Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Janie Januszewski, równie dobrze mogłem tego "moim zdaniem" nie pisać - w tym wypadku to puste słowo. Ja mam nadzieję, że każdy wypowiadający się tu mówi według własnego mniemania. Każda ocena, każdy odbiór jest subiektywny, twórczości nie da rady odbierać obiektywnie - nie tłumaczmy rzeczy oczywistych.

A teraz to przegiąłeś w drugą stronę. Bo oceny mogą zawierać elementy subiektywizmu i obiektywizmu. Gdyby ocena była wyłącznie subiektywna, to właściwie nie byłoby sensu mówić o ocenie, co najwyżej o wrażeniu - miłym lub niemiłym. Rzecz w tym, że wielu oceniających nadaje samozwańczo swoim wrażeniom przymiot obiektywizmu. To powszechne zjawisko, jak zauważyłem, w dyskusjach humanistów, gdzie co raz mamy do czynienia, jak mówią logicy, z rozgałęzionymi zdaniami Goedla. Czyli, mówiąc ludzkim językiem, z bełkotem pomieszanym z erystyką, a nieraz i niejasnymi intencjami.


Że co?! Oceny zawierają elementy subiektywizmy i obiektywizmu?! To mnie Pan rozśmieszył! Ocena i odbiór są zawsze, ale to zawsze subiektywne. Możemy się co prawda odnosić do jakiejś obiektywności względnej - gdy np oceniając posługujemy się jakimiś w miarę sztywnymi kryteriami, ale to zupełnie co innego i nie zmienia to faktu, że te kryteria są wybrane przez nas samych, że druga osoba może mieć zupełnie inne kryteria, że co innego jest dla niej ważne, piękne, interesujące. Ocena jest zawsze subiektywna, może być tylko bardziej lub mniej "fachowa", bo oczywiście poczucie piękna, zdolność odczytywania pewnych symboli, znaków etc czy po prostu odbioru dzieł sztuki w ogóle wymaga wyrobienia.
  • Odpowiedzi 40
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Rozumiem, że zaprzeczasz istnieniu kryteriów bezwzględnie obiektywnych. A wymóg tej samej liczby sylab w wierszu sylabotonicznym? A poprawność składni? A błędy ortograficzne? A rymy częstochowskie? Oczywiście są to kryteria kiedyś przez nas samych ustalone, ale z chwilą kiedy stały się powszechnie uznane i do tego mierzalne, nabrały znamion obiektywności. Natomiast ocena typu "nie podoba mi się", dużo wytartych zwrotów" czy "brak duszy w tym wierszu" znaczyć mogą dla każdego coś innego. I nie zawsze jest to problem wyrobienia (choć dalibóg nie wiem, co to właściwie jest), ale indywidualnej percepcji otaczającego nas świata - również świata sztuki.
No tośmy se pogaworzyli... I co z tego? Ano nic... :)

Zdrowia życzę
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




:))) wpadunek ?

No tak... Mąż wpadki. Wujek wpadnięcia. Kuzyn odwiedzin :)


Poczułam zażenowanie a nawet zdeprymowanie, gdyż zauważyłam tylko
w wierszu, pewien szczegół ...co mi się spodobało,
jako coś do mojego i oceniłam ;)
Nie wiem oczyście z kim mam przy jemność. Tyle :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgadzam się! A biorąc pod uwagę ciężką przeprawę Autora, rzeczywiście przypomina to poród:


Poezja

Wpadła na Izbę Przyjęć poetka.
Ciężka, ogromna i pot z niej ścieka:
W połogu kobietka.

Leży i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!

Do kobieciny wszyscy jak stali
Co rusz swojego coś doczepiali
I pełno plotek w każdej kroplówce:
W jednej blondynka o małej główce
A w drugiej tłuste, wiejskie dziewuchy
Siedzą za kradzież księdzu poduchy,
Trzecia kroplówka pełna jest wężów
Z kieszeni starych, zdradzonych mężów,
W którejś aktówka - o! jaka wielka!
Na kartkach były minister Belka!
W innej tancerki wlazły na szafy,
A jeszcze w innej pijane żyrafy...
Dość!

Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Wszyscy - w ruch!

Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale
Ruszyła -- poetka -- i prze -- ospale,
Szarpnęła kroplówki i ciągnie z mozołem,
I kręci się, się kręci jak żaba pod kołem,
I biegu przyspiesza, i prze coraz prędzej,
I jęczy, się męczy, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po życie, po życie, po życie przez most,
Przez ciemność, przez tunel, na pola, na las,
I spieszy się, spieszy się, by zdążyć na czas,
Do taktu turkoce i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.
Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Jakby to nie był poród a bal
Nie ciężka kobieta, zziajana, zdyszana,
A bal ponad bale, dana oj dana!

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha,
Że stęka, że jęczy, że bucha buch, buch?
To para poetów wprawiła to w ruch,
To para, co kiedyś pisała sonety
Napędza silnik brzucha kobiety
I gna ją, i pcha ją, a ona się toczy,
Bo para babę wciąż tłoczy i tłoczy,
I łóżko turkoce, i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to...


KLAPS!
aaaaaaaaaa..........



Tak oto rodzi się praktycznie każdy wiersz na www.poezja.org, czego przykładem komentarze pod wierszem "Romantyczność" ;)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



No tak... Mąż wpadki. Wujek wpadnięcia. Kuzyn odwiedzin :)


Poczułam zażenowanie a nawet zdeprymowanie, gdyż zauważyłam tylko
w wierszu, pewien szczegół ...co mi się spodobało,
jako coś do mojego i oceniłam ;)
Nie wiem oczyście z kim mam przy jemność. Tyle :)

Niepotrzebnie poczułaś, Fly Elika... Nic zdrożnego nie miałem na myśli poza gierką słowną. Ale jak coś było nie tak, to sorry... :) A jak chcesz zobaczyć, z kim przyjemność to zapraszam na mój portal "Na Łódce Poezji" ( www.poeci.eu ) :)

Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgadzam się! A biorąc pod uwagę ciężką przeprawę Autora, rzeczywiście przypomina to poród:


Poezja

Wpadła na Izbę Przyjęć poetka.
Ciężka, ogromna i pot z niej ścieka:
W połogu kobietka.

Leży i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!

Do kobieciny wszyscy jak stali
Co rusz swojego coś doczepiali
I pełno plotek w każdej kroplówce:
W jednej blondynka o małej główce
A w drugiej tłuste, wiejskie dziewuchy
Siedzą za kradzież księdzu poduchy,
Trzecia kroplówka pełna jest wężów
Z kieszeni starych, zdradzonych mężów,
W którejś aktówka - o! jaka wielka!
Na kartkach były minister Belka!
W innej tancerki wlazły na szafy,
A jeszcze w innej pijane żyrafy...
Dość!

Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Wszyscy - w ruch!

Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale
Ruszyła -- poetka -- i prze -- ospale,
Szarpnęła kroplówki i ciągnie z mozołem,
I kręci się, się kręci jak żaba pod kołem,
I biegu przyspiesza, i prze coraz prędzej,
I jęczy, się męczy, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po życie, po życie, po życie przez most,
Przez ciemność, przez tunel, na pola, na las,
I spieszy się, spieszy się, by zdążyć na czas,
Do taktu turkoce i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.
Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Jakby to nie był poród a bal
Nie ciężka kobieta, zziajana, zdyszana,
A bal ponad bale, dana oj dana!

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha,
Że stęka, że jęczy, że bucha buch, buch?
To para poetów wprawiła to w ruch,
To para, co kiedyś pisała sonety
Napędza silnik brzucha kobiety
I gna ją, i pcha ją, a ona się toczy,
Bo para babę wciąż tłoczy i tłoczy,
I łóżko turkoce, i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to...


KLAPS!
aaaaaaaaaa..........



Tak oto rodzi się praktycznie każdy wiersz na www.poezja.org, czego przykładem komentarze pod wierszem "Romantyczność" ;)

Pozdrawiam.

:)))) Jesteś świetny para frażysta :) Że też Ci się chciało!... Masz sporo racji, oj masz... :)

Odpozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Poczułam zażenowanie a nawet zdeprymowanie, gdyż zauważyłam tylko
w wierszu, pewien szczegół ...co mi się spodobało,
jako coś do mojego i oceniłam ;)
Nie wiem oczyście z kim mam przy jemność. Tyle :)

Niepotrzebnie poczułaś, Fly Elika... Nic zdrożnego nie miałem na myśli poza gierką słowną. Ale jak coś było nie tak, to sorry... :) A jak chcesz zobaczyć, z kim przyjemność to zapraszam na mój portal "Na Łódce Poezji" ( www.poeci.eu ) :)

Pozdrawiam

niepotrzebnie czyli pstryk :) hmm, gierka.
Pomyślę, jak się uda zorientować o przyjemności, co to za łódka :))) to może
W każdym razie dziękuję za zaproszenie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oj, bo ja też mógłbym zapytać: że też Ci się chciało? ;)
A jeśli chodzi o to, że to nie Mickiewicz, to proszę bardzo - znasz zapewne jeden ze słynniejszych jego sonetów "Dzień dobry"?:


Dzień dobry

Dzień dobry? Dziś nie będzie - dziś będzie: cholera!
Czyje to się po nocy całowało lica? -
niech cała dookoła słyszy okolica,
jak patelnia się(ęęęę...) jękiem na głowie rozdziera.

Dzień dobry? Cholera! - niech ona cię zabiera,
dzień dobry niech odpowie tamta swawolnica!
Od dziś znów całością jest twoja połowica,
w "dzień dobry" już nie ze mną dzień się twój ubiera.

Czemu to... uczepiłeś się(ęęęę...) tak mojej ręki?
Zanim znów ci przyłożę, jeszcze niech się dowiem,
zabłyśnij jakimś kłamstwem przed garnkiem na głowie?

Dzień dobry... - Czyś ty zgłupiał, wciąż te same dźwięki?
- Widzisz, jak to zaglądać pod cudze sukienki:
do końca życia później kłopoty ze zdrowiem!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oj, bo ja też mógłbym zapytać: że też Ci się chciało? ;)
A jeśli chodzi o to, że to nie Mickiewicz, to proszę bardzo - znasz zapewne jeden ze słynniejszych jego sonetów "Dzień dobry"?:


Dzień dobry

Dzień dobry? Dziś nie będzie - dziś będzie: cholera!
Czyje to się po nocy całowało lica? -
niech cała dookoła słyszy okolica,
jak patelnia się(ęęęę...) jękiem na głowie rozdziera.

Dzień dobry? Cholera! - niech ona cię zabiera,
dzień dobry niech odpowie tamta swawolnica!
Od dziś znów całością jest twoja połowica,
w "dzień dobry" już nie ze mną dzień się twój ubiera.

Czemu to... uczepiłeś się(ęęęę...) tak mojej ręki?
Zanim znów ci przyłożę, jeszcze niech się dowiem,
zabłyśnij jakimś kłamstwem przed garnkiem na głowie?

Dzień dobry... - Czyś ty zgłupiał, wciąż te same dźwięki?
- Widzisz, jak to zaglądać pod cudze sukienki:
do końca życia później kłopoty ze zdrowiem!



Kiedyś czytałem, ale dzięki za przypomnienie. To ta Celinka ostrą żonką była :)
Swoją drogą, ciekaw jestem, od kiedy właściwie funkcjonuje "cholera" jako przekleństwo. masz w tym temacie jakąś wiedzę? :)
Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Adaś znany był z ciągotek do kobiet. Kiedy wybuchło powstanie listopadowe, jego obecność miała zachęcić prosty lud od udziału w walkach narodowowyzwoleńczych. Niestety, Adaś zakochał się akurat i zwlekał z przyjazdem do ojczyzny. Powstanie upadło, jak wiemy, głównie wobec nikłego poparcia ze strony chłopstwa, toteż choćby za to należało się Adasiowi tą patelnią po głowie ode mnie ;)

Nie, ale to oczywiste: "Co za cholerny świat!" - wykrzyknął nazajutrz po jego stworzeniu Pan Bóg. Odtąd nic już nie było jak dawniej, zwłaszcza On.

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



:))) mam tylko wątpliwość, czy aby tłumaczenie jest poprawne. Bo różnie z tym bywało... :)
ma pan rację, panie Januszewski! a te boskie kalosze jak zwykle przeciekają w takich ciekawych kwestiach, jak ta. wiem coś o tym, bo kiedyś próbowałem zrobić porządek z tym światem i... pokarało mnie! to było gdzie roku Pańskiego... już nieważne:


O północy obok stolika Wróżbity pojawił się Wstrentny
i okropnie fałszując, natychmiast zaczął głośno wyśpiewywać:


Siedzisz tak cicho Panie, z daleka
Straciłeś dawno poczucie czasu
a świat przed siebie wciąż szybciej ucieka
i to jak gdyby, znów w stronę lasu?

Więc pomyślałem naraz sobie,
że Mógłbyś Udać się na spoczynek,
zostawić Ziemię na mojej głowie,
- już ja z nią lepszych brzegów dopłynę!

Znam lepiej teren, co w trawie piszczy
(w końcu, gdzieś tutaj się urodziłem)
- niechaj się Twoje marzenie ziści :
Poleć na urlop, bodaj na chwilę...


No to Żegnaj, Buzi, cześć!
Baw się dobrze, Wypoczywaj -
Możesz pół wszechświata Zjeść
Wypić za mnie kolaps piwa

Aja śniegi powymiatam
z Antarktydy w Filipiny
od tych co nie cierpią lata,
do tych co nie cierpią zimy

Z pustyniami, ho ho ho...
- zrobię też porządek w końcu:
Krzemie - zmień się w "Ha" dwa "O"
Wodo - praż Si(ę) z dwa "O" w słońcu!


Pigmejowi - plus metr wzrostu,
łysym? - by nie było zbyt po prostu
hi!hi!hi!

Optymizmu!
Optymizmu, panowie!
- Wam jednym wsza się nie szwęda po głowie!
Optymizmu! Haha... No, co wy?
- podnieść wesoło wszy... (hihi) stkie głowy!

Zaś wam, rolnicy - jeśli chceta
na tych u góry: IRA?, ETA?
I, żeśta nie są bici w ciemię
to podpompujcie sobie Ziemię,
aż z morgi wyjdzie hektar pola
- taka jest moja (hahaha) wola!

Ty Siedź spokojnie na wczasach, Panie
Fikaj koziołki i Głaszcz aniołki
zanim dokończę posprzątanie
Świata


Dodam sierotce sadystce brata,
mateczce z dzieckiem parady radzieckie,
dziadkowi będą rosły zęby,
żeby nie chował do trumny gęby,

więcej powodów panikarzowi,
psychiatrom pacjent przybędzie nowy.
Żołnieża - teraz pisać mi tylko przez "żet"!
Biedni murzyni: łapcie swetr!
a Ty, eskimosie - ziąb mniej w nosie,
zaś ziębie... apartamenty w dębie
i dębom do obrony noże.

A Ty Śpij Sobie, Zmęczony Boże,
tymczasem ja: pstryk! enty menty -
przetrę od kurzu kontynenty
:

Ha! neofszyscy - dziś premiera!
za chwilę wskrzeszę wąsik Hitlera,
warto wyciągnąć Dżingis Chana
i jakby tak - Nerona z rana?
a dla smakoszy - Inkwizycję,
wszelkie co były opozycje.

Dobrze by Lachom oddać Moskwę
w zamian Moskale... jakież to proste!
- poprzesiedlają się do Warszawy
i nie ma sprawy.

Ty się nie Wtrącaj - wiem co robię,
długo myślałem nad tym sobie...





- No nie!
wrzasnął Wróżbita
- Czy nie zdajesz sobie sprawy łajzo, co wyśpiewujesz?!
Obrażasz moje uczucia religijne, mieszasz się do polityki i w ogóle....
a to nie jest noc o Tym.
Absolutnie! Aaaabsolutnie nie pozwalam dokończyć, a kysz!

\ /
_o,o_
O

(Wstrentny zamienił się w mysz)



Wiatr poobszywał chmurami księżyc i gwiazdy i zrobiło się nagle ciemno,
a w tym ciemno nagle - mysz, odwracając kota ogonem zaczął zmieniać temat:



jestem śliczny
przekomiczny
troszkę zbyt somnambuliczny?
obłok w słońcu w dzień liryczny
a poza tym
nie jak każdy
za nieśmiały nie odważny
mały tak

z tym ostatnim już bagażem
dziś do ciebie na noc jadę

przygotuj wycieraczkę


wiatr




Tu mysz zakaszlał, zmienił głos na cienki.
Zakaszlał, zmienił głos na cieńszy.
Zakaszlał, zmienił głosik na jeszcze cieńszy.
Nareszcie mysz nie zakaszlała i wiatr mógł dokończyć:




witaj tęskny
witaj szczęsny
jakże miło mi

masz co chciałeś
a tam obok
postaw sobie

s
z
u
f
Elkę na łzy


Opublikowano

Wyśmienitym kabareciarzem jesteś, Wstrentny :) W klimacie Zielonego Balonika jakby... No niestety, trzeba wiedzieć, kiedy skończyć... Jak zwykle próba zdobycia Moskwy zakończyła się interwencją siły wyższej. Trzeba było kończyć na Inkwizycji, a potem powiedzieć sobie:

"Skończyłem już robótki
te com miał w życiu grubsze
i mogę na czas krótki
spocząć na własnym kuprze

Znów ziemio twój żem cały
znów jestem dawnym Faustem,
gotowym twe specjały
łykać pełniutkim haustem

Miesięcy pięknych sporo
wśród mitów żyłem górnie
a teraz chylę głowę
i wracam między durnie"

Jakoś to tak mniej więcej było... Sam już nie wiem, ile w tym mojego a ile Żeleńskiego :)

Wszystkiego najlepszego, Wstrenciuchu :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


trochę kaznodziejowato ;) ale mądrze, zupełnie jak w tym wierszu "Piękny umysł", który zdobędzie trzecią od Końca Świata nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Alkoholików (OKA):




Einsteina czas nie potrwa wiecznie
jak Demokryta atom ścięty

siekiera motyka bimber szklanka
nocny lot po
pomarańcza

demiurga okiem nadto tępe
nie zauważy że bajeczna

siekiera motyka mróz i szklana
ostra jazda na
banana

nie z nóżek czułek i skrzydełek
nie z wzlotów pląsów i zupad
ków (schwytana w demiurga siat
ków

siekiera motyka bimber flaszka
ciężki patrol
na żelazkach

kę) składa się ćma - a motyle
nie mają ssawek ale miano
wicie: nie zauważy i ty (?)

le go widziano...


siekiera motyka bimber coca
niech nam żyje (i tak żyje) paź królowej

OKA!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


trochę kaznodziejowato ;) ale mądrze, zupełnie jak w tym wierszu "Piękny umysł", który zdobędzie trzecią od Końca Świata nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Alkoholików (OKA):




Einsteina czas nie potrwa wiecznie
jak Demokryta atom ścięty

siekiera motyka bimber szklanka
nocny lot po
pomarańcza

demiurga okiem nadto tępe
nie zauważy że bajeczna

siekiera motyka mróz i szklana
ostra jazda na
banana

nie z nóżek czułek i skrzydełek
nie z wzlotów pląsów i zupad
ków (schwytana w demiurga siat
ków

siekiera motyka bimber flaszka
ciężki patrol
na żelazkach

kę) składa się ćma - a motyle
nie mają ssawek ale miano
wicie: nie zauważy i ty (?)

le go widziano...


siekiera motyka bimber coca
niech nam żyje (i tak żyje) paź królowej

OKA!


Gdybym był przew. jury, zająłby pierwsze po końcu świata. Znaczy, kiedy urwie się już wszystkim film...
A dlaczego nie ma OKA tylko jest OKA? (tu nie ma błędu, chodzi o OK Abstynentów) Toż to jawna dyskryminacja! :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...