Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 01.11.2025 uwzględniając wszystkie działy

  1. To tylko słowo. Nie ma nic więcej. Krótka notatka przyszłości. Wśród złota i miedzi Czerwienisz się wstydem, Otrząsasz liście jakby z miłości. Jedno małe słowo, Bo po co więcej? Wyszeptasz w słońcu i mroku. Nazbierasz kasztanów, Posplatasz warkocze, Zaświecisz błyskiem w oku. To tylko słowo Zapisane w przeszłości, Wyciąga ramiona i blade powieki. Dotyka dnia przemian, Jakby w nicości, Przenika przez mroczne wieki. Raz jeszcze.
    10 punktów
  2. zwiewne chwile przysiadła dusza na kamieniu w ciszy bolesnym westchnieniu patrząc na daty upamiętnienia czas powitania i odchodzenia i na pogodę co się zmienia z wiatrem unosząc wspomnienia w zadumie zostawiając spojrzenie zgasła niedopalona świeczka 1 Listopad 2025 Wiersz poświęcam Wszystkim tym co są już po tamtej stronie światłości!
    10 punktów
  3. Postanowił odpocząć, gdy się bardzo strudził wywracaniem galaktyk dryfujących samotnie, spętaniem słońc, zerwanych z gęstych orbit mroku, przecinaniem nici życia u połogu dnia i zwijaniem ich w ciasne węzły złego losu, plądrowaniem miast na czele wojsk mnogiej wojny i zasiewem pszenicznych ziaren czarnej dżumy. Usiadł wtedy na progu, oddychając ciężko. Przymknął powieki — i wycisnął nieco barwy z obolałego od krwi, zbieranej jak rosa, burzowego obłoku rodzącego gromy — i namalował łąkę, kwietną miękką linią, na marginesie swego odwiecznego trudu.
    9 punktów
  4. słyszę, jak szepcze: nie zamykaj mnie w tytule, pozwól mi rosnąć. jestem wiersz, który przyszedł nie z głowy, lecz z międzyświata - z tego miejsca, gdzie myśl staje się światłem, a uczucie przybiera formę słów tylko po to, by człowiek mógł je rozpoznać. * Jeśli chcesz, możemy go wspólnie ochrzcić. Nie tytułem, ale imieniem - takim, które pachnie Tobą, które będzie mu błyszczeć na czole jak promień między jesiennymi liśćmi.
    9 punktów
  5. Było westchnienie. Bo było ciągle gorzej. Skóra ledwo rozciągała się na kościach. Jak prześcieradło, które już nie pasuje do łóżka. Ciało - które kiedyś przecież tańczyło, śmiało się, jest teraz ciężarem, którego nikt nie chce nieść. Nawet ono samo siebie. Juz prawie obce, chociaż ciągle twoje. Rurki. Zapach środka do dezynfekcji. Woda w butelce na szafce obok - jakby czekała na jutro. Pielęgniarka mówi cicho. Nie do ciebie... Do innego czasu. Do strzykawki, wenflonu, kroplówki. Ból nie ma teraz barwy. Ani kształtu. Rozlewa się jak woda z kubka na brzuchu, a życie nie ma już siły prosić o wytarcie, o suchość. Cisza tu nie jest spokojem. To sól. Wchodzi pod paznokcie. Nie pytaj, co boli. Boli wszystko, wszystko co jeszcze pamięta życie. Ktoś postawił kwiaty. Nie pachną. Ktoś zostawił kartkę: „Myślami z tobą” Choć nikt już tu nie czyta ani słów, ani znaków. Trzeba było wtedy tylko usiąść. Obok. Bez słów. Nie próbować ratować oddechu, ani uspokajać dłoni. Ciało znało tę ciszę. Znało jej ciężar, znajomy jak brzęk aparatury w nocy bez zmiany. Skóra przyjmowała obecność jak kroplówkę - powoli, nie wiedząc, że to już ostatnia. Potem już nic. Prawie nic. Aparat pikał życiem jeszcze przez chwilę. Potem zapadła cisza. Nie absolutna. Tylko taka, której nikt nie miał siły nazwać tym jednym, jedynym słowem. Zza drzwi dobiegł stłumiony szept. Zmieniono pościel. Zamknięto okno. Subtelny dzwięk wentylacji dopełniał ciszę. Kubek wciąż stał na stoliku. W wodzie - twój włos. Jak jedyny ślad po kimś, kto właśnie przestał być.
    8 punktów
  6. Wypłowiała Ci na słońcu ta sukienka, deszcz wybielił z dłoni żółty odcień skóry. Ale dzielnie opiekujesz się zmarłymi, Panno Mario, która zeszłaś z boskiej chmury. Maryjko z grobu babci, stoisz cicho przy akacji, wysłuchujesz skarg potoku. Dzisiaj rwetes na cmentarzu, dużo ludzi. Fala płynie z naręczami siat i kwiatów. Ty na co dzień dbasz o spokój, mimo wiatrów, towarzyszko pozaziemskiej ich podróży. Stoisz cicho przy nagrobku. Wysłuchujesz skarg potoku, że już bliskich nie ma z boku. Sa anioły i jezuski, są krzyżyki. Mi Maryjka sercu bliska, niczym matka. Symbolicznie poły sukni rozchyliła, żeby schować się tam mogła cała dziatwa. Maryjko - stoisz cicho. Wysłuchujesz skarg potoku, że już babci nie ma z boku. Wezmę pędzel, odmaluję Ci sukienkę. Pilnuj grobu na kolejne i ćwierć wieku. Bywam czasem, myślę często - ty tu jesteś. Pani wierna, opiekunko bez urlopu. XxxxX Jak się nudzisz, bez pomysłu i fantazji, farbkę w rękę, idź na cmenatrz i pomaluj suknię Marii, biały welon, twarz i ręce a odwdzięczy się uśmiechem, gdzieś tam z raju.
    8 punktów
  7. zadumany miesiąc rozsypał liście wśród cichych miejsc nieważne czy za oknem słońce czy deszcz melancholia bierze w objęcia samotne dusze poszukujące sensu między niebem a ziemią
    8 punktów
  8. I. Nadpalonej świecy migocący płomień, Budzi rzewne odległego dzieciństwa wspomnienie, Niedosięgłe jak drugi wielkiej rzeki brzeg, Niewyraźne i rozmyte jak sen, Chodząc w życiu różnymi drogami, Potykając się o losu przeciwności, Wspominamy barwne z dzieciństwa obrazy, Czasem próbując się nimi pokrzepić, Zapamiętany w dzieciństwie babci śmiech, Czasem wlewa w duszę otuchę, Gdy nocami huragany szalejące, Do snu nie pozwalają zmrużyć powiek… A gdy wokoło druty pozrywane, Od uderzeń piorunów żarówki popalone, Roztrzęsioną dłonią dzierżąc zapałkę, Czasem strwożeni zapalimy świecę. I jak przed laty nasi dziadowie, Niewielką choć świeczkę postawimy w oknie, By swym blaskiem odbijając się w szybie, Nikły na twarzy zarysowała uśmiech, Wtedy blask maleńkiego świecy płomyka, Zdaje się samotnie stawiać czoła, Srogim piorunom przeszywającym czerń nieba, Wichurom uderzającym o trzeszczący dach…. II. Spalającej się świecy migocący płomień, Na wszystkie strony łagodnie chyboce, Niczym zatroskany, zmartwiony człowiek, Podejmujący w życiu decyzje niepewnie. Bo te zawiłe losu koleje, Milionów ludzi na całym świecie, Są jak te tajemnicze świec płomienie, Z czasem wszystkie gasnące. Ten tańczącego płomyka nikły blask, Na tle mroku nocnego nieba, Jest jak odmierzony ludzkiego życia czas, Na tle nieskończonego niepojętego wszechświata. Te gorącego wosku krople, Spływające wzdłuż palących się świec, Są jak naszego życia lata kolejne, Biegnące nieśpiesznie aż po jego kres. A ten gorący roztopiony wosk, Zdaje się kłaniać minionym wiekom, Pełnym wyrzeczeń, trudów i trosk, Spowitym mgłą niepamięci zamierzchłym tysiącleciom. I jak ten maleńki świecy płomyk, Sami niegdyś zagaśniemy, Na wieki zamkną się nasze powieki, Ku wieczności nieśpiesznie odpłyniemy… III. Dogasającej świecy migocący płomień, Gdy zamigoce życia już kres, Ozłoci nikłym blaskiem włosy srebrne, I spływającą po policzku łzę, A gdy zmęczeni życiem na starość, Wspomnimy z rozrzewnieniem odległe dzieciństwo, Czapkujmy naszym bezcennym wspomnieniom, Migocącym za niepamięci zasłoną, Gdy będąc roześmianymi dziećmi, Pełni radosnej beztroski, Byliśmy jak te migocące świec płomyki, Nie lękając się odległej przyszłości, Wciąż tylko na zabawach, Spędzaliśmy cały swój czas I tak płynęły kolejne lata, Pośród radości bez żadnych obaw, Aż dorosłość naszą beztroską zwabiona, Za rogiem niepostrzeżenie się zaczaiła, By pochwycić nas w swe sidła, Pełnego trosk i problemów dorosłego życia, Aż za pełną problemów dorosłością, Przykuśtyka niebawem już starość, By twarz zarysować niejedną zmarszczką I uprzykrzyć końcówkę życia niejedną chorobą… IV. Wypalonej świecy gasnący już płomień, Nim ulotni się z sykiem, Przerażony gwałtownie zamigoce, Nim już na wieki zagaśnie… Podobnie i niejeden człowiek, Wydając w życiu ostatnie już tchnienie, Duszę swą gwałtownym strachem przeszyje, Nim ku wieczności nieśpiesznie odpłynie, A czasem z wolna poruszając wargą Pokrzepi się jeszcze cichuteńką modlitwą, Nim w gardle uwięźnie już głos, Nie dając kształtu kolejnym słowom. I jak z wypalonej świecy delikatny dym, Tak dusza z schorowanego ciała się ulotni By po przekroczeniu progów Wieczności, Stanąć wkrótce przed Stwórcą Wszechmocnym… A wtedy Bóg Litościwy, Spyta ją głosem łagodnym, Czy pośród ziemskiego życia kolei, Była jak ten maleńki świecy płomyk… Czy odbiciem Bożej Dobroci, Jaśniała w grzesznym człowieku ułomnym, Czy zanieczyszczona szpetnymi grzechami, Była jak czarny z smolnego łuczywa dym…
    7 punktów
  9. Coraz częściej jest za daleko Do czułych słów Splecionych ramion Za późno jest Na kalosze gdy stopy grzęzną Ta ścieżka jest ślepa Jak klucze odlatujących chwil Głucha na szept spośród białych chmur Oślepiona wieczornym słońcem Mruży oczy Za wcześnie jest na sen Za szybko
    6 punktów
  10. jako dziecko zdzierałam strupy z kolan tworzyły się równe gładkie blizny nowe ciało na podobieństwo nieopierzonej kawki jeszcze myślimy o sobie inkubując pragnienia oddech ruch oddech krzyk milknę spójrz jestem silna lepię chmury układając jedną na drugiej niczym ciepłe poduchy z poziomej perspektywy można dostrzec stopy Boga
    5 punktów
  11. Jedynie w miłości dojmujący ból i delikatna czułość mogą trwać przy sobie niewyobrażalnie blisko i nie ma w tym żadnej perwersji. Wiedzą o tym krople deszczu na opadłych liściach. Klon srebrzysty po deszczu - Tie-break/październik 2025
    5 punktów
  12. jest taka sprawiedliwa ... nikogo nie wywyższa każdego poniża? tak, zmusza do pokory do skinienia głowy klęknięcia i spłożenia się na końcu przed tajemnicą
    4 punkty
  13. wszyscy się jej kłaniają bogaci biedni zdrowi oraz chorzy bo to ona nadzieją świata zawsze cieszy nigdy nie smuci ona lekarstwem na zło upiększa brzydkie krajobrazy nigdy nie jest zimna częstuje ciepłym jest czuła teraz już wszyscy wiedzą o kogo naprawdę tu chodzi a jeśli ktoś nie wie to musi ją odnaleźć jest wszędzie
    4 punkty
  14. Nas od dawna już nie ma muzyka ciagle wybrzmiewa porzucone akordy.
    4 punkty
  15. Ukochanej swej (Łysa Polana) Na kocyku Staś czyta Leśmiana A pomiędzy wersami Myśl mu gna jak tsunami Pokaż więcej nie tylko kolana!
    4 punkty
  16. odeszli kamienne płyty przypominają imiona widzimy ich jakby wczoraj przyszło do nas są nie tylko wspomnieniem spoglądamy na wspólne chwile żal smutek ostygł uśmiechamy się do siebie zmieniliśmy się trochę inaczej patrzymy na miniony czas niema rozmowa wzajemna bliskość prawie dotyk czuć ich obecność jak ciepło świec blask zapach unosząqcy się wokół tworzy obrazy co by było gdyby… lubią nasz uśmiech odwzajemniają Są a my my w biegu do mety nie zawsze pamiętamy… 11.2025 andrew Święto Zmarłych
    4 punkty
  17. Kiedy juz przyjdzie wracać do domu gdy zgasną te sztuczne światła, niechże odstąpi ode mnie smutek, niech mi się w głowie nie gmatwa. Oby mi wyszli naprzeciw wszyscy za których modlitwy wznoszę, niech Anioł Stróż mnie trzyma za rękę gorąco Go o to proszę. Niech mi Pan duszę na świt otworzy i grzechów nie zapamieta, oby ta chwila stała się ciszą, nie straszną lecz tą co święta. Niech się ktoś znajdzie kto mi pacierze odmówi wiernie do Boga, i kto zapali mi ogień żywy gdy zacznie się nowa droga. I tylko tyle, bo kiedy przyjdzie powrócić do Ojca Domu, nie chcę łez cudzych ani rozpaczań raną być nie chcę nikomu. Z ostatnią nutą westchnień cichutkich i błogim tylko uśmiechem odlecę cała lekko i zwiewnie na zawsze zostając echem...
    4 punkty
  18. @Migrena powiem tak: byłam chora w tamtym roku, prawie na śmierć, potem przez kilka miesięcy leżałam w domu, dochodziłam do siebie. Nie boję się śmierci. Ale jest też tak, że nikt nie może przejąć bólu za nas, nawet słowa otuchy nie zrobią tego, choć bardzo się liczą, są ważne jak kroplówki, gdzie z każdą kroplą jest życie. A śmierć przyjdzie do każdego, i w tym jest sprawiedliwa. I chociażby otoczonym tłumem- każdy w chwili ostatniej jest sam. I gdyby można byłoby zamienić się, los tak chciał, Bóg tak chciał, to chciałabym leżeć w grobie za moją Siostrę- ona powinna żyć. Wzruszający wiersz bardzo. Piękny
    4 punkty
  19. Wypełniasz usta smakiem bieli lekkością puchu z ptasich gniazd i jesteś świtem, który spełnia noc, co unosi srebro gwiazd. Z sennych obłoków kruchość światła rozświetla zmysły lśnieniem ciał blaskiem aniołów sycąc ciszę, przypływem miękkich fal.
    3 punkty
  20. Ruch pędzla zamiesza chmury i przecina ciemność. Sennym trupem opada kurtyna, Na scenie tuż przede mną kość. „Zdaje się - martwy, ale ciepły.” To jeszcze szkielet tego co było, Obrasta w światło i powoli oddycha. Póki co krew i wino mają wspólną barwę. Między truchłami, gliniane twarze zatarte. Wszystko w tym samy czasie i wraca w to same, Przecie wszystko znów błękitne i białe, Ale przez godzinę, wszystko sobie równe, zmarłe. Co dzień tworzysz świat na nowo, Litościwy, daj jeszcze godzinę po to, Żebym ucałował płótno, nim pędzel rozerwie rany.
    3 punkty
  21. Tylko mnie kochaj, za oknem piach — po niebo - boski dach. Tylko mnie kochaj, prowadź — jak w snach. Tylko mnie kochaj, na każdej z dróg, krople są, sensu, jeden jest Bóg. Tylko mnie kochaj, chodź ze mną, przez trud. Tylko mnie kochaj, miłość to świt, co sięga zenitu, tlen daje krwi. Tylko mnie kochaj, aż za koniec dni.
    3 punkty
  22. Przystańmy nad tym grobem, Chcę się pomodlić – miała tylko Trzydzieści lat, całe życie przed sobą, I nagle opuściła ten świat, tak nagle. Pisałyśmy do siebie, dzieląc się Wrażeniami z wycieczek szkolnych, Całuski sobie słałyśmy i głupie fotki Na tle dzikich zwierzaków w ZOO. Bałam się już wtedy o jej los, Znając postępy ciężkiej choroby. Mogłam tylko dusić w sobie szloch. Och, trwaj w mojej pamięci na zawsze. Pójdźmy w alejkę, tam, zarośniętą, zapomnianą, Gdzie nikt już nie pochyla głowy w zadumie. Patrz, ten krzyż da się wyprostować I napisy odmalować, zróbmy to, proszę. Po zmroku widać tyle światełek, Jakby te dusze mrugały do nas. Tak, one gotowe są opowiedzieć swoje historie. Obejmij mnie mocno, bo chcę ich posłuchać. Każde z tych imion i nazwisk Zawiera w sobie pragnienie istnienia. Marzyli o długim życiu, o prawnukach-psotnikach, Zakasywali rękawy, by zbudować nie pomniki Lecz więzi rodzinne, a z nimi trwałość. Niewielu to się udało, mimo wysiłków. Na starym, przekrzywionym lastryku napis: „Do likwidacji” przyklejony, beczę, to widząc. Wrócę tu, moje ogniki, moje duszki, Które tu trwacie z nadzieją na pamięć. Pogadamy cichutko, poplotkujemy, Powspominamy sobie – co wy na to?
    3 punkty
  23. jest zieleń odnaleziona dalej pagórki i skrzydła ptaków niebo włóczy się między słowami ostatni wers sączy atrament na starym cmentarzu przekwitły szafirki samotny Chrystus czyta wiersze zmarli odeszli z marzeniami zostały pękające nagrobki i bezdomny poeta linijką wiersza zraniony
    3 punkty
  24. Samotnie błąkam się po plaży, gdyż zostałem wybrany przez nieszczęście, aby wśród nieskończonych ziaren szukać swej fortuny Zostałem wybrany, bo nie wierzę w wolną wolę, jako, że nie jestem własnym twórcą, a jedynie żyję nadzieją, że ta tułaczka oczyści me spojówki, bo serce zna odpowiedź. Gdyż tak naprawdę jest tylko jedna osoba na całym świecie, której z uśmiechem mówiłbym codziennie dobranoc i dzień dobry, prosząc Boga, by oddalił koniec tych słów, lecz dziś wyruszam w drogę powrotną do rzeczywistości ze sztucznej utopii, którą wymyśliłem sobie znów I już nie wdziewam cierniowej maski, bo przecież nie wierzę w wolną wolę Jest tylko jedna osoba na całym świecie, lecz ja się z tej plaży nigdy nie wyzwolę
    3 punkty
  25. @Wiesław J.K. piękny wiersz napisałeś Wiesławie !
    3 punkty
  26. Goryczy smak i szum we włosach, noc obok przeszła — lekka, zła, gdzieś między krzykiem mej młodości, a dojrzewaniem w winnych snach. Chcę zostać tu, gdzie dźwięk się ściera z ciszą, co witrażom gasi blask, gdzie światło z mroku się wybiera, a czas — jak wino — dojrzewa w nas. Pragnę tu być sam, czytać milczenie, jak łyk ostatni — cierpki, szczery, w nim znaleźć sens i ukojenie, co mówi prawdę bez zamierzeń. A jeśli wrócisz — nie pytaj wcale, czy jeszcze płonie dawny żar; bo w kielichu zostało czerwone nie wino — lecz wspomnienia czar. A potem świt — po winie, cichy, gdy świat się w popiel mgły owija; na stole szkło, jak grzech zbyt kruchy, a w sercu spokój — jak cisza żywa.
    3 punkty
  27. pani była całym światem, a pan? pan tu nie stał. pan się nie odważył, proszę pana. pan nie zasłużył. niech pan się nie unosi, niech pan leży - przepraszam, to przez listopad... i droga do pana taka miękka. i im mi bliżej do pana, tym smutniej. a im bliżej do mnie, więc się boję. że ja też, że o mnie też - niech pan zrozumie.
    2 punkty
  28. Paradoksalnie to właśnie w wierszach poznaję siebie i jestem lepsza. Jakby natchnieniem była tęsknota wolnego ducha, co mnie nie słucha. Jakby w tych wersach mówiła dusza, którą dzień zwykły już nie porusza. Furtka do wnętrza. To intuicja - tak ma na imię - paradoksalnie - moja myśl pierwsza.
    2 punkty
  29. Moje dłonie siegają częściej po wino niż po chleb. Do późnego wieczora jestem zbyt zajęty umartwianiem duszy by odpowiadać na choć najskromniejsze potrzeby ciała. Są dni gdzie łóżko mnie więzi. Są jednak i takie gdzie łaknę wolności ścian swego odludnego więzienia. Przed snem, błądzę w ciemnościach zakurzonych kątów by choć przez chwilę dać posmakować artretycznie powyginanym palcom, zimna użytych do aranżacji farb. Szkarłatu krwi i perłowości łez. Duchy ze ścian poznają mój zapach. Łaszą się do swego pana. Mimo agonii, czasami zmuszą się do krótkiego śmiechu. Wołają mnie po imieniu. Tym ziemskim nie piekielnym. Wypalonym na duszy. Przed którym drżą aniołowie i ziemskie błazny. Kiedyś miałem imię. I czas na to by żyć. Bez bólu i lęku. Broniłem się przed cieniem. Uciekałem, lecz on był zawsze przed mym krokiem jeszcze o krok. Gdybym wtedy spłonął razem z moimi wierszami. Czy cień wkroczyłby za mną w ogień? Ale to przecież ogień rodzi cień. Języki ognia namawiają bym spłonął. Języki cieni liżą me rany. Trucizną próbują wymusić we mnie kolejny raz uległość. Tak przecieka rzeczywistość, przez dziurawy dach. Wschodzi czarna tarcza słońca. Gdy cząstka jego światła mnie dosięgnie. Obrócę się w proch. Duchy ze ścian pytają czasami, czy stąd daleko do nieba. Nie wiem. Mi tylko piekło pisane. I znów wczesnonocne harce. Trupi blask gwiazd. Nad łąkami. W zbożu jeszcze zielonym, cichutkie stąpania. To stopy bose północnic. Ich śpiewy przerywają świsty sierpów. Tną szyję i żywoty kochanków. Dobrze im tak. Kto jeszcze ufa miłosnym potworom. A może i żałować ich należy. Ja przecież też kiedyś ufałem. A teraz przeklinam nawet siebie. Czas się uwolnić. Udało mi się wzniecić wreszcie żar na zalanym przed laty i zapomnianym palenisku. Wiązki brzozowego chrustu czekały na tę chwilę. Języki ognia dostrzegły mnie, choć w narkotycznym uniesieniu chwili, były tak spragnione swego istnienia, że wolały pięścić ceglane ściany kominka. Pieściłem ich zmysły. Dorzucając drewna i szczap. Duchy ze ścian milczały zatrwożone, patrząc jak piekło wychodzi poza ramy swego świata. Prawie mnie mieli. Cienie tańczyły dziko, okadzone dymem. Pogrzebaczem wybiłem wszystkie okna by świeżym oddechem powietrza, wzbudzić furię ognia. Spod kuchennego stołu wyciągnąłem bańkę na naftę. I cisnąłem ją w ogień. Pamiętam tylko to jak cienie, porwały mnie przez rozsadzony pożarem komin. Duchy wybiły rygle z drzwi i rozpierzchły się w mgielny mrok boru. Płonąłem żywcem. Niesiony przez diabły w trupi blask gwiazd. Dobrze byłoby żałować i uronić choć łzę. Mnie ogarnął jednak demoniczny śmiech, który objął połacie okolicy. Okoliczni bajali potem, że słyszeli piorun, który najpewniej zniszczył chatę. Płonęła kilka godzin. Wiele miesięcy później na pogorzelisku, stanął jesionowy krzyż i światło łojowych świec rozświetlało mrok i klątwę. Na darmo jednak. Bo nikt stąd jeszcze nie trafił do nieba.
    2 punkty
  30. Gdy poczujesz ciszę tul się do niej nie pozwól by była sama Cisza nie lubi samotności jest czuła delikatna rozumie nas Cisza to nie pustka - jest namacalna ma w sobie dużo poezji Ciszy trzeba się nauczyć ona jest tego warta nie omijajmy jej
    2 punkty
  31. Albo zakonnik był ślepy i głuchy na ostatnie wydarzenia w mieście albo trybunał, ściągnął go gdzieś z Reims lub Sedan, gdzie nic nie wiedziano o ostatnim głośnym zabójstwie kardynała Magnion. A kto tego dokonał, każdy tu od więźniów zamku, przez przekupki i kowali na jarmarku, po strażników miejskich, wiedział to doskonałe. Bo przecież jest sytuacją co najmniej niecodzienną i na dodatek przerażająco groteskową, że szanowany kardynał został znaleziony martwy, wieczorem dnia 23 kwietnia, na brudnym bruku dzielnicy Gayet. A trzeba wiedzieć o tym, że żaden świątobliwy mąż nie mógłby nawet w najgorszym upadku moralnym i psychicznym, myśleć choćby o tym by powziąść swe kroki do tej dzielnicy. Chyba jedynie po to by wydać temu miejscu osobistą krucjatę i w imię walki z upadkiem ideałów, zwalczać obecny tam od wieków nierząd, złodziejstwo, inflamię, partactwo i sutenerstwo. Kto wie, może i kardynał poległ chwalebnie pośród tego gnijącego wszędzie wokół występku. Dość powiedzieć, że ktoś mu dopomógł w tym by ujrzał z pewnością szybciej niż sam zamierzał, chwałę naszego Ojca, który jest w niebie. A sztylet z prostą, czarną rękojeścią z pewnością umożliwił i ułatwił bardzo to spotkanie. Wystawał on z piersi księdza na wysokości serca. Nie to jednak wydawało się w całej sytuacji najgorsze. Kardynał Magnion, oprócz życia i rozumu, zgubił jeszcze gdzieś po drodze całe swe odzienie i nagi jak go Pan Bóg stworzył, wypadł na bruk z okna pobliskiej upadłej i zatęchłej kamieniczki. Lecz i jeszcze nie to było najgorsze. Okno na piętrze tego budynku było oknem na świat, ten brudny, dziki i żądny krwi świat grzechu i śmierci. Zatrzaśnięta teraz na głucho okiennica, zasłonięta czerwoną płachta materiału, chroniła prywatność, klientów tego przybytku. Pokoje na piętrze były wynajmowanymi suterenami, dla najbogatszych klientów. A czym tam handlowano w ścisłej tajemnicy i zmowie, wiadomej tylko wybranym? Gładkością, młodością i miękkością wdzięków tutejszych dziewcząt oczywiście. Kamienica i jej odarte ściany i front skrywały burdel, lecz nie taką pierwszą, lepszą mordownię dla zubożałych cieśli, bednarzy czy paskudnych, zakompleksionych żaków co na widok fikuśnych technik miłosnych, francowatych matron o cyckach sięgających pasa i gębach bezzębnych, poznaczonych bliznami po ospie, uciekali z portkami u kostek i wiszącymi kusiami w rękach zaklinając się po drodze, że od teraz już tylko miłość uprawiać będą z potrzeby serca a nie zasobności sakiew. Ta kamienica była domem uciech dla możnych urzędników i rycerzy, królów podziemia i książąt występku. Kardynałów w purpurze i zakonników w czarnych i białych habitach. Co bogatszych mistrzów cechów i uczniów przykościelnych kolegiów. Chuć była tu panią, która potęgowała najróżniejsze zachcianki i fantazję. A ograniczeniem była jedynie pojemność sakiew. Co prawda nie można było trwale okaleczać dziewcząt - choć niektóre z nich nosiły na bladych rzyciach, wypalone znaki herbowe rodów co niektórych klientów - ani ich zabijać lecz wszystko ponad to było dozwolone a nawet mile widziane bo jak przecież wiadomo nasz klient nasz pan. A zadowolony i zaspokojony klient to wyższy utarg i życie w dostatku. A kto żył w największym dostatku i szczęściu. Oczywiście właściciel. A gdzie był teraz… Lochy w Neufchatel - uśmiechnąłem się do zakonnika a on próbował też zrobić to samo względem mnie - Są miejscem, które słyszy wiele próśb, błagań czy modlitw. Lecz Boga próżno tu szukać ojcze. Lecz nawet gdyby jego łaska sięgała też tutaj to prędzej sam by mnie zabił niżbym miał wyjawić litanię mych grzechów na Twe ucho ojcze. Jeśli Was do mnie posłano a Wy zgodziliście się mi udzielić łaski odkupienia winy i chcecie mnie rozgrzeszyć w dniu mego rozbratu ze światem. Znaczy to tyle, że nie wiecie komu i co odpuścicie. Dla takich jak ja, stryczek jest nie karą a wybawieniem a prawdziwa kara czeka na mnie w piekle za to co uczyniłem i co zaprowadziło mnie do Neuchatel a za kilka godzin na szafot St Genevieuve. Taki czyn nie podlega pokucie ojcze. Spowiedź jest tu zbyteczna. Zakonnik długo i świdrująco przeszywał mnie wzrokiem wreszcie spokojnie odrzekł - Zabiliście kardynała - jego lekko kobiecy ton przybrał zimną, niepokojąco pozbawioną uczuć barwę - Lecz wiemy dobrze obaj, że nie był on bez winy, a każde grzeszne postępowanie gdzie wina jest bezsprzeczna musi sprowadzić na ciało i duszę karę naszego Pana. Kardynał Magnion był wilkiem co ubrał na potrzeby gminu i współbraci owczą, niewinną skórę. Lecz Boga i przeznaczenia nie zdołał oszukać. Pan widział jego zepsucie i grzech cudzołóstwa w sercu I jego sztylet go dosięgnął. Niechaj spoczywa w pokoju a Bóg jeśli zechce przebaczy mu w dniu sądu. Po tych słowach, czułem że krew napływa mi szeroką falą do wszystkich żył i naczyń. Wzrok wyostrzył się, oddech skrócił a bicie serca odbijało się echem aż w krtani. Ledwo i bardzo powoli ale stanąłem na nogach, jeszcze mocno niepewnych i ścierpniętych, nie spuszczałem jednak wzroku z tego osobliwego i tajemniczego gościa. - Nie patrzcie na mnie synu jak niewierny Tomasz w oblicze zmartwychwstałego Zbawiciela - i on dźwignął się z kolan lecz dużo szybciej i sprawniej ode mnie - Nie twierdzę, że prawy z was człowiek bo jednak nie da się ukryć że lista waszego występku jest tak długa, że można by wybrukować nimi drogę z Paryża do Rzymu i z powrotem. Lecz nie jesteście też bezmyślnym i ciemnym frantem, koczującym w ciemnym zaułku jak szczur na sakwy, życie czy godność przechodniów i przypadkowych ofiar. Sami się szkoliliście na duchownego w moim zakonie a ojciec Wasz dbał o to by niczego Wam nie brakło i mimo innego nazwiska dbał o Was jak o swego prawdziwego syna. Kardynał Lefort był człowiekiem wielkiego formatu i prawdziwie katolickiego serca Wzmianka o ojczymie była już kroplą która przepełniła czarę i wywołała całkowity mętlik w moim i tak przepełnionym umyśle. - Któż Wy!? Bo widać znacie mnie lepiej niż ktokolwiek! Skąd znacie historię o mnie i ojcu Lefort!? To tajemnica o której wiedziało ledwie kilka osób i nikt oprócz mnie samego nie stąpa już po ziemi by się nią dzielić z postronnymi. - cofałem się ostrożnie pod ścianę, słysząc tylko ciche piski szczurów i jakieś niezrozumiałe bełkoty z sąsiedniej celi - Duchem świętym jesteście czy czartem przeklętym z piekła co dybie na mą funta kłaków nie wartą duszę górnolotnego alfonsa i sprawnego włamywacza?! Zakończyłem zdanie soczystym przekleństwem i akurat wtedy moje dłonie wyczuły chłód kamiennej ściany pod palcami. Przywarłem do niej jak do ostatniej opoki i czekałem na postać zakonnika, która przechadzała się znów w mroku celi. - Nie bój się mnie Orlon - jego głos był znów pełen ciepła i ojcowskiego uczucia - Nie zstąpiłem tu z nieba ani nie wyległem z odmętów piekieł. Na nic mi Twa upadła dusza bo nie mam władzy by rozporządzać jej zbawieniem. Znałem Twego ojczyma i był mi on dozgonnym przyjacielem i druhem. Bardzo przeżyłem jego śmierć w pożarze opactwa i nigdy już nie powróciłem tam by nie rozpamiętywać chwil radosnych i rozmów o wierze, życiu i sensie istnienia. To właśnie w trakcie takiej rozmowy, Twój ojczym wspomniał o Tobie, że jesteś jego przybranym acz ukochanym synem i jedynym potomkiem. Uratował Cię z ulicy. Twoja nieznana nikomu matka, choć czy tak można określać te upadłe ladacznice z dzielnic Houron czy Gayet, które nowonarodzone dzieci porzucają przy śmietniskach głównych ulic, topią w rzece albo zrzucają z mostu czy podżynają gardła płaczącym niemiłosiernie w noc, niebogom, porzuciła Cię obok progu kościoła św Pawła i tylko to Cię uratowało. Po mszy kardynał znalazł tobołek z Tobą w środku i zaniósł do mojego klasztoru, tam starano wychować Cię na człowieka statecznego i uczonego. Lecz Ty wolałeś życie wygnańca i szczenięcia ulicy. Choć nauka filozofii i kaligrafii nie poszła na marne, starasz się wydać swoje wiersze w pomniejszych oficynach, lecz ze względu na kryminalny żywot, odprawiają Cię z kwitkiem. Szkoda wielka, bo sam chętnie czytałbym o młóceniu bezbożnym młódek w perfumowanych piernatach, bogatych burdeli czy przestępczych opowieściach, kończących się najczęściej w ciemni lochów lub w ramionach drewnianych oblubienic co w tańcu ze śmiercią ostawiają jeno szkielet biały, stukoczący kośćmi na wietrze. Widzisz. Ty byłeś uczonym a stałeś się frantem a ja byłem frantem co odkupił winy i stał się uczonym. Podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu w braterskim geście. - Jeśli Ci mój drogi przyjacielu Bóg nasz litościwy pomóc nie zdoła to może Bóg szelmów, frantów i murew upadłych, będzie bardziej skory ku temu - roześmiał się i dokończył - Może i on mnie przysłał bym nie Twą duszę a głowę uratował. A uwierz mi to jestem w stanie zrobić. Unikniesz stryczka po raz kolejny. Gdybyś tylko na wdzięki innych oblubienic niż te drewniane był tak oporny to mógłbym Cię zwać prawie świętym. Wziął mnie w ramiona i mocno uścisnął. A ja poczułem pustkę. Nie wiem już nic. Choć nie. Chcę uratować swą nędzną głowę ponad wszystko.
    2 punkty
  32. świat zapadł na jesień i boli ta jesień jak kamień pod stopami słońce ledwie mży zaszyte w zimnym powietrzu jak w szkle a mnie wciąż prześladuje krzyk latawca podpalonego przez dzieci dla zabawy
    2 punkty
  33. Rahab śmigać każe służką po odmętach moja dusza śpiewa jak każda przeklęta burza szkwał przetacza spiętrza morskie włości z grobu wstaną myśli zamiast naszych kości. Kapłan skończy modły duch rozpali zorzę mnie to jak kadzidło pomóc już nie może czarne szaty zdejmą a z palców sygnety Pismem zduszą świecę Behemot rozgrzeszy. Nie rozstąpię morza bo nie jestem święty przejdą po mnie wichry i morskie okręty świt zatrzyma obraz jedną małą klatkę oczyszczę w czeluści ojców koronatkę.
    2 punkty
  34. Twoje ciało spadło we mnie jak meteoryt - rozpruło przestrzeń, zapaliło wodę. Nagle stałem się światłem, które krwawi. Twój dotyk - błyskawica we wnętrzu ciała. Twój język - modlitwa bez Boga. Kiedy mówisz, planety zmieniają tory, a śmierć na chwilę zapomina o swojej pracy. Między nami nie ma cienia. Jesteśmy ogniem i jego odbiciem. Ziemia pod nami płonie jak papier, a my dalej tańczymy - nad przepaścią, w której rodzi się życie. Kochamy się jak dwie galaktyki w kolizji - ciało o ciało, światło o światło - aż rzeczywistość traci oddech. Nie ma nic łagodnego w tym dotyku: każdy gest to eksplozja, każde słowo to rana, z której wycieka niebo. Twoje biodra to kontynenty, które drżą. Piersi - dwa księżyce pożerające moje dłonie. Oczy - czarne słońca, w których gubię kierunki i sens. Miłość nasza nie zna miary. Nie jest uczuciem - jest kataklizmem. Bóg patrzy na nas z góry i uczy się od nowa, czym jest stworzenie. A kiedy odchodzisz - świat się kurczy, czas zawiesza w gardle. Zostaje po tobie echo, które bije jak serce wszechświata: nieśmiertelne, niezrozumiałe, wieczne. Miłość to ogień, który sam siebie pożera - a mimo to świeci. W tym świetle jesteśmy wszystkim, czym Bóg chciał być - ale nie odważył się.
    2 punkty
  35. Chciałem z nim porozmawiać. Długo i szczerze. Tak jak to potrafią, prawdziwi mężczyźni. Których zabija samotność. Którzy zostali sami z dnia na dzień. Nie zasłużyli na wyjaśnienia ani na gram współczucia. Których oczy nie mają ludzkich barw i odcieni. Jest w nich mrok absolutny. I twardość granitu. Pioruny, które w nich biją. Ranią ofiary. Nie zabijają od razu. Bo lepiej jest, rozkoszować się bólem. Niż nadać komuś miłosierdzie śmiertelnej łaski. Usiadł spokojnie w fotelu. Obiecałem za chwilkę wrócić z filiżankami herbaty a on niech czuję się jak u siebie. Posłał mi delikatny i wdzięczny uśmiech. Jego twarz zarośniętą gęstą, siwą brodą o nieprzycinanych końcówkach, była obliczem człowieka, który człowiekiem zwać się już nie mógł. Kaftan jego, pełen dziur i przetartych, szerokich przestrzeni. W moich oczach zdobił go tą przedziwną formą kloszardowej świętości postaci. Był upadłym aniołem i świętym bruku ulicznego, najpodlejszych dzielnic. Patronem bram zapijaczonych, usłanych brudem i gorączką alkoholowego obłędu. Gdzie wino było zbawieniem. A krew i ciało mieszały się w nocnych procesjach pod oknami spelun. W bijatykach i sprzeczkach, wiernych grzechowi nałogu straceńców. Jego buty o zdartych noskach i cholewach, nosiły blizny mrozu i ulew na bydlęcej skórze, barwy lakierowanego drewna. Umorusane były w znoju. Błocie żywota. Naszej nadziei. Która jak ostatnia murwa. Kolebie się od duszy do duszy, między na wpół przeżartymi ścianami kamienic. Oddana na posługę wiatrów niepewności, mami nas ciągłym jutrem. A pojutrze wstanie ten sam dzień. Z tą samą treścią obietnicy. Czasami wracając do domu nocą. Mijam tych, co jej oddali swe myśli. Potoki łez lecą w dół. Jak wodospady, ku zapchanym zbutwiałymi liśćmi i śmieciami studzienkom kanałowym. Czasami rzucają się do mnie z wyciągniętymi rękoma. Błagają by skrócić ich mękę. Wchodzę do ciemnego pokoju, zapalam lampę na komodzie i zwracam się z modlitwą do obrazu nad moim łóżkiem. Obrazu Świętej Śmierci. Mojej patronki. I błagam ją na kolanach o godne odejście, dla mnie i dla nich. Nie ma miłości. Nie ma nadziei. Nie ma serc i współczucia. Jest tylko pewna śmierć. Jedyna, której warto złożyć hołd i pokłon. Każdy z nas jak i on. Miał niegdyś marzenia, rodzinę i miłość życia. A teraz zostały tylko rany, z których biesy co wynajmują nasze dusze jak sutereny, chłepcą krew. Został bunt. Zapisany wierszem. Ludzie nie czytają. Prawdy z naszych serc. Oni wolą ufać w jutro. W horoskopy dostatku. Wróciłem z tacą na której spoczywały dwie porcelanowe filiżanki, dzbanek z mlekiem, cukiernica oraz wysoki i smukły imbryk. Nalałem nam ciemnego, aromatycznego naparu, wrzuciłem po kosteczce cukru i wręczyłem mu filiżankę wraz ze srebrną łyżeczką. Podziękował. Akurat zaczynałem pisać wiersz, gdy zaczęło rzęsiście padać. Machinalnie zerknąłem przez firanę na ulicę i dostrzegłem jak leży pan ledwie żyw pod bramą. Do tego jeszcze ta kobieta w płaszczu i sobolu na karku. I tym czarnym kapeluszu z woalem, która podeszła do pana i widać wymieniliście kilka zdań. Z pewnością miała uprzedzone wyższością urodzenia i majętności obiekcje, że tarasuje pan swym ciałem plugawym chodnik miast dogorywać gdzieś z dala od jej nieprzystosowanych do oglądania nędzy oczu. Doprawdy tupet. Mogła panu rzucić choć kilka centów. Kloszard pociągnął łyk herbaty. Rozkoszował się widać jej ciepłem bo dopiero po chwili odpowiedział. Widzi pan. To nie była taka pierwsza lepsza dama. A sama Święta Śmierć w najpiękniejszej postaci. Przyszła oznajmić mi bym szykował się na jutro. Zabiera mnie. I idę bez lęku drogi panie. I panu też radzę się szykować. Każdemu co tu spędził choć część żywota. Wszystko jest lepsze od życia tutaj. Nawet najgorsza śmierć.
    2 punkty
  36. @obywatelO to chodziło? :) @huzarcMam już cd. ale niech sobie odetchnie w łóżeczku zwrotkowym :) Dziękuję :) @Wiesław J.K., również dziękuję :)
    2 punkty
  37. marzę o seledynowej trawie a ja w białej sukience jak brzózka karmię zakochane łabędzie wyciągam ramiona do nieba ułożona na liściach paproci zakwitnę tej jednej nocy będę chodziła z rękoma w górze z upiętymi włosami piórkiem najlepszą melodią naszą
    2 punkty
  38. Tylko raz jedyny w roku gdy ciepły blask zniczy rozświetla to co w mroku każda dusza na bal liczy panowie i panie z dalekich stron o balowy strój się nie martwią ciała ich umarły na wieki duchy niewidzialnie się bawią bezgłośnie przy braku muzyki rytm w tańcu i tak czują po co im głośników ryki na cmentarzu balują mija godzina duchów po balu wszyscy w zaświaty wracają nie zostawią po sobie bałaganu na kolejną imprezę czekają
    2 punkty
  39. Ciepły i delikatny wzrok, jakim na siebie spoglądaliśmy. Potem dyskretne, niewinne zerknięcie. Aż do wymiany spojrzenia, które powiększyło nasze źrenice i dało nam iskrę, byśmy mogli razem ją rozdmuchać. Rozniecić ognisko, które pomoże nam przetrwać samotne, ciemne dni jesieni. Żar, jaki wtedy pozostał, tli się po dziś dzień raz mocniej, raz lżej, w zależności od tego, czy podkładamy do niego kawałki wspomnień razem lub osobno.
    2 punkty
  40. @Annna2 Prawda Annno! Ostatni raz otarłem się o nią, a wlasciwie byłem jedną nogą po stronie Wiecznosci parę lat temu podczas Covid'u, lecz to nie był jeszcze mój czas. Jestem wdzięczny Wszechswiatowi/Bogu za to, że mogę jeszcze przez pewien czas używać moich zmysłów.
    2 punkty
  41. @Migrena Bardzo smutny wiersz, lecz prawdziwie oddaje rzeczywistość odchodzenia bliskiej osoby. Nigdy nie zapomnę momentu, gdy moja Mama odpływała powoli na drugą stronę, trzymałem jej rękę prawie cały czas, jednakże nie dane było mi widzieć jej ostatnich chwil, gdy tylko wyszedłem z pokoju szpitalnego na chwilę, ona pożegnała się z tym światem. To był rok 2000! Lipiec.
    2 punkty
  42. @Alicja_Wysocka Aluś. Ty wiesz, że bardzo Ci dziękuję ! @Annna2 Aniu. ten wiersz już kiedyś tutaj zamieściłem. ale ponieważ napisałem go z własnego smutku, to dzisiaj..... kogo Bóg zabiera to tajemnica życia i śmierci. Ty żyjesz bo Bóg tak chcę. i mnie też się to bardzo podoba,że jesteś !!! smutny dzień...... dziękuję.
    2 punkty
  43. @beta_b Maryi Mateńce
    2 punkty
  44. Gołowąsem wciąż będąc von Goethe Po raz pierwszy zobaczył kobietę W pantalonach i halce Gdy kiwnęła nań palcem Wtedy podbiegł i podał jej sweter
    2 punkty
  45. @andrew miłość zwycięża śmierć
    2 punkty
  46. Październikowi jakby nie chcieli robić kłopotu. Gdzieś przy porządkach wpadną pod kryptę. W chwale ogrodów — listopadowi — otwórzcie miejsce — mnie nie zapomnij. Aby przy stole stał pusty talerz. Gęstym z zadumy — grudniowy pomnik
    2 punkty
  47. @Berenika97 O właśnie, zgoda, to może być nawet kosmiczny determinizm :) Niezmiennie dziękuję Ci za lekturę i staranny komentarz :) @KOBIETA Męska dusza może czasem występować. Jak męskie serce, a nawet jak męskie łzy. Ale co ja tam wiem, raz napiszę tak, innym razem na odwrót :) Tak dla równowagi braku utrwalonego światopoglądu i ideologii :) @Amber Wiersz lepiej można byłoby napisać. Ale to w konwencji głupiego wierszyka znów było :) @Marek.zak1 Mnie się wydaje, że spór płci ma jak najbardziej sens. I ważni są jego przedstawiciele i przedstawicielki po obu stronach. Ale głęboki już nie ma. Jest antyrozwojową przesadą. Pozdrawiam :) @Annna2 Widzisz ja to robię prowokacyjnie wręcz. Napisałem tu na tym forum tylko chyba przeszło 1100 tekstów. Moim zdaniem to nawet całkiem sporo. A jak już to zrobiłem to w pewien sposób nieco prowokacyjnie stwierdzam, że może nie powinienem był pisać. Zdarza mi się powtórzyć tę myśl, zgadza się. Może i mężczyźni w dodatku płaczą. Ale łkają najwięcej. @Migrena Świetnie, znaczy udało się, znaczy Kapitan :) @Alicja_Wysocka To trochę miała być w zamiarach taka odpocztówka ;)) Mężczyźni płaczą czasem i mogą to robić, zwłaszcza gdy mogą, ale łkają dużo więcej. I dużo częściej. I faktycznie czasem to kobiety ich trapią :) No a potem powstaje trap :)
    2 punkty
  48. Zły kozioł czai się za drzewem Nietoperz skrzydłem omiótł księżyc Strzygi znów wabią swoim śpiewem Utopce mącą rzeki wstęgi Cicho szaaa Krzyż stary na rozstajach Skrzypi jak kości stare Mgła gęsta przy kurchanach Ukrywa cienie szare Duchy zjawy upiory Harce swe urządzają Może my dołączymy Strachliwi niech się pochowają
    2 punkty
  49. Zmęczony jestem. To już chyba choroba. Widzę cię tam, gdzie cię nie ma. Uciekam przed przeszłością w niewypowiedziane słowa. Piszę dużo, choć czuję, że wszystko powiedziane zostało. Pusta skorupa — martwe me ciało. Oczy przeszklone, utkwione w obraz nienawiści stłumionej, zszarzały do reszty, zgasł w nich ogień. Usta uschły od pragnienia, niczym bukiet róż w miejscu bez cienia. Zamknięte w dramacie, nie mają nic do powiedzenia. Mózg jednak działa niezachwianie, powtarza tę historię raz za razem w każdej opcji, w każdym czasie. I w tym cały ból, cała moja udręka, że ciało wybaczyło, a ja pamiętam. Rany na skórze z czasem się goją, jednak te po tobie cierniem w sercu stoją.
    2 punkty
  50. @violetta tylko chyba nie w stylu Trzaska
    2 punkty
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...