Ranking
- uwzględniając wszystkie działy
-
Wprowadź datę
-
Cały czas
8 Kwietnia 2017 - 13 Października 2025
-
Rok
13 Października 2024 - 13 Października 2025
-
Miesiąc
13 Września 2025 - 13 Października 2025
-
Tydzień
6 Października 2025 - 13 Października 2025
-
Dzisiaj
13 Października 2025
-
Wprowadź datę
28.02.2023 - 28.02.2023
-
Cały czas
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 28.02.2023 uwzględniając wszystkie działy
-
Poniemiecki jaki dziwny staw baby-żaby rozgrzane leciwie na leżakach zakumkują czas przekwitając jak słońca żonkilec. Srebrzy srebrzy się nieznany ląd nie to tylko mercedes odbija światło które przechodzący prąd zwija zmyla. Rozsądniej omijać poniemiecki zamulony staw. Pod nim głębie ukryte bezdennie głupie wraki sprowadzanych aut. - Panie, proszę! Wydobądź je ze mnie! @lirycznytraktorzysta4 punkty
-
Żaglowiec mój Trójmasztowiec Z żaglami nadętymi wiatrem Płynie przez moje sny statecznym kursem. Omija zwinnie niczym kot Wystające białe zęby raf Zbudowane z kości umarłych Żeglarzy. Dumny jak król Żegluje śmiało w sobie wiadomym Kierunku Wytyczanym przez igłę kompasu. Oderwaną od rzeczywistości Miaukliwą parabolą W dół mapy I dalej... ku snom.4 punkty
-
4 punkty
-
W bibliotece siedzi mól. Mól książkowy, wiedzy król. Szuka, czyta, sylabuje. Nie zrozumie - znów głoskuje. Pożarł książek sto tysięcy lecz niedobór wiedzy męczy. Jak najwięcej książek zjeść, o tym marzył ten nasz wieszcz. Znów więc czyta i głoskuje. Nie zrozumie - sylabuje. Wszystkie półki, wszelkie działy łupem mola wnet zostały. I nieważne: grubość, kształt, byle jakąś książkę żarł. Wszyscy klaszczą w bibliotece. Mól wystraszył się - odleciał... I w księgarni przesiaduje, szuka, czyta, sylabuje...3 punkty
-
W zupełnym zwątpieniu na niepodważalną „prawdę” w takt prędkiej melodii uciekającej słowom w rytm wyrazów co i rusz takich nieodpowiednich opowiadam tutaj historie uroczo napozmieniane żongluję faktami niewiadomego pochodzenia nie mogę oprzeć się pokusie, intencji i refleksji że – no cóż – otóż – lubię sobie pofałszować!! Warszawa – Stegny, 27.02.2023r.3 punkty
-
... ciągle chce mi się spać choć tyle kawy wypiłam myśli kołyszą się w chumrach a słońce przynudza promieniami zasypiam w południe w ciszy i ćwierkaniu w sennym ziewaniu zamykam książkę odkładam na potem na czas ukryty w nas na spanie i potem dyskutowanie na dyskutowanie a potem na spanie takie moje ziewanie na ciągłe spanie...3 punkty
-
Srebrzyste listowia opadną Przychylą się drzewa na wietrze Czasy jesieni nastaną Kości wypełni powietrze Światła coraz słabsze Krok coraz wolniejszy Pamięć coraz lichsza Nadejdzie wnet zima Zimnej trumny zgliszcza3 punkty
-
- Ano - podjął książę Jurij po około półgodzinnym czekaniu - pora na właściwą bitwę. Jako się rzekło. Jezusie - tu uśmiechnął się znacząco w sposób, jakiego, drogi Czytelniku, oczywiście się domyślasz - nie możemy przecież zawieść naszego przyjaciela. Prawda? - Oczywiście, że prawda - zagadnięty uśmiechnął się równie znaczącym uśmiechem wojownika. - Oczywiście, że prawda, mój mężu - przytaknęły obecne w komnacie żony. Księżna Molchana Jurijowi, Arwena, Maia i Mariko Jezusowi. Każda w charakterystyczny dla niej sposób, z właściwym sobie gestem. - A więc wyruszamy - dowódca straży otworzył odrzwia na całą szerokość. Z równie znaczącym uśmiechem. Zszedłszy na kremlowy dziedziniec, książę nakazał otwarcie bram. - Wojowie wychodzą i ustawiają się tak, jak zaplanowaliśmy - przypomniał dowódcy swojej gwardii. - Nasz gość uniesie osłonę na potrzebny nam czas, wtedy ruszycie. Potem ją opuści, więc pamiętaj - musicie odejść od murów na odpowiednią odległość. Mamy osłonę także od góry, w powietrzu, więc wojowie mogą bez obaw koncentrować się na walce, tak samo jak we wszystkich poprzednich bitwach. Wiem, że zrozumiałeś i zapamiętałeś - książę poklepał dowódcę po ramieniu - ruszaj więc przekazać rozkaz. - Zrozumiałem, mości książę - potwierdził naczelny gwardii. - I zapamiętałem, tak samo jak we wszystkich poprzednich bitwach - powtórzył książęce słowa. - Zatem do zobaczenia po bitwie - ukłonił się. * * * Bezpieczny w swoim latającym statku - jak przynajmniej zdawało mu się w owej chwili - ukrytym w lesie po zachodniej stronie miasta i osłonięty polem zapewniającym niewidzialność, Anunnaki, którego fałszywe imię zapisano przy użyciu wyłącznie spółgłosek, obserwował bitwę z uczuciem, którego doznania w swej arogancji absolutnie się nie spodziewał. Patrzył, jak jego bioroboty, zadając przeciwnikowi straty znacznie mniejsze od oczekiwanych, padają jeden po drugim. W pysze zlekceważył zupełnie to, co działo się na początku - unicestwienie przez pole energetyczne części jego oddziałów. Chociaż już to właśnie powinno mu dać do myślenia. - Arogancja zaślepia cię, mistrzu Yoda * - przypomniał sobie zdanie, które wyrzekł w swoim poprzednim, innowymiarowym wcieleniu do przywódcy Zakonu Jedi. Chociaż to właśnie jego zaślepiała pycha i żądza władzy, by decydować o życiu każdej istoty i każdej osoby w całej galaktyce: nieważne, kim byłaby i jak odeń daleko. Rządzić według swej woli, bez cienia czyjegokolwiek sprzeciwu - oto, czego chciał w swych ogarniętych Mrokiem umyśle, sercu i duszy. Ponad wszystko. - Atakujcie nadal - już nie wyrzekł gniewnie, ale wściekłe wywarczał rozkaz. - Macie ich pokonać, po to was stworzyłem! - walnął pięścią w blat pulpitu zdalnego sterowania, wypierając wściekłością świadomość, że coś dzieje się inaczej, niż chciał i chce, oraz kiełkujący powoli lęk przed przegraną. - Coo?!!! - wyemocjonował jeszcze wścieklej, gdy na polu bitwy pojawiły się trzy kolejne osoby. Z których dwie natychmiast zaczęły powiększać spustoszenie w jego robotoszeregach, a trzecia zamieniła się w zwierzę, kształtem przypominające i mamuta, i triceratopsa jednocześnie. Z tą różnicą, że wielkości pierwszego z wymienionych. - Zabijcie go, już!! - wrzasnął, przestając nad sobą panować. W chwilę przed tym, jak cały statek zatrząsł się od potężnego uderzenia. - Tego już za wiele!!! - ryknął, co mu zdarzało się wcale często. Znaczy, podnosić głos do ryku i wściekłość jako taka. Zerwał się z obrotowego fotela - tak mój Czytelniku, dobrze się domyślasz - przypominającego tron Imperatora w jego komnacie na Gwieździe Śmierci. ** Otworzył drzwi kabiny i wykorzystując umiejętność lewitacji, przemieścił się do drzwi wyjściowych statku, aby sprawdzić, co się stało. - Witaj znów, Jeszcze Będący *** - pozdrowił go Jezus uśmiechając się czytelnie, gdy tylko wejście stanęło przed Nim otworem. - Zdziwiony? Zapytany w odpowiedzi chciał chwycić swój miecz świetlny. Na chceniu jednak się skończyło. Nie mógł bowiem się poruszyć. Ale myśleć i mówić mógł. - To twoja sprawka? - wycedził zimno. Najzimniej, jak potrafił. Chociaż było to absolutnie oczywiste. - Tak, moja - Jezus uśmiechnął się powtórnie w sposób taki sam, jak poprzednio. - A to, co chciałeś zrobić przed chwilą, zrobisz później. Na zewnątrz. Idziemy - uczynił gest, jakby ciągnął coś - lub kogoś - na linie za sobą. Po kilku krokach przystanął i odwrócił się. - Przecież tego chciałeś i o tym marzyłeś - Pierwszy Jedi uśmiechnął się po raz następny. - Prawda **** ? Cdn. * Dokładnie te słowa wypowiedział Kanclerz Palpatine/Darth Sidious do Mistrza Yody przed ich pojedynkiem - patrz "Zemsta Sithów", III Epizod "Gwiezdnych Wojen". ** Przenieś się, Drogi Czytelniku, myślą do odpowiednich scen "Powrotu Jedi". *** To nawiązanie do imienia, którym tenże Anunnaki siebie nazwał. Ale i do czegoś jeszcze. **** Uznałem, że to najlepsze słowo na zakończenie setnego i zarazem ostatniego w tym miesiącu rozdziału... Voorhout, 28.02.20232 punkty
-
2 punkty
-
na śródleśnej polanie gdzie mgliste zorze srebrzą trawy zielone a z ziół wszelakich emanują tajemnicze aury wysoko w koronach drzew nasze najskrytsze uczucia przybierają ptasie kształty i dzwonią skrzydłami na Anioł Pański2 punkty
-
2 punkty
-
tak szybko jak można na ile czas pozwala ją zasmakować tym co więcej jest niż grzechem niż mędrcy wymyślili stracić dla niej rozum poddać się bez reszty temu urokowi by potem umrzeć choć na chwilę ta niech trwa wiecznie koniecznie2 punkty
-
@Rafael Marius Dziękuję @Oskrdziękuję i pozdrawiam. To prawda rym się zgubił, ciężko mi go było znaleźć, dziękuję za podpowiedź. :) @kwintesencja dziękuję2 punkty
-
Kto rzeczy zbyteczne kupuje, sprzedać na koniec będzie musiał niezbędne – - Benjamin Franklin właściwie nie ma zastosowania ten wielki ogromny tłum w domu wypchane wnętrze po ściany pod ścianą się ustawiajcie krzyczysz nie znajdując fotela zajętego dziś przez przybysza być może z innej planety ja pytam po co tobie te postacie wyrwane ze szklanych ekranów wycięte z gazet powieszone przypięte do życiorysu wzory antywzory szpilki adidasy przestrogi ostrogi żyletki do golenia zarostu maszynki śmiejesz się bezgłośnie lecz ostro przeciskając w moją stronę nie tu nie ma dla mnie miejsca ja ciebie nie słyszę bo ty ty już w tym nie jesteś sobą jesteś tłumem widziadeł pozbawionym zapachu tłumem tak wybrałeś2 punkty
-
Marzące dobrem motyle na łące izmów zbawiennych z czasem na jawie chmurni niszczący ziemię prorocy Globalnej myśli stratedzy z liter wyklute ptaki na mrocznym niebie zakwitłe ogniste śmierci promyki Z pokrzyw syczące głosy parzące słowa bujane na forum obrad plenarnych miecza z papieru ciosy Woda wciąż krąży wylewnie ziemia się kręci wytrwale czas rozwiewa doktryny a ludzie cierpią daremnie1 punkt
-
Nie wierzę kłamstwu ono jest jak bagno na którego dnie nie ma litości Wolę wierzyć prawdzie bo to ona pachnie nadzieją która nic nie boli Kłamstwo oraz prawda dwa różne oceany każdy z nich ma różne brzegi1 punkt
-
Jeśli chodzi o życie zawsze byłem lepszy w teorii niż w praktyce. Kiedy miałem czternaście lat z jakiegoś do tej pory dla mnie niezrozumiałego powodu zostałem wyzwany na solówkę przez najgorszego patusa w szkole. Chłopak był o rok młodszy i o głowę niższy, ale czuł się bardzo pewnie, bo jego ojciec był znanym kryminalistą. W moim mniemaniu oznaczało to, że w razie potrzeby dokończy solówę za synka. Nie martwiłem się tym za bardzo. To, co mnie naprawdę gnębiło to bezsens całej sytuacji. Nie rozumiałem, dlaczego miałbym się bić z kimkolwiek. Wyzwiska nie robiły na mnie wrażenia, bo wiedziałem że po drugiej stronie mam przed sobą kompletnych idiotów. W zupełnie naturalny sposób czułem się od nich lepszy i to w całkowicie mi wystarczało. Nie mogli poruszyć ani mojego honoru ani mojej ambicji, bo po prostu nie dosięgali do mojego poziomu. Nie poszedłem się bić. Tego wieczora wziąłem na kolana Heroizm i przekonałem się, że jest gorzki. Znieważyłem go. Tak właśnie się stało. Już do końca szkoły byłem wyśmiewany jako tchórz. Zdałem sobie wtedy sprawę, że ze swojego życia nie wyrzeźbię figury lidera, polityka, wojownika ani nikogo w tym rodzaju. Bo bycie liderem wymaga publiki i spełniania jej oczekiwań. Heros nigdy nie prowadzi stada, lecz wiernie za nim podąża. Łasi się jak pies, byle otrzymać poklask gawiedzi. Postanowiłem, że nigdy nie będę pozować na człowieka czynu. Chciałem tworzyć rzeczywistość, a nie być przez nią tworzony. Poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem którąś z powieści Vargasa Llosy, chyba „Święto kozła”. Uciekłem na cmentarz, w najdalszy róg, gdzie były malutkie krzyże i nagrobki i gdzie pochowane były dzieci. Nikt tu nie chodził i nikt nie mógł mi tu przeszkadzać. Czytałem książkę przez cały dzień, aż do wieczora, a potem postanowiłem, że zostanę pisarzem. Może również dlatego (z powodu niepraktycznego nastawienia do codziennego życia i ciągot twórczych) tak duże nadzieje wiązałem ze śmiercią: dwie próby samobójcze, a potem lata autodestrukcji. Jakimś cudem w międzyczasie skończyłem studia i zrobiłem dość błyskotliwą karierę w tak zwanych mediach. Pamiętam, że bardzo dużo czytałem wtedy na temat śmierci. Ten temat fascynował mnie przez lata - inspirujący temat dla niewtajemniczonego, jakim byłem, lecz wierzcie mi – czarny romantyzm to kupa gówna. Egzystencjaliści na przykład uważali, że lęk przed śmiercią jest nieustannie obecny i jest tak wielki, że wypełnia każdą sytuację. Oddychamy śmiercią, bytujemy ku nicości. Już z daleka czuć pseudointelektualnym farmazonem, który może uwieść tylko nadwrażliwe nastolatki. Śmierć nigdy nie mogła mnie przerazić ani zmotywować, pomimo że wciąż po cichu na to liczyłem. Wierzę, że jest coś po drugiej stronie, ale to bez znaczenia, jeśli wciąż jest się żywym i trzeba działać. W tej perspektywie liczy się tylko idea końca, która dla mnie jest tak bardzo abstrakcyjna, że nie potrafię z nią związać żadnych emocji. Ale w końcu i mi się to na serio przytrafiło: w wieku dwudziestu pięciu lat leżę półprzytomny w kałuży własnej krwi i wiem, że umieram. Słabość i lekkość zarazem. Jakie wszystko robi się śmieszne i małe w tej chwili. Nic naprawdę nie ma znaczenia. Z całą jasnością zrozumiałem, że mieć wyjebane to za mało. Najbardziej śmieszny byłem ja sam, zupełnie nieważny, nieistotny, już prawie nieistniejący. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zacząłem wtedy myśleć o morskich głębinach. Tyle zbędnej szamotaniny na tym świecie, a wciąż istnieją rejony całkowicie nieczułe na ludzkie sprawy. I to nie gdzieś daleko, w kosmosie, ale tu na Ziemi. Dlaczego nie żyłem jak eremita? Los nie oszczędził mi daru filozofowania, więc to życie było dla mnie cały czas dostępne. Czemu strawiłem życie na uganianiu się za politycznymi przepychankami, które chwile po swoim rozbłysku nikogo już, nawet mnie, nie obchodzą? Tak. Jedyne czego żałowałem w chwili śmierci to to, że nigdy nie nurkowałem głęboko w oceanie. Strasznie to głupie, kiedy dziś o tym myślę. Nigdy wcześniej nawet nie pomyślałem o oceanie, ale mózg ma swoje ścieżki. Ostatecznie nie umarłem. Śmierć też mi nie wyszła. Nadal pozostaje mi jedynie teoria na temat życia. Siedzę więc z bandażem na głowie, ręką w gipsie (lewą) i piszę te słowa na maszynie do pisania, która bez przerwy się zacina. Nie mam laptopa i nie używam telefonu. Wygnany z miasta, którego sprawami żyłem przez lata czuję się jak rozbitek na bezludnej wyspie. Kusi mnie los Alcybiadesa: zmienić strony, byleby znowu włączyć się w wir wydarzeń. Wychodzi na to, że lojalny jestem tylko wobec własnego układu hormonalnego, szczególnie tej jego części odpowiedzialnej za produkcję adrenaliny. Nawet jeśli jestem tylko teoretykiem życia potrzebuję zdarzeń, abym miał świeże kęsy do przeżuwania. Należę do tego samego gatunku, co bąkojad. Ze swojej dziupli sfruwam miękko na grzbiet społeczeństwa i żywię się jego pasożytami. Pożar, rewolta, morderstwo. Nie wiem dokąd zaprowadzi mnie mój żywiciel. Tak naprawdę nie łączy nas nic więcej, niż wspólnota interesów. Ja pochłaniam zdarzenia, ludzie dostają gorące historie, które przez moment dają im poczucie wtajemniczenia w arkana wyższego świata. Nie ma tu empatii ani, broń mnie panie Boże, jakiejś misji. Pracuję w biznesie rozrywkowym. Nigdy nie zawiodła mnie solidna profesja błazna, za to znam wielu rozgoryczonych błaznów, którzy sądzą, że są kapłanami. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby uwierzyć w te bzdury o „wyższym powołaniu”. Ktoś, kto przez swoją pracę pragnie nieść masom kaganek oświaty wychodzi z fundamentalnie błędnego założenia: aby zmienić myślenie jakiejś osoby osoba ta musi być w ogóle zdolna przeprowadzać jakiekolwiek rozumowanie. Teraz nie robię nic. Wegetuję. W mieście jedyne co na mnie czeka, to wyrok śmierci. Biłem się po przegranej stronie. Zostałem banitą. Muszę czekać. Obserwując moje ukochane miasto z daleka czuję, jak odpływają ode mnie życiodajne siły. Z prowincji na los metropolii patrzę, jak przechodzień zerkający przez kratki w płocie lokalnego krezusa. Widać fragmenty ogrodu, tarasy w różach i służbę, która niesie pościel do prania. Mijasz marmurowe ogrodzenie i wiesz tylko tyle, że to co się dzieje po drugiej stronie nigdy nie będzie twoim udziałem. Tam jest świat, który rządzi się swoimi regułami, które zaledwie przeczuwasz, nie rozumiejąc ich wcale. Czujesz trochę zawiści, trochę tęsknoty, lekkie rozgoryczenie. Ale potem idziesz dalej i znowu widzisz przeciętność, biedę i głupotę, i pocieszasz się w sercu, że jednak nie ciąży ci ten cały anturaż luksusu. Jesteś anonimowy i nikt nic od ciebie nie chce. Możesz robić nawet bardzo brzydkie rzeczy i nikogo to nie obchodzi. Cieszysz się, że jesteś nikim. Tym właśnie się stałem, lądując poza miastem, gdy tam trwa apogeum rewolucji. Mój nosorożcu, czemuś mnie opuścił. Zabierz mnie z powrotem na swój grzbiet! Żyłem z tobą wiernie w symbiozie, a ty zrzuciłeś mnie ze swojego karku na jakiejś zatęchłej pustyni. Mogę tutaj robić wszystko, oprócz robienia swojej roboty. Oprócz bycia tym, kim naprawdę jestem. A jestem bajkopisarzem, czyli tak zwanym dziennikarzem. Zatem w dzień śpię, przesypiając upał i melancholijną jesień w sierpniu. Spektakularne lato właśnie się kończy i nie chcę na to patrzeć. Gdy się budzę jest już prawie ciemno i nad okolicą unosi się cieniutka mgła. Robię parę przysiadów na rozgrzewkę, piję najtańszą kawę rozpuszczalną, zakładam czarny sweter i uciekam z mojego ciasnego małego pokoiku na piętrze. Hotel „Victoria”, gdzie mieszkam, to szereg blaszanych bud na obrzeżach miasteczka. Stoją w rzędzie i ciągną się do końca ślepej uliczki, za którą są już tylko tereny kolejowe i olbrzymie betonowe place po jakichś fabrykach z minionych czasów świetności. Pod lampą nad drzwiami wejściowymi zawsze tańczy karuzel owadów. W okolicy są bagna i stawy rybne, gdzie o każdej porze można spotkać wąsatego wędkarza w kaloszach, przyczepionego do stawu ze swoją wędką jak mityczny artefakt. Nie mam tu nikomu nic do zaoferowania. Sklepy są jeszcze otwarte. Idę do supermarketu, który o tej godzinie jest opustoszały. Zdaje się, że to jedyny supermarket w promieniu wielu kilometrów. Gdy wchodzę do środka czuję, że nie ma nic naglącego. Mijam półki jako tako zaopatrzone w towary. Widzę czerwoną łunę za szybą, która ogarnia całą okolicę i czuję boskie znużenie. Jest coś kojącego w tych niezmiernie długich i wysokich półkach z towarami. Spokój i obfitość. Jakiś nadmierny dobrobyt pulsuje w sercu tej epoki. Ten dobrobyt to nowotwór, który zdradliwie zabija każdego z nas. Kupuję butelkę wódki i zgrzewkę piwa na kaca, bochenek chleba i kilka drobiazgów. Potem wychodzę na ulicę i włóczę się całą noc. Mam tu już swoje rewiry i znają mnie wszyscy lokalni pijacy i inne szumowiny. Cieszę się tu sporą popularnością. Dostaję zaproszenia na libacje, które trwają bez końca i na których występuję, a jakże inaczej, w roli błazna. Gdy nad ranem jestem już pijany wlokę się z moim plecakiem do pokoiku na piętrze. Gadam coś sam do siebie o jakiejś teoriach socjologicznych albo o filozofii. Jestem swoim najlepszym kompanem do rozmowy. Podśpiewuję glam-rockowe piosenki i oglądam to nieszczęsne miasteczko, utopione w swojej nędzy i beznadziei, podobnie jak ja. Tu nie ma rewolucji i wszystko toczy się po staremu. Jedyne, co wciąż tu funkcjonuje to sklepy „dwa cztery”, zagraniczne dyskonty i biurokracja, która w odpowiednim czasie na każdym położy swoją łapę. Piję, aby przetrwać czyściec, który jest gorszym miejscem od piekła – w czyśćcu cierpi się tak samo, ale wciąż odurzasz się pustą, bezużyteczną nadzieją. Czekam na posłańca, który przybędzie i zabierze mnie z powrotem do domu. Być może to już czas, żeby przestać pić i samemu pomyśleć o drodze powrotnej na własną rękę. Lecz zanim pojawia się ten drogocenny wniosek zasypiam. Jeśli śni mi się cokolwiek, są to zawsze przyjaciele z dzieciństwa.1 punkt
-
Piękna łąka Wszędzie trawa Płynie rzeka Piękna - żwawa W rzece woda krystaliczna Tylko spokój, cicha przystań Kamień Wielki, sobie stoi Lecz coś na nim niepokoi Siedzi dziadek, z mądrym wzrokiem Patrzy smutny, rok za rokiem W jego oczach, widać drżenie Czy to dobre spostrzeżenie? Dziadek kiedyś był szczęśliwy Widać spokój, na brwiach siwych Więc w czym problem? Pomyślałem - nie ma wnuków urodziwych1 punkt
-
1 punkt
-
spojrzał na półkę uginała się od nadmiaru czegoś było za dużo nie wahał się usunął szmacianą lalkę zrobiło się luźniej odetchnął mógł dalej układać inne przedmioty na półce - pomału metodycznie by wszystkie w idealnym porządku stały lalkę oddał - ciężar spadł z obolałych ramion1 punkt
-
gdybyś chociaż mówił że lubisz że miłujesz gdybyś cicho szeptał a najlepiej czule lecz nic żadne echo uczuć w moich uszach nie dudni nic nie było wczoraj i nie ma dziś żaden ciepły blask żadne nasycone głębie ani rozległe jeziora cisza pustka zewsząd może zawrócić lepiej gdybyś chociaż w spojrzeniu się zagubił i w mych ramionach miękkich gdybyś był jak ten las dziki otwarty choć zamknięty gdybyś miłością gorącą jak krater wulkanu tętnił gdybyś ty... nie był sobą tak zajęty1 punkt
-
1 punkt
-
Niedokończone myśli i zdania... Wpół rozerwały się nad stawem pachnącym różami... Że ty mój Boże słów dokończyć mi nie pozwoliłeś! A tyle tu traw skoszonych po brzegi... Więc czemuś te moje myśli zagmatwał i zakazał im wybrzmieć, a w końcu minąć? Czemuś mnie tak Sobą zasypał i usta zamknął? Na przekór? Czasem lepiej przeklnąć tak siarczyście... żeby tylko raz. A później zamilknąć na wielki wieków... Milcząc, rozpłynąć się w brzegach różanych, odpłynąć w ciszę na jakiś czas... I wtedy amen.1 punkt
-
@Rafael Marius ja się nie zamknęłam. Nie miałam powodu. Po prostu nie czuję potrzeby wierzyć, a w każdym razie ona jest słaba, jeśli w ogóle jest.1 punkt
-
Oba warianty są teoretycznie możliwe. Ale żeby Bóg tej łaski nie udzielał to bardzo rzadkie przypadki. Raczej ludzie nie potrafią się otworzyć. Najczęściej z powodu jakiś psychicznych zranień zamykają się na Boga. Czasem także na ludzi.1 punkt
-
@Rafael Marius w większości przypadków "wielkie i mądre słowa" są krzywdzące dla słuchacza. Słowa rzuconego nie w sposób zawrócić, niejednokrotnie jest to pocisk, który trafia w sam środek "duszy" Ciekawy wiersz, pewnie skłoni czytelnika do sprawdzenia co to też ten "IZM" jest :)1 punkt
-
@Rafael Marius ateistami, a może agnostykami. W każdym razie chrześcijaństwo z mojej perspektywy to bardzo smutna religia. Nie sądzę, żebym była odosobnionym przypadkiem. Koncepcja cierpienia, które uszlachetnia i gwarantuje zbawienie, zupełnie mnie nie przekonuje.1 punkt
-
1 punkt
-
Tak też myślałem. A chrześcijanie wierzą, że zbawienie jest całkowicie za darmo bez żadnych zasług z naszej strony. Owszem pamiętam. Warto zmienić ten obraz tak aby pozostała na nim tylko Miłość. Jest to możliwe dla każdego z pomocą łaski, której Bóg nie skąpi.1 punkt
-
Rozumiem Bóg uosabia tu zasady moralne. Takie starotestamentowe, powinnościowe myślenie. Nie załapałem, bo mój obraz Boga jest zupełnie inny. A bunt jednostki to właśnie wolna wola człowieka, czyli tu się zgadzamy.1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius Czytałam kiedyś, będąc dziewczynką taką relację mężczyzny, który przeżył naloty Drezna i bardzo to we mnie zostało. Oczywiście wtedy myślałam inaczej, że to bez sensu, że on się skarży skoro Niemcy mordowali innych. Dziś, jednak widzę, że zwycięstwo też musi mieć twarz mordercy...1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius Dziękuję, przypomniałam sobie kiedyś bombardowanie Drezna, zbrodnię wojenną Aliantów, nierozliczoną bo po stronie zwycięstwa... Pozdrawiam 😊1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Psychiatra powiedział: "Zapisz co czujesz Może siebie zrozumiesz." Więc wkraczam do sklepu Po zeszyt oraz tusz. Może kupię też róż? Kręcę się, szukam, po głowie się pukam. Nagle słyszę: "Nie krzycz tak, bo pan Cię zabierze!" Odwracam się gwałtownie, Nieroztropnie Pewna matka wskazuje palcem na mnie... Litości! Lub cierpliwości... "Nigdzie go nie zabiorę" Ciśnie się na język, Jednak coś mnie wstrzymuję... Magiczna siła słowa powstrzymuję. Przestraszony chłopiec, Spogląda na mnie, Jakbym miał go spiec. "Nie bój się młody" Z niebywałą potęgą Wypowiadam słowa, A kobieta ma minę nietegą. Coś zepsułem? Nikogo chyba nie zatrułem? Cofam się i znikam Alejka z pieczywem, A obok z piwem... "Jestem za trzeźwy na ten świat A i tak pochłonie mnie spłacanie rat" Myśl przebiegła przez umysł. Uśmiecham się do siebie. Będę czuć się jak w niebie...1 punkt
-
1 punkt
-
@Ewelina Popieram — im więcej piszesz, tym lepiej wychodzi. 👍 Mój ojciec zwlekał z pisaniem całe życie tłumacząc się, że „gromadzi materiał” i od dziś nie napisał jednej linijki, a szkoda, bo materiał wyjątkowy ciekawy, ale on wyczekiwał idealnej pogody, która nigdy nie nadejdzie. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w pisaniu. 👋1 punkt
-
Podoba mi się zakończenie, bo faktycznie przywiązujemy się z czasem do przedmiotów, a jednak bez nich żyje się lżej. Dwa lata temu robiłem remont dużego pokoju, a przedtem musiałem usunąć wszystkie szpargały do piwnicy. Po remoncie zwlekałem z przyniesieniem rzeczy na dawne miejsca, aż zacząłem odczuwać przyjemność przebywania w przestronnym, niezagraconym pomieszczeniu, w którym lepiej mi się teraz pracowało i spędzało czas. Od tego momentu zastanawiam się trzy razy zanim wniosę nową rzecz do domu, a jeśli tak robię, staram się również jedną rzecz wyrzucić. Fajny wiersz; jeden z wielu opublikowanych tutaj ostatnio; zazdroszczę takiej weny. 😮1 punkt
-
Moje życie to przygoda której się nie wstydzę były tęcze sny i mgły było dużo miłości Moje życie to noce i dni których nie żałuje cieszy mnie w nim każdy krok Moje życie to poezja to ona pomaga mi zrozumieć to i tamto otwiera fajne drzwi Moje życie to nie tylko smutki i łzy to droga która zaprasza do wspaniałej gry1 punkt
-
@Kwiatuszek Bardzo Ci dziękuję ;) Miło mi ;-) @Rafael Marius Tak ;) Chodzi o to - jak mawia mój kolega - żeby jednak na miękko ;) Żeby to jakoś jednak z przymrużeniem oka ;))1 punkt
-
@Kwiatuszek dziękuję 😊 cieszę się, że wpadł Ci do serca. To dla mnie ważne, bo nadaje sens temu, co robię. Pozdrawiam ciepło1 punkt
-
@Leszczym Sposób poukładania tych wszystkich zagmatwanych słów w logiczną całość jest dla mnie godne podziwu:-)1 punkt
-
Horoskop nie jest zbyt przychylny. Talia tarota nie daje konkretnych odpowiedzi. Zaprzęgam się więc do ciężkiej roboty. Mam zamiar posprzątać. Miedziany enkolpion wydziela specyficzny zapach egzystencji. Jakoby chmary ciemne osuwają się domy małych braci. Dopuszczam się bratobójstwa. Czarne pajęcze odwłoki ostro szybują między ostatki świadomości. Anihilacja zakończona całkowitym powodzeniem. Zdzieram przepaloną miejscami narzutę, przypominającą o niszczycielskiej naturze ognia Westy. Klarują się nowe idee. Maszyna hazardowa zaczyna mi przeszkadzać. Zbiłem fortunę, zuchwałość przestała mi sprzyjać. Wynoszę pudła przepełnione pamiątkami dalekich wojaży. Wyjmuję sentymentalizm z kieszeni. Przywdziewam czarny smoking. Jestem już gotów otworzyć ekspozycję. Brak zainteresowania. Powracam do niezbyt taktowanego ekshibicjonizmu. Suma doświadczeń wyczekuje logicznych składników. Zbędny bagaż utopiłem w zlewie. Mimo ogromnego brudu jest tu jakoś czyściej.1 punkt
-
szczęścia szukaj w sobie choć nie jest dane każdemu i tobie oddaj co najlepsze zapomnij o tym co boli powinność wdzięczność wierność sobie lepiej poddać się temu który zawsze zwycięża niźli kroczyć własną drogą1 punkt
-
1 punkt
-
Rozkwitasz tak pięknie Uśmiechasz się tak słonecznie Jak wiosenny mak I kocham Cię mocno tak Bo jesteś moim światłem A ja twoim cieniem I rozświetlasz mój mrok To gdy słyszę każdy Twój krok I pamiętam każde Twoje słowo A wieczorami rozmyślam je na nowo1 punkt
-
w tym największy jest ambaras żeby dwoje chciało naraz Mars. Jowisz. Saturn. peleryna nocy okrywa srebrzystą kolię gwiazd Drogi Mlecznej czuję że wiosna idzie i czas słodkich randek czeremcha pachnie odurzająco a tu Gustlik woła Szarik do wozu! Rudy 102 znów w akcji! Gargantula i Pantagruel widzą w dalekiej perspektywie rozkwitający raj! czy to sen czy jawa? młody chłopak zapyta? księżniczka całus i żaba to bajka wszechczasów... więc... kochajmy się jak pisał wieszcz!1 punkt
-
1 punkt
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne