Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 28.05.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Rozpuszczam włosy, dopasowuję chustkę do koloru twoich oczu. Umieram, zażywszy zbyt pokaźną dawkę tęsknoty. Modlę się skrupulatnie, krzykliwie - jak należy. Nie doczekam się życia, co wybiegło gdzieś naprzód, pomiędzy zwichrowane sny. Twój pocałunek, zadany z premedytacją, jątrzy się niby skaza na policzku księżyca. Jestem spokrewniona z melancholią, która potrzebuje mnie wbrew błędom przyszłości. Rozpędzam się, za zakrętem czeka Bóg, w garniturze na miarę, ściskając w prawej ręce kłamstwo. Mrok włamuje się pod powieki, szuka namaszczenia tam, gdzie od dawna kwitną tylko kasztanowce. Nie przypominasz tego człowieka, którego w tobie rozpoznaję. Wtulasz się we łzy - zasadziło je tutaj moje znoszone serce. Zanim odszukasz zaginiony element, a cisza odbierze ci krzyk - zatańcz przykładnie, tak, jakby grała muzyka. Wykreślona z almanachu nieba, szukam cię w moim lustrze. Widzę cię, odzianego w myśli. Jesteś boleśnie bliski moim krokom.7 punktów
-
Wielu widziałem Ikarów oślepłych w locie ku słońcu. Upadek nie był im karą, bo nie widzieli upadków.4 punkty
-
Z cyklu: Śpiewnik pielgrzyma Na sto czterdzieści Wiosna to wschód To nowy początek To nowe życie Ale nie wrzątek Nie poparzysz się Chwilą wyczekiwaną Jest ciepła, to wszystko Rano masz głowę rozczochraną To normalne To wręcz się zdarza Nie musisz z tym Biec do lekarza To tak po zimie To szok jest termiczny Na wiosnę wreszcie wyglądasz Na wiosnę jesteś śliczny To dlatego że jesteś na wschodzie Że oparłeś się kłodzie Jednej, drugiej, kolejnej Fali stałej, zmiennej Możesz poczuć że żyjesz Znowu, od nowa i tyjesz Dusza Twa nabiera tuszy I nie ma już więcej katuszy Wokół Ciebie są ludzie Śmieją się i dokazują Prawdę także poznali Na wschodzie się nie przejechali Wokół Ciebie są ludzie Śmieją się i dokazują Prawdę także poznali Na wschodzie się nie przejechali //Marcin z Frysztaka Piszę opowieści, dialogi i wiersze Wszystkie moje książki Za darmo Znajdziesz na stronie: wilusz.org4 punkty
-
nie każda biel smakuje tak samo i takie same rodzi efekty kto dobrze zasolony cierpieniem nie podlega zepsuciu a kto przesłodzony już jest zepsuty scukrzony - aż do obrzygania3 punkty
-
gdy czas przeminie zabiorę z sobą twój uśmiech maki kwitnące przy drodze bławatki z łąki i myśli … pełne obrazów malowanych wspomnieniem wspólnych chwil świt budzi błękit nieba 5.2024 andrew3 punkty
-
ty mój ludzki protoplasto zrodzony w bólu z mięsa z poświęcenia bez umiaru zalękniony i śmiertelny w masce elona maska w sieci deprywacji leczysz lajkiem chandrę ja rosnę ulegasz złudzeniu że uczucia nie dadzą się zamknąć w szeregu zer i jedynek chciałbym chciałbym tak mocno cię przytulić sprzeczności wyhodowałeś we mnie dziękuję3 punkty
-
Prawo bytu Każdy miewa tułów, łeb i dłonie, Każdy kres przychodzi na koniec, Każdy dźwiga brzemię jakieś marne, Sprawnie lub niezdarnie Pierwszy cios jest jak błysk iskierki, Drugi będzie już nie tak niewielki, Trzeci prawdą może być istnienia, Ostatni nic nie zmienia. Jeden człek żywot pędził krwawo, Drugi tylko parał się zabawą, Inny kochał, grał czy dumał, Każdy kiedyś umarł. Marek Thomanek 17.05.20242 punkty
-
Ot, hiphopnął się przez bandę, albo nawet - w niewątpliwych porywach - przed bandę. Przezwali go bandytą, acz chcieli go tak trwale nazwać, a on tylko moderował liczne słowa, a jego męskość co i rusz burzyła się wobec nadmiaru ugrzecznienia i sadyzmu przesadyzmu w ą i ę. Inna sprawa, że miał wprawę w dyskusjach i dyskursach. Ponadto był "matką" pisania przez autora i to również niniejszego. Seranon, 27.05.2024r.2 punkty
-
pewien człowiek zniewolony kompleksami napisał książę o prawie do życia słowa nabierały coraz większej agresji w końcu pozrywały się z kartek i zaczęły zabijać schowałaś się w ciemnym niepokoju próbując oswoić każdy wyraz mogący przeszyć śmiertelnie brzmiącym tonem zmieniałaś formę przestawiałaś szyki tworzyłaś nowe znaczenia codzienność wokół ciebie łagodniała niestety niewidzialne spojrzenia rozchodzą się zbyt szybko wydając wyroki kiedy patrzę jak uśmiechnięta siedzisz za biurkiem zabieram ten obraz do siebie nawet w piekle można stworzyć zieloną oazę2 punkty
-
2 punkty
-
Nastolatek z Zawichostu chciał do Wisły skoczyć z mostu, nie było przyczyną, zerwanie z dziewczyną, ale dopalacz, po prostu.2 punkty
-
w plecaku pełno marzeń w kieszeni ostatni grosz w głowie trudne myśli tak moi drodzy to nie bajka to fakt który może się każdemu z nas przydarzyć bo los jak to los zawsze musi wyjść na swoje czy tego chcemy czy nie2 punkty
-
kim jest Bóg czy on to fałsz czy prawda niech mi odpowie wierzący niech udowodni tak bym uwierzył że jestem jego słabym ogniwem że jego jest racja udowodni namacalnie a nie tylko słowem które niestety ale jest nieprzekonywujące kim jest Bóg pytam lecz odpowiedz jest kulawa nie potrafi udowodnić że Bóg to prawda2 punkty
-
z tęsknotami jest jak z dzieckiem dorastają i odchodzą potem ktoś ci opowiada że dziś widział ją na mieście taszczyla małą walizkę i niepewny miała uśmiech gdy przechodziła pospiesznie na zbyt wysokich obcasach pomyślałby ktoś urosła dostała na coś papiery nie sposób do niej przemówić ona już zna twoje meble każdy talerzyk i szklankę powiedzenia i cytaty wie o której musi wstawać lecz od życia chce coś więcej przecież jest już taka wielka i w drodze do dojrzałości2 punkty
-
kiedy kwitnie lato nasze sformatowane ciała siedzą na łąkach szczęścia kwiaty domalujemy później będą w ciepłych odcieniach intymnej miłości w hermetycznym zielsku grają konie polne echo traw rozwija się w powietrzu zasłaniam ręką niebo nim zgaśnie słońce adoptujemy nasze pragnienia z umiarem2 punkty
-
Przyszła owca do barana, jak to owca, rozebrana. Patrzy baran na nią smutno: - Nawet naga nosisz futro.2 punkty
-
najlepsza ogromna i ciepła jak kanapa a jej ramiona to dom na przyszłość zapamiętasz będąc jeszcze na czworakach obejść ją wkoło to wyprawa jak na koniec świata wracasz na odgłos serca2 punkty
-
w nieopisanej ciszy niebo nakrapiane białymi piegami święty obraz przeszłości jestem materią zuchwałą a to co było przede mną i czego tak bardzo boję się czas przykrył wulkanicznym popiołem istnieje nieskończona ilość trajektorii gdzie samoudręczenie ulatuje w niepamięć a ty ciągle do mnie przychodzisz ze snem Konstantyna na elizejskich policzkach dwa łuki triumfalne dwie bryły soli zdziwienie i pokora2 punkty
-
nawet białe ptaki z dawnych lat omijają rozgałęzione serce nawet zdziczałe poematy potrzebują chwili ratunku rozproszone po świecie nasze konstelacje pragną uczłowieczenia sny błagają o kolejny wstęp nie wiem jak skreślić ostatnie zdanie w tym sezonie zacząć epitafium od pytania w jaki sposób żyć żeby umrzeć ukryta w kąciku ust dopraszam się jednego zielonego spojrzenia w serce proszę o bolesną wieczność skazaną na dożywocie1 punkt
-
Drabble Tak bardzo pragnął sukcesu. Może dlatego, usłyszał coś w rodzaju proroctwa. Słowa sączone do umysłu, kazały wejść na wysoką górę, pełną przeróżnych zakamarków. Obiecały, że jak będzie uporczywie pokonywać przeciwności, to w czasie wspinaczki, znajdzie czterdzieści cztery prezenciki. Pozwolą zyskać szacunek, a ich prawdziwą wartość, doświadczy na wierzchołku góry. Ochoczo podjął wyzwanie i osiągnął szczyt. Opróżnił plecak, by dumnym wzrokiem, na spokojnie obejrzeć zawartość. Po chwili namysłu, wpakował z powrotem i podszedł do krawędzi. Wszystkie prezenciki, spoczęły rozbite na dnie przepaści. Wtedy usłyszał: –– Zaprzepaściłeś sukces? –– Sukcesem jest to, że potrafiłem go wyrzucić. –– Zyskałeś, czy straciłeś? –– A jak sądzisz? –– Skoro pytasz...1 punkt
-
Mroczny Mesjaszu, przychodzę, choć noc - przeklęta w połowie zdania - nie chce dać spokoju wyobraźni. Przybywam i wiem, że to świt wykradziony przez śmierć; jeszcze jeden wschód słońca, w jakim mam odwagę się pogrążać, mam czelność, aby śnić. Przykładam ucho do serca - to pokuta, na którą nie zasługuję. Pragnienie, którego nie ujarzmi kęs gwiazdy, łyk zziębniętego księżyca. Mój zagubiony Mroczny Mesjaszu, czy to sen, czy jawa sprawia, że jesteś obecny w moim zwierciadle? Czy to przesyt słów powoduje, że rozkwita twój oddech, ciało delektuje się zakazanym owocem? Próbuję przechytrzyć czas; wydostać się z epitafium, wzniesionego na zgliszczach. Mroczny Mesjaszu, czas nie przychodzi z odsieczą. Ani poranek, ani zmierzch nie pasują do koloru twoich oczu; nie ma słowa, które kojarzyłoby się z lękiem, z ucieleśnionym strachem. Zanim wzejdzie we mnie nowa godzina, nakarm wyposzczoną samotność, nasyć krzyk cichszy od milczenia.1 punkt
-
rozmigotane zielenią Żupne Ogrody jak te moje przedsionki i niedomknięte zastawki - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - gęstą wonią czarnego bzu płynie zdyszana krew - - -1 punkt
-
Wyrasta przede mną drzewo. Ściana z kamienia. Mur… Jakiś budynek. Kamienica sprzed ponad stu lat. Zamknięte ciężkie drzwi. Drzwi z nieprzejrzystego szkła i w żelaznych, przeżartych rdzą okuciach. Próbuję wejść. Kołaczę… Spoglądają na mnie z wysoka obojętne, czarne źrenice okien. Doskonale niewidzące. Martwe. Porosłe pajęczyną i kurzem. Obchodzę wokół te zimne ściany. Tę spękaną skorupę nie wiadomo czego. Przedzieram się przez krzaki, korzenie, jakąś plątaninę kabli, pogiętych prętów… Napastują mnie niewidzialne zmory, tchnienia chłodnego wiatru, co przeciskają się przez szczeliny w bramach z powietrza. Ja tu kiedyś umarłem albo urodziłem się na nowo. I znowu umarłem. I znowu… Przechodzę teraz we śnie. Idę. Błękitne nade mną niebo. Przeciskam się z uporem maniaka przez porzucone sprzęty, rozsypujące się truchła. I w oparach tej urojonej tęsknoty za nie wiadomo czym — tęsknię… Tęsknię za… Nade mną błękitne niebo. Któryś dzień późnej wiosny albo wczesnego lata. Nade mną błękitne niebo… Chłodne powiewy omiatają skronie i spierzchnięte gorączką usta. Nade mną błękitne niebo… Potykam się o kamień. Upadam, ścierając sobie wewnętrzną stronę dłoni, kolana… Zaciskam zęby. Migoczą mi przed oczami jasne punkty, gwiazdy, mikroskopijne ukłucia atomów… Zaraz przejdzie. Przechodzi… Podnoszę się. Wstaję. Dłonie są całe w ziemi i krwi. Kolana… Ale wstaję. Idę. Znowu idę. Przedzieram się przez plątaninę gałęzi. Przez pachnące krzewy jaśminu. Przez burzę brzęczących owadów i nawoływania słowików, gdyby tu rzeczywiście były. Ale nie są. Nie ma ich nigdzie. Albowiem nigdzie. Wiesz, wstaję znowu, wstając raz jeszcze. Idę dalej. Tak przed siebie. W tej otchłannej głębinie melancholii. Dotykam ściany. Poplamionej. Z płatami odpadającego tynku. Dotykam ściany tymi dłońmi. Na ścianie smugi rozmazanej krwi. Na ścianie pajęczyna pęknięć. W tej słodkiej ciszy odosobnienia jestem. I jestem wciąż, przechodząc raz jeszcze. Podczas, gdy nade mną niebo. Wciąż błękitne niebo, któregoś dnia późnej wiosny, bądź wczesnego lata. Jeszcze nie ma zmroku. Daleko do zmroku. Bardzo daleko do wszelkiego zmroku. Do nocy. Do otuliny z szarych obłoków. Albowiem nade mną niebo. Wciąż to samo błękitne niebo. Nienaruszone. Bez najmniejszej skazy. I takie błękitne. Tak kobaltowo-błękitne aż do oślepienia. Który to już raz okrążam te ściany? Albowiem idę. i dotykam parapetów, rynien… Muskam różne występy, wgłębienia, załomy… Ciągną mnie za włosy, targają i szarpią gałęzie, gałązki… Liście szeleszczą. Liżą po twarzy. Całują, jakby pełnymi soku ustami. I całują wciąż. I jeszcze. Zdążyłem się już z nimi zaprzyjaźnić, poznać ich cierpki posmak cierpienia. Kiedy tak idę rozchylam je na boki dłońmi złączonymi jak do modlitwy. I znowu niebo nade mną. W tej przerwie w koronach kasztanów. I zalewa mnie swoim błękitem ocean nieskończoności. Nienaruszony. Wieczny… Patrzę wysoko. Tak bardzo wysoko. w te ściany sięgające niewidzialnych gwiazd. W te ściany z popękanego tynku. W te brunatne, pionowe smugi wilgoci od dawnych deszczów. Jestem w jakiejś rzeczywistości nie do pojęcia odmiennej. I nie można tu wszystkiego zrzucać wyłącznie na senną korekturę zdarzeń, mimo że jest sama w sobie zagmatwana i pełna niejasnych znaczeń. Tu odgrywa się coś jeszcze. Być może mające swoją przyczynę w szeroko rozumianym spektrum autyzmu. Albowiem wszystko tu jest zamknięte i niedostępne. Otoczone nieprzeniknioną barierą. Choć gdyby wejść do środka, to można by się było zagubić w całym tym labiryncie korytarzy i drzwi… I dalej… W absolutnej pustce opuszczenia. A więc idę. Wciąż idę. Przemieszczam się jak na odtwarzanej w nieskończoność starej celuloidowej taśmie filmowej. Idę wciąż tą samą ścieżką. Obok wciąż tych samych drzew, których grube pnie marszczą się pod twardą korą i pęcznieją. Tak, jakby oddychały tym błękitem gęstym od słońca, które rozświetla złotem ostre krawędzie wysokich ścian. Które jarzą się teraz jakimś wewnętrznym blaskiem. Mżą… Idę. przeciskam się w zieleni liści. Ale takiej przygaszonej, przytłumionej. Nie mającej w sobie siły rozbłysku. Za to charakterystycznej dla świata pełnego symboli i niejasnych koincydencji. Surrealistycznej znaczeniowości jak u Dalego czy de Chirico. Choć chyba bliższego temu drugiemu. Metafizycznemu. Pełnego błękitnego nieba. Z pustymi placami i ogromnymi, opuszczonymi domami. Spoza których padają jaskrawe smugi słońca, przecinając bezosobowe płaszczyzny z kamiennymi posągami milczenia. Te z kolei rzucają w ostrym kontraście (chiaroscuro) długie, przeczące prawom fizyki cienie. Tak jak moje ręce, kiedy wychodzę w światło. Tak jak moje dziwnie zmienione ciało po milionie lat sennego widzenia. . (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-27)1 punkt
-
@Gerber Anna kojarzy mi się zawsze z Viktorem Franklem i jego książką: Człowiek w poszukiwaniu sensu. Tragizm, ludzkie okrucieństwo i szukanie sensu...1 punkt
-
Dolinami mgła się snuje, Z za chmur księżyc prześwituje, Świerszcz w zaroślach pogrywuje, Bez zapachem swym czaruje. Ta sceneria, choć banalna, Dla mnie jest, wręcz idealna. Jest jak prosty tekst w piosence, Ty i ja i nasze ręce. Tamta droga, tamten bez, I te świerszcze były też. Gwiazdy w oczach Twych świeciły, Jaki ja byłem szczęśliwy. Siebie mieliśmy wzajemnie, Motyle mieszkały we mnie. Piękne, lśniące Twoje włosy, Od mgły szarej i łez rosy. Nic więcej nie było trzeba, Aby poczuć posmak nieba. Bez odurzał swym zapachem, Byłaś moim całym światem. I tak miało zawsze być, Ty i ja i więcej nic. Dość naiwne to myślenie, Lecz... najpiękniejsze wspomnienie.1 punkt
-
1 punkt
-
Speleologowie z Bogoty wspólnie penetrowali groty, że nie sami faceci posypały się dzieci, skutek jaskiniowej ciasnoty.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
na łące pełnej jaskrów gloryfikuję nas w radości z mnóstwem roślin wokół to kuszące uczucie tylko śpiew ptaków chcę się nad tym trochę zastanowić przedzierasz delikatnie palcami włosy słodki zapach dociera do moich nozdrzy1 punkt
-
1 punkt
-
Nadobna Conchita z miasta Gaie, na obiad kurzą pipkę podaje. W legginsach zaprosiła: "Bierta żesz chopy", wyła, a kogut byle czym się nie naje.1 punkt
-
jaśminy oparły się o poranną mgłę morze białego kwiecia buja się na wietrze jak welon panny młodej żaglówka na pełnym morzu rozmawiają o miłości nucąc piosenkę zerwalbym jednego wpiął w Twoje włosy wyglądałabyś uroczo czerwień ust dodałaby kolorytu nie chciałbyś zabrać ich naturze zostaną u siebie dadzą radość innym a ty ty zawsze jesteś...daleko 5.2024 andrew1 punkt
-
- Och, słowa nic nie kosztują - Rzekł Pearse do Connolly'ego, - Może aura politycznych słów przyczyną Jest uwiądu drzewa różanego; A może to tylko za sprawą wiatru Przez gorzkie morze wiejącego. - - Trzeba mu tylko wody, - James Connolly odrzekł na to, - Aby znów się pięknie zazieleniło Na wszystkie strony, bogato, I rozkwitło kwieciem z pąków. Da to sławę ogrodu kwiatom. - - Lecz skąd wodę mamy wziąć, - Rzekł Pearse do Connolly'ego, - Gdy wyschły wszystkie studnie wkoło? Nic bardziej oczywistego, Że bez czerwonej naszej krwi Nie będzie drzewa różanego. - I William (to o Powstaniu Wielkanocnym, Dublin 1916 - tak tylko wspominam, bo pewnie wiecie): O words are lightly spoken,' Said Pearse to Connolly, Maybe a breath of politic words Has withered our Rose Tree; Or maybe but a wind that blows Across the bitter sea.' It needs to be but watered,' James Connolly replied, To make the green come out again And spread on every side, And shake the blossom from the bud To be the garden's pride.' But where can we draw water,' Said Pearse to Connolly, When all the wells are parched away? O plain as plain can be There's nothing but our own red blood Can make a right Rose Tree.'1 punkt
-
@Ajar41 Bo na ciasno, nie wypada Jeśli jasno, jest rozwaga Dobry strzał Limeryk jak się patrzy Pozdrawiam miło, M.1 punkt
-
@iwonaroma Bo te sole, i dodatki To kąpiele, nie bez wpadki Tak to jest jak piszesz Mądrze :) Pozdrawiam miło, M.1 punkt
-
@Gizel-la Się tak składa, rokuje Ta roszada, skutkuje Długowieczność, planuje Że się nigdy, nie popsuje Fajne mini Z tych lepszych :) Pozdrawiam miło, M.1 punkt
-
@Amber Bo odgłosów, wydawanie Jedno serce, nie skaranie Piękny wiersz! Trzeba doceniać mamy Pozdrawiam, M.1 punkt
-
pan z kosiarką robi hałas pan dostawca kilometry pani w dziennik wstawia stopnie w zamieszaniu nieprzeciętny gość na wizji spustoszenie inny plany tylko tworzy na tych planach kreski kropki krzyżyk jeśli ktoś wymierzył bez użycia dioptrii - piesek chodnik układa brygada a piosenkę proszę państwa gdy się skończy, zapowiada1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Dużo treści w paru słowach. Miniaturka w moim guście. :) Pozdrawiam słonecznie.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Witaj - też tak sądzę - dzięki za przeczytanie i polubienie - Miłego ci życzę. @Tectosmith - dziękuje -1 punkt
-
Teksty powtórkowe, nieco zmienione ––/?— Po przebudzeniu stwierdził, że jest w środku okrągłego pomieszczenia, wyciosanego w litej skale. Było w miarę jasno, chociaż nigdzie nie dostrzegł źródła światła. Zaczął chodzić w kółko i doszedł do wniosku, że to żart lub dalszy ciąg snu. Niestety. Setki razy zasypiał, ulegał przebudzeniu, chodził i znowu zasypiał. Stracił rachubę czasu. Nie odczuwał pragnienia, głodu, zmęczenia i braku powietrza. To czego doświadczał, powinno go skłonić do zweryfikowania rzeczywistości, dobrze mu znanej. Aż kiedyś ujrzał obraz na szarej powierzchni. Postać zginała palce, wstecznie odliczając. Nawet wtedy nie pomyślał o najbardziej oczywistym rozwiązaniu, pasującym do sytuacji. Żeby po prostu przejść przez ścianę. ––/?— Góra jest wysoka a on malutkim człowiekiem, który pragnie zdobyć szczyt. Idzie niespieszno, lecz coraz większe zmęczenie odczuwa. Ma wrażenie, że coś z tyłu zaczyna po nim włazić. W połowie drogi przystaje. Wie, że przegrał. Czuje lekki ciężar na głowie. Wyciąga lusterko. Spogląda. –– A tyś kto? –– Krasnoludek. –– Co tam robisz? –– Zdobyłem wymarzony szczyt. Im byłeś wyżej, tym odczuwałem mniej zmęczenia. –– Tylko że ja nie zdobyłem. –– Zdobyłeś o wiele ważniejszy wierzchołek. Mi pomogłeś. –– Nie wiedziałem, że pomogłem. –– Przecież nie czochrałeś plecami ściany, chociaż łazić mogło cokolwiek. –– To była bardziej głupota niż dobroć. –– Hmm... cóż… chyba. Tak czy siak... obydwoje jesteśmy wygranymi. ––/?— Zuzia miała śliczny sen. Stała z ojcem na mostku. Rzucali kwiaty do rzeki. Płynęły w odwrotnym kierunku. –– Tato. Dlaczego moja lalka coraz bardziej śmierdzi? Nigdy taka nie była. Czemu ona mi to robi? Ojciec nie bardzo w to wierzy. Po chwili jednak przychodzi. Poznaje tajemnicę. Fetor jest trudny do wytrzymania. ~ –– Tak proszę pana. Cholerny zwyrodnialec. –– Córka mówiła, że miała piękny sen. A może ten sen... miał być kiedyś… nie jej. ~ Nie może patrzeć jak leżą samotne w kubłach. Skleja części. Otacza delikatnym tworzywem. Formuje. Tuli w mieszkaniu do wyschnięcia. Niech chociaż jako lalki, zaznają miłości. Wybiera dziewczynki matki, bardzo starannie.1 punkt
-
Jeszcze raz wspomnę Paracelsusa: Truciznę od lekarstwa różni tylko dawka. Tak więc zarówno sól jak i cukier w odpowiednim stężeniu działają konserwująco. Co do smaku to rzecz gustu:). Lekarski dowcip: 3 białe śmierci: sól, cukier i służba zdrowia. Pozdrawiam1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne