Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 04.04.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Osuszyła łzy i się uśmiechnęli Znów widząc na jej policzkach rumieńce; Ale przez cały ten czas nie dojrzeli Jak przepełniało się bijące serce. Słodki był jej wygląd i mowa miła I spojrzenie, którym dzień rozjaśniała, Nie mogli zgadnąć, gdy północ wybiła Jakże będzie ten czas opłakiwała. I Emily: She dried her tears and they did smile To see her cheeks’ returning glow; Nor did discern how all the while That full heart throbbed to overflow. With that sweet look and lively tone, And bright eye shining all the day, They could not guess, at midnight lone How she would weep the time away.7 punktów
-
Droga przez piekło wiodła Oboma brzegami rzeki Między wschodem a zachodem Cmentarzami zbolałego gruzu Gdzie czarne ptaki Wydziobywały szczątki Mięsa w ze szczelin rozerwanej stali Oddech śmierci przegarnia piasek codzienności W biodrach klepsydry czasu Ale przyjdzie taki dzień Gdy korzenie drzewa przerosną pod granicami Zaczepione życiem o ziemię pamiętającą ból I zawieszone zielonością życia W nieskończonym błękicie wieczności7 punktów
-
Kochanie zbrodniarz! Ach, główny kat mas, Malarz niesyty? Ów jest szczęśliwie między kamień wryty! Pomnij, iż tenże nie rozróżnia ras! Czujesz, jak chłodny jest słoneczny las?5 punktów
-
wepnij mały kwiatuszek we włosy marzeniami upiekę w ich kształcie kruche ciasteczka połączone truskawkowym musem chłonę otoczenie ciebie trzmiela uroczo śpisz na gałązkach jak ja4 punkty
-
szaleństwo rodzi się dojrzewa staje się dorosłe potem w ciszy umiera otulone kokonem ciepła odradza się przeobraża by znów stać się motylem4 punkty
-
Chciałbym przeprosić, bo zapomniałem Zapytać słońce: dla kogo świecisz? Bardzo mi przykro, nie wiem jakim cudem Poznałem odpowiedź, której nie dostałem… Byłbym zapomniał – chciałbym sam siebie Nieśmiało o przebaczenie błagać Za to, że muszę przed samym sobą Cudze, wyśnione wyjaśnienia składać I jeszcze, a co tam, najwyżej stracę! Chciałbym na kolanach, błagalnym tonem Wyrecytować fałszywą przysięgę: Już nigdy w morzu iluzji nie utonę! Jest taka zasada, w kamieniu wyryta Kocha – nie musisz, nie kocha – nie możesz Puenta: nieistotne, nic nie trzeba robić Skoro tak, to po co miałbym pytać? Smutki nie znikają, kiedy zamknąć oczy Prawda po omacku jest tak samo naga Piękne marzenia, smutna grawitacja Jestem ptakiem? Nie – ja tylko spadam…4 punkty
-
W życiu pewne są tylko zmiany przychodzisz młody odchodzisz stary jak pory roku wszystko jest zmienne po wiośnie lato przed zimą jesień jeżeli kiedyś to w końcu zrozumiesz przeżyjesz wszystko i nie zwariujesz wymianę władzy konflikt w rodzinie przyjmij spokojnie przecież to minie a do problemów egzystencjalnych nigdy nie podchodź emocjonalnie czasem jest górki czasem pod górkę raz świeci słońce raz widzisz chmurki zmiany to drożdże cywilizacji bez nich nie byłoby demokracji dalej pańszczyzna i dziesięcina lex „pierwszej nocy” getto dla Żyda gdybyśmy w zmiany nie uwierzyli dalej w jaskiniach byśmy się kryli3 punkty
-
pokochaliśmy żyda z dalekiego kraju nie bez oporu i nie z własnej woli (przeszłość lubi czasami znienacka uderzyć w tył głowy) czy on jest niemową czy raczej my jesteśmy głusi ze swoją wrodzoną słabością do ckliwych historii tak trudno nam dostrzec świat nieopisany i niczym topielce dryfujące w świętym graalu palcami rozdrapujemy powietrze a dobry żyd wisi na krzyżu3 punkty
-
Żegna łąki, żegna drzewa Zapomina kwiatów woń Tylko serce kradnie do snu W oceanów ulgi toń Tak jak niebo płacze deszczem Tak i ty nie żałuj łez Nad rozstaniem, nie ze strachu Miłość nie wie, co to kres3 punkty
-
Z cyklu: Śpiewnik pielgrzyma Na osiemdziesiąt osiem Wstałem Patrze, widzę Cię Głośniej oddycham Mówisz mi czego chce Głośniej oddycham Pytam Cię czy mogę pomóc Głośniej oddycham Odpowiadasz ale że komu Głośniej oddycham Pytasz czy wszystko już wiem Głośniej oddycham Odpowiadam chyba coś zjem Głośniej oddycham Na co masz ochotę Głośniej oddycham Na kawałek kruka z błotem Głośniej oddycham To nie Paryż, gdzie ptaki się je Głośniej oddycham Nie obchodzi mnie gdzie akcja dzieje się Głośniej oddycham Lubie Cię słuchać Głośniej oddycham Nie lubię ego dmuchać Głośniej oddycham Bądź jaki jesteś, to mi nie przeszkadza Głośniej oddycham Nie chcę żeby mnie zepsuła władza Głośniej oddycham Niewiele daję, wiele wymagam Głośniej oddycham Oto czym jest prawdziwa rozwaga Głośniej oddycham Co jeszcze rozważasz w tej głowie swojej Głośniej oddycham Czy mnie przytulisz w małości mojej Głośniej oddycham Zrób co masz zrobić, później się zobaczy Głośniej oddycham Jeden robi, drugi tylko raczy //Marcin z Frysztaka Piszę opowieści, dialogi i wiersze Wszystkie moje książki Za darmo Znajdziesz na stronie: wilusz.org3 punkty
-
Pan Zmartwychwstał wszystko nowe czyni, nie wyczerpie się Jego przymierze, choćby zmarło słońce, zgasły gwiazdy, Miłosierdzia nam nikt nie odbierze! Pan Zmartwychwstał niepotrzebne żale ta niewiara niech do piekieł zejdzie, i kto uzna tę prawdę - za prawdę jest wygranym i wiecznie żył będzie. Pan Zmartwychwstał radujcie się ludy! Król nad króle nam niebo otworzył, na to właśnie byś powstał też z martwych i już nigdy się śmierci nie trwożył ! Radosnego Alleluja !3 punkty
-
Muzykanci Melodia wciąż ta sama, nie da się wytrzymać; Melodia? Dobre sobie - kakofonia raczej. Rozkręca się orkiestra, dźwięk po dźwięku skacze, I wszystko w mętną całość zlewać się zaczyna. Bez przerwy za mną łażą. Mówią: usiądź przy nas, Posłuchaj, tak jak reszta, to przywykniesz z czasem. A strójcie się gdzie indziej! Rzępolenie wasze Aż nazbyt, już od rana, życie mi umila. Słuchawki gdzieś tu miałem. Szybko, tutaj leżą, Odetną od brzdąkania, zadziałają pięknie, Bo uszy… Te z pewnością już od dawna wiedzą, Jak bardzo za spokojem razem z nimi tęsknię. Znów grają, wygłuszony słyszę wciąż co nieco, Lecz pewność mam, że głowa chociaż mi nie pęknie. ---2 punkty
-
Licealistka w Hajnówce zaszalała na studniówce, jak w bajce na balu, lecz potem w realu finał był na porodówce.2 punkty
-
za co jeszcze wypić za co wznieść toast skoro był za wszystko pogodę płacz uśmiech wolność oraz młodych zdrowie biedę życie dlatego proszę was póki jeszcze mogę za co wznieść kolejny tak by był inny - by się nie powtarzał - miał w sobie wyraźny sens by kielich smakował a nogi tańcowały by był śmiechu wart bo przecież nieładnie jest odejść od stołu po kącie spać2 punkty
-
Nie zamykam oczu Bo słońce może narysować Nowy świt Jestem teraz u siebie Rozpoznaję smak twoich ust Czereśni zrywanych prosto z drzewa Nie kołysz mnie do snu Pragnę Twoich ramion Boję się w nich zasnąć2 punkty
-
Grałem z diabłem – trudno. Następnie posunięcia analizowałem. Potem szachownice odłożyłem i spojrzałem na dno…2 punkty
-
Sypała wdziękiem już w piaskownicy babki stawiała coraz piękniejsze w przedszkolu była królową balu dama w przebraniu niepewnej lwicy Po lekcjach w kapciach szurała swojsko wciąż przydeptanych czułym uśmiechem opowieść snuła w znoszonym dresie słowem powszednim o szarych troskach W liceum gwiazda niejednych marzeń promieniowała dawną zwykłością swobodą gestów ciepłotą uczuć wśród ścian tulących codzienne razem Tuż przed studniówką tanga i walce wokół dywanu ćwiczone gładko rok po maturze kapryśne szczęście sąsiedztwo znikło wraz z przeprowadzką Zdjęcia kwiatów z krzewu rosnącego na naszym osiedlu od zawsze. Służył wiernie do zabaw w chowanego, dom lub wojnę.1 punkt
-
In occhio farfalla* Gdybyś widziała mój tajemniczy świat: ciągle płaczące drzewa na śmietniku życia i odczytała z głębokich niebos znak... To fala ciszy przekornie tańczy jak złotej śliwy - włosy, wiesz, współżycia pragnę i pragnę i ona niańczy... Gdybyś wiedziała jak płynie wolny czas: ciągle płaczące drzewa na parnasie życia - nie byłoby nas... *więcej informacji Państwo znajdą w następujących esejach: "Komentarz - komentarz odautorski" i "Mój drogi świecie" - Autor: Łukasz Jasiński (kwiecień 2024)1 punkt
-
Szewc masochista z Pabianic rozkoszy doznał, to nie pic, gdy przyciął sobie drzwiami to „coś” miedzy nogami, wszak ból on zawsze ma za nic.1 punkt
-
Projekt Antymateria, chwila 9 Czasem tak jest, że wszystko się łamie i już po wszystkim. Wychodzisz skuty, trzaskają drzwiami. Huk, jakby cię cały świat przycisnął. Opada kartka z kalendarza wyrwana, Cichną potrzaskane myśli. Czasem tak jest, że czujesz miłość na ustach i dłoniach, aż płonie, jak słońce, wszystko, co było, aż po horyzont, i dłużej niż koniec. Czasem tak jest, że czekasz, a zegar udaje, że staje zdziwiony, i choćbyś był dalej, niż całkiem daleko, to wierzysz, jak mąż wierzy żonie, Gdy śnieżny woal jej twarz obleka, póki czerń nie skryje łez słonych. Dopiero wtedy wiesz, że czasem tak jest.1 punkt
-
Prolog <Desmond wchodzi do opuszczonego hotelu, przygląda się wszystkiemu przez dłuższą chwilę, aż w końcu pada na kolana i wyciąga nóż> Desmond <do siebie> Nie wiem co mam zrobić, Nie znam mego celu, Cierpienie zasłania mi oczy, Wyniszcza każdą moją komórkę I napawa niewyobrażalną odrazą do siebie i całego świata, Uczynię to co dawno powinienem, Wreszcie zakończę ten ciąg nieszczęść, <wzdycha> Tutaj w miejscu, gdzie ciebie po raz pierwszy spotkałem, Po raz ostatni o tobie pomyślę I zakończę swoje rozbicie, <Desmond urania łzę> Wybrałaś mego przyjaciela nade mnie, Mu szczęście przynosisz, A mi cierpienie jedynie sprawiasz, Bez żadnego pożegnania, Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem, <robi kilkuminutową przerwę> Nie! To nie może się tak skończyć! To nie ja powinienem życie stracić, A ty marny puchu! Nim wyżresz serce następnego człowieka, Nim zniszczysz go doszczętnie niczym mnie, <Desmond wstaje i rzuca nożem w ścianę> Ja zemsty dokonam, I Alvina uratuję, Przed tym co mi uczyniłaś <Desmond biegiem opuszcza budynek> Akt I Scena I <salon w mieszkaniu Desmonda, na podłodze narysowany okrąg kredą i wyłożony ziołami, Desmond stoi pośrodku z nożem kuchennym, potem nacina lekko rękę i swoją krwią pokrapia okrąg, następnie wyjmuje zapałkę i podpala zioła na okręgu> Desmond On powstaje, On się budzi, On jest silny, On jest końcem, W dziwnej erze, W Wielkich dziejach, Chwilach grozy, Chwilach zwątpienia, On się smuci, On cierpi, On umiera, On się niszczy, Jednakże jest szczęśliwy, Jednakże jest wesoły, Jednakże się uśmiecha, Jednakże się zadowala, On walczy, On siecze, On kocha, On czuje, To go czyni zaprawdę człowiekiem, To go czyni zaprawdę szczęściarzem, To go czyni zaprawdę męczycielem, To go czyni zaprawdę Bogiem, Bogiem w ludzkiej skórze, Bogiem przez skorupę ograniczonym, Bogiem z kodeksem moralnym, Bogiem jedynym i sprawiedliwym, Malakai, preces meas audi et te ipsum ostende! <W mieszkaniu zrywa się wiatr pomimo zamkniętych okien, zapalone zioła gasną, a ich dym tworzy zasłonę, z której wyjawia się mglisty duch> Malakai Przybywam na twoje wezwanie śmiertelniku, Gdyż wykonałeś rytuał krwią swoją I ze swojej krwi mą cząstkę wybrałeś, Czego ode mnie żądasz? Desmond Przywołałem ciebie Wielki Malakaiu, Byś moje rozterki wyleczył, I śmierć fałszywcowi wyznaczył, Abyś zemstę moją dopełnił, I moją duszę od cierpieć wyzwolił Malakai Jako Stwórca świata, Jako Stwórca życia wszelkiego, W losy śmiertelników ingerować nie mogę, Desmond Zatem nie otrzymam boskiej pomocy? Malakai Ja twojej zemsty dopełnić nie zamierzam, Za to Bóg Chaosu, Plugawy Raegenher ją dopełnić może, Wezwij go, ale uważaj, Gdyż on może ciebie zwieść I do nieszczęść większych doprowadzić Desmond Zatem wracaj do siebie duchu, Skoro mojego serca nie ukoisz, Wracaj do siebie, Do wymiaru bezcielesnego, Do wielkiej nieosiągalnej pustki, Z której siły potężne się wychylają, I na nasz świat spluwają, <Malakai znika, Desmond ponownie rozcina rękę i skrapia niedopalone zioła swoją krwią, która przybrała bordowy kolor> Scena II Desmond On atakuje, On zabija, On cierpienie uwielbia, On śmiercią się zadowala, On między demonami przebywa, Bóg ten bram piekielnych strzeże, Bóg ten płonącym biczem smaga, Bóg ten śmierci rozkazuje, Bóg ten bestiami świat pogramia, W chęci zemsty, W chęci władzy, W chęci sławy, W służbie mroku, W służbie chaosu, On przybywa I świat wyzwala Raegenher, surge et veni ad me! Exaudi preces meas! <Desmond zamyka oczy, wtedy ogarnia go ciemność, po chwili w mroku rozpływają się czerwone smugi, które koncentrują się w pewnym miejscu tuż naprzeciw Desmonda. Po krótkim czasie w miejscu koncentracji pojawia się ogromne oko> Raegenher Kim jesteś śmiertelniku I na jakiej podstawie, Gwałcisz mój spoczynek Desmond Jam jest Desmond panie I przybywam z prośbą, By moją duszę odciążyć I zemsty na człowieku okropnym dokonać! Raegenher Widzę twe serce Przepełnione zazdrością, Kwaśnym jadem zawalone, Desmond Modły me wszystko tłumaczą za mnie, Ja chcę zemsty, Nie poprawy, Ja chcę końca, Nie początku historii nowej! Raegenher Widzę to o czym myślisz, Słyszę to co ty słyszysz I wiem czego oczekujesz, Ja jednak skuty w piekle jestem, Wyrwać się z niego nie mogę, A uczynki dobrych ludzi Wciąż moją moc wyniszczają. Desmondzie! Ja ci teraz nie pomogę! Desmond Zatem jestem znów zdany na siebie? Raegenher Ależ skąd Desmondzie, Moim emisariuszem śmierć jest na Ziemi, Ją wezwij bym jej rękoma, Twoją zemstę dopełnił <Oko znika, a Desmond znów otwiera oczy, ponawia rytuał kolejny raz, nie wzdryga się nawet z bólu> Desmond Śmierć jest wolnością, Śmierć jest zbawieniem, Śmierć jest darem, Śmierć jest ukojeniem, W końcu ludzkiego żywota, Gdy wszystko co dobre się kończy, Śmierć wreszcie przybywa, I swoim dotykiem wszystko ratuje, Ponury żniwiarz, Z ceramiczną maską, Z posępnym uśmiechem, Z kryształową laską, Przebiera się za ludzi, I rozdaje prezenty, Śmierć jest przyjacielem, Śmierć jest pocieszycielem, Śmierć jest wybawicielem, Śmierć jest odpowiedzią, W dalekiej krainie, O nieznanym imieniu, W nieznanej osadzie, W obcej świątyni, Świat się kończy, Świat umiera, Świat upada, Świat się zbawia dotykiem śmierci, Mors! Veni! Te vehementer exspecto! Scena III <Tym razem z ziół unosi się czarny dym, z niego wyłania się sama śmierć> Śmierć Na cóż przywołujesz mnie śmiertelniku I zakłócasz moją pracę, Powstrzymujesz mnie Od wymierzenia sprawiedliwości, Desmond Jam jest Desmond O wielka śmierci, Zwracam się z prośbą, O ukojenie mojej duszy I zabranie pewnej latawicy, Razem ze sobą, Do krainy umarłych, Tam, gdzie jej miejsce, Wśród grzeszników i potępieńców, Śmierć Już wiem czego oczekujesz, Ale sam nie wiesz czego żądasz, Pożałujesz sam swojej prośby, Gdy zdasz sobie sprawę, Że nigdy nie powinieneś czuć ani bólu, ani cierpienia Desmond Wiem czego chcę I będę do tego dążył, Oczekuję twojej pomocy, Śmierć Ja wymierzam karę tylko tym, Którzy na nią są gotowi I tym którzy się jej nie spodziewają, Nie tykam tych, których nie widzę na mojej księdze, Desmond Jeżeli usłyszę kolejną odmowę, Sam będę gotów udać się do piekieł, By zemście stało się na dość, Śmierć Nie bluźnij przeciw mojemu majestatowi śmiertelniku, Sam nie wiesz jakie siły wzywasz, Nie masz pojęcia, Z jakim ogniem igrasz, Twojej prośbie stanie się za dość, Skoro sam tego żądasz, Ale sam doświadczysz niespodziewanych konsekwencji, <Śmierć znika, zrywa się wiatr, a w miejscu żniwiarza pojawia się bestia> Desmond Nie pamiętam, Bym wzywał ciebie Bestia Sam przybyłem, Na twoją prośbę, Załatwię tą, Która ciebie zraniła, Desmond Ruszaj zatem, I nie karz mi czekać, <Bestia znika, a Desmond zapada w sen> Akt II Scena I <Mieszkanie Elleonory> Elleonora Nareszcie spokój, Chwila ciszy, Wkrótce też mój ukochany, Wpadnie w moje ramiona, I da mi wreszcie, To co pragnę, <bierze głęboki wdech> Tyle złych doświadczeń, Pozostawiam za sobą, Alvin musiał się napracować, By wreszcie zdobyć mnie, <Śmieje się> Ten Desmond był całkiem ciekawy, Ale nie był tym jedynym, Nie miał tego co Alvin, <Pojawia się bestia> Ktoś ty? Co tutaj robisz? Nie jesteś moim ukochanym, Nie wiem czego ode mnie żądasz, Jak w ogóle tutaj wszedłeś? Drzwi tylko kluczem można otworzyć, A nikt oprócz mnie I mojego ukochanego, Go nie posiada, Bestia Ja nie potrzebuję klucza, Pan ciemności ma je wszystkie, A na ciebie wydał wyrok, Zgodnie z wolą swojego wyznawcy, Nowego wyznawcy, Który złożył u niego prośbę, Prośbę dotyczącą ciebie Elleonora Jaką prośbę? Nic nie rozumiem, O czym ty w ogóle mówisz? Czym zawiniłam? Bestia Dobrze wiesz co uczyniłaś, Zgrzeszyłaś przeciw uczuciu, Zabawiłaś się nim, Użyłaś go, W sposób, który jest niedopuszczalny, Kara wreszcie ciebie dosięga, Bo spowodowałaś cierpienie, Elleonora Powiedz mi, Kogo skrzywdziłam? Czego się dopuściłam? Bestia Doskonale wiesz co uczyniłaś, Dopuściłaś do wojny dwóch przyjaciół, I jeszcze chwilę temu, Bawiło cię to, Śmiałaś się z tego, A teraz zapłacisz za to co uczyniłaś, <Bestia wyjmuje miecz> Pozdrowienia od Desmonda <Bestia rozcina Elleonorze cały brzuch, uśmiercając ją> Scena II <Do mieszkania wchodzi Alvin> Alvin Co tu się dzieje?! Kim jesteś?! Co uczyniłeś mojej ukochanej?! <Alvin pada na kolana> Bestia Otrzymała to na co zasłużyła, I odesłana została do najgłębszej czeluści piekielnej, Gdzie prośbie uczyni się za dość, A ty, który sprzeniewierzyłeś się uczuciu, Skończysz marnie, Pomimo, że nie jesteś obarczony odpowiedzialnością, Obietnicy stanie się za dość, Desmond ujrzy konsekwencje, Alvin O czym ty mówisz?! Co ma z tym wspólnego Desmond? Bestia Nieważne, Teraz liczy się moja wola, I wola me go pana, <Bestia zabija Alvina> Oto są nieprzewidziane konsekwencje, Teraz widać dzieło zazdrości, Desmond będzie zaskoczony, <Bestia znika> Scena III <Desmond wyrywa się ze snu> Desmond Co to miało być? Co ja właśnie doświadczyłem? Czy to był sen? A może to wszystko wydarzyło się na prawdę? Nie wiem, Nie mam pojęcia, Cały zlany potem jestem, Zimno mi, <Bestia materializuje się w drzwiach mieszkania> Bestia Twoje życzenie zostało spełnione, Ujrzałeś, jak się wypełnia na własne oczy, Desmond Ale miałeś tylko ją zabić, Alvin był niewinny, Nie zasługiwał na podzielenie jej losu, Bestia Byłeś ostrzeżony, A nie posłuchałeś, Śmierć kara tych, Którzy chcą zaingerować w porządek świata, A twoja kara dopełniła się tylko w połowie, W odpowiednim czasie odczujesz ból, Ból okropny, Ból, którego się nie będziesz spodziewał, Strach znów zajrzy tobie w oczy, Śmierć uśmiechnie się, A ty będziesz cierpiał, Desmond Co ja zrobiłem? Mogłem tylko ja cierpieć, A nie inni, Mogłem dokonać żywota w tym hotelu, Mogłem wtedy zagłębić nóż w swoje piersi, Alvin mógł żyć Bestia Jeszcze się zobaczymy, Mój pan polubił twój widok, A bardziej twój ból, Który jest muzyką dla jego uszu, Zapamiętasz moje słowa, Nigdy już nie zaśniesz w spokoju, Twoje sumienie gryźć ciebie będzie przez lata, Desmond Zamilcz! Zostaw mnie w spokoju! Zgrzeszyłem przeciw światu, I teraz muszę odpokutować, Moje czyny zapamiętam, Będą mnie dręczyć, Ale zejdź z mych oczu Bestio! Bestia Jak sobie życzysz, T r u p i e <Bestia znika, a Desmond pada na kolana> Desmond Co ja też najlepszego narobiłem Akt III Scena I <Od wcześniejszych wydarzeń mijają dwa lata, Desmond w swoim mieszkaniu, siedzi przy stole i czyta list> Desmond List, Od Leny, Przysiągłbym, że ta kobieta mnie kocha, Ale nie jestem po prostu w stanie, Sumienie wciąż kłuje moje serce, Nie mogę już kochać, Pomimo, że chcę, Cnotliwszej osoby nigdy nie spotkałem, W przeciwieństwie do Elleonory, Jest ona prawdziwą pięknością, Stara się mnie na duchu podnosić, Każdego dnia stara się ze mną nawiązać kontakt, Chociaż duchy przeszłości polują na mnie, Staram się o tym nie myśleć, Nie chcę spowodować kolejnej śmierci, Nie chcę stracić kolejnej osoby, Na której mi zależy, Nie chcę cierpienia kolejnej, niewinnej duszy, Nie zniósłbym siebie, Gdyby jej coś się stało, Chociaż muszę przyjść, Zaprasza mnie na imprezę, Mnóstwo osób ma na niej być, I mnie według niej nie może zabraknąć, Chyba nie mam innej opcji, Niż się zgodzić, I się tam udać, Trochę zmierzyć się ze strachem, Sprzeciwić się rozumowi, Nie chcę jej sprawić przykrości, Chociaż ostrożność muszę zachować, <Desmond wstaje z krzesła i podchodzi do szafki, z której wyjmuje pistolet> Od roku się z tobą nie rozstaję, Będziesz mnie bronić, A w ostateczności mnie skończysz, Ostatnia moja droga ucieczki, <Pistolet chowa za płaszcz i wychodzi z domu> Scena II <Przyjęcie w domu Leny, Desmond wchodzi do środka i zostaje przez dziewczynę przywitany> Lena Witaj Desmondzie, Szczerze, Nie spodziewałam się, Że zaakceptujesz zaproszenie, Cieszę się, że wreszcie opuściłeś mieszkanie, Wyglądasz coraz gorzej, Powinieneś usiąść może, Ja wkrótce do ciebie dołączę, Muszę się zająć też innymi gośćmi <Desmond bez słowa odchodzi w stronę sofy, w rogu domu, siedzi na niej Rafael i Simeon> Desmond Czy można się dosiąść Rafael Oczywiście, Dawno ciebie nie widziały moje oczy, Myśleliśmy, żeś martwy Desmondzie, Simeon Opowiadaj co robiłeś, Przez ten cały czas, Desmond Nic istotnego, Ani interesującego, Sporo pracy miałem, Simeon Wyglądasz okropnie, Bez urazy oczywiście, Ale byś wreszcie zaczął z nami wychodzić, Zawsze byłeś tym najweselszym w grupie, Rafael Lena się bardzo o ciebie martwiła, Tak właściwie to zastanawialiśmy się, Co ciebie zatrzymuje w domu, Simeon Wiedzieliśmy o twoim zauroczeniu, O tym co czułeś do Elleonory, Wiedzieliśmy, że bardzo to przeżywałeś, A potem Elleonora i Alvin, Zostali znalezieni martwi, Ich wnętrzności były całe powyszarpywane, Zbiera mi się na mdłości, Gdy o tym myślę, Wolałbym to zapomnieć Desmond Ja też, Słyszałem o tym co się stało, Zastanawia mnie ta sprawa, <Desmondowi zaczyna cieknąć krew z nosa> Simeon Desmondzie! Czy wszystko w porządku? Krew tobie cieknie z nosa! Desmond To nic takiego <Desmond spada z sofy> Rafael Co się dzieje?! Desmondzie! Czy wszystko w porządku? <Bestia materializuje się przed Desmondem> Bestia Nadszedł czas zapłacić Desmond A więc tak to się skończy Rafael Kim on jest? Wziął się z znikąd, <Wbiega Lena> Lena Desmondzie! Co tu się dzieje? I kim jest ten człowiek? Bestia Mylisz się, Ja nie jestem człowiekiem, I nie przybyłem po was, Tylko po duszę tego idioty, Desmond Leno! Uciekaj! Wszyscy uciekajcie! On zabije was wszystkich! <Goście krzyczą, pozostaje tylko Lena, Simeon i Rafael> Simeon Nie zostawimy ciebie w potrzebie Bestia Zatem nie pozostawiacie mi wyboru <Bestia wyciąga miecz> Ty zginiesz pierwszy, A potem zginie kobieta, Desmond wszystkiemu się przyjrzy, I zobaczy do czego doprowadził, Desmond Nie waż się ich tknąć! <Bestia rzuca się na Simeona, i gdy ma go zabić, to Desmond podrywa się z podłogi, i zasłania go swoim ciałem> Bestia Zatem walczysz, Czuję twojego ducha, Twoja dusza płonie ze złości, Widzę, że czegoś się nauczyłeś, Lena Desmondzie! Czy wszystko w porządku? Powinieneś uciec! Jesteś ranny! Desmond Uciekajcie wy! To moja sprawa, I nie chcę, by ktoś ponownie przeze mnie ucierpiał, <Desmond wyjmuje pistolet i strzela, Bestia robi unik i ponownie rzuca się z mieczem na mężczyznę> Jeżeli masz mnie zabić, To zabij mnie, Dopełni się twoje słowo, Ale nikt więcej nie ucierpi, To sprawa pomiędzy nami i plugawcem Raegenherem, Bestia Masz szczęście, Zrozumiałeś swój błąd, Złamałeś tym samym klątwę, Rzuconą na ciebie, Poprawiłeś się i teraz nie dosięgną ciebie konsekwencję, <Bestia cofa się> Mam nadzieję, że już się nie spotkamy <Lena podbiega do Desmonda> Lena Desmond! Jeżeli przeżyjesz tą ranę, Będziesz miał sporo do tłumaczenia, <Podbiegają Rafael i Simeon, podnoszą rannego Desmonda> Desmond Zrozumiałem, gdzie popełniłem błąd, Trzymałem urazę, A powinienem ją przebaczyć, I iść dalej w pokoju, Mogę nareszcie żyć dalej, Moja dusza jest wolna, Mogę wreszcie wypowiedzieć te słowa, Leno! Kocham cię!1 punkt
-
1 punkt
-
Złamane drzewo pod ciężarem słów. Miasto zatopione wylanymi łzami. Płonący ogień podsyca wiatr wspomnień. Portret ukazujący kogoś zupełnie innego. Kiedyś kochający dzisiaj okrutny. Nienawidzi kiedy dawna miłość umiera. Zapatrzona w okno ogląda nagie drzewa co w nich widzi patrząc ciągle tak samo. Co w Tobie zostało o czym nie chcesz mówić. Milczące usta i zimny wzrok. Co się w Tobie kryje jeżeli nie powiesz to nie zgadnę. W ostatniej minucie odchodzisz patrzę w zegar na ścianie. Wahadło się rusza odmierzając czas. Na mnie już chyba pora kim dla mnie była która w młodości kochała na starość znienawidziła.1 punkt
-
@hyzwar wybieram się do piekła, a czasem rozejrzę się i hello już tu jestem. No a potem zamawiam krwawą marry ;))1 punkt
-
@Łukasz Jasiński Tak uważam, że ma Pan szansę na miłość, zwłaszcza że ma Pan czas i niebanalną osobowość. Oczywiście, to tylko moje zdanie, możliwe że Pan jest odmiennego...1 punkt
-
Wiecznie ciągają Cię w stronę racji swej . Ale ty uwierz w Siebie i odetnij się ! Pokora zawczasu nic nie zda. Daj sumieniu swemu prowadzić się! Życie w zgodzie z samym Sobą zaplanuj. Nie odkładaj ! Nie zakładaj ! Nie daj decydować! Daj odetchnąć Sobie . Niech wodzi życie twe ku marzeniom . Niech nie robią z Ciebie Ikara . Skrzydła które ich niosą to ich problem. Więc powstań i napraw swoje i leć hen daleko . Rozwiń swe skrzydła . Niech się niesie fama o Tobie. Zawiść i żółć na językach . Zazdrość bronią ich , a Twoją bronią niechaj prawda i szczerość będzie .1 punkt
-
@MIROSŁAW C. Znów zwyciężył Sanhedryn O człowieku w sandałach chorych leczył ręką wzrok przywracał błotem mówił będzie lepiej tam za horyzontem porwał tłumy ludzi uczył ich miłości sam na krzyżu skonał w towarzystwie łotrów wodę zmieniał w wino często się uśmiechał jak go biczowano nie było narzekań wierzył w to, że warto życie tkać inaczej kolorową kartę w końcu każdy znajdzie nadaremnie zginął świat dziś nie jest inny został osądzony chociaż był bez winy po co mu to było po co zbawiał dusze zwyciężył Sanhedryn i faryzeusze1 punkt
-
Kiedyś na YT oglądałem reportaż, w którym twierdzono, że introwertyków potrzeba mniej, ponieważ populacja ewolucyjnie bardziej "ceni" ekstrawersję, niemniej nie podparto owego twierdzenia żadnymi statystykami. Znam jednego skrajnego introwertyka. Bardzo dobry człowiek. @[email protected] Dobre pytanie, w poincie wskazanego przez Ciebie wiersza, Grzegorzu. Bardzo dobre.1 punkt
-
zapalając znicz na mogile w jego światełku ujrzał pięknem ubarwione swego życia chwile ubarwione bliskim kimś kogo imię dźwiga hartowany jego łzami wiecznie młody krzyż1 punkt
-
@viola arvensis Prawda, a biorąc pod uwagę wiek Jezusa Chrystusa w momencie zmartwychwstania i liczenie lat podług naszej ery, działo się to około 1991 lat temu.1 punkt
-
1 punkt
-
MM Szczęście... pomyślała leniwie, rozczesując palcami wzburzone jasne włosy. Promień słońca wpadł do szklanki, wzniecając miodowe fale. Posłała krwisty pocałunek w stronę rozlanego odbicia. Na szczęście, szepnęła, popijając ostatnie pigułki. *** Poncjusz Piłat Szczęście... pomyślał, opłukując ręce nad porcelanową misą. Woda przybrała kolor jego czynów. Splunął do wnętrza, mącąc odbicie swej twarzy. Szczęście, pomyślał, to mieć gdzie się umyć po brudnej robocie. *** ?1 punkt
-
Witaj - też fajny - Pzdr. Witaj - znam te toasty - oglądam często Kiepskich - Pzdr.1 punkt
-
Powoli umieram I nie mogę nic na to poradzić Chciałbym to zatrzeć, zapomnieć Żyć dalej Jakby się nic nie miało zdarzyć Sam już nie wiem Dlaczego tak boję się śmierci Czemu ta myśl za mną chodzi Łapie mnie Zaczyna mnie to już męczyć Jak na ironię Życie to powolne umieranie A co po nim? No tak Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie.1 punkt
-
@Łukasz Jasiński Bosak jest inteligentny, ale właśnie przez żonę stanie w miejscu... Zabrała mu za dużo energii, źle zrobiła kandydując, mężczyzna musi mieć trochę wolności, żeby być męski. On przez nią straci... Myślę, że może Pan wziąć ślub z miłości, bo jest Pan bardzo interesującym mężczyzną... W sporze Izraelsko-Palestyńskim, w opublikowanych tu wpisach stanęłam po stronie Palestyny. Nie dziwę się, że mnie Pan nie czyta, tylko ocenia przez własne do mnie uprzedzenia...1 punkt
-
Jest w kalendarzu rodzinne święto Dzień Zmartwychwstania każdy pamięta sklepy teatry kina urzędy są z tej okazji zawsze zamknięte trochę się ludzi po parkach kręci większość przy stole dzień święty święci stół zastawiony postu już nie ma święcone jaja szczere życzenia polskie rodziny przy stole siedzą świętują triumf życia nad śmiercią siedzą i jedzą, jedzą i piją taka tradycja w polskiej rodzinie ale na SORze to armagedon od ciągłych wezwań płonie telefon płukanie brzucha rozbita głowa ostra padaczka alkoholowa czy to naprawdę nasza tradycja grzechy obżarstwa oraz opilstwa1 punkt
-
@Dared Ojczyzną chrześcijan jest sakralne Państwo - Watykan - panuje tam monarchia absolutna z ustrojem - feudalizm, tak więc: powinno się polskim chrześcijanom odebrać polskie obywatelstwo i deportować do Watykanu, otóż to: jest się obywatelem Polski lub Watykanu, a nie pół na pół, wie pan może - co to jest dualizm psychofizyczny? Łukasz Jasiński1 punkt
-
@Leszczym Bo moje wiersze są z górnej półki, czasami piszę proste rymowanki jak "Wio, wio i wio". Łukasz Jasiński1 punkt
-
A więc znowu noc. Wokół przechodzące cienie w natłoku gwiazd. Wirują nade mną. Wirują… Wirują… Puste ulice jakiegoś miasta. Zakurzone przez czas witryny sklepów, które kiedyś przyciągały en masse. Zatem staję naprzeciw, lecz zapomniałem tytułu książki albo czegoś innego. Spoglądają zza szyb woskowe manekiny. Patrzą się na mnie beznamiętnie w tej całej obojętności przemijania. Poza mną spóźnione kroki jakiegoś przechodnia. I znowu… Kto tu jest? Ktoś tu z pewnością jest, lecz milczy jak zaklęty Jak głaz. A więc i ja milczę. Milczymy obaj albo oboje. Za rogiem chrząknięcie, stłumiony głos… Ale ten głos już nie jest stąd, tylko z otchłani nocy skostniałej jak cmentarny chłód. Zaciskam powieki. Otwieram. Jakieś uchylone ze zbutwiałej dykty drzwi. Skręcam jeszcze raz. Skręcam. Skręcam… Idę po jakiejś spirali… Schodzę po trzeszczących, drewnianych schodach w smrodzie duszonej kapusty. Na ścianach płachty falujących pajęczyn, wirujący kurz… Uśmiechają się z zatłuszczonych plakatów dawno umarli, lecz teraz żywi, pełni werwy, jak tylko mogą być żywi nieboszczycy.. Z plątaniny żeliwnych rur, z niekończącej się plątaniny bulgoczących rur… — wyciekająca czarna maź, jakby ropa z rozkładających się zwłok niespełnionego kontrabasisty. Nasilają się jak tępy ból zęba, to znowu słabną dalekie przekleństwa hydraulików w symfonii na młoty i świdry w dookolnym systemie Dolby Sorround. Korytarz rozszerza się. Rozwidla. Mijam jakiś skład nie wiadomo czego z napisem Biuro rzeczy znalezionych. Pełno tu tego. Skórzane walizki, podróżne torby. Ponadgryzane. Poprzecierane… Przegniłe. Rozdeptane klapki, gumo-filce, sandały… Kolejne drzwi i kolejne. Rozłażące się w palcach. Spleśniałe, cuchnące moczem… — z napisem: For Gentelmen. W obskurnej piwnicy. W jakiejś przeżartej dżumą i syfilisem spelunie stoi pod odrapaną ścianą David Bowie. Śpiewa swoim rzewnych głosem: Let`s Dance, akompaniując sobie na gitarze. Wokół pokasływania, chrapliwe oddechy. Nieustanne przesuwania krzeseł… Snują się udręczone życiem widma, przelatują barowe ćmy w kłębach papierosowego dymu i odorze denaturatu. Nie zwracają na nikogo większej uwagi te dziwadła, te zmory nie z tego świata. Jakaś kurwa pociąga rytmicznie za wajchę jednorękiego bandyty. Oszalały z miłości szczur nie daje się oderwać od twarzy krzyczącego starca, który w młodości był bejsbolistą w Boston Red Sox. Miał jeszcze jeden epizod w swoim życiu. Zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Teraz jego biała, żylasta dłoń kurczy się i zaciska. W pięść. Swoiste to Katabasis eis antron. W opuszczonych salach niedokończone popiersia. Porzucone dłuta, młotki… Na tablicach wyrysowane białą kredą wykresy stąd do wieczności. Esy-floresy, limesy…Zwisają ze ścian pożółkłe plakaty. Pełne sloganów na rzecz ludowej ojczyzny. Lecz jakieś to takie nie po kolei. Walające się pod nogami zwitki papierów. Notatki. Gryzmoły. Zapisane skoroszyty. Notesy… Żurnale… Plan pięcioletni. Wyrobienie normy. Moja żylasta ręka. Twoja mlecznobiała pierś. Rozbicie jądra atomu. Straceni na krześle elektrycznym Ethel i Julius Rosenbergowie. Czy aby na pewno byli szpiegami? Hanford kontra Majak. Oppenheimer kontra Kurczatow. Siergiej Korolow kontra Werner von Braun. Edward Teller kontra Andriej Sacharow… Coś bardzo dużo tego kontra. A gdzie współpraca? Stwierdzono, że na świecie panuje potworny głód (poezji)? Chodzi teraz o poważne sprawy. .Aha, masz jeszcze kupić śmietanę i kiszone ogórki. Pięcioletnia Magda ukradła matce szminkę do ust i przerobiła się na cyrkowego klauna, bawiąc się przed lustrem grzebieniem owiniętym w kołtun. Jakieś skrawki. Skrawki… Urwane zdania… Awaria odbiornika telewizyjnego spowodowała u sąsiada spod czwórki pożar mieszkania. Wyniesiono dwa zwęglone trupy. Dobry to był chłop, tylko trochę pił i lał swoją żonę. Emilio, czy ty mnie kochasz? Emilia, chyba nie odpisała, bo fraza: „czy ty mnie kochasz”, powtórzona została jeszcze sto piętnaście razy. Niewyraźne, czarno-białe zdjęcie marsjańskiej twarzy wykonane przez sondę Viking 1. Więc oni istnieją! Nie, to tylko gra świateł… A może jednak? Ależ skąd! — zdaje się mówić głos zza ściany. Na festiwalu piosenki żołnierskiej… Listy mają być krótsze… Pijany Iggy Pop spadł ze schodów w teatrze lalek i wybił sobie przednie zęby. Biedny Iggy. Będzie seplenił. Chodź i tak zawsze seplenił, kiedy wypił przed koncertem. Ksiądz wykonywał znak krzyża, trzymając się za krocze. Chodzi o stosunek do obywatela w urzędzie. Zawsze frontem, nigdy tyłem, pamiętaj, synu. Nad kawałkiem zepsutego salcesonu zebrało się konsylium i dociekało czy nadaje się jeszcze do spożycia. Mamo, ile oczek pływa w kurzym rosole? Aku-Aku — nowa książka Thora Heyerdahla. Orbity planet. Obłok Oorta. Księżyc powstał z centralnego zderzenia Ziemi z planetą wielkości Marsa. Supernowa. Wielki Wybuch… Nie zdobył gola. Zamiast tego, strzelił panu Bogu w okno. Co za pech. Szybkie rozbłyski radiowe FRB… Nowy model smartfona o ekranie jak stodoła i kolosalnej pamięci stu miliardów czegoś tam i mocy jak elektrownia węglowa w Ostrołęce… Można na nim nie tylko pisać ale i kopać go jak analfabeta, albo i skoczyć na główkę do tej niebieskawej poświaty, jakże podobnej do wody w basenie. I zostać tam na wieki, wieków. Amen. Zaraz. Zaraz. Ale to przecież już czasy teraźniejsze? Być może. Spoglądają na mnie nagle zamilknięte, wyciosane siekierą oblicza przodowników pracy. A więc to oni mówili do mnie takimi dziwnymi zrywami.. Nie mającymi sensu. Ech, żartownisie. Udają teraz nieobecnych. Bohaterskich. Oni wszyscy: Traktorzyści. Traktorzystki… Hutnicy… Zamarli w półsłowie. A może, tylko udają? A tak naprawdę tylko dech im zaparło? Jednak nie. Wszystko jest martwe… Bez wiwatów i okrzyków. Bez fanfar i werbli. Unoszące się teraz w bezczasie a kiedyś na łopoczących sztandarach: Niech żyje! Niech żyje!... Co takiego miało żyć? Już nic takiego. Już nic. To już jest bez większego znaczenia. Czego tu brakuje? Niczego nie brakuje. Jest wszystko. Martwe i tępe. Spróchniałe. Wydłubane. Wyświechtane… Kiedyś ktoś tu wygłaszał mowę jako mistrz ceremonii, często gubiąc wątek. Zaczynał od początku i znowu od początku. Wygrażał palcem, stwierdzając, że wszystkie okoliczności są przeciwko nam. Wszystko zastygło w dziwacznej korekturze zdarzeń. Wypaczone. Spaczone… Wybrzuszone albo wklęśnięte… Przekształcone w próchno… Czy ty mnie słuchasz? — Ktoś coś do mnie powiedział, wyrywając mnie nagle ze snu. Teraz albo przed chwilą, albo wieki temu. Coś jak wyrwane z kontekstu ostrzeżenie przed pazurem, co czai się za drzwiami. Lecz za drzwiami leży jedynie truchło o ptasiej głowie w dymiącym stosie poszarpanych piór. W dłoniach miętoszę stare wydanie porannej gazety z nagłówkiem: To było jednak samobójstwo. Szumi mi w głowie. Szumi i dudni wypity Tom of Finland. Patrzy się na mnie przystojny marynarz. Piękny chłopiec z wąsikiem. Z tym wąsikiem. Ach, tym… Spogląda zalotnie cały w ćwiekach i w czapce z daszkiem typu sado-maso. Brakuje mu tylko pejcza. A może ma, tylko nie zmieścił się na obrazku? Patrzy się i zdaje się mówić: Chodź do mnie. No chodź… Pójść? A, co tam. Miłość, to miłość. Męska czy żeńska. Co za różnica. Idę. Będę kochał. A więc lecę pędem, trzymając się firan w galopie. Lecz, o dziwo, ów marynarz nagle zmienia kształty. I zanim do niego dobiegam, przeistacza się w wielkiego robaka niczym Gregor Samsa w opowiadaniu Przemiana, Franza Kafki. A może to nie on, tylko ja uległem metamorfozie? Ta przemiana to pewna śmierć. Może i dobrze, że mnie już tak naprawdę nie ma. Może dobrze… Uciekam od siebie. Oddalam się z szybkością myśli człowieka nie z tej ziemi. Nie z tego świata. Kładę głowę na pieńku i szukam twarzy ciężarnej kobiety, matki mojego dziecka? Być może. Nie. To tylko imaginacja. Jakieś dalekie pragnienie. Niespełnione i martwe jak ja. Nie. Tak nie będzie. Będzie inaczej. Jak? Tak jak u tego, co powiesił się na stropowej belce w płomiennej godzinie nadziei i pokazał wszystkim język. O, tak! (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-03) https://keosz.bandcamp.com/track/1-keosz-sollicitus1 punkt
-
@viola arvensis Jest dokładnie tak jak mówisz Warto Cię słuchać :) Pozdrawiam z uznaniem, M.1 punkt
-
masz słuchać co zagramy pod stołem nie szemrać w jedynie słuszne dźwięki wsłuchać się z pokorą to nic że kakofonia że aż uszy bolą jak Ci się nie podoba - wśród nas Ciebie nie ma masz chodzić wraz z postępem nawet wyjść przed postęp jakieś Bramsy Mozarty komu tu potrzebne estetyka i piękno niech w grobie polegnie aby mózgi lasować - rzępolenie ostre :)1 punkt
-
W kalendarzu same lemury i maliny. I grzech bez-wieczności plącze się po zużytym niebie. Ropa na krańcu wskazującego palca ... Nowy kontynent? Afroamerykańska katolicka laleczka wyznająca kapitalistyczne idee w republikańskim programie poświęconym migrantom z Rwandy stwierdza z niezłomnym przekonaniem, że jajka są Wielkiej Nocy całkiem niepotrzebne ... I że te łodzie trzeba koniecznie "odesłać" ze Zjednoczonego Królewstwa. (Bożego?!) Co za znawstwo, cóż za panekumeniczna wnikliwość! Może pójdźmy na bazar, albo do kosmetyczki? Zmieniają strefy czasowe na rzecz czułego słońca ... Wiem! Napiszę list. Taki do butelki. A w środku upchnę całkiem trzeźwy umysł. I nim wstrząsnę.1 punkt
-
Zamknięci w trumnach sytego snu Przeżuwamy kokosy i pejzaże Wychylasz się zza weneckiego lustra ... Twoje drugie imię mówi mi więcej niż pierwsze imię Boga ... Obu was staram się nie wzywać nadaremno Leżeć bezpiecznie w niebezpiecznych ramionach ... Tak! To mi teraz się marzy. Morskość aksamitnych pokoi, w których zatapiamy swoje wyzwolone galery Niezwykłe myśli? Ach! Jakże chciałabym takie mieć! Tymczasem muszę iść na egzystencjalny spacer po kolejny balsam Kiedy wrócę ... Być może mnie tu już nie będzie. Puste perony, puste cegły, puste ogniwa ... - od tego runął nasz świat. Jestem właścicielką znanej firmy odzieżowej - produkujemy płaszcze z płaszczki. Problem tylko w tym, że nikt nie chce w nich chodzić Mają nietypową butonierkę: psychopatyczny kolec na wysokości lewej piersi. Pytam: wolicie obnażenie?! Prowadzę też hodowlę gronostajów. Wyją po każdej z moich śmierci. Nikogo nie kocham! Nawet ... wszystkich! Gdzie się pochowali?! Czy ktoś jeszcze pamięta dni targowe na wsiach? Bańki na mleko? Konie są jak gołębie: wypuszczasz i czekasz, aż sam do ciebie wróci. Parskasz śmiechem Ty: czarny koń, który pomylił gonitwy! ... A może to był po prostu nienabity pistolet? Nie rżyj.1 punkt
-
Czas płynął. Czas bowiem ma to do siebie, że płynie. Co w praktyce oznacza, iż przemieszcza się naprzód całym swoim awidzialnym istnieniem. I że czyni to od chwili, w której zaistniał. Oznacza to także, iż czyni to wszędzie - bo czy we Wszechświecie znajduje się fizyczna przestrzeń bez czasu? Spoglądając jednak z długiej strony, czy można wykluczyć istnienie takowej? Skoro Bóg - Absolut, Osobowy Wszechświat - jest w stanie uczynić wszystko? Stworzyć wszystko? Zatem taki świat - taki wymiar albo taka przestrzeń - może istnieć. A może dopiero zaistnieje? Za minutę, godzinę? Za tydzień, miesiąc albo rok? Może. Być może tak samo jak to, że Absolut mógł stworzyć czas według innej koncepcji. Chociażby takiej, iż w każdym stuleciu zatrzymywałby się on na rok. W jednym wieku na ten, w kolejnym na inny. Na bezpośrednio następny lub na bezpośrednio uprzedni. Lub jeszcze inaczej: ilość koncepcji możnaby powiększać w askończoność. Koncepcji regularnych i aregularnych. Koncepcji opartych o pewien system i tych, które - by tak rzec - działają losowo. Na przyslowiowe "trafił-chybił" wybierając rok, w którym czas nie płynie. Tym samym chwilę, w której zatrzymuje się on i moment, w którym znów rusza naprzód. Czas bez czasu. Czas płynął. Nasi bohaterowie cieszyli się nim i kreowanymi w jego sferze wydarzeniami. Zwykłymi codziennymi czynnościami. Posiłkami. Polowaniami. Spacerami. Wycieczkami do otaczającej zamek Amazonii. Wzajemnymi uczuciami i przyjaźniami. Kochaniem się ze sobą, tym samym kontaktem ciał i zbliżeniem dusz. I - oczywiście - postępowaniem w Mocy. Duchowym treningiem i nabywanymi w jego trakcie - a więc wskutek tegoż - umiejętnościami. Podróżami po światach i po wymiarach z Jezusem jako przewodnikiem. Radowały ich także odpoczynek, zarówno dzienny, jak i nocny. Wspomnienia ślubów i oczekiwanie na dzieci. Które, jak wiemy, mają to do siebie, że są poczynane lub - ujmując to zagadnienie trochę inaczej - "się poczynają". Rosną. Rodzą się i znów rosną. Albo, spojrzawszy na kwestię z punktu widzenia przemijania, czyli upływu czasu właśnie - starzeją się od momentu poczęcia. Czas płynął. Poczęte dzieci rodziły się stosownie do czasu zaistnienia. Ludzko i wampirzo. Przysparzając rodzicom zajęć oraz, oczywiście, radości i trosk. Jak to dzieci. Przysparzając również, jednak co oczywiste w późniejszym czasie - dumy z sukcesów i z osiągnięć. * * * - Czas płynie - powiedział Jezus do Belli i do Mila, zjawiając się jak to On - raz spodziewanie, a raz bez zapowiedzi. Tym razem zjawił się azapowiedziany. - Nie byłam pewna, jak ci to, ukochany, powiedzieć... - zaczęła Bella z widocznym wahaniem. - Tak jednak sobie ustaliliśmy... Każda podróż ma swój początek, dobiegając zarazem kiedyś - w ustalonym wcześniej momencie - swojego końca. "Tutaj nasze drogi się rozchodzą." * Ale spotkamy się jeszcze - uśmiechnęła się. Smutno na poły, na poły radośnie. - Będę czekała, myślała i tęskniła. Co powiedziawszy, ucałowała go czule. Po czym szybko odwróciła się, aby nie zobaczył łez w jej - anielskich już teraz - oczach. I znikła, zanim zdążył zareagować. - Jak to tak, Mistrzu? - zapytał Mil, walczący z emocjami. - Czy to na pewno tak miało być? Przecież... - Cóż mam ci powiedzieć? - pytająco zaczął odpowiadać Jezus. - Tak, mój padawanie, sobie ustaliliście. Tak zdecydowaliście. Wszystko dzieje się według waszych decyzji. "Wszystko jest tak, jak ma być" ** - jak napisał jeden z twoich ulubionych autorów w jednej z twoich ulubionych powieści. - Tak ma być? - Mil zadał następne pytanie, wciąż pokonując emocje i duchowe rozterki. - Tak właśnie - odrzekł Jezus po stosownej chwili odczekania, czy Jego uczeń zechce coś dodać. - Wszystko zgodnie z waszymi - czyli także twoimi - decyzjami. A to, czego teraz nie rozumiesz, zrozumiesz wkrótce. Bo ona już czeka na ciebie. - Czeka na mnie, Mistrzu? Kto? Gdzie? - Mil zadał kolejne pytania. - Zaraz sam zobaczysz. Chodźmy, a właściwie skaczmy - roześmiał się, widząc spodziewaną przecież minę padawana i biorąc go za dłoń. * * * - Tutaj - wskazał Jezus drzwi, przed które przemieścili się w przestrzeni z wymiaru do wymiaru. Skokiem duchowym i fizycznym jednocześnie. - Wejdź. Otwórz je - pokazał ponownie drzwi - i wejdź. Ona już czeka, powtórzył. - Kto czeka? - teraz Mil.powtórzył pytanie. - I co to za miejsce? - chciał zadać kolejne, ale zmienił zamiar, widząc w umyśle obraz świadczący dobitnie, że już tędy kiedyś przechodził. Że już tu stał, zastanawiając się nad wejściem. - Wchodź - Jezus zachęcił go kolejnym uśmiechem. - I baw się dobrze. Mil nacisnął klamkę szerokich, solidnie wykonanych z jasnego drewna drzwi. Wszedł i postąpił kilka kroków, zdejmując kapelusz. Z wysokiego krzesełka, jednego ze stojących w rzędzie wzdłuż długiej, barowej lady, zsunęła się zgrabna, młodziutka blondynka. I uśmiechnęła się - naturalnie i ujmująco, jak od razu skonstatował - wargami pomalowanymi żywoczerwoną szminką. Wyciągnęła ku niemu dłoń - małą, prawie dziewczęcą. - Cześć - powiedziała melodyjnym, równie naturalnym jak jej uśmiech głosem. - Jestem Gabrysia. KONIEC * To zdanie wypowiedział Obi Wan Kenobi do Luke'a Skywalkera - patrz "Gwiezdne Wojny", Epizod IV, zatytułowany "Nowa Nadzieja". ** To zaś jest cytatem z "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa. Voorhout, 15. Marca 2024.1 punkt
-
1.O odchudzaniu spadła na wadze Zośka w Sopocie jedząc wyłącznie flądry i trocie lecz pomimo rybnej diety dziwnie tkwi w niej ssak niestety bowiem ma rysy wciąż kaszalocie 2.Pechowe imię gdy doktor Jolkę zbadał w Sopocie i powiadomił ją o zygocie myśl o Cześku zaraz wpadła o wyczynach Ziutka Pawła a ojcem Zyga będzie w istocie 3.Zaoczny ślepiec? aż dziw że z seksem Czesiek w Sopocie tak sobie radzi przy swej ślepocie wśród pań żywych a nie z wosku ceny zbija po krakowsku ponoć zaocznie kuł na UJ-ocie 4.Nie bliżej do Rębiechowa? czuł to grafoman rodem z Sopotu że znów napisał wiersz bez polotu chociaż wielkie beztalencie chce się przenieść pod Okęcie by mu dopomógł start samolotu 5.Rozminął się z powołaniem z niesmakiem młody kustosz w Sopocie wiesza na ścianach wszelkie starocie za to młodsze eksponaty choćby nawet małolaty z radością wozi w swojej gablocie 6.Żywotny kocur? Zośka pragnęła Tomka w Sopocie bo wprost urzekły ją oczy kocie lecz gdy w czasie barabara szybko z niego zeszła para rzekła tyś chyba w siódmym żywocie 7.Po walce choć w ciemnych chmurach niebo w Sopocie miło na plaży leżeć Gołocie ma wciąż gwiazdy przed oczami a i piasek ciepłem mami to od gorączki w słonecznym splocie 8.Trener doskonały młociarki? z Anitą kręcił Zdzichu w Sopocie nie dał zapomnieć jednak o młocie wte i wewte obracana cud-techniką tego pana poczuła odlot w każdym obrocie 9.Człowiek z żelaza żelazną ręką chciał Piotr w Sopocie rządzić i wycisk dać tej hołocie nerwy także miał ze stali lecz niektórzy co go znali czuli że skończy jednak na szrocie 10.Zły zgryz? dość spostrzegawczy Jacuś w Sopocie spytał o zęby swawolną ciocię choć jej żuchwa mocno w przedzie to wciąż nowych wujków wiedzie a więc nie żyje przez to w zgryzocie 11.Co masz zjeść dzisiaj… choć wpierw się nażre Zdzich pod Sopotem to pozostawia moc prac na potem lecz przy chętnej cud-Dorocie wprost zatracił się w robocie przez myśl jej przeszło że jest robotem 12.Ot niespodzianka wciąż bez humoru tenor w Sopocie już to obrzydło żonie Dorocie raz znalazła się w operze i zdumiona była szczerze słysząc małżonka śpiew przy robocie 13.Drobne płotki i doświadczony glina drobnych dealerów nakrył w Sopocie gliniarz akurat przy tej robocie gdy skoczyli w morskie fale nie zdziwiło to go wcale że w słonej wodzie pływają płocie 14.Pieniądz robi pieniądz? nie kapitałem Alfons w Sopocie manipuluje choć ciągnie krocie inwestuje w ruchomości mimo to się często złości że tylko siedem pań ma w obrocie 15.Walka z wiatrakami młynarz chciał stawiać wiatrak w Sopocie lecz z Dulcyneą raz w czoła pocie sprawdzał swoje możliwości więc się lęka czy nie gości już zemsty słodki smak w Don Kichocie1 punkt
-
Kraków bez Pana czy Pan bez Krakowa? Jakieś nieporozumienie względnie w sercu bolec, iż wszystko może się zdarzyć o przewidywalnej porze, kiedy tarninopodobne ustrojone w biel przydymioną. Gra suitę bezgłośną forsycja uradowana wiosna z rękawa wysypała fiołki pachną mimozą żółte narcyzy a przyciężkawym piżmem hiacynty. Lecz Pan tu przecież jest, Pan tylko na chwilę za tą furtką uchyloną do rajskich Zaświatów: żadne Pańskie odejście, tłumaczenie dla niedowiarków, bo dla mnie życie się zmienia, ale nigdy nie kończy. Wieliczka, 24.03.20241 punkt
-
Modyfikacja dawnego tekstu. Pani Szkielet, nieustannie smukła i zgrabna, jest tak podekscytowana, że każda kosteczka, dźwięczy niecierpliwością. Musi tylko męża przekonać. W Krainie Szkieletów zaistnieli od dawna, ale w tym domku mieszkają już dobry tydzień i jeszcze żadnych znajomości. Dlatego postanowiła, że zaproszą sąsiadów na imprezę, tak zwaną: Kościówe. Jak to jednak zazwyczaj bywa, sprawy przybrały zgoła inny rozkład zdarzeń. –– Kochanie – rzecze Pan Szkielet. – Skoro nie umiemy klekotać w takt społeczności, to po trupa nam to całe zamieszanie. –– Właśnie po to, żeby umieć. A poza tym, czyżbyś zapomniał mój drogi mężu – gestykuluje piszczelem żona – że jesteśmy szkieletami o dobrych sercach? –– Sercach? Bez przesady. –– Ależ kochanie. Przyznaj, że będzie nam niezmiernie miło, ukościć sąsiadów w naszych progach i nie marudź mi już. –– No ale… –– Mnie mówisz… „no ale.” Mnie? Kochającej żonie, której miednicy używasz? Pan Szkielet jeno kiwa czaszką. Poklekocze i przestanie – myśli sobie. – Przeważnie tak jest. Pani Szkielet też kiwa czaszką, ale z myślą w środku: zapewne byś chciał, żebym przestała. Nie dzisiaj trupciu, skoroś taki nieprzychylny do społecznej integracji. –– A teraz zmykaj z domu i zaproś wszystkich. Tylko weź parasol, bo ci znowu w oczodoły deszczu napada. –– Napada, jak po skosie zacina. Dzisiaj nie zacina. –– Zawsze zacina. Wiem co mówię. –– Przecież dzisiaj nie siąpi. –– Co z tego, ale będzie zacinać. I znowu będę musiała czaszkę tobie zdejmować i wodę wylewać. –– Ostatnio kwiatki w doniczkach podlałaś, więc nie narzekaj. –– Dlatego zwiędły. No idź już! –– Tak kochanie. Masz racje. I poszedł. Długo nie wędrował. Nawet nie zdążył żadną społeczność zaprosić, gdyż nagle poczuł jakiś złowieszczy ruch, by po chwili brać udział, w stukającym zamieszaniu. Poczuł że jest psychicznie rozbity. A właściwie dosłownie rozrzucony, ale z zachowaniem wszystkich części i widoczności z poziomu ziemi. Pani Szkieletowa, coraz bardziej wnerwiona, lecz także zaniepokojona. To prawda, że dureń z krwi i kości, ale bardzo go kocham. Przecież nocka zapada, a jego nie ma. Po jakimś czasie, przestaje jej zależeć na imprezie. Byle tylko wrócił. Postanawia, że pójdzie go poszukać, lecz właśnie w tym momencie, słyszy za drzwiami, niesamowity klekot. Jakby ktoś na taczce, wiózł stertę kości. Po chwili słyszy stukanie w drzwi. Pani Szkielet otwiera i łzy smutku kapią z oczodołu, ale z drugiego inne: obrzydzenia. Na taczce leży sterta męża. Bystrym okiem dostrzega, że nic nie braknie, a szczęka ruchliwie zgrzyta, jakby chciała coś wytłumaczyć, zanim będzie za późno. Nic dziwnego, że części męża, w obawie o swoje zdrowie. Gdyż taczkę trzyma o zgrozo… Cielak. W świecie szkieletów, takiego czegoś obleczonego w ciało, nie powinno być. To na pewno on, porozrzucał męża. Podchodzi do odmieńca z zamiarem wiadomym. Gościu nie ucieka, a ona słyszy głos męża. –– Kobieto. To on mnie uratował. –– To tu? –– Nie to tu, tylko Cielak. Odebrał wszystkie części napastnikom. Nawet nie wiem, jak dokładnie wyglądali. Patrzyłem z poziomu ziemi. Dziwne było to, że gdy mój wybawiciel, wyrwał takiemu część mnie, to ten zupełnie znikał. Przyznam, że tego nie rozumiem. Musimy jutro popytać społeczność. Tylko mnie poskładaj wreszcie. Cielak ci pomoże. –– Dziękuję za troskę. Poradzę sobie. Jeszcze się będzie o mnie ocierał. Ble! Pani Szkielet, właśnie skończyła składać męża. Wygląda jak dawniej. No... prawie jak poprzednio. Ubytków nie ma, ale nie wszystkie szczegóły są dokładnie, na swoim miejscu, co ją nieco trupi. Spogląda bardziej przychylnie na Cielaka. Nie dosyć, że uratował jej męża, to jeszcze taki skromny. Milczy o zajściu, niczym martwy. Tylko skąd takie coś przylazło. A zatem pyta: –– Wiesz w jaki sposób, zaistniałeś w naszym świecie? –– Nie – odpowiada jednoznacznie Cielak. –– A wiesz, że my takich jak wy, nie lubimy? –– Hmm –– A ty nas lubisz? –– Nie wiem. Trzeba było pomóc, to pomogłem. Pytająca, zaskoczona taką długą kwestią, aż zaczyna filozoficznie skrzypieć. –– Czyli teraz Cielaku, nie należysz, ani do tamtych, ani do nas. –– Chyba. Pan Szkielet wreszcie może przemówić, bo mu żona szczękę zakleszczyła, ale ową wyswobodził. Pomyślał wszakże, że trzeba w jakiś sposób, wybawicielowi podziękować. W końcu niewątpliwie na to zasłużył. Przecież mają dobre serca, jak to metaforycznie sprecyzowała żona. –– Kochanie. Panu Cielakowi przynależy odwdzięczenie z naszej strony. Nie sądzisz? Nie wiadomo, co by ze mną było, gdyby nie on. –– Przewidując co zasugerujesz, bo znam cię jak własną chrząstkę, właśnie sobie pomyślałam, że obierzemy Cielaka ze skóry, mięsa i wszystkich miękkich części. Będzie mu jak u siebie w domu. Mówiąc banalnie, uszczęśliwimy go tym, co sami najbardziej kochamy. Co o tym sądzisz? –– Chyba ważniejsze, co sądzi Cielak. –– Na tak… masz racje. Panie Cielaku. Słyszałeś co mówiłam mężowi. No i jak. Chcesz być obrany, należeć do naszej społeczności, mieć tutaj dom… czy też porozrzucany na zewnątrz? –– Dacie? –– Co? –– Znieczulenie.1 punkt
-
Ułożyli się w niezwykłą formę: nogi, ręce, biodra... głowy. Wszystko wygięte w wykrzyknienie. Przegarniam ich z widoku, jakbym kurz zgarniała na mokrą ściereczkę. Jeszcze przez chwilę przyglądam się im. Pod strumieniem bieżącej wody płuczę ich w zlewie, potem słucham, jak rurami spływają do kanału „zapomnienia”. Nie wiem jak to się dzieje, ale szybko wracają. Czy wyparowują i z deszczem znajdują jakieś wspólne tematy, a może to powinowactwo. Niemniej skutkiem zrządzenia, zarządzenia lub jakiegoś przymusu mi nie znanego znów ich oglądam, ponieważ nie chcą się rozpuścić, ani zgnić... Mają tysiące kończyn, a liczba ta rośnie. Składają się w jeden organizm wewnątrz którego plączą się włosy haczone pierścionkami, ktoś rzuca dolarami, inny wpycha w to samochód, kochankę i psa wystawowego z rodowodem. Jest też plik przepowiedni i jakiś program telewizyjny, a wszystko łączone strachem. A cóż strach? Obdarty z godności jak zawsze lecz skromny tak, że przyciąga spojrzenia i uwagę. Jest na otwartej przestrzeni, więc zginąć nie ma jak. Leje go deszcz, wiatr smaga, a ten niewzruszony, kaleki i brzydki stoi. Czasami w tej niekształtnej masie ktoś krzyknie, kiedy mu tłum złamie nogę w kolanie, albo łokciem sprawdzi kondycję szczęki. Tłuką się bowiem teorie wewnątrz tego bytu nie na żarty, ale na pięści, na słowa, na czarną intuicję, która jest wyjawiana w postaci wielkiej acz ujawnionej tajemnicy, która od momentu podania „odbiorcy” podgrzewa atmosferę krążąc z rąk do rąk, ust do ust, myśli do myśli i bezmyślności do debilizmu. Ktoś się w tym jednak odnalazł, sklep otworzył z medialnymi nowinami, pobiera je od ludzi z nadgarstkami przewiązanymi sznurem wielowątkowej historii nie zawsze prawdziwej. No i ta nieuformowana zbieranina zatrzymuje się co rusz pod moim oknem. Kiwa żebym podeszła, daje nieprecyzyjne znaki, a w końcu pyta „czy życzę sobie, żeby na mnie poczekała?”, że mam dać szybką odpowiedź, bo się spieszy, bo szansa jest teraz jakaś z ostatnich pierwsza na podniesienie rabanu albo przynajmniej powagi, a przede wszystkim na zwężanie horyzontów, kopanie poglądów, kolidowanie wzajemne, krwi zatrzymanie w punkcie jeszcze nie określonym. A ja, cóż ja? Podchodzę ze ściereczką, przecieram szybę, przecieram się z tym ciemnym obrazem okraszonym przepowiedniami. Potem idę w kierunku zlewu pomna, że oto nastał nowy dzień, i tylko ode mnie zależy jak go wykorzystam.1 punkt
-
- dla Belli i dla A. Nim ją zobaczył, poczuł obecność. Poczuł, że zbliża się. Że nadchodzi. Poprzedzona znaną mu przecież aurą osobistej energii. Chociaż teraz znaną mu tylko częściowo, czego jednak jeszcze nie wiedział. Pojawiła się kilkanaście metrów od miejsca, w którym stał. Tak dobrze znana mu postać. Tak dobrze, a obecnie trochę jakby inna, przyobleczona w delikatne światło. Jakby miękkie, prawie awidoczne w świetle... właśnie: czego? W świetle dnia? Nie był tego pewien; i nie mógł być, nie widząc - jak przedtem wspomniano - Słońca. Prawie awidoczne, jak pomyślał w pierwszej chwili, a jednak dające się zobaczyć, jako kontrastujące z wokołoblaskiem. A może z wszechblaskiem, jak w pewnej chwili - właśnie tej - pomyślał, pytając sam siebie. Bardziej poczuł niż zobaczył, co dokładnie zmieniło się w jej kształtach. Zawsze - odkąd ją znał - miała doskonałą figurę, jakby zwieńczoną prześliczną buzią z pełnymi łagodności oczami i idealnymi wargami. Teraz - dokładnie takie odniósł wrażenie - przenikająca z jej wnętrza jasność uczyniła jej ciało jeszcze doskonalszym. Uczyniła figurę jeszcze bardziej idealną, spojrzenie jeszcze bardziej łagodnym uśmiech zaś - jeszcze bardziej ujmujący. Gdy podeszła bliżej, zobaczył tę inność bardzo wyraźnie. Nie tylko dlatego, że była całkiem naga. Nie tylko dlatego, że przedostający się z niej i promieniujący na zewnątrz blask był tym, co metafizycznie odrożniało ją obecną od niej dawnej. Ale także z powodu skrzydeł, widocznych ponad linią ramion. Ten widok zaskoczył go całkiem. Do tego stopnia, że ledwie zdążyła go przytrzymać, z kolejnym krokiem podszedłszy dokładnie o trzy. - Milu... - wyszeptała na poły zawstydzenie, na poły dumnie. - Jak podobam ci się po zakończeniu przemiany? Nadal mnie chcesz? - Ale... - pomimo zadziwienia pamiętał, o co chciał zapytać. Chociaż teraz mógł być prawie pewien - tak odpowiedzi, jak i miejsca. A właściwie - przestrzeni. - Nadal cię kocham i nadal cię chcę - odpowiedzial. - Ale skoro jesteśmy w bezpośredniej obecności Absolutu, to znaczy, że umarłem. Jak więc?... - zawiesił odpowiedź, wiedząc dokładnie, o co Bella pyta. - To przecież stan i przestrzeń - zaczęła, a słowa pojawiały się w jego umyśle tuż przed tym, nim je wypowiedziała - gdzie możliwe jest wszystko. A jesteśmy tu, chcąc przecież począć aniołkę... Cdn. Gdańsk, 9. Marca 20241 punkt
-
znowu nieprzespana noc uderzam w piano jak opętana tylko przez chwilę uderzam w pianino opuszkami palców koty szaleją, miauczą krzykliwie kotki miauczą melodycznie i rytmicznie już smutek nigdy mnie nie zostawi, już smutek nigdy mnie nie uśpi na wieczność bo ono jest...odwiecznie współistniejące zjem chleb w nocy spróbuję zasnąć moje sny są coraz.. silniejsze jawa zblizająca się z sekundy na sekundę kołysze biodrami idąc w moją stronę idzie uśmiechając się... plącze swe długie włosy w powiewach wiatru idąc nago i boso, woła! niemymi ustami melodie zagubionej miłości jakiejś syreny wydobywa echo ukryte w jaskini serc...1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne