak, jak proponujesz, to zniknąłby rym. Natomiast tak, jak jest, też akcenty rozkładają się regularnie - tak samo. Ale dziękuję za wysunięcie propozycji poprawy.
Pozdrówka ciepłe.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zaiste, różne rzeczy można ciąć, słowa zwykle to definiują. Dziękuję i pozdrawiam :)
    • Pozdrawiam i dziękuję @iwonaroma i @Leszczym   Troszkę zmieniłam. Koronka nie w zębie ale na zębie, w zasadzie nie o zęby chodzi lecz półmrok, dodałam ostatni wers, żeby może bardziej w stronę owego kłusownictwa., czyli kłusującego kundelka.   Dziękuję wszystkim, daliście mi zdaje się "medal" ;-) rozumiem, że dla Żabki, to się zgadzam :-) Miłego
    • Niestety bywa, że alko i dragi i wtedy nic innego się nie liczy. Pozdrawiam
    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
    • (Amy Winehouse)   więc albo światło albo mrok   reszta to mgnienia  zauroczenia odurzenia    od niechcenia 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...