Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 14.01.2023 uwzględniając wszystkie działy

  1. przy tobie kwiaty wstydzą się więdnąć wiatr zawsze ciepły tęcza barwniejsza nikt nie ma rąk tak delikatnych jak twoje uśmiech twój od gwiazd piękniejszy ty nauczyłaś mnie miłości zrozumienia tulić do miłego dziękować za marzenia stojąc obok ciebie czuje się spełniony i jest to prawdą a nie złudzeniem
    5 punktów
  2. Miłość to góra szczęścia i nieszczęścia Talerz zupy na obiad A na drugie danie kawałek mięsa W międzyczasie coś jeszcze - Troski więcej Na dobre i na złe Zwłaszcza w te noce upiorne Czasami zbyt długie Gdy dłonie zgięte w lament Bo na ścianach podejrzane smugi A w głowie strach i nadzieje płonne Miłość nieliryczna Całkiem praktyczna Z zadyszką - kiedy po schodach się wspina Taszcząc siatkę pełną zakupów Zmęczona okrutnie lecz zadowolona Szczęśliwa że śniadanie iście królewskie będzie Jajka w koszulkach od kur z wolnego wybiegu Co siedzą wygodnie - z wyboru a nie musu na grzędzie Miłość - jak obraz surrealistyczny Nie żaden impresjonizm z pejzażem mglistym Miłość mięsista Z przytupem od butów czystych Czyszczonych wieczorem By rano gotowe były Na spacer W codzienności - zwykły Miłość... Kto chce dolewkę zupy? Na zdrowie Na szczęście Kto chce? Na szczęście... Dolewka będzie?
    5 punktów
  3. Człowiek człowieka, krzykiem ponawleka. Ustawi w szeregu, nada miano chlewu. Na drut kolczasty wepchnie z wielką siłą. Spadła kropla - zastygł. Jego serca mogiłą. Żal głowę sponiewiera, Sumienie spać nie daje. Jak zwykle umiera, kiedy rano wstaje.
    5 punktów
  4. graphicsCC0 ––––––– --- I kruku! ptaszku ugupu! → oko fachowe więc kruk do sroczki w taką mowę: sroczko ma chodź na randkę zapraszam fidrygantkę na diskotrzaski laserowe -- II sroka też mruga do kruka – nie jestem ci taka głupia disco a potem kuku Amor wypali z łuku i będziesz do drzwi stale pukał -- III – nie będę! kruk się rozsierdził i tak do sroczki z wdziękiem cedzi: – ty jesteś sroka cwana przybierasz piórka z tukana i do bociana na gniazdo wleziesz -- IV – a po co do bociana? pyta sroka – kruku! oj jak[a] z ciebie idiota? nie widzisz kosa nie siada osa gdy kos przeleci obok nosa -- V – to kos też w okno sroce zagląda? kruk tak zdziwiony że kopnął w kompakt – nie będzie góralskiej muzyki! kosa na kosza wzięły czyżyki w pędzie. i sroko z randki nic nie będzie! -- VI a na to sroka tako rzecze: - dziś zajumałam sygnet w sklepie gdy kos za piwo płacił dzioba wsadziłam mu w gacie okradłam snoba! sygnet sprzedałam ziębie -- VII kruk ci dziób prędko rozdziawił ogon na sztorc postawił sroka dalej mu ściemnia urocza i plemienna bardziej papieska od żurawi -- VIII – chodź kruku. tutaj siadaj na grzędzie kura da jajko serce gołębie popijem. puścim pawia zakraczesz. będzie aria taka w kurniku biba. aż kogut zwiędnie! -- IX – kogut? toż kura nie ma koguta? wszak zajumałaś grzebień mu i buta kura go wyrzuciła mówił że z ciebie zdzira więc kogut też ci w okno luka? -- X – luka nie luka. tyś całkiem zgłupiał toż dla nas ze mnie taka suka dawaj ojca zegarek! co tak wytrzeszczasz gały? sikora wyciągaj! bo dzięcioł w szybę stuka! -- Limerick: rymy aabba.
    4 punkty
  5. To wcale niełatwe, tak na zawołanie A chciałbym pięknie, mądrze i wspaniale. Pragnę przekazać złoto srebrną nić, Ale w tym wnętrzu nie ma już nic.
    3 punkty
  6. mam przez ciebie nieustanny dopływ prądu jonów sodowych do wnętrz komórek nerwowych noszę cię w synaptycznych szczelinach w podotykowym doznaniu na skórze odcinającej projekcji zapachu w ciągłym muszę nie chcę umysł elekryczny przegrywa dryfująca wyspa struktura wrażliwa na odbiór energii ponad wymiarami przecież mogę cię szukać wszędzie
    3 punkty
  7. Był sobie leniwiec raz, pełen lenistwa, Najbardziej leniwy wśród towarzystwa. ‘Nic mi się nie chce’ – mówił otwarcie. Przed pracą zapierał się bardzo uparcie. ‘Praca mi szkodzi’ -tłumaczył się wielce, Urodę ma psuje i łamie mi serce. Do pracy niestety się nie nadaję, Zbyt dużo mi trudu i bólu zadaje. Nie tylko od pracy leniwiec się migał. Od mycia, sprzątania- się także wzdrygał. Nie lubiał mydła, kąpieli gorących, Bo ten nasz leniwiec to len był śmierdzący! Lecz na tym nie kończy się lenistwa lista: Leniwiec to straszny był egoista. Na jego pomoc się liczyć nie dało Bo palcem mu kiwnąć się nawet nie chciało! Leniwiec szczęśliwy był, ale do czasu, Aż rozchorował się pewnego razu. A że przyjaciół niestety nie miał, To w domu samotnie w swym łóżku leżał. Nikt go odwiedzić wszak nie zamierzał, Gdy taki niemiły byl z niego zwierzak! I smutno mu tak samemu było, To nic-nie-robienie mu się nawet znudziło! Szybko zrozumiał ten nasz leniwiec, Że zmienić postawe czas niewątpliwie, Tak, dość już jest tego strasznego lenistwa, Czas zacząć nad sobą pracować natychmiast! Aż trudno uwierzyć - nasz leń rodowity, Jak pszczółka się nagle stał pracowity! I odkrył, że praca nie szkodzi mu wcale, Lecz wpływa na niego wręcz doskonale! Bo jakaż to radość pomagać jest innym I czuć się potrzebnym, uprzejmym i pilnym… Jak w gronie przyjaciół czas spędzać jest miło! Toż leniwcowi się nawet nie śniło!
    3 punkty
  8. Noc się rodzi Sen nastaje Słowik w lesie śpi Śpią jesienne liście Wiosna na rozstaju Marzenie się ckni Obudź się słowiku Poderwij zaspane Papierowe dzieci Mrozem oszronione Wydobądź z głębi Śpiew swój bezlitosny Rozewrzyj na świat Zapomnianą wiosnę
    3 punkty
  9. Uderzasz tak mocno O brzeg Zamiast muskać ziarenka piasku Czule słowa rzucane na wiatr List w butelce na wodzie liść Płyną w otwarte ramiona W ciszę gdzie one Gubią znaczenie Echo wybrzmiewa mocniej Od serca głośniej Płynie szept Na trzy walc Zatańczmy nie według taktu Prawidła Jak nam w duszy gra Ten jeden raz czas Nie zdąży
    2 punkty
  10. Co ucho schwyta, winno w rezonans Iść z pulsem, budzić ciał rozedrganie - Nam to nie dane - my w dźwięku ścianę Wbiliśmy szepty. Zgiełk nas pokonał. Słowa drętwieją w końcach języków, Kiedy je głuszą refreny z radia, Ciszy niedobór miażdży nut nadmiar - Jazgot sam siebie mieni muzyką. Gdyby tak postęp w mrokach utonął Jaskiń i ognisk z troską wznieconych, Zgiełk by się ścisnął w ledwie dwa tony: Trzask drew palonych i serca łomot.
    2 punkty
  11. Jestem anty niczym antyk. I ja żeglowałem po płaszczyznach sporu. Dzisiaj już znam swoją wartość. I tylko wersy żegnają się ze zgodą i akceptacją. Warszawa – Stegny, 13.01.2023r. Inspiracja – film „W Trójkącie”
    2 punkty
  12. Jedzie pociąg ekspresowy Z miejscowości A do miejscowości B Zatrzymuje się w połowie trasy Wysiadam o nic nie pytając Na stacji Wszędzie wysiadam Przy peronie Tutaj Stoję miękko I wokół nikogo Żywej duszy Przy peronie Tutaj... Pociąg pędzi dalej Tu i ówdzie słychać trzask A w nozdrzach czuję duszące opary silnika i smołę Chociaż nie wiem skąd Z oddali nadciąga kolejny pociąg Z czerwonymi wagonami A ja czekam Przy peronie Tutaj I w górę głowę zadzieram Liczę puchate obłoki Słyszę że się do mnie zbliża chytrze Jak wąż boa zakręca przy zwrotnicy Sunie ekspresowo przebiegła maszyna Po szynach trze ostro Aż iskry przestrzeń tną na kawałki Czyha na mnie ten smok olbrzymi Zwalnia żeby mnie połknąć w pośpiechu Oddalam się bezpiecznie na pobliską łąkę Prawie ospale ale wystarczająco szybko Żeby się wywinąć żelaznej paszczy Niebo i obłoki oglądam dalej Jestem na stacji Wszędzie Przy peronie Tutaj Napijesz się ze mną kawy?
    2 punkty
  13. ‘Proszę Pani, a Zyzio mnie za warkocz ciągnie!’ No i zaczął się zwyczajny dzień w szkole. Zyzio dokucza Heli, wszyscy wiedzą, że Hela najzwyczajniej w świecie mu się podoba, nawet Pani Jaworska. Zyzio jest trochę nieporadny i nie wie, jak podrywać dziewczyny, a Hela ciągle zadziera nosa, więc zalotów nie znosi. Ale warkocze to Hela ma długie i, jako takie, bardzo zachęcające do szarpania. Zwłaszcza, że związane są zawsze pięknymi, kolorowymi kokardami. Rozglądam się po klasie… Franek jak zwykle dłubie w nosie. Jemu z reguły nic się nie chce robić, za to jedzenie uwielbia ponad wszystko na świecie. Je dużo i często i dlatego też ma sporą nadwagę. I wyśmienite poczucie humoru. Wszyscy go lubimy i z sympatii nazywamy ‘Pączusiem’. Stefek gryzmoli coś w zeszycie, zapewne znów karykaturę Spidermana, bo talentu artystycznego to on niestety nie ma. Zuza i Mariola naturalnie chichoczą, one tak zawsze. Przyjaźnią się od czasów nocnikowych, bo ich mamy też razem chodziły do szkoły i, z tego co wiem, były najlepszymi przyjaciółkami. Maja po cichu bawi się lalką Elizą, którą pani zabroniła jej przynosić do szkoły twierdząc, że szkoła służy nam do nauki i jedyne, życzliwe w klasie, przedmioty to te o wartości edukacyjnej. Eliza do nich nie należy. Na szczęście Maja do perfekcji opanowała sztukę ukrywania się ze swoją ukochaną zabawką i pani Jaworska nie ma najmniejszych szans zwęszyć lalkowego spisku. Tak w ogóle to Maja jest bardzo wstydliwa i lubi przebywać na uboczu, poza zasięgiem wzroku innych osób z otoczenia. Maciek i Michał, dwa niesforne bliźniaki, jak zwykle się sprzeczają. Tym razem o to, że Maciek nieopatrznie założył sweter Michała. Oba swetry są identyczne, czerwone z obrazkiem dużego, zielonego robota z przodu. Lecz ten Maćka, jak się okazuje, ma dziurę na rękawie, a Michała zaś nie. I teraz Michał zarzuca Maćkowi specjalne podmienienie garderoby. Za Michałem i Maćkiem siedzi Kaśka. Kaśka jest przewodniczącą klasy. Najwyższa w klasie, twarda i bystra z niej sztuka. W dzienniku same piątki i szóstki, jako pierwsza zaczaiła pisemne dodawanie liczb w słupkach. Ale jak się zezłości, to pożal się Boże! Wczoraj chwyciła jednego delikwenta za nos i, zań go wodząc, zaprowadziła do dyrektorki. Delikwent sobie w pełni na to zasłużył, bo właśnie popchnął drugiego delikwenta z taką siłą, że ten na brzuchu przejechał całą długość korytarza przed naszą klasą. Kaśka w tym momencie uspokaja Michała i Maćka, grożąc im wyciągnięciem konsekwencji z ich nagannego zachowania. Potem mamy Dawida. Dawid, jako że chodzi na karate, jest bardzo silny i sprytny i z tego tytułu wszystkim dzieciakom obija różne części ciała. Prezentacja swoich umiejętności w dziedzinie dalekowschodnich sztuk walki to zdecydowanie jego hobby. W zeszłym tygodniu miałem szansę tego doświadczyć. Za to, że wyrwałem mu kartkę z zeszytu, dostałem takiego kokosa w głowę, że aż mi się dinozaury ukazały! Dawid właśnie siedzi w ostatniej ławce i wymachuje rękami na wszystkie strony, udając, że jest Brucem Lee. Jedynie Bartek słucha pani należycie, bo jest ‘ułożony’, jak to mówią nauczyciele i jego rodzice. Jak dla mnie, to trochę z niego nudziarz, ale nie mnie decydować, bo ja, rzekomo, jestem zwyczajny łobuz. Tak mówią wszyscy… Ciągle tylko, Eryk to, Eryk tamto… No dobra, mam jakiś tam talent do psucia zabawek i szkolnych przedmiotów, wybijania okien i przecierania spodni w obszarze kolan, ale to wszystko dzieje się bez mojej chęci i absolutnie wbrew mojej wszelkiej woli, ja przysięgam! ‘Kochane dzieci, jutro, jak wiecie, jedziemy na wycieczkę szkolną i chciałam Wam jedynie przypomnieć, że oczekuję od Was wzorowego zachowania’, roznosi się nagle stanowczy głos Pani Jaworskiej. Pani Jaworska zawsze próbuje brzmieć groźnie i zdecydowanie, ale w gruncie rzeczy ma do nas słabość. Bardzo jej zależy, żeby z nas wszystkich zrobić naukowców, a my to jak najbardziej doceniamy, tyle, że nam zazwyczaj bardziej zależy na łobuzowaniu. Pani Jaworska jest niska i ma włosy spalone trwałą. Ja tam nie wiem, co to znaczy, ale słyszałem, jak dziewczyny z szóstej klasy mówiły. ‘A teraz możecie już iść do domu i przygotować się na jutrzejszy dzień pełen wrażeń. Nie zapomnijcie o jedzeniu i piciu!’- mówi na pożegnanie nasza Pani, tym razem słodkim tonem, który po prostu uwielbiamy. Tak, nasza cała, pechowa trzynastka z klasy 2a jedzie jutro do zoo, aż strach pomyśleć, co się może wydarzyć. Wszyscy jesteśmy podekscytowani, najbardziej Pączek na myśl o tych wszystkich przekąskach, które mama zapewne mu zapakuje na wycieczkę. No i Dawid, który dziś oznajmił wszystkim, że gdybyśmy przypadkiem zostali zaatakowani przez tygrysa, czy nosorożca, to on zastosuje karate i odeprze wszelkie ataki dzikiej zwierzyny w zoo. Oczywiście na tę wieść bardzo nam ulżyło. Bezpieczeństwo na szkolnej wycieczce to absolutna podstawa! Kiedy wróciłem do domu, to jakoś nie mogłem zaznać spokoju. Maszerowałem z kąta w kąt i kręciłem się po domu do tego stopnia, że mama spytała się, czy przypadkiem nie mam zbyt dużo energii. Stwierdziła też, że jeśli tak, to chętnie pomoże mi ją spożytkować w kuchni. Zaoferowała, że mogę pomóc jej upiec ciasto, a jeśli nie mam na to ochoty, to mogę ewentualnie posprzątać swój pokój. Szczerze powiedziawszy ani jedno, ani drugie zadanie nie specjalnie mnie pociągało. Podziękowałem więc mamie za obie oferty i grzecznie odmówiłem. Wieczorem w łóżku wierciłem się jeszcze bardziej i zasnąć najzwyczajniej nie mogłem, tak bardzo byłem podekscytowany jutrzejszym dniem. Rano, oczywiście, mama nie mogła mnie dobudzić i, po trzech nieudanych próbach przywrócenia mnie do świata żywych, w końcu ściągnęła ze mnie kołdrę. To zmusiło mnie do natychmiastowego powstania na nogi. ‘O rany! To już dziś! Wycieczka do zoo!’- krzyknąłem i w podskokach zbiegłem po schodach na dół do kuchni, by ze smakiem zjeść przygotowane przez mamę śniadanie. Gdy dotarłem do szkoły ujrzałem dwanaście gęb, ucieszonych równie ogromnie, jak moja. Wszyscy, razem z Panią Jaworską, stali już przed szkołą, czekając na autokar. Pączuś już nawet zdążył się dobrać do zawartości swojego plecaka. Właśnie wcinał wielką paczkę chipsów. ‘Stójcie grzecznie gęsiego, poproszę, autobus powinien zaraz nadjechać!’- krzyknęła Pani Jaworska, próbując opanować okrzyki i odruchy radości naszej trzynastki. I miała rację, bo w tym oto momencie nadjechał nasz autobus. Podróż do zoo była standardowa, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło i słychać jedynie było chichotanie i szelest otwieranych słodyczy. Zupełnie inaczej było w samym zoo. Takiej przygody nie spodziewaliśmy się wcale… Otóż po tym, jak złożyliśmy wizytę hipopotamowi, słoniowi i dwóm tygrysom, zauważyliśmy z przerażeniem, że brakuje Maćka i Michała. Te dwa bliźniaki zawsze coś narobią, ale tym razem już przesadzili! Pani Jaworska przerażona była ich zniknięciem najbardziej z nas wszystkich i biegała w kółko, jakby ją osa w tyłek ugryzła. Lamentowała przy tym tak głośno, że strażnik zoo pomyślał, iż wilki uciekły ze swojej zagrody. Oczywiście też zaczął biegać w kółko jak wariat, szukając rzekomo zbiegłych, wyjących wilków. Ten ferwor ganiająco-skomlących cudaków przerwał nagle hałas trzaskających gałęzi, nadchodzący z ogromnego krzaka, tuż obok nas. ‘Chodźmy szybko sprawdzić co to było! Być może to Maciek i Michał!’ – krzyknęła Maja. Wszyscy spojrzeliśmy na nią z zaskoczeniem, bo jeszcze nigdy nie byliśmy świadkami takiej śmiałości z jej strony. ‘Idziecie, czy nie?’- powtórzyła, tym razem jeszcze głośniej i pewniej. ‘Tak, tak, chodźmy prędko!’- powiedziała Pani Jaworska, która wydawała się ogarnąć z szoku. Wchodząc w gęste, ostre krzaki musieliśmy uważać by nasze oczy nie skończyły jak kiełbaski nabite na patyki. Ja oczywiście niemalże natychmiast zaczepiłem rękawem kurtki o jedną z wystających gałęzi i mym oczom ukazała się nagle wielka, obszarpana na brzegach, dziura. ‘Znów będzie ochrzan od mamy’- pomyślałem, ale kroczyłem dalej z żołnierskim poczuciem misji odnalezienia zaginionych kolegów. Kiedy wreszcie przebrnęliśmy przez tę dżunglę, naszym oczom objawił się świat zupełnie inny od tego sprzed krzaków. Przed nami rozpościerało się błękitne morze i złocista plaża oraz mnóstwo palmowych drzew. Na zoo to nam bynajmniej nie wyglądało, zwłaszcza, że przy brzegu morza zacumowany był ogromny statek….piracki. A na nim wielki napis ‘Płetwa rekina’. ‘Lepiej uciekajmy stąd, coś tu nie gra!’- panikował Dawid, którego nagle opuścił duch wojownika karate. ‘Nie, no nie możemy tak po prostu zwiać, musimy ratować bliźniaków. Do roboty klaso!’- nawoływał Franek, wymachując przy tym pięściami. Jego słowa i szybkość krążących w powietrzu ciosów bardzo nas zadziwiły, bo były wbrew jego leniwej naturze. ‘Franek, przestań się wygłupiać!’, powiedziała Maja, raz jeszcze przyjmując rolę przywódcy klasowego stada. ‘Niech Pani Jaworska zdecyduje, co mamy dalej robić’. Odwróciliśmy się więc w stronę nauczycielki, lecz, ku naszemu przerażeniu, tam gdzie stała przed chwilą była pustka. Ani śladu po Pani Jaworskiej! ‘Aaaaaaaaaa!’ – krzyknął Dawid. ‘Mówiłem, żebyśmy się stąd zabrali!’ ‘Do diabła z taką wycieczką!’ – dodał Bartek. Wszyscy spojrzeliśmy teraz na niego. To, że użył nieprzyzwoitego języka zdziwiło nas bardziej, niż zniknięcie naszej kochanej nauczycielki. ‘Ależ Bartek, ty przecież tak brzydko nie mówisz!’- upomniała go Hela. ‘Zresztą…. masz rację, ten nasz wypad do zoo to jakiś koszmar! Co my teraz zrobimy? Wracamy w te krzaki, czy szukamy reszty załogi?’ ‘Krzaki, ja chcę w krzaki!’- kontynuował tchórzalcze komentarze Dawid. ‘Ja za to ruszam na pomoc Pani Jaworskiej i bliźniakom’ – stwierdził Franek. ‘Ja też. Do cholery, trzeba trzymać się razem!’- przeklął znowu Bartek. Wszyscy, oprócz Dawida zgodzili się, że uderzamy na poszukiwanie zaginionych osób. Dawid, ze strachu przed samotnym wracaniem przez te upiorne krzaczyska, dołączył do nas i wszyscy razem udaliśmy się w kierunku statku pirackiego. Mieliśmy przeczucie, że tam odnajdziemy nasze szkolne zguby. Kroczyliśmy do celu powoli i ostrożnie, przygarbieni jak sępy. Nagle coś huknęło na statku, który był teraz jakieś dziesięć metrów od nas. Padliśmy więc na ziemię, a raczej na piasek, i resztę drogi doczołgaliśmy się na swych brzuchach. Udało nam się dotrzeć do statku bez bycia zauważonym. Nagle usłyszeliśmy przeraźliwe krzyki, w których poznaliśmy głosy Maćka, Michała oraz Pani Jaworskiej. ‘Wypuśćcie nas natychmiast, wy łotry jedne!’- krzyczała Pani Jaworska. ‘Wszystko powiemy mamie i tacie!’ – dodał Maciek. ‘bllllllmbbbbyyy bbbbbmmmmmmmllllaaaa’- skomlał Michał w płaczu. Jego słów nie zrozumieliśmy wcale, mimo szczerego wysiłku. Na migi uzgodniliśmy, że Franek stanie w rozkroku, a Hela wespnie się z pomocą Zyzia i Bartka na jego barki, by zobaczyć, co tam się dokładnie dzieje. Gdy Hela już stabilnie stała na barkach Frania, zdołała zajrzeć przez lukę w balustradzie wokół pokładu statku. To, co ujrzała, musiało ją bardzo przerazić, bo nagle się mocno zachwiała i, gdyby nie refleks Zyzia, to z pewnością zanurkowała by głową w piasku. Na szczęście dzielny Zyzio, którego jak widać niesłusznie uznawaliśmy za niedorajdę, złapał Helę w locie i, jak dżentelmen, postawił na ziemi. Ocalona przez Zyzia Hela, ponownie używając języka migowego, wyjaśniła nam, co się objawiło jej oczom - cała schwytana trójka wisiała ponoć do góry nogami z liną związaną wokół kostek. Teraz to już wszyscy chcieliśmy zobaczyć, o co chodzi i jednocześnie zaczęliśmy się wdrapywać na biednego Franka. Podeptany Franek nie wytrzymał nagle i krzyknął: ‘Wszyscy złazić ze mnie, nie jestem drzewem!’ Oczywiście piraccy zbóje usłyszeli krzyk Franka i dwóch z nich podbiegło do burty. ‘Popatrzcie no tylko, co nam się tu trafiło! Niezłą grupkę śmierdziuchów tu mamy do roboty!’- nawoływał do oględzin naszych przerażonych min pierwszy z nich. Był chudy jak patyk, miał wyłupiaste oczy i do tego brakowało mu połowę zębów, a te, które miał, były skonsumowane przez próchnicę. ‘Tak, łapmy ich szybko, przydadzą nam się. Ale nie do roboty, nakarmimy nimi nasze koniki morskie!’ Sprostował ten drugi, który miał ogromną brodawkę na nosie i zęby równie zepsute, jak jego kolega. Jedynie wagą bardzo się od niego różnił, bo brzuch miał wielkości beczki od piwa. ‘Koniki morskie? Jakie koniki morskie?’ – dociekał Stefek z dziwnym błyskiem w oku i nutką rozmarzenia w oczach. Swojego zamiłowania do bohaterów kreskówek i innych nietypowych postaci i zjawisk nie był w stanie kontrolować nawet w tej, nieco przerażającej, chwili. ‘Wiejemy’- krzyknął Zyzio i wystartował do ucieczki z prędkością rakiety, znów nie przypominając codziennego, nieporadnego Zyzia. Był tak szybki, że jego postać w ułamkach sekundy zniknęła nam za palmami. Natychmiast za nim rzuciliśmy się do ucieczki, ale, zanim zdążyliśmy czmychnąć piratom, ogromna, zielona, cuchnąca rybami siatka spadła na nasze głowy. Tylko Zuza i Mariola znalazły się poza jej zasięgiem, bo trzymały się za ręce, próbując zwiewać, i to wyraźnie je spowolniło. Udało im się jednak zbiec z miejsca pirackiej łapanki w trakcie, gdy tych dwóch oprychów biegło w dół po schodach po swój łup w siatce. Tym łupem byliśmy oczywiście my, ośmioro nieszczęsnych dzieciaków, które jedynie chciały pooglądać tygrysy w zoo... Gdy dotarło do nas, że teraz skończymy jako karma dla koników morskich, to tak gwałtownie zaczęliśmy się szarpać w siatce, że aż odbijaliśmy się od siebie nawzajem głowami, jak kozły, co chwilę skomląc z bólu ‘ałałałała!’. Wszystko na próżno jednak, bo dwa brzydale, których wcześniej mieliśmy „przyjemność” widzieć na burcie statku, stały już obok nas. ‘Ha ha ha! Mamy was, żałosne siusiumajtki! Nigdzie już nie uciekniecie!’ – usłyszeliśmy od brzuchatego. ‘Niech mnie kule biją! Jakie chude psubraty! Podtuczymy te pędraki przez tydzień i potem rzucimy koniom na pożarcie!’ – grubas kontynuował pełne zgrozy komentarze, podszczypując nas ostentacyjnie, dla podkreślenia naszej rzekomej ‘niedowagi’. ‘Hej, patrz na tego smarkacza! Pulchniutki!’- wskazał palcem na Franka chudy. ‘Ten już jest gotowy do spożycia’. Franek przełknął nerwowo ślinę i tak, biedny, zbladł, że aż chudy się przestraszył i jeszcze bardziej wybałuszył te swoje żylaste, wielkie oczy. ‘Bierzmy ich na pokład, kapitan się ucieszy na widok naszych zacnych gości!’- przerwał gruby. Po czym oboje zaczęli nas kijem popychać w kierunku trapu statku. Oplecieni siatką, szliśmy co chwilę się potykając. Mieliśmy mega stracha, ale też i nutkę nadziei. Ci dwaj paskudni piraci na szczęście nie zorientowali się, że Zyziek, Mariola i Zuza zdążyli im uciec. Była zatem szansa, że coś wymyślą, by nas wyciągnąć z tych opałów… ‘Ahoj kapitanie’ -usłyszeliśmy nagle, tuż zanim wdrapaliśmy się na pokład. ‘Ahoj kamraty! Co my tu mamy? Na halibuty i mintaje, cóż to za szczury lądowe?!’- skomentował naszą obecność kapitan. ‘Ściągnijcie z nich tę siatkę, niech się im lepiej przyjrzę!’ Gdy nas wreszcie wyswobodzono z tej wstrętnej siatki, kapitan nachylił się, by móc nam się lepiej przyjrzeć. Zbliżony widok jego przeraźliwej twarzy aż nas do tyłu odrzucił. Cóż to była za zgroza! Sztuczne oko, ogromny, garbaty nos, z wielką brodawką na samym jego czubku i do tego krzaczaste brwi. No i oczywiście zepsute zęby, zupełnie jak u tamtych dwóch. ‘Piraci zdecydowanie zbyt rzadko myją zęby’- pomyślałem. ‘To, kapitanie, jest pożywka dla naszych morskich koników. Jak się najedzą tymi wyrostkami, to będą miały siłę nas nieść w dalekie morskie wyprawy’- odpowiedział mu chudy. ‘Mmmmmmm!’ –usłyszeliśmy skomlenie pani Jaworskiej, która razem z Maćkiem i Michałem nadal wisiała do góry nogami. W międzyczasie piraccy zbóje zakleili jej usta brązową taśmą klejącą, widocznie dość mieli krzyku naszej nauczycielki. To zrozumiałe. ‘Opuście już tę trójkę na dół’- rozkazał kapitan. ‘I zwołajcie resztę załogi’. Chudy i gruby tak też zrobili i chwilę później staliśmy już wszyscy razem, przytuleni do siebie, otoczeni przez piratów. Było ich chyba z dwudziestu. Pani Jaworska otoczyła naszą grupkę ramionami i zapewniała nas, że nie mamy się czym martwić i że wszystko będzie dobrze. My wiedzieliśmy, że było inaczej. Zastanawialiśmy się jedynie, to znaczy ja się zastanawiałem, co to za koniki morskie, co dzieci jedzą. Z lekcji przyrody pamiętałem bowiem, że zwierzęta te jedzą plankton, nie ludzi… Długo nie musiałem czekać, by się dowiedzieć… W tym oto momencie z morza wynurzyły się trzy gigantyczne stwory, rzeczywiście przypominające koniki morskie, o przecudnych, jaskrawych kolorach i dostojnie wyprostowanych sylwetkach. Były wielkości Pałacu Kultury i zupełnie oszołomiły nas swoją niezwykłością i pięknem! Spojrzeliśmy na Stefka- ten stał z opadniętą żuchwą. Wreszcie doczekał się widoku, na który ewidentnie wyczekiwał, pomimo zagrożenia i strachu. ‘Wooooooooow!!!’- wykrzyknął nagle, nie kryjąc zachwytu. ‘Do stu tysięcy beczek! Ten mały pokochał moje maleństwa!’ – zdziwił się kapitan. ‘Nie boisz się, łachudro mały?’ ‘Ależ nie, kapitanie! Czy mogę się na jednym z nich przejechać?’ – odpowiedział mu Stefek. Wszyscy zamarliśmy na słowa Stefka, pomyśleliśmy, że teraz to już po nim, na bank! ‘Stefek, ty siedź cicho, bo dwóje z zachowania dostaniesz!’- próbowała go powstrzymać nauczycielka. ‘Ale ja chcę, proszę, proszę!’- nalegał Stefek. ‘Mila, podpłyń bliżej proszę’ – czule zwrócił się do jednego ze stworów kapitan. Widać było, że darzył je ogromną miłością. Mila pochyliła się ku Stefkowi, który bez wahania wskoczył jej na barki. Chwilę potem sunęli razem po morzu, z prędkością wiatru. Stefek objął szyję Mili by móc utrzymać się na jej plecach i z uśmiechem pełnym szczęścia rozglądał się wokoło, co chwilę do nas machając. My natomiast staliśmy na statku patrząc na nich dwoje z zazdrością. Ta przejażdżka wyglądała na naprawdę odlotową. Gdy po paru minutach kapitan zagwizdał, Mila przypłynęła znowu do statku i opuściła nisko głowę, by umożliwić Stefkowi zejście z jej pleców. Ten zeskoczył na pokład, po czym raz jeszcze objął jej szyję i dał jej ogromnego buziaka w policzek. Mila, w podzięce za okazaną jej czułość, połaskotała Stefka mordką po brzuchu. ‘Oooooooooooo.........’ - ten widok tak nas wszystkich poruszył, że na raz wydaliśmy z siebie dźwięk wzruszenia. ‘Jakie to słodkie’- dodała nasza nauczycielka. Była nadzieja, że Stefek jednak nie dostanie tej dwói z zachowania. Kapitan najwyraźniej także zmiękł na widok tej sytuacji, bo nagle zmienił zdanie, co do naszego losu. ‘No dobra, wodorostki, wygląda na to, że całkiem przyzwoite z was łachudry! Być może wypuszczę was na wolność, ale nie tak prędko! Najpierw musicie udowodnić, że macie dusze prawdziwych piratów i pracy się nie boicie! ‘To ja może wyszoruję pokład statku?’ – zaoferowała Hela. Omal nie padliśmy z wrażenia na te słowa. Hela to przecież księżniczka z kokardkami. Ona i mycie podłogi? Okazało się, że nasze zdziwienie było zupełnie nieuzasadnione. Po tym jak na rozkaz kapitana Brodacz, jeden z piratów, przyniósł jej kubeł wody i szczotkę, Hela dała takiego czadu z myciem drewnianej podłogi, że aż nam się głupio zrobiło. Nie docenialiśmy, jaka równa z niej dziewczyna. ‘To ja może coś pysznego na obiad ugotuję?’- dodał Franek, którego kwalifikacji w kwestiach związanych z jedzeniem nie kwestionował nawet kapitan statku. Ten wydał się zachwycony pomysłem naszego Pączusia i wskazał mu drogę do kambuza. Z początku przestraszyliśmy się jak powiedział ‘do kambuza z tym pulpecikiem!’, bo myśleliśmy, że śle Franka do jakiegoś pokoju tortur, ale okazało się, że miał na myśli kuchnię na statku. Jak już Brodacz nam wyjaśnił sens słowa ‘kambuz’, za Frankiem do kuchni podążyła też Kaśka, która do tej pory wyjątkowo cicho siedziała i nie wykazywała się specjalnie inicjatywą w tej naszej, pełnej przygód, wyprawie. Stwierdziła, że będzie obierać ziemniaki i kroić warzywa- ku zgodzie kapitana. W tym samym celu podążył za nimi też Dawid. Stefek oczywiście zaproponował, że zajmie się końmi morskimi. Kapitan nakazał więc mu wręczyć trzydzieści wiader ryb, by mógł je nakarmić i zgodził się też, by Stefek opowiedział konikom jakieś bajki. Jak się okazało, jego ukochane konie morskie uwielbiały słuchać barwnych historii, a tych Stefek znał tysiące. Maja i Bartek oraz Michał i Maciek zostali oddelegowani do obserwowania morza, na wypadek gdyby pojawiły się na nim jakieś intruzy. Maja i Bartek mieli stać po jednej stronie statku, zaś Michał i Maciek- po drugiej. Zastanawialiśmy się, kiedy Maciek z Michałem wypadną za burtę w rezultacie jakiejś kłótni bliźniaczej o sweter, lub coś innego. Ale, jak się później okazało, dwaj bracia wspaniale razem współpracowali. Pani Jaworska zaoferowała piratom zajęcia z matematyki i o dziwo się na nie zgodzili, bo jak stwierdzili, zawsze mieli problem z ustaleniem odległości od obiektów na morzu i liczeniem nabytych skarbów. ‘A wy, chłystki zza burty, w czym się możecie przydać?’- zwrócił się nagle kapitan do Zuzy, Marioli i Zyzia, którzy czaili się przy statku. Nikt z nas ich wcześniej nie zauważył, ale, jak widać, oka kapitana oszukać się nie da. Na słowa te cała trójka wyszła z ukrycia i podeszła do kapitana. Ten spojrzał im głęboko w oczy, po czym zdecydował, że będą brać udział w łowieniu ryb, jako że nie brakło im wcześniej sprytu, by uciec wcześniej piratom. Na koniec zostałem ja. Kapitan spojrzał na mnie spod brwi, że niemal portki mi spadły ze strachu. ‘A ty, chłopcze, co chciałbyś robić?’ ‘Ja?’ – spytałem. ‘Nie wiem, czy się do czegoś nadam. Bo ja, panie kapitanie, ciągle tylko kłopotów przysparzam i wszyscy mówią, ze jestem łobuzem’. ‘A jesteś?’- spytał kapitan. ‘Nie, a przynajmniej nie chcę nim być. Zawsze staram się być grzeczny, ale mam potwornego pecha i wszystko idzie mi na opak’. ‘Chodź, mam dla ciebie wyjątkową rolę’- powiedział kapitan i objął mnie swym ramieniem. Zaprowadził mnie następnie do pomieszczenia, które wyglądało na kapitańską kajutę. Pełne było żeglarskich przedmiotów oraz książek. Na stole leżały okulary, fajka i książka o tytule ‘Przewodnik kapitana’. W tym pięknym, wyścielonym ciemno-brazowym drewnem, pokoju zdecydowanie panował klimat mędrca. ‘Jak ci na imię?’ – z zadumy wyrwało mnie nagle pytanie kapitana ‘Eryk’- odpowiedziałem grzecznie. ‘Eryk – to dostojne imię’ - skomentował kapitan. ‘Imię skandynawskich królów i wojowników…. Czy ty wiesz, że gdy byłem mały, to także miałem miano łobuza?’ ‘Naprawdę?’- ulżyło mi na myśl, że nie byłem jedyny na świecie z łatką ‘brojarza’. ‘Tak, wiem zatem co czujesz i wiem też, że masz w sobie ogromny potencjał. Dlatego też następne kilka godzin spędzimy trenując cię na kapitana statku!’ I tak też było. Tego dnia nauczyłem się nawigacji i sterowania statkiem, geografii mórz i lądów oraz zarządzania załogą. Kapitan wyjaśnił mi też w szczegółach budowę statku. Na końcu treningu sprawdził moje umiejętności kapitańskie w formie niesłychanie trudnego egzaminu, który zdałem na 100%. ‘Teraz to już nikt mi nie wmówi, że jestem zwykłym łobuzerskim chłystkiem- pomyślałem dumnie. Pod wieczór kapitan pozwolił mi pokierować sprawami na statku, więc zakotwiczyłem statek przy brzegu i zwołałem całą ekipę szkolno-piracką na wspólną obiado-kolację. Franek spisał się wspaniale w kuchni i jedzenie przez niego przygotowane było absolutnie przepyszne. Nie tylko on zresztą wykazał się duchem pracusia, każdy z nas doskonale się sprawdził w powierzonej mu roli. ‘Płetwa rekina’ absolutnie świeciła czystością, a i rybołówstwo się powiodło i trójka naszych sprytnych uciekinierów, Zuza, Zyzio i Mariola, zadbała o zapasy ryb na cały miesiąc. Również zajęcia pani Jaworskiej odniosły skutki, bo piraci dodawali i odejmowali teraz bez zająknięcia. Kapitan, na znak uznania, podarował nam po kolacji amulety pirackie i z przykrością stwierdził, że będzie nas musiał wypuścić na wolność, zgodnie ze swoją wcześniejszą obietnicą. ‘Piracka dusza ceni sobie honor ponad wszystko i raz złożonej obietnicy pirat nigdy nie złamie!’ - powiedział nam na pożegnanie kapitan. ‘Zatem bywajcie kamraty, ściemnia się i czas na was. Wspaniale by was było mieć w swojej załodze, ale niestety zasady są inne. Musicie opuścić nasz statek. Niech amulety strzegą waszej pirackiej dumy, pracowitości i honoru! My zachowamy was w naszych sercach i mamy nadzieje, że i wy o nas nie zapomnicie’. Mimo tego, że kapitan próbował być twardy i srogi mówiąc te słowa, widziałem, jak brylantowa łezka zakręciła mu się w oku. W tej chwili taki był z niego twardziel, jak i na ogół z naszej kochanej Pani Jaworskiej. Odwróciliśmy się wszyscy w prawo, ku wyjściu ze statku, jak profesjonalni piraci, i żwawym krokiem opuściliśmy statek. Gdy zeszliśmy na plażę, z morza wynurzyła się jeszcze Mila by ostatni raz utulić Stefka, który płakał jak bóbr na to pożegnanie. Potem ruszyliśmy w drogę do domu. Idąc po piasku w stronę ostrych krzaków, które nas tu zawiodły, czuliśmy pewnego rodzaju smutek. Polubiliśmy tych piratów. Odwróciłem się za siebie na moment, przed samym krzakowym wyjściem z krainy piratów i pomachałem kapitanowi. Ten jednak nie odmachał. Widziałem jednak, jak otarł łzę z policzka. Gdy już przebrnęliśmy przez krzaczyska, ponownie znaleźliśmy się w zoo. Z radością stwierdziłem, że tym razem obeszło się bez dziury w moim ubraniu. Rozejrzeliśmy się dookoła i, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, po tej stronie świata było nadal jasno i słonecznie. ‘Dziwne, w tym piratolandzie było już prawie całkiem ciemno’- powiedziała Kaśka. Spojrzałem na zegarek- było w pół do jedenastej. ‘Byliśmy tam tylko dziesięć minut!’- dodałem. ‘Jak to możliwe?’ Odwróciliśmy się w stronę krzaków z niedowierzaniem, ale tam gdzie wcześniej rosły, stał jedynie sklepik z pamiątkami z zoo. ‘No teraz to już zupełnie nie wiem o co chodzi!’- krzyknął Bartek. ‘Chodźcie dzieci, jedźmy już do domu. Ta przygoda z piratami to będzie nasza tajemnica’- zaproponowała pani Jaworska. Zgodziliśmy się z nią i ruszyliśmy w stronę naszego autobusu. Byliśmy tak zmęczeni, że w autobusie siedzieliśmy cichutko jak myszki. Ani najmniejszego szelestu nie było słychać. Spojrzałem w pewnym momencie na mój amulet. Ten błyszczał w słońcu i jak tęcza mienił się różnymi kolorami. ‘To była wspaniała wyprawa’- pomyślałem. Po powrocie do domu, zastałem mamę gotującą mój ulubiony obiad- zupę pomidorową. ‘O, jesteś już w domu, Eryczku! To świetnie, bo zaraz nakładam obiad’- wykrzyknęła z radością. ‘Jak tam wycieczka szkolna? Widziałeś lwy w zoo?’ ‘Tak widziałem, mamo. A wycieczka? Jak to wycieczka – nic nadzwyczajnego’ odpowiedziałem. ‘I wiesz mamo, jakoś nie jestem dziś głodny’ ‘Jak to, nie jesteś głodny? Przecież dziś zupa pomidorowa, a ty uwielbiasz tę zupę!’ ‘Tak, ale najadłem się dziś chrupek i czekoladek’ ‘A ten wisiorek, co to takiego?’- mama zwróciła uwagę na mój amulet piracki. ‘Wiesz, mamo, sprzedawali takie w sklepiku z pamiątkami w zoo…’ ‘Piękny! A teraz idź do łazienki i umyj ręce. Przygotuję ci przynajmniej świeży sok pomarańczowy do picia’. Wypiłem sok, pokręciłem się trochę po domu, po czym wziąłem ciepłą kąpiel i poszedłem spać. Tej nocy, po wycieczce, śniły mi się dalekie wyprawy pirackie ze mną w roli kapitana. Gdy na drugi dzień poszedłem do szkoły, to nie mogłem uwierzyć jak bardzo zmieniły się nasze relacje w klasie. Stefek był dużo bardziej rozmowny niż zwykle. Tak samo Maja, która porzuciła swoją lalę, bo najwyraźniej już jej nie potrzebowała. Michał i Maciek wreszcie przestali się o wszystko sprzeczać, a Hela – zadzierać nos. Usiadła nawet w ławce z Zyziem, który przecież uchronił ją przed upadkiem podczas wyprawy. Zuza i Mariola nadal bardzo się przyjaźniły, ale świetnie dogadywały się też z resztą naszej ekipy klasowej. Bartek totalnie się wyluzował i stwierdził, że od tej pory nie będzie ‘ułożony’, tylko ‘przebojowy’. Aż strach pomyśleć, co na to powiedzą jego rodzice. Dawid i Kaśka też zdecydowanie się zmienili. Dawid przestał wszystkich okładać pięściami, a Kasia nawet zaproponowała, by Stefek od tej pory był przewodniczącym klasy, jako że tak naprawdę to on uchronił nas przed katastrofą piracką. W końcu to on zmiękczył serce kapitana tą swoją pasją do koni morskich. Stefek z kolei uznał, że to jednak Franek powinien objąć tę rolę, bo jako jedyny obstawał przy opcji ratowania zaginionych uczestników wycieczki, podczas gdy większość z nas chciała wiać. Franek chętnie się na to zgodził. Nawet Pani Jaworska była jakaś inna, jakby bardziej „wyluzowana” i naturalna. Dużo chętniej jej teraz słuchaliśmy, a najbardziej wzrosło nasze zainteresowanie jej wywodami matematycznymi. A ja? Miałem po wycieczce ksywę ‘kapitana’ i już nikt nie miał mnie za ‘łobuziaka’. W istocie przestałem psocić. Sam nie wiem, jak mi się to udało, bo przecież tyle razy wcześniej próbowałem i zawsze bezskutecznie. No i już nie mogę się doczekać kolejnej wycieczki klasowej…
    2 punkty
  14. mgła tajemnicą miasto okryła czerwony zachód zamyka dzień szary dzieci nie będą po dworze biegać kończą się ich beztroskie zabawy czerwony zachód zamyka dzień szary pełen radości i trosk przeróżnych kończą się ich beztroskie zabawy okrzyki w cichej nikną czeluści pełen radości i trosk przeróżnych życie się toczy ciągle od nowa okrzyki w cichej nikną czeluści noc świat zamyka w swoich ramionach życie się ciągle toczy od nowa kolejne marzenia się spełniają noc świat zamyka już w swoich ramionach księżyc świeci nad nami czuwając kolejne marzenia się spełniają mgła tajemnicą miasto okryła księżyc świeci nad nami czuwając dzieci nie będą po dworze biegać
    2 punkty
  15. :)) Wczoraj zajrzałam, ale jak ujrzałam ( sic!;)) jaki długi to zrezygnowałam, żeby nie 'na chybcika'. Dziś mogłam na spokojnie i też dokonałam bilokacji :) Nostalgiczne wspomnienia, przemieszanie niewinnych z 'winnymi' jak też traumatycznymi. Fajne te rodzynki z czasoprzestrzeni :) Zresztą, jak to u Ciebie, moc świetnych zestawień słownych. Lektura, która wczoraj wydawała mi się długą dziś przemknęła niczym pendolino i żałowałam, że podróż tak krótka! Z podobaniem i pozdrowieniem :)
    2 punkty
  16. W świecie manekinów żyjemy Jak między ludźmi Sztywniejmy gdy na nas patrzą Z wyższością A czasem i z pogardą W świecie zimnych masek Kostniejemy z wolna A tak konsekwentnie Że aż stach Z okien naszych bucha Chłód Zamarzamy Nie umiemy życia za kark brać W świecie manekinów Przemycamy siebie Udajemy że żyjemy tak jak oni - Obojętnie W rytm sztuczności Fałsz się w przestrzeń Jak trucizna z wiatrem niesie Niemiłości w nas jest więcej Światu sztucznych serc i dłoni Ulegamy z każdym krokiem Kto następny do zmiażdżenia? Kto się spojrzał nie tym okiem?
    2 punkty
  17. Starobabiloński przesąd Jak czarny kot Ale kotu możesz dać radę Możesz go złapać i uciąć mu ogon Możesz go zamknąć w klatce Rozżarzyć i usmażyć A co zrobisz z piątkiem 13-go? Warszawa-Praga II, 13 stycznia 2023
    2 punkty
  18. Dodam jeszcze to: Moim zdaniem wiersz zatrzymuje się krótki dystans przed osiągnięciem najważniejszego celu: odpowiedzi na pytanie, czemu ludzie zakładają maski? Co ich do tego zmusza — własny wybór, czy konieczność? Może plastikowa powłoka manekina jest tym samym czym ubranie — chroni wrażliwość naszego wnętrza przed zimnem świata, który lubi szydzić z wszystkiego. 🎭
    2 punkty
  19. @Ewelina niewątpliwie - tak teraz jest. A zdarzenia, które dotknęły świat w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze bardziej to nasiliły, doprowadziły do zdziczenia i wypaczenia cech ludzkich. @staszeko - jak zwykle trafny, inteligentny, wyważony komentarz :). Wszystko zależy od "punktu siedzenia". Jeśli tylko na pewnym etapie życia można sobie pozwolić na decydowanie z kim i jak się przestaje i odcinać przysłowiowe kupony życiowe - to marionetki pozostają tylko literaturze i sztuce :). Pozdrawiam!
    2 punkty
  20. Kochaj mnie I poczuj się ze mną Jak we śnie Takim upragnionym I wymarzonym I pozwól mi zatrzymać Twoje łzy Chcę zobaczyć Jak kwitną białe bzy I kwitniesz Ty Piękna dziewczyna I słodkie sny To prowadzi mnie W objęcia czegoś niewiadomego Takiego cudownego Jak powiew morskiej bryzy Unosi mnie wysoko Tam w górę Ponad błękitną chmurę Bo nie ma nic Prócz Ciebie Boskie ciało Afrodyty W szmaragdowym niebie
    2 punkty
  21. śniło mi się dziś życie w nim szlafrok samotnie wiszący i pusty kieliszek na szafce obok ze startym pomadki śladem zobaczyłam też smutek niczym pyłki kurzu unosił się wokół wślizgnął pod kołdrę otulając wilgotne kąciki oczu
    2 punkty
  22. Czy warto wierzyć w coś co jest ciemne ma trudne okna i drzwi Czy warto obrażać się na smutek być jego wrogiem Czy warto nie kochać gdy ktoś kocha o tym śnić A może owe warto to pustka za którą czeka nic Które jest grzechem nocy i dnia nie lubi tęczy i mgły
    1 punkt
  23. Wiązanka z nagła rwanych oddechów A w gardło jakby wbito metronom Wściekle pulsuje ostinatowo Kiedyś jej nawet w szaleńczym biegu Nie brakło celu, a teraz słono Przyjdzie zapłacić (choćby zza grobu) To kwestia czasu, która zaledwie Jest odroczona o kilka rzężeń Spróbuje więzić je szczelniej w sobie Aż jej opłucna lub płuco pęknie… Łyżeczka dziegciu z korzeniem żeń-szeń Wyszła naprzeciw nowej chorobie
    1 punkt
  24. Wielki ogień na niebie zgasł. Ucichło już całe miasto. Porządek nowy będzie trwał. Stary tak niedawno zasnął. Pustymi wciąż ulicami wiatr przegania marzenia. Czy zostaną tylko snami? Latarnia rozświetli temat. Ucichnie szkwał przeznaczenia, pełne znów będą arterie. Zrozumiemy sens istnienia wdrażając już nowe scenerie.
    1 punkt
  25. Drobną pralinkę obracam w palcach z każdej strony, po otwarciu wącham i zamykam oczy. Biorę mały kęs i rozpuszczam na języku. Zdarza się, że zawijam z powrotem. Nie lubię jednorazowych rzeczy. Poznawanie siebie jest przywilejem i koniecznością. Bezczelna para. Życie ulotne jak slajd, często braknie czasu by pojąć jak daremne są poszukiwania w świecie zewnętrznym - nie tam jest sedno. Za oceanem szaleje huragan nienawiści. Zresztą, zawsze za jakimś oceanem szaleje jakiś huragan. Bomba rozerwała potomstwo i matki nie umieją poskładać ciał. Ludzie pomogą złożyć dzieci do trumien w jedność, a matki już na zawsze w ułamku.
    1 punkt
  26. życie tak blisko futbolu rzuty wolne dozwolone zawsze jakiś spalony z ofensywy do defensywy na remisie daleko nie zajedziesz loteria z karnymi i sędzia kalosz
    1 punkt
  27. @GrumpyElf Tak. Miał kochones.
    1 punkt
  28. Śedziego mieliśmy w finale. I to jakiego ! ;)
    1 punkt
  29. @Leszczym dziękuję i nie będę dyskutował :))
    1 punkt
  30. @Ewelina Dobrze, że Cię nie połknął ten czerwony pociąg... mnie się kojarzy z komunizmem, ale może być jakikolwiek inny izm. Któryś z tych, co porwały już miliardy w ciągu historii ludzkości. Lepiej siedzieć na łące i bujać w obłokach. A co do kawy to nie pije. Ale pewnie znajdą się inni chętni.
    1 punkt
  31. Dzień dobry. Jak dobrze, że jesteś. A potem przychodzą takie chwile, w których serce staje się ciężkie, ciężko je unieść i trudno mu sprostać. Pożegnania zapraszają nas do siebie.
    1 punkt
  32. Witaj Są różne pożegnania. Niektóre przyjmujemy z ulgą inne z ciężarem. Pozdrawiam serdecznie
    1 punkt
  33. @Rafael Marius Świetnie. Zatem wszystko jasne w moim tekście. Przyznaję, dość zawiłym. Pozdrawiam. Dziękuję Iwonko za te szczególne słowa. Normalnie zarumieniłem się ;) Ciebie szczególnie i cieplutko pozdrawiam. Uwielbiam!
    1 punkt
  34. To znaczy taki z brakiem zgody na współczesność?
    1 punkt
  35. @affdziekuję. Jakoś tak wyszło, że wiersz z małej. Kwestia przypadku. @sam też dziękuje. Myślę, że „serca mogiłą” faktycznie będzie lepsze.
    1 punkt
  36. @staszeko Bystrze wychwyciłeś kilka rzeczy. Od prawie 20 lat mieszkam w Anglii i, choć studiowałam w Polsce, to sposób jakim operuję Polszczyzną chyba mi się nieco zmienił. Co do kontekstu szkolnego, czasy opisuję te same co ty, strzelanie ze staników też pamiętam! Szóstki i jedynki weszły do systemu ocen chyba pod koniec podstawówki. Cieszę się, że ci się podobała historia 😊 Napisałam ją lata temu z myślą o dzieciakach, więc super, że dodrosłego też chwyciła za serce. Chyba przez to, że przenosi nas do wspomnień naszych lat szkolnych!
    1 punkt
  37. @Tectosmith - @Rafael Marius - dzięki serdeczne -
    1 punkt
  38. Życie jest za krótkie, żeby się tak tarmosić:)
    1 punkt
  39. MA TUR - O, BA - TO DAR, BO DOBRA DO TABORU TAM. A KAJAK; - DAGA, WOŁAJ ANKĘ. I PIĘKNA, JAŁOWA GADKA JAKA. MAM KORALE, HELA - ROK MAM.
    1 punkt
  40. @staszeko ciężko się z Tobą nie zgodzić, co do przyjemności :) Co do tematu pisania o miłości to jest wyzwanie, bo można by uznać, że na jej temat już wszystko zostało powiedziane. Ja jednak z uporem o niej piszę, bo bez względu na powszechność tematu nadal to temat wdzięczny. Pozdrawiam serdecznie
    1 punkt
  41. Pożegnania są bólem nie do opisania, chociaż może właśnie ta ciężkość o której wspominasz. 💧
    1 punkt
  42. Miłość to najprzyjemniejsza metoda podtrzymania gatunku. 💕 Podziwiam odwagę pisania na temat tak pospolity, a jednocześnie trudny. 👍
    1 punkt
  43. @Ewelina Bardzo piękny i trafny opis miłości. Podoba mi się. Miłego dnia!
    1 punkt
  44. Poruszający wiersz pełen pięknych zwrotów. 👍 Wszystko zależy od oczekiwań i punktu widzenia: jedni widzą szklankę pół pełną, inni pół opróżnioną, podmiot liryczny należy chyba do drugiej grupy. 🎎 Pozdrawiam szczerząc zęby w sztucznym uśmiechu za miliard dolarów. 😁 P.S. Na pohybel marionetkom:
    1 punkt
  45. Powiedzieć tobie tyle chciałbym powiedzieć tobie porozrzucane myśli nie znajdują drogi bliskie pełne uczucia nie mogą ujrzeć światła słonecznego muszą trwać w mroku widzą stąd piękno twojej duszy grzeją się w jej cieple marzą aby przyjść z bukietem polnych kwiatów i uśmiechem takim tylko dla ciebie jesteś cudowna myślę że wiesz o tym 1.2023 andrew
    1 punkt
  46. @Rafael Marius Smutna to konkluzja, ale niestety prawdziwa. Cóż, ja tam się przeciwko technologii buntował się nie będę, ale człowiek istotnie zatraca pewne wartości. Trudno. Może znajdą jakieś panaceum na te sprawy ;))))) Cze! Pzdr.
    1 punkt
  47. @Stary_Kredens jak się zatrzyma, to fakt , już za późno na refleksje, ale jeszcze przed zatrzymaniem można pogdybać:) i każdy będzie miał inne odczucia, inne zdanie w tym temacie, jednak ja uważam, że w zdecydowanej większości ( pomijam przypadki np. głębokiej wiary, ciężkiej choroby) nie jesteśmy na to gotowi i stąd nasze wielkie "zdziwienie" gdy jednak nadejdzie bez względu na wiek.
    1 punkt
  48. czeka na mnie świat wielkiej osobliwości rejestruję go fazą snu z oczu gwałtownością powidokami zadurzeń go też smakuję, kroplami bezwstydu skrycie pielęgnuję, i potem od intymnego, boskiego doświadczenia continuum mego istnienia znaczone zostaje i piętnem, po nieumyślnej winie, na szyi zaciskanej pętli o poranku błogim wyruszę więc tam bez zbędnej zwłoki ducha powłoki zdaje się stają na drodze do świata sui generis to nie problem dla mojej bez żalu się pozbędę
    1 punkt
  49. Wraz z narodzinami człowieka na planecie ziemia ktoś ujął w niezapisane srogie złe paragrafy kilka żelaznych zasad spowitych w mrok autorytarne, siłowe i kodeksowe prawo dżungli Są tutaj tacy dla których jest prawem mocniejszym od dekalogu, praw człowieka, konstytucji, ustaw lub rozporządzeń i innych zarządzeń zastanawiająco niewątpliwa jest ta nadrzędność Wymierza się prawo dżungli bez specjalnych sądów skazując niejednego na niedogodność lub katorgę i tylko ciągle wśród ludzi wychodzą na jaw gromkie i mokre łzy wybranych na podsądnych Warszawa – Stegny, 08.01.2023r. Inspiracja - poeta Rafael Marius
    1 punkt
  50. „Boże spraw, żeby wszystkie moje dziewczyny były zdrowe i nigdy na siebie nie wpadły!” — dobrodziejstwo tego życzenia miałem docenić poniewczasie. Gdyby nie małe niedopatrzenie, wszystko poszłoby zgodnie z planem, jednak diabeł siedzi w detalu i to on w końcu decyduje o naszym losie. Pociągi wjeżdżały o tej samej porze. Pomachała mi ręką z okna w pierwszym wagonie i kiedy przeszedłem na koniec peronu, czekała tam na mnie. Miała na sobie białą bluzkę i brązową spódnicę, na ramieniu zwinięty żakiet, w ręku niedużą torbę z podręcznym bagażem. Przywitałem ją, chwyciłem za torbę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia: ja przodem, ona pół kroku za mną, ściskając w ręku bukiet kwiatów, które dostała przed chwilą. Dobrze było zobaczyć jej stęsknione oczy, więc czemu akurat w tym momencie pomyślałem o tej drugiej, która według precyzyjnie opracowanego planu powinna witać wschód słońca trzysta kilometrów stąd? Myśl ta to był zły omen: stała z plecakiem na ramieniu przy przeciwnej krawędzi peronu. Uszczypnąłem się, nie chciała zniknąć. Widząc mnie, podskoczyła z radości i zaczęła biec w moim kierunku. Nagle stanęła jak wryta, a uśmiech momentalnie znikł jej z twarzy. Ta obok mnie zauważyła ją również i ich spojrzenia skrzyżowały się w powietrzu jak szpady. Stały tak przez chwilę, taksując się nawzajem wzrokiem, a potem spojrzały na mnie, cóż to wszystko znaczy? Usiłowałem szybko zebrać myśli, szukałem najgłupszej choćby wymówki, ale wciąż nie mogłem uwierzyć, że stoją tam blisko siebie, na tej samej stronie, chociaż są postaciami z różnych książek. Stan osłupienia długo mnie nie opuszczał, widziałem to w ich oczach. — Uhm… poznajcie się, to jest Róża… — Próbowałem odzyskać zimną krew. — A to Stokrotka — powiedziałem w zabawny nawet sposób, ale nikomu nie było do śmiechu. Stokrotka ściągnęła plecak i położyła go na peronie. Była nieco wyższa od tej drugiej, dość szczupła, włosy blond, upięte z tyłu czarną klamerką, oczy niebieskie, kolorem trochę podobne do moich. Miała ładną twarz, choć nigdy nie używała mocnego makijażu. Atrakcyjna, ale nie obnoszącą się tym przed światem. Ponadto bardzo wysportowana: na dwieście metrów mogła się uplasować w pierwszej trójce, na czterysta złoty medal murowany, w zespole uniwersyteckim oczywiście, bo na olimpiadę musiałaby jeszcze trochę potrenować. Róża była zupełnym przeciwieństwem: brązowe włosy, długie i proste, które czasem sobie kręciła, piwne oczy, duże i ciekawe świata. Kolor włosów znakomicie kontrastował z jasną karnacją. Ubierała się elegancko i gustownie, jakby przyjechała prosto z Paryża lub Mediolanu. Chodziła na lekcje baletu i znakomicie tańczyła. Do tego była małomówna, co uważałem za dużą zaletę. Widząc moje zaambarasowanie, uśmiechnęła się nieznacznie na znak, że doskonale rozumie jego powód. Tym pół-uśmiechem naprowadziła mnie na jedyne rozsądne rozwiązanie: udawać, że wszyscy znaleźliśmy się tutaj przypadkiem i powinniśmy to spotkanie traktować jako szczęśliwy zbieg okoliczności. — Wyjdźmy przed dworzec… Nie będziemy przecież tak wystawać na peronie — zaproponowałem, lecz w moim głosie nie było pewności siebie. — Wiesz, ja może jednak zaczekam na pierwszy powrotny pociąg do Szczecina — odcięła Stokrotka. — Następny pociąg podstawiają dopiero po południu. — Wolę stać tutaj cały dzień, niż być w twoim towarzystwie choćby minutę dłużej. Podniosła plecak, podeszła w kierunku najbliższej ławki i usiadła na niej, bokiem, żeby nie patrzeć na mnie. Mogłem się tego spodziewać. Na jej miejscu zareagowałbym tak samo. Było mi okropnie żal, że to uczucie, które miała dla mnie, stało się nagle siłą niszczącą. Przed oczami przesunęła mi się scena nad Jeziorem Głębokim: Leżeliśmy pośród wysokich traw, głaskanych delikatnie podmuchami wiatru. Przy brzegu fale kołysały kajak, w którym schowaliśmy ubranie. Trzymając się za ręce, patrzyliśmy na obłoki płynące lekko po niebie. Jej ciało miało zapach łanów pszenicy, brzemiennych, mokrych od deszczu. Nigdy przedtem, z żadną kobietą, nie było mi tak dobrze. Teraz wiedziałem, że ten dzień już nie powróci, jest wspomnieniem, jak pożółkła kartka papieru w pudełku z listami. Gdyby nie ta głupia pomyłka mielibyśmy przed sobą wiele takich dni, może nawet całe życie. Róża wciąż stała obok mnie. Poprosiłem aby usiadły razem, niech nie myślą, że biorę stronę którejś z nich. Sam przycupnąłem na krawędzi ławki. — Jaką miałaś… miałyście podróż? — zapytałem, żeby przerwać nieznośne milczenie. — Nie najgorszą — odpowiedziała Róża. Wydawało mi się, że lepiej znosi konfrontację. Zawsze wychodziła z założenia, że nie ma sensu się martwić, skoro i tak niczego to nie zmieni. — A ty? — zwróciłem się do Stokrotki. — Jakby kogoś to obchodziło. — Obchodzi mnie. — Tak? A to, jak ja teraz wyglądam, o tym nie pomyślałeś? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Gdybym był swoim obrońcą, wniósłbym natychmiastowy sprzeciw: Wysoki Sądzie, nie mogłem przewidzieć sytuacji, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Na świadka powołuję diabła. — Nawet jeśli nie dziś, to i tak kiedyś bym się dowiedziała. Miała rację, dwa zero dla niej, ale obrywam w bańkę! — Jak długo się znacie? — zapytała Różę. Zostałem wyeliminowany z dalszej dyskusji. Nie pozostawało mi nic innego, tylko biernie się przysłuchiwać rozmowie. — Trzy lata. — Tak długo? — Nie mogła uwierzyć. — A wy? — Poznałam go trzynastego kwietnia, o godzinie dwudziestej osiemnaście… — mówiąc to wyjęła z plecaka cienki zeszyt i zajrzała na jedną z kartek. — Tak, nie pomyliłam się. Wyciągnęła z kieszeni długopis i zaczęła coś zapisywać. — Wynika z tego, że znamy się… przepraszam, znaliśmy się… cztery miesiące, dziewięć dni, czternaście godzin i trzydzieści sześć minut. Popatrzyła na mnie z ironicznym uśmiechem, jakbym był jej partnerem w konkurencji o puchar świata i zawalił wyścig kilka metrów przed metą. — Nie najgorszy wynik, co? Czemu one to robią? Mówią takie rzeczy, jakby szukały zemsty. Czemu nie chcą ocalić tego co piękne? Popatrzyłem na ten zeszyt, który wciąż trzymała w ręku, jakby zamierzała wrzucić go do kosza stojącego obok ławki. Jego istnienie odkryłem w drugim miesiącu naszej znajomości. Przyjechałem wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spała. Nie chcąc jej zbudzić, ostrożnie rozpakowywałem torbę i wówczas zauważyłem zeszyt leżący na stoliku, przy głowie łóżka. Otworzyłem go, zacząłem czytać, a linijka po linijce ciekawość zamieniała się w przerażenie. Zapisywała w nim każdą chwilę spędzoną beze mnie, każdy szczegół, który mógł mnie przypominać, najintymniejsze zwierzenia, słowa jakich ja sam nigdy nie miałbym odwagi powiedzieć, cóż dopiero zapisać. Łechtało to moją próżność, jednocześnie zasiewało wątpliwość, czy ten brak równowagi pozwoli nam długo być ze sobą. — Nie wyrzucaj tego, proszę! — To mój pamiętnik, mogę zrobić z nim co zechcę. — Właśnie dlatego. To jest twoje życie, nie niszcz go, bo możesz tego żałować. — Po co ja to w ogóle pisałam — rzekła do siebie, lecz jednak schowała zeszyt do plecaka. Odetchnąłem z nadzieją: jeszcze nie wszystko stracone. Na tor obok wtoczono skład pustych wagonów. Peron zaczął się zapełniać ludźmi; co chwila przejeżdżały po nim elektryczne wózki z bagażem. Minęło południe i słońce przygrzewało coraz mocniej. — Słuchajcie, nie ma sensu tkwić tutaj w nieskończoność. Chodźcie, usiądziemy w cieniu drzew po drugiej stronie dworca. Nie czekając na reakcję, złapałem za torby z bagażem i skierowałem się w stronę schodów na końcu peronu. Dziewczyny podniosły się i bez słowa poszły za mną. Usiedliśmy na jednej z ławek przy alejce ciągnącej się wzdłuż dworcowego placu. — Chcecie coś do picia albo lody? Pewnie jest wam gorąco. — Teraz przynajmniej nie będziesz musiał mówić wszystkiego dwa razy — dogryzała Stokrotka. Róża zdawała się być bardziej wyrozumiała. — Gdybyś mógł mi kupić tylko butelkę wody. Poszedłem do pobliskiego kiosku i stanąłem na końcu długiej kolejki. Upłynęło trochę czasu zanim wróciłem i zauważyłem, że dyskutują o czymś zawzięcie. — Ach tak, to dlatego nie chciał się wtedy spotkać… Bo w tym czasie był z tobą. — Róża uzupełniała brakujące elementy układanki, unikając mojego wzroku. Czułem, że nawet i jej pobłażliwość ma się ku końcowi. — A następnego miesiąca, kiedy chciałam go odwiedzić, powiedział że nie może, bo maluje mieszkanie. — Maluje? Ty w to uwierzyłaś? — Kłamca! No tak, proszę, śmiało… Ulżyjcie sobie kwiatki, powiedzcie kim naprawdę jestem: uwodziciel, niewierny, niewdzięcznik, egoista, nieczuły, ignorant, impotent… Co takiego? Chyba już trochę przeholowały. Byłem znużony tym wysiadywaniem na ławce przed zatłoczonym dworcem. Chcą dokonywać nade mną sądu, to niech tam argumentują choćby i cały wieczór, ja wracam do akademika. — Kwiatuszki zbierajcie się, przenocujecie u mnie. Stokrotka przeszyła mnie wzrokiem, jakby się przesłyszała. — Widzisz go? Ale bezczelny, proponować nam coś takiego w tej sytuacji. — A macie inne wyjście? Chcecie się telepać do domu nocnym pociągiem przez pół Polski? — Już ty się o nas nie martw. Wynajmiemy pokój w hotelu na jedną noc. Co o tym myślisz? — Czemu nie — zgodziła się Róża. — Przecież nie znacie miasta, a teraz pełnia sezonu, wszystko wynajęte. — To może raz w życiu zachowasz się jak dżentelmen i zdobędziesz się na gest? Przeszliśmy na postój po drugiej stronie placu. Po kilkunastu minutach nadjechała taksówka. Usiadły z tyłu, ja obok kierowcy. — Hotel Nadmorski, proszę. — Panie kochany… Tu jest bulwar nadmorski, teatr nadmorski, restauracja nadmorska… To całe miasto jest nadmorskie. — Taksówkarz popatrzył na mnie jakbym był nietutejszy. — Adres pan zna? — To ten nieduży hotel, zaraz przy plaży, jak się jedzie do Redłowa… — Aha, kurwidołek! Od razu trzeba było tak mówić. Jazda zabrała niecałe dziesięć minut. Róża i Stokrotka miały miny, jakby nie były pewne, czy będzie to odpowiedni kąt na nocleg, ale się uspokoiły gdy dojechaliśmy na miejsce: stylowy, dwupiętrowy budynek, otoczony bujną zielenią, na malowniczej skarpie z widokiem na morze. Pokoju jednak nie było, chyba że za specjalną cenę, o czym doskonale wiedziałem, lecz zależało mi, żeby się przekonały same. Ponadto chciałem zyskać na czasie i pozbawić je możliwości powrotu nocnym pociągiem. — Niech pan zaczeka — zawołałem w stronę kierowcy, który nie zdążył jeszcze odjechać. — Kurs na Grabówek, ulica Kapitańska. W akademiku zajmowałem duży pokój z balkonem. Właściwie nie był to typowy akademik, ale zwykły blok mieszkalny, zakupiony przez szkołę morską. W mieszkaniu znajdowały się jeszcze dwa pokoje, kuchnia, łazienka i oddzielna ubikacja. Zwykle kwaterowało w nim siedmiu studentów, ale podczas wakacji mieszkałem tylko z jednym kolegą. Jutro niedziela, a w niedzielę nie spodziewałem się gości. Zaprowadziłem dziewczyny do kuchni, bagaże zaniosłem do pokoju. Stokrotka usiadła na parapecie przy oknie. Było to jej ulubione miejsce. Stamtąd roztaczał się widok na port, stocznię i zatokę, po której zaledwie miesiąc temu płynęliśmy statkiem do Jastarni. Róża skorzystała z łazienki. Zostałem ze Stokrotką i zauważyłem, że początkowe rozgoryczenie już jej odeszło. Przecież ona cały czas czuje do mnie to samo. Te kilka słów, które powiedziała dziś w złości, nic nie znaczą. Chciałem dotknąć jej włosów, lecz odsunęła głowę. Do kuchni weszła Róża. Popatrzyła na nas badawczo, ale zaraz się uspokoiła i zajrzała do świecącej pustką lodówki. — Ładnie się przygotowałeś na mój przyjazd — wygarnęła mi w oczy, zamykając prędko drzwiczki. A kiedy miałem zrobić zakupy, skoro cały dzień zmarnowaliśmy na dworcu? Niezrażona wyciągnęła z torby słoik z wekowanym mięsem, drugi z grzybami, a także kostkę masła i chleb, które przezorna zabrała ze sobą. Znalazła w szufladzie nóż i zaczęła przygotowywać coś do jedzenia. — Daj spokój, ja się tym zajmę. — Chciałem odebrać jej nóż, ale nie pozwoliła. — Siadaj i nie przeszkadzaj, też musisz być głodny. Nie jadłeś cały dzień. Zastanawiałem się, co dalej. Nie pojechały do domu, to znaczy, że chcą zostać ze mną. Kolacja była gotowa. Siedliśmy do stołu: kwiatuszki pod ścianą, ja pośrodku. Razem tworzyliśmy doskonały trójkąt równoramienny. Tak się nie da żyć, żadna kobieta nie zaakceptuje takiego układu. Było idealnie kiedy nie wiedziały o sobie. Teraz nasz trójstronny związek nie ma sensu. — Czemu nic nie jesz? Róża chciała poznać moje zamiary już teraz, pewnie dlatego, żeby mogła spać ze spokojną głową. — Nie mam ochoty — odpowiedziałem wymijająco. — Idę, pościelę wam łóżka. Nie siedźcie zbyt długo. Zgasiłem światło i położyłem się na tapczanie, obok drzwi wychodzących na balkon, ale z nadmiaru wrażeń nie mogłem zasnąć. Przysłuchiwałem się o czym rozmawiają, lecz docierały do mnie tylko strzępy słów. W łazience zaszumiał prysznic. Kąpie się, która z nich? A może obydwie? Starałem je sobie wyobrazić pod prysznicem: Mokre włosy każdej z nich wyglądały tak samo. Róża miała bardziej kuszące usta. A piersi? Obydwie miały za małe, Róża ociupinkę pełniejsze. Punkt dla niej. Czekałem aż się odwrócą. Ta po lewej stronie była nieco szersza w biodrach i miała okrąglejsze pośladki. Punkt dla Stokrotki. Zmierzyłem nogi. Stokrotka miała dłuższe. Remis. Drzwi od łazienki się otworzyły i weszła do pokoju. W ciemności nie widziałem jej twarzy, ale po krokach rozpoznałem Różę. Położyła się na dolnym łóżku. Po chwili prysznic w łazience zaszumiał znowu. Wydawało się, że Stokrotce kąpiel zajęła nieco mniej czasu. Czy to znaczy, że tamta dba bardziej o higienę osobistą? Chciałem się przekręcić na bok, ale do pokoju weszła Stokrotka. Przymknąłem oczy i leżałem bez ruchu, jakbym przyrósł do krawędzi łóżka. Stanęła blisko balkonu, dokładnie w miejscu, gdzie sączące się przez firankę promienie ulicznej latarni oświetlały jej postać. Miała na sobie białą haleczkę z prześwitującego tiulu, zdobioną czarnymi kwiatkami pod dekoltem. Tą samą, którą założyła kiedy spędziliśmy pierwszą noc. Wiele bym dał, by móc cofnąć czas. Postała chwilę koło mnie, po czym podeszła do łóżka, gdzie leżała Róża, wspięła się po krótkiej drabince i położyła na górze. Leżeliśmy tak w milczeniu udając, że śpimy. Jakie to nienaturalne. W pewnej chwili, któraś z nich się odezwała: — Śpisz? — Nie. — A on, śpi? — Chyba tak. Mówiły szeptem i nie mogłem rozpoznać ich głosu. — Czy pamiętasz dzień, w którym się poznaliście? — Oczywiście. Pracowałam z jego ciotką w redakcji. Przygotowywałam się do egzaminów na studia, a w wolnych chwilach chodziłam do teatru albo na wystawę. — Sama? — Tak, bo nie znałam w tym mieście nikogo. — To jak się poznaliście? — Jednego razu, jego ciotka zabrała mnie do jego domu na obiad. Byłam przerażona kiedy zobaczyłam, ile on potrafi zjeść. A więc teraz Róża oskarża mnie, że jestem żarłokiem. — Gdzie mu to idzie? Przecież jak ja go poznałam to musiał nosić szelki, bo spodnie mu zlatywały. — Nie miał mamusi, żeby mu gotowała. Do tego jeszcze jestem maminsynkiem. — A jak go zobaczyłaś pierwszy raz, spodobał ci się? — Nie od razu. — A kiedy? — Następnego lata. Przyjechał po mnie do redakcji. Był opalony i miał na sobie taką modną koszulę, wąskie spodnie… Myślałem, że wreszcie zasnęły, ale po kilku minutach któraś wyszeptała: — Co z nami teraz będzie? — Ja jutro wracam do domu, ty rób jak chcesz. — Zostawisz go? — Nie widzę innego wyjścia. — Ja też już z nim nie będę. Zasłużył na to. Najlepiej pojedźmy pierwszym porannym pociągiem. Zostawmy go tutaj samego. — Ja pojadę tym o dziesiątej, chcę się wyspać. — W takim razie śpij, dobranoc. — Dobranoc. Kobiety zasnęły w doskonałej zgodzie. Kiedy się obudziłem, łóżka były puste. Wszedłem do kuchni. Siedziały przy stole i jadły śniadanie. — Smacznego. Mruknęły coś pod nosem, nie odrywając wzroku od talerza. Do diabła z tym! Niech jadą precz. Mało to dziewczyn w świecie? W każdym porcie jedna, a na promach to nawet kilka na jednym rejsie. Niech tylko wyjdę w morze, zapomnę o nich. Zapaliłem i mocno się zaciągając, patrzyłem na nabrzeże daleko w dole, gdzie zacumował olbrzymi statek Ro-Ro załadowany fajnymi autami. Skończyły jeść, poszły do łazienki, a potem zajęły się pakowaniem rzeczy w pokoju. Gdy były gotowe do wyjścia, stanęły wyprężone przede mną, jak na odprawie warty honorowej. — Musimy jechać — oznajmiła Stokrotka. — Przecież możecie zostać tu do następnej niedzieli. W dzień mam praktykę w porcie, ale popołudnia wolne. — Zostać? Jak ty to sobie wyobrażasz? — Zwyczajnie, jak troje prawdziwych przyjaciół. — Nie nadajesz się na przyjaciela. — Ach tak? — Zdusiłem peta w popielniczce i podszedłem do nich tak blisko, żeby patrząc mi w oczy musiały zadrzeć głowę do góry. — Wobec tego, na co czekacie? — Musisz wybrać jedną z nas — postawiła warunek Stokrotka. — A co się stanie z tą, której nie wybiorę? — Pojedzie i więcej jej nie zobaczysz. — To straszne. Do końca życia jej nie zobaczę. Żartujesz sobie, czy życzysz mi, żebym umarł tak wcześnie? Starałem się ją przegadać, zyskać na czasie, ale wiedziałem, że nadeszła ta chwila i nie można jej odwlec. Nie chciałem i nie potrafiłem dokonać tego niemożliwego wyboru. To tak jakbym miał zdecydować, którą nogę dać sobie odciąć. Lepiej być odrzuconym, aniżeli zmuszonym odrzucić kogoś. Żadna nie zasługiwała na taki los, a jednak jedną z nich musiał spotkać i to zaraz. Złapałem Stokrotkę za rękę i pociągnąłem ją do stołu. Usiedliśmy. Nie wypuszczając ręki, spojrzałem jej prosto w oczy. — Wybrałem. Chwilę siedziała blisko mnie, próbując się uwolnić, lecz nie puszczałem. W końcu rozluźniłem uścisk. Wtedy się wyrwała i pobiegła do pokoju. Złapała za plecak i usiadła na łóżku. Podszedłem do niej i zobaczyłem, że po policzkach spływają jej łzy. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i zacząłem je ocierać. — Żaden facet nie jest wart twoich łez, a tym bardziej ktoś taki jak ja. Zanim się rozstaniemy obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz płakać, nie z takiego powodu. Wyszedłem na korytarz i poprosiłem kolegę, żeby odprowadził ją na dworzec. Dotrzymałem towarzystwa Róży. Dlaczego jej, nie byłem całkiem pewien. Może dlatego, że nie nalegała tak kategorycznie, żeby wybrać jedną z nich. A może pozostać wiernym dziewczynie, z którą spędziłem tylko cztery miesiące to było zbyt wiele. Cokolwiek zrobiłem, musiało boleć jak diabli. Bóg dał ludziom wolną wolę, aby zadawali sobie rany.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...