Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 28.03.2023 uwzględniając wszystkie działy
-
Kto autorów komentuje, ten ich serca tym raduje. 🌺 Komentujcie i radujcie. 🌺 Tekst bez komentarza, to się tutaj często zdarza. 🌺 Kto nie komentuje, sam na komentarz nie zasługuje. 🌺 Autorze lub Czytelniku zostaw pod innymi tekstami komentarz, niech nie będą martwe jak cmentarz. 🌺 Komentarz, to elementarz. Autor @jan_komułzykant :) 🌺 Komentujcie i ratujcie! Autor @iwonaroma :) 🌺8 punktów
-
Kręta droga, wciąż pod górę, kamienisty widać szczyt. Wątpisz, że tam dotrzesz kiedyś, wszak nie dotarł jeszcze nikt. Serce wali z podniecenia, przez minutę albo dwie, oddech tracisz ze zmęczenia. To nie uda nigdy się. I znajdujesz inną drogę. Ryzykowną, bo przez las. Ktoś, kto zboczy z tego szlaku przecież jest bez żadnych szans. Czy różnica będzie wielka? Skonasz prędzej tu czy tam? Do stracenia nie masz wiele, w końcu idziesz całkiem sam. Gdy z bukłaka już wyssałeś ten ostatni wody łyk, nagle oczy twe zmęczone zobaczyły sławny szczyt. I odeszło gdzieś zmęczenie... Dobrą drogą była ta, która, choć jej nie widzimy, każdy w swoim sercu ma.8 punktów
-
Otuchy mi trzeba Panie, jak kwiatom wody na życie, więc podlej mnie proszę wiarą, nadzieją podlej obficie. Wiara nie działa, gdy wątpisz a skoro nie ufasz - to nie ma. Zapętla się myśl od początku w chodniki logiką do nieba. Nie wiem czy jesteś w ogóle, czy karty rzucone przez życie prowadzą mnie po wertepach, czy może pilnujesz w ukryciu? Dziś trudniej jest mi uwierzyć że boskie są cnoty a priori i wiara, nadzieja, miłość spływają na ludzi bez woli. Zasady matematyki są proste: stosujesz i wiesz, w zamęcie jak pojąć cnoty buntuje się nawet ... wiersz. Bo wiara jest niepojęta i nie podlega logice, myśleniu wprost nie ulega, a przecież się dzieje - w praktyce.6 punktów
-
bezgraniczny Wszechświat ma nieskończoną liczbę odmian a każda niepoliczalne kopie i tak w nieskończoność bez świętych tekstów i magicznych sformułowań najprostsza matematyka wskazuje prawdopodobieństwo ludzkiego jak i nieludzkiego istnienia w naszym doskonale niedoskonałym świecie wszystko dąży do rozpadu entropia jak i nasze cierpienie są nieuniknione słuchałeś mnie czy powtórzyć jestem genealogiczne poddrzewie bez ciężkiego sprzętu i dynamitu uwięzłam na płyciźnie czerwona czy niebieska pigułka ale bez podmurówki zgnilizną podsiąkają ściany matrix4 punkty
-
boję się wyszywać radość na cienkich tkankach mojego serca bo jeśli wrócisz to tylko na chwilę po co więc mam na ciebie czekać i usta wykrzywiać w łódkę? boję się wzniecać radość zbyt krótko przyjdzie mi się cieszyć i tylko tęsknotę wzmocnię po tobie gdy odejdziesz znów na bolesne mi kilometry boję się z twojego powrotu cieszyć na horyzoncie moich obaw dryfuje wciąż niewyspany księżyc4 punkty
-
Na rogu Kruczej i Złotej zwalniały wszystkie zegary, wieczory były jaśniejsze, ptaki głośniej śpiewały. Tam w kawiarence uroczej przy małym, krzywym stoliku rozsypywały się słowa wypowiadane po cichu. Tam nasze dłonie spowite w delikatności i drżeniu. Nieśmiało się spotykały przy każdym poruszeniu. Spojrzenia się upajały namiętnym rzęs trzepotaniem. Piliśmy gorącą kawę słodzoną zakochaniem. A wokół nic nie istniało tylko ten stolik nieduży, aromat gorącej kawy i zapach czerwonej róży. Dzisiaj w kawiarni na rogu już nasze miejsce zajęte. Już inne rzęs trzepotanie, kto inny trzyma za rękę3 punkty
-
Arka zacumowała przy bocznej drodze do piekła. Na pokładzie piją cierpkie wino, aż do zdrętwienia podniebień. Pielgrzymi przeklinają słońce, które wciąż spada prosto do szklanek, rozbijając je na lśniące fragmenty mozaiki. Czas w drogę, ale strasznie chrzęści pod bosymi stopami, czerwone plamy na piasku nie chcą znikać. Nawet gdy szeroko otwieram oczy. Pościel powoli nasiąka ciężkim odorem niestrawionego wina. Za oknem majaczy cień przepływającej arki.3 punkty
-
A rozchyl moje zagięcia niech się wyprostują dumnie uniosą z gracją ku wysokim drzewom powyżej myśli pełnych niewidzialnych zdumień A rozchyl mi dłonie zamknięte niech się do losu nie modlą więcej tylko do ciebie rozedrzyj me serce płatkami róży czerwonej które jak ciszą, co ją mak zasiał - są zaklęte wyprostuj mnie niech się nie garbię niech mnie ku tobie wiatr niby tur silny niesie3 punkty
-
-Mistrzu, miłość i przyjaźń, jakie twoje zdanie? -Przyjaźnią jest chodzenie, miłością – latanie.2 punkty
-
bezdomni wychodzą z bezdomów zamieszkują na ławeczkach mało jedzą więcej piją kontemplują pochrapują najwięcej z nas łapią słoneczka2 punkty
-
i mamy średniowiecze jakiego jeszcze nie było takie zgniłe od pustych gniazd i słów raniących pustką i wzrokiem też pustym przerażającym jak mrok2 punkty
-
Kolorowa cerata ani biały obrus ba nawet bukiet polnych kwiatów nie upiększy tak kuchennego stołu jak najzwyklejsza kromka chleba leżąca w koszyku2 punkty
-
rozkocham kamień papierem scalony po dwóch zdaniach twą ważką zostanę mnie echem płoszy z tropu stabilność2 punkty
-
@Namvitch to prawda :) Ale jak tu się nie cieszyć jak powody są? Pozdrawiam :) @Ana dziękuję 😊 wszystkie moje?...Biorę, ale jeden dla Ciebie :) Pozdrawiam serdecznie :) @Ana i dla Ciebie ode mnie wierszyk krótki na wszelki wypadek gdyby i kiedyś u Ciebie pojawiły się smutki: Łzy Przestańcie już płynąć Na co was tu tyle Wszystko musi przeminąć Wiec i ból przeminie Pozdrawiam ciepło 🤗2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
-Mistrzu czy miłość tyle jest warta, co przyjaźń. -Tak sądzą ci, których miłość w życiu omija. Celui qui a eu l'expérience d'un grand amour néglige l'amitié -/ kto przeżył wielką miłość, nie dba o przyjaźń Jean de la Bruyere2 punkty
-
2 punkty
-
@iwonaroma Gorzej, kiedy miejsce już zajęte ;) Dziękuję, pozdrawiam @Rafael Marius W takim przypadku facet najczęściej słyszy: - Nie kręć. Od tego ma się głowę, żeby starczało ;) Dziękuję, pozdrawiam2 punkty
-
1 punkt
-
@Rafael Marius ja średniowiecze kojarzę z wiarą ale ślepą i okrucieństwem czynionym w imię tej wiary. Teraz mamy okrucieństwo z powodu odwrotnego tj. braku wiary i braku poszanowania jakichkolwiek wartości. Średniowiecze w nowym wydaniu jest dla mnie równie przerażające jak to minione.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Taka już kolej losu. Jedni odchodzą, a inni przychodzą, na tym świecie podobnym do kawiarenki, na rogu.1 punkt
-
@Rafael Marius O, wrócił mój najwierniejszy czytelnik:-)))))) Dziękuję! Pozdrawiam serdecznie!1 punkt
-
z każdego dymu i z każdej mgły można wyjść we dwoje czystymi jak kryształ Janusz Józef Adamczyk1 punkt
-
Za górami, za lasami mieszkał łotrzyk z łotrzykami. Napadali, rozkradali i to wszystko oddawali, bo mieszkali w pięknej grocie, na brylantach i banknocie. Chochlik Argus tak im kazał, by tym czynem grzech wymazać. Wszystko, co nie swoje skradli, rozdawali – czas ich naglił. Porzuconym matkom, wdowom, chochlik groził im surową karą za niewypełnienie, bo mógł stracić swe schronienie. Tak, więc łotrzyk z łotrzykami za lasami i górami darł, okradał fortunatów, ludzi próżnych i satrapów. Przekazując spore datki i na wdówki i na dziatki. Sam się przy tym nie wzbogacał, może jeno wdówkę zmacał, kiedy chochlik zdejmie jasyr capnie z groty rarytasy i ucieknie z łotrzykami, brylantami, banknotami. Poczekajmy tutaj na nich, na łotrzyków tych kochanych. ___ 26 marca obchodzimy Dzień Dobrego Łotra (Dzień Janosika)1 punkt
-
1 punkt
-
@Pedro Cangrejo kąpieli słońca, żeby zażyć trzeba poodkrywać ciało, ramiona, wystawić nogi:) gdy wyjechałam na Cypr, Majorkę, poodkrywałam się i poczułam lepiej:)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Katastrofy, choć przychodzą nie wiadomo skąd, przybierają postać osób znanych oraz miejsc, gdzie zwykle spędzamy czas. W tym sensie są ledwie zauważalną alternacją zdarzeń, normalnie przemijających bez śladu. Wystarczy jednak jakiś drobiazg, sam w sobie bez znaczenia, zaistniały w nieodpowiednim miejscu, w złym czasie, żeby nagle spowodować nieszczęście nieludzkich proporcji. Określenia „zły”, „nieodpowiedni” stają się cechą szczegółów, nadawaną im dopiero po wypadku, przez ludzi potrafiących odróżnić dobro od zła, bowiem zanim do wypadku dojdzie, wszystko jest zwyczajne — ani dobre, ani złe, po prostu nijakie, jak słoneczny dzień pod błękitem nieba, wczesna, chłodna noc, pasma mgły ścielące się nad łąkami, nawoływania nocnych stworzeń od ciemnego boru… Czerwone i niebieskie ślepia semaforów łypały tajemniczo za obszernym, podzielonym szprosami w kratkę oknem. Jaśniejszy snop światła z latarni przymocowanej do ściany budynku oświetlał krawędź peronu, kilka pustych ławek, dalej odbijał się od szyn, koliście rozjaśnianych blaskiem latarek przy zwrotnicach. W niezmąconej ciszy gasnącego dnia rozległ się dźwięk dzwonka powtarzanego kilka razy. Siedzący przy stole mężczyzna poruszył się niespokojnie. Miał na sobie czarną marynarkę, pod spodem białą koszulę, zawiązaną czarnym krawatem. Na klapach marynarki widniały wyszyte złotą nitką insygnia dyżurnego ruchu. Dzwonek zabrzmiał ponownie. Tym razem siedzący podniósł słuchawkę. Po drugiej stronie rozpoznał głos dyżurnego odcinka, który zniecierpliwionym tonem wydawał mu proste polecenie, na co słuchający mruknął coś niewyraźnie i prędko odłożył słuchawkę, jakby telefon oderwał go od czegoś ważnego. Rozluźnił krawat pod szyją i przycisnął prawą dłoń do klatki piersiowej. Masował to miejsce przez chwilę, patrząc z wyraźnym wysiłkiem na światła za oknem. Pomyślał ni stąd ni zowąd o dniu, gdy jako młody człowiek zaczynał tu pracę, a wtedy twarz rozpogodził mu uśmiech, prędko zgaszony dzwonkiem, który brzmiał natarczywiej niż ostatnim razem. Teraz dzwoniła do niego Krystyna, kasjerka z budynku stacyjnego, dodatkowo zajmująca się odbiorem przesyłek ekspresowych z pociągów pasażerskich. Powiedział jej, że nie ma czasu i żeby mu nie przeszkadzała. Co za wieczór! Dopiero objął zmianę, jeszcze nie zdążył się przestawić na tryb pracy, a co chwila zawracają mu głowę. Gdyby zostawili go w spokoju choć jedną noc, pomyślał z nadzieją, lecz ciszę zakłócił kolejny dzwonek: zawiadowca stacji pouczał go o konieczności stosowania zamknięć pomocniczych w przypadku zatrzymywania pociągów na torach głównych. Jakby o tym nie wiedział! Nim położył słuchawkę, następny telefon. Znowu Krystyna. Nalegała, żeby do niej wpadł, choćby na krótko. Założył czapkę i ruszył do wyjścia. W chwili gdy zamykał drzwi, usłyszał telefon. Stał niezdecydowany na progu, a gdy telefon umilkł, wzruszył ramionami i zszedł na dół. Dyspozytornia gdzie pracował, znajdowała się w wykuszu stacyjnego budynku. Stamtąd, do kasy biletowej prowadziło osobne wejście, od strony peronu. Zatrzymał się w połowie drogi, żeby rzucić okiem na światła nastawni wykonawczej, skąd miał nadjechać za osiem godzin pociąg z Kołobrzegu. Widok przesłaniała mgła, coraz gęściejszą warstwą zalegająca nad torowiskiem. Stacja była usytuowana na łagodnym łuku, co dodatkowo utrudniało widoczność. Pchnął drzwi i po kilku krokach krótkim korytarzem, znalazł się w pomieszczeniu kasjerki. Krystyna popijała herbatę przy niedużym stoliku. W jej pokoju, urządzonym na tyłach kasy biletowo-bagażowej, nie było miejsca na nic większego. Mimo to, dzięki kobiecej zaradności, potrafiła nadać temu miejscu przytulności, jakiej brakowało przestronnym salom na stacji. Ścianę frontową zdobił wzorzysty kilim, nad nim wisiało kilka obrazków, niżej stał rozsuwany fotel, na którym od biedy można było się przespać. Podłogę przykrywał czerwony dywanik, tłumiący dokuczliwe dźwięki przejeżdżających pociągów, a na półce pod oknem rosło w kolorowych doniczkach wystarczająco dużo kwiatów, żeby się tu czuć jak w ogródku. Obok telefonu stało kilka zdjęć z albumu rodzinnego Krystyny. Chwilę temu stało tam jeszcze jedno zdjęcie: jej męża, ale schowała je do szuflady. Antoni usiadł po drugiej stronie stołu. Lubiła gdy patrzył na nią typowym dla niego, nieśmiałym wzrokiem, jakby czegoś się wstydził, lecz on nie zdawał sobie z tego sprawy. Wprost przeciwnie — bolało go, że choć zachował czerstwość twarzy i gęste włosy, nie był tym samym człowiekiem co dawniej, przynajmniej jeśli chodzi o kobiety. Nim zdążyli zamienić słowo, rozległo się ciche pukanie. Krystyna otworzyła drzwi, zza których wysunęła się ciekawska głowa, za nią jeszcze jedna. Na widok Antoniego schowały się za drzwiami, a z tyłu dobiegło piskliwe chichotanie. — Proszę, wejdźcie — zapraszała Krystyna. Do pokoju wślizgnęły się ostrożnie dwie kobiety, tak na oko w wieku kasjerki. Jedna z nich wyjęła z torebki butelkę wódki i postawiła ją na stole. Krystyna przyniosła cztery kieliszki. — Co to za okazja? — zdziwił się Antoni, któremu te odwiedziny były nie na rękę. Wyobrażał sobie telefon na górze w jego sali, brzęczący bez ustanku. Widząc, że kobiety na coś czekają, uderzył pięścią w spód butelki, wyciągnął korek i nalał do kieliszków. — Za spotkanie! — Krystyna wzniosła toast. Koleżanki zerkały ukradkiem na Antoniego, a jedna parsknęła śmiechem, zakrywając dłonią usta. Ta druga, popatrzyła na nią karcącym wzrokiem. — Poznajcie się. — Krystyna przedstawiła swoje koleżanki, potem wskazała na Antoniego: — To jest nasz dyżurny ruchu, a w życiu prywatnym wciąż kawaler. Ostatni szczegół koleżanki skwitowały stłumionym rechotem, pochylając nisko głowy i chowając oczy. Krystyna miała ochotę na jeszcze jeden toast, lecz gdy Antoni wymówił się obowiązkami, schowała butelkę. — Taki piękny dzień… — Przerwała ciszę jedna z koleżanek. — Ale noc chłodna — zawtórowała jej siedząca obok. Przez jakiś czas rozmawiali o pogodzie. Kobiety przyglądały się Antoniemu z coraz większą ciekawością. Nie uszło to uwadze Krystyny, która wstała od stołu i założyła granatową marynarkę od munduru, co oznaczało koniec imprezy. Zanim Antoni zamknął za sobą drzwi, rzuciła mu spod długich rzęs czarujące spojrzenie, żeby nie zapomniał wkrótce odwiedzić ją znowu. Antoni po powrocie do nastawni zastał istny chaos — dyspozytor odcinkowy oraz dyżurni z obydwu kierunków od dłuższego czasu usiłowali się z nim skontaktować, każdą z dostępnych metod: przez urządzenie seltonowe, telefon bazowy, nawet wysłali dróżniczkę z pobliskiej strażnicy, by sprawdziła co się dzieje na stacji. Antoni wiedział, że dłużej nie może pozostawiać biegu zdarzeń przypadkowi. Zgłosił się przez telefon i od razu ich zaatakował, czemu podnoszą taki alarm. Ten tupet zaskoczył wszystkich. Nim zdążyli ochłonąć, Antoni zapewnił, że każde polecenie wykonał na czas i niech nie niepokoją go bez potrzeby. Podszedł do niedużej kuchenki w kącie pokoju, żeby zaparzyć kawy. Omal się nie poparzył, poderwany dokuczliwym dzwonkiem. Zignorował dzwonek, ale przedtem się upewnił, czy wejścia ze szlaku na tory stacyjne są prawidłowo zabezpieczone. Telefon nie przestawał dzwonić, dopóki go nie uciszył podniesieniem słuchawki. — Czego znowu? — warknął nieprzyjemnym głosem. Dzwoniący, zaskoczony niepożądaną reakcją, powtórzył pytanie: — Antoni, to ty? A nie doczekawszy się potwierdzenia, ciągnął służbowym tonem: — Przepuściłeś towarowy numer 15093? — Jeszcze nie dojechał — odpowiedział Antoni, już spokojnie. — Jak to, nie dojechał? — irytował się kolega z sąsiedniej stacji. — Przed chwilą rozmawiałem z dróżniczką. Powiedziała, że od kilku minut stoi na czerwonym świetle i blokuje przejazd drogowy. Wychyl głowę przez okno, to zobaczysz. Antoni nie potrzebował tego robić, bo słyszał klakson, ponadto maszynista ponaglał go kilka razy przez radiotelefon. A niech tam stoi choćby i ruski miesiąc. Kolega wciąż oczekiwał wyjaśnień, ale widząc, że Antoni nie ma ochoty na rozmowę, udzielił mu następującej instrukcji: — Słuchaj uważnie. Nie zatrzymuj towarowego, bo ten z Łodzi Kaliskiej co leci za nim jest opóźniony o czterdzieści minut i prędko go nie dogoni. Antoni puszczał słowa mimo uszu. Był zmęczony wysłuchiwaniem: co ma zatrzymać, co przepuścić, wpisywaniem numerów pociągów do dziennika, wydawania poleceń nastawniczemu… Pracował dwadzieścia lat w tym samym miejscu, jak nie człowiek, ale jakiś automat: ustawić blok końcowy półsamoczynnej blokady liniowej, założyć klin zastawczy na drążku przebiegowym… Czuł się jak guzik naciskany przez ludzi, z każdej strony, o każdej porze, przez cały rok, tyle już lat… Czy do tego stworzył go Pan Bóg? Myślał o tym coraz uporczywiej, aż ujrzał daleko w nocnym mroku światło księżyca prześwitujące przez przecinkę w lesie. „Wolna wola” — pomyślał z radością. Teraz on będzie włączać przyciski! Zadzwonił do nastawni wykonawczej, żeby pociąg towarowy skierować na tor numer 4. Ta decyzja kłóciła się z poleceniem, które otrzymał przed chwilą, co więcej — była owym „drobiazgiem” mającym wywołać spiralę zdarzeń prowadzących do katastrofy, lecz w tym momencie żaden ludzki umysł nie miałby odwagi wyobrazić sobie tak straszliwych konsekwencji. Zegar na ścianie wybił trzecią w nocy. Telefony ucichły. Antoni odzyskał spokój ducha. Nie będą mu mówić, jak ma wykonywać swoją robotę. Towarowy zatrzyma, przodem puści osobowy z Łodzi. Ludzie nie bydło, powinni mieć pierwszeństwo. Pół godziny później zażądano zezwolenia na wjazd pociągu towarowego z Gdańska. Antoni nakazał puścić ten pociąg na tor numer 2, ponieważ jedyny tor do mijanki, zajmował inny pociąg. Ta konieczność była następstwem wcześniejszej, błędnej decyzji. Wachlarz możliwości kurczył się powoli, jak w zmierzającej do rozstrzygnięcia partii szachów, lecz nikt nie znał rezultatu końcowego, bynajmniej nie dyżurny ruchu, który obserwował przez okno elektrowóz wciągający powoli na stację skład dwudziestu sześciu wagonów-cystern, załadowanych olejem napędowym. Słychać było szczęk metalu w sprzęgach samoczynnych, kilka kół stukało monotonnie spłaszczonymi kołnierzami, rozległo się terkotanie sprężarki, aż wszystkie odgłosy zagłuszył momentalnie pisk hamulców, a kiedy pociąg stanął, nad torami zaległa głucha cisza. Antoni dostrzegł w oświetlonej kabinie lokomotywy maszynistę oraz pomocnika, który wysunął głowę przez szybę i pomachał mu ręką. Antoni nie odpowiadał. Wiedział, że domagają się, aby odprawił towarowy z czwórki, bo inaczej dalekobieżny z Kołobrzegu nie uzyska wolnej drogi przebiegu. Będąc chłopcem marzył o miniaturowej kolejce. Teraz dotknięciem małego palca sterował pociągiem o długości pięciuset metrów i masie dwóch tysięcy ton. Wychylił głowę przez okno. Na peronie przed kasą stał jakiś żołnierz. Pewnie czeka na pierwszy lokalny pociąg, który wjedzie za kilkanaście minut… Wjedzie, albo nie wjedzie… Wszystko w rękach dyżurnego ruchu. A dyżurny ruchu w czyich, Krystyny? Może powinien do niej pójść, rzucić ją na ten stary fotel, na którym pewnie rżnięto ją nie raz. Jemu ulży, a jej jeden raz więcej nie zrobi różnicy, może nawet polubi ten sport… Z rozmyślań wyrwał go głos nastawniczego: — Proszę podać czas zajęcia toru 2 przez pociąg numer 70992. Antoni nie rozumiał, czego od niego chcą. Takie pytania zadawano mu kilkanaście razy dziennie, lecz tym razem nie robiło to najmniejszego sensu. Znowu myślał o Krystynie. Czemu nie może pracować razem z nim, zadbać o detale, na które on nie ma czasu. — Czekam na potwierdzenie założenia klinów zastawczych na torze numer 2 — sprecyzował nastawniczy przez telefon. Antoni popatrzył na pociąg stojący w dole. Stoi, zaraz pojedzie, jaka to różnica? Przyjdzie pijany tatuś, rozwali nogą tory na dywanie, to na co komu ta zabawa. — Nie ma potrzeby zapisywania czasu — odrzekł nieswoim głosem. — Pociąg już odjechał. Nastawniczego zdziwiła ta odpowiedź, ale jej nie podważył, bo przecież dyżurny ruchu wie najlepiej — w końcu pociąg stał pod jego oknem. W tym czasie pospieszny numer 81202 gnał do Warszawy. W jego skład wchodziło trzynaście wagonów: bagażowo-pocztowy za lokomotywą, za nim sypialny, następny z miejscami do leżenia… Pociąg prowadził doświadczony kolejarz o długim stażu. Znał każdy kilometr trasy, wszystkie niebezpieczne miejsca. Nie wiedział tylko, że niedługo wjedzie na tor zajęty cysternami, w obrębie stacji, której dyżurny ruchu stracił poczucie realiów. Antoni stał w oknie zahipnotyzowany przez nocne ciemności, które nęciły go ku sobie, wchłaniały niczym zgubne oczy Krystyny, nie pozwalały myśleć o niczym innym, wtrącały w otchłań szaleństwa… Wystarczyło przyjąć pociąg pospieszny na tor numer 4, który w tym czasie był wolny, aby ten dzień przeminął spokojnie w niepamięć. Nigdy nie wyszłoby na jaw oczywiste niedbalstwo dyżurnego ruchu, ani domniemana rola jego kochanki, o jaką będzie ją posądzać. Najprościej można by uznać, że Antoni stracił rozum, ale i tej hipotezy nie potwierdzały fakty. Kierowany jakimś niepojętym impulsem, przekreślił w kontrolce zajętości torów zapis pociągu towarowego, a w jego miejscu wpisał pociąg relacji Kołobrzeg-Warszawa. Wszystko w jego głowie szło zgodnie z urojonym planem, podczas gdy w rzeczywistości, co mogło tylko pójść złą drogą, złą drogą poszło. Na ratunek było za późno. Pociąg nadjeżdżał do stacji spowitej obłokiem skondensowanej mgły. Widoczność spadła do stu metrów. Przezorny maszynista zmniejszył prędkość. Ujrzał na tarczy ostrzegawczej sygnał „wolna droga”, ale doświadczenie kazało mu sprawdzić, czy sygnał istotnie mówi prawdę. Wywołał przez radiotelefon dyżurnego ruchu. — Droga wolna — zapewnił go Antoni i szybko dodał: — Z powodu uszkodzenia, sygnał na tarczy może być niewyraźny, ale tor jest gotowy na przyjęcie pociągu. Po niespełna minucie usłyszano w radiotelefonach krzyk: — Osiem-jeden-dwa-zero-dwa stój! — i zaraz potem, jakby westchnienie: — O, Boże. A po chwili wołanie: — Dyżurny, coś mnie pchnęło, coś chyba na mnie najechało! Nastawniczy obserwował przez okno wjeżdżający pociąg pośpieszny. Pociąg minął go i zaraz potem usłyszał potężny huk, jakby detonację. Dojrzał we mgle czerwony błysk, który za chwilę wystrzelił łuną ognia, widoczną na kilkaset metrów. Na odgłos eksplozji Krystyna wybiegła na peron, a jej oczom ukazał się makabryczny widok: w ogniu płonęły piętrzące się wagony; przez okna, naderwane dachy, w palących się ubraniach, wyskakiwali ludzie. Ze środka wagonów dochodził krzyk i wzywanie o pomoc; z rozbitych cystern wylewało się paliwo, podsycając ogień i rozszerzając pożar. Przy torach leżeli ranni i poparzeni. Na stację wbiegł mieszkający w pobliżu zawiadowca. Polecił nikomu z personelu nie oddalać się z miejsca, dopóki nie przybędzie milicja, po czym przystąpił do organizowania akcji ratunkowej. Wykorzystując zamieszanie, Antoni rzucił się do ucieczki. Przeskoczył przez płot, biegł w poprzek ogrodów, polami, do lasu. Przewrócił się w rowie. Zobaczyli go ludzie idący na grzyby. Na ich widok otworzył szeroko oczy i zamachał w powietrzu rękami. — To przez nią. — Pokazał na jęzory ognia, przebijające się przez mgłę na tle blednącego nieba. — Ta suka, czarownica, córka Szatana! Po tych słowach padł na twarz, gryzł ziemię, szarpał twarde grudy rękami, zasypywał piachem głowę…1 punkt
-
@Ewelina Nie sądziłem, że tematyka katastrofy kolejowej zainteresuje, zwłaszcza że użyłem trochę żargonu, ale tym bardzie mnie cieszy Twoja opinia.🚂😊 Niestety, takie rzeczy mają miejsce. Opowiadanie jest fabularyzacją katastrofy, do której doszło na stacji Susz 1 października 1985 roku. Postępowania dyżurnego nie można wyjaśnić do dzisiejszego dnia, dlatego wprowadziłem element parapsychologiczny. 👻1 punkt
-
@Kwiatuszek http://www.testyoutdoorowe.pl/podroze/rodzinnie-w-gory-kozia-gorka-683-m-n-p-m-ulubiona-gora-dzieci-beskid-slaski/1 punkt
-
@jan_komułzykant Oj mój drogi Ziomalu, Żagle to nie z perkalu. Zdrówka życzę!1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
czasem myśl przychodzi nieoczekiwanie bezbłędnie trafia w sedno by po chwili ulecieć zaginąć bez wieści z rozmachem w zapomnienie biegnąć dlatego myśli warto chwytać łapczywie nim skrzydła rozwiną i nie ulecą nim nie przeminą jak w życiu wszystko przemija są jak dzika zwierzyna - więc wiążę je mocno przeciągam przez palce i zapisuję w telefonie lub na kartce - klasycznie jak dawniej myśli bywają cenne a nawet unikatowe czasem są też zwyczajnie bolesne niczym widok drzewa połamanego zbyt silnym wiatrem myśli... jakie by nie były myślenia są warte1 punkt
-
1 punkt
-
@Ewelina inspiracja. Mężczyzna... Musi być wysoki z klatką jak puklerz A także ma twarde zdanie. Jednak lubi wysłuchać. Mężczyzna... Ma zadbane dłonie, Lecz mocne palce. Starzeje się jak traper, Siwizna i zmarszczki Jeszcze dodają mu męskości. Mężczyzna... Roztropny i opiekuńczy Z odrobiną szaleństwa. Zabawny w towarzystwie, Przyciąga inne. Mężczyzna... Wierny. A jednak słodki łobuz.1 punkt
-
Dobrze. Niech tak będzie. Już nie ma nic. Chciałem napisać wiersz, ale upiłem się. Nie będzie wiersza., bo i po co? Miał być wiersz o miłości. Jakiej? Tej jedynej. Ale nie będzie. Nic nie będzie, bo i po co miałoby być? Nie ma. Nie ma nic. Po prostu nie ma. Nieco trzeszczący dźwięk winylowej płyty roznosi się po pustym domu. Temat miłosny z filmu „Lolita”, mistrza Ennio Morricone, albo jakiś inny rozchodzi się echem. Trącam w pasji pustą butelkę. Spada ze stołu z trzaskiem rozbijanego szkła. W mdłej poświacie sufitowej lampy coś się rozwiera i przeinacza w półmroku przedpokoju. Niewyraziste, nieostre, próbujące oswoić w sobie pustkę opuszczenia. Patrzę na popękany sufit. Na żeliwną rurę w kącie pokoju. Na te falujące płachty pajęczyn łaskoczące twarz… To znowu mnie przyciąga. Mówi do mnie. Szepcze, gdzieś z wysoka. Jest nade mną. Tak, jest nade mną. Jest tam od dawna. Od bardzo dawna. Od momentu moich narodzin w pochmurny, deszczowy dzień. Od całej wieczności. Od początku czasu. To coś się przemieszcza. Słyszę wyraźnie powolne kroki i trzeszczenie uginających się stropowych desek. To jest i jednocześnie tego nie ma. I znowu jest. Przechodzi z przeszłości w przyszłość, przekraczając teraźniejszość w jakimś niejasnym rozwidleniu, gdzieś w kaskadach zatęchłego powietrza. Patrzyłem od zawsze na sufitowe plamy zacieków. Miały one takie interesujące kształty i formy. Niby twarze, niby chmury, obrysy kontynentów, nieistniejących wysp na oceanie życia. Zamykam oczy, otwieram. W jakimś nagłym przypływie pamięci uśmiechnięta twarz mojego ojca, przemyka wraz z błyskiem słońca na szkłach jego okularów. Przyszedł mnie odwiedzić, ale znowu znika w odmętach ciemności, machając mi na pożegnanie w jakimś takim tkliwym milczeniu opuszczonej egzystencji. A, gdzie moja umarła matka? — pytam. „Będzie następnym razem” — szepcze. — „Śni się teraz komuś innemu”. Wiem, odwiedzają mnie razem, czasami osobno, ale są. Dobrze, że są, że ich widzę w zdrowiu i szczęściu. Ale częściej są smutni, kiedy na mnie patrzą. Moja umarła matka ostatnio chyba płakała, ocierając ukradkiem łzy. Ale dobrze, że są. Gorzej, jak ich nie ma przez dłuższy czas. Wtedy nadciąga zło. Chcę coś powiedzieć, przywitać się, ale nie pozwala mi na to zamroczenie umysłu. Wyciągam drżącą rękę i trwam wygaszony w sobie, wyciszony w chłodzie osamotnienia. Rozbiło się, roztrzaskało się z hukiem wszystko to, co miało być piękne. I jeszcze do tej pory łomocze, tłucze się z echem w labiryntach mózgu. I jeszcze do tej pory rozsadza czaszkę pulsujący ból śmiertelnej gorączki. I jeszcze do tej pory rozmawiam sam ze sobą, rozmawiam ze swoimi własnymi odbiciami, których pełno w każdym szczególe kryształów i luster. Na zewnątrz szum drzew, szum przejeżdżającego pod oknami samochodu. Za oknami granatowa noc. Chłód. Mrok samotności. Za oknami nic, jedynie kroki jakiegoś spóźnionego przechodnia giną w poszumie czyjegoś głębokiego oddechu. W tkliwej melancholii dusznego lata, w której coś wciąż płacze i łka. W aromacie kwiatów, korzeni, ziół, w aromacie spalin… Wypadło mi z ręki. Rozbiło się. Roztrzaskało z hukiem w drobny mak. Nie mam siły zbierać tych kawałków, są zbyt drobne i ostre. Nie mam siły na nic. Kto jest we mnie? Kto to jest? Czy jest ktoś we mnie? Kto miał przyjść? Nie przyjdzie nikt. I czyj to śmiech? Kto się ze mnie wciąż śmieje i drwi? I te głosy w pęknięciach przedmiotów, ścian… Upadłem i nie mogę wstać. Czy ktoś mi poda rękę? W deszczu. W ciągłym deszczu, w którym ktoś przegląda się w kałuży. Upudrowana twarz. Umalowane z przesadą usta. Czerwona na policzku łza… To ja. To ja sam odnajduję siebie w sękach i słojach podłogowej klepki. Płyną tak te obrazy wolno nad ziemią. Płyną jak mgły nad kartofliskiem, nad łąką, nad polem… Do kogo ja to mówię? Do nikogo. Bo i do kogo mógłbym tak mówić? Do kogoś wymyślonego w tekstach, które i tak nie są wierszami. Które są… — właśnie, czym? Pamiętam, że urodziłem w deszczu., w którymś zimnym dniu maja. Urodziłem się w szarości świtu. Pamiętam tylko opuszczoną salę z oślepiającą bielą i mżące piksele w kolorze chromu. Nie było nikogo, tylko deszcz dzwonił o blaszane parapety uchylonych, wysokich jak witraże okien. W ogromnym przeciągu otwarte na przestrzał drzwi. Plamy zacieków, kilometry poplątanych, żeliwnych rur, wirujący kurz… Czy jest tu kto? Pytam w zasadzie samego siebie. Czy ktoś tu jest? Tu jest tak cicho, przeszyte cichością opuszczonego cmentarza, w którym jedynie szelest drzew, w którym jedynie czyjeś niespieszne kroki. Miałem coś dalej zrobić, ale, nie pamiętam, co. Noc mnie otula bezkresem mroku przejrzyście i tkliwie wśród rozedrganych cieni. Wśród dopalających się wokół świec. Szepcze jakieś niewysłowione żale. Szepcze tak… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-27)1 punkt
-
@ais Dzisiaj są imieniny św. Dyzmy, łotra z ewangelii, a nie Janosika, który wcale nie rabował bogatych, bo ci mieszkali w zamkach, tylko okolicznych chłopów, i znienawidzony był przez nich. Na brylantach i banknocie – fajnie. Pozdrawiam 🙂 A moim ulubionym łotrem jest Wojciech Olszański (Aleksander Jabłonowski), obecnie odbywający karę pozbawienia wolności za mowę nienawiści. Kocham Go. Jakiś cudowny człowiek zrobił piosenki z Jego wypowiedzi. Oto jedna z nich1 punkt
-
biegnę po ukwieconej łące po złotym piasku rozgarniając kłosy złotego zboża upadam wstaję ze śmiechem wiatr rozwiewa włosy słońce ogrzewa twarz… ― składam się teraz z samego światła (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-26)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Interesująca sekwencja nieokiełznanych myśli, którą zjechałem do samego końca bez upadku (choć w jednym miejscu trochę się zachwiałem, ale prędko odzyskałem równowagę). 👍 Odrzucenie i sprzeciw ⛔ to temat wiecznie żywy. Można byłoby w tym transie pójść jeden krok dalej: Folią treści nie w słup -> Folią treści w niesłup Pozdrawiam. 👋1 punkt
-
kiedyś rozsznurowały Europę niesprawiedliwości wersalskie nienawiść i bieda cesarz ocet bóg wojna zawsze wciąga w mrok ,,nakryj Niemca czapką" Żukow dbał tylko o polowe żony w lasach Rosji po dziś zalegają kości prymitywnie zmarnowanych żołnierzy czerwonej armii nadchodzi taki moment i człowiek zabija uderzenie wyrzuca świat układając warstwy społeczne odwrotnie nad rozkrwawioną arterią ukraińskiego serca biały sęp i dwugłowy ptak magowie potrafią sprzedać w ogniu słów klątwy na każdą okazję przyszłość jednak nieprzenikniona nasze domy przyfrontowe ,,Nakryj Niemca czapką." - nieuzasadnione wysyłanie w ataku tysięcy słabo uzbrojonych żołnierzy, podczas II WŚ.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne