Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'smierć' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Arsis

    Eniwetok

    (Z cyklu: Pacyfik – sen wiekuisty) *** Inspiracją do napisania niniejszego tekstu było dla mnie opowiadanie pt. „Ostatnia Plaża”, J. G. Ballarda *** Uderzają mnie w twarz jaskrawe prześwity słońca, które wytryskują spomiędzy kołyszących się, palmowych liści… … drgają i migoczą… tworzą efekt stroboskopu… (Musiałem chyba dostać ataku epilepsji… Odzyskuję przytomność, ale w zupełnie innym miejscu i czasie) … Stąpam ciężko po rozgrzanej plaży… Tafla laguny jest tak przejrzysta, że widać najmniejszą muszlę, wygładzony weń kamień… … nie wiem, jak długo idę… Jarzy się w oceanie jakiś daleki odblask natury… Dostrzegam … coraz więcej… … nie wiem, jak długo idę… Otwiera się nade mną głęboki błękit, którego nie mąci nawet przepływ obłoku… … Widzę przed sobą osmalone konstrukcje z betonu i stali... Dawne ślady jakichś ciężkich, gąsienicowych pojazdów ― skamieniały już przez te wszystkie epoki i lata… Żelbetonowe bunkry z pionowymi, rdzawymi smugami na ścianach… … setki manekinów w wielkim basenie bez … … wody… Wyciągają rozpaczliwie ręce, spoglądając na mnie pustymi, czarnymi oczodołami… … zdeformowane, nadpalone postacie z sennego koszmaru… tłum bezdomnych, porzuconych ślepców! … Coś się błyszczy w oddaleniu, jakby kawałek szkła, na który pada słoneczny promień… … Radosne śmiechy mojej żony, naszej małej córeczki… Pogłosy echa na betonowej, pustej plaży… … zabawa w berka… Spostrzegają mnie, poważnieją… … stają w milczeniu… Przyśpieszam kroku... Biegnę, wykrzykując ich imiona! … Wtapiają się w coraz bardziej nieostre tło… Pozostawiają po sobie pustkę, tę właśnie pustkę, którą rozsadza od wewnątrz nieustanny pisk w moich uszach… …huk … … nacierających fal… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-09-26) Eniwetok – atol ma Oceanie Spokojnym w archipelagu Wysp Marshalla. W latach 1948–1958 był wykorzystywany przez Stany Zjednoczone, jako poligon do testowania broni jądrowej.
  2. Jak Łazarz z grobu wstajesz z głębi ziemi wychodzisz posłusznie pokornie pokonujesz ciemności ręce twe i nogi skrępowane twarz chustą zakryta z grobu z ciemności ku światłu niezdarnie podążasz bałeś się śmierci głowę na jej widok odwracałeś śmierć ma wiele twarzy śmierć niekiedy do śmierci niekiedy do życia prowadzi umierasz wiele razy każda twoja śmierć zabija ciemność w tobie rodzisz się na nowo rozpętujesz swe ręce i nogi chustę z twarzy zdejmujesz jak Łazarz z grobu wstajesz by żyć na nowo 29.03.2020
  3. A gdybym Cię pokochał znów, po lasach Twe imię wykrzyczał, czy wtedy wyjdziesz z moich snów, bym dotknąć mógł Twego oblicza? Gorący pot zrasza mi czoło, gdy słońce wpełza w cienie wzgórz.. Noc czarną krwią pulsuje wkoło. Jesteś! Z bukietem zwiędłych róż. Wdzierasz się w powiek mych osnowę, jak nóż w miąższ chleba. Tniesz na pół. Krzyczę. A echo odpowiada: kop sobie dół, kop sobie dół! Kostnieją piersi, ginie dźwięk, strzęp serca bije miast budzika. W grymas wykrzywiasz łuki szczęk i jesteś wciąż, gdy ja już znikam. A gdybym Cię zapomniał znów, Twe imię zataił przed światem, czy wtedy znikniesz z moich snów, bym mógł się nacieszyć latem?
  4. jjerzy

    *** Mówisz

    Mówisz że to najgorszy czas że siedzisz sama a co z najgorszym czasem tamtych? co z walczącymi o przeżycie po ostatnim wdechu? co z sąsiadem, któremu odcięli nogę? co z pielęgniarką zamkniętą w domu rozedrganym od umierania? co z milionami kurczaków mielonymi żywcem? co z dzieckiem, w które szaleniec wbija nóż? co z toczonym przez raka jeszcze człowiekiem gnijącym we własnych odchodach? co z dziewczyną, której rytualnie obcinają łechtaczkę? co z dziećmi z nabrzmiałymi od głodu brzuszkami? co z psem, którego przybijają do drzewa dla uciechy? co z matką, której odrąbują głowę na oczach jej dzieci? co z ich samotnością? Mówisz że to Twój najgorszy czas że siedzisz sama przed czterdziestocalowym telewizorem w wełnistych bamboszach z kubkiem pachnącej kawy A ja słucham
  5. O Rzeczy Pewnej Zabiorę wszystkich was w pewne i ciche miejsce I skończy się wasz trud I skończy się on wreszcie Zgromadzony złoty proch Rozwieje wieczny wiatr Pozostanie tylko myśl Tą myślą będę ja Dostrzegasz nagie ciało Czy widzisz coś jeszcze? Przegapiony duszy blask Niweczy ludzkie szczęście Śledząc cudze mapy Gubisz własną drogę Pędząc ku gorącym gwiazdom W obcym świetle spłoniesz Zabiorę wszystkich was W pewne i ciche miejsce I skończy się wasz trud I skończy się on wreszcie Zgromadzony złoty proch Rozwieje wieczny wiatr Pozostanie tylko myśl Tą myślą będę ja Niczego ci nie życzę Obraz twój własną ręką kreślony Nie masz więcej tajemnicy Kurtyna opada odsłania granicę Czemu się dziwisz? Nie tego szukałeś? Tak! to ty! A ja jestem tobą i tym co zastałeś Zabiorę wszystkich was W pewne i ciche miejsce I skończy się wasz trud I skończy się on wreszcie Zgromadzony złoty proch Rozwieje wieczny wiatr Pozostanie tylko myśl Tą myślą będę ja Obraz: "Eternal Wind" Rita K. https://www.youtube.com/channel/UCVWCJlRqkwMzHkBT6LqNzpA
  6. Można się z Ciebie wyleczyć Nacinając starannie każdą z żył I wtedy już nie przyjdziesz we śnie Blada jak śnieg. Czasem chce tylko Zasnąć nago w tym śniegu Krew mam wrzącą Nie zamarznie we mnie Ale niech wsiąknie w śnieg Zwabi ptactwo Niech wydziobie mi serce Słyszysz...? Jak pękają moje kości Wygłodzone i wycieńczone Od noszenia na barkach całego świata Wiedząc, że Cię na nim już nie ma.
  7. Zasypiam, otwórz balkon Nie potrzeba nam zasłon Bóg i tak wszystko wybacza Majaczę, muszę stąd wyjść W głowie samotna myśl Na zewnątrz też samotny Chłońmy świeże powietrze Gdy już nas stąd zedrze Niech zostanie tylko krew Zajrzyjmy razem na dół Czy to miłość na zabój Musimy się przekonać Zasypiam, krwawy balkon Już nie potrzeba zasłon Miałem być tuż za tobą
  8. Światło pada na scenę, wkracza czarny łabędź Bladą zwierze ma cerę, przekraczając bramę Pióra niczym czarna stal, przebija światłość Spogląda on dumnie w dal, a tam tylko szarość Wnet wyciąga swe skrzydła, na lewo i prawo Okala wielką scenę, jak demon piekielny A widownia w zachwycie, niby jedną zjawą On zaczyna swój taniec, samotny, śmiertelny Miliony mętnych oczu, wszystkie niepatrzące Trawa jak czarne deski, od tańca skwierczące On walczy wewnątrz siebie, na śmierć i na życie Cierpi, płacze i krzyczy, samotnie i skrycie Ostatni jego występ, już nigdy tu znowu Lecz nikt nie ujrzy piękna, artysty i zgonu...
  9. Deonix_

    Przed końcem

    wkręć mi się żywym mięsem w kanał o wąskim świetle zanim się w nim rozsmakują blade tłuściutkie czerwie a potem ja w otwór ci wbiję czerwoną strzałkę ze śliną i ciepłem wilgotnym rozpuszczę to co na zębach ostygło
  10. losamiiya

    ulotna śmierć

    zbyt mocno czuję zbyt szybko spalam się w sobie samej cisza i nic więcej dotyk niewidzialnej ręki na moim ramieniu mówią do mnie usta nie idź tam w tę pustą i zimną - - idę za nią zawsze bezwiednie nie słyszę wołam krzyk dusi mnie ohydnymi rękoma zapalają się latarnie i wiem że to koniec powiedz że to początek że nic za mną nie ma nie będzie nie istnieje
  11. Spóźniony człowiek. Nie wiem, dlaczego akurat te słowa wydostają się przez spierzchnięte wargi. Powtarzam je bardziej myślą niż głosem, który nikomu nie jest potrzebny, a mnie w szczególności. Język bywa zdrajcą, o czym właśnie przekonywałem się na własnej skórze. To on wpakował mnie w tarapaty, odkrył tajemnicę, której w świecie Klonów nie należało wyjawiać. Jestem człowiekiem, zwykłym człowiekiem, który spóźnił się na statek, przyznałem w nadziei ocalenia, ale to był błąd. Jestem człowiekiem, może jednym z ostatnich i powinienem bardziej uważać. Od czasów Wymiany nikt nie odkrywał przed Regulatorami swojej czystości krwi, a przynajmniej nie robił tego w megapolis, gdzie Klony już dawno dokonały naszej eksterminacji. Spóźniony człowiek. W ciemności nawet szept myśli wydaje się krzykiem, który rozsadza od środka czaszkę. Dwa słowa tłuką się w niej jak ptaki, schwytane w sidła i chyba niewiele się od nich różnią. Spóźniłem się na jeden z ostatnich statków, jakim nowa rada Syndykatu zezwoliła powrócić na Ziemię. Spóźniłem się, chociaż dotarcie na czas zmieniłoby równie niewiele. Ziemia nie dojdzie do siebie przez najbliższe kilka tysiącleci. Przypomina pustynię, skażoną przez radioaktywny pył i ciemność. Wojny, katastrofy, ocieplenie klimatu, wybuchy wulkanów, no i przede wszystkim człowiek zamieniły ją w dość nieprzyjazne miejsce. Być może dlatego moi rodzice dołączyli do wyprawy, jaka skolonizowała Marsa. Czerwona planeta miała być naszym nowym domem, naszym edenem, w którym unikniemy błędów człowieka. Spóźniony, tak bardzo spóźniony. Niemal wyszeptałem te słowa, chociaż wiem jak czuły słuch mają Klony. Nasze lepsze, pozbawione wad odbicia. Kopie doskonałe, jak sądzili przywódcy Ocalenia. Aby uniknąć problemów aklimatyzacji w, bądź co bądź, dość ciężkich warunkach, rozwojem ludzkich koloni miały zająć się nasze duplikaty. Ich śmierć nie była przecież niczym ważnym. Klon to nie człowiek – głosiło hasło Roslin Syndicate, organizacji, która zajęła się projektem, czerpiąc swą nazwę od instytutu, który niegdyś stworzył jedynie owieczkę. Syndykat Roslin miał o wiele bardziej donioślejsze plany. Przypisał sobie rolę kreatora, boską rękę, dzięki której ludzkość miała przetrwać pierwszą z marsjańskich zim. Spóźniony, spóźniony, spóźniony. Dziwne echo odbija się od ścian umęczonej czaszki. Wiem, że jestem spóźniony, do cholery. Wiedziałem o tym od samego urodzenia, gdy Klon położył mnie w dłoniach martwej matki. Dziwna sprawa. Ludziom udało się podbić Marsa, dzięki pracy Klonów powstały ogromne miasta, kolebki dzisiejszych megapolis, ale nie uchroniliśmy się od błędów. Rasa Supremacyjna, bo takie w pierwszej euforii nadaliśmy sobie miano, zaczęła zapadać na chorobę kesonową. Okazało się, że marsjańskie powietrze, uzyskane przy pomocy sklonowanych z Ziemi drzew, zawiera zbyt wiele azotu, co nie pozwalało oddychać nim dłużej niż kilka minut. Zwykły człowiek mógł przebywać na powierzchni jedynie przez chwilę, potem jego płuca zamieniały się w balon, napuchnięty krwią i ostatnim pragnieniem życia. Spóźniliśmy się, jak zwykle. Ludzie nie odrobili pracy domowej, a może tylko ją zlekceważyli, wkrótce nic nie miało znaczenia. Oddaliśmy władzę Klonom, naszym udoskonalonym reprodukcjom, sami siebie skazując na życie w pałacach ze szkła i kryształów. Tam powietrze nie zabijało, zabić miały nas Klony, ale o tym jeszcze nie wiedzieliśmy. Ludzkość spóźniła się z oceną zagrożenia, jakim okazała się dowolność reprodukcji i powielania własnych zarodków. Modyfikacje genetyczne, które miały uczynić Klony silniejszymi, bardziej odpornymi i lepszymi kolonizatorami, uczyniły z nich również rywali do życia na Marsie. Czerwona planeta okazała się dość ciasnym miejscem dla dwóch ludzkich ras, tej, naznaczonej genem autodestrukcji i tej, ulepszonej wersji samej siebie, która bez żadnego wyraźnego powodu pewnego dnia postanowiła pozbyć się ojców założycieli. I po co ci to wszystko spóźniony człowieku? Twoja historia jest zaledwie ziarnem, które zniknie wkrótce wśród marsjańskiego pyłu. Czerwona mgła przesłania horyzont, za którym podobno jest jeszcze nadzieja. Idę tam, ścigany przez samego siebie, przez Khazadorów, czyli moich braci krwi, bo Klony mają specyficzne poczucie humoru. Polowaniem na ostatnich ludzi zajmują się ich własne odbicia. Ścigam się zatem sam ze sobą. Uciekam przed śmiercią, której lustrzane odbicie potwierdzi tylko moje spóźnienie. Zbyt późno pojawiłem się na tym świecie i zbyt późno z niego odejdę. Urodziłem się, gdy ludzkość zaczynała przegrywać walkę, o której nie miała nawet pojęcia. Umrę, gdy ta walka kończy się nieodwołalną przegraną. Klęska Ostatnich, jak nazwano próbę nieudanego powstania, przyspieszyła decyzję Klonów o zakończeniu Wymiany. Już nie pozwalano na odlot ziemskich promów. Ludzie, którzy przez przypadek, lub umyślnie, pozostali na Marsie, mieli przewidziany tylko jeden koniec. Śmierć z rąk Khazadorów, Łowców noszących ich własne twarze. Są niedaleko i raczej się nie spóźnią. Wypuścili mnie, łudząc nadzieją ucieczki, ale ja wiem, że nie zdołam im umknąć. Za horyzontem nie czeka wybawienie, nie ma żadnego statku, ani bezpiecznej przystani. Wiatr unosi krwawy pył, który dławi oddech i wyciska z oczu ostatnie ślady wilgoci. Nikt nie potrzebuje tych łez, nikt się nimi nie przejmie. Klony, aby pracować lepiej na potrzeby Rasy Supremacyjnej, pozbawiono uczuć. Ludzie nie potrzebowali kopii z problemami i rozterkami. Klony miały jedynie usługiwać nam, najwyższej z kast, której ślepota równała się chyba tylko z głupotą. „... jest we mnie miłość... całe mnóstwo... ale jest i gniew... nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział ile gniewu... daj mi miłość, albo nie będę dłużej tłumił tego gniewu...”, tak mówił Frankenstein, człowiek ożywiony piórem Mary Shelley. My nie daliśmy naszym Klonom niczego, oprócz pogardy i tylko tyle uzyskaliśmy, gdy nadszedł czas. Mój czas się już skończył. Spóźniłem się i nic tego nie zmieni. Już są przy mnie, kilka kroków, kilka niezdarnych oddechów. Widzę ich twarze, moje wierne oblicza, znamię, która pozostawiła wietrzna ospa na jednym z policzków. Genom doskonały, nawet jego uśmiech budzi w moim sercu dziwną radość. - Miałem dostać całą noc – szepczę do siebie i widzę, że kiwam głową. - Noc już minęła, spóźniony człowieku. Dotykam swojej twarzy drżącą ręką. Szukam śladu, niewidocznego potwierdzenia spóźnionego, tak bardzo spóźnionego człowieczeństwa. - Jeszcze nie, jeszcze mam trochę czasu. Dochodzi do mnie głuchy odgłos i po chwili już wiem, że zacząłem się śmiać. Moi Łowcy i ja, wszyscy śmiejemy się razem. Jesteśmy w końcu tym samym, czymś więcej niż rodziną. Jesteśmy jednością i już za chwilę staniemy się nią na wieczność. - Przybyłeś zbyt późno, człowieku – mówię, zaciskając na swojej szyi przeraźliwie zimne palce. - Już nie ma tutaj dla ciebie miejsca.
  12. Sekret życia utkwiony w trupim ciele Chłodne i sine rozpala rumiane poszycie Ożywia zmysły i Kremasza młode działania Leży śmierdząco na stole jak książka otwarty Usta ciche a jednak mówią wiele Oczy pół otwarte zamykają się na słabych Dłonie zaciśnięte jakby do walki czy tańca zwarte Ciało ociężałe życiem całym teraz takie gładkie Palił, lubił trunki popić, nogi krzywe - długo stały Doktor dziw nie nowy, ciekaw śmierci znowy Życia i śmierci spragniony stoi obok prawy Tylko jeden z nich prawdziwie umarły
  13. W zarośniętym polu szczerym, Kruk i Róża On na drzewie, Ona obok gąszczu Kochał ją Kruk, latał nad nią bacznie Róża przy nim, płatki w czerwień bardziej Kochali się oboje, lecz miłość ich w słoje Ona Róża, a on Kruk - płatki młode i stos piór Nie ćwierkał jej, ona płatków nie puszczała Miłość gorąca jak wiatry lata - milczała Żyli wśród mchów, nie znali burz Lecz srogi los, okrutna śmierć im przypadła Kruka, pola właściciel utłukł myśląc, że po ziarna Róża od zimna sama, zwiędła marna
  14. Kolejny dzień, dzień jak co dzień. Znowu wsiadam do tego samego zatłoczonego tramwaju,a wraz ze mną tłum. Tłum, który mnie przeraża. I stoję, stoję sam po środku zatłoczonego tramwaju. Z każdym zakrętem czuję się coraz gorzej. Mam ochotę wysiąść i nigdy więcej już nie wsiadać. Ale jadę, jadę dalej. Czuje się jak chwast na łące pełnej kwiatów. Patrzę przez okno, patrzę w ziemie. Robię wszystko, aby tylko nie patrzeć na tłum. Gdy tylko złapie z kimś kontakt wzrokowy czuję wstyd. Mam wrażenie, że wnikam do jego środka. Przebijam się przez tą cienką powłokę i maskę, którą każdy z nas wkłada. Jest mi wstyd, jest mi ogromnie wstyd odrazu odwracam wzrok. Czuje, że ludzie również mnie obserwują. Ich oczy są dla mnie jak ściany. Cztery ściany, które ściskają mnie i moje myśli. Czuję, że zaraz mnie zgniotą. Na szczęście wysiadam. Wysiadam i oddycham. Wreszcie mogę odetchnąć. Ściany się ode mnie oddalają. Było już blisko. Najgorsze w tym wszystkim jest to,że jutro ściany znowu się zacisną. I będą się tak zaciskać przez kolejne dni. Boję się, że w końcu zacisną się tak,że nie będę w stanie z nich wyjść. I utknę pośród czterech ścian. Ściśnięty jak tłum w tramwaju.
  15. Mój Bracie po przeciwnej stronie, Synu wiem że we łzach toniesz, Ojcze odłóż zdjęcie dzieci, Wrogu już ich nie odwiedzisz. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, Ja biegnę dalej On już tu zostaje.
  16. Na niebie miliardy gwiazd, migocząc ślą znak, iż każda z nich, posiada duszę, blask i wyobraźni smak. Dając nadzieję, że jedną z nich, będziesz i ty, lecz gorzki smak minionych lat, uświadamia nam co oznacza strach. Choć nadziei we mnie niemiara , oraz szansy cień pragnąc ci dać, to puls zwalnia, tocząc walkę. Spojrzenie twe kruche, próbuje złapać w mistyczną sieć, krzycząc nie odchodź. Pragnienia toną między płomieniami, wnet rozum powraca do żywych, stając przed bolesną prawdą. Jak ogień tlenu, potrzebuję twego oddechu, ku szczęścia i życia mego celu.
  17. Jestem człowiekiem, Zwykłą, prostą istotą, która na Co dzień ma przyjaciół, i pozornie jest szczęśliwa. Ale, największym problemem "człowieka" jest istota którą nazywamy "człowiekiem". Noc. To właśnie tak mógłbym nazwać moje życie. Nie istnieje rzecz, której noc nie była by w stanie ukryć. Ale gdzieś głęboko, odczuwam potrzebę, niczym księżyc, żeby odkryć moje prawdziwe myśli . Sen. Nie ma dnia w którym bym nie myślał, o tej jednej dziewczynie. Jest piękna niczym zachód słońca na Kubańskiej plaży. Rozumie mnie, jak nikt inny, ale nie potrafię zrobić tego czego pragnę najbardziej, czyli nie pytając wziąć ją w me ramiona i stracić lata na kochaniu jej osoby. Śmierć. Wszystko kończy się zawsze w tym samym miejscu. Umieram samotnie, mam przyjaciół, ale dzisiaj nie ma nikogo. Moje imię jest nie ważne, Już nie żyje, Ale kiedyś wstanę, I zawalcze o Ciebie Wiem o tym doskonale
  18. Pochowłam wspomnienia, a wraz z nimi wszystko co stworzyłam. Pamiętniki spaliłam, a nadzieję nedzną krwią splamiłam. Cudzą postać przybrałam, w cudzą grę grałam. We dnie spałam, W noce chadzałam. Bez celu, do nikąd, popijając toniku. Kolejki stawiałam, w barach nocowałam. To tu, to tam. Gdzieś się zatrzymam, lecz odejdę w dal.
  19. Deonix_

    Jałowienie

    wracając stamtąd żegnałam rdzawe zagony przerośnięte gdzieniegdzie konopiami starą chatę z wilgoci zmurszałą na czarno czubki buków żarzyły się jasno wyblakłą purpurą denaturat wylewał się z nieba i za wstęgą asfaltu ujrzałam nadwiślaną krawędź lasu która w ocznej mgiełce spłynęła po ciemnej materii pustki prześwietlonej promieniami X
  20. Puste kartki wychodzą spod pędzla. Używając odcieni tęczy, czerń i biel zalewa szkarłatny cień. Słońce wypala myśli, zapalniczki ogień ogrzewa wnętrze płuc. Biały popiół delektuje nosdrza, szykując spadek życiowych norm. Melodia cicha w uszach przygrywa, każąc tańczyć na rozbitym szkle, by żałobne nuty zabrały cię
  21. Tommy Angelo

    Furia

    Jak owce prowadzone na rzeź. Rozkopane doły wokół. Wilki wpatrujące się w błagający wzrok niewinnych. Dwudziestu i więcej okupantów, poległych tylekroć więcej. Odór panujący zgarnie wszystek światła. Być pochowanym za winy niegodnych. Czara przelana. Ujmujący czystek skowyt. Krzyk! Jak owce prowadzone na rzeź, w kamaszach. Na manowce przybyli, smutek wybielił ich ciała. Zgodni, wrak. Niegodni, współczucia nie mieli. Oddając życia za twór szlochających wad. Pytanie, brodząc w dołach śmierci. Na pohybel potwór skazał. Największą wartość kładąc na szali. Wiedzieli? Oddając żywoty za twór, w kamasze patrioty przyodziany. W koronach, w gałęziach skrycie wisieli, zmienili bieg historii. Prawda to Eden od wieków zapomniany. Jak owce prowadzone na rzeź, rozkopane doły wokół. Ukazują na naszych nosach okulary. Przyodziani w odzienie wolności. Hufce iluzji jeno sadzy. Niby ubrani w szaty, a stojący na ulicach nadzy.
  22. tajemniczapisareczka

    Los

    Szła przez świat z oczkami szarymi. Zapłakane poliki, głuchy dźwięk pragnień, zgrzyt zębów, na sobie mając jedynie rzucony jej przed twarz, stary płaszcz. Szła ulicami, myśląc o ciepłe kominka w zimowe wieczory oraz deszczowe dni. Błąkając się między światłami ulicznych lamp, marzyła o mamie, tacie i skromnej pomocy. Okrutnej nocy, szczęścia zabrakło, między ludźmi nocy tchu jej brakło. W górę uleciała duszyczka malutka. Pytanie zadając strażnikowi wrot niebiańskich. Czym zawiniłam, między ziemią a niebem, że nikt mnie nie kochał, każdy wręcz podle szydził?
  23. Słuchasz? Czyli wiesz. Mówisz? Czyli przyprawiasz prawdę. Krzyczysz? Czyli boli. Puls bije mocniej? Czyli koszmar się ziszcza. Życie staję się kruche? Czyli wspomnienia stają w płomieniach. Serce nie sługa? Życia otucha? A kruchy deszcz mówi że nadszedł już kres? Ktoś puka do drzwi? O patrz to czarny wór , walca zatańczy z tobą dziś.
  24. to już nawet nie pustka ani nie zwątpienie to jest nicość tak samo jak nicością jest istnienie a w nicości nie odnajdziesz nic więcej poza kilkoma wypalonymi świeczkami zupełnie jak chęci do życia i zanim się obejrzysz pójdę w nieznane
  25. napełniłam twój pistolet nabojami i napełniam następny mówisz że się boisz że mnie nie zranisz nie nożem nie ostrzem a pistoletem zabijesz ale już twoją decyzją czy i kiedy pociągniesz za spust i we mnie trafisz
×
×
  • Dodaj nową pozycję...