Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kasia Koziorowska

Użytkownicy
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Kasia Koziorowska

  1. powróciły z tej przydługiej mordęgi moje łzy nie miały w sobie zbyt wielu snów nie mieścił się w nich kęs światła wiedziały od początku są niemile widziane w moich oczach niepotrzebnie sycą zeschniętą glebę serca zatrzaskuję furtkę do tęsknoty skazuję na dożywocie zbyt rozległe westchnienia biegniemy wciąż pod prąd przyszłości a rzeczywistość nie dba o swoje zakończenie przerażona własnym sentymentem zdziwiona czasem pragnę doświadczyć bliskości twoich gwiazd wyrzutów które jątrzą sumienie niby źle opowiedziana bajka wciąż nie mogę zrozumieć ciszy serca fantazji które są silniejsze od strachu przygwożdżona do ziemi próbuję wzlecieć ale niebo odtrąca moją cierpliwość gardzi wolnością
  2. rozpostarta na ceglanym murze chcę wywęszyć odłamek życia przytwierdzona na stałe do krzyża poszukuję litości by wskrzesiła wieczność nie jesteś tą samą podróbką za którą toczy się życie moja natchniona miłość to sen z którego pragnę się ocucić propaganda zdarzeń jest węzłem nie przetnie obosieczny miecz języka łza za łzą wydłuża się kolejka do nieba sekret za sekretem kłamstwo jest dziś w modzie przeinaczona do smutku skazana na nadzieję jestem tym samym ptakiem co odleciał za daleko nie karmię moich złudzeń drzewo genealogiczne nie kłamie zamykam drzwi do jutra otwieram wczorajsze okno to kilka natchnionych smutków zręcznych paraboli przedziałów wciąż niecnie pustych
  3. zrozumiałeś wierutną samotność choć nie dowiedziałeś się kto złożył ją u twych stóp zgodziłeś się ujrzeć jeszcze raz tę ciszę która powraca do ciebie krętą drogą stając na ścieżce ku wzgórzom walcząc pomimo utraty łez umknęło ci najdoskonalsze światło ofiara którą złożyłeś z własnych marzeń wiedziałeś że bezsenność to czas z którym nie sposób walczyć przeciwstawić się wiem że powrócisz choć śmierć przejęła twój cień odebrała żar wieńczący bezkres zaprzeczający wolności zamknąłeś za sobą okno żebyś mógł otworzyć drzwi jutro to moment na który wciąż czekasz choć przeszłość pędzi wstecz
  4. Łączy nas rozległy wieczór, niebo obfite w gwiazdy. Jest ciepło i przytulnie, na kominku hasa radośnie nieokrzesany płomień. W pokoju panuje cudowny półmrok. Wylegujemy się na sofie, stojącej w pobliżu paleniska. Siedzisz wygodnie, wsparty o oparcie kanapy. Ja leżę tuż obok ciebie, zwinięta w kłębek, z głową wspartą o twoje uda. Są rozkosznie twarde i wąskie. Smukłymi, jasnymi palcami przeczesujesz moje włosy - wiesz doskonale, jak przepadam za tą pieszczotą. Przymykam z przyjemności oczy i mruczę niczym rozochocona kotka. Na niskim, szklanym stoliku stoi prawie pusta butelka jakiegoś drogiego wina, tuż obok niej - smukłe kieliszki. Chciałabym, aby ta ulotna chwila przemieniła się w wieczność. Chciałabym, aby cisza i spokój objęły nasze nieposłuszne serca. W salonie panuje przepastna cisza, ale my nie zwracamy na nią uwagi. Wręcz przeciwnie - delektujemy się tym rozkosznym stanem. Liczy się tylko nasza bliskość, nasze zespojone dusze. Zerkam na ciebie z dołu; czoło masz zmarszczone, wzrok nieobecny. Nadal bawisz się moimi puklami. O czym tak rozmyślasz danego wieczora? Cóż jeszcze może cię trapić, gdy jest tak cudnie? Jest dobrze i błogo. Nie przeszkadza nam czas, żadna codzienność. Po prostu jesteśmy, istniejemy. Co jakiś czas sięgasz po butelkę wina i napełniasz nim kieliszki. Przez uchylone okno podgląda nas ciekawski księżyc. Delikatny, nocny powiew porusza nieznacznie firankami. Czy uda się nam zrozumieć, jak wiele szczęścia przed nami? Czy pojmiemy wreszcie, że nasze serca wciąż stoją w kolejce po słodkie łzy? Trwająca chwila nie jest żadną rewelacją - cicha melancholia przepełnia cieniste dusze. Wzruszenie ściska za gardła, przejmuje nas piękno i ulotność tego wieczora. Lubię, gdy samotność przemija bez echa. Wiem, że kochasz się w moich najurodziwszych snach. Przed nami jeszcze wiele radości, wiele smutku. Wiem, że w końcu doczekamy się spełnienia naszych pragnień. Pozostaniemy tu, dopóki wieczność nie zatrzyma się choć na chwilę. I choć kochamy się w gwiazdach, żadna nie spadnie tego późnego popołudnia. Tęsknota za łzami wciąż nas przejmuje. Kocham cię. Pragnę ci się przyglądać z perspektywy twoich kolan. Miło, że tak nade mną górujesz. Wpijam się wzrokiem w twoje oczy, choć nie patrzysz w moim kierunku. Serdecznie o czymś myślisz, ale wiem, że są to ciepłe, zawzięte myśli. Pragnę cię tulić, z całej siły przygarniać do piersi. Wiem, że mnie uszanujesz. Pragnę dzielić się z tobą tą stęsknioną pustką. I choć lada moment wybije ostateczna godzina, pozostawimy tu po sobie piękne sny. Tak pragnę, żeby moje ciało przypodobało się twej duszy. Wierzę w przyszłość.
  5. bardzo proszę wznieś ponad granice tę krztynę światła podaruj ciału dotyk z którego pragnę czerpać pokrzepienie nie rozumiem którędy prowadzi droga ewakuacyjna z tej czasoprzestrzeni zanim dostrzeżesz podryg pierwszej łzy westchnienie słonych słów pocałuj na niebiesko moje skronie przywdziej powitalny uśmiech słońca rozkwita we mnie kryształowy archanioł pragnący unieść ponad barykady zbyt jasne wspomnienia pozwól mi zarazić się twoim pocałunkiem doszukać siły gdzie nikt nie może w milczeniu spać zakochałam się zawzięcie w twojej przyszłości w świecie który dać możesz mi tylko ty
  6. identyczne są nasze smutki dostrzegam w lustrze twoją słodko-kwaśną twarz kilka płowych łez pewnego wieczora napotkałam jakąś duszę była zbyt płochliwa aby wytrzymać ten świat nie znam języka mojego życia nie znam słów które mogłyby określić przerażony samym sobą czas wierzę w poranek kiedy to z bezsenności budzą się przypowieści ogrom jutra przeraża lecz jesteśmy gotowi zburzyć ten mur prześwietlone do cna myśli naznaczone fantazje jak daleko stąd do wolności jak długo potrwa zanim zrozumiem tutejszy wszechświat dlaczego samotność bywa tak kurczowo nagminna skoro czekamy na właściwy pociąg
  7. niepotrzebna mi samotność nie czuję potrzeby żeby omijać tłum szerokim łukiem brakuje jedynie kilku zachłannych objęć spojrzeń prosto w źródło czasoprzestrzeni nie chcę kochać tak żeby zabrakło wszystkim światła miłość nauczyła się na pamięć swojego imienia wznoszę skrupulatnie bezsenność wykradzioną zbyt tkliwej nocy buduję kolejne dni wydarte pamięci śnij śnij z całych sił aby jutro nie przyznawało się do przyszłości żeby odzyskać drogę powrotną od pewnego czasu moje ciało stało się za ciasne dla duszy nie sprzyja mi tutejsze niebo wschód słońca przestał obchodzić cóż że twój smutek ma kształt światła cóż że życie zasnęło w połowie wkrótce odszukam zakłamany czas piedestał na którym wzniesiono naszą marność
  8. byłam w tym miejscu gdzie niezapamiętany sen przynosi ucieczkę w głąb wszyscy czuliśmy nawracające jutro wybijało tam po drugiej stronie barykady okna zamknięte na oścież nie kojarzyły się z wolnością szyby były zbyt grube żeby oddech świata wpadł do środka drzwi serdecznie zapieczętowane przez kulturalnych i nadludzkich już nie służyły za bramę do pragnień do zwycięstwa w tym miejscu każda świeża myśl przyłapana na gorącym uczynku z góry była traktowana za drobnostkę niezasługującą na kilka łatwopalnych łez wpijających się w sumienie tutaj każdy dźwigał bagaż głowy dostatecznie ciężki aby wznieść się pod sufit gdzie czekał już władca gotowy pogawędzić przy herbatce to tutaj mówiło się półszeptem jeśli ktoś krzyczał to jego problem ciało nie znało drogi ewakuacyjnej życie dawno przegrało cóż że wspomnienia wyjęte z kartoteki cóż że droga do piekła bliższa skoro zabroniono śnić z namaszczeniem skoro powstrzymano od własnego marginesu odcinającego od większości
  9. na zabój kochałam się w ludziach dopóki nie zdradziła mnie samotność pielęgnowałam w pustce raj śmiałam zadedykować go niebu po obu stronach życia krążyły te same słowa poczęte w bólach ze światła chodziłam wciąż od człowieka do człowieka nie rozumiał mojego uśmiechu pukałam do różnych okien do nieznanych drzwi odpowiadało tylko wspomnienie wyśniłam ten ostateczny pakt podpisałam kilkoma łzami wysłałam do nieznajomego przyjaciela atrament to nie krew można pogodzić się z każdym kleksem cicho jest w dzisiejszej miłości jeszcze cichsze wołanie o litość
  10. powróciła przyniosła ze sobą utracony raj kilka koślawych łez naprędce skreślony list do samotnego wędrowca nie miała zbyt wiele do powiedzenia wzięła kilka chciwych wdechów i zbezcześciła długo poszukiwany uśmiech nikt nie śmiał się przeciwstawić wciąż stawiała o jeden krok za dużo jej słowa jaśniejsze od myśli nie chciały układać się w zdania kończyły przed znakiem zapytania nie chciała żyć po omacku lgnęła do ciszy którą trawił przesyt nienawidziła wiatru niósł bezkresne ballady zbyt pośpieszne sny bała się rozważać prawdę na bieżąco cień sprzeciwiał się jej woli przyszedł taki poranek wydała z siebie szept i umilkła by ustąpić miejsca cierpieniu oswoić tutejszy lęk umarła bez wyrzutów i poczucia winy dokładnie tak jak obiecał przepalony pocałunek
  11. Jestem głęboko poruszona tym Wierszem. Czysta Poezja. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo uśmiechu.
  12. Widzę, że Wiersz z lekka kontrowersyjny. ;) Ale to świadczy o tym, że jest bardzo dobry. Pozdrawiam serdecznie.
  13. Trochę nie moje ulubione klimaty, ale jestem pełna podziwu dla kunsztu literackiego. To z pewnością świetna Poezja, zapadająca w duszę. Pozdrawiam serdecznie.
  14. Poezja zdecydowanie z najwyższej półki. Z przyjemnością będę do Ciebie wracać. Pozdrawiam serdecznie.
  15. Dziękuję za tak piękną Poezję. Mało słów, ale tak dużo treści... Pozdrawiam serdecznie.
  16. Coś pięknego! Ten Wiersz z pewnością pozostanie na dłużej w moim sercu. :) Pozdrawiam serdecznie.
  17. nie chciałam aby każda napotkana twarz nosiła twoje odbicie nie kochałam za ciasnych myśli stłoczonych ku wyjściu z tego raju moje wędrówki dotyczyły serc zasianych zbyt licznie dusz ukrzyżowanych w imię wolności bo wolność jest tym co przypomina moją uległość co zbawia wieczność skazaną na życie podzwaniają we mnie skrupuły tak liczne że chylą się wrzosowiska że dotykam sercem kryształowych chmur lęgnie się we mnie zmierzch tak grzeszny że nie wierzę w wyrzuty sumienia przeciwstawiam się winie nie wiem kiedy ostatnio tak bardzo brakowało mi powietrza nie wiem gdzie szukać źródła bólu to tylko czas nic więcej
  18. przepełniona wspomnieniem kołyszę się na tej kryształowej tafli zagubionego lustra skazana na dożywotni bezkres podaję ci bezsenną dłoń wręczam zaprzepaszczoną przyszłość już nic nie będzie takie samo jak w poprzednim świecie nie wskaże drogi pomiędzy pola umarłych snów jestem aby życie wręczyło ci krztynę kryształowego powietrza ponury poranek z którym nie chcę się narodzić przyśnij się mojej rzeczywistości odszukaj we mnie ucieleśnienie łez każdy dzień przynosi coś jeszcze każda noc oswaja spadające gwiazdy a kiedy już przepadnę ucałuj moje serce zamknij pieczołowicie duszę
  19. Kasia Koziorowska

    w tyle

    mroczny mesjaszu powracam do ciebie niosąc naręcze kształtnych myśli zbyt pochopnie oddanych w lepsze ręce jestem i wierzę twój łakomy dotyk przygarnie moje wyrzuty sumienia nie dając w zamian pokuty jasnowidzące złudzenia to tylko kolejny pretekst do odliczania czasu co pozostał w tyle twoje łzy łączą się w pary przynosząc samotność zmysłom mroczny mesjaszu oddalam się od drzwi za jakimi wciąż żyje mój chaos przygnieciona ziemią rozmieniam się na pocałunki nigdy nie udekorują moich warg
  20. mroczny mesjaszu siła twojej nadziei nie zwalczy potęgi odczłowieczonego świata nadmiar wrażliwości i skruchy nie pojedna przeciwstawnych ciał nie pokona bólu który zadajemy sobie obosiecznym językiem rany pozostają świeże pomimo odległych dekad mroczny mesjaszu twoja przypowieść jest równoznaczna z milczeniem do jakiego wstyd się zwrócić przytul mnie do ciernistego serca wskaż drogę powrotną dla przeszłości nie jesteśmy po to by lśnić zbyt namiętnie nasze dusze potrzebują wolności mroczny mesjaszu zadedykuj mi tę ostatnią bajkę tak boleśnie splagiatowaną niedokończoną
  21. niebezpiecznie zaczynać proroctwo od samego końca niepoprawnie jest kochać wbrew wiośnie co nie jest w stanie zastąpić zimy nieprzejrzany smutku połóż się u moich stóp doceń anioła który targa niepoprawny cień zgrzeszyłam zbyt namiętnie zbyt niefrasobliwie żebyś docenił mój żal tęsknotę nie ten świat znów zaczął się jeszcze raz prawdomówność wszechrzeczy zamienia się w pamiątkę jednoczącą urojenia odkąd miłość poczęła zwierciadło dla snu a nieograniczony wstęp pochłonie jutro powstańmy razem z nową nocą z próbnym uderzeniem serca
  22. Dzień dobry! Chciałabym pochwalić się, że przyjęto mnie do Związku Literatów Polskich (oddział w Olsztynie). Ot... to tyle. :) Pozdrawiam serdecznie, Katarzyna Koziorowska
  23. Wspominam ze smakiem ten wieczór, który kochał się w twoich wąskich, nagich nadgarstkach. Pamiętam o zachwycającym ciele, mającym odwagę sprzeciwić się nawet śmierci. Twoje objęcia walczyły z męczeństwem, którego zalążek skrywał się w sprzedanej myśli. Kocham się nieposłusznie w godzinach, kiedy to poranek lśni z całych sił, a gwiezdny pył osadza się na rzęsach i liniach papilarnych. Lubuję się w przejrzystości nieba, które kładzie się drogą do twoich stóp. Nie rozumiem słów, z których wyrasta tutejszy tłum. Nie pojmuję znaczeń, dla jakich usycha skrzętnie naderwana dusza. Ofiarność marzeń, wyklęta na powitanie, nie koliduje ze światłością, nie wyprasza nadziei, by ustąpiła miejsca dla tych, którzy wciąż usiłują czekać. Porzucam chmurę utkaną z bezsensownej krwi. Zrywam okowy, które godzisz się dźwigać, by zaspokoić swoje cierpienie. Stań przede mną taki, jakim cię zapamiętałam - delikatny, silny i podniosły. Udowodnij, że twoje słowa nasiąkają ciemnością. Wiesz, że nie można kochać tak, jakby świat czekał, aż ktoś rzuci kamieniem. Nie można cierpieć dostatecznie głośno, aby Bóg musiał zatykać uszy. Mroczny Mesjaszu, zawiśnij pomiędzy łzami, rozprosz sekundy, aby czas pogodził się z granicą. Dotykam czule twych świeżych ran, zadanych przez tych, dla których niosłeś genezę. Dziś, kiedy dzielimy sens, nie boję się twojej rozpaczy, nie unikam bólu, co skłania do rozrachunku sumienia. Czy to bliskość nieba sprawia, że serdeczny smutek zdobi twoją twarz? Czy cichość płonie w żyłach tak jasno, aby dać pokrzepienie jaźni? Nie chcę, aby wieczność czekała na twój kres. Nieprawda, że ból jest silniejszy od rozpaczy. Wiem, nie odgadniesz mojego uśmiechu, nie rozwiążesz zagadki, którą tłamsi rokroczny mrok. Wiesz, że cierpienie jest najlepszym dowodem na to, że życie jest podniosłe, a świat niezapominany? Czy pamiętasz, ile słów pogrzebałeś, aby zadedykować Bogu niepokonaną myśl? Mroczny Mesjaszu, twoja skarga wypełnia blade łzy. Siła, która bawiła się twoim smutkiem, dziś jest bolączką sprzeciwiającą się rozrzutnym słowom modlitwy. Zrozum, że potulność fantazji prowadzi do zaprzeczenia wszelakim ceregielom. Kiedy przyjdzie mi zasnąć przy twoim skrupulatnym sercu, pogodzę się z lękiem, ze łzami, które tak chętnie pocieszam. Wstąp na fundament rychłej przyszłości. Dostrzeż siłę, która powierzy cię zaprzedanemu miłosierdziu, nienawiści bez zbędnych wyjaśnień. Obiecuję, pewnego poranka ockniesz się obok mojego snu. Pożegnasz się tak, jakbyś nigdy nie odnalazł drogi powrotnej. Pod twoimi powiekami przebudzi się melancholia, dla jakiej nie umiesz śnić pomalutku. Mroczny Mesjaszu, oswój przyszłość, czekającą wiernie na moją śmierć. Zgaśnij, jeśli to uśmierzy ból wszechżycia. Wiem jednak, że zostaniesz, by chronić moją tęsknotę, by pilnować łez, aby nie były zbyt głośne. Wkrótce upadnie ostatnie słońce. Zmysły sprzedadzą czas, jaki im pozostał. Rozkochana w biciu twojego serca, przemykam między cieniem a duszą, kołyszę się pod prąd pobliskich planet. Nie narodziła się jeszcze taka gwiazda, która dałaby wszystkim zazdrość i ulgę. Kiedy pomyślisz o mnie, niech twój sen będzie spokojny i kojący. Rozkojarzona lękiem, sprzedana przez dogasającą noc, odszukuję równowagę dla bólu, dla oczekiwania na to, co może nigdy nie powrócić. Rozpościeram nad tobą moją bojaźń, moje nienasycenie. Powierzam dręczącą siłę, która nie może skruszyć skamieniałego oddechu. Witam cię tego samego poranka, kiedy zaczęła się nasza historia. Pielęgnuję niemoc smutku, który obejmuje szkarłatne spojrzenie. Dziwnie jest umierać tak po prostu, bez skarg na doczesność wieczności. Mroczny Mesjaszu, przybądź z pociechą dla moich oczu, dla zmęczonych uszu. Wskaż mi taki czas, który uwiedzie moją przeszłość. Uskrzydlona przez nachalne wspomnienia, próbuję oddać ci życie, na które z pewnością zasługujesz. Mroczny Mesjaszu, będę obok, jeśli ten spokój przyniesie ci ukojenie i sens. W twoich purpurowych oczach widzę resztę czasu. Dostrzegam potulny lęk, zrodzony w zbyt pieczołowitym sercu. Rozkładasz ponad ostatnim człowiekiem swoje braterskie ramiona; patrzysz, jak ból trawi porzucone istnienie. Wiem, że nie pomoże ci to w powrocie do piękniejszego nieba. Zbyt wiele wyznań krzywdzi twoje naderwane smutki. Tak bardzo obawiam się, że życie nie pozwoli ci umrzeć. Nie chcę, aby bezkształt codzienności rozsiadł się na twoich powiekach. Pomijam skrupulatnie zaśniedziałe godziny, sprzeciwiam się kłamstwu, któremu żal nadawać osobne imię. Mroczny Mesjaszu, wznieś w moim imieniu tę skałę, by była opoką dla pierwszego człowieka. Powracasz, bowiem czeka na ciebie każdy skrawek mojego serca. Jesteś, ponieważ lśnienie przepełnia cienistą twarz. Proszę, zdejmij ten jeden raz kaptur skrywający twój lęk. Wiesz dobrze, że piękno bliskości nie wystarczy, aby nasycić pierworodne konstelacje. Sprzedany świt za bardzo boi się mgieł, zmieszanych z twoją czerstwą krwią. Z każdą nocą jestem bliżej zmartwychwstania, twojego pozwolenia, aby uleczyć śmiertelne rany, które człowiek zadał samotności. Dzisiejsze fale strachu nie sprzeciwiają się uległości. To, co pozostało po istnieniu, jest czarną rzeką, pod której słaby prąd wciąż brnę. Nie zgadzam się, aby twój spazmatyczny szept ogarniał całe moje pragnienie. Mroczny Mesjaszu, składam w twoje ramiona mój czas, tak do bólu proroczy. Kocham cię tak, że moje ciało wreszcie współgra z naiwnym pretekstem. Przytulam twarz do twojej rozległej piersi, słyszę uśmierzającą melodię oddechu. Powróci taka godzina, kiedy schowam duszę do kieszeni i udam się ku wyjściu z tej ślepej uliczki. Mroczny Mesjaszu, ciężkie, czarne krople krwi znaczą kroki. Bicie serca, wystawione na pośmiewisko, nie wywiera dziś na nikim wrażenia. Twoja dusza, ulotna jak płochliwe westchnienie, jest skąpana w blasku, który przynosi ci upokorzenie. Pochwycona w okowy nocy, wzywam szeptem twoje imię, aby czas choć raz zaniemówił ze strachu. Twoje ukochane łzy staną się idyllą dla przyszłości, którą tak bezboleśnie można utracić. Zapoznana z niedoskonałym ciałem, powierzam się myślom, jakich ziarno obumarło w twoich dłoniach. Proszę, obiecaj na zakończenie, że będą nas dzielić wyłącznie splecione ręce. Przysięgnij, że księżyc zwróci wykradziony blask. Kiedy ból na nowo stanie się przyczyną ufności, a byle jak przyszyte gwiazdy runą poza płachtę horyzontu - powierz mi swą sprzedaną czułość, twój cień, jakim pragniesz karmić mnie z ręki. I będzie tak, jak za dawnych lat - wbrew samotności, wbrew czarno-białym fotografiom. Wierzę, że pewnego bezsennego poranka odrodzi się niebo, wskrzesi się ziemia - tak, aby Bóg mógł podać nam swoje serce. W twoją szatę wsiąknie moja ostatnia, popękana łza. Będzie to chwila, kiedy czas nie pasuje do kroju naszych myśli. Nie, nie pocieszaj dziś mojego uśmiechu. Nie jednocz się z mrokiem, który obejmuje spojrzenie w duszę. Mroczny Mesjaszu, odzyskamy wiarę w lepszy raj. Odnajdziemy skrupuły, które pozwolą nam tańczyć, choć nie gra muzyka, choć nie mamy poczucia rytmu. Pokochaj moją wieczność, rozgość się między marzeniami, do jakich wstyd się przyznać, które trudno sobie wyobrazić. W duszy popłynie ostatnia modlitwa - mam odwagę nie znać słów. W sercu zagra ballada, której poczciwych wyznań nie rozumiem. Obudzę się w kłamstwie, jakie nie pasuje do koloru moich oczu.
  24. zagmatwane są złudzenia które wypełniają szczelnie zakątki mojego uśmiechu zagubione są sny gromadzące się pod opadającymi powiekami jutro nie zalicza się do miejscowego kalendarza nie współgra z marazmem przepełniającym czas chodź poczuj na sercu delikatność mojego oddechu poczuj tę martwotę jakiej wciąż się przeciwstawiasz samotność zmieszana z oddaleniem przywodzi na myśl tęsknotę przez którą nie potrafię zgodnie kochać no przyjdź do moich cichych imaginacji wtul się w oddech przytknij serce do duszy moje myśli usiłują poderwać się do lotu ale zapominają obawiam się nieba pragnę zapłakać tak aby zrozumiał mnie niedokończony świat chciałabym uwolnić się od pamięci twoich wędrówek w głąb zmierzchu od wspomnienia teraźniejszości z którą mogłabym zamienić się na ciała pewnego razu pęknie we mnie nocne niebo ktoś złoży kwiaty u wezgłowia kołyski zrozumiem nigdy mi się to nie wydawało
  25. z okazji trzydziestej trzeciej rocznicy dzieciństwa ofiarowałam ci moją niepewność wręczyłam wyszukany żal ubrałam nagie myśli w światło za jakim również tęsknisz sprawdzam czy twoje dłonie wciąż pamiętają dotyk pilnuję żeby najuboższe sny przynosiły uśmierzenie nadziei pretekst dla subtelnej wiary nie umiem kochać gdy milczy niebo nie potrafię nienawidzić gdy Bóg jest tak blisko przyśniła mi się przeszłość łzy nie zasługują na szacunek jestem abyś mógł pokornie wołać o odrobinę teraźniejszości nie chcę upodabniać się do zgubionych godzin do wyrzutów które nie obawiają się zmartwychwstania nie pozwól by moja dusza doczekała się pierwszej zmarszczki zgódź się żebym odszukała namiętną myśl pośród zbyt prędkich słów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...