Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 21.08.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. Każdy jakąś wyciąga, a gdy wkłada w usta, wtedy się okazuje, że większość jest pusta.
    7 punktów
  2. „Ze wszystkich stron mrok nas otacza” - Bolesław Prus nie mam i nie miałem nigdy pojęcia o poezji przyznaję czasami uda mi się coś nazwać jakieś uczucie zamienić na parę słów co może się nawet podobać mi a jeśli komuś jeszcze tym bardziej nadawać tym samym sens takim kaprysom jak poezja ale i tak moją głowę ściskają uda jak wiadomo uda są dwa a ja już nie mam czasu na przypadek co mnie ogranicza odrzucam piszę by jak dziecko lśnić dusić mrok nie zważać na didaskalia piszę by w serii słów stawać się idiotą i mędrcem jednym słowem zmieniać wistość
    5 punktów
  3. tysiąc nocy tej pierwszej twoje usta na moich palce wewnątrz wilgoci z plecami wygiętymi w górę zrobię z ciebie ocean w niekończących się falach unoś mnie w dłoni robinią
    4 punkty
  4. Ja wiecznie poszukujący (dyskusyjne) znalazłem ostatnio nową zajawkę. Karmię gołębie i wróble. Ta myśl chodziła mi zresztą po głowie od jakiegoś czasu, o czym zresztą zdążyłem już gdzieś napisać. Siadam na ławce i staram się równo i sprawiedliwie obdzielać poszczególne, najróżniejsze osobniki. Uśmiecham się do całej chmary ptaków, a te mnie tak pięknie zupełnie nie rozumieją. Bywa przyjemnym być tak ładnie niezrozumianym. Sprawia mi to czasem sporą przyjemność, ba, powiem więcej, bo to mnie nawet podnieca. Wiem, jakiś dziwny jestem. A jeszcze jedno – bo bym zapomniał – bułką dokarmiam, bułką. Bułką już za dwa złote. Warszawa – Stegny, 21.08.2022r.
    3 punkty
  5. Samotnik I w sercu mam już same kolce róż, pielęgnują one tajemnicę - cierpienie i w sercu mam już same kolce róż, a ty wyciągasz rany jak otwarty nóż: zadajesz jeszcze większy ból - krwawy, a ty wyciągasz rany jak otwarty nóż: chcę nago żyć w cichych płatkach róż, chcę tylko nago żyć jak wniebowstąpienie, chcę nago żyć w cichych płatkach róż, a ty wyciągasz rany jak otwarty nóż: zadajesz jeszcze większy ból - krwawy, a ty wyciągasz rany jak otwarty nóż: i w sercu mam już same kolce róż, pielęgnują one tajemnicę - cierpienie i w sercu mam już same kolce róż... Łukasz Jasiński (kwiecień 2020)
    2 punkty
  6. przez kożuch oćmy w kakofonii grzywaczy do jej światła ___ 21 sierpnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Latarni Morskich
    2 punkty
  7. Zmieniłem tytuł, gdyż nasze życie, przeważnie jak zmierzch. Czymś pomiędzy mrokiem, a świtem, jest. ---------------------------------------- kolejny już raz sączysz kwitnienie przez otwór durszlaka tam po drugiej stronie oddechu ptaki słuchają piosenek zaklętych w owoce wydłubują z wnętrz nuty i krzyżyki próbują zrozumieć smak melodyczny sens miąższu niosą na skrzydłach szybują nad gdzie jesteś przykryta mrokiem ukwieconym a wiatr rozwiewa ciszę w nieskończoność
    2 punkty
  8. Był deszcz tej nocy prawdziwa ulewa Składał się z wody i żywych ryb Spadały na dach a później na mój balkon Sumy szczupaki płocie nawet jesiotry Pyski otwarte łapały trujący tlen Otworzyłem drzwi ale chciały mnie kąsać Szybko zamknąłem wtedy skakały na łeb Z czwartego piętra łamiąc sobie kręgosłupy Spojrzałem na dół na rybie kłębowisko Było czerwone a z nieba rosiła krew Jutro będę śnił o owadach szarańczy A później znowu o śmierci pierworodnych
    2 punkty
  9. dzisiejsza noc była smutna bez gwiazd i księżyca drzewa nie szumiały milczał wilki echo sny się wałęsały - mysz i szczur mocno rządziły ciemność im pomagała pijany kumpla szukał strach się czaił myśl bała się myśleć na cmentarzu umarli o coś się kłócili dzisiejsza noc była sobą nic a nic nie kłamała można nawet rzecz że prawdziwa była
    2 punkty
  10. Dokładnie, jak wybierasz z tych drogich, to wszystkie są pełne i smaczne, a jak z najtańszych, to wiele oczekiwać nie możesz, niejedna będzie pusta, a zamiast masy orzechowej trafić możesz skorupkę i jeszcze złamać ząb. Pozdrawiam
    2 punkty
  11. * trudem przeorać zagon zielony chwastem połykać dzień twardej ręki określić czas błogostanu i zysk udzielonej podzięki * naprzeciw droga daleka prosi do tańca i kwili jaskółka zwinna wieloraką śpiewną ósemką przybysz jakoby nieznany wita – szeroko otwiera usta siądź bracie – opowiedz twój trud poczeka – nie zając *
    2 punkty
  12. zepsuta maszynka dobrych chwil nanizane tylko smutki dług palący policzek wije się słony strumień a ty całujesz mnie emotikoną nic niewidzące wypalone wyświetlaczem źrenice błyszczą tworzę się na nowo składasz mnie
    1 punkt
  13. w moim umyśle wyzwolił się tekst dość letargiczny senny dreszcz taki bez sensu z czym to jeść a jednak miał swoisty cel a w moich oczach wyraz przejrzysty jest zapisany płynną kursywą chcę widzieć życie bez owijania przesolonymi fragmentami kłamstw i w moich myślach chaosu bieg chcę poukładać w logiczny szyk w poszukiwaniu antycznych prawd tak oczywistych pomyśleć strach w moim jestestwie przewodnia myśl taki zwyczajny człowieczy sens liberum veto na to co jest i postrzeganie co mogło być a w moich uszach dźwięczna pieśń od wiecznej prawdy twórczy zew niespodziewany jak nagła krew a jednak adoracja w nim pewna jest podsumowując takowe wywody w miarę możności trzymajmy się zgody bez zgody same tylko szkody i to tak w skrócie jest **********
    1 punkt
  14. Długo odkładałem wyjazd na wakacje — pierwszego roku nie miałem samochodu, drugiego roku nie wiedziałem dokąd jechać, później przywykłem do ślęczenia za biurkiem i ciułania grosza, a wakacje uznałem za fanaberię bogatych ludzi. Aż jednego ranka obudziłem się z niejasnym uczuciem pogoni za uciekającym szczęściem i wyszeptałem do żony: — Pakuj się. Wyjeżdżamy. — Co, tak nagle? — odszepnęła zaspanym głosem, po czym przekręciła się na drugi bok. Pomimo zaskakującej decyzji, byliśmy już po godzinie znikającym punktem na północnej wylotówce. Przodem, z tyłu, obok nas, każdym pasem pędziły pojazdy rozmaitej marki i modelu, załadowane ludźmi i bagażem. Ekwipunek wypełniał całą przestrzeń, zasłaniał widok w tylnej szybie, furgotał w wietrze na dachu. Ci, którzy lubili podróżować swobodnie, ciągnęli przyczepy albo samoczynnie się rozkładające kapsuły — pękate, kanciaste, niziutkie i opływowe, druciane, przykryte brezentową plandeką, wąskie i wysokie, dla koni nawet, bo z jednej wystawał koński ogon, a jak komuś niczego się nie chciało ciągnąć, stawiał dom na kółka i wyruszał całym gospodarstwem: z kuchnią, pralką i lodówką, sypialnią i pokojem gościnnym, w którym jadąc mógł oglądać na telewizorze filmy ze swojej kolekcji DVD. Wielka jest pomysłowość człowieka! Za wjazdem na autostradę rozpoczął się wyścig: w spragnionych przygód podróżnikach budził się duch rajdowców. Ci z tyłu najeżdżali mi na zderzak i trąbili, żebym jechał szybciej. Wyprzedzający wygrażali pięścią lub pokazywali środkowy palec. Zjechałem na lewy pas. Jadący przede mną prędko się oddalali, za wyjątkiem kilku ciężarówek, puszczających kłęby czarnego dymu. Po każdym kłębie rozlegało się głośne warczenie motoru, zmęczonego jazdą pod górę. Wspinaczkę umożliwiał wydrążony w skale korytarz o pionowych ścianach. Na ich powierzchni wciąż widniały ślady po świdrach do wiercenia głębokich otworów. Przy pomocy ładunków wybuchowych detonowanych wewnątrz tych otworów, wycinano olbrzymie bloki piaskowca, równiutko jak nożem. Prawdziwe arcydzieło inżynierii, rozmyślałem przejeżdżając środkiem następnej góry i jeszcze jednej, ale Maria wolała patrzeć w drugą stronę: na turkusowy kolor wody zalewającej mangrowia, zgadywać do czego służą długie rzędy kładek, bo nigdy jeszcze nie widziała jak hodują ostrygi. Ryczenie ciężarówek ustało na chwilę: droga opadała ku rzece. Przejechaliśmy przez długi most, za którym mordercza wspinaczka zaczęła się od nowa. Góra, dół i tak za przecięciem każdego wąwozu. Maria rzuciła okiem na kobietę w oknie mijanego samochodu. Chociaż był dość obszerny i raczej nieprzeładowany, kobieta trzymała stopy wysoko pod szybą, na desce rozdzielczej. Pojazd przyspieszył i zniknął za zakrętem, pozostawiając widok nóg gołych i całkiem zgrabnych. Maria chciała to samo zrobić ze swoimi nogami, ale nie była pewna mojej reakcji, więc tylko zerknęła na dzieciaki, zrzuciła klapki ze stóp i zapadła po chwili w krótką drzemkę. Na końcu autostrady wyrwało mnie z atmosfery monotonnej jazdy dudnienie na wybojach, specjalnie w tym celu zainstalowanych, a potem krzyk starszej córki: — Jestem głodna! — A mnie się chce pić! — zawtórowała jej siostra. Ich brat nic nie powiedział tylko zaklaskał w dłonie. W pośpiechu nie zdążyliśmy zabrać niczego do jedzenia. Na szczęście krajobraz ożywiło wkrótce jakieś miasteczko, a właściwie kilka rozrzuconych wzdłuż drogi zakładów przemysłowych. Między nimi, na szczycie wysokiego słupa wypatrzyłem charakterystyczne żółte łuki w kształcie litery M, jak na złość po prawej stronie i żeby tam dojechać, musiałem nadłożyć drogi i zawrócić. W samą porę, bo z tylnego siedzenia dolatywały jęki: — Daleko jeszcze? „Z dzieciakami to żadne wakacje” — przypomniałem sobie słowa kolegi z pracy. Teraz na własnej skórze mogłem się przekonać, że miał rację. Dopijając czarną kawę obserwowałem długi pociąg jadący po nasypie koło restauracji. Liczyłem wagony wypełnione po brzegi węglem, lecz w okolicy stu iluś straciłem rachubę. Skończyłem pić, a pociąg wciąż sunął ociężale, jakby to był taśmociąg obracający bez przerwy między kopalnią i morskim portem. Świat jest pełen niespodzianek. Mniej przyjemną niespodzianką był zator w dalszej części drogi. Na co tyle węgla, żelaza, złota, skoro brakuje środków na wybudowanie jednej porządnej drogi łączącej miasto ludzi pracy na południu z miastem ludzi odpoczywających w tropiku? Siedzieliśmy w samochodzie w nadziei, że przyczyna zakorkowania zostanie usunięta i kawalkada ruszy niebawem do przodu. Ruszyła, ale tylko do najbliższego drzewa. Zniecierpliwieni kierowcy wyszli na drogę, rozglądali się dookoła, wymieniali te same niezadowolone spojrzenia. Już nie rajdowcy, ale towarzysze niedoli, gotowi sobie pomagać, zjednoczeni wspólnym kłopotem. Pobocze szosy szybko się zamieniło w jarmark. „Najsmaczniejsze lody” — zapraszał napis nad wejściem do sklepu. „Najlepsze mięsne placki na południowej półkuli” — wychwalał następny. „Arbuzy i mango prosto z ogródka”. Mijałem te kramy i otaczających je ludzi, aż doszedłem do zapory utworzonej z kordonu policji. Dalej nie wolno było iść. — Co się tam dzieje? — Zaczepiłem gościa wychylającego głowę ponad granatowy szpaler policyjnych czapek. — Most zablokowany — odpowiedział nie odwracając głowy. — Przecież puszczają samochody… — Ale tylko jednym pasem. Faktycznie, za kępą krzaków ujrzałem most, dość nisko przerzucony nad mętną taflą wąskiej rzeki. Na moście stała karetka pogotowia, obok niej kręciło się kilku ratowników medycznych. — Zasłabł kierowca furgonetki, pechowo na samym środku mostu — wtrącił ktoś z boku. — Ale my tu stoimy już chyba z godzinę. — Zanim nie ustalą co mu jest, nie wolno im go ruszać z miejsca — tłumaczył tamten tonem eksperta. — Właśnie oczekują decyzji lekarzy ze szpitala. Nie zadając dalszych pytań, wróciłem do samochodu. Po drodze kupiłem arbuza, tego prosto z pola, bez pestek, za podwójną cenę. Pić bardziej się chciało niż jeść. Wyciągnąłem ze schowka przy kierownicy mapę i obliczałem, czy zdążymy na czas. Minęła następna godzina zanim udało się przejechać niefortunnym mostem na drugą stronę rzeki, ale jechaliśmy powoli, zderzak na zderzaku. Czerwona tarcza słońca dotykała krawędzi wzgórz po zachodniej stronie, a my wciąż się posuwaliśmy w ślimaczym tempie. Za pół godziny będziemy jechać w zupełnej ciemności. Spojrzałem na mijany kierunkowskaz: „Tea Gardens 20 km”. Skręciłem w tamtym kierunku i wjechałem na wąską, za to opustoszałą drogę, prowadzącą w głąb lekko pofałdowanych pastwisk o wysokiej, płowej trawie, nakrapianej z rzadka eukaliptusami — ich cętkowane pnie stawały się coraz mniej widoczne. Zmrok zapadał znienacka, bez zbytecznych zapowiedzi. Włączyłem światła i zmniejszyłem prędkość, bo właśnie przejeżdżaliśmy przez osiedle letniskowych domów, całkiem dobrze utrzymanych, tak na pierwszy rzut oka, bo bliższe oględziny utrudniała głęboka ciemnica. Za ostatnim domem wjechałem na dobrze oświetlony most, którego stromość oraz wypukłość przęsła wskazywała, że dołem musi kursować coś zawadzistego, nie tyle szerokiego, co kołyszącego wysokim masztem. Dalej jechaliśmy po strzałkach do pola namiotowego, jak podczas zabawy w podchody. Księżyc z bezchmurnego nieba oświetlał nam drogę bladym światłem, lecz gdy dotarliśmy na teren biwaku, ogarnął nas pod zwartym poszyciem z palm i paproci nieprzenikniony mrok. Stawialiśmy namiot w pośpiechu i raczej chaotycznie, podczas gdy dzieciaki spały wygodnie w samochodzie. Rankiem się okazało, że rozbijanie poszło nam całkiem nieźle, trzeba było tylko wymienić jedną tyczkę, poprawić kilka linek i odsunąć minimalnie namiot od zarośli, żeby żmije, jadowite pająki i inne przyjemne stworzenia nie właziły nam do środka. Przy okazji odkryliśmy dodatkowe atrakcje: Woda z kranu nadawała się tylko do zmywania naczyń, po pitną należało jechać kilka kilometrów do źródełka. Latryny nie miały kanalizacji i dzięki temu można je było łatwo zlokalizować po charakterystycznym zapaszku. Dobrze przynajmniej, że teren obozowiska był rozległy, wczasowiczów niewielu, a stojące daleko od siebie i ukryte w gęstym buszu namioty zapewniały wystarczającą prywatność. Najbardziej cieszyło sąsiedztwo jeziora o czystej wodzie, bogactwo ptasiego śpiewu, oraz dziewicza roślinność, nietknięta zębem cywilizacji. Zaraz po śniadaniu poszliśmy wąską ścieżką prosto z namiotu na plażę. Bóg stworzył wodę, żeby dzieciaki się nie nudziły i dały rodzicom chwilę wytchnienia — tylko nie wolno ich spuszczać z oczu. Siedzieliśmy na złocistym piasku pod parasolką w czerwone grochy, tam gdzie zatokę oddzielał od morza wąski cypel, zakończony górą w kształcie foremnego stożka. Dochodził stamtąd łoskot fal, zamierający jedynie w powiewach lekkiego wiatru. Patrzyłem na przeciwległy brzeg: w oddali majaczyły zarysy jakiegoś luksusowego resortu, gdzie ludzie kąpią się w basenie, a potem wylegują w leżakach, popijając dla ochłody koktajle przez bambusową rurkę. Z plaży przeszliśmy na wydmy, u podnóża złociste jak piasek nad zatoką, wyżej kremowe, a na samym szczycie białe niczym śnieg, bo to był śnieg, odmrażał stopy. Gdy czegoś jest za dużo, kiedy nie można tego wytrzymać, to samo uczucie wraca do nas pod postacią innych zdarzeń, zazwyczaj tych z przeszłości. Morze, plaża i wydmy zniknęły pod naporem myśli. Już nie czułem palącego gorąca; byłem daleko stąd: wystawałem na przystanku w Śródmieściu, niedaleko mojego liceum. Obok mnie stali ludzie okutani w grube kurtki i szaliki. Poruszałem odruchowo palcami stóp, brzeżkiem buta potrącałem drugi but, przeskakując z nogi na nogę czekałem na autobus linii 180, który zawiezie mnie do domu. Nad jezdnią tańczyły pierwsze płatki śniegu, powietrze ściął mróz, autobus nie nadjeżdżał. Nadciągała zima: sinymi chmurami, lodowatą zawieją, tylko nie wiedziałem, że będzie to zima stulecia. Drugiego dnia wybraliśmy się na wędrówkę po lesie. Dziwny był to las. Miejscami straszny: olbrzymie drzewa liczące kilkaset lat, obdarte z kory, z gałęziami rozpostartymi szeroko w powietrzu, niczym powykręcane ręce upiora. Zakrywały wstydliwie miejsca okaleczone pęknięciami, przeżarte próchnicą. W zagojonych ranach powstawały dziuple: podłużne, owalne, bezkształtne i szkaradne, niektóre wielkości studni. Cały czas drzewa bacznie nas obserwowały ciemnymi czeluściami po sękach, potrząsały drobnymi listkami, z kołysanych wiatrem konarów dobiegały jakieś westchnienia i krzyki. Dotknąłem dłonią gładkiego pnia: zimny jak lód. To dlatego ciągnęło nas w upalny dzień między drzewa. Trzeciego dnia wstałem o świcie. Maria i dzieci spały głębokim snem. Usiadłem w przedsionku namiotu, wystarczająco przestronnym, żeby postawić w nim rozkładany stolik i dwa krzesła. Rozsunąłem zasłonę i wyjrzałem przez siatkę na komary na zewnątrz. Przy samym brzegu jeziora spostrzegłem namiot. Mały namiot, z dwóch tyczek złożonych na krzyż. Jeszcze wczoraj wieczorem tego namiotu tam nie było. Obok namiotu, pod srebrzystym pokrowcem, stał oparty o drzewo górski rower. Pomyślałem, że dobrze byłoby się napić gorącej herbaty, tylko nie wiedziałem, czy zaczekać aż Maria wstanie. Zdecydowałem się nie czekać. Zaparzyłem herbaty na gazowej kuchence, a wtedy z namiotu wyszła kobieta. Nie widziałem wyraźnie jej twarzy. Miała brązowe włosy, rozjaśnione nieco opalenizną na plecach. Była całkowicie naga, ale mogłem oglądać tylko połowę jej nagości, ponieważ stała odwrócona tyłem. Weszła do wody umyć twarz i ręce. Potem zanurzyła się po szyję i popłynęła: cicho i leciutko, zostawiając za sobą warkocz wzburzonej wody. Patrzyłem za nią zahipnotyzowanym wzrokiem. Było w tej scenie coś osobliwego, uroczystego, nieomal nieziemskiego. Jakimś niepojętym sposobem czułem się związany z tą kobietą: tylko my dwoje, tu i teraz, na dzikim pustkowiu, sobie przeznaczeni. Może mnie zauważyła, może wie, że popijając herbatę, obserwuję ją ze swojego namiotu. Może sprawia jej to nawet przyjemność. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tak musi być. Próbowałem sobie wyobrazić kim ona jest. Podróżuje samotnie. Rozbija się na jedną noc, wczesnym rankiem rusza w dalszą drogę. Przemierzyła w ten sposób rowerem setki kilometrów: z deszczowych lasów i plantacji bananów lub nadjeżdża z przeciwnego kierunku: kamienistych zatok i wzgórz spalonych słońcem, pachnących mirtem i lawendą. Podekscytowany jej wizytą w gaju herbacianych krzewów, czekałem aż przypłynie do brzegu, wyjdzie z wody, będzie wykręcać rękami długie włosy, a później niechybnie zacznie iść w moją stronę, żebym mógł docenić również drugą stronę jej nagości. Po raz pierwszy odczułem ciężar małżeństwa: praca w nadgodziny, dodatkowe obowiązki, to wszystko można jakoś znieść, ale wyrzec się wolności? Rzucić to wszystko. Pojechać razem z nią. Do następnego jeziora. Wejść razem do wody. Potem się suszyć przy ognisku, pić wino, śpiewać do północy, zasypiać licząc gwiazdy na niebie. Czemu z Marią jest inaczej? Nie odważyłaby się płynąć obok mnie nago, choć tyle lat jesteśmy po ślubie. Jednak Marię znam każdą cząstką swego ciała, jak ten kubek w ręku, a tamta to zjawa. Zjawa nęci, z kubka można pić. Patrzyłem jak zwija namiot w pakunek nie większy od podręcznej torby, kładzie go do bagażnika na tylnym kole, przyczepia z boku plecak, po drugiej stronie zawiesza plastikowy pojemnik na drobiazgi. Usłyszałem dźwięk rozsuwanego zamka w drzwiach namiotu. Zza płóciennej ściany wyjrzała głowa Marii. — Z kim rozmawiasz? — Z nikim, przecież wszyscy jeszcze śpią. — A ja wyraźnie słyszałam, że mówisz coś do jakiejś dziewczyny. Założyła sweter, bo ranek był pochmurny i wilgotny. Podeszła do brzegu jeziora, tam gdzie stał przed chwilą mały namiot. Po dziewczynie nie było śladu.
    1 punkt
  15. larwy wróciły. ich dziurawe gniazdo mojego brzucha musi tam być ciepło może je dosięgnę jak przeżuje siatkę ogrodzenia rdza i stara farba na zębach w przyjaźni z wskazówkami zegara w żołądku zabliźnionym kwasem ból w szczęce łatany opatrunkiem dziecięco nieporadnych dłoni w trzonowiec się wdała próchnica niedosięgalnego śmiechu infekcja krwi, zapalenie, sepsa, mucha w oku na wietrze jak tamte stare kości bez szpiku zaśpiewam wam niemą pustkę z pestki 24.07.2022
    1 punkt
  16. gwoździ w ścianie gwóźdź czy obraz piękny czy jak z krzyża zdjęty tak samo dźwigać muszę ale cóż taki mój los i tak się nie wyjmę stąd
    1 punkt
  17. @Cor-et-anima zainspirowałaś mnie bardzo, zarówno utworem pt. Utopia jak i samym nickem, którego znaczenie niedawno sprawdziłem. Pomyślałem sobie, że napiszę coś z dedykacją dla Ciebie. Łap. :-) Kawałek mojej utopii Pamiętam, że w przeszłości chciałem być pilotem, Lecz nie od tak, po prostu, Cessny lub szybowca. Wolałem wciąż myśliwcem nieprzyjaciół strącać, I zmieniać w drapieżnika plastikowy model. Zdobywał więc przestworza żądny wrażeń chłopiec; Namierzał, ciągle strzelał, walczył tak bez końca, By poczuć się przez chwilę jak lotnicy w Top Gun, Jak Maverick, Goose i Iceman, jak Żelazny Orzeł. Zachwycam się i wzruszam lecz to już wspomnienia, Podszepty, które wrzaskiem życie wnet zagłuszy, A ono wprost uwielbia szarpać i wydzierać, By z resztek materiału teraźniejszość uszyć. Przy tobie całkiem nowe mógłbym mieć marzenia, Więc pomóż w moje serce wlać choć trochę duszy. ---
    1 punkt
  18. jedną zapałką rozpalam pamięć trzech pokoleń umiar jest nieprzypadkowy jak ślady łez na ukochanych fotografiach jednym spojrzeniem daję znać czwartemu o przymierzu gestów z przeszłością zawieranym by lżejszy oddech łapać jednym życiem przemierzam bezkres dostępnych ogniw i niedostępnych żarów spalanie się jest de facto miarą trwania
    1 punkt
  19. Znam jednego polityka, który wszędzie nos swój wtyka oto przykład pierwszy z brzegu nim ruszyłem ja do biegu po zaszczyty i medale on już stał na piedestale medal dyndał mu na szyi złoty, bo mu powiesili kumple, co w poselskich ławach są pomocni w każdych sprawach bo ich immunitet chroni czują się bezkarni, oni. Innym razem w pewnej bursie chciałem udział wziąć w konkursie literackim z deklamacją on ze swą legitymacją dotarł pierwszy i ugadał kierownika, który władał w tejże bursie gronem, ciałem pedagogów, więc przegrałem i choć wciąż przegranym byłem tak go kiedyś rozwścieczyłem że mam dość, odchodzę w ciemną nicość świata, zmarł przede mną.
    1 punkt
  20. Czas płynie Jego blask rozświetla noc Jak księżyc w dolinie Wyciągam do niego dłonie I modlę się o spokój duszy Żadna łza już mnie nie wzruszy Chcę tylko uchwycić Ten obraz szczęścia Zapisać na czarnej kliszy I odejść w martwej ciszy
    1 punkt
  21. Stare gnaty -młode ego Cóż ci z tego dziś kolego;)
    1 punkt
  22. sierpień dłoni na szyji zaciska swój węzeł ta smycz pragnienia owoc sińca schowany w sierści jak szept błagania w ciężkim oddechu złożony na twoich wargach pod letnim zmierzchem ciał ślad paznokci na skórze w łowie bliskości sięga parzącym piętnem pod mięśnie w pokucie pocałunków na nadgarstkach a ta lepka gwiazda z czubka palca skapująca prosto na twoje czoło uklęknę na twoich biodrach i nakreślę ci nią krzyż namaszczenia małej śmierci w pocie i ślinie 19.08.2022
    1 punkt
  23. @Marek.zak1 Sukces mój jedyny ale sprawiedliwy pokonałem gościa choć miał wszędzie wpływy. Pozdrawiam
    1 punkt
  24. płacz dziecka dłoń matki na główce - czuła ulga
    1 punkt
  25. Nie wiedział z kim zadziera i ma za swoje:). Gratuluję Henryku.
    1 punkt
  26. Prozaik - belfer ? Poetę pozdrawia, do (ciągłej) staranności w tworzeniu namawia. A wyczuwanie to sfera istotna - przez nie niejedna dusza ku światłu urosła. Serdecznie Cię pozdrawiam ? .
    1 punkt
  27. @transgenderyzm Ale i tak podtrzymuję poprzednią wypowiedź ;) Pozdrawiam :)
    1 punkt
  28. @Phuruchiko zerkałam :)
    1 punkt
  29. @Dragaz Był czas - lata... - że też modliłam się o spokój duszy. O to, abym mogła spokojnie przespać noc, nie paraliżował mnie strach, poczucie winy. Moja prośby zostały wysłuchane, a raczej sama - poprzez zmianę sposobu myślenia... - osiągnęłam ten stan "spokoju duszy". Wbrew pozorom nie jest to trudne. Ale łatwo powiedzieć... Pozdrawiam ;)
    1 punkt
  30. Czort jeden wie, co mnie podkusiło. Czułem od rana, że coś się zdarzy. Niebo jak z pędzla - tak pięknie było. Lecz bose stopy i patelnia na plaży. Susza, spiekota wykańcza człeka, A z radiowęzła leje się papka. Miliardy ziaren w kopce żar spieka, Mnie dwa trzydzieści brakuje do klapka. Jak na gorące wypłynąć kurhany, Gdy w piachu ukrop-skorpion czatuje ? W okopach siedzą piaskowe bałwany I tysiąc gorących igieł zakłuje. Spiekota, publika ryk morza przebija, A z radiowęzła leje się papka. Ze śpiewem w barze nalewa ktoś z kija. Mnie dwa trzydzieści brakuje do klapka. A może przypłynie marynarz w bieli Piękne syreny śpiewem obudzi ? Pół ryby, baby wypełzną z topieli, Deszcz zaklną, który piasek ostudzi. Lecz ciągle spiekota, drze się publika A z radiowęzła leje się papka. Jakieś dziecko do dołka sika, Mnie dwa trzydzieści brakuje do klapka. Niechże Posejdon wreszcie się ocknie. Może i jemu upały zbrzydły. Niechaj żar piachu z wodami zmoknie. Lecz cisza – Brak dwa trzydzieści na widły ? Spiekota nadal, drze się publika, A z radiowęzła leje się papka. Ciał w brązie korowód lśni i przemyka. Mnie dwa trzydzieści brakuje do klapka. Wszystko wokół od słońca kipi. Dyszy i piasek, pod piaskiem ziemia. Łysy gość walczy wciąż z parawanem. Kłócą się ludzie o skrawek cienia. I choć spiekota, radiowęzeł przegrzany, Przegrzanych treści leje się papka. Powstały z kolan piaskowe bałwany. Mnie dwa trzydzieści brakuje do klapka. Znów sukces - orędzie leci na pasku. Wyschnięte wykruszają się babki. Runęły ludziom zamki na piasku, Wciąż dwa trzydzieści brakuje na klapki. Lecz co to ? Dźwięk monet w kieszeni, Gdzie szpej wciska się w zakamarki. Więc parę monet wywróci los i odmieni ? A niech to! Mam dwa trzydzieści na klapki. Spiekota nie gaśnie, drze się publika, Zaś radiowęzeł ostatkiem charczy, Gdyż na straganach ceny skoczyły I dwa trzydzieści na klapki nie starczy ! Mam dość ! Marzę o deszczach w maju. Burz czekam i żeby kwitła akacja. Nie chcę ni morza, tropików, ni raju, A resztę marzeń pożarła inflacja. YouTube - wersja dla leniuchów (wersja udźwiękowiona)
    1 punkt
  31. A Ona tyle miała w myślach. Same grzechy, choroby i przestępstwa. Słowem olbrzymie pole niemiłości do zaorania. Nie omieszkała mnie o nie wypytać w ten, czy inny sposób zadając dziesiątki pytań. A jak już usłyszała każdą możliwą odpowiedź bez ściemy pożegnała się ze mną. Sam siebie wciąż się pytam po co i na co jej to było. Ku prawdzie? Do szczęścia? Nie wiem. Na ciężkie dobranoc odpowiedziałem jej, że jestem czysty, czysty nawet bardziej niż chciałem i zamierzałem. Bez kitu. Nastąpiło rozstanie na dobre. Potem poszedłem do pubu przepić i przepalić przeszłość z Nią. Czasem pomyślę, że chciałbym kiedyś odzyskać swoje tajemnice i znowu pobyć mężczyzną z krwi i kości. Warszawa – Stegny, 20.08.2022r.
    1 punkt
  32. Kaktus wzrasta impetem natury i z motywacji przodków. Słyszał, ze zadowala się tym co podane. W kolejce po spełnienie ustawia się ostatni. Gdy wyższa siła zawodzi, okrawa wyrazistość. Marszczy się w niedosycie i luzuje korzenie. Widział kwitnących braci. Bolało, że nie umiał się cieszyć. Odpycha naukę na błędach i podróż wgłąb kolczastej natury. Miał być niewymagający. Rozgląda się wokół - pustynia. Zapuszcza kolce, by odgrodzić się od światła. Podpatrzył to u róży, lecz nie dopytał o sedno. *Dziś mija rok odkąd bywam aktywnie na forum. Odświeżam Kaktusa i publikuję powyższy tekst ponownie z pobudek sentymentalnych. Pozdrawiam wszystkich spotkanych na drodze. 15
    1 punkt
  33. @GrumpyElf masz talent ...pisz Pozdr.
    1 punkt
  34. mi się marzy dokarmianie żółwi skórkami po bananach:)
    1 punkt
  35. Sytuacja jak najbardziej prawdziwa, zaobserwowana nie dawniej niż wczoraj. Siedziała gołębica na miejskiej latarni, przycupnął obok gołąb i do niej się garnął. Zagruchał jej wesoło, skłonił się dwa razy, lecz ona go olała i się ptaszek sparzył. Samotny teraz siedzi na miejskiej latarni. Gołąbka odfrunęła, zniknęła w oddali. Zdarzają się w naturze, takie epizody, jednemu bije w dekiel, drugie bez ochoty.
    1 punkt
  36. Horror i zgroza… Za jakie grzechy? Pięknie nawiązałeś do biblijnej klęski. ??
    1 punkt
  37. rodzisz się w bólu obyś nie umierał w lęku w rozpaczy jak żyć trzeba by odejść w spokoju mieć czas na chwilę zastanowienia by zdążyć pożegnać to co było w milczeniu w ciszy przyjąć pogodzić się z tym co się nie spełniło zrozumieć czym jest miłość jak niszczy nienawiść umieć wybaczyć potem już tylko z ostatnim oddechem w spokoju czekać że cud się zdarzy
    1 punkt
  38. zupełnie przypadkowo tu wpadłem :) jest dobrze Pozdrawiam Pan Ropuch
    1 punkt
  39. @Marek.zak1 Wiesz, w pierwszym Top Gunie, MIG-ami były amerykańskie samoloty F-5. Pewnie kasy zabrakło na prawdziwe MIG-i i trzeba było polubić co się miało.
    1 punkt
  40. Witaj - miło że czytasz dziękuje a to - Pozdr.
    1 punkt
  41. @GrumpyElf Zgoda ;)) Myślę, że jak to opiszę to znaczy, że to było do opisania czyli się nie liczy. Żaden wyczyn ;) Ale akurat mi to nie grozi ;)) @GrumpyElf Ale są zdolni poeci i raperzy i filmowcy ;))
    1 punkt
  42. @Leszczym Jeżeli opiszesz coś, co jest nie do opisania, to podważysz tego nieopisywalność.
    1 punkt
  43. Stoję naprzeciwko, stroję niemego głosu barwy. Tonie w odbiciu prawda, stronię od niego jakby, To nie jest rzecz łatwa, Sumienie dźwiga imię na barkach, Skrada się za nim amoralizm, żyj zanim zamieszkasz w Arkham. Obraz próbuje pukać do drzwi, Przez które chce wejść Wybawca Oraz woła wniebogłosy, Lecz pragnienie uwolnienia rujnuje prawda. Może popatrz mi w oczy, Morze szumi, że jesteś podobny - aha... Boże poparz Łaską choć Duszy kącik By móc rozpoznać sztukę w powszechności. Lustereczko powiedz przecie komu służysz, ileś warte? Lekkość w ciężarze doświadczeń, może go kiedyś doświadczę. Po ilekroć pytać masz jeszcze czy te drzwi są otwarte? Skoro nie z mojej strony, to z drugiej odnajdziesz klamkę.
    1 punkt
  44. @Cor-et-anima Czasami mam ochotę zadzwonić do Boga pogadać z prawdziwym przyjacielem zwierzyć mu obecny moment wysłuchać co mógłby mi powiedzieć Hej, dzięki za odwiedziny i Twoje słowa;) Pozdrowienia! ;)
    1 punkt
  45. Nie jestem codziennie zrozpaczony, Ale często czuję się zmęczony. Moja egzystencja mnie przytłacza, Nawet w dobre dni coś mi dokucza. Nie radzę sobie już z własnym życiem. I chociaż na scenie jestem księciem, Czuję uginające się nogi... Jednak ignoruję ciała skargi. Nie sądzę, by kiedyś było lepiej. Wyzbyłem się tej nadziei głupiej. Może będzie jeszcze gorzej, ale Dalej będę się uśmiechać czule.
    1 punkt
  46. Skomentuję po kolei. Sonet, znowu świetnie napisany, łączący autobiografię, co dodaje, bo wiesz, o czym piszesz i uniwersalizm, w tym przypadku marzenia dzieci, często wrażliwych, delikatnych, które w dzieciństwie nie należą do dziecięcej / młodzieżowej elity i te marzenia im to kompensują. Przerabiałem i znam temat a dyskutowaliśmy o tym w temacie nieśmiałości. . Życie stety / niestety to zagłusza, co ma dobre i złe strony, bo tkwienie w marzeniach nie jest sposobem na real, z którym musimy się zmierzyć, a uchylanie się od tego prowadzi na kolejnych rozczarowań i zepchniecie gdzieś na margines społecznego mainstreamu, odtrącenia itp. Powroty i tęsknoty, wyrażane w sztuce, na papierze i nie tylko w przerwie między zmaganiami z realem pomagają i zapewne wielu tutaj tak ma. Co do całkiem nowych marzeń, to już jakaś inna dyscyplina, bo mówimy (chyba) już nie o strącaniu wrażych samolotów. jakie mogą być, może bardziej realne? Jeśli "ona" jest tą, to zakres marzeń w zakresie miłości mocno to ogranicza msz. Na koniec, jesteś cholernie utalentowany, co wszyscy już ci napisali, i piszesz świetnie, zwłaszcza sonety. Pozdrawiam
    1 punkt
  47. wielkie lody ruszyły rockandrollem pachnie świat Mars. Jowisz. Saturm. gwiazd mrugawica jak wachlarz gejszy zachęca mnie do podniebnych wędrówek czy Tomcio Paluch pocałuje Calineczkę? wabi turystę krzesło z mrówek dręczypupek a goryczka rozumna znów wpada w depresję.... Wanad. Aktyn . Miedź. przeprowadzam transfer przelew i cesję królową bije laufer to...szach -mat! i koniec imperium słońca!
    1 punkt
  48. dać się zniewolić, czy wyjść na wolność..., umierać czy żyć... Krótko, ale głęboko :) Pozdrawiam!
    1 punkt
  49. @Pan Ropuch Pouczający !
    1 punkt
  50. wyloguję się z ciebie potem nie mów mi że ten kolor nie pasuje do moich ud piękne słowo skądinąd ja z tych co pierdolą inni piszą a ja pomidor jutro środa zmieszane 210824
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...