Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 03.05.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
Magnolio kwiecista bielą radość dajesz, jaśminie pachnący, mdławy zawrót głowy. Krokusie błękitny, roznieć blask zamiarem, wielobarwny bratku z uśmiechem tęczowym. Różyczko czerwona z bordową siostrzyczką, ileż dostojeństwa - królewskiego wdzięku. Abba tulipanie z lilią azjatycką, do ślubu stąpacie z cicha... pomaleńku. Zawilcu żółtawy w upojeniu drżałem, szafirku niebieski z niezapominajką. Malujecie pięknem, urokiem i czarem, aby olśnić oczy, stwórz naturę rajską. Ogrodzie wszechwieczny - zostaniesz łaskawie? Uspokoisz duszę, ciało zresetujesz. Za chwilę stąd znikniesz i odlecisz ptakiem, zapadnę się w nicość, by ukwiecić piórem. "Człowiek potrzebuje do życia ogrodów i bibliotek." - Cyceron.10 punktów
-
Wyskoczyć zza graniastej grani w głąb zatrważającej przestrzeni po cichu otworzyć spadochron i mięciutko wylądować na polanie Popaść w wiry twojej przyjaźni pogawędki zamienić w coś więcej rozpocząć w dwuosobowym łożu i gorąco eksperymentować z poduszkami Zapaść się w tajne wdzięki poezji ważne wyrazy wydać za mąż zostać natenczas przecenionym za chwytliwy tekst o pięknym wymiarze. Seranon, 03.05.2022r.6 punktów
-
słówko wymyka się szybko potem długo plądruje co bardziej podatne grunty chce obsadzić szpalerem albo założyć plantację już zagarnia teren już zmienia florę faunę już mnoży wymysły słówko postać bajkowa przemierza nowe krainy a jego wędrowna energia nadyma się i napina zanim przełączysz kanał na całkiem inne wrażenia6 punktów
-
Wbrew logice, snom naprzeciw zakochali się jak dzieci. Pochowani w swoich światach wspominali oddech lata. Dłonie tulił jej przy twarzy, gdy wzdychała, że tak marzy o dwóch synkach i córeczce. Nic od życia więcej nie chce. Wbrew marzeniom, gramatyce w nowym domu stracił życie, kiedy spadła z nieba strzała. Więcej płakać nie umiała. Spakowała worek cały, z szafy rzeczy się zmieszały. Uciekała do granicy ze zburzonej kamienicy. Minął tydzień może mniej, nic z tamtego nie zastało. Ani jednej dobrej chwili, putinowcy to zrobili Oczy się już nie spotkały. Moc podobnych opowieści... banał losy ich podmywa. Nagle zwykłe życie prysło, wojna trwa i jest prawdziwa.5 punktów
-
lubię twoje oczy kiedy spojrzeniem przyjemnie pieprzysz zanim wypowiesz znajome hejka cześć dzień dobry ten ułamek w którym przytrzymujesz mnie dłużej bezwstydnie bawiąc się wyobraźnią właśnie tak spuszczasz wzrok by wyjść trzepotem spod powiek przygryzając usta nie wcale nie zastanawiasz się co powiedzieć po prostu jak modliszka pragniesz odgryźć głowę5 punktów
-
impreza końca świata Putin zaprasza obaj piloci nie żyją spadamy kula przeszła na wylot w Termopilach nie było dzieci sierżancie mam samych rannych i ostatni magazynek antracytowa ziemia pełna rzadkich pierwiastków lud rolny w otwartej bitwie nie ma szans poselstwo nie wróci wojna matka śmierci zetniesz łeb dalej zabija4 punkty
-
Chciałabym Zrozumieć logikę Twoich żartów Porannego uśmiechu Niczym niepowodowanego Rozmowy z rzeczami martwymi W nich więcej tkwi życia Niż w moim istnieniu Bicie serca Kojarzy mi się Z siniakami na duszy A Tobie Z oklaskami gwiazd Nawet we dnie Chciałabym Umieć wychodzić na prostą Będąc na ostrym zakręcie Klaudia Gasztold4 punkty
-
Obsesyjnie o nas się boję strasznie się lękam czy to mi kiedyś minie? może to początek wiersza Umiejętnie chodzę po linie karku nie nadwyrężam tak ma wyglądać życie? pewnie to środek wiersza Odcisnąłem ślady na piasku inicjały na drzewie wyryłem chciałem coś po sobie zostawić koniec wiersza...nie zdążyłem fota z netu.3 punkty
-
owinęliśmy się gwiazdami kolejnej nocy już w drodze do łóżka między pierwszą a nieprzespaną na schodkach za oknem turlał się księżyc przy odrobinie sexu wyglądamy młodziej w półsłodkim kieliszku nie nasza wina3 punkty
-
Chcę i nie chcę po połowie myśl ta szwenda się po głowie a więc trzeba ją rozważyć w którą stronę mam przeważyć. Jest rubryka bez podziałek więc wpisuję w poniedziałek będę musiał leczyć kaca i we wtorek, gdy powraca. W środę spotkam się z kumplami znów stukniemy się kuflami w czwartek rewanż z ichniej strony bo zostanę zaproszony. Pozostanie tylko piątek lecz nie może być wyjątek więc go zgniotę niczym gnidę a do pracy? Nie! Nie idę. W weekend się należy wolne więc z umiarem sobie golnę w poniedziałek zaś od rana klęk na dywan, proszę pana... Szef zrozumiał, bratnia dusza i do pracy nie przymusza jednak złamał naszą sztamę bo wykopał mnie za bramę. Pomyślałem, ty frajerze mi wolności nie odbierze złota klatka i cenzura piję, bo tak chce natura.3 punkty
-
czuję słodki blask słońca wywęszyłam nadzieję kocham ten zielony zapach chciałabym zasnąć w zgodzie z ostatnim drogowskazem w pokoju z tymi którzy pozbyli się dusz dokuczają mi niestworzone języki prawdy wiszące na krawędzi światła i upojenia na piedestale czają się czarno-białe obłoki zmazy na prostolinijnym czole horyzontu chciałam porozmawiać sam na sam ze śmiercią ale życie wyważyło mgliste drzwi u szczytu jutra rozpleni się bezkształt marzeń dusza przysiądzie na ramieniu cień zachłyśnie światłem3 punkty
-
2 punkty
-
najpierw biegną bezradne łzy zbierając kurz żalu za nim odważnie kroczy gniew z niezwykłą siłą która potrafi przenosić myśli poza horyzont2 punkty
-
Nie mogę znaleźć miłości, gdzieś poszła Wyparowała i znikła w wszechświetnym bezkresie Została po niej pustka i rozplewione chwasty Po pustym polu wiatr żałosne wycie niesie. Nie ma już miłości - tak pewnie powiedziałby Sprzedawca w sklepie, sterczący za ladą; Wykupili wszystko, a nowej nie stworzyli, Nie ma czego sprzedać, nowych zysków - zero. Warszawa, 2-V-20222 punkty
-
nie chce żebyś ustał wciąż goni i ucieka to, że róża wolniutko rozkwita a gałązki brzózki łagodnie się kołyszą to twoja zasługa że się nie poddajesz dyktatowi jutra2 punkty
-
W Twoich Oczach Oczekiwaniach Oceanie Bezkres We mnie Zgłębienie Zrozumienie Zmęczenie Bez kres2 punkty
-
@[email protected] Jakże lubię swój ogród... w kilku doniczkach. Pozdrawiam ?2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
Uwiodłem w swoim życiu nie jedną białogłowę i wciąż wyrzutów nie mam nie dręczy moją głowę sumienie co powinno na straży cnoty stać powtarza mi tylko-jak dają to brać Na przykład taka Ania-cud natury nad Wisłą napierała tym bardziej gdy ją straszyłem eksmisją wpadłaby niechybnie w rzeki nurt bystrej mej gdybym jednak nie krzyknął-Ania!-opamiętaj ty się! Jola-nimfomanka z Opola-im ja starszy tym ona natarczywiej nachalniej napastowała mnie Ola-małolata ze Zdroja – o niej nic wam nie powiem -niepełnoletnia jest Basia Baśka Barbara-Barbarella kochana było by przecudownie gdyby z rana nie wmawiała sobie i mnie że musimy rozwieść a potem zaręczyć się Edyta-kwintesencja wierszyka-wirtualna kobita piąty żywioł-element-uzupełniający mnie... Mógłbym tak w nieskończoność ale żonka-że dość już ja się raczej jej słucham po co mi zawierucha z psem wyszedłem na spacer-może obiad dostanę przecież grzeczny dziś byłem-ja to wszystko zmyśliłem fota z netu.2 punkty
-
Jeśli nie mylę się w swych sądach a twoje usta jak Gioconda coś wyrażają jednak skrycie przedsmak cudowny lub odkrycie odkrycie dajmy na to rzeczy najcudowniejszej na tym świecie coś tam przemknęło szybciej niż światło więc może jednak wierzyć warto że coś pięknego jest przed nami że jeszcze kiedyś się spotkamy że na padole tym rozpaczy ktoś gdzieś dla kogoś coś tam znaczy Już Leonardo o tym wiedział lecz nam cwaniaczek nie powiedział fota z netu.2 punkty
-
Coś z naszego podwórka, członek Opera Rara, śpiewak operowy i mój serdeczny przyjaciel - Sebastian Szumski Na YT nie ma o nim wiele, a widzę, że tendencja YT - głównie są jego słuchowiska na różnych stronkach, a szkoda - pogadam z nim o promocji2 punkty
-
Nieważne dokąd lecisz; ważne z kim. O Jawę zahaczyłem pierwszy raz, nie żebym sobie tę wyspę pieprzu i goździków celowo upatrzył, ale ponieważ inne trasy nie wchodziły w grę: wszystkie miejsca były zarezerwowane, bądź ceny bajecznie wysokie. Ten stan rzeczy tłumaczono przedświątecznym sezonem, chociaż nigdy nie wiadomo, która pora roku sprzyja podróżowaniu. Wiosennym porankiem opuściłem dom, do Frankfurtu przyleciałem jesienią, w Warszawie witała mnie zima, a po kilku godzinach lotu, deszcz, nocne przymrozki, pozbawione liści drzewa były ledwie wspomnieniem. W stolicy Indonezji trafiłem na czterdziestostopniowy skwar i zaskakująco suchy dzień, jednak pod dość zamglonym niebem. Samolot wylądował punktualnie, a do przesiadki zostały niecałe dwie godziny, pozostawiając niewiele czasu na spacery i bliższe zbadanie okolicy. W pamięci utkwiło mi tylko, że hol był przestronny i nowoczesny, sklepy przyjazne i bardziej amerykańskie niż azjatyckie, pachnące kosmetykami i drogą biżuterią, a nie jak reszta Indonezji duszącymi przyprawami: kurkumą, kminkiem, cynamonem, kolendrą… Krążyłem pierścieniem łączącym cztery terminale, bardziej dla rozprostowania nóg niż z ciekawości, ale również oglądałem wystawy, jak zwykle porównywałem ceny, a gdy chodzenie mnie znudziło, usiadłem w poczekalni. Wzywano właśnie na pokład pasażerów klasy pierwszej i biznesowej, potem tych na wózkach i matki z dziećmi, a dopiero na końcu regularną trzodę, upychając ją rzędami od ogona w kierunku dzioba, chociaż i tak nikt nie przestrzegał kolejności. Większość podróżnych stanowiły blade twarze, ale tu i ówdzie, jak w bezowym cieście nadziewanym malinami, przebijała ciemniejsza karnacja Azjatów różnych nacji i religii. Pokazując asystentce kartę pokładową, przypomniałem sobie moment odlotu na początku wyprawy — wtedy łatwo fantazjować z kim zleci podróż, bo instynkt samoczynnie szuka okazji, ale teraz nie ma to już znaczenia. Nawet nie spojrzałem na siedzącą obok. Zrzuciłem na podłogę koc i poduszkę, usiadłem w wąskim fotelu, zapiąłem pas i patrząc nieruchomo w ekran przede mną, rozmyślałem na ile gorące przywitanie czeka mnie w domu. W tym czasie maszyna zdążyła zatoczyć półkole, pogasły światła, ucichły rozmowy. Czekałem na przeraźliwe wycie, po którym nastąpi wciskający w fotel zryw, kadłub zacznie drżeć i podskakiwać, ale magiczna siła nie poderwała nas do lotu, wciąż sunęliśmy na kółkach z dziobem przy ziemi. Ten sam cykl powtarzano kilkakrotnie: wycie, zryw, wstrząsy i za każdym razem kończyło sekwencję ciche buczenie turbin na wolnych obrotach. Odnosiłem wrażenie, że samolot jest żywym stworzeniem, ma dość latania ruchem wahadłowca między odległymi miastami i chce sobie po prostu odpocząć. Siedzący przy oknach wyglądali na zewnątrz, dopóki ich uwagi nie pochłonął głos pilota z głośników. Mówił w lokalnym języku, żebym nie mógł zrozumieć jednego słowa, ale z niespokojnych min niektórych pasażerów wywnioskowałem, że komunikat jest o czymś ważnym. Istotnie, nie była to prognoza pogody, gdy pilot powtórzył treść komunikatu po angielsku, z zabawnym akcentem, jakby opowiadał śmieszny kawał: — Ladies and gentlemen, proszę o uwagę… Mamy mały problem z silnikiem, nic poważnego… W tym miejscu zrozumiał, że to co mówi nie jest wcale dowcipne i spróbował nieco inaczej: — Na trzech silnikach można spokojnie lecieć i wylądować, ale niestety z pełnym obciążeniem nie wystartujemy — zakończył niezbyt optymistycznie. Później uspokoił wszystkich, żeby czekali cierpliwie aż zaparkujemy u rękawa i tam będziemy sobie wypoczywać, podczas gdy personel techniczny prędko usunie usterkę. Jakoś nie mogłem uwierzyć w ostatnie słowa. Na lotnisku wszystkie czynności wykonują w zwolnionym tempie, opóźnienia to normalna rzecz, samoloty nigdy nie odlatują na czas, bo lepiej stać na ziemi i chcieć pofrunąć, niż szybować wysoko nad chmurami i tęsknić za twardym gruntem. Usiadłem przy przeszklonej ścianie, w miejscu skąd miałem dobry widok na mój samolot, odwrócony teraz niebiesko-turkusowym ogonem, na którym wymalowano pięcioma gładkimi liniami różnej długości jakiegoś mistycznego ptaka. W pobliżu samolotu nie było nikogo, a pasażerowie zniknęli w labiryncie lotniska. Czyżbym tylko ja chciał stąd odlecieć jak najprędzej? Licząc upływające minuty, próbowałem przewidzieć, co mnie czeka. Jeszcze odwołają lot i noc spędzę tutaj na ławce, bo na hotel szkoda mi pieniędzy. Najgorsze, że myślami byłem już w domu i najmniejsza choćby przeszkoda miała rozmiar katastrofy. Patrzyłem na furgonetkę podjeżdżającą do samolotu. „To pewnie ta ekipa fachowców w rękawiczkach i białych fartuchach z laboratorium Boeinga, która rozpocznie za chwilę naprawę” — pomyślałem z nadzieją, tymczasem ze środka wyszło kilku łapserdaków w żółto-białych kamizelkach, kaskach na głowie i pękatych słuchawkach na uszach. Wskoczyli na skrzydło, otworzyli po krótkiej naradzie nieduży właz, coś tam gmerali przez chwilę, ale wkrótce wrócili do wnętrza samochodu. Przynieśli stamtąd napoje w puszkach i żarcie w plastikowych pojemnikach, posiadali dookoła otwartej na oścież, niczym nie zabezpieczonej klapy i nie zważając na ogłuszający huk pobliskich samolotów oraz nieznośny zapach lotniczej benzyny, przystąpili do konsumowania posiłku. Na skrzydle samolotu wciąż leżały narzędzia: nie jakieś wyrafinowane mikroskopy i laserowe mierniki, tylko zwykłe śrubokręty, młotki, obcęgi, jakich nawet ja potrafię używać w codziennych robótkach. Nie miałem siły na to patrzeć i postanowiłem poszukać budki telefonicznej, żeby zadzwonić do żony. Czekała dwa tygodnie, zaczeka jeszcze jedną noc. O dziwo po wykręceniu numeru usłyszałem jej głos i rozważałem, czy takiej sztuki mógłbym dokonać w Polsce, czy przypadkiem Indonezja nas nie przegoniła, przynajmniej w dziedzinie telekomunikacji. Powiedziałem żonie, żeby nie wyjeżdżała po mnie na lotnisko, bo ze względu na złą pogodę, mój lot skasowano. Potem wróciłem do poczekalni i dopiero wtedy zauważyłem tę samą Chinkę, która siedziała obok mnie w samolocie. Posłała mi nieśmiały uśmiech, jakby czas dzielony wspólnie na pokładzie dał jej prawo traktowania mnie jak znajomego. Udałem, że jestem czymś bardzo zajęty, a tak naprawdę nie miałem ochoty na rozmowę. — Ale mamy pecha — powiedziała, pokazując ręką na samolot. Pokiwałem przytakująco głową, a w duchu przyznałem, że nie jest znowu taka zła: miała dość jasną cerę, jakby nigdy nie wychodziła na słońce bez parasolki, całkiem okrągłe oczy i ładny uśmiech, odkrywający rzędy śnieżnobiałych zębów. Prawie wcale biustu, lecz przy szczupłej, zgrabnej sylwetce, każdy biust wygląda dobrze. Odtąd nie odstępowała mnie na krok, przylgnęła do mnie, jakbym był jej przewodnikiem albo tatusiem, choć aż tak dużej różnicy wieku między nami nie było. Dochodziło południe. Przed nami siedem godzin lotu, plus cztery godziny różnicy czasu, bo lecimy zgodnie z kierunkiem obrotu kuli ziemskiej. Może zdążymy, trzeba być dobrej myśli. — A jeśli nie? — Chinka zasiała wątpliwość. — Wtedy zawrócą nas do Melbourne. — Czemu tam? — spytała zdziwiona, a jej oczy przybrały jeszcze bardziej okrągły kształt. — Bo to najbliższe lotnisko gdzie nasz samolot może wylądować. — To w Melbourne pozwalają lądować o północy? — Pozwalają. — A czemu nie w Sydney? „Żebyś miała urozmaiconą podróż” — miałem zamiar jej odpowiedzieć, bo już zaczynała mnie irytować tymi pytaniami, ale zagryzłem usta i tłumaczyłem cierpliwie jak dziecku: — W Melbourne lotnisko jest daleko od centrum miasta, a w Sydney w samym środku. — Nie mogli zbudować gdzieś dalej? — Mogli, ale sądzili, że samoloty będą lądować od strony morza, nie przelatując nad domami. — A nie mogą? — Mogą startować i lądować tylko pod wiatr, a wiatr nigdy nie wieje w przeciwne strony równocześnie. — I oni tego nie wiedzieli? — Wiedzieli, ale miasto było wtedy mniejsze, a samoloty nie tak hałaśliwe. Po tym woleju pytań i odpowiedzi zapadło milczenie, nie na długo. — Nigdy nie byłam w Melbourne, jak tam jest? Pociągnąłem łyk soku pomidorowego, którym poczęstowała mnie przechodząca stewardessa i już na spokojnie podsumowałem informacje wyczytane w przewodniku turystycznym: — Przyjemne miejsce do zwiedzania i zamieszkania, bardziej europejskie niż amerykańskie, duży wybór przedstawień teatralnych i muzyki, ciekawa architektura, największa na świecie sieć tramwajowa… Słuchała kiwając lekko głową, lecz gdy skończyłem, na jej dziecięcej twarzy zauważyłem wahanie. — A plaże ładniejsze niż u nas? — Plaże są niczego sobie, woda spokojniejsza, bo w zatoce… — Jak to? — weszła mi w słowo. — Przecież większość uważa plaże w Sydney za najpiękniejsze na naszej planecie. — Owszem, piękniejszych nie widziałem, oczywiście w obrębie dużego miasta. — Wiedziałam, dlatego tam mieszkam — skwitowała ucieszona. Dalszą rozmowę przerwał kolejny komunikat pilota, który potwierdził nasze obawy: ze względu na opóźnienie skierują nas do Melbourne. Odpowiedziało mu ogólne poruszenie wśród pasażerów. Siedzący przede mną Pommy*, powstał ociężale z miejsca i chodząc korytarzem zaczął organizować coś w rodzaju akcji klasowej przeciwko liniom lotniczym. Miał do tego słuszne powody, gdyż był jednym z uczestników wycieczki i ta nieoczekiwana zmiana trasy pokrzyżowała mu harmonogram. Nalegał na zwrot opłaty za bilet lub bodaj darmowy nocleg w Melbourne. Na to drugie żądanie kapitan po konsultacji z przewoźnikiem wyraził zgodę, lecz wkrótce wyszło na jaw, że nie ma miejsc w hotelach, ani kwaterach prywatnych udostępnianych w takich wypadkach. — To skandal! — pomstował grubas. — Wytoczę wam proces w sądzie! Nikt go nie słuchał, bo w ostatniej chwili firma przewozowa zaoferowała każdemu pasażerowi jako formę rekompensaty czek na dwieście dolarów. Kilka minut przed północą wylądowaliśmy na lotnisku Tullamarine w Melbourne. Następny samolot do Sydney odlatywał za sześć godzin. Pożyczyłem mojej współpasażerce Asmarze, szczęśliwej drogi i ruszyłem w poszukiwaniu atrakcji, za które mógłbym zapłacić czekiem. Wspaniałomyślna oferta miała haczyk: czek można było spieniężyć jedynie na lotnisku, a o tej porze wszystkie punkty sprzedaży zamknięto na klucz, za wyjątkiem McDonalda i baru bistro. Mac świecił pustką, można było wygodnie siedzieć samemu przy stole, ale nie sądziłem, żebym dał radę wydać tam choćby połowę ofiarowanej sumy. Natomiast bar był załadowany po brzegi ludźmi z mojego samolotu, jak okręt wrzaskliwą załogą. Prym wiódł Anglik-wichrzyciel. Otaczała go gromada ludzi przy największym stole, zastawionym ciasno szklankami i butelkami różnego koloru. Awanturniczy nastrój nie opuszczał Anglika, a wprost przeciwnie: w miarę spożywanego trunku, ryczał niczym lew i tym zyskiwał sojuszników w walce z nieludzkim systemem. Stanąłem za ladą i zamówiłem koniak, najdroższy jaki mają. Czekając aż podadzą, spostrzegłem Asmarę idącą pasażem. Ona zauważyła mnie również, bo szybko zmieniła kierunek i podeszła do mnie. — Fajnie, że jesteś. Wypij za moje zdrowie, bo nic innego nie można tutaj kupić — to mówiąc podała mi swój czek, taki sam, który przed chwilą odebrałem w okienku linii lotniczych. Poprosiłem barmana, żeby nie tracił czasu na nalewanie i zostawił mi butelkę, a do tego podał drugi kieliszek. — A ty nie wypijesz mojego? — Picie alkoholu dla wyznawcy islamu to ciężki grzech — wyrzuciła mi Asmara, mrużąc przy tym lekko oko, żebym nie miał pewności czy mówi serio, czy to jakieś zgrywy. — A w mojej religii odmowa wypicia jest czymś o wiele gorszym — odpowiedziałem w równie dwuznaczny sposób. — To skąd ty jesteś? — Z Polski — musiałem powtórzyć dwa razy, bo za pierwszym razem usłyszała „z Holandii”. — Gdzie to jest? — Taki nieduży kraj między Rosją i Niemcami — wyjaśniłem. — Indonezja to również mnóstwo małych państewek — pocieszyła mnie szerokim uśmiechem na buzi. Wypijając powoli zawartość butelki, słuchałem jej opowieści: Asmara pochodziła z zamożnej rodziny osiadłej w Dżakarcie. Do Sydney przyjechała studiować business management. Poznała kogoś na uniwersytecie, a potem wystąpiła o pobyt stały. Potrzebowali wtedy osób religii islamskiej w policji, ale żeby dostać tam pracę, musiała zrezygnować z obywatelstwa Indonezji i odtąd była gościem we własnym kraju. Z początku nie brzmiało to wiarygodnie, lecz nie miałem powodu, żeby jej nie wierzyć. Uznałem, że takie jak ona też są potrzebne w roli stróża porządku, bo niewierna pałująca muzułmankę w miejscu publicznym może wzbudzać niezdrowe emocje, a swoja swoją to co innego. Dalszy ciąg zwierzeń zakłóciła zapowiedź o odlocie naszego samolotu do Sydney. Poszliśmy razem do odprawy, ale posadzono nas daleko od siebie. Asmara namówiła osobę siedzącą obok niej, by zamieniła ze mną miejsce. Zamiast smukłych, drobnych asystentek Garuda Indonesia, obsługiwały nas teraz kowbojki o wybujałych kształtach, w bluzkach w podłużne, biało-czerwone pasy i kapeluszach jackaroo**, zatrudniane przez Ansett Australia. Dziś ta kultowa linia należy do historii; została wyparta przez bardziej ekonomiczne: Jetstar, Virgin, Rex… Przelot między dwoma największymi miastami Australii z dziewczyną jest jak randka na wysokości trzydziestu tysięcy stóp. Lot zabiera niecałą godzinę, z czego większość czasu schodzi na wznoszenie i opadanie, a tylko krótką chwilę trwa ruch idealnie poziomy — wtedy należy złożyć oświadczyny lub co najmniej wyznać jej miłość. Nietrudno znaleźć właściwe słowa, kiedy w powietrzu tłoczonym do kabiny czuć zapach jajecznicy, pieczonych plasterków pomidora, ociekających tłuszczem kiełbasek i wstążek chrupiącego bekonu. Pomimo wczesnej pory serwowano duże ilości Victoria Bitter, a z win: Chardonnay i Shiraz, nieomal do momentu kiedy pilot posadził jumbo jeta na długim pasie lotniska Kingsford-Smith, pośród błękitnych fal Zatoki Botanicznej. W takich chwilach papież całował ziemię, a mnie również ogarnęło wzruszenie. — Jestem bezpaństwowcem, nie należę do żadnego kraju — wyznałem. Nie powinienem tego mówić, ale dotrzymywała mi towarzystwa wystarczająco długo, żeby poruszyć osobisty temat. — Nie lubisz, kiedy nazywają cię Ozi? — brzmiała jej natychmiastowa odpowiedź. — Nie przepadam… Nie przynosi mi to żadnego zaszczytu. Wolałbym, żeby ludzie traktowali mnie jako Polaka tymczasowo zajętego czymś ważnym na Antypodach. Myślała o tym przez chwilę, po czym stwierdziła: — Wobec tego twoje życie to podróż. W tym krótkim zdaniu było sporo prawdy, lecz mimo to nie przytaknąłem, a wówczas zapytała mnie o coś, co sam ukrywałem głęboko przed sobą: — Czy myślisz o powrocie na stałe? — Myślę, że to możliwe, dopóki nie jest za późno. — Mam nadzieję, że nie jest za późno na cokolwiek tylko zechcesz — były to chyba jej ostatnie słowa. — Witaj w Sydney i bądź zdrów! — pożegnała mnie. — Dzień dobry i do zobaczenia — odrzekłem, odprowadzając ją wzrokiem. Nie jestem pewien czy ten dialog miał miejsce w samolocie, w kolejce do cła, czy na postoju taksówek. Pamiętam tylko, że był poranek, słońce świeciło wysoko, a miasto spowijała mgła. Stałem z walizką na peronie kolejki, nikt na mnie nie czekał. *Pommy — uszczypliwie Brytyjczyk. Nazwa pochodzi od przypominającego owoc granatu (ang. pomegranate) wyglądu policzków dzieci emigrantów przyjeżdżających z Wielkiej Brytanii do Australii. **Jackaroo — potocznie młody mężczyzna zatrudniony na farmie przy hodowli bydła w Australii.1 punkt
-
Przemów do mnie, potokiem z urwistej skały na szczycie. Melodyjnym świstem ciętego wiatru, na koronie ku Twojej chwale w nieboskłon wyrosłej. Słońcem wijącym drogi na zboczach. Zielenią nieśmiało tlącą runo. Nie widzę. Nie słyszę. Nie rozumiem. A wyobraźnia składa się zawsze z krajobrazu o Tobie.1 punkt
-
przymykanie oczu to podstępny przywilej wybieram nie korzystać zwłaszcza gdy patrzenie boli i z każdym kadrem pogrąża ideę Człowieka właśnie wtedy trzymam oczy szeroko otwarte ktoś inny musi zamknąć by już nigdy nie otworzyć bez wyboru1 punkt
-
@Natuskaa Kobieta i kwiat, na jedno wychodzi, oboje, po swojemu to duszy słodzik. Kłaniam się pięknie.1 punkt
-
@Starzec Obiecałem pewnej Pani wiersz o naturze i jest. Grunt to dotrzymywać obietnic. Wszystkiego dobrego.1 punkt
-
Największy 'błąd' w treści, wg mnie, to wrzutka nazwiska.. tego.. jegomościa... a byłoby lepiej, chociażby król, bo za takiego chyba się uważa. Piszmy o tej wariacji, obłędzie niemalże... Konieczna wrzutka... czyja..?.. oczywiście Sanah.. :)1 punkt
-
Zastanawiam się, co lepsze... ogród z filmu, czy z wiersza... hmm.. oba dobre, piękne.! Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
Świetne wykonaina wrzuciliście.! Może to nie opera, tzn. na pewno nie, ale bardzo sobie cenię... Wójcickiego. Kocham ten kawałek.1 punkt
-
@[email protected] To jest, mój drogi kolor... lilaróż... ? Wymarzyłam sobie, w tym roku mieć na balkonie wszystko na różowo i pojechałam na zakupy bez syna, bo on zna tylko jeden kolor... czerwony ???, ale pan sprzedawca mnie namówił na biały, fiolet i na lilaróż oraz na... indygo?1 punkt
-
1 punkt
-
Nie wyzywaj losu, on potężniejszy niż Ty, Nie wiesz, co zapisane jest w gwiazdach, Na próżno się głowisz, jak przeniknąć sny, Na próżno, na próżno się starasz. Nie wydrzesz nigdy tajemnic śmierci, Nie pokonasz jej nigdy, Nad głową Twoją już latają sępy, Niecierpliwe, głodne jak wilki. Warszawa, 1-V-20221 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
racja, nie ma... wytłuściłam, a potem określiłam ten "tłuszczyk", mianem.. 'to'. Zmyłka... :) wyszła.. i sorry, nie liczyłam sylab.1 punkt
-
@Starzec Bądź jednym i drugim, ale w jednym bycie, bo spółki co znaczą wiesz przecież należycie? Pozdrawiam majowo.1 punkt
-
zarzucasz słowa są haniebnie dobre wystarczy łyknąć haczyk więc biorę na siebie więcej niż ostatnie zdanie w tej kwestii jest sporo do zrozumienia wystarczy sęk zawróć kijem obcy ton nim wpadniesz w wir połkniesz brzeg1 punkt
-
nie ma w tym krzty poezji przecież NIC nie zostaje dla wyobraźni cóż jakoś się nie przejmuję kiedy pod prysznicem dotykasz ustami ucha wdmuchujesz siebie czuję jak bładzą dłonie przez plecy brzuch po klatkę piersiową rozgrzewając zimną wodę spokojnie przylegasz by wraz z milionem kropel dłońmi spłynąć w dół Jędza no co chciałam się jedynie przywitać i tak przyjemnie pieprzysz zakończenie wierszyka zostawiając na pastwę krytykom niewyobrażalną zazdrość1 punkt
-
a ona milczy i patrzy mi w oczy pytaniem do serca przenika odpowiedź jest trudna bo szczera być musi na granicy ryzyka1 punkt
-
Faceci mają swoje wzloty i upadki chcieliby szaleć jednocześnie być blisko matki Żony kochanki przyjaciółki oponują tak być nie może to nie w zgodzie jest z naturą Co wy tam wiecie-puchu marny matka wybacza zawsze potknięcia syna i upadki A wy nie zawsze zawsze jakieś ale macie że nie ten krawat albo ślad szminki na krawacie1 punkt
-
Złośliwy i tęgi sąsiad spod Szczecina krzyczy na mnie podła szumowina a i owszem szumię sobie i w sypialni i w ogrodzie budzę romantyczną duszę Słowianina Seranon, 29.04.2022r.1 punkt
-
co pozostało z tych lat wspomnienia zapomniane co pozostało z tych dni decyzje żałowane a co zostało z godzin skrywane łzy bez skutku a co zostało z minut sekundy wielkich smutków co nam zostało z tych chwil słońce o wschodzie1 punkt
-
Mieszkając na cmentarzu Gdzieś tam groby pamiętniki chowają I unosi się mgłą cenne dziś zwątpienie To grabarze słodycze w niej maczają Ponad śmierci czarnej tęczy ów cienie I drogi między nagrobnymi epitafiami Snuje pięciolinia pełna nut zakazanych Pokryte zielonymi i zimnymi mechami Praw tylko brak z ksiąg tu wyrwanych A ogniska zniczy pieści czas co minął Co wykluwa się na rozkaz tu wieczny Z pod marmuru który grzmot odsunął Jak ten płacz co porusza mateczny Wychodzę z cmentarzyska już blady Zamykam wieko historii truposzów Jeszcze przywiodą mnie ich obrady W zniczy zapach i cienie tu koszów Autor: Dawid Rzeszutek1 punkt
-
Charlotte Jest zapach, co na zmysły działa niczym rosa; Otula je, nawilża, wzbudza delikatność, I sprawia, że rozkoszy zaczynają pragnąć, Jak gdyby o pragnieniach miały decydować. Uległem, więc w niepamięć mój rozsądek prowadź, Do klatki, którą wkrótce dłonie twoje zamkną, By więcej nie przeszkadzał i nie chodził za mną; Króciutka po nim będzie duszy mej żałoba. Zmieniłaś mnie z rozmysłem w ślepca i wariata, Bym błądził po omacku śród miliardów złudzeń, Lecz tego właśnie chciałem, ani myślę wracać, I wiem, że z obłąkania już się nie wybudzę. Przeniosę rzeczywistość do swojego świata, By znów listopadowe zrywać z tobą róże. * --- * - 30 listopada 1772r., podczas spaceru nad wodą, Werter spotkał człowieka szukającego kwiatów dla swojej ukochanej. Po krótkiej rozmowie i próbach przekonania go, że o tej porze roku kwiaty nie kwitną, wyszło na jaw, że zwariował. Okazało się, że wybranką jego serca jest ta sama osoba, w której bohater Cierpień również był zakochany.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne