Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 21.09.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
Szarość ścieka na pejzaż bez słońca w tle rozpływa się łagodnością ketonalu w żyłach wspominam pojutrze wyśnione wczoraj i nie wiem czy śnię że tu jestem czy jestem tu i śnię9 punktów
-
krótkie tercyny z tytułem na końcu na noc na świt na wiosnę na święta na koniec na początek na powrót na odejście na zbawienie na swoją kolej na deszcz na słońce na pokój na wojnę na dobry moment na poprawę na pytanie na odpowiedź na sen na śmierć na coś jeszcze na siebie na miłość na szczęście czekamy6 punktów
-
Smutkiem i łzami szpeci świat uśmiech i dobro chowa na dnie chce by się siebie bały Miłość i horyzont omija bo boi się ze im nie podoła a przecież one sensem życia - prawdą Tak człowiek to dziwak nie wie ile w kieszeni ma co jest droższe czy to czego nie ma czy odwrotnie I niech tak zostanie sam Bóg o tym wie ale się nie wcina bo wie że na ziemi tylko człowiek rację ma6 punktów
-
Twój obraz twój obraz dziewczyno z błękitno szmaragdowymi oczami gdzieś powoli znika z mej pamięci jak liście spadające jesienią z drzew żegnamy je z żalem ale i z nadzieją bo z wiosną będą nowe wspomnienia rozwiewa czas odlatują w zapomnienie czy jeszcze kiedyś powrócą czy ja cię znowu zobaczę liście na drzewach wracają nie te same ale jednak mam więc nadzieję że znowu cię spotkam i będziesz czarowała mnie swoim wdziękiem mądrością i urodą jesteś taka wspaniała 9 22 andrew5 punktów
-
wiersz mnie budzi wypada ze zwojów włosów nieuczesany, z błędami przecinki nie na miejscu z kuchni przy kawie obserwuję latające kruki — w nieładzie są jak czarne przecinki na błękicie nieba4 punkty
-
Nie chciałem tej wojny mamo ty nie wiesz nawet co czuję karabin do ręki mi dano ze śmiercią wraz maszeruję To takie trudne jest mamo niewinny człowiek umiera dlaczego mnie to spotkało dziś jestem jutro mnie nie ma Na ziemi budzi się wiosna ale nie dla mnie mamo ona nie będzie radosna bo tyle krwi już przelano Do domu nigdy nie wrócę nie chciałem tej wojny mamo dlatego tak bardzo się smucę bo w nią mnie uwikłano 1 marca 2022r.4 punkty
-
niech dojrzewa wytrwale model długowieczności lecz ze stałym dostępem do opieki i miłości3 punkty
-
Spod Warki wkurzony raz pewien podstoli Judził na teściową twierdził że pinkoli Znał jedną szeptuchę Zaklęła ją w muchę Zamachnął się packą "teraz ją zaboli"3 punkty
-
Czas zdobywam I w twoich ramionach zastygam Chcę posmakować twoich ust Pewnego deszczowego poranka Otworzyć swoje serce przed tobą W okruchach wspomnień uwięzione Napawajmy się miłości chwilą I przejdźmy w końcu na drugą stronę To co jest piękne Nie zostanie nigdy utracone3 punkty
-
pani Rybak z miejscowości Piła pomyślała, że mało wypiła po tym jak tuż na drodze przed nią, na hulajnodze ryba Piła się rozłożyła2 punkty
-
Przeszło. Nie wiadomo jak. Powszedniość faktycznie przyzwyczaiła, nie do lęku. Do bólu w bólu, jak ilości cukru w cukrze. Nałogowa kara za życie, pragnienia, zaledwie dotknięte senną jawą. Teraz wszystko jest za. Uciekło chyżo w zgiełk siwiejących traw. Z daleka płowiejesz, nie tylko ty. Choć jeszcze widuję różnicę między odcieniami. autor: A-typowa-b2 punkty
-
-Oglądałem też coś w telewizji na ten temat Proszę się przyznać, jest Pan wyznawcą którejś z tych religii? - zapytał Kierowca. -Ja telewizji nie oglądam. Czytam tylko książki z zakresu samodoskonalenia. Wczoraj “Potęgę podświadomości” Murphy'ego w S. sprzedawali za 10 złotych. Zna Pan to? - odpowiedział pytaniem na pytanie Janek. -Nie wyznaję żadnej religii, a to co powiedziałem, to po prostu wiem - dokończył jednak, trochę zniecierpliwiony natarczywością Kierowcy Janek. -Widzę, że Pana nurtują tematy egzystencjalne. Nie tylko Pan o nich myśli ale i czuje. Tak myślę, że mógłbym Panu coś zaprezentować. - już spokojniej, chyba po przemyśleniu powiedział Janek. -A co? - Kierowca się zaciekawił. -Wypustkę… - wypalił Janek. -Co? -Mówiłem, że to trudne do wyrażenia, szczególnie przy moim słabym polskim. Rozmawialiśmy o wymiarach jako kołach, które mają wypustki. - Tłumaczył Janek. -A no tak. - przypomniał sobie Kierowca. -Tak więc, to będzie Pana wypustka. Ale musi Pan wyrazić zgodę. Widzę, że jest Pan podatny, więc jestem w stanie to pokazać. - pierwszy raz Janek uśmiechnął się szeroko. -I jeszcze jedno, tutaj czas i miejsce nie mają znaczenia. Może to trwać nanosekundę albo na przykład rok. Tak, naprawdę to staram się tylko wytłumaczyć, bo to nie będzie miało w naszym wymiarze, ani czasu ani miejsca. Nie wszystko również może Pan zapamiętać.- Było widać i słychać, że Janek nie mówił tego po raz pierwszy. -To co, zgadza się pan na “prezentację”? - dodał Janek. -Tak, zgadzam się - z rozmysłem odpowiedział Kierowca i chciał jeszcze o coś zapytać. Pstryk. { Kierowca szedł leśną drogą. Był sam. Wydawało mu się, że jest chwilę przed wschodem. Niebo na wschodzie zabarwiało się na kilka mieszających się kolorów; szary i różne odcienie niebieskiego, w górnym spektrum aż do ciemnego granatu. Nie wiedział, gdzie idzie. Może robić zdjęcia. Ostatnio chodziło mu po głowie, że pójdzie fotografować sarny i daniele. Znalazł takie miejsce, gdzie rano pokazywały się na skraju lasu. Później powolutku przechodziły na łąkę. Kilkadziesiąt danieli. Rozglądały się bacznie brązowymi ślepkami, machając czarno-białymi ogonkami. Ale to nie był ten las. Para buchała z ust, mokrawy śnieg pokrywał drogę i ściółkę w lesie. Igły na drzewach spowiła szadź i gałęzie wyglądały, jak gdyby przyprószono je cukrem pudrem. Nie było mu zimno. Odwrócił się, olbrzymi srebrny, drgający księżyc miał za plecami. Na skraju lasu, droga kończyła się. Kierowca przystanął i wciągnął głęboko wilgotne powietrze. Przed nim rozpościerała się szeroka polana. Gdzieniegdzie porośnięta krzewami i zaśnieżonymi brzózkami. Nisko na ziemi, osiadła mgła a z niej wynurzały się jakieś patyki. Nie, to nie były patyki. Robiło się coraz jaśniej. Śmiało mógł stwierdzić, to były drewniane krzyże. “Boże, jak tu jest pięknie”, westchnął. Stał zachwycony, stracił poczucie czasu. Powoli obok najwyższego krzyża, mgła zaczęła się wolno kręcić. Powstały dwa wiry, które “coś tworzyły?”. Chyba jakiś słup. “To jakiś podmuch wiatru” pomyślał Kierowca, ale poczuł pewien niepokój. Popatrzył na swoje nieuzbrojone ręce. Nie miał nawet kostura, często na wędrówkach taki sobie sprawiał. Nie tym razem. Tymczasem mlecznobiała mgła, nawijała się, jak cukrowa wata na patyk. Powstały słup, powoli zaczął płynąć w kierunku Kierowcy. Na wierzchołku słupa pojawiła się złota jasność i powoli przybierała okrągły kształt. Taka, okrągłą część mgły. W środku coś ją zaczęło zasłaniać. “Aureola?” pomyślał Kierowca i zadrżał, raczej nie z zimna. I znowu wiry po obu stronach mglistego słupa, tworzyły coś w poziomie. Wyglądało to jak ręce z przodu. a z tyłu: “skrzydła?” pomyślał Kierowca. Nie miał już wątpliwości, sunęła ku niemu, skrzydlata postać ze światłością nad głową i rozpostartymi ramionami. Kierowca już nie drżał ale się trząsł a włosy zjeżyły mu się na głowie. “Nie chcę tu być” pomyślał.} Pstryk. Dojeżdżali powoli do W. gdzie Janek chciał wysiąść. Twierdził, że jest wdzięczny za rozmowę. -Nie z każdym można porozmawiać, na pewno się nie nudziłem. - stwierdził. Wyskoczył przy centrum handlowym na Czernianach w W. Kierowca z kolei potoczył się starym Ducato na wschód, niestety płatną autostradą. Tylko zastanawiał się, czemu się tak spocił i ma gęsią skórkę. “Chyba zaszkodziły mi te skrzydełka” pomyślał. -A wiesz-li, kto to jest ten anioł smutny na cmentarzu- Oto się zwie Eloe, a narodził się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, która wylana była nad narodami... A teraz jest wygnana, jak wy jesteście wygnani, i ukochała mogiły wasze i piastunką jest grobowców, mówiąc kościom: Nie skarżcie się, lecz śpijcie- Juliusz Słowacki (Anhelli, r. XI, w. 732-735). Witold Pruszkowski "Eloe"2 punkty
-
przychodzą takie chwile gdy nawet księżyc w zadumie po nieboskłonie za słońcem kroczy dumnie patrząc do góry czasami ten widok przysłaniają chmury nie jest to pogląd obrazoburczy lecz najzwyklejszy element twórczy Wielkiego Stwórcy2 punkty
-
Oszczędny, intensywny, wnikający w duszę wiersz.., a ona współczuje i rozumie. Serdecznie pozdrawiam!2 punkty
-
Judeocentryk Krok po kroku zapada się pod ziemią epi centrum - trzydzieści i trzy, czas się zacznie za godzinę w szarej strefie, śmiało idź po laur do piekła wrót, zapukaj: tik tak tik - zegar mistrz nie tyka rytmu białej lichwy, maranos wychodzi z czarnej szafy - na prom nada pro amen rada idą mi na: trik trak trik i wy i wice mistrz w synagodze wyświęca profanów. Łukasz Jasiński (marzec 2011)1 punkt
-
Kiedy dorosłem Do cmentarza szło się niewybrukowaną drogą. Po jednej stronie rosły chwasty i drzewa, po drugiej stał betonowy płot cmentarza. Miałem 10 lat (teraz mam 11) i chodziłem tam często, bo właśnie umarł mój stary. Jego trumnę złożyli w tym samym grobie, co trumny babci i dziadka, i właśnie do tego grobu często chodziłem, prawie codziennie. Stał on w połowie bardzo wąskiej alejki, gdzieś tam, gdzie rosło duże drzewo i gdy przychodziłem, zbierałem liście, które spadły na płytę tego szarego nagrobka. Sam nie wiem, ale właśnie takimi sprawami się zajmowałem, wyrywałem trawę dookoła, nabierałem do butelki wodę z kranu przy bramie i szorowałem grób szczotkę, która leżała obok albo zbierałem liście. Grób mi się nie podobał, był zrobiony z szarego kamienia, który wyglądał, jakby był brudny, choć wiem, że wcale nie był, bo szorowałem go już wtedy kilka razy wcześniej. Kiedy umarł mój stary, zaczynała się szkoła, a ja przez trzy dni nie chodziłem. Potem nauczyciele bardzo mi współczuli i pytali się, czy mogą mi jakoś pomóc. Oczywiście, teraz wiem, że wszyscy udawali. Z wyjątkiem pana od WF-u, który od teraz zawsze pozwalał nam grać w piłkę nożną, bo wiedział, że bardzo to lubię. Nie tylko zresztą ja, wszyscy chłopacy to lubili. A więc graliśmy całą jesień, ale to zupełnie inna historia. Kumple też się pytali, jak mi leci bez ojca. Trochę bez sensu, bo kilku z nich już jakoś żyło bez ojca, bo ich matki się rozwiodły. Ale to tylko przykład. Nie jestem głupi i rozumiem przecież, że nie o to chodzi. Na pierwszy rzut oka widać, że to nie to samo. A więc cóż, ja sobie radziłem. Jeśli chodzi o mojego starego, to miał on duży zarost, bo nie lubił się golić, pił piwo i pracował na kolei, ale nie wiem, co tam robił. Raz zabrał mnie na mecz, ale pod koniec strasznie się zdenerwował, bo nasza drużyna, czyli Legia, strasznie przegrywała (przegrała 4:1) i kupił mi bilet autobusowy, żebym wrócił sam, a on poszedł gdzieś z kolegami. Pewnie do baru. To tylko jedna historia. Pamiętam kilka takich, a nawet wiele. Chyba po prostu nie ma sensu tego wszystkiego opisywać. Nawet, gdybym opisał wszystko, co pamiętam, to moim zdaniem, i tak mało kto połapałby się, kim naprawdę był mój stary. Takie sprawy są skomplikowane. Albo ktoś tego nie rozumie albo ktoś to rozumie, ale tak czy inaczej tłumaczenie nic nie pomoże. Rzecz w tym, że polubiłem to włóczenie się po cmentarzu. Jestem sam i nikt nie zawraca mi głowy. Kiedy wracam do domu i mówię matce, że byłem na cmentarzu, ona patrzy na mnie przez chwilę, wzdycha i mówi, żebym się już nie martwił. Wcale się nie martwię, kurde, czy nikt tego nie może pojąć? Przez pierwsze dni wszyscy w kółko powtarzali to samo, a szczytem wszystkiego była pani na stołówce, która mówiła, że od tych zmartwień na pewno jestem bardzo głodny. Myślę, że gdyby dookoła mi nie powtarzali tego samego, to może faktycznie bym się zmartwił. Ale tak – to wyglądało, jakby oni bardzo chcieli, żebym był smutny, a ja wcale nie miałem na to ochoty. Dziwne, bo wydaje mi się, że oprócz mnie, prawie wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie potrafił ustąpić. I tak dokuczaliśmy sobie nawzajem przez te pierwsze dni. Po cmentarzu włóczyłem się też czasem wieczorami. Ładnie to wygląda. Widziałem kiedyś film, w którym okręt płynął nocą po oceanie. Wszędzie było ciemno, niebo było ciemno granatowe, a okręt prawie czarny. Było widać tylko pomarańczowe i żółte okienka na pokładzie. Z tym mi się to właśnie kojarzy, tutaj widać te same kolory i jeśli się zastanowić, to niewiele trzeba, by naprawdę pomyśleć o tym wszystkim w ten sposób. Wiem, że nie powinno się tak myśleć o cmentarzu i kiedy wychodzę, mówię przy bramie „Ojcze nasz”, żeby Bóg mi wybaczył. Panie Boże, wiesz, że nie mam złych intencji, ale nic nie poradzę. Takie właśnie mam skojarzenia. Wytłumaczyłem to kiedyś dokładnie księdzu, kiedy się spowiadałem. Powiedział mi, że to nic złego, że Bóg obdarował mnie wspaniałą wyobraźnią i cieszy się, kiedy z niej tak korzystam i jeśli mam więcej takich skojarzeń to mógłbym pisać wiersze. Bzdura. Pewnie miał na myśli Mickiewicza albo coś takiego, a ja tego nie czytałem i w ogóle rozumiem tych rzeczy. Poza tym to nie wyobraźnia. Po prostu kiedyś obejrzałem film i mi się skojarzyło. W alejce obok, trochę bliżej płotu, po przekątnej od grobu ojca, znalazłem grób pewnej dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale od razu rzucił mi się w oczy. Miała 16 lat, kiedy umarła lub raczej zginęła, bo na dole, pod imieniem i nazwiskiem, datami, napisane jest: „zginęła śmiercią męczeńską”. W 1983. I właśnie, skoro już wspomniałem o wyobraźni, to tych dwóch rzeczy w ogóle sobie nie wyobrażam. Po pierwsze, co to znaczy, że „zginęła śmiercią męczeńską”. To może znaczyć bardzo wiele spraw, ale w sumie nie znaczy nic konkretnego. Komuś, kto kazał to wyryć na nagrobku widocznie zależało, by brzmiało to tajemniczo i trochę groźnie. I osiągnął, co zamierzał, bo właśnie te słowa zatrzymały mnie przy tym grobie. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak to jest mieć 16 lat w 1983 roku. Jasne, nie mam jeszcze 16 lat. No ale, tak samo nie wyobrażam sobie, co miałoby znaczyć, że ktoś ma 11 albo 12 lat w 1983. Naprawdę. Nienawidzę, gdy ktoś opowiada mi historię albo gdy czytam jakąś opowieść w książce i na samym początku nie jest powiedziane, kiedy się ona dzieje. Wtedy człowiek rozumie jakby lepiej, tak mi się wydaje, a przynajmniej ja tak mam. Nigdy nie czytałem książki o 1983 roku, nikt chyba takiej książki nigdy nie napisał. Jeśli komuś wydaje się to zabawne, to znaczy, że nigdy się nad tymi sprawami w ogóle nie zastanawiał. Kończył się wrzesień, robiło się chłodno, a poza tym nauczyciele mówili, że opuściłem się w nauce, bo nie odrabiam lekcji. Więc chciałem na jakiś czas zaprzestać chodzenia na cmentarz, przynajmniej dopóki w szkole mi nie odpuszczą. Był piątek, i prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, która była godzina, ale było już całkiem ciemno i na ulicy paliły się latarnie. Powinienem już spać i właśnie to zamierzałem zrobić, bo przebrałem się w piżamę i leżałem w łóżku z zamkniętymi oczami już jakąś godzinę, ale nie mogłem zasnąć. Chyba jednak nie było tak strasznie późno, bo z sąsiedniego bloku słyszałem radio i muzykę, ale przez zamknięte okno nie było słychać wyraźnie. Ktoś wrzeszczał na ulicy, a kilka osób się śmiało. Wstałem, zdjąłem piżamę, założyłem moje dżinsy, bluzkę i sweter, i tenisówki, w których chodzę po szkole. W domu było cicho, a światło w przedpokoju było zgaszone. Pomyślałem, że ponieważ dziś jest piątek, matka pozwoli mi wyjść do kolegi, który mieszkał kilka numerów dalej. Zamierzałem jej powiedzieć, że chcę oddać piłkę, którą od niego pożyczyłem, a on będzie jej potrzebował rano, a mnie rano nie chce się wstawać, więc pójdę szybko do niego, oddam mu piłkę, bo obiecałem że zrobię to już wczoraj, ale zapomniałem, i szybko wrócę. Tak naprawdę chciałem po raz ostatni zobaczyć grób starego, no i cały cmentarz, który o tej porze jak dla mnie wyglądał absolutnie spektakularnie. Wziąłem piłkę pod pachę. W przedpokoju i w kuchni światło było zgaszone. W sypialni rodziców też. Pachniało rybą, którą jedliśmy popołudniu. Stanąłem bez ruchu i słuchałem. Zupełnie cicho. Owszem, coś chrobotało, ale wiedziałem, że to nasza sąsiadka odkurza swoje mieszkanie. Robiła to kilka razy dziennie. Choć fakt, że miała dwa psy, duże owczarki niemieckie, które bez przerwy liniały. Otworzyłem drzwi sypialni i cicho zawołałem, a potem zapaliłem światło. Łóżko było posłane, jak zwykle bardzo starannie, jednym słowem, oprócz mnie, nikogo nie było w domu. Matka najwidoczniej gdzieś wyszła. Ciężko powiedzieć, co wtedy poczułem. Z jednej strony, zwłaszcza po śmierci starego, nigdy nie wychodziłem z pokoju o tej porze. Gdy o tym pomyślałem, podszedłem do szafy przy łóżku, gdzie stał budzik, sprawdzić która jest godzina. Było dziesięć po jedenastej. Kurde. Zazwyczaj, gdy nie mogłem spać , zapalałem lampkę nad łóżkiem i przeglądałem zdjęcia w encyklopedii. Znałem je wszystkie na pamięć i z tego powodu chwaliłem się kolegom, że umiem na pamięć całą encyklopedię. Trochę to głupie, ale zdaje się, że kilku z nich w to uwierzyło, a i ja chyba po trochu w to wierzyłem. Teraz byłem w domu sam i wydawało się, że mogę iść, gdzie tylko mi się podoba. Od razu przyszło mi do głowy, że mógłbym na przykład pójść na przystanek, który był przy aptece i pojechać autobusem do Śródmieścia, a tam załatwiałbym jakieś interesy, tak jak to robią zawsze w filmach kryminalnych albo komiksach. Zobaczyłem taki obrazek: przystanek, pomarańczowe latarnie na ulicy, a później szeroką jezdnię, gdzie po obu stronach najpierw jest parking, potem chodnik, potem stare drzewa i bardzo szeroki trawnik i dopiero potem bloki, chyba na dziesięć pięter. Szedłem tą ulicą kiedyś z ojcem i kiedy myślałem o tym, jak naprawdę wygląda centrum miasta widziałem tę ulicę albo stację kolejową w podziemiach. Co prawda nie miałem zupełnie chęci jechać gdzieś daleko, po prostu było całkiem oszałamiające, że gdybym chciał to właśnie tak by się stało. To od razu skojarzyło mi się z czymś, nad czym wiele razy się zastanawiałem. Po co właściwie ludzie świętują co roku tego samego dnia swoje urodziny. To znaczy, dlaczego właściwie muszą to robić? Kiedyś mój najlepszy kumpel powiedział mi, że wcale nie chciał mieć urodzin, bo nie był w humorze na takie rzeczy i powiedział o tym rodzicom, a kiedy przyszło co do czego i on faktycznie nie chciał, matka na niego nakrzyczała, że wszystko przygotowane, wszyscy się dla niego bardzo poświęcają i tak dalej. No więc zdmuchnął świeczki i potem wszyscy zjedli po kawałku tortu. Mnie przydarzyło się coś podobnego, ale nie w tym rzecz. To całkiem nieistotne, że mamy o jeden rok więcej. Nikomu tego nie mówiłem, ale mi zdaje się, że do tej pory nie rosłem, aż do poprzedniego lata, gdy na kolonii graliśmy w pewną grę, gdzie trzeba się było dobrać w pary i jedna dziewczyna trzymała mnie za rękę. Wiem, że bardzo podobała się wszystkim chłopakom, a ona mnie właśnie podczas tej zabawy trzymała za rękę. Gadaliśmy później i w ogóle świetnie się bawiłem i ona też. Kurde, wydawało mi się później, jakbym wtedy dopiero skończył te wszystkie lata, które miałem i, jakby to powiedzieć, wydoroślał jeszcze ze dwa razy. Ale szkoda opowiadać, bo mało kto zna się na tych sprawach. Opowiedziałem tę historię temu kumplowi, co nie chciał urodzin, a on mi powiedział, że nie o tym myślał, ale że po prostu bolała go głowa. Słowo! Co za kretyn. Gdy tak stałem w sypialni rodziców i myślałem o tych wszystkich sprawach, prawie uciekło mi z głowy, co w ogóle planowałem zrobić. Zgasiłem więc światło. Drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. Nie wiedziałem, czy mam je zamknąć czy nie, ale naturalne wydawało mi się zostawić je niezamknięte, tak jak były. Zbiegłem po schodach, przeszedłem przez podwórze i ruszyłem do przejścia pod torami przy stacji kolejowej. Stamtąd dopiero można było kierować się prosto na cmentarz. Nie było tak chłodno, jak się spodziewałem, jednak mimo wszystko mogłem jeszcze coś na siebie założyć. Dopiero na końcu ulicy, gdy byłem przy dużym placu, skąd było już widać stację kolejową, spostrzegłem, że taszczę ze sobą piłkę, która była mi teraz zupełnie do niczego nie potrzebna. Nie wiedziałem, co z nią zrobić, aż w końcu postanowiłem zawrócić jakieś sto pięćdziesiąt metrów, do domu, gdzie mieszkał mój kolega i przerzucić mu tę piłkę przez ogrodzenie. Gdy szedłem w tamtą stronę zobaczyłem z naprzeciwka grupę chłopaków, starszych ode mnie, którzy już nie chodzili do naszej szkoły. Kilku chłopaków z mojej klasy zadawało się z nimi, ale ja czułem, że lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego. Było za późno, głupio by wyglądało, gdybym teraz zawrócił albo przeszedł na drugą stronę ulicy. - Hej, masz szlugi? – powiedział jeden z nich, najgrubszy i okropnie pryszczaty. Nie wiedziałem, co to są szlugi, dlatego powiedziałem, że nie mam. - A masz piłkę? – zapytał inny. Zorientowałem się doskonale, co się szykuje i zacząłem się zastanawiać, czy potrafię biegać szybciej od nich i gdzie ewentualnie mogę się ukryć. Źle to wyglądało. Jeśli nawet nie wszyscy, to któryś na pewno musiał biegać na tyle szybko, żeby na dłuższym dystansie mnie dogonić. - Jaką piłkę? – odpowiedziałem, a oni wszyscy się zaśmiali. Później zaczęli przeklinać jeden przez drugiego i któryś wyrwał mi piłkę z rąk. - Tę piłkę. Masz tę piłkę? - Tak. To moja piłka. Znowu zaczęli się śmiać, nie wiem z czego. Albo może czuli, że w jakiś sposób jest to zabawne, tak jak ja w tej chwili czułem się z jakiegoś powodu głupio, aż mnie ściskało w gardle. - To moja piłka – powtórzyłem. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. - Tak? To ją łap – i chłopak który trzymał piłkę, wysoki i chyba najsilniejszy z nich, nagle rozpędził się i z całej siły kopnął piłkę w moją stronę. Dostałem w brzuch i w jednym momencie przestałem czuć cokolwiek, oprócz tego, że straciłem oddech. Próbowałem złapać powietrze, ale to było tak jakbym już nie potrafił. Byłem zgięty w pół i patrzyłem na kostki chodnikowe, i choć było dość ciemno, widziałem bardzo wyraźnie ich kontury, kępki trawy i mchu, w małych szczelinach pomiędzy nimi, całkiem tak, jakbym patrzył na jasne, dobrze oświetlone miejsce. Wreszcie złapałem jeden, mały oddech, a później zacząłem się krztusić. Podniosłem głowę. Przez pięć sekund nie mogłem oddychać, a oni stali cały czas przede mną i się śmiali. Było mi niedobrze i głupio, tak strasznie głupio, że gdyby nie to, że wciąż z trudem oddychałem, pewnie bym się rozpłakał. Piłka potoczyła się po jezdni jakiś kawałek za mną. Gdy podniosłem głowę, któryś z chłopaków podbiegł do niej i kopnął ją tak, że uderzyła w samochód zaparkowany przy chodniku. Włączył się alarm, tak głośny, że musieli go słyszeć chyba wszyscy w całej dzielnicy. Ruszyłem po piłkę, która kilkanaście metrów dalej turlała się po jezdni. Tamci już uciekli. - Czekaj no! – obejrzałem się za siebie. Jakiś łysy facet w podkoszulku darł się z okna na drugim piętrze. – Jak jest jakieś wgniecenie, będziesz mi to zębami prostował, ty…! Akurat!, pomyślałem. Złapałem piłkę. Moje nogi nagle zrobiły się bardzo miękkie i coś mnie w środku łaskotało. Facet ciągle wrzeszczał, a mi się zdawało, że nie ruszę się z miejsca już nigdy. Akurat, akurat! Akurat będę ci coś prostował! Powtarzałem sobie tylko to jedno. Akurat, akurat, akurat. Odwróciłem się i dobrą chwilę gapiłem się na łysego faceta w oknie. Nagle przestał wrzeszczeć i zniknął i to było tak, jakby zniknął z mojej głowy. Zapomniałem o całej historii i powoli ruszyłem w stronę placu. Dopiero, gdy tam doszedłem coś wewnątrz mnie zaczęło szybko krążyć, odzyskałem siły i puściłem się jak najszybciej umiałem przez plac, przez przejście, i gdy wybiegłem po drugiej stronie, zobaczyłem że ulicą równoległą do torów jedzie autobus, więc jeszcze bardziej przyspieszyłem. Przeszkadzała mi bardzo piłka, którą musiałem trzymać obiema dłońmi, żeby jej nie zgubić. Autobus wjechał na przystanek, drzwi się otworzyły. Cztery, trzy, dwa… Wpadłem w ostatniej sekundzie, a drzwi przycięły mój sweter, który teraz wyszarpywałem. Było prawie pusto. Siadłem na ostatnim siedzeniu. Byłem cały spocony. Patrzyłem na piłkę, białą, poprzecieraną w wielu miejscach, w jednym nawet łataną grubą taśmą klejącą, patrzyłem na nią, jak na przyczynę nieszczęść całego świata. Coś wielkiego urosło mi w gardle. Boże, litości! Nie czuję bólu ani nie jestem zmęczony. Tylko strasznie mi wstyd, a jednocześnie nie mogę znieść, jak bardzo to było niesprawiedliwe. Nie ma nikogo, kto by to potwierdził, kto by powiedział, że tak, owszem, masz rację, to było niesprawiedliwe, nie zasłużyłeś na to. Tyle by wystarczyło. Autobus zatrzymał się na światłach. Było całkiem pusto, tylko pod sklepem stało kilku facetów z piwem i kilka osób na przystanku obok. Która jest godzina? Spojrzałem na kasownik. Za pięć północ. Autobus ruszył i zaraz za skrzyżowaniem zatrzymał się na przystanku. Wysiadłem. Stąd do cmentarza był tylko kawałek drogi. Co prawda, zazwyczaj wchodziłem bramą po drugiej stronie, ale wiedziałem, że tędy też można wejść. Podczas pogrzebu właśnie przez tę bramę wjechał karawan. Jechał bardzo wolno i wszyscy znajomi szli za nim również bardzo wolno, a ja, moja matka i ciotka, czyli siostra ojca, szliśmy na samym przedzie, tuż za trumną lekko wysuniętą z samochodu. Co za cyrk! Nie widziałem niczego bardziej obrzydliwego, może z wyjątkiem tego, gdy kiedyś podczas matematyki jeden taki grubas zrzygał się na dziewczynę, która siedziała z nim w ławce. Jeśli chcecie pochować jakiegoś człowieka, to go po prostu pochowajcie. Po co robić z tego takie przedstawienie, jakby to była jakaś Mona Lisa. Kiedy przyjechaliśmy na cmentarz autem ciotki, wielu ludzi już tu czekało, zebrali się w grupki i gadali, niektórzy palili papierosy, a teraz obłudnie idą za nami i pewnie ci na samym końcu wciąż gadają i palą papierosy, korzystając z tego, że nikt nie patrzy. Miałem ochotę wziąć kij, byle jaki, i rozgonić ich wszystkich. Wynocha! Wracajcie do domu i pooglądajcie sobie telewizję. Skręciłem w ciemną uliczkę. Za zakrętem widać już było fragment muru. Przy bramie stała wysoka latarnia, inna niż przeciętne, ale z tej odległości przysłaniały ją topole i widziałem tylko białe światło na murze cmentarza. Szedłem i zastanawiałem się nad wieloma rzeczami naraz, gdy nagle o mało nie padłem ze strachu. Tuż obok, przy płocie zaczął raptem szczekać pies. Zupełnie się tego nie spodziewałem, sądziłem, że to opuszczona działka. Pies zakradł się do samego płotu i zaczął szczekać znienacka, najpewniej dlatego, że jest głupi i złośliwy. Przeraziło mnie to naprawdę i w jednej chwili zachciało mi się wracać do domu. Ale poszedłem dalej. Nie muszę tego tłumaczyć, to oczywiste. Nie lubię psów. O wiele lepsze są koty. Są samodzielne i nikomu nie wchodzą w drogę. A ten pies ciągle szczeka, chociaż nie ma i nigdy nie będzie miał z tego najmniejszego pożytku. Bez sensu. Chwyciłem za klamkę furtki. Była otwarta. Cmentarz nie był oświetlony. Stałem przez chwilę w ciemności i czekałem, aż moje oczy się przyzwyczają. Stałem tak sam, słyszałem szum drzew i jeszcze cichszy szum samochodów i zdawało mi się, że nie pali się tu tak wiele zniczy, co zazwyczaj. Pies nadal poszczekiwał. Zaraz przy wejściu ścieżka rozdzielała się na dwie inne, a ja poszedłem na lewo. Było mi jakoś smutno, tak jakbym miał uczucie, że nie powinno mnie tu być. No właśnie. Co byś powiedział, gdybyś spotkał tu nocnego stróża albo kogokolwiek innego? Co mógłbyś powiedzieć? Mój stary zmarł i pochowali go tutaj, idę odwiedzić jego grób, jest północ i co z tego, chyba mam wystarczające usprawiedliwienie. To nie ja zdecydowałem o tym, że pochowano go w miejscu, z którym on ani ja nie mamy nic wspólnego. Gdy ojciec żył nigdy nie widziałem go na cmentarzu, ani na tym ani na żadnym innym. Teraz jest tu pochowany, a ja będę miał chyba trochę więcej wspomnień związanych z tym miejscem, tak więc nikt nie będzie musiał się wstydzić, gdy przyjdzie kiedyś w nocy odwiedzić mój grób. Drugi raz już tego wieczora miałem to nieznośne uczucie wstydu pomieszanego z jakimś dziwnym strachem. To nie był strach, jaki wcześniej czasem czułem. Może po prostu myślałem o zbyt wielu rzeczach. Czasem, gdy człowiekowi przychodzi zbyt wiele do głowy czuje się smutno, jakoś głupio i samotnie. Ścieżka skręcała krzywo, ale gdy po prawej mijałem białą kaplicę, już z daleka widziałem bramę po przeciwległej stronie, tę którą zawsze wchodziłem. Było już jaśniej i widziałem również drzewo, duże, bardzo rozłożyste, które rośnie tuż obok grobu mojego starego. I tak powoli skręciłem w lewo, we właściwą alejkę. Miałem ochotę zagwizdać sobie, bo nagle pomyślałem, że właściwe powinienem wracać do domu. Znów o tym myślałem. Rany, bez sensu. Rusz jeszcze kilka kroków, zmówisz pacierz albo coś w tym stylu, cokolwiek, i potem wrócisz do domu. Jednak w jednej chwili zupełnie skamieniałem, bo zdało mi się że słyszę czyjś głos. Coś jakby przeszło po moich plecach, od dołu do góry i zrobiło mi się strasznie zimno. Wszedłem pomiędzy nagrobki, gdzie chyba nikt nie mógł mnie zauważyć. Znowu usłyszałem cichy głos. A może rozmowę. Nie mogłem rozróżnić, czy to kobieta czy mężczyzna. Przecisnąłem się na sąsiednią alejkę. Naprzeciw stał betonowy mur, pięć lub sześć rzędów dalej, a przy nim rosły tuje, które wyglądały bardzo ładnie, gdy szło się ulicą, po tamtej stronie muru, ale teraz z jakiegoś powodu wydawały mi się obrzydliwe. W ogóle wszystko wydawało mi się obrzydliwe i nie do zniesienia. Przysiadłem na nagrobku i nasłuchiwałem. Gdzieś tam brzmiał ten głos, cały czas i już nie cichł. Jeśli bym szedł na lewo, gdzie jest grób starego, dojdę do samego narożnika cmentarza, jest tam stara furtka zastawiona paroma deskami i zablokowania kamieniem. Przełknąłem ślinę i starając się najbardziej na świecie nie wydawać żadnego dźwięku, ruszyłem w tamtą stronę. Zatrzymałem się po kilku metrach. Głos stał się wyraźniejszy, głos mężczyzny i prawie mogłem rozróżnić słowa. Później usłyszałem płacz i to chyba nie płakała ta sama osoba, bo głos wciąż brzmiał i był spokojny. Może ktoś kogoś pociesza, to brzmiało całkiem w ten sposób, pomyślałem, ale zlituj się, chyba nie jesteś aż takim idiotą, żeby sądzić, że o północy ludzie ot tak przychodzą sobie na cmentarz, żeby się nawzajem pocieszać! Północ, faktycznie. A co ty właściwie tu robisz? Natychmiast pomyślałem o matce, która już na pewno wróciła do domu. I co teraz, co robić? Ze wszystkich sił próbowałem o tym nie myśleć. No, ale co powiesz? Matka, czy nie matka. Wszyscy naokoło chcą jakichś uzasadnień, nikt niczego więcej nie chce, tylko tego by się przed nim usprawiedliwiać. Stałem jak ten kołek, w miejscu, lekko schylony i nie potrafiłem się zdecydować, co robić. Co zresztą za różnica? Każdy mój ruch i każda moja myśl zdawały mi się jakimś zbrodniczym oskarżeniem. Dobrze, a jeśli to życzliwi ludzie, wygląda na to, że jakaś kobieta płacze, a mężczyzna ją pociesza, więc co im szkodzi, jeśli cię zobaczą albo usłyszą. I co to tobie szkodzi. Ale w jednej chwili głos ucichł i skończyło się łkanie. Prawdę mówiąc chyba skończyło się to wszystko wcześniej, nie słuchałem uważnie, być może ci ludzie odeszli gdzieś dalej. Tak, oczywiście, przecież ta para szła ulicą, a cała sytuacja miała miejsce na ulicy, wcale nie tu, na cmentarzu, oni zatrzymali się pod murem, a potem poszli gdzieś w swoją stronę, kiedy ty nie nasłuchiwałeś. Oczywiście, przecież tak było. Powoli, powoli, nie robiąc hałasu, ruszyłem do zakneblowanej furtki. - A gdybyś jednak dostała tę pracę? Nagle raził mnie piorun, przysiadłem i wstrzymałem oddech. Jakiś mężczyzna, tuż obok mówi cicho, ale zupełnie tak jak by mówił do mnie. - Co to było? - Nie wiem. Pewnie kot. Mój Boże, mój Boże. Skulony oparłem się o nagrobek i słuchałem przez chwilę rozmowy. Tak, na pewno, tam jest twoja matka, która rozmawia z jakimś mężczyzną, przed grobem twojego starego. Od razu tak pomyślałem, a może pomyślałem tak o wiele później, ponieważ siedziałem tam już dobre pięć minut i w ogóle się nie zastanawiałem, tylko słuchałem ich rozmowy. - Nie mówiłam ci. Prawie już nie mamy pieniędzy. - Dam ci. - Ach… - Tylko już nie płacz. - Nie wiem. Matka zaczęła cicho płakać, a mnie zrobiło się chłodniej i nabrałem czegoś słonego w usta. - Nie płacimy już czynszu długi czas. - Dobrze, zapłacę. - Nie bądź śmieszny. - Wiesz, że dla mnie jest to… to jest ważne. - Dlaczego? - To nie jest przysługa. To jest punkt, od którego zaczynamy nowe życie. - Na miłość boską! Nie chcę słuchać tego w tym miejscu! - Przepraszam. Zamilkli. Potem odezwała się matka. - Jestem wciąż młoda. Ale nie rozmawiam już od dawna z ludźmi tak… nie myślę o tym, co będzie później w taki sposób, że coś się zmieni. Jakbym nie była już żywą osobą. Wszystko, co może mi się przydarzyć jest już postanowione. - Co masz na myśli? - Och, jak ty masz to zrozumieć. Pewne rzeczy po prostu się dzieją. Nawet zbyt dobrze się nie znaliśmy. Potem pojawił się Adam. Nie jest gorzej ani lepiej. Trzeba gdzieś pójść, coś zrobić. - Tak. Ale to normalne. Tak samo postępują wszyscy. - Nie wiem, jak postępują wszyscy. Co to w ogóle może mnie obchodzić. - Uspokój się. Nie miałem nic złego na myśli. - Najgorsze, że czasem można zobaczyć to wszystko w jaskrawym świetle, jakby patrzeć z innej planety. - Wiem. Wiem. Świat byłby o wiele lepszy, gdyby ludzie zawczasu wiedzieli, jak łatwo jest sobie spieprzyć życie. - Tak. Masz rację - Chodź. Jest już późno. Może za dużo wypiłaś. Przenocujesz u mnie. - Za dużo…? U ciebie? Nie. Matka wstała. - Zaczekaj. - Faktycznie jest późno… Nie chcę. Nie chcę twoich pieniędzy. A zwłaszcza nie chcę żebyś tu przychodził. Nic nie chcę. Poszli sobie. Jeszcze z daleka słychać było ich głosy. Usiadłem na nagrobku i siedziałem długi czas. Potem, gdy było już bardzo cicho i tylko wiał wiatr przecisnąłem się do tamtej alejki i usiadłem na ławeczce, która stała naprzeciwko grobu starego. Tak, tato, a ty coś rozumiesz, czy ty coś z tego rozumiesz? Bo ja nie. Nie pamiętam, jak to było, gdy wracałem przez cmentarz. Nie myślałem chyba o niczym konkretnym. Ptaki śpiewały. Musiała być już wczesna godzina, a ja nie byłem ani trochę zmęczony. I to, co najważniejsze tego wieczoru dopiero miało mi się wydarzyć. Na ulicy prawie nie było ruchu i gdy szedłem do skrzyżowania dobiegło mnie to charakterystyczne rzężenie autobusu. Poczułem nagle wielką ulgę, miałem tyle energii i zacząłem biec przed siebie, do przystanku. Autobus zatrzymał się. Było w nim kilku ludzi. A ja miałem fantastyczne uczucie, bo czułem się bardzo dobrze, jechałem autobusem w swoją stronę i nie musiałem już wracać do domu. Mogłem być, gdzie chcę. Jechałem więc długo i oglądałem to piękne miasto, jak mówił stary, aż dotarliśmy do centrum, gdzie wysiadłem i potem włóczyłem się tak bez celu, do samego świtu, aż w końcu zupełnie zgubiłem drogę…1 punkt
-
ALE PORYWY; WYRO, PELA. MY/TO PORYWY, WYRO PO TYM. KINO; TO PORYWANO GO NA WYRO PO TONIK. MOLU, PORYWEM I MEWY - ROPULOM.1 punkt
-
Opustoszały plaże, jesień obdarowała łzami słońca. Błyszczały tam, gdzie woda niesie ku wydmom skarby zapiaszczone, poowijane w wodorosty, ukryte, ale tak by znaleźć. Szłam zasłuchana w szepty morza, szarobłękitem czarowana. Jasne promienie dotykały wszystkiego, jakby chcąc wyzłocić, zachwycić odchodzeniem lata. Fale muskały bose stopy; myślałam - jutro pora wracać, a dziś mnie jeszcze porozpieszczaj, pozwól znów poczuć się wybranką, kochaną tak jak nigdy przedtem. I wtedy zobaczyłam pierwszą - lśniła pomiędzy kawałkami muszli, drewienek. Mała mewa zerkała, gdy wyłuskiwałam świetlistą kroplę, później drugą. Palcami rozgarniałam piasek w godzinę bursztynowych cudów. Ja też cię kocham. Będę wracać.1 punkt
-
Długo na swą szansę czeka, jest w pobliżu, nie narzeka, kiedy inni ją zawiodą, może spotkać się z nagrodą. Sprawa nie jest oczywista, czy po latach z niej skorzysta.1 punkt
-
Jam istota na cebulkę ubrana: Człowiek się nazywam. I rzeczywistość przystrajam wedle uznania; Bom uczuciem zrodzony i w tym moja bezprawda. Istot innych oblicza kreują mi sensy Ludzkim palcem na nie wskazując. Lecz każda z tych dłoni gdzie indziej sięga, Toteż zdzieram tę szatę z zmazą chaosu Nauczycieli ludzkich. I gdzież Ty w tych dłoniach, Boże? Jest jeszcze i natura pięknem przepojona, Co nadaje mi zapach, co wzrok kreśli snem... Ach, to piękno symbolem jest tej natury Świata, który tę trawę, to kwiecie za maskę ma. Nie ukaże się tak łatwo. A gdzież Ty w tych kwiatach, Jedyny? Ostatnim ratunkiem mi ciało człowiecze; Ostoja intymności błędnego Narcyza. Czuciem zniewolony i w tym moja wzgarda Do prawdy, która jak szkło potłukła się I rozprysła po wielościach. Ale gdzież Ty w tych nieskończonościach, Prawdziwy? I jest jeszcze moja myśl ludzka, Co za nogi chce złapać Cię...? I w pustkę się wpatruje jak zaczarowana, Jakby pełnię nawiedzoną ujrzała I sądzi, że już rozumie, Lecz spływa w końcu w rozumienia kres... Opadła w końcu maska ostatnia, Popiołem i łzami splamiona. Teraz już nic się nie ukryje przed Tym, Co w Ducha mi zagląda i Widzi... I Prawdę święci na wieki wieków. Ale czymże ona jest...?1 punkt
-
- Chciałeś potwierdzenia - Wszechobecny zmienił temat - że to przedstawiciele cywilizacji pozaziemskiej przy pomocy ludzi wznieśli Moai? Oboje chcieliście zobaczyć, jak to zrobili? Zobaczyliście. Masz więc potwierdzenie, razem z Soą. I wiecie teraz, kogo Moai przedstawiają. - Oboje z Soą chcieliście też relaksu. Co prawda - tu Jezus uśmiechnął się lekko - trochę inaczej rozumianego. Ale w obu postaciach należnego i potrzebnego wam obojgu. I obojgu wam spodobał się ten czas. Włącznie z myślami, które przyniósł na koniec. Można powiedzieć, że nie samą wiedzą - ani też samą duchowością - żyje człowiek. Ale to zależy, który. I w którym wcieleniu. Czyli od poziomu rozwoju duszy. Chociaż najczęściej ujmuje się to w dużym uproszczeniu mówiąc, że zależy to od człowieka. - Teraz więc pora - podjął Jezus, spojrzawszy najpierw na Mila, potem na Soę i ponownie na Mila - na ciąg dalszy. Na kolejny etap wiedzy i ducha. "Tam, tylko tam!" * - jak w tak zwanej przyszłości powie w pewnym mieście jeden mistrz do drugiego. Taka kolej rzeczy, jak w przyszłości powiesz Milowi. Jedyną bowiem stałą we Wszechświecie jest zmienność ** . Czyli w gruncie rzeczy rozwój. Mniej doskonałe formy życia ustępują bardziej doskonałym. Kolejne wynalazki zastępują poprzednie. Następne wcielenia przychodzą po tych, które zakończyły dany rozdział. I tak dalej. - A zatem - Jezus wskazał gdzieś przed siebie w przestrzeń gestem, który za kilkadziesiąt lat powtórzy duch, stworzony dawno, dawno temu z cząstki Jego światła - czas nam wszystkim na podróż. Na jej ciąg dalszy. Na kolejne przyjemności i na następne obowiązki. Czekają przestrzenie. Dzieci. Pewien mężczyzna. Drogi, pomysły i plany. I żony - tu Wszechmąż uśmiechnął się szeroko, wysyłając jednocześnie duchowy uśmiech swoim paniom. - Tego się po trosze obawiałam - zmarkotniała Soa. - Dzieci, zwłaszcza córka. Wiesz Mistrzu, że miewam jej dosyć. Zasłużenie. Ale - tu swoim zwyczajem popatrzyła z ukosa - co to za mężczyzna? - A drogi, pomysły i plany?... - zaczął Mil. - Twój umysł rozważa ich dość i miewa ich dość. Ostatnio znów coraz częściej, dlatego ten czas dobrze ci zrobił. Dlatego potrzebowałeś go, jak już zaznaczyłem. Tak samo jak Soa. - A zresztą, przecież wiesz - dodał Jezus, na co Mil przytaknął w odpowiedzi. - Tam Milu, właśnie tam ** . Tam, gdzie już sobie wymyśliłeś i zaplanowałeś. Cdn. * Podobne słowa - "Tam, Mistrzu, tylko tam!" - wypowiada Woland do Mistrza w końcowych scenach "Mistrza i Małgorzaty" M.Bułhakowa. ** Stwierdzenie to pochodzi z internetowych wykładów Arona Jasnowidza. *** A to oczywista parafraza słów przytoczonych w pierwszym cytacie ... Iżewsk, 21.09.20221 punkt
-
Pstryk, pstryk, słowa nigdy nie padły, w ogóle nie powstały i nigdzie nie wystąpiły. Przycisk reset. Warszawa – Stegny, 21.09.2022r.1 punkt
-
To prawda, czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego ile posiadamy...1 punkt
-
Faktycznie jak w tytule - "magia w czystej postaci nie występuje"-a co za tym idzie - nie ma takiej opcji - nie da się cofnąć słów... choć czasem chciałoby się.1 punkt
-
Może i sposób szlachecki, lecz raczej mało szlachetny... rozbawiłeś :)1 punkt
-
1 punkt
-
@Rolek @Cor-et-anima @oliv @duszka @Waldemar_Talar_Talar Dzięki piękne, życie to fraszka, zabawka i tyle;-))1 punkt
-
1 punkt
-
Tekściarz: Kochanie, zauroczony byłem, zresztą coś mnie napadło i naszło, jak zazwyczaj nie myślałem i nie planowałem za wiele i za dobrze. Ot, taki spontan. Adresatka: Doskonale Cię rozumiem, zresztą znacznie lepiej niż Ci się wydaje. Tekściarz: Słowem chciałbym wycofać wszystkie swoje słowa bez wyjątku. I każde z osobna też. Przyjąć, że ich w ogóle nie było. Adresatka: Świetnie mój miły, a możesz mi wyjaśnić jak chcesz to uczynić? Masz jakiś mądry pomysł? Tekściarz: Jak to jak? Normalnie. Po prostu. Adresatka: : - )))) Warszawa – Stegny, 21.09.2022r.1 punkt
-
@Cor-et-anima E, nie tekst powstał na skutek korespondencji smsowej z kolegą uznanym poetą :)) Dziękuję.1 punkt
-
@Rolek dziękuję za odwiedziny! Niestety takich przykładów można przytaczać wiele. Chamstwa nie brakuje. Szkoda tylko, że obserwuje się je w kręgach osób, które powinny świecić przykładem (lekarze, nauczyciele, duchowni). To niestety skłonność wrodzona, modyfikowana przez środowisko.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Dared Refleksyjny... Niestety, bywają takie przykre chwile, które wydają się trwać wieczność. Na szczęście to tylko mały fragment życia. Życzę ich jak najmniej! Też w snach! Tak z innej beczki: "Ketonal w żyłach" (dobrze, że nie "k-etanol") Tak jak "met-morfina" (zamiast metformina) (nagminne...) Ludzie nagminnie przekręcają nazwy leków i nadają im swoje, które chyba... lepiej im się wtedy kojarzą. :) pozdrawiam!1 punkt
-
@Klip Układ taki akceptuję Wszak niewiele to kosztuje @Łukasz Jasiński Dziękuję. @Klip Piszemy dalej o szlachcie "mopanku"?1 punkt
-
Jestem adoptowanym synem wymarłej rasy Dla nich ostatnie królestwo śmierci Dla mnie hańba bezpotomnego rodu grób biały od koloru czaszki Pełnię rolę prokuratora wśród starych alei gdzie stare drzewa dają złudzenie niezależności I te zaklęcia od świętego Tomasza istota nie ma siły bez istnienia mówię grzesząc pychą Nawet w żałobie by coś ważyła trzeba współtowarzyszy A ja muszę dawać znaki jakie oni znają mówić językiem jakim oni mówią Mogę na przykład zmienić dietę na plaster miodu trawę i szarańczę Oto gorzkie wspomnienie był czas że z patosem rozdawałem dni duszę zaplątaną w takie czcze gnicie Czas ciepłej młodości Ulga ducha jedynie z powodu biologii 11.08.2017, Warszawa1 punkt
-
1 punkt
-
Gdy mnie tak dziwacznie zraniłeś do czegoś się przyczyniłeś Najpierw zaczęła boleć mnie głowa bo tym była ta niejasna, ale odmowa Później nabrałam dystansu Ile można uciekać się do dysonansu? Następnie zajrzałam w kart parę mając nadzieję, że w nich odnajdę za głupotę swą... karę To jednak na próżno być może na karę jest jeszcze za wcześnie, a może za późno? Usiadłam więc do pióra zmęczona zastanawiając się kim była ta Ona Zwróciłam uwagę, niezbyt pośpiesznie, że tkwię nadal w siódmym wersie A przecież mówiąc o dysonansie... nie chciałam znaleźć się w farsie Zaczęłam czytać wiersze o trudnej miłości Czując autorów i ból ich wszystkich kości I tak jestem na samym początku jedno jest pewne Nie straciłam wątku1 punkt
-
Zemsta Wiecie jak to jest codziennie budzić się i słyszeć płacz ludzi? Doświadczam tego przez 18 lat swojego życia. Mam na imię Miorii i mieszkam z mamą w mieszkaniu znajdującym się w szpitalu ogólnym w Seoolu Tak wiem, że to Japońskie imię, ale mojej mamie właśnie takie się podobało. Jest ona właścicielką tego szpitala. Wiele lat spędziła na nauce, by móc zrealizować swoje marzenie. Ja niestety nie jestem taka ambitna. Nie lubię spędzać dużo czasu na nauce, chociaż wiem, że wykształcenie jest bardzo ważne. Ale wróćmy do mojej poprzedniej wypowiedzi. Jak wspominałam wcześniej zaczynanie dnia wraz z odgłosem ludzkiego płaczu to dla mnie codzienność. Nie wszystkich pacjentów da się uratować. Nie jest to wina lekarzy, po prostu to zły los. Jednak jeden przypadek był wyjątkiem. To człowiek zawinił i spowodował śmierć 8-letniej dziewczynki. Pewnego, ciepłego, letniego dnia miała odbyć mogłoby się wydawać dość prosta operacja usunięcia nerki. Dziewczynka była już na sali operacyjnej i czuwał nad nią anestezjolog. Gdy tylko podał jej lek, który miał sprawić, że zaśnie jej serce przestało bić. Pomimo wysiłków lekarzy nie udało się przywrócić jego pracy. Mała Lo mająca przed sobą całe życie stała się aniołem. Podczas dochodzenia wyjaśniającego tak nagłą śmierć okazało się, że dawka leku podanego przez anestezjologa została 5-krotnie przekroczona. Przyznał się on, że zrobił on to specjalnie. Chciał zemścić się na matce dziewczynki za to, że kilka lat temu w wypadku samochodowym z jej udziałem zginęła jego siostra. Był przekonany, że to ona spowodowała ten wypadek. Ślady były niejednoznacznie i nie udało się ustalić sprawy zdarzenia. Sprawę umorzono ze względu na niewystarczającą ilość dowodów. Jenak dla niego sprawa była jasna. Chciał sprawić, że będzie ona cierpiała tak samo jak on. - Już wiesz jak to jest, gdy tracisz kogoś, kogo kochasz i nie możesz mu pomóc ani się pożegnać? Krzyknął, gdy policja wyprowadzała go ze szpitala. - Mamo co teraz będzie? Zapytałam gdy byłyśmy w jej gabinecie. - Tego człowieka czeka najprawdopodobniejsza kara dożywotniego pozbawienia wolności, jeżeli badania wykażą, że był świadomy swojego czynu. Nawet nie wiem, jakich słów tu powinnam użyć. Mogę jedynie zapewnić Panią o naszej wielkiej skrusze i zapewnić, że dołożę wszelkich starań, by taka sytuacja nie miała już nigdy miejsca. - Podam Państwa do sądu za niezidentyfikowanie personelu przed operacją! Krzyczała coraz bardziej matka dziewczynki. Doskonale rozumiem jej złość. Na domiar złego okazało się, że w całe nie był on anestezjologiem. - Droga Pani osoby odpowiedzialne za to haniebne naruszenie zostały już zwolnione. Od jutra w szpitalu pojawią się nowi ochroniarze. Najlepsi z najlepszych. - No dobrze i tak nie mam siły chodzić po sądach. Po zakończeniu rozmowy udała się by załatwić wszystkie formalności związane z pogrzebem. To przyżeczenie mojej mamy miało być początkiem spełnienia się mojego przeznaczenia . Gdy mieszkasz w szpitalu poznasz tysiące ludzkich historii. Usłyszysz je od poznanego pacjenta lub przez ścianę swojego pokoju. Można by każdą spisać i wydać w postaci książki. Tyle strasznych, ale i pięknych ludzkich przeżyć. Starsi, których opuściła rodzina bądź dzieci będące ofiarami przemocy domowej. Każdy nosi w sercu żal. Lubiłam przysłuchiwać się rozmową dorosłych o tym, jak wyglądał za czasów ich młodości teraz mamy całkiem inne czasy. Cieszyły mnie zabawy z dziećmi na oddziale pediatrycznym. Byłam pełna podziwu dla ich wiecznego optymizmu. Chwilę po tym, jak płakały w gabinecie zabiegowym podczas pobierania krwi z uśmiechem bawiły się w pokoju zabaw. Zawsze przynosiłam im coś słodkiego co nie podobało się pielęgniarką. Na następny dzień po wydarzeniach związanych z 8-letnią Lo również udałam się na odziałby wesprzeć jej przyjaciół. Niestety złe wieści szybko się rozchodzą i cały szpital już wiedział. - Miorii, dlaczego Lo zmieniła się w aniołka? Zapytała mnie Mi jej najlepsza przyjaciółka. - Bo swoją dobrocią już zasłużyła, żeby się, nim stać kochanie. Kiedyś wszyscy się nimi staniemy, ale musimy się postarać. Odpowiedziałam jej próbując powstrzymać łzy. - Narysuje ją i wręczę obrazek jej mamie! - Wspaniały pomysł. Nie tracąc czasu zeskoczyła z krzesełka i popędziła do swojej sali. Ja zostałam w pokoju zabaw i przez całe popołudnie bawiłam się z dziećmi. Jak Mi obiecała, narysowała piękny obrazek przedstawiający Lo jako aniołka. Obiecałam, że wręczę go jej mamie, by nie musiała wychodzić z oddziału. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać była zmęczona badaniami. Po tym wspaniałym po południu wróciłam do siebie, gdyż musiałam odrobić lekcje. Po ich skończeniu postanowiłam udać się coś zjeść do naszego wspaniałego bufetu. - Miorii witam co dla ciebie? Zapytała się Pani Jin. - Poproszę Makaron z sezamem i kim bap serowy. - Oczywiście. Usiądź przy stoliku, a ja zaraz ci przyniosę. - Dziękuję bardzo. Przy stolikach zostało tylko jedno wolne miejsce. Nie dziwi mnie to, gdyż kuchnia jest wyśmienita. Usiadłam obok starszej Pani. - Dzień dobry. Powiedziałam - Witaj dziecko. Co cię sprowadza do szpitala? - Mieszkam tu proszę Pani moja mama jest właścicielką. - Ach tak doktor Soo. Niezwykle dobra specjalistka. Cieszyłam się że przez to zdarzenie mama nie stawiła zaufania pacjentów. Z każdą upływającą minutą rozmawiało nam się coraz bardziej swobodniej. - Jakaż dobra z ciebie dziewczyna. Na pewno znajdziesz w życiu szczęście. Chciałabym ci coś dać. - Nie trzeba zaprotestowałam. Naprawdę. - To drobiazg. Powiedziała i wręczyła mi wisiorek w postaci serduszka. - To wyjątkowy wisiorek. Wykonał go wnuk. Mam nadzieję, że ci się podoba - Bardzo, ale czy na pewno mogę go przyjąć - Nawet musisz. Powiedziała i udała się do swojej sali. Miorii I tak minął tydzień od tego przepełnionego smutku dnia. Życie w szpitalu powili wracało do normy .Pacjenci zostawali wypisywani i przyjmowani .Tak jak mama obiecała przyjęła nowych ochroniarzy, którzy mają pilnować wejścia na sale operacyjne. Dzisiaj jest ich pierwszy dzień w pracy i mam udać się z nią na spotkanie informacyjne .Mam nadzieję, że dopilnują by takie zdarzenia nigdy nie miało miejsca. Szpital musi mieć zapewnione bezpieczeństwo. Gdy weszłam do sali konferencyjnej bardzo się zdziwiłam. Spodziewałam się mężczyzn koło 40 roku życia. Jakież było moje zaskoczenie gdy zobaczyłam grupę młodych koło 24 roku życia chłopaków. Nie ukrywam byli bardzo przystojni. Szczególnie jeden .Ale postanowiłam odłożyć to myślenie na później i zachować się jak profesjonaostka.Wzięlam głęboki oddech i przedstawiłam się. -Witam nazywam się Miorii Soo i jestem córką doktor Soo. Witam w naszym szpitalu Chłopcy popatrzyli się na mnie z uśmiechem po czym każdy z nich podszedł i uścisnął moją dłoń. Na końcu podszedł do mnie Teahyung. Był on według mnie najbardziej przystojny. Oczywiście próżnym jest oceniać człowieka po wyglądzie więc byłam ciekawa jaki ma charakter .Będę miała wiele okazji by się tego dowiedzieć. Po spotkaniu postanowiłam udać się na kawę. Oczywiście los sprawił że spotkaniami tam naszych nowych pracowników. -Panno Miorii proszę z nami usiąść . Zawołali mnie .Z uśmiechem poszłam do ich stolika. -Proszę mówić mi Miorii. Jak mogę zauważyć nie jesteśmy wiele starsi od siebie . -W takim razie Miorii bardzo nam miło ,że się do nas przysiadłaś. Powiedział Jimin. -Powiedzcie mi chłopcy co was skłoniło do pracy tutaj . - Nasza wytwórnia płytowa chce byśmy przez jakiś czas poświęcili się innej pracy i poszukali weny na nowe piosenki. Wysłali ofertę do twojej mamy a ona się zgodziła. Będziemy pracować na zmianę z inną grupą . -Wytwórnia płytowa ? ?Zapytałam zdziwiona. -Nie znasz nas ??Zapytali wszyscy jednoczenie . -Nie a powinnam ??Odpowiedziałam -Jesteśmy BTS -BTS ,BTS a no tak ulubiony zespół mojej przyjaciółki. Cały czas puszcza mi ich piosenki . -Wybaczcie znam wasze piosenki ale nigdy nie widziałam jak wyglądacie . -Teraz wszystko jasne. Zaśmiał się Suga -Moja przyjaciółka oszaleje gdy was tu zobaczy. I lepiej zakladajcie maski i okulary na oddziale dla młodzieży -Ma racje .Odpowiedział Teahyung. -No nic Panowie życzę wam miłej pracy a ja tym czasem idę na odział pediatryczny. -Poczekaj ja pilnuje sali operacyjnej na tym oddziale pójdziemy razem. Powiedział Jungkook. - O więc chodźmy. Gdy szliśmy zaczęłam rozmowę gdyż nie czuje się komfortowo gdy panuje cisza. -A więc odział pediatryczny tak ?To wspaniałe miejsce zobaczysz. Dzieci są cudowne i na pewno co chwilę będą przychodzić pokazać ci swoje zabawki. -Kocham dzieci, gdy tylko będę miał chwilę będę czytał im bajki. Intuicja mojej mamy nigdy nie zawodzi pomyślałam. To ona przydzielała chłopcom odziały. Gdy tylko otworzyliśmy drziw przywitałam nas gromadka dzieci. -Miorii jesteś. Krzyknęły uradowane. -Witajcie moje skarby. -Miorii a kto to jest?Zapytała się Nis wskazując na Jungkooka. -To nowy ochroniarz będzie pilnował wejścia na dale operacyjną . Po tym jak przywitał się z dziećmi poszedł pełnić swoje obowiązki a ja rozmyślałam o tym ,że w naszym szpitalu pracują gwiazdy.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Co masz wspólnego z radością dziecka jedzącego niebieską watę cukrową? Co masz wspólnego z beztroską tańca w deszczu? Co masz wspólnego z ciekawością historii o wspomnieniach? Co masz wspólnego z porankiem spokojnym jak wiosna? Co masz wspólnego ze mną? - Nic... bym powiedział.1 punkt
-
Rozdział Drugi - Persona non grata. To był dla mnie strasznie ciężki tydzień pod względem emocjonalnym. Pisałam tę notkę na raty – w poniedziałek i czwartek, czyli wtedy kiedy działy się niżej opisane wydarzenia. Chciałam wszystko dokładnie opisać. Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły,tym razem ze względu na moją bolesną miesiączkę. Na spokojnie mogę wszystko pogrupować i dokończyć. Zacznijmy od poniedziałku ponieważ wtedy działo się najwięcej. Poniedziałek, dwunastego września. Znowu obudziłam się nad ranem zlana potem. Niby nic nowego. Od lat mam koszmary których treści po przebudzeniu nie pamiętam. Nie przeszkadza to jednak by pozostawiały po sobie wszechogarniający mnie przestrach. Dzisiaj w dodatku wiał wiatr i lał pierwszy poważny jesienny deszcz,a to potęgowało moje odczucia po nagłym przebudzeniu. Bardziej czuję niż wiem że te sny dotyczą Pawła. Drżącymi rękoma zapaliłam lampkę nocną. Pod wpływem stresu moje napięcie mięśniowe jest jeszcze bardziej patologiczne niż zazwyczaj, dlatego też usiadłam wolniej niż zwykle pomimo tego że nawet gdy jestem spokojna to moje ciało zabiera się do tego niczym ślimak do startu. W końcu usiadłam. Jeszcze drżącymi rękoma wyjęłam z szafki tabletki ziołowe na uspokojenie i połknęłam trzy, popijając zawsze przygotowaną na takie wypadki szklanką wody. Zgasiłam lampkę, położyłam się i ponownie zapadłam w sen. Obudził mnie dopiero alarm w telefonie połączony z odgłosem dudnienia deszczu o szybę. Było już jasno, ale nie był to słoneczny poranek bo szarość aż przenikała pokój. Zanim wyłączyłam alarm poczułam że mięśnie są sztywniejsze niż zwykle,a łóżko nagle zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. No pięknie! Miks emocji i gwałtownego ochłodzenia sprawił że spastyczność i nadwrażliwość dotykowa weszły na swoje wyżyny! Wstałam przy biurku by potem odbić się od niego by następnie pójść do ściany, aczkolwiek wolniej niż zwykle. Po domu poruszam się właśnie przy ścianach i meblach. Zbyt mało ufam moim kulom by iść z nimi gdy nie ma kogoś obok. Podczas wybierania stroju, ubierania się i porannej toalety myślałam o tym co mówiła mama poprzedniego wieczoru. Stwierdziła że zaczynamy nowe życie,więc powinniśmy zacząć rozmawiać o tym starym oraz jak się każde z nas w związku z tym się czuje. Niby była szczera,jednak ton jej głosu był lodowaty jak zawsze. Właśnie z powodu tego tonu zastanawiałam się czy moje pytania o tego Kalisza i jego podobieństwo do Pawła będą na miejscu. Dotarłam w końcu do kuchni i zobaczyłam przy stole mamę lekko uśmiechającą się do taty. Ignaś spokojnie jadł swoje śniadanie nie zwracając uwagi na romantyczną scenę obok niego. Oskara nie było w pomieszczeniu ponieważ o tej porze szykuje się już do pracy. Zajęłam swoje ulubione miejsce przy ścianie,bo tylko tam mam pewność iż nie spadnę z krzesła. Nie chciałam zadawać pytania od razu,więc dopiero jak skończyłam moje płatki spojrzałam na mamę. - Mamo, widziałaś mojego szkolnego rehabilitanta? - Zaczęłam ostrożne. - Nie. - Odparła chłodno,ale przynajmniej odpowiedziała. - Chyba nie myślałaś że pobiegnę do ciebie w środku moich lekcji tylko dlatego że zasłabłaś? Przecież to nie było żadne zagrożenie życia. Pojechałam do ciebie dopiero po szkole do szpitala, pamiętasz? Kiwnęłam głową. Zrobiło mi się przykro. Poczułam ucisk w gardle,a pod powiekami łzy. Wbiłam oczy we własny talerz, jednak coś kazało mi mówić dalej. - Bo wiesz... on... pan Kalisz jest bardzo podobny do Pawła... - Dukałam niespokojnie. Zapadła grobowa cisza. Wyczekując odpowiedzi podniosłam wzrok. Jeszcze przez chwilę rodzicielka wpatrywała się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Nikt taki tam nie pracuje, rozumiesz? - W końcu odpowiedziała. Wysyczała te zdanie tak nieprzyjemnym szeptem,że aż serce mi zlodowaciało. - Ale mamo... - Wydawało ci się, rozumiesz?! Pewnie wszystko źle usłyszałaś jak zwykle. W tej wsi nie ma nikogo o takim nazwisku! Dlaczego denerwujesz mnie od samego rana? To bardzo w twoim stylu, doprawdy. - Im bliżej końca swojej wypowiedzi była tym bardziej syczenie przemieniało się w jej naturalny ton królowej śniegu. - Przepraszam... - Te słowo wyszło ze mnie jakby bez mojej kontroli. Tak bardzo lubię być charakterna! Dlaczego więc w obecności mamy z odważnego tygrysa przemieniam się w bojące się własnego cienia kociątko?! Nagle poczułam dotyk na ranieniu. To był tata, musiał wstać od stołu i stanąć za mną w trakcie mojej„rozmowy”z mamą. Niby miał troskliwą minę jak zawsze,lecz było w niej coś obcego. - Skarbie,nie powinnaś denerwować mamy. Wiesz o tym, prawda? - Po tym przybrał naturalny dla siebie wyraz twarzy. - Jak ci dzisiaj uczeszemy włosy? Może w dwa kucyki? - To pytanie było całkiem naturalne. Sama nie jestem w stanie wiązać sobie włosów. Już chciałam zgodzić się na opcję dwóch kucyków,gdy mama znów przybrała nieprzyjemny ton. - Szkoda że o potrzeby Pawełka tak nie dopytywałeś! Już tata chciał coś odpowiedzieć,lecz w tym momencie do kuchni wkroczył Oskar. W jednym ręku miał mój plecak a w drugim kule. Musiał wszystko słyszeć. - Dajcie sobie wszyscy siana! Uciekacie od tematu niczym tchórze,to idiotyzm! Nie widzicie jak Nina i Ignaś się boją? - Faktycznie młodszy braciszek siedział cicho niczym trusia,niezdolny do żadnego ruchu. - Nina,masz tu kule. Zaraz pomogę ci nałożyć buty. Dzisiaj jedziesz ze mną,bo i tak mijam twoją szkołę gdy jadę do roboty. Jeśli pasuje ci aby dzisiaj jechać moim maluchem i mieć rozpuszczone włosy to zapraszam. Kiwnęłam głową,a po chwili byłam już w aucie brata. Mam do niego tyle pytań których nigdy nie zadaję by go nie zdenerwować. Co on czuje w związku z naszą sytuacją w domu? Dlaczego nie wyprowadzi? Przecież od lat pracuje na pół etatu,więc pewnie odłożył już coś na przyszłość. Nie chce żyć własnym życiem? Już otworzyłam usta by zadać któreś z tych pytań,ale uprzedził mnie. - Proszę, nic nie mów. Nie tylko ty to wszystko przeżywasz. Na dziś mam już dość tego tematu. Pokiwałam głową i zgodnie z życzeniem milczałam przez resztę drogi. Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam dosłownie w tym samym momencie co my. Popatrzyła na mnie współczująco i pomogła wejść do szkoły. W szatni zmieniła mi buty,a następnie poszłyśmy do klasy. Na przerwie po pierwszej lekcji tkwiłam w zamyśleniu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lekko. Nawet trzymanie długopisu sensorycznie mi przeszkadzało! Wpatrywałam się w widok zza oknem. Próbowałam przeanalizować dzisiejszą rozmowę przy śniadaniu,lecz kiepsko mi to szło. Nagle tuż przy mojej ławce ktoś stanął. To była ta cała córeczka dyrektora! W rękach miała sporą ilość zeszytów. Położyła je przede mną. W sensie niby fajnie że chciała mi pomóc,ale musiała akurat wtedy?! - Hej! Długo cię nie było. Przyniosłam ci zeszyty to przepiszesz sobie lekcje. - Dzięki. – Zabrzmiało to chłodniej niżbym chciała,a zeszyty chwyciłam wręcz koniuszkami palców. Chyba musiało dziwacznie to wyglądać,bo dziewczyna miała bardzo nietęgą minę. - Dagmara jestem! - Nagle wróciła do swojej pogody ducha. Kiedy jakimś cudem włożyłam zeszyty do mojego plecaka,to ta laska wystawiła rękę na przywitanie! Czemu dzisiaj i za jakie grzechy?! - Nina. - Uścisnęłam jej dłoń najdelikatniej jak się dało. Nie zdążyła odpowiedzieć,bo jakieś plastikowe laleczki siedzące dwie ławki przede mną się odezwały. - Daga,daj spokój! Nina to księżniczka z wyższych sfer! Ona z patałachami naszego pokroju nie gada! Sama powiedziała że nie będzie się przy nas odzywać. To było przykre. Szybko zabrałam swoją dłoń. Znowu poczułam łzy pod powiekami i żeby je ukryć wbiłam wzrok w ławkę. Idiotki! Zacisnęłam palce lewej dłoni na rękawie własnego swetra,byleby nie wybuchnąć płaczem. Ten dotyk był dla mnie torturą,ale przynajmniej nie robiłam z siebie jeszcze większego pośmiewiska. - Wracaj do koleżanek. Zeszyty oddam ci najszybciej jak się da. - Nie widziałam reakcji córki dyrektora,ponieważ dalej trzymałam wzrok utkwiony w ławce. Usłyszałam tylko śmiech dziewczyn,a następnie kroki oddalającej się Dagmary. I tak skończyła się przerwa. Czwartek, piętnastego września. To była przedostatnia lekcja. Reszta klasy miała wychowanie fizyczne. Ja powinnam mieć rehabilitację z tym całym Kaliszem w obecności Dagi,bo jest tylko jeden fizjo na całą szkołę,więc i rehabilitację mamy w tym samym czasie. Czemu tam nie byłam? Bo brak mi odwagi cywilnej. Głupio mi że tak przy nim zemdlałam. Wiem,to nie moja wina ale i tak nie mogłam się przełamać i poprosiłam bym mogła przez najbliższy czas tam nie chodzić. Pani Kasia z trudem przystała na moje błagania i każdy W-F spędzałam razem z nią w pustej sali lekcyjnej. Ona wypełniała jakieś papiery,a ja przepisywałam zeszyty od Dagmary. Był też drugi powód mojego unikania fizjoterapeuty. Te cholerne podobieństwo do Pawła! No i traktowanie Kalisza w naszym domu tak jakby nie istniał też nie pomagało. Z drugiej strony dokładnie te same powody sprawiają,że chcę go poznać! Taka dziwna mieszanka uczuciowa. Wiedziałam jednak iż nie mogę unikać go w nieskończoność. Tata zapisał mnie również na rehabilitację poza szkołą. Nie jestem na tyle głupia by wierzyć że na tym zadupiu jest jakikolwiek inny fizjoterapeuta niż Kalisz,więc tak czy siak muszę stawić mu czoła. Wpatrując się w popołudniowe,pomarańczowe słońce za oknem oznajmiłam w końcu moją ledwo co podjętą decyzję. - Pani Kasiu,od następnego tygodnia wracam na rehabilitację. - Przeniosłam wzrok na nauczycielkę. - Brawo Nino, jestem z ciebie dumna. Wtedy po raz pierwszy w tym tygodniu poczułam się troszkę lepiej. No to opisałam wszystko co chciałam,jeśli chodzi o ten tydzień. Niewątpliwie działo się dużo,a ja wciąż ogarniam wszystkie moje emocje... Do następnego.1 punkt
-
@Michał_78 @Leszczym @Tyrs @Nefretete @Ana @Rafael Marius - też mam nadzieję, że tekst nie zostanie tak szybko zapomniany bo go wydrukowałem w "Twóczości" wrześniowej, dziękuję za odwiedziny i życzliwe komentarze i miłej kolorowej jesieni :)1 punkt
-
-Dzień dobry, dokąd Pan jedzie? -Dzień dobry. Do BB - odpowiedział Kierowca i wyłączył radio. -A ja chciałem dostać się do W. To po drodze? -Na to wygląda. Ma Pan duży plecak, otworzę drzwi od paki, to go tam wrzucimy. Będzie więcej miejsca. Janek z wysiłkiem ściągnął ciężki plecak ze stelażem i położył na podłodze paki. Strząsnął krople deszczu z zielonej, impregnowanej kurtki i zajął miejsce pasażera. -Było całkiem ładnie w S. a tu leje - zagadnął. -W końcu listopad, dobrze, że nie ma śniegu - odpowiedział Kierowca, po czym zatrzasnął przesuwne drzwi, wskoczył za kółko i przycisnął gaz. Na rozbiegówce zauważył w zakropionym lusterku, że czerwona Scania zmieniła pas, więc włączył się płynnie do ruchu na ekspresówce. -Duże Mobilki, jednak najczęściej myślą za kółkiem - mruknął niby do siebie. Janek chyba nie usłyszał. Stare Ducato - głośny silnik. -Pan pewnie na studia, czy raczej, chyba teraz są egzaminy? - zagadnął Kierowca. -Nie... Teraz podróżuję - odparł Janek. -Teraz? W listopadzie? - zdziwił się Kierowca - Nie lepiej latem? -Latem też podróżowałem, poznaje Polskę. -Nie wygląda Pan na cudzoziemca i nie mówi Pan jak cudzoziemiec - zauważył Kierowca. -Urodziłem się w Polsce i tu mieszkałem do siódmego roku życia - odpowiedział Janek. -Ahaa - mruknął Kierowca. Śmigali na południe, krople falami dość rzęsistego deszczu, spływały po szybie na boki. Przez brunatne chmury w oddali przed nimi zaczęło przebijać słońce. "Ta cholerna wycieraczka, prawie nie zgarnia a przecież ją niedawno wymieniłem", pomyślał Kierowca. -A pan pewnie w pracy - tym razem zagadnął Janek i przetarł okulary. -Tak, jeździ się... - To gdzie? -A po całym kraju. -Za granicę nie? -Dzięki Bogu nie. Za stare auto, bałbym się. Ale i tak, na razie nie mam tam roboty - odpowiedział Kierowca i pomyślał o kolegach, którzy pozamykali firmy transportowe, bo właśnie jeździli za granicę. -Spedycje płacą z reguły tylko w jedną stronę, wysyłasz kierowcę i modlisz się o powrotną trasę - dorzucił Kierowca. -Nie znam się na tym - powiedział Janek. Kierowca pomyślał, "Na czym ty możesz się znać, jak masz dopiero..." -Pan pewnie bardzo młody? - zagadnął. -Mam 21 lat. "Wygląda na sporo więcej" pomyślał Kierowca i wyprzedził nieźle utrzymanego, białego Kanciaka. W środku siedział siwy dziadek przy kości w futrzanej czapce, ogorzałej, czerwonej gębie i kurtce jeszcze z tak zwanego kreszu. Obok siedziała chyba jego żona a na kolanach trzymała jakieś zawiniątko albo raczej zawinięcie, bo musiała przechylać głowę, żeby patrzeć na drogę przed siebie. "Może to jaja, sery, swojska kiełbasa, bimber i tak dalej" pomyślał Kierowca. "Gdyby otoczyło mnie jeszcze kilkoro takich ludzi, poczułbym się dwudziestolatkiem" pomyślał znowu. -Piękny wiek, życie przed Panem - rzucił oklepaną prawdę Kierowca. -Myślę, że wiek nie ma znaczenie - powiedział po zakończonym wyprzedzaniu wieśniaków Janek. -Jak to nie ma znaczenia? - zapytał Kierowca. -No, myślę, że możemy być młodzi lub starzy, ale to zależy od naszego nastawienia. -Jak to? - zapytał Kierowca. -Przez naszą projekcję, czyli nasze postrzeganie - odparł Janek. -Studiuje Pan psychologię, socjologię czy coś takiego? -Nie, na razie podróżuję - z namysłem odpowiedział Janek. Właściwie to Kierowca wahał się, czy go zabrać. Janek wysiadł z tira na stacji benzynowej obok Kurczakowni. Kierowca Kurczakowni nie odpuszcza, twierdzi, że jest uzależniony od skrzydełek. W głębokim tłuszczu smażone, raczej niezdrowe ale cholernie dobre, pikantne, chrupiące. Tak więc, Kierowca też się tam znalazł. Pasażerów zabierał tylko tych, którzy wyglądają bezpiecznie. Janek wyglądał średnio bezpiecznie; raczej wyższego wzrostu, włosy kasztanowe, dawno nie myte, długie związane gumką znad czoła, ubrany na sportowo a na nogach miał buty trackingowe, "mógłby się wybrać na Orlą Perć" pomyślał Kierowca. No, ale go zabrał, Janek machnął na białe Ducato przy wyjeździe z parkingu. Już przestało padać. Woda zalegała tylko na drodze. Lepiej nie jechać za dużymi autami. Te wzniecają prawdziwą chmurę deszczu w sprayu. A gdy są koleiny, jak dostaniesz szprycę "jak z wiadra", to przez sekundę nic nie widzisz. Sekunda to bardzo dużo czasem na drodze. Ale byli na ekspresówce z S do ZG, tu nie ma jeszcze kolein. "Ciekawe czy na tych nowych betonkach też będą kiedyś koleiny" zastanawiał się Kierowca. -Ładna droga - powiedział Kierowca. -W ogóle tu jest fajnie - odparł Janek. -Ma Pan na myśli Polskę? -Tak. -To gdzie Pan mieszka? - zapytał Kierowca. -W Irlandii Północnej. -To tam gdzie strzelają? -No właśnie nie strzelają, zauważyłem, że sporo osób tutaj tak sądzi. Tam można czuć się bezpiecznie. -Ja słyszałem, że tam jest marsz, chyba Oranżystów, dobrze mówię? Lepiej wtedy nie wychodzić na ulice. -No chyba jest coś takiego - po zastanowieniu odparł Janek. -A ci Oranżyści leją się z Irlandczykami.... -Nigdy tego nie widziałem - odparł Janek z lekkim zdziwieniem. -To jest kolejny dowód na to, że media kłamią - z lekko sztucznym uśmiechem zakończył Kierowca. Nie był nigdy na Wyspach Brytyjskich czy tam w Irlandii. -Ale mają oni, ci Zieloni, też jakieś święto - jak gdyby, coś sobie przypomniał Janek. -Jakie? -Nie wiem dokładnie, ale widziałem niektóre ulice udekorowane na zielono i myślę, że tylko ci mieszkańcy się tam dobrze czują - zakończył Janek. -No bo ci pomarańczowi to protestanci a zieloni to katolicy - jeszcze drążył Kierowca. -No chyba tak - bez przekonania powiedział Janek. "Wojny religijne, śmiech na sali, powinni wymyślić jakąś inną nazwę, przecież to ta sama religia" pomyślał Kierowca. -A Pan pewnie katolik? - jeszcze wrócił do rozmowy Kierowca. -Oczywiście, tak byłem wychowany, ale tak siebie nie określam - Janek odpowiadał powoli, jak gdyby się zastanawiał. -A jak? -No właśnie to jest trudne. Nie wiem, wierzy Pan w Boga? -Jasne - odparł Kierowca. -Ja też, ale nie w takiego, jak uczyli mnie na religii - z przekonaniem stwierdził Janek. -A w jakiego? Ekspresówka skończyła się na rzecz Ekspresówki w budowie, równa ale tylko jeden pas w jedną stronę. Nic nie wyprzedzisz, nie popędzisz. Choć stare Ducato niewiele ma mocy, jakiś traktor choć przeskoczyć można. Pachołki biało-czerwone, przedzielona jezdnia na pół. Masz wrażenie, że obijesz lusterka o te pachołki. Kilka miesięcy temu, Kierowca wracał z nad morza z żoną tą trasą. Po prawie stu kilometrach pierwsza stacja była na wysokości ZG. Zdenerwowani ludzie stali w trzydziestometrowej kolejce po hot-dogi. Obok w barze mieli też jakieś żarcie; "pierogi ze szpinakiem" oświadczyła miła panienka. Dlatego, Kierowca przezornie teraz zjechał na stacje benzynową w O. , mimo, że trzeba było nadrobić 2 km. -Mój Bóg jest wszędzie - wrócił do rozmowy Janek, po tym jak już zatankowali. -Jakiej słucha Pan muzyki? - kontynuował Janek, jak gdyby miało to być przedłużeniem teologicznej dyskusji. - Właściwie to każdej. Jest dobra muzyka i tyle. Nie mam ulubionego gatunku. -A jakiej Pan nie lubi? - drążył Janek. -No dobrze jakieś gatunki nie lubiane mam, ale myślę czasem, że im dłużej żyję nie mogę mówić, że nie lubię np. jazzu.. A Pan jakiej muzyki nie lubi? -Ja uważam, że pop jest beznadziejny. Nic głębszego w tym nie ma. Słucham też właściwie wszystko. Od muzyki klasycznej do metalu. Tylko staram się zachować równowagę, bo np. metal burzy ład i spokój wewnętrzny. Dlatego po godzinie słuchania muzyki metalowej, dobrze jest posłuchać muzyki poważnej np. Chopina. -I co, wracamy wtedy na właściwą drogę? To tak jakbyśmy wrócili z Piekła do Nieba? - z niepewnością, wolno mówił Kierowca. -No tak. O to chodzi. Wlekli się za jakąś wanienką, jak mówią kierowcy. Droga w budowie. Ciężarówki nanosiły grube kilogramy gliniastego błota. W oddali na łagodnie wznoszącym się pagórku, leżały równiutko poukładane pnie sosen. Z tej odległości wyglądały jak góra zapałek "Ciekawy gość" pomyślał Kierowca, bo też lubił Chopina. Jednocześnie zastanawiał się co Janek ma na myśli mówiąc pop. Później zaczęli przerzucać się ulubionymi nazwami muzyków zespołów i kompozytorów. Dalej, milczeli i podziwiali lesiste widoki, bowiem tereny wycinek skończyły się. C.D.N.1 punkt
-
@Ana @Ana @Ana @TylkoJestemOna@Dag @Rafael Marius Wybaczcie, ale to co ja piszę, czyli wiersze nie jest odzwierciedleniem mnie. Nie martwcie się, nikt mnie nie zranił, nawet chłopaka nie mam. Zacznę dopisywać do wierszy, że to jest mojego autorstwa wiersz ale nie opisuje moich przeżyć. Ja piszę o tym czego inni nie chcą pisać, o trudnych sytuacjach, o błędach ludzkich, o sprawach które nie raz są zamiatane pod dywan. Wysyłam tutaj swoje wiersze bo chce zobaczyć czy komuś się spodoba mój styl i to co tworzę. Miłego dnia lub wieczoru życzę.1 punkt
-
-Jeździłem podobnym autem, jak Pan tyle, że i Irlandii. Pracowałem jako elektryk - powiedział nagle Janek. -Można było z tego żyć? -Jasne, ja jeszcze mieszkam z mamą i jej chłopakiem - odpowiedział Janek. -Znudziła się Panu praca? -Nie było źle, ale ja nie nadaję się do regularnej i powtarzalnej pracy. Teraz piszę książki. Trochę inwestuję. Słyszał Pan o dochodzie pasywnym? -Coś słyszałem - odpowiedział Kierowca i od razu pomyślał o piramidzie finansowej. -Co to za książki - zainteresował się Kierowca. -Interesuje się samodoskonaleniem, medytacją i nadświadomością - odpowiedział Janek. “Za młody na trenera-psychologa” pomyślał Kierowca i w końcu wrzucił piątkę, zbliżali się do L. Roboty drogowe się skończyły, autko wpadło na czteropasmówkę. -Dużo medytuję. W moich książkach dzielę się spostrzeżeniami na temat medytacji. Staram się również uczyć innych. Nagrywam krótkie poradniki na e-tubie. Buduję powoli moje źródła utrzymania w ten sposób. Oczywiście uczę również siebie. Kiedyś podczas medytacji umarłem i narodziłem się na nowo, niezliczoną ilość razy. -O kurde - powiedział Kierowca, ale tak naprawdę, nie wiedział co ma powiedzieć. -Dużo Pan zarabia w ten sposób? - dorzucił pytanie Kierowca. -Na razie może nie kokosy. Ale lepsze to niż elektryka. Teraz właśnie wracam ze zjazdu samo doskonalącej się grupy. Dwa tygodnie medytacji i ćwiczeń siłowych, które pomagają wejść w trans. “Trochę pachnie mi tu sektą” przemknęło przez głowę Kierowcy. Włączył radio, ale cicho, żeby nie musieli się przekrzykiwać. -Ta grupa, to jakieś religijne stowarzyszenie? - zapytał już na głos. -Nie, nic podobnego - odparł szybko Janek. -Dążymy do nadświadomości poprzez nasze ćwiczenia i przemyślenia a podstawą jest medytacja. - dorzucił jeszcze. Kierowca ucieszył się. Niedawno czytał książkę znanego psychologa na temat regresji hipnotycznej i podświadomości. Zainteresował go ten temat. “Może powie coś odkrywczego” pomyślał. Kierowca interesował się również tym,jak inni postrzegają Boga. -Co to jest nadświadomość? - podpuszczał Kierowca. -Nie wiem czy będę w stanie to dobrze wytłumaczyć. Brakuje mi polskich słów i nie mam jeszcze wiedzy - Janek odetchnął głęboko i ciężko. -Proszę się postarać, lubię rozmowy na ten temat - dalej podpuszczał Kierowca. “Życie jak droga kajś nos prowadzi, kożdy musi kierować som” chrypiał wokalista Obersleisen w radiu, jakby chciał podkreślić temat dyskusji i dalej “Kożdy kajś jedzie bo droga mo, tako se wybrał i wierzy w to. Tam zaś na końcu ponoć jest raj” -Myślę, że jestem dopiero na początku drogi, którą chciałbym tutaj przejść. Uważam,że jestem tutaj, to znaczy na Ziemi przejściowo, jak każdy z nas. a nasz pobyt można wykorzystać aby osiągnąć wyższy poziom. -Osiągnąć poziom nadświadomości? - zapytał Kierowca. -Tak właśnie - odparł Janek - jedną z dróg wiodącą do tego poziomu, jest droga medytacji - dorzucił jeszcze. -Kiedy osiągniemy nadświadomość, stajemy się istotami astralnymi - kontynuował. -I wtedy spotkamy się z Bogiem? -Bóg jest wszędzie - odparł Janek - cała materia, która nas otacza to Bóg. “Zadziwiająca jest jego pewność siebie, ludzie studiują teologię, mędrcy potrafią rozmawiać z Bogiem a czasem wątpią w jego istnienie. Tymczasem dwudziestolatek ma pewność, że materia, która nas otacza jest Bogiem.” Pomyślał Kierowca i wyłączył radio. -Wierzy Pan w reinkarnację? - zapytał Kierowca, ale znał już odpowiedź. -Myślę raczej, że są różne wymiary przez które przechodzimy. Przypuśćmy, że jesteśmy w jakimś kole a od tego koła odchodzą takie wypustki. I tam powstają następne koła - mówił powoli, dobierając słowa, ale średnio to wyszło i zdawał sobie z tego sprawę Janek. -Mamy niezależność daną nam od Boga w tworzeniu i wyborze tych kół - cały czas powoli mówił Janek. -Jeśli dobrze zrozumiałem, to jesteśmy w świetnej sytuacji. Możemy tworzyć, kreować swoje światy. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Jeśli bym sobie to postanowił, to mógłbym zacząć latać albo być milionerem. Czy tak? -Dokładnie tak - odpowiedział Janek - ale musimy to zrozumieć a stanie się tak, wtedy gdy osiągniemy nadświadomość. Jechali teraz w kierunku W. drogą krajową, równolegle do autostrady. “Nawierzchnia super jak na polskie warunki.” Pomyślał Kierowca. Od W. trzeba będzie lecieć autostradą, niestety płatną. Po lewej stronie minęli bar orientalny “Ha long lin pin”. Kierowca kiedyś tam się zatrzymał. Bar prowadzą dziewczyny, ale nie mają nic wspólnego z orientem. Może tylko wystrój jest chiński czy wietnamski a równie dobrze może być japoński. Serwują dania typu; kurczak w pięciu smakach, sosy tajskie, zupa pho itd. Lecz jakoś wszystko smakuje po polsku. -Wszystko co Pan mówi, pasuje mi do Buddyzmu lub Hinduizmu. Nie jestem fachowcem w tej dziedzinie, ale trochę czytałem. C.D.N.1 punkt
-
O skwapliwa pani poemów wszelkich wnijdź i na mnie kwieciem wielkim. Rozkoszom upust zawartych przenik, kochańcom odbiera w niebyt miłowanie. Mawiają przeto wieki nieugięte, żeś jedynym światłem człowieczej udręki, tedy w uniżeniu ku tobie lico zwrócę. Wprost, pod tę kaplicę. I nim powiek jedwabnych, mrugnięcie przywoła, nie będę głuchym dźwiękiem bezkresów przestworza. Jeno złotem sztab wykłuwających strażnicę na obronę, życie. autor wiersza: a-typowa-b1 punkt
-
Zniekształcone głosy przemieszczają się. Przenikają poszczególne warstwy ścian z kamienia, popękanego tynku, czarnego, spalonego żelbetonu nuklearnego schronu… Noc pulsuje. Wnika do przegniłych resztek zmiażdżonego mózgu… Padam na kolana i składam dłonie jak do modlitwy, ale to nie jest modlitwa, to jest spojrzenie w głąb czystego zła. Absolutnej wirtuozerii mroku. Czyjeś szepty. Wciąż szepty. Nieustanne mlaskania. Pomiędzy uderzeniami gongu stojącego gdzieś w labiryntach domu zegara, następuje tajemnicza próba kontaktu… Lecz znowu echo gongu i tykanie… I znowu… Znowu… Ktoś przechodzi, dudniąc krokami, jakby po rezonansowym pudle. Zagłębia się w doskonałej czerni przedpokoju? Korytarza? Za uchylonymi drzwiami kłębi się spirala odmętu. Nie ma zmiłowania. Jest za to rozchodzący się po całym ciele potworny ból rozkładu. Na schodowej klatce, ktoś uderza metalowym prętem o futryny wywartych wrót opuszczonych przed wiekami mieszkań… Wznoszą się obłoki kurzu z przeżartych czasem przedmiotów, rzeczy. Ze spróchniałych szkieletów rozsypujących się trucheł… Następuje ustalanie tożsamości. Dłubanie w cuchnącym zgnilizną miąższu wyrwanych zębów. Elektryfikacja! Elektryfikacja! Uwaga! Poręcze schodów pod wysokim napięciem! Zdają się śmiać wyszczerbione, zębate czaszki. Ich wypalone oczodoły wydzielają mdławą woń radiacji. Spotworniałe kreatury nie z tego świata, przeszyte promieniowaniem gamma. Wsparte jedne na drugich podpierają nieruchomo strop. Sufit pełen zwisających pajęczych płacht. I same obrastają mchem wrośnięte korzeniami w lastryko stopni. I istnieją. I trwają tak w tym obskurnym świetle tlącej się żarówki jak te pradawne filary w świątyni wieczności. Rozkruszam fiolki ze śmiertelnymi bakteriami, wirusami. Puszki z chemiczną trucizną. Wszystko to wala się wokół moich bosych stóp. Obleczone pyłem śmierci. Zatarte. Skorodowane. Powyginane. Przegniłe… Pod stopami chrzęst potłuczonego szkła. Zostawiam za sobą ślady krwi. Długie smugi posoki… Wlokę się, kulejąc, raniony chlaśnięciami bata… Raz po raz… RAZ PO RAZ… R a z p o r a z… Schodzę wolno wśród milczących okrzyków dziurawiących bębenki w uszach. Schizofrenicznych uderzeń i stąpnięć diablej menażerii, słyszanej tylko przeze mnie. Wśród chaosu absolutnego zła. Przede mną długi szpitalny korytarz pokryty gruzem. Podążam tropem ekskrementów i rozwleczonych jelit w wywołującym efekt stroboskopu migoczącym, zimnym świetle poprzepalanych częściowo jarzeniówek… Rozsuwam poobijane metalowe łózka. Zardzewiałe wózki na kółkach z jakimiś tackami z resztkami skrwawionej waty, ligniny, usuniętych nie wiadomo z czego wysuszonych już tkanek… Kto tu jest? Czy, ktoś tu jest? Odpowiada mi jedynie cisza, piskliwy szum rwącego potoku… Potłuczone gabloty pełne medycznych eksponatów, wydzielają intensywny chemiczny odór. Coś z nich powyciekało, krzepnąc w brunatnych pionowych smugach i rozlewając się na podłodze cuchnącymi kręgami. Zresztą pełno tu jakichś nowotworowych guzów, potwornych narośli, pokrywających gęsto żeliwne rury w kątach mrocznych pomieszczeń. Talerze wielookich lamp w zdewastowanych salach operacyjnych zwisają martwo nad aluminiowymi stołami pełnymi kawałków odłupanej glazury, tynku, jakiegoś szarego miału… Kto tu jest? Kto? Czy, ktoś tu jest? Czuję ciągle czyjąś milczącą obecność. Obecność kogoś albo bardziej czegoś, tuż obok, wciąż obok… Nawiedza mnie od początku mojego życia w pochmurny deszczowy dzień na porodowej sali, a co ulega nieustannemu procesowi rozkładu, jednocześnie mu nie ulegając. I nie potrafię się od tego uwolnić. N i e m o g ę! Osaczają mnie ceglane sklepienia, piwnice… Zatęchła apokalipsa wilgoci… Ale, kto? Co? Jakiś maleńki punkt mozoli się na szczycie grani… Opada, lecz znowu wspina się szybko na srebrnej nitce, chwiejąc się w intensywnych podmuchach przeciągu. Nieruchomieje. Znika w szczelinie… Tak oto zbliżam się do czegoś niewyobrażalnie czarnego, mijając po drodze stare anatomiczne ryciny, czarno-białe fotografie posępnych twarzy, bądź w kolorze sepii o popękanej emulsji… Odprowadzają mnie obojętnym wzrokiem dawno umarłe byty. Przepadają za moimi plecami w pomroce dziejów, w trwającym wciąż misterium grozy. Objawia mi się na końcu drogi ogromny drewniany krzyż z przybitą doń skrzydlatą, kościstą (?) maszkarą… Rozchyla szeroko swoje ramiona? Odnóża? Co to jest? Co to takiego, u licha? Ojciec? Czy to ty, ojcze? Ale, jak? Nie pamiętam przecież ciebie takiego, chyba że wtedy, kiedy leżałeś w trumnie w przykościelnej kaplicy. Miałeś taką siną, wykrzywioną twarz, całą w opadowych plamach… Szepty. Szepty. Utajone słowa, jakby nieustającej skargi. Jakby nieprzerwanego, mniszego kazania… A więc, to z tym czymś sprzeczała się moja nieżywa już matka w pokoju za ścianą. W czasie umierania na pomiętej pościeli, wygrażając palcem podczas oskarżycielskiej mowy. To coś jest teraz doskonale nieruchome… Spogląda na mnie przeraźliwie martwo i nieskończenie pusto w wyjącym wietrze lodowatej nocy… Rozwiera się nade mną jak na powitanie, niczym koszmarny robak. Podchodzę blisko, najbliżej, na wyciągnięcie ręki. Dotykam absolutu mroku… * To się przemieszcza. Powoli. Bardzo powoli… W półmroku korytarza. W nikłym, stroboskopowym świetle migoczącej jarzeniówki. Przestrzeń zamyka się. Przestrzeń się otwiera. Pulsuje. Drży… Moje dłonie kładą się pod lodowaty dotyk. Moje dłonie. Dłonie oczekujące… Spoglądam na wiszące na krzyżu monstrum. Na to spotworniałe truchło… Dotykam chropowatej skorupy. Odłupuję kawałek po kawałku… Po ramieniu przebiega mi pająk, łaskocząc mnie swoimi długimi odnóżami. Włoskami na odwłoku… Widzę stosy połamanych desek, oparte o ściany wieka wielkich trumien. Napastują mnie przerywane linie, jakieś uskoki, psychiczne przełomy. Lecz obraz pozostaje zimny, pełen kurzu i pajęczyn. Straszący groteskową bezwzględnością. Milczący i przesycony piskliwym szumem promieniowania czasu. Spogląda na mnie zło tak odmienne, że nie pozostawiające nawet pozorów jakiegokolwiek maskowania grozy. Kwintesencja mroku i opuszczenia. Psychoneurotyczna wizja ze schizoidalnym zespołem symptomów… Przytłacza mnie obcość i trudna do zdefiniowania wielorakość doznań, pełna jakichś symboli, znaków i niezrozumiałych gestów. Dookoła mnie zwały jakiegoś wypalonego żużla, poszarpanych szmat, organicznych cząstek. Bezdenna otchłań melancholii, która nawet sama siebie przytłacza swoim własnym ciężarem, zapadając się w sobie i wciągając wszystko z potwornym, grawitacyjnym jękiem czarnej dziury. Wszystko się ode mnie odwraca na pięcie z gwałtownym spazmem furiata. Krusząc się i niwecząc w obłokach kurzu wszelkie przejawy żałosnego bytu. Podążam poprzez te formy odrealnione i ciężkie, odwalając mozolnie skorodowane blachy stanowiące pancerz jakiejś antycznej chimery… Z pewnością zeszło tu coś do podziemi i uległo metamorfozie kształtu. Wkroczyłem w zaświat na własną odpowiedzialność. Spadłem. Stoczyłem się na samo dno, które wcale jednak nie plonie, tylko jest bezkresem smutku i zapomnienia. Lecz niespodziewanie przestrzeń rozszerza się. Przestrzeń oddycha, wzruszona elektrycznym impulsem, iskrą życia … Strumienie powietrza opływają moje skronie, nagie ciało… Zaciskam powieki. Coś najwyraźniej budzi się, by skonać w ponownej kreacji zmarłych przedwcześnie, poronionych widm, by narodzić się w zmienionej zupełnie eksplozji krzyku. Coś się wciąż przejawia w plejadzie sennych majaków. Zaznacza swoją obecność od pierwszych chwil mojego istnienia. W czarno-białej sekwencji zdarzeń deszczowego dnia. W przeszytej mnogością mżących pikseli pustce szpitalnego oddziału. Charles Baudelaire dąsa się na mnie, ściskając w dłoniach Sztuczne raje… Albowiem wszedłem mu w paradę intensywnych narkowizji. Spogląda na mnie posępnie znad kamiennej płyty swojego grobu. Kiedyś to był Albert Camus. Dzisiaj, Baudelaire. Tak oto staczam pojedynek z pozycji skundlonej, groteskowej brzydoty. Nacieram, uderzając zaślinionym pyskiem w zmurszałe cegły przegniłego muru. Upadam. Wstaję. I znowu… Wstrząsam raz za razem pokładami Hadesu, doznając wniebowstąpienia do błogiej nieświadomości… Budzę się. (Włodzimierz Zastawniak, wrzesień 2022-09-06)1 punkt
-
Przepraszam Jestem tylko człowiekiem Mam język człowieczy I słowa człowiecze Przepraszam, że czasem Nimi kaleczę Nawet wtedy gdy zamiar mam inny Już idę, już milknę Odwracam wzrok w stonę barwnych łąk kwietnych, w stronę kształtów i wdzięku poukrywanych tam kwiatów. Naturalnie nieskazitelnych, Tak po prostu sobie rosnących, swobodnie będących. Niewymuszenie pięknych Naturalnie od siebie odmiennych.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne