Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 17.04.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. Tęsknię już gdy się obudzę. Wstaję, zajmuję czymś umysł... Nie na długo. Znów rozmyślam, wspominam, gdy się nudzę. Tęsknię gdy ogarnia mnie nuda. Myśli biegają, skaczą, szukają namiastki, żeby tylko być bliżej, być bliżej myślami. Może się uda? Tęsknię w dzień cały. Każdy dzień. Tylko noc jest ukojeniem, uciekam w sen. Gdy nie ma Ciebie blisko. Obok. Niedaleko. Siedzę, chodzę, myślę. Jak cień. Namiastek szukam. Są w chrupkości. W dobrej kawie. Więcej nie znajduję... Szukam, a tęsknota narasta. Tęsknię. Wyczekuję spotkania. "Piosenki o miłości". . .
    3 punkty
  2. - Statku? Okręcie? - powtórzył odruchowo dziesiętnik, w pierwszej chwili nie zrozumiawszy różnicy. - Okręt to statek używany przez wojsko, tym samym z żołnierzami na pokładach. Użyłem liczby mnogiej - kontynuował kapitan - gdyż obecnie buduje się dwu-, a nawet trzypokladowe. Nasz Nautilus ma, jak sami wiecie, trzy pokłady. Zapewne w przyszłości będą budowane statki i okręty jeszcze większe: dłuższe, szersze i wyższe. Być może będziecie mieli okazję takie zobaczyć, jeśli spędzicie z Jezusem więcej czasu. - Czyli przykładowo dwa razy dłuższe i szersze niż Nautilus? I pewnie mogące również... zanurzać się w głębiny? - legionista mający słuszną skądinąd awersję do morskich potworów z niejakim trudem wymówił te słowa. - Właśnie tak - kapitan Nemo pokwitował lekkim uśmiechem jego małe samozwycięstwo - nawodne i podwodne. Używanie takich określeń będzie właściwym. A odpowiadając na twoje pytanie, najprawdopodobniej tak: dwa, albo i trzy razy większe niż Nautilus. A może w miarę upływu czasu nawet jeszcze bardziej. Przy czym nawodne będą zapewne dużo większe niż podwodne. Wszystko jest tu kwestią wyobraźni - ludzkiej i nie tylko, jak już przekonaliście się - którą technologia tylko odzwierciedla. Jak obraz w lustrze. Widoczny na horyzoncie statek zbliżył się tymczasem na tyle, że słup dymu i zarysy sylwetki stały się wyraźnie widoczne. - Zbliżają się coraz bardziej - powiedział brat dziesiętnika. - Słuszne spostrzeżenie - kiwnął głową dowódca Nautilusa. - Na nasz widok wyraźnie przyśpieszyli. Dlatego obawiam się, że to raczej okręt. Statek pasażerski nie miałby powodu, aby widząc nas, zwiększać prędkość. Ale wkrótce się przekonamy. - Czy wydaje mi się - po pewnym czasie milczącej obserwacji powtórnie odezwał się legionista i pasjonat technologii w jednej osobie - czy statek ten obraca się do nas bokiem? - Tak, i niestety słusznie tu vides, widzisz - przytaknął kapitan Nemo. - Dlaczego niestety? - zapytał żołnierz. - Dlatego, że od waszych czasów zmienił się sposób atakowania - zaczął objaśniać kapitan. - Wasze okręty, poruszane głównie wiosłami atakowały przodem, ponieważ boki stanowiły wrażliwą sferę. Zniszczenie wioseł unieruchamialoby je, prawda? A przynajmniej czyniłoby wiatr, za pomocą masztu i żagla, jedynym źródłem napędu. Teraz zaś, gdy napęd silnikowy uczynił je niezależnymi, uzbrojenie w postaci armat zaczęto instalować właśnie na bokach. Inaczej zwanych burtami. Zmiana pozycji na boczną, tak jak właśnie widzicie, może być spowodowana zamiarem ataku. - Nie będziemy czekać - tu dowódca Nautilusa wskazał swym gościom wejście do wnętrza - aż zaczną nas ostrzeliwać. Co prawda, Nautilus jest tak zbudowany, że ich pociski nie wyrządzą mu szkody. Ale nie po co dawać potencjalnemu wrogowi czas na przyglądanie się? - kapitan Nemo powtórzył gest. - Proszę, panowie. - To zasada znana już z waszych czasów, prawda? - zapytał retorycznie. - Nie dawać wrogowi sposobności. - Zatem uciekamy? - zdziwił się dziesiętnik. - Przecież możemy vincere, zwyciężyć. Po co więc fugere, uciekać? To... - To nie po rzymsku, chciałeś powiedzieć? - domyślił się kapitan. - Enim Romani pugnant, non fugiunt? Bowiem Rzymianie walczą, nie uciekają? Sed hic Roma non est, ale tu nie jest Rzym. - Et ego Romanus non sum, a ja nie jestem Rzymianinem - dodał kapitan. - Mogę zatopić ten okręt, ale wtedy miałbym tych ludzi na sumieniu. - Nie mają szans w tej walce - powiedział widząc, że nie rozumieją. - Oni praktycznie już są pokonani, ponieważ to my mamy technologiczną przewagę. Większej szybkości, opancerzenia i uzbrojenia w postaci ostrogi. Oraz możność ucieczki tam, dokąd oni nie są w stanie nas ścigać. A pokonanemu wrogowi należy okazać łaskę * . - Już zapomnieliście? - dowódca Nautilusa udał zdziwionego wiedząc, że pamiętają. - To przecież wasza rzymska maksyma: Vis honorque, siła i honor ** . Cdn. Voorhout, 17.04.2022 * Przekształciłem nieco słowa księcia Jeremiego Wiśniowieckiego z "Ogniem i mieczem": "Jeśli okażecie łaskę zwyciężonym, to ją pamiętać będą". ** Każdy uważnie oglądający "Gladiatora" z pewnością zapamiętał te słowa.
    3 punkty
  3. Zdrowia weny supermeny supermenki lekkiej ręki w rymowaniu czy pisaniu tak od serca Słowowierca;-)
    3 punkty
  4. Minie jeszcze kilka godzin nim zasiądę do śniadania spać się nie chce a więc chyba nie ucieknę od pisania. Coś tam sobie teraz skrobnę choć polotu brak i weny przez myśl nawet mi nie przejdzie aby czytać to ze sceny. Taka sobie pisanina wers pod wersem strofę tworzy skończę, wrzucę to na forum nim wszechwładny sen mnie zmorzy. Ubierzemy się odświętnie wszak już przecież święta mamy na śniadanie wielkanocne wybieramy się do mamy. Harmonogram rozpisany gdzie, do kogo, w jakiej porze teraz wedle mego planu do łóżeczka się położę.
    3 punkty
  5. Bóg na niego się obraził a on na Boga Bóg mu wybacza a on jemu Bóg się dziś uśmiecha on też nie żałuje Bóg dziś głosi prawdę która mu pasuje Bóg dzisiaj płacze jego serce boli Bóg dziś szuka racji w którą wierzy
    2 punkty
  6. A wiesz coś tam, coś tam a tam to to i tamto a dzisiaj to tak i tak a potem to już inaczej codziennie rozstawiasz mnie po kącikach swoich ust a ja tak kocham brzmienie Twego głosu
    2 punkty
  7. Lubię marzyć Uciekać w światy odległe Myśleć o Tobie Wyobrażać sobie szczęście Samotne są to wędrówki Z ciszą u boku Poprzez płynące marzenia Jak kłęby obłoków Bo ja tak lubię marzyć Szukać miłości bez wytchnienia Żeby swoją samotność przeobrazić W Słońce co mnie ogrzewa
    2 punkty
  8. Rankiem Maria Magdalena Poszła do grobu Pana Lecz wielkie było jej zdziwienie Gdy pusty grób zastała Głaz odsunięty I straż nie stała Pobiegła zatem szybko Do dwóch uczniów Jego umiłowanych Nowiną tą się podzieliła Tym co zobaczyła Wrócili zatem W to miejsce razem Bo nadal nie rozumieli Jaka to kryje się tajemnica W tym wydarzeniu Zupełnie zapomnieli O tym co wcześniej słyszeli Że powstanie dnia trzeciego Z grobu swego I w końcu to zrozumieli Jezus śmierć pokonał Spełniły się pisma słowa Dziś świat od grzechu ocalony Alleluja! Biją dzwony!
    2 punkty
  9. Noc przepływa nade mną smugą sinego, martwego mroku… … wybrzuszają się od lodowatych oddechów ściany pustego pokoju… Jesteś, gdzieś tutaj, prawda? Powiedz, że to prawda… Nasłuchuję, przekłuwany piskliwym szumem gorączki, tym szemrzącym potokiem buzującej w żyłach krwi… Spójrz, właśnie czołgam się do ciebie, donikąd, długim korytarzem o nikłym zapachu woskowej pasty… Skąd korytarz? Przecież ― byłem dopiero ― w zamkniętym domu… Zatopiłem się właśnie w okrutnym nurcie czasu, przenikając na drewnianej klepce kolejne prostokąty księżycowego blasku… Zamknięte, otwarte okna… Falujące firanki… … milczenie ― okrytych kurzem ― przedmiotów… Jakieś popiersia, obojętne spojrzenia… … uśmiechnięci na pożółkłych plakatach dawno umarli aktorzy… Słyszę ― czyjeś ― westchnienia. Czyje? Ni- czyje. … moje… Wstaję, lecz upadam z chrzęstem w gąszczu pustych butelek… Jewgienio, Jewgienijo… Dawno nie gładziłem twoich włosów, choć wiem, że stoisz obok, mając spierzchnięte, blade usta… Jesteś blisko, daleko… … na wyciągniecie ręki… Alkohol rozchodzi się w przełyku, rozgrzewa ciało… W lustrze zniszczona twarz… … powiedz, jesteś tu, prawda? (Włodzimierz Zastawniak, 2022-04-16)
    2 punkty
  10. Dobro daje, zło zabiera, ty wybierasz.
    2 punkty
  11. Czasem Marzy mi się nowe życie nowy raj jak w dniu pierwszym nieskalanym tym dziewiczym Do którego trudno odnieść się Bo to był tylko pradawny cudowny sen Patrzę na twarzyczkę która śpi To uśmiecha się to marszczy brwi Tysiąc minek w danej chwili Jestem z Tobą śpij nie budź się Dziecię kwili Muszę wziąć ją w ramiona Muszę zdjąć każdy ból I utulić i podać mleka zdrój A ona zasypia i uśmiecha się bo przecież śni ten raj Jeszcze śni cudowny sen Jeszcze śni swój cudowny sen
    2 punkty
  12. Znowu wygrałem. Jestem idealny. Cwałuj, Bułanku i ciesz się, że najlepszy jeździec w świecie na twoim jedzie grzbiecie. Słyszysz, burza idzie. Umkniemy przed nią rączo, oczywiście dzięki mnie. Z puszczy wyprowadzę, mnie nie przegoni nikt - taki ze mnie chwat. Hop przez przeszkodę, siup przez rów i jeszcze skok przez szeroki pień. Wtem grzmot i wiatr, blisko deszcz, ale nie bój się, do stajni przemkniemy chyżo mile dwie. Nagle w krzakach trzask… A to, co?! Łoś! Szast – prast na łeb na szyję, w ustach piach, karku i siedzenia ból. Ej! Poczekaj na mnie! Bułanku, nie zostawiaj szczęścia swego! Jam przecież mistrz!
    1 punkt
  13. Naszą rdzawą relację można naprawić jak wszystko co nietrwale zepsute jak każdą szwankującą instalację tylko oboje musimy wyjść ze stanu obopólnego odrętwienia i obrażenia uczuć życzeniowych tylko czy my w ogóle wiemy że chcemy być dobrzy? Seranon, 17.04.2022r.
    1 punkt
  14. to był wstęp przeszliśmy przez morze zdegradowane fale spoczęły na dnie księżyc zatonął chwilę później nastała noc potem nie było nic a ty rysowałaś statki brzeg kolejny kolejny żagiel lubię ten wiatr o słonym poranku
    1 punkt
  15. Nie stać mnie na podróż do nieba niebieski tramwaj niebieski konduktor skasuje duszę nie wyda reszty wspomnień
    1 punkt
  16. - A zatem, panowie - kapitan Nemo zwrócił do legionistów - jesteśmy na Wyspie Wielkanocnej. Wasi podróżnicy jeszcze jej nie odkryli - formułował proste zdania. - Zatem i wasi geografowie o niej nie wiedzą. Dlatego wiedza o niej i wam jest obca. - No, a czas? - zadał pytanie żołnierz zachęcony nadążaniem za słowami mówcy. - Zaś czas - odpowiadający wszedł w ton pytającego - "jest zawsze przejściowy"*. Właśnie mamy wiosnę - porę roku, którą znacie z waszej prowincji Dacji. Albo z Germanii, jeśli tam byliście A rok mamy 1867. - Wciąż się zastanawiam - odezwał brat dziesiętnika - jak to wszystko jest w ogóle możliwe. Czy to nie sen i... - Powiedzmy, że są ludzie - odpowiedział mu kapitan - dla których naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych. Wasz przewodnik - tu odczytał myśl pytającego - nadal nim jest. Nim, to znaczy człowiekiem. Co prawda, nie tylko. Ale to nie zaprzecza jego ludzkiej naturze. - To nie sen - kończył odpowiedź - trzeba po prostu osiągnąć wysoki stopień osobistego rozwoju. Albo, innymi słowy, połączyć ducha z ciałem. Tego, o którym mówi wasze powiedzenie: Mens sana in corpore sano, zdrowy duch w zdrowym ciele. - Mamy więc rok 1867... - poddał równie zaciekawiony dziesiętnik. - Tak - uśmiechnął się kapitan. - Dokładnie tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt jeden lat od upadku waszej Roma, Rzymu i zachodniej części waszego cesarstwa. - To okropne! - wybuchnął dziesiętnik. - Imperium nostrum aeternum est, nasze imperium jest wieczne! Nie może upaść! Mamy... - Mieliście - przerwał mu kapitan. - Cokolwiek masz lub miałeś na myśli. - Co zaś do okropności, tak. To, co wtedy działo się na ulicach waszego miasta, było okropne. Ale okropności zawsze się zdarzały. Wciąż zdarzają. I zapewne będą zdarzać, dopóki natura ludzka nie wejdzie na wyższy poziom. - Rok 1867, tu dixisti, powiedziałeś - zamyślił się miłośnik czynnych wulkanów. - To pewnie oznacza, w połączeniu z upadkiem naszego cesarstwa, że mundum, świat wygląda teraz zupełnie inaczej. - Inaczej, tak - zgodził się kapitan. - Ale nie zupełnie. Tym, co pozostało, jest ludzka krzywda, będąca wynikiem niesprawiedliwości. Ta zaś jest owocem złych myśli. - Jednak technika poszła naprzód, mówiąc potocznie - kapitan zawrócił myślami do tego, co chciał uprzednio powiedzieć. - Wasi inżynierowie wymyślili i zbudowali wiele. Ale w niedawnych czasach wymyślono jeszcze więcej. To, co jest ponad umysły wynalazców, nawet takich, jak Archimedes. - Wiem, że słyszeliście o nim - dodał kapitan. - Dlatego - wskazał plażę, na którą przywiódł ich Jezus - mój Nautilus stał się możliwy... Cdn. Voorhout, 4 kwietnia 2022 ___________ * Przytoczone słowa, autorstwa Jacka Kaczmarskiego, stanowią fragment piosenki pt. "Astrolog".
    1 punkt
  17. najlepiej je widać w roztopy i gdy zgięty chodzę, w pół.
    1 punkt
  18. bez względu na "dodatki", jest na nie popyt ja jednak odpuszczę, by się wbić w mój szyfon i tiul
    1 punkt
  19. malaga, tiki taki - to był dopiero ból, bo w środku tłuste robaki, na dopych?
    1 punkt
  20. a dziś u dzieciaków zaliczone dwie wtopy przez prezent - ciasteczka z napisem... "(...)król"
    1 punkt
  21. Mocny Full dobry na roztopy, a na w gardle gul, Bayer Full https://www.youtube.com/watch?v=l9PLdACvw7w
    1 punkt
  22. Lata świetlne od świętości. A zmawiam siebie pacierzem. Czekam na istnienie, które się we mnie roztańczy - przegniłej skrzyni na łajbie pośrodku wyschniętego morza. Zatopiła się iskra. Czy ktoś ją później widział? Płonie lodowiec. Widzę Duchy Święte wszystkich wyznań świata. I wygłodniałe Ramadany. Budzę się - skąpana we własnej ludzkości, która zostawiła mnie i odeszła ... bez żadnej obietnicy. Chcę ją zabalsamować. "Obiecuję." Wieczory spędzam na kontemplowaniu pustych ścian, na których widnieje jedynie wiara. Wszystko inne kołysze się w zachodach słońca, przeprasza - na innych kontynentach, porzuca - tylko samotnych. Co to jest "wszystko inne?" Nie wiem. Z zazdrością spoglądam na masywny pojazd kosmonautów szykujących się do półrocznego niebytu na ziemskiej kuli. Ja tu zostaję - "z wszystkim innym." Moje życie? Prowadzi walec. Po kwadracie.
    1 punkt
  23. Witajcie. Chciałbym wystawić pod obstrzał krótkie opowiadanie, które zamierzam zgłosić w konkursie. Jeśli ktoś znajdzie chwilę na przeczytanie i "feedback", będę zobowiązany. Prosiłem najbliższe mi osoby o informacje zwrotne co do tekstu. Nie były dla mnie zbyt czytelne stąd i moje wątpliwości czy aby nie trzeba nanieść jakichś poprawek. Zwyczaje Grupy są mi obce i mam nadzieje, że nie jest to nietaktem z mojej strony. Pozdrawiam. "Mały palec" Świat ponownie stanął twarzą w twarz przed groźbą rozpętania globalnego konfliktu. Jedynym ratunkiem na ocalenie ludzkości miał być tajny projekt, którego realizację rozpoczęto niezwłocznie. "Czarny Gabinet" powołano w Saksonii lecz dokładnego położenia tego miejsca nie zdradzono nikomu poza jego członkami. W skład gabinetu wchodzili: jego założyciel i pomysłodawca projektu, niejaki Lord Fox oraz pozostali: Sir Nikola T., konstruktor, wynalazca i specjalista w dziedzinie elektryczności, prof. Jan ze Stobnicy, astronom, geograf, pionier w dziedzinie kartografii, który podobno odkrył Amerykę przed samym Kolumbem, Sir Piguet, o którym wiadomo było niewiele lecz nieoficjalnie twierdzono, że miał szwajcarskie korzenie i koneksje w tymże właśnie kraju, a w kuluarach mawiano nawet, że jest najbliższym przyjacielem samego Lorda Foxa, prof. Puusepp L., lekarz neurolog i pionier w dziedzinie neurochirurgii, odkrywcy tak zwanego odruchu "małego palca". Tych czterech, powołano natychmiast z nadania samego Lorda Foxa. Pozostałe dwa miejsca były do obsadzenia. Narada odbyła się ad hoc. Po kilkugodzinnych i ożywionych dyskusjach, wymianach za i przeciw, kilku kłótniach, rozciętym łuku brwiowym, poszarpanych koszulach i rozbitych talerzach, wytypowano jak dotąd się uważa, dość kontrowersyjne osobistości. Nikomu przedstawiać ich nie było trzeba. Blady strach padł na Czarny Gabinet kiedy stukot oficerskich butów dał się słyszeć w holu. - Heil ! Melduję się na posterunku! Trzaśnięcie obcasów mimowolnie postawiło wszystkich na baczność. Nawet sam Władimir wyciągnął się jak struna, zauważony dopiero teraz, a który znikł gdzieś na chwilę za plecami Austriaka. Może i z powodu niskiego wzrostu. - Witam Panów. Lord Fox uścisnął dłonie nowo przybyłym. - Możemy zaczynać. Jesteśmy już w komplecie. - Jak Panowie wiedzą, zebraliśmy się tutaj żeby ocalić świat od zagłady. To bardzo poważny kryzys, a jego eskalacja przybiera na sile. Lada dzień i dojdzie do jego rozprężenia, a tego wolelibyśmy uniknąć, prawda? W gabinecie zapadła niezręczna cisza, przynajmniej dla niektórych, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara. - Trzeba ocalić świat od tych... - Cisza! Lord Fox huknął jak grom z nieba. - To nie jest zebranie antysemickie! To nie jest miejsce na wyrażanie swojego spaczonego światopoglądu! Chce Pan ocalić świat niszcząc jego integralną część?! A gdzie logika Panie Adolf? No gdzie? Proszę się jednak nie martwić. My tutaj naprowadzimy Pana na właściwe tory. Austriak wyraźnie posmutniał na twarzy. Stanął z grymasem przeszywającym szczęki. Mięśnie na jego twarzy zesztywniały i na chwilę odebrały mu mowę. - To się nazywa mordoflexus. Początkowe stadium. Jedynym ratunkiem dla Pana, to chyba jednak będzie malarstwo tak mi się zdaje. Dużo spokoju przede wszystkim. Układ nerwowy takiego napięcia długo nie wytrzyma. Poza tym chroniczny przebieg tej choroby grozi odruchowym pociąganiem za spust. Wiedział Pan o tym? To może się tragicznie dla Pana skończyć. - Dobrze, zacznijmy w końcu działać konstruktywnie ale i niekonwencjonalnie. Sir Nikola wyciągnął ze swojej teczki stosy dokumentów i położył je na stole. - To moja działka. Zawsze działam niekonwencjonalnie. Ręka Władimira spoczęła na stole tam gdzie znajdowały się papiery. - My wiemy, że działa Pan inaczej niż inni. Ale z całym szacunkiem, to co Pan wyprawia, to jest działanie przeciw konwencji - odparł spokojnie Fox. Władimir szczerze i wyraźnie zgłupiał. Nie wiedział czy sobie z niego żartują czy to polityczna zagrywka. Chwilę się zawahał zanim zapytał: - A to nie jest przypadkiem to samo? Na twarzach członków gabinetu malowało się zdziwienie z niedowierzaniem. Nawet sam Adolf spojrzał nań krzywo kręcąc przy tym głową na znak dezaprobaty ale i w tej samej chwili poczuł wyraźnie rozluźnienie szczęk. - Panowie, nie mamy czasu na zmiany w składzie. Będziemy od początku do końca konsekwentnie realizować nasze zamierzenia. - Dobrze - zabrał głos Sir Piguet. Musimy wymyślić coś, za czym ludzie będą chcieli pójść. - Trudno iść kiedy nie wiadomo dokąd - odparł rzeczowo profesor Jan ze Stobnicy. - Dlatego też tu Pana zaprosiłem - rzekł Fox. Opracuje Pan mapę. Globalną, z uwzględnieniem Ameryki oczywiście. To musi być mapa ogólnodostępna, dla każdego kto będzie chciał mieć ją w swoim posiadaniu. Rozumie Pan? Czy jest to możliwe? - Myślę, że konieczne Lordzie. W zaistniałych okolicznościach, nawet i konieczne. Rozumie się, że dysponujemy wystarczająca ilością środków finansowych na pokrycie kosztów produkcji, tak? - Oczywiście i aby nasza praca mogła piorunem pójść na przód, przygotowałem z Sir Piguetem kilka miesięcy wcześniej koncept, oparty na ludzkiej chęci posiadania rzeczy materialnych. Ten kierunek pozwoli nam przekierować uwagę świata tam gdzie chcemy aby była skierowana. Musimy odwrócić oczy ludzkich serc od wojen, od nienawiści, od mordu i głodu. To jest nasze zadanie. Panie Nikola, we wcześniejszej depeszy otrzymał Pan wyczerpujące dane projektu. Czym nas Pan dzisiaj uraczy? - Tak. Dogłębnie przeanalizowałem dane i na ich podstawie skonstruowałem mini mechanizm napędowy, który zasilać będzie całe urządzenie. Energię czerpać będzie z fal wysyłanych przez słońce. Raz uruchomione nie przestanie działać. To mogę zagwarantować. Wszystkie testy zakończyłem pomyślnie. - Wspaniale. Więc Panowie, pragnę Wam przedstawić nazwę projektu. Brzmi ona: "Garmin Fenix Solar". Tak się nazywa. - Czy to jest tank Panowie? A może samolot lub przynajmniej okręt? I jeszcze jedno pytanie zasadnicze. Jak chcecie czerpać energię w sposób inny niż powszechnie znane nam silniki, piece et cetera? Żachnął się Austriak. - To będzie coś, co wykracza poza naszą erę - dumnie odparł Nikola. - W dodatku przedmiot swoim wymiarem będzie tak mały, że każdy z łatwością zmieści go w kieszeni - rzekł Piguet. - No to już jesteśmy na straconej pozycji. Jak można wygenerować na ludziach zainteresowanie czymś skoro tego czegoś nawet nie będzie widać? Czyż jesteśmy w stanie zrobić bombowe wrażenie bez użycia prawdziwych bomb? Szczerze zaczynam w to wątpić - jęknął Władimir, po czym podszedł do okna i wpatrując się w dal, rzekł cichym głosem do siebie: - Wjelka Rasyja, ja tak sobie Tiebiu ukochal, a Ty tieraz po cichu, nietożna bedziesz...bez kul, bez olowiu, bez stali, jak dziecko bez matki... - A jakie jest moje zadanie jako specjalisty neurochirurgii? - Pan...Panie Puusepp, zajmiecie się integracją i łącznością pomiędzy przedmiotem, a ludzkim organizmem. To jest zadanie dla Pana. Na piętrze jest gotowy gabinet urządzony zgodnie z wytycznymi które od Pana otrzymałem. Możecie wspólnie z Panami Adolfem i Władimirem od razu przejść do działań. Zapraszam. Przez moment obaj starali się protestować lecz ulegli pod surowym spojrzeniem Lorda Foxa i udali się posłusznie za Puuseppem w stronę drzwi wyjściowych. - Dobrze, teraz skoro praca wre, weźmy się Panowie na poważnie do dzieła. Nie mamy czasu do stracenia - odrzekł Lord Fox i objąwszy ramieniem Pigueta zwrócił się do Sir Nikoli i profesora Jana: - Zegarek. Fox wyjął z pudełeczka małą pozłacana kopertę, którą pieczołowicie i z troską przekazał Piguetowi. - Piękna, bardzo smukła i wygląda na wytrzymałą. Wizualnie prezentuje się niebywale. Nigdy czegoś takiego dotąd nie widziałem. Czy to będzie działać? - Musi zadziałać, inaczej cały nasz trud pójdzie na marne. Kiedy skończył mówić, Sir Nikola zabrał głos: - Wspólnie z Thomasem opracowaliśmy i opatentowaliśmy mini kompas, który w czasie rzeczywistym będzie podawać kierunek i pozycję urządzenia, to znaczy, zegarka chciałem powiedzieć. Wprowadzeniem danych zajmie się profesor Jan. Przedstawię oczywiście sposób ich wprowadzenia do tak to nazwijmy, pamięci. Tak, zgadza się, do pamięci. Proszę nie pytać o detale, bo nie mamy wystarczająco dużo czasu aby to zagadnienie wyłożyć choćby po trochu. Proszę mi tylko zaufać. To na prawdę działa. - Tak, następnie kiedy tamta trójka już skończy, będziemy dysponowali techniką, która scali zegarek z ciałem człowieka. Będzie jak jego organ i ponadto pokazywać będzie informacje dotyczące funkcjonowania parametrów życiowych. Wszystko bez ingerencji w struktury ludzkich tkanek. Sam nie mogę w to uwierzyć Panowie. Powiem więcej. Przejdziemy do historii jako ci, którzy uchronili świat od kompletnej zagłady. Dobrze, dobrze ale nie traćmy już czasu... Lord Fox pogładził wąsa, uśmiechnął się lekko do towarzyszy i tak zaczął się pierwszy dzień wzmożonej pracy. Wszystko w sumie trwało około miesiąca. Nikt przez ten czas nie opuszczał budynku w którym znajdował się Czarny Gabinet. Trudno to było znieść co poniektórym, bo byli zdania, że projekt poniesie totalne fiasko. Pomimo tego nie zaprzestano prac i wkrótce Fox ogłosił wszem i wobec, że zegarek został ukończony. - Oto on! Wszyscy skupili uwagę na małym przedmiocie. Nikt nie wyrzekł ani słowa. Członkowie gabinetu po kolei oglądali ukończone dzieło. Przy dźwięku "ochów" i "achów" przekazywali zegarek z rąk do rąk, oglądając go z każdej możliwej strony, naciskając guziki, sprawdzając wagę i jak leży na ręku. Duma rysowała się na obliczach Lorda Foxa oraz Pigueta, Nikola usiadł w fotelu, schował twarz w dłoniach i płakał ze wzruszenia, neurochirurg i kartograf wlewali już do karafek szkocką lecz tylko Adolf z Władimirem miny mieli nietęgie. - Nie martwcie się Panowie - rzekł ze spokojem Fox. Jako pierwsi otrzymacie dwie pierwsze sztuki jako nagrodę za wasz wkład w pracę i poświęcenie. - Chcecie powiedzieć, że sterczeliśmy tu cały miesiąc po to żeby dostać od was zegarek? To wszystko? - wyrzucił Adolf stukając swoimi obcasami o podłogę. - Hańba! Jesteście niepoważni! Ośmieszyliście mnie! Zmarnowaliście mój czas! Ograbiliście z godności kiedy w gabinecie musiałem do rosołu się rozebrać! Wy podstępne... - Dobra Adik, chodź już stąd idziemy. Nic tu po nas jak widzę. Panowie nie wiedzą jak się robi porządek na świecie - Władimir wziął Adolfa pod rękę i poprowadził holem w dół. - Proszę pamiętać o mordoflexus, to nie są żarty. Sugerowałbym niezwłoczną wizytę u neurologa. W holu jeszcze dało się słyszeć sarkania i groźby rzucane pod adresem członków gabinetu ale po chwili błoga cisza zalała pomieszczenie i tylko tykanie zegara miarowo przerywało zdumienie, jakąś nostalgię. Nie wiadomo co. Trudno to było wyrazić słowami. - Obawiam się, że z porady neurologa biedak już nigdy nie skorzysta, a szkoda chłopa. Na prawdę maluje świetnie. Pomyśleć, że taki talent się zmarnuje. - No nic Panowie. Gratuluję i wam i sobie, że ukończyliśmy to, co założyliśmy. Aha, czy z małym palcem poszło wszystko dobrze u obu? - Tak. Wszystko zgodnie z planem. - Wspaniale. Produkcja ruszyła natychmiast. W niedługim czasie w każdym kraju, w każdym mieście, miasteczku oraz wiosce mieszkańcy dumnie nosili Garmin Fenix Solary. Ludzkość była tak zafascynowana wynalazkiem, że wkrótce zapomniała jak pachnie proch i smakuje wojna. Jedynie Adolf i Władimir z wciąż nietęgimi minami sarkali na los i knuli swoje plany podbojów świata drogą inną niż ta, która była im dana przez łut szczęścia. 20 listopada The New York Times wypuścił broszurę informacyjną dotyczącą tajnego planu, który ocalił ludzkość od zagłady: "Garmin Solar Fenix ratuje świat od zagłady!" "Gdy my spaliśmy i śniliśmy o przyziemnych sprawach nad naszymi domami wisiało widmo rozpętania okrutnej wojny. Siedmiu odważnych, nowatorskich i wspaniałych ludzi walczyło z czasem aby zażegnać eskalację konfliktu na całym świecie. Lord Fox, Sir Piguet, Nikola Tesla, profesor Jan ze Stebnicy, lekarz neurolog Ludvig Puusepp, Adolf oraz Władimir w pocie czoła opracowywali wynalazek, który jak się okazuje uchronił nas i nasze domy przed totalna zagładą. Towarzystwo Izby Lordów Nadało oficjalną nazwę dla zegarka na cześć siedmiu wspaniałych: "Garmin Fenix 7X Solar". Od teraz to oficjalna nazwa zegarka." I co ważniejsze. Po wielu latach, udało się pojmać Adolfa za życia. Alianci w ostatniej chwili udaremnili próbę samobójczą. Oficerowie armii brytyjskiej zeznali przed Trybunałem w Genewie, że oskarżony skarżył się na niemożność naciśnięcia spustu, co udaremniło zamach na własne życie. Z kolei Władimir, trafił na oddział zamknięty dla psychicznie chorych. Jak twierdzą lekarze specjaliści, u pacjenta wystąpiła głęboka depresja w związku z rozległa dysfunkcją mięśni prostowników wszystkich palców, która uniemożliwiała naciskanie guzików. Jakie były tego przyczyny, trudno określić. Tak czy inaczej, wszystko dobre, co się dobrze kończy. Siedmiu wspaniałych i siedem powodów dla których warto mieć Garmin Fenix 7X Solar.
    1 punkt
  24. 1 punkt
  25. Byle tylko piach w zębach nie chrzęścił i od twardego posłania w plecy nie wchodził ból
    1 punkt
  26. @Marek.zak1 Po śniadaniu tradycyjnie domek tapczan lub łóżeczko ale jeszcze przed zaśnięciem usypiacza łykam deczko. Człek się prześpi a sadełko rośnie sobie jak rzeżucha bowiem wcześniej się wrzucało co na stole to do brzucha. Pozdrawiam
    1 punkt
  27. „Obrazowanie”- Mówi Bóg do Artysty.
    1 punkt
  28. 1 punkt
  29. Gwałtu!Rety! Uciekł zając Na Wielkanoc zostawiając Takie małe niepozorne Co królują w święta te Są na stole i w koszyku A gdzie znajdziesz je? - W kurniku Powie Wam to moi mili Każda miła gospodyni Ale jaja! Rzec by można Bo to taka prosta rzecz Że jak zrobisz mu makijaż To przykuwa oko Twe I choć kształtem niepodobne Do niczego jest To bez niego całe święta Mają inny sens Śmigus-dyngus oczywiście również musi być Lecz nieważne czy jesteś w sukience A może w mundurze To i tak najważniejsze Jest jajo kurze
    1 punkt
  30. Lubię Twoje klimaty. Czytam i się jakoś lepiej czuję. Pozdrawiam
    1 punkt
  31. @Leszczym dzięki, jestem na wakacjach, woda jest jak akwamaryn z piegusem, tak gorąco, dla mnie nawet za bardzo;)
    1 punkt
  32. Cela, pisanka, jak nasi? Palec.
    1 punkt
  33. Dokąd idziesz człowieku, stopę źle postawiłeś, skaleczyłeś o kamień. W oddali słychać głosy, Ty zmierzasz w ich stronę. Czujesz zapach słów, każde inaczej pachnie. Rozumu i wzroku Ci nie dano, ślepy i głuchy wędrujesz z laską w dłoni. Nie widzisz nawet kamieni, które kaleczą Twoje stopy. Połowę krwi już straciłeś. Na salony nie wejdziesz dziurawe nosząc ubranie. Tam dziad wstępu nie ma, do nieba zresztą też.
    1 punkt
  34. to niech żyje król! bal będzie czy walka na pięści?
    1 punkt
  35. Każdy z nas tęskni za domem, którego nie ma Domek - z przedartych kart Chaosu - opustoszała scena ... Gonimy się i przeganiamy Robiąc trzy kroki do tyłu Niedbale kapitulujemy - rzeźbiąc słabości w sile Słoneczne studio bez muzyki I barek z trzeźwością spojrzenia I rozogniona twarz - pod oceanem zwątpienia Tak bardzo ... oczywiście ... zgadzamy się na świat we wszystkich jego przejawach Tęsknych spojrzeniach, gdybaniu, integracyjnych zabawach Mam wszystko. ... za sobą. Krew pulsuje w rytmie szczepionek i przepoconych kurtek, które przemilczały całą zimę Loki i kokardy, weneckie balustrady Tak, trzeba iść przed siebie! Nawet - jeśli się ... minę Zbrylony cukier w salaterce mijanych dni I cierpkie wino zasiedziałych rozkoszy Wyłącz ten budzik. Wszechświat i tak na nas zaspał. A świat - wylądował w koszu ...
    1 punkt
  36. światło reflektora scena woła przedstawienie par pary za parą spoglądamy werblem budując napięcie kulminacyjnie spadasz w ramiona piętro za piętrem gromkie brawa i wrzawa cóż za show - od lewa do prawa kurtyna gaśnie muzyka cisza czyha za rogiem pełznie nocnym zwierzęciem bezszelestnie zataczając mniejsze i mniejsze kręgi a klaun znów poszuka zajęcia
    1 punkt
  37. Światło dodaje mi grozy.
    1 punkt
  38. -Mistrzu, czy to jest przyjaźń, czy może kochanie? -Miłość to z nią przyjaźń i jej pożądanie. Markowi Grechucie.
    1 punkt
  39. Rozminąć się z przeznaczeniem ... I czemu zawsze na złej drodze?
    1 punkt
  40. - I za chwilę - kapitan Nemo rozpoczął opowieść - go wam zaprezentuję. Podeszli po złotoszarym piasku do linii brzegu, obmywanej przez drobniutkie fale. Brat dziesiętnika objął wzrokiem wodną połać, zdjął sandały i zanurzył w niej stopy. - Inna niż ta wokół Sycylii - powiedział powoli - i inna niż u wybrzeża Judei. - Inna - zgodził się kapitan - chociaż wciąż jest to woda. - Jak się dostaniemy ad navem vestram, do waszego statku? - zapytał drugi z legionistów. Swoim zwyczajem zapatrzył się i zamyślił, spoglądając wprawdzie na przycumowaną w pobliżu łódkę, lecz jakby jej nie widząc. - Przecież przed chwilą spojrzałeś na łódź - dziesiętnik nie omieszkał lekko zeń zadrwić. - A, tak... no, to cały ja - zmieszany żołnierz popatrzył na kapitana. Ale w jego wzroku dostrzegł zrozumienie. Zamiast spodziewanej ironii. - Właśnie: dostaniemy się tam łodzią - dowódca Nautilusa wskazał wyciągnięty na piasek kształt, spoczywający kilkanaście metrów od nich. - Tą właśnie, lekką i nietonącą* - dodał. - Powiosłujemy wszyscy, będzie szybciej i wygodniej - zdecydował kapitan, rozdając wiosła. - Tam, panowie legioniści - pierwszy raz skorzystał z używanego przez nich samookreślenia, wskazując kołyszący się miarowo statek. - Dziwny on jakiś... - z niejakim niepokojem spojrzał żołnierz, często zatrzymujący się przy swoich myślach. Na szczęście dla siebie nie czynił już tego w walce, nauczony jednym i drugim doświadczeniem. Gdy życie uratował mu walczący tuż przy nim legionista, sam niemal tracąc swoje. Ni stąd, ni zowąd przypomniał sobie tamte gniew i przekleństwa. - Dziwny... takiego jeszcze nie widziałem. - Twoi towarzysze też nie widzieli - dopowiedział wiosłujący obok niego kapitan. - I prawdę mówiąc, poza mną, moją załogą, profesorem Aronnaxem i jego przyjaciółmi mało kto widział. Przez dobrych rozmówca kapitana wiosłował w milczeniu. Jego współtowarzysze również się nie odzywali. - Tak więc dopłynęliśmy - przerwał ciszę kapitana Nemo, moment później przywołując jednego z podwładnych, aby zrzucił im drabinkę sznurową. - Idźcie za mną - polecił, gdy wszyscy czterej znaleźli się na statku, a dwóch marynarzy wciągnęło łódź na górę i umieściło ją w specjalnym zagłębieniu, przykrywając ją fragmentem pokładu.** - To ma na celu, aby wystając nie przeszkadzała w pływaniu - wyjaśnił kapitan Nemo, widząc zdziwione żołnierskie spojrzenia. - Ale jak to? - jeden z legionistów, w oczywisty sposób wiadomo który, uzewnętrznił zaciekawienie. - Bo jest to niezwykły statek w waszym rozumieniu hoc verbum, tego słowa. Mogący zanurzyć się et navigare, i żeglować - a właściwie natare, pływać - pod powierzchnią wody. Wasze statki tego nie potrafią. - Ale potrafiłyby - ciągnął dalej kapitan, korzystając z ich milczącego zdziwienia - gdyby budować je w odpowiedni sposób. -A jak to możliwe? - tym razem brat dziesiętnika, pasjonat technologii, powtórzył pytanie towarzysza ex legione, z legionu. - Byłoby to możliwe, gdyby konstruować je ze stali. To materiał podobny do tego, z którego wykuwacie wasze miecze. I gdyby, co ważniejsze, projektować je w nieco inny sposób. Z przeznaczeniem do pływania pod wodą właśnie - wyjaśniał dalej kapitan Nemo. - Zresztą zobaczycie sami - zakończył. - Ale jak to?? - zaciekawiony coraz bardziej, ale i coraz bardziej przestraszony żołnierz stawał się coraz bledszy. - Czy to znaczy, że nos natabimus sub aqua, popłyniemy pod wodą? Znaczy, w głębinie?? Ale tam monstra sunt, są potwory! - wykrzyknął. - Non possumus, nie możemy! - odwrócił się, chcąc wybiec na pokład. - Ależ spokojnie, nos possumus. Możemy - kapitan przytrzymał go silnie za ramię. - Na tym statku - dodał uspokajającym tonem, wciąż trzymając w uścisku ramię legionisty - naprawdę niczego nie potrzebujecie się obawiać. Z mebla, który żołnierzom wyglądał na nietypowy stół, dowódca Nautilusa wziął rulon papieru. Rozwiązał trzymający go w zwinięciu jedwabny sznurek i rozwinął, przyciskając rogi połyskliwymi kamieniami. - Widać służą specjalnie do tego celu - pomyślał znów zamyślony legionista. - Tak, do tego - kapitan Nemo odgadł jego myśli. - To kawałki minerałów wydobyte z głębin waszego Mare Internum, Wewnętrznego Morza. Dokładnie mówiąc - tu dodatkowo zadziwił słuchaczy - z podwodnych jaskiń pod Sycylią właśnie. - Oto są*** - wskazał rysunek gestem pełnym zdecydowania, by pozyskać całą uwagę słuchaczy - szczegółowe dane statku, którym**** popłyniecie. Cdn. Pisałem nad brzegiem Morza Czerwonego, Hurghada, 08.04.2022 * Użyte w tym zdaniu dwa ostatnie słowa są cytatem z "20000 mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a. ** Ten techniczny szczegół również zaczerpnąłem ze wspomnianej powieści. *** i **** - zaznaczone wyrazy są początkiem rozmowy kapitana Nemo z profesorem Aronnaxem, gdy ów pierwszy zaczął rozmówcy przedstawiać techniczne plany swojego dzieła. .
    1 punkt
  41. Dni robią się dłuższe. A co dzień - to równonoc Ludzki plac zabaw jakby opustoszały: sztylety, piasek, szrapnele i serca przebite strzałą Nagle zauważasz, że nie ma korzystnych przesiadek na zatłoczonym dworcu zwanym życiem Wszystkie pociągi opóźnione i nikt nie czeka na odbiór paczki z twoim szczęściem, nieszczęściem i odczuwaniem Nagle wiesz, że możesz spakować się do plastikowej walizki, papierowej torby, albo - do pustej dłoni ... Bez znaczenia. Zawracasz kijem ocean błędów, zrzucasz na siebie wierzchołek lodowej góry, nie płaczesz, bo łzy nie generują sensu - są zbyt niestałe i chłoną wszystko - z przypatrującej się im twarzy ... Nagle - proporcje w asymetrii, miekkość najtwardszej skały, śpiew dziecka i " regulowanie zaległych płatności" - widzisz przez pryzmat tonącego nie potrzebującego brzytwy Być może nawet widzisz w tym wieczność, której zwyczajnie nie chciało się być Zrezygnowała przed czasem. Też rezygnujesz z siebie ... ? Można tylko czasem, można - całym życiem. Najbardziej lubię budynki i samotność. Budynki muszą być ze starej jasnej cegły, zmruszałe i zatęchłe, na ciemnych, brązowych ulicach górniczych miast. Zanim je znajdę, odszukam, czekam na jakikolwiek ślad ziemskiej kuli. Moja, nieziemska planeta odmawia mi kształtu i koloru Jest pozbawiona atmosfery i zimna, niespokojność czyni na niej wojną - z powierzchownego pokoju ... Niepokoju? Ale nam błogo ... Rozsiądź się i poczuj wygodnie, nie ma potrzeby zaglądać złudzeniom prosto w oczy w nadziei, że odkryjesz prawdę. One muszą trwać, jak kolorowe kokardki latawca, muszą iść - jak pielgrzymi bez celu. Być dla bycia - i po co więcej? Wystarczy się spakować do skórzanej sakiewki i modlić - o nieprzemakalne buty. ... Dlaczego płaczesz?
    1 punkt
  42. Okolice miasteczka w tym samym czasie. Fidan i Kaltrina to nastolatkowie którzy chodzą do jednej szkoły. Oboje mieszkają w miasteczku, choć na dwóch jego końcach, co wcale nie znaczy, że daleko od siebie. Oboje mają po osiemnaście lat, nawzajem bardzo się lubią i spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Trudno powiedzieć na ile świadomie, ale zakochują się w sobie, coraz bardziej, bardziej i bardziej. Jak już będzie jeszcze bardziej, to będą zakochaną parą. Spotykają się najczęściej i najchętniej właśnie tutaj gdzie teraz siedzą, to znaczy na zboczu wzgórza oddalonego od miasteczka o jakieś półtora kilometra. Żeby się tu znaleźć, każde z nich musi wspinać się ze swojego miejsca zamieszkania, około 30 minut. Jakoś przychodzi im to coraz łatwiej. Jakby wzgórze z każdym spotkaniem robiło się mniej strome. Z “ich” miejsca jest bardzo dobry widok na całe miasteczko i jego okolice. Śmieją się i rozmawiają. Kaltrina przekomarza się z Fidanem tłumacząc mu, że właściwie nie wie po co tu do niego przychodzi i że może być to dla niej niebezpieczne, bo nie wiadomo jakie Fidan ma w stosunku do niej zamiary i właściwie to nie rozumie, dlaczego chce się z nią spotykać i to coraz częściej. Zaczyna podejrzewać, że może ona mu się podoba, ale ponieważ on nic na ten temat nie wspomina, tylko gada z nią o jakiś bzdurach, to pewnie nie po to, ale w jakiś innych, niecnych celach. Fidan słuchając tych wywodów wyjaśnia Kaltrinie, że już dawno planował udusić jakąś dziewczynę, tylko na razie nie był zdecydowany którą, no ale skoro ona już tu się z nim spotyka, to pewnie to będzie ona. I tak sobie przygadywali siedząc obok siebie i utrzymując bezpieczny dystans. Pletli bzdury o szkole, o wspólnych znajomych, o rodzinie, czasem poruszając jakieś poważniejsze tematy, zwykle dotyczące przyszłości. Tak naprawdę oboje byli nieśmiali i oboje byli pierwszymi dla siebie a śmiechem i kiepsko udawaną śmiałością próbowali kamuflować swoją nieśmiałość. Najtrudniejsze było pierwsze spotkanie a potem to już tak jakoś idzie od kilku tygodni. Fidanowi, który w istocie był przystojnym, atrakcyjnym, młodym dorastającym mężczyzną, trudno było uwierzyć w to, że to było takie proste. Że dziewczyna o której marzył i podobała mu się już od kilku lat, tak łatwo dała się namówić, żeby się z nim spotkać. Wyobrażał sobie, że przecież ona musi mieć już przynajmniej z tuzin innych chłopaków, bardziej śmiałych i lepszych od niego i pewnie wybierze albo już wybrała sobie któregoś z nich, a on próbując się z nią umówić na pierwsze spotkanie, spotka się tylko z wielkim zdziwieniem i zażenowaniem. W końcu podszedł do niej i zaryzykował wieszcząc koniec świata: - Kaltrina, pogadasz ze mną trochę? Spojrzała na niego z ciekawością i odpowiedziała czy ma do niej jakąś sprawę. On zmieszany powiedział, że tak tylko chciał pogadać i zaczął się wycofywać. A ona uśmiechnęła się i powiedziała pogadam, tylko powiedz gdzie i kiedy. Fidan zdezorientowany i zaskoczony zaproponował wzgórze. Znał to miejsce i czasem tam chodził. Wiedział gdzie mieszka Kaltrina i że wzgórze przedziela ich miejsca zamieszkania. Ona jakby się trochę wystraszyła, ale się zgodziła. Jeszcze w tym samym dniu po lekcjach, zamiast jeść w domu obiad, siedzieli tam i uśmiechali się do siebie. Tak to się zaczęło. Potem było już coraz łatwiej, a właściwie to od razu było bardzo łatwo. Kaltrina miała swój sekret, którym z nikim się nie dzieliła. Podobało jej się kilku chłopców w szkole, a Fidan był pierwszy na tej liście. On oczywiście nic o tym nie wiedział. Kaltrina nie wiedziała jak zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Ani rodzice w domu ani nauczyciele w szkole tego nie uczyli. Dzisiejsze spotkanie odbywa się w wyjątkowo malowniczej atmosferze. Słońce chyli się ku zachodowi a ciepły, kończący się leniwie dzień, wprowadza nostalgiczny nastrój. Stylowa zabudowa zabytkowego miasteczka czaruje architektonicznym ładem, odcinając się od zielonych łąk i złotych prostokątów pól uprawnych. Widok był wręcz nierzeczywisty, przypominał kolorowy obrazek lub pocztówkę. Zachodzące słońce stopniowo stawało się mniej jaskrawe, a na tle niebieskiego nieba i kilku białych obłoków pojawiły się pierwsze odcienie różu i czerwieni. Przyroda wyświetlała kolorowy film specjalnie dla Fidana i Kaltriny, którzy mieli najlepsze miejscówki na tym spektaklu. Długie cienie zachodu oraz widok z góry, uplastyczniły z dużą wyrazistością wszelkie szczegóły zabytkowej zabudowy. Widać było cały rynek z niewielkim ratuszem oraz stosunkowo duży, murowany meczet z wysokim minaretem, niewielki biały katolicki kościół z ostrą wieżą zwieńczoną krzyżem, a nawet szkołę do której chodzili. W centralnej części starówki, tuż za rynkiem, widoczny był wyraźnie duży zabytkowy budynek szpitala z jego stromym dachem z czerwonej dachówki. Pomimo sporej odległości, wszystkie szczegóły można było wyraźnie rozróżniać. Fidan i Kaltrina siedzieli obok siebie bezpośrednio na trawiastej ziemi, oddaleni o kilkadziesiąt centymetrów. Akurat oboje milczeli wpatrując się w dal. Kaltrina nagle przechyliła się lekko w jego stronę, podpierając się lewą ręką, żeby się na niego nie przewrócić. Potem przechyliła się odrobinę mocniej i jej ręka znowu przesunęła się o kilka centymetrów w stronę chłopaka i potem znowu nieco mocniej i jej ręka, którą cały czas się podpierała, znowu lekko się przesunęła w stronę Fidana. Kaltrina ciągle patrzyła w dal, nie na niego. Fidan na początku lekko zdezorientowany zarumienił się, ale nareszcie zrozumiał co właściwie miał zrobić. Zrozumiał, że to, co za chwile się wydarzy, jest tym o czym marzył od lat. Że właśnie jego znajomość z Kaltriną za moment zmieni zupełnie swój status. Że być może zbliża się najważniejsza i najpiękniejsza chwila jego życia, której nigdy się nie zapomina. Fidan podparł się swoją prawą ręką, otwartą dłonią do góry, tuż przy ręce dziewczyny w ten sposób, że następny “kroczek” podpierania się, nie trafi już na trawę, ale na dłoń Fidana. W przyrodzie stało się coś dziwnego. Wszystko nagle ucichło. Ucichł szum lekkiego wiatru, ucichł daleki odgłos ptaków i ciche brzęczenie owadów. Nastała absolutna cisza. Dziwna, niespotykana cisza. Właśnie wtedy Kaltrina nasunęła swoją dłoń na dłoń Fidana. Oboje zacisnęli dłonie, łącząc je razem. Kaltrina i Fidan byli już parą. Tego, co stało się w dalszej części tej nadzwyczajnej chwili, nikt nie byłby w stanie przewidzieć. Oboje znieruchomieli ze strachu i zaskoczenia. Bezwiednie ścisnęli swoje dłonie aż do bólu palców. Nad miasteczkiem pojawił się błysk. Błysk niebieskiego światła, tak silny, że cały krajobraz, aż po horyzont, został objęty błękitną poświatą. Przez moment świat stał się monochromatyczny. Nic nie miało innego koloru niż odcień błękitu. Od bardzo jasnego, przechodzącego w zimną biel, aż do ciemnobłękitnych cieni. Absolutnie wszystko co widzieli oboje, włącznie ze słońcem i chmurami było niebieskie. Nienaturalne barwy całego otoczenia sprawiły reakcję organizmu taką, jak przy nagłym zagrożeniu. Ich mózgi nie potrafiły znaleźć wzorca, który pozwoliłby zrozumieć co się stało, błysk nie wydał żadnego dźwięku, był bezgłośny. Wszystko trwało nie więcej niż sekundę i zniknęło bez śladu. Znowu zachodziło różowe słońce a brzęczenie owadów rozwiało ciszę. - Fidan... coooo toooo było ??!! - Skąd mam wiedzieć? Może piorun? - Piorun? Jaki piorun? Gdzie błyskawica? Gdzie grom? Przecież jest piękna pogoda? - Jakieś zwarcie elektryczne? - Fidan, to było wszędzie, aż po horyzont. - Może jakaś bomba? Atomowa? - Bomba? Może, ale nic się dzieje. - Raczej jakieś eksperymenty... ja pierniczę, co to było? Chodźmy do domu. Może coś tam się stało? - Przecież widzisz, że nic się nie stało. Fidan ochłonął już z wrażenia i poczuł się bezpiecznej. - Kaltrina wiesz co? - Co? - To mógł być wybuch moich uczuć do ciebie? Kaltrina się uśmiechnęła i dała mu buziaka w policzek. - Jaja sobie robisz, a nie wiadomo co to było. Schodzimy na dół, trzeba to sprawdzić. - Wydaje mi się, że źródło błysku było nad szpitalem. Schodzili na dół trzymając się za ręce. Kaltrina i Fidan byli już razem. ***** Miasto w małym państwie europejskim c.d. Opowieść Eleny: Z trudem powstrzymywałam łzy. Starałam się jakoś zapanować nad emocjami. Pomyślałam, że najważniejsza jest Petia, a potem będę martwić się dalej, co zrobić ze sobą i swoim życiem. Bo to, że coś będę musiała zrobić, wydawało mi się oczywiste. Podjechałam pod szkołę, znowu odebrałam Petię i pojechałyśmy do przychodni. Inteligentna Petia, po pierwszym spojrzeniu na mnie od razu zapytała: - Mamo, co się stało? - Jedźmy do lekarza, potem wszystko ci opowiem. - Stefan? - Tak. Nie pytała o nic więcej. Wszystko rozumiała. Moje przeczucie, że moje szczęście w tym związku nie będzie trwałe, dla inteligentnej Petii było oczywistością. Potem, po czasie, opowiedziała mi, że już dawno miała swoje zdanie o ojczymie. Nie eksponowała go, bo nie chciała robić mi przykrości. Była przekonana, że coś wkrótce złego się wydarzy. Instynktownie nie przywiązywała się ani do luksusu bogatego domu, a tym bardziej do nieodpowiedzialnego i de facto infantylnego ojczyma. Petia przewidywała problemy, ale była gotowa, gotowa do dalszej drogi, do pokonywania trudności swojego życia. Jednak nie mogła przewidzieć, że ta droga przez którą przyjdzie jej iść przez następne kilkanaście miesięcy, to nie przedzieranie się przez zarośniętą przeszkodami dżunglę, której się spodziewała, ale raczej droga pionową granią na najwyższe szczyty. Nikt nie był w stanie przewidzieć tego co się wydarzy. - Jak właściwie się czujesz? - Wszystko ok, znacznie lepiej niż rano. - Jedziemy, bo lekarka dzwoniła dziwnie wystraszona. - Spokojnie, na pewno przesadza. - No nie wiem, zobaczymy. Podjechałyśmy pod przychodnię. Lekarka już na nas czekała. Była przejęta sytuacją. Powiedziała nam bez ogródek, że wyniki badania krwi są bardzo złe i świadczą o jakiejś poważnej chorobie. Podejrzewała białaczkę, wypisała skierowanie i poleciła od razu, wprost z przychodni, jechać do szpitala. - Niech od razu ustalą dokładnie co jej jest i bez zwłoki rozpoczną leczenie. Niezbędne rzeczy dowiezie jej pani później. Pojechałyśmy do szpitala. Petia w nim została. ***** Jeszcze tego samego dnia spakowałam rzeczy swoje i swojej córki i wyprowadziłam się do rodziców. Wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na ich wsparcie. W pracy niemal od razu wszyscy wiedzieli co stało się z moim małżeńskim życiem. Barbie natychmiast wszystko rozgadała a wieści, zwłaszcza takie, w tym aktorskim środowisku roznoszą się niezwłocznie. Zresztą ukrywanie czegokolwiek nie miało sensu. Oschła i obojętna szefowa ku mojemu zdziwieniu stała się dla mnie bardzo miła i wyrozumiała. Nie dopytywała się o nic i czułam, że chciałaby mi jakoś pomóc. Wraz z innymi pracownicami charakteryzatorni tak kierowała jej pracą, że ani Barbie ani Stefan nigdy już nie trafili w “moje ręce”. Kiedyś żartowała, że nie może dopuścić do tego żebym pracowała przy ich buźkach, ponieważ na wyposażeniu pracowni jest także brzytwa. Tak naprawdę oszczędzano mi przykrości. Zresztą potrzeby Barbie po kilku tygodniach zaspakajał już inny młody aktor. Mieszkałam u rodziców a Petia ciągle się leczyła. Stwierdzono u niej lekooporną białaczkę. Trzy razy była w szpitalu i za każdym razem po poprawie, jej stan zdrowia znowu się pogarszał. Musiała przerwać szkołę. Niezbędny okazał się przeszczep szpiku. Mój się nie nadawał, próbowano szukać dawcy niespokrewnionego. I wtedy, właściwie nie wiadomo skąd, zjawił się Kristian, ojciec Petii. Tak naprawdę to niezupełnie, nie wiadomo skąd. Znaleźli go moi rodzice, znali wszystkie szczegóły przebiegu leczenia. Krystian związany był z inną kobietą, od czasu do czasu spotykał się jednak z Petią. W czasie tych spotkań był dla niej bardzo miły i przynajmniej starał się robić wrażenie, że Petia nie jest mu obojętna. Wiedziałam, że dla niej ma to znaczenie. Płacił również na nią niewielkie alimenty. Kristian nie zastanawiał się ani minuty. Był gotowy zrobić wszystko co mógł, żeby ratować własną córkę. Miał tylko pretensje, że nie poinformowaliśmy go od razu o tym, że Petia jest tak ciężko chora. Lekarze stwierdzili, że może być dawcą szpiku. Przeprowadzono zabieg. Przeszczep się udał i Petia wyszła ze szpitala. Myślałam, że wreszcie coś dobrego wydarzy się w moim życiu. Niestety po kilku tygodniach jej stan znowu się pogorszył. Wróciła tam gdzie przebywała, właściwie cały czas od kilku miesięcy, czyli do szpitala. Wezwała mnie ordynatorka na rozmowę, a właściwie na monolog: - Przeszczep jest odrzucany, podamy jej chemię, będziemy leczyć ją silnymi lekami przeciwnowotworowymi. Będziemy utrzymywać ją w jak najlepszej kondycji tak długo jak to możliwe. Jednak życie Petii jest zagrożone. Stoimy na skraju możliwości medycyny. Trzeba liczyć się z tym, że tą walkę przegramy. Świat zawirował mi przed oczami. Po policzkach znowu, jak często ostatnio, popłynęły łzy. ***** Miasto w dużym państwie Ameryki Północnej c.d. - Cześć babciu. - Ava, moja słodka, jak się cieszę. Co tam u ciebie? - Tak jakoś, jakoś leci, szkoła dom, nauka. - Powiedz dziecko, masz już jakiegoś chłopaka? - Babciu, daj spokój przecież ja jeszcze dziecko. Ava spojrzała wesoło na babcię. - Tak dziecko, dobrze mówisz, masz czas na te sprawy. - W szkole jak? - Dobrze, dobrze, daję radę. - Chodź no tu, niech cię przytulę, a czy ty Avuniu jesteś aby grzeczna? - No co ty? Babciu? Ja zawsze. - A to dobrze bo mam chyba dla ciebie prezent? - Prezent? Z jakiej okazji? - No urodzinki, przecież będziesz miała. - Przecież dopiero za pięć miesięcy. - Właśnie pięć miesięcy, dla takich babć to może być sporo czasu. Ava była drobną, szczupłą dziewczyną o dziecięcej urodzie. Wszyscy ją lubili. Rodzice byli z niej dumni bo Ava świetnie się uczyła i nie sprawiała żadnych kłopotów. Koleżanki i koledzy w szkole też ją lubili ponieważ Ava nigdy nie wywyższała się nad innymi pomimo, że z racji postępów w nauce, mogłaby to robić. Ava była zdolna, bardzo zdolna. Zwłaszcza przedmioty ścisłe i te wymagające dobrej pamięci, pochłaniane były przez tą drobną, dziecięcą głowę z nadzwyczajną łatwością. Biegłość w rozwiązywaniu trudnych zagadnień matematycznych i fizycznych nie pasowała do jej drobnej postury. W oczach Avy płonął ogień, ogień inteligencji i przenikliwości. Ava świetnie rozumiała rzeczywistość i swoją obecną i przyszłą w niej rolę. Miała zdolność przewidywania trudnych sytuacji i ich unikała. W klasie była tylko jedna uczennica która Avy nienawidziła. To była Emily. Emily nie potrafiła pogodzić się z tym, że nauka przychodziła Avie z taką łatwością. Czuła się upokorzona inteligencją Avy. Wiedziała, że nigdy nie będzie tak mądra jak ona i nigdy nie osiągnie tego co ona. Tyle, że Emily nie należało upokarzać w żaden sposób, nawet swoją inteligencją, bo to ona była od poniżania a nie od bycia poniżaną. Ava to rozumiała. Unikała kontaktów z Emily jak tylko mogła. Z wszelkich prób zaczepek potrafiła sprytnie się wywijać, tak aby nie urażać chorego ego Emily, a jednocześnie nie umniejszać swojej godności. Emily była na nią coraz bardziej wściekła i w końcu postanowiła ją upokorzyć. Upokorzyć w najgorszy z możliwych sposobów. - Babciu czego ty szukasz? - No zobacz, przeglądałam ostatnio swoje rzeczy i chciałabym ci podarować coś takiego. - Cooo tooo jest? - To bransoletka, dostałam ją bardzo dawno temu od swojej matki, ona dostała ją od swojej. Mama, twoja prababcia, mówiła mi, że ta bransoletka chroniła ją w czasach wojny. Że ma cudowną moc. W czasie wojny była sanitariuszką w Europie i wiele jej przyjaciółek wtedy zginęło, a ona przeżyła. Ava wzięła bransoletkę do ręki. Była dziwna, nigdy takiej nie widziała. To cienki złoty łańcuszek do noszenia na nadgarstku, ale z małym złotym krzyżykiem. Tak małym, że nie przeszkadzał w noszeniu go na nadgarstku ręki. - Babciu to jest śliczne, chcesz mi to podarować? - No pewnie, wiesz w tą cudowną moc to nie bardzo wierzę, zresztą jest mocno znoszona. Ja i tak nie umiałabym jej nosić, bo już dawno jest na mnie za mała. Bierz, będziesz miała na urodzinki, a ja będę miała prezent z głowy. Ava założyła bransoletkę. Pasowała idealnie, krzyżyk zsunął się na wewnętrzną część nadgarstka. - Właśnie tak ją trzeba nosić. - Chyba nigdy jej nie zdejmę, dzięki wielkie. ***** - Trzeba zrobić coś z tą suką. - Z jaką suką? O czym ty gadasz? - Z tą laleczką Avą, nienawidzę jej. - Dlaczego? Przecież nic ci nie robi? - Puszy się ciągle, nie mogę na nią patrzeć! - Emily, weź się ogarnij, to dziewczyna, chcesz ją okraść czy pobić? - Ty ją zgwałcisz, a ja nagram wszystko. Zgnoimy tą sukę, niech ma za swoje. Logan popatrzył na Emily dziwnym wzrokiem. - Chcesz, żebym ja ją gwałcił? Przecież jesteśmy razem. Nie przeszkadzałoby ci to? - Tak, tego chcę, masz to zrobić, masz to zrobić dla mnie, tego chcę. - Odbiło ci zupełnie, nikogo nie będę gwałcił, za to idzie się do więzienia, a poza tym ona jest w porządku. - Nie wiedziałam że taki cykor z ciebie, Rozczarowujesz mnie. Albo to zrobisz, albo koniec z nami. - Mogę ją nastraszyć, udawać, że chcę ją zgwałcić, ale nikogo nie będę gwałcił. Nagrasz swój filmik tak, żeby wyglądało, że była zgwałcona i ją puścimy. Na nic więcej mnie nie namówisz. Jesteś chora z nienawiści. Emily z niechęcią przystała na to. Emily wszystko zaplanowała, Loganowi miał pomóc kolega, czyli jeszcze jeden z członków jej przestępczej grupy. Emily dowiedziała się, że Ava chodzi po południu na zajęcia sportowe i wraca do domu wieczorem. Rozeznała, że w drodze do domu musi przejść kilka bocznych uliczek. Wybrała mały parking, którego nikt nie pilnował i był na uboczu. Prawie nigdy, nikogo tam nie było. Zaczaili się tam. Ava niczego się nie spodziewała. Poczuła nagle silny uścisk za ramiona i jeden z dwóch zamaskowanych, młodych mężczyzn bardzo silnie zamknął jej usta ręką. Zaskoczenie zamieniło się w paniczny strach i niemoc. Ze strachu nie była w stanie nawet się bronić. Zaciągnięto ją w zaułek i rzucono na maskę stojącego tam samochodu. Jeden z napastników trzymał ją za ręce i kneblował usta, a drugi zaczął rozpinać jej spodnie. Emily, z pończochą na twarzy włączyła telefon i stojąc z boku zaczęła filmować. Avie udało się wyrwać na chwilę jedną rękę i Logan chwycił ją z całej siły za nadgarstek. Złoty krzyżyk wbił się przy tym w ciało dziewczyny co spowodowało, że krzyknęła z bólu. Wtedy stało się coś nieprzewidywalnego i dziwnego. Emily upuściła telefon. Stała schylona z wyrazem bólu na twarzy i nie była w stanie go podnieść. Właściwie to nie była w stanie nawet się ruszyć. Napastnicy zgłupieli zaskoczeni sytuacją. W końcu puścili Avę, a ta natychmiast uciekła. Cała akcja bez filmu nie miała przecież sensu. - Emily, co ci jest? - Logan, pomóż mi, nie umiem się ruszyć, Jakby prąd poraził mi kręgosłup, strasznie boli, prawie nie czuję nóg. Posadzono Emily na pobliskim murku. Logan podniósł telefon i wyjął z niego baterie. - Jeśli ona zgłosi to na policję to nie możesz więcej korzystać z tego telefonu. W razie czego masz mówić, że ktoś ci go ukradł. Emily powoli doszła do siebie na tyle, że z pomocą swoich kompanów udało jej się dojść do domu. Na drugi dzień nie było jej w szkole. ***** - Dzień dobry panie dyrektorze. - Dzień dobry, wezwałem panią bo chciałem dowiedzieć się co z Emily? Wiem, że jest chora, ale nie ma jej już w szkole pięć tygodni. - Spotkało nas nieszczęście. Emily nie będzie na razie chodzić do szkoły. W tym roku szkolnym na pewno już nie przyjdzie. - Powie pani coś więcej na jej temat? - Przeszła wiele badań, niektóre z nich były bardzo specjalistyczne. Na początku żaden lekarz nie umiał jej zdiagnozować, dopiero jak przeprowadzono badania genetyczne to okazało się, że cierpi na rzadką chorobę genetyczną, która może ujawniać się właśnie w wieku dorastania. Ta choroba uszkadza układ nerwowy i może stopniowo prowadzić do całkowitego paraliżu, a nawet do śmierci. Nie ma na nią lekarstwa, można leczyć jedynie objawy i utrzymywać pacjentów jak najdłużej w dobrym stanie. Po kilku latach choroba zacznie jednak postępować i jeśli do tego czasu nie wymyślą jakiegoś leczenia, to Emily zostanie inwalidką. - Trzeba być dobrej myśli, przecież jest młoda i silna, na pewno da się coś poradzić. - Na domiar złego przeprowadziliśmy badania również drugiej naszej córki Lily, młodszej siostry Emily i okazuje się, że ona również jest zagrożona i najprawdopodobniej za parę lat również zachoruje. - To rzeczywiście wielkie nieszczęście. Jak Emily wróci ze szpitala do domu to proszę zadzwonić. Może uda jej się zorganizować indywidualne nauczanie. - Planujemy z mężem wyjechać za granice i szukać gdzieś na świecie specjalistycznego leczenia w prywatnej klinice. Znaleźliśmy już kilka miejsc, gdzie być może mogą pomóc naszym córkom. Emily już raczej tu nie wróci. - Rozumiem, dobrze że jesteście państwo zamożnymi ludźmi i możecie sobie na to pozwolić. - No właśnie. - No to dziękuję pani za informacje. Współczuję państwu. Matka Emily wyszła z gabinetu. Dyrektor opadł na fotel i głęboko się zamyślił. Kilka godzin temu był u niego policjant, którego trochę znał. Czasem przychodził do szkoły bo zajmował się sprawami rodzinnymi. Dyrektor wiedział już wcześniej, że Ava zgłosiła na policji próbę gwałtu, choć jej rodzice prosili aby utrzymać to w tajemnicy. Znajomy policjant poinformował go, że mają pewne podejrzenia, bo w chwili zdarzenia w okolicach incydentu logował się telefon jednej z uczennic jego szkoły. Dyrektor zaproponował mu, że podejmie próbę zgadnięcia, która to uczennica mogłaby być. Policjant z ciekawością słuchał a dyrektor od razu zgadł. Policjant na moment oniemiał ze zdziwienia. Po kilu sekundach zapytał: - Skąd to wiesz? - Po to jest się dyrektorem żeby wiedzieć. - Wiesz o niej coś więcej? - Tak, tak, wiem co nieco. - Niestety nie mamy dowodów, sprawę umorzymy, ona zeznała, że telefon jej ukradli i nic o tym nie wie, a poza tym chyba jest teraz poważnie chora. - Tak, wiem. Dyrektor zaprzestał rozmyślania i wyszedł na korytarz. Kręcił się tam jakiś uczeń. - Widziałeś może sprzątaczkę? Powinna już być. - Tak panie dyrektorze, była piętro wyżej. - Mógłbyś tam pójść i poprosić ją, żeby do mnie przyszła. Po kilku minutach przyszła starsza kobieta do której dyrektor zwracał się po imieniu: - Poświęcisz się dla mnie? - Jak władza każe to chyba nie mam wyjścia, co mam zrobić? - Skocz do sklepu, tego najbliższego, niedaleko szkoły. potrzebuję czegoś. Po kilkunastu minutach dyrektor wszedł do pokoju nauczycielskiego. Nawet nie zapukał tylko od razu wszedł i powiedział: - Wiem, że tu pijecie. W pokoju było kilkunastu nauczycieli, bo właśnie zaczęła się długa przerwa. Wszyscy byli bardzo zdziwieni. Dyrektor prawie nigdy nie wchodził do ich pokoju bez wcześniejszej zapowiedzi. Tam organizowano narady i odprawy i wtedy oczywiście był dyrektor, ale niezapowiedziany nie wchodził tam prawie nigdy. Do tego jeszcze, co za pytanie. - Szefie, to niby co mielibyśmy tu pić? Zapytała matematyczka. - Jak to co? Alkohol. - A, no tak, właśnie się tu razem upijamy, jak co dzień, w końcu co to ma za znaczenie, że prawie wszyscy przyjechaliśmy tu samochodami, o prowadzeniu lekcji nie wspomnę. Za wcześnie pan przyszedł. Na następnej przerwie zawsze uprawiamy seks grupowy. Wszyscy wybuchli śmiechem. Dyrektor zamknął drzwi od środka co jeszcze bardziej wszystkich zdziwiło. - No może akurat teraz wyjątkowo nie pijecie, ale na pewno pijecie tu, jak ktoś ma urodziny. - Hmm? Może to i prawda, ale przecież pan pije wtedy z nami. - Ja się nie liczę, bo jestem wtedy przez was zmobbingowany i nie mam innego wyjścia. Ale koniec gadania, chcę widzieć tu, na tym biurku, natychmiast wasze kieliszki, te większe do wina, wiem że gdzieś tam macie je pochowane. Podejrzliwość ustępowała miejsce rozbawieniu i na biurku zaczęły pojawiać się kieliszki lub szklanki. - Jeszcze jeden dla mnie, i mało mnie interesują wasze samochody, to wasz problem. Dyrektor spod marynarki wyciągnął butelkę szampana. ................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  43. Stepy Mongolii Arman puścił wodze i silny gniady koń na którym siedział razem ze swoją córką, dziewięcioletnią Jamilą, ochoczo przyśpieszył. Oboje karmili się jeszcze ciepłym, choć jesiennym wiatrem, ciesząc oczy zielenią trawiastego stepu. Pagórkowaty krajobraz mongolskiej ziemi, zabarwiony kolorami stepowej koniczyny i polnych kwiatów, przenosił Armana i przytuloną do niego Jamilę w rajską krainę przyrody, tak pięknej i tak przyjaznej, że oboje czuli się w niej jak w niebiańskim, a nie w ziemskim świecie. Blask ostrego słońca próbuje oślepić Armana i Jamilę, dodając uroku tej nadzwyczajnej chwili. Horyzont oddalony o kilkadziesiąt kilometrów zamykał ostry grzebień łańcucha wysokich gór. Jamila swoją radość komunikowała poprzez gesty i dotyk. Czuła się szczęśliwa ze swoim ojcem. Po tragicznej śmierci matki był dla niej całym światem. Tylko przy nim czuła się naprawdę bezpieczna i tylko przy nim można było zobaczyć rzadki uśmiech na jej twarzy, choć większość czasu spędzała ze swoją babcią, matką Armana. Jamila po śmierci matki, w wyniku doznanego szoku, ciężko zachorowała. W wieku pięciu lat widziała tragiczną śmierć mamy na własne oczy. Nikomu o tym nie była już w stanie opowiedzieć. Przestała mówić. Przed tragedią była zdrowym, dobrze rozwijającym się dzieckiem. Potem zachorowała psychicznie. Przestała się rozwijać, niemal zupełnie zatraciła zdolność uczenia się nowych rzeczy. Zamknęła się w sobie, miewała tak złe dni, że traciła kontakt z otoczeniem. Rodzice Armana i on sam próbowali ją leczyć gdziekolwiek się dało. Żaden psychiatra ani inny lekarz nie był w stanie jej pomoc. Zalecano cierpliwie czekać i otaczać ją troskliwą opieką. Jednak lata mijały a stan Jamili się nie poprawiał. Arman poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko co możliwe, żeby Jamila wróciła do zdrowia. Czuł, że jest to winny jej matce. Arman uwielbia jeździć konno. Chciałoby się rzec, jak każdy rodowity Mongoł. Ale z nim tak prosto nie jest. Jest synem małżeństwa mieszanego. Jego matka, rodowita Mongołka, zakochała się w rosyjskim inżynierze, który pracował na budowie w Ułan Bator. Przebywała w tym czasie w stolicy na kursie związanym z jej pracą nauczycielki i na zabawie, na którą poszła z koleżankami, poznała swojego przyszłego męża. Rodzice Armana zamieszkali na stałe w dużym rosyjskim mieście i tam on się urodził. Dorastał w atmosferze szczęśliwej rodziny, otrzymując od rodziców dobre wykształcenie. Biegle nauczył się angielskiego i po ukończeniu szkoły średniej chciał dostać się do wyższej szkoły wojskowej. Bycie żołnierzem od zawsze było jego marzeniem. Jako wysoki, przystojny, silny i nadzwyczaj sprawny mężczyzna, zawsze miał zamiłowanie do sportu. Zdarzało się, że Arman wyjeżdżał z rodzicami lub z samą matką do jej rodziców do Mongolii. Uwielbiał te wyjazdy. Kochał przyrodę i bezpośredni z nią kontakt. Rozumiał mowę przyrody. W lesie i na stepie czuł się jak u siebie. Niestety stosunki pomiędzy rodzicami pogarszały się stopniowo i w czasie kiedy miał 16 lat jego rodzice się rozeszli, a następnie rozwiedli. Arman wraz z matką wrócił do Mongolii i mieszkał z nią w domu swoich dziadków. Po ukończeniu szkoły, będąc młodym dorastającym chłopakiem, już sam wyjechał z powrotem do Rosji, gdzie dostał się na studia wojskowe. W wojsku był prymusem, a jego przełożeni szybko zorientowali się, że jest nadzwyczaj sprawny fizycznie oraz że kocha i rozumie przyrodę jak mało kto. W końcu miał po matce duszę Mongoła. Fizyczność odziedziczył po ojcu. Bez wiedzy o jego mongolskim pochodzeniu trudno było rozpoznać w nim cechy mongolskiego wyglądu. Przypominał wyglądem słowiańskiego Europejczyka. Tylko te oczy. Arman miał przenikliwy wzrok. W chwilach kiedy przewidywał niebezpieczeństwo w jego oczach pojawiał się blask. Te oczy właśnie przyciągnęły uwagę Amani, Czeczenki, która na własną zgubę zakochała się w tym spojrzeniu. Amani kiedyś zwierzyła się Armanowi, że takie spojrzenie, jakie ujrzała w jego oczach, wtedy kiedy ten się czymś przejmował, już kiedyś widziała, tylko nie umiała sobie przypomnieć kiedy. Aż wreszcie sobie przypomniała. Jak była dzieckiem to ojciec zabrał ją na polowanie. Myśliwi polowali na dziki, ale przypadkowo zaszczuli dużego, dorosłego wilka. Amani stała z ojcem w linii strzału i oszalały ze strachu wilk wypadł z lasu wprost pod lufy. Zanim padły strzały i wilk zginął, Amani zdążyła zapamiętać to wilcze spojrzenie. Takie samo zobaczyła u Armana. Z racji swoich predyspozycji, po ukończeniu szkoły wojskowej, Arman został skierowany na egzamin do rosyjskich wojsk specjalnych. Jako jeden z nielicznych przetrwał selekcje i został rosyjskim komandosem. Nie przeszkodziło temu nawet mongolskie pochodzenie matki. Miał po ojcu obywatelstwo Rosji. Po dwóch latach służby trafił na pogranicze Kraju Stawropolskiego i Czeczenii. Sytuacja w Czeczenii była trudna, a służba rosyjskiego żołnierza w tym autonomicznym kraju, będącym częścią Rosji, nadzwyczaj niebezpieczna, w szczególności po wojnach czeczeńskich. Czeczeni traktowali rosyjskich żołnierzy jako zło konieczne, choć z drugiej strony ta obecność dawała im poczucie kruchej stabilizacji i bezpieczeństwa, a to potrafili docenić, zwłaszcza zwykli mieszkańcy czeczeńskich wiosek. Dla mieszkających tam sunnitów, żołnierze rosyjscy byli okupantami i czasami padali ofiarami zasadzek i zamachów. Dążyli oni do niepodległości i utworzenia sunnickiego kalifatu. O wartości bojowej Armana przekonał się jego cały, pięcio- osobowy pododdział. Choć był on zbyt młody na dowódcę w tym niebezpiecznym regionie, to wielokrotnie dowiódł swojej wyjątkowej wytrzymałości i odporności na stres. Wiele ćwiczeń odbywało się w lasach. Arman był w stanie w lesie stać się niewidoczny i przetrwać w nim wszystko. Potrafił się żywić tym, co w lesie znalazł, potrafił przetrwać tygodniami w każdych warunkach, w nieznośnym upale oraz w jamie śnieżnej lub szałasie, w wielkim mrozie i śnieżnej burzy. Nikt nie potrafiłby wytropić i pokonać go w lesie i na stepie. To co dla innych było niemożliwe do wykonania, na przykład przeprawienie się w dwudziestostopniowym mrozie przez częściowo zamarzniętą rzekę, dla niego było tylko zwykłą przeszkodą do pokonania. Arman patrolował z oddziałem wioski oddalone o kilka kilometrów od lokalizacji jego wojskowej bazy. Na pograniczu Czeczenii na patrole nie jeździ się w kamizelkach kuloodpornych i kewlarowych hełmach, głęboko chowając się w opancerzonych pojazdach. Tam na patrol jedzie się wojskowym jeepem a czasem idzie się do wioski pieszo. Rozmawia się z ludźmi, czasem aby pozyskać zaufanie kupuje od nich drobne rzeczy i sonduje nastroje. Tych lepiej znanych, o których wiadomo, że nie są wrogo nastawieni, wypytuje się czy w wiosce byli wojownicy. Arman z ciekawością przyglądał się ludziom. Raz będąc na targu w jednej z wiosek, pierwszy raz zobaczył Amani. Patrzył i nie wierzył własnym oczom. Pierwszy raz widział tak śliczną Czeczenkę. Stał i się gapił, aż zwrócił tym jej uwagę. Popatrzyła na niego i wtedy właśnie kilka stoisk dalej powstało jakieś zamieszanie, ktoś zaczął głośno krzyczeć. Odział Armana natychmiast przełożył broń i sięgnął po magazynki a on, który znakomicie zdawał sobie sprawę gdzie jest i że za chwilę może znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, rozglądał się nerwowo tym właśnie przenikliwym wzrokiem, identyfikując potencjalnego agresora. Amani zobaczyła to spojrzenie. Zapadło jej w pamięci tak głęboko, że przy następnych wizytach na targu, chciała jeszcze raz zobaczyć te oczy. Incydent okazał się bez znaczenia, to była tylko drobna sprzeczka pomiędzy sąsiednimi właścicielami targowych kramów, o kawałek miejsca do rozłożenia swoich towarów. Jak Arman się uspokoił, to Czeczenki już nie było, był zawiedziony, on też chciałby jeszcze na nią spojrzeć. Na jednym z patroli, wraz z czterema żołnierzami swojego pododdziału, dochodzili do najdalszej wioski, do której czasem chodziło się jeszcze pieszo. To właściwie mały przysiółek a nie wioska. Kilkanaście gospodarstw. Arman znał tam wszystkich. Często widywał jednego z mieszkańców, leciwego dziadka z długą siwą brodą, który woził swoje plony na targ do większej osady. Furmanka którą jechał Czeczen zawsze starannie przykryta była jakąś brezentową plandeką, żeby chronić warzywa przed wysychaniem na słońcu. Na koźle obok dziadka zawsze siedział mały chłopiec. Chłopak uśmiechał się do żołnierzy jak ich mijali. W jego wyrazie twarzy dało się wyczytać, że był upośledzony umysłowo. Stary chciał mieć go zawsze przy sobie. Tego właśnie dnia, gdy dochodzili do wioski, Arman zobaczył znaną sobie furmankę, powożoną przez starego Czeczena. Kiedy zbliżali się do niej, w odległości jakiś trzystu metrów, nagle się zatrzymał i zaczął uważnie się w nią wpatrywać, a jego spojrzenie stało się dziwne i przenikliwe. Jego kompani niczego podejrzanego nie zauważyli, zaniepokoił ich tylko wygląd Armana, ponieważ zastygł bez ruchu. Wtedy Arman krzyknął: - Uciekać, kryć się i strzelać, to zasadzka! To byli wyszkoleni komandosi. Oni nie zamierzali dociekać skąd Arman to wie i co go zaniepokoiło. Natychmiast rozpoczęli swoisty “wyścig śmierci” do występów skalnych przy drodze, oddalonych o kilkadziesiąt metrów. Najbliższych miejsc chroniących przed ostrzałem. Gdy tam dobiegali, obok głowy zaczęły świstać im kule. Kilku bojowników wyskakiwało spod plandeki z furmanki i od razu zaczęło do nich strzelać. Cały pododdział Armana zdążył się schronić za skałami lub wskoczyć do przydrożnego rowu. Nikt nie został ranny. Dalej już dobrze wiedzieli co mają robić. Uzbroili kałasze w magazynki, nawet nie przejawiając szczególnych emocji i zaczęli strzelać. Celnie strzelać, znali się na swojej robocie znacznie lepiej niż ci, co ich napadli. Po krótkiej wymianie ognia bojownicy uciekli, dziadek został ranny. Dowódca pytał Armana: - Skąd wiedziałeś? - Chłopiec... nie było chłopca. Gdyby furmanka podjechała bliżej, wszyscy by zginęli. Arman zdobył uznanie swoich towarzyszy. Był skromny, ale znał swoją wartość. ***** “Swoją” Czeczenkę spotkał tydzień później. No niby przypadkowo, ale znał ludzi z jej wioski i rozpytywał trochę wśród tych, którym ufał. Kryteria rozpytywania były raczej proste. Pytał o najładniejszą dziewczynę i wszyscy, jakimś dziwnym trafem, wskazywali ten sam dom. Wypatrzył Amani jak niosła coś ciężkiego. Ochoczo wziął się za pomoc. Prosta wiejska dziewczyna łatwo dała się oczarować nieprzeciętnie przystojnemu i wykształconemu Armanowi. A on wymykał się nieformalnie z jednostki i odprawiał swoje czary nad biedną Czeczenką, w wyniku czego ta, coraz to bardziej stawała się oczarowana i Armanowi dane było zabierać Amani po trochę, coraz to więcej jej naturalnego piękna dla siebie. W końcu po kilku miesiącach tych zabiegów miał już piękno ślicznej dziewczyny w całości. W ogóle nie tylko piękno Amani, ale miał całą Amani, w nim zakochaną i w całości mu oddaną. Kończył służbę wojskową w Czeczenii i wracał do Rosji. Pojechał do Rosji po to, żeby po kilku tygodniach wrócić do Czeczenii po swoje “wojenne trofeum”. Wrócił po Amani i zabrał ją do siebie do Rosji, już jako prawowitą żonę. Powiedzieć mezalians o ślubie Czeczenki z rosyjskim żołnierzem, to nic nie powiedzieć. Życzliwi muzułmanie oczywiście donieśli o wszystkim sunnickim wojownikom. Arman właściwie uciekł z Amani zaraz po ślubie, bo oboje nie mogli czuć się tam bezpiecznie. Następne lata były najszczęśliwsze w jego życiu. Niemal najszybciej jak to możliwe Amani urodziła Jamilę. Arman był zawodowym żołnierzem, dobrze zarabiał, kupił mieszkanie. Razem z żoną i córką jeździli czasami do Czeczenii odwiedzać rodzinę Amani. Te wyjazdy nigdy do końca nie były bezpieczne. Ale on wiedział jak chronić rodzinę. Niestety cztery lata temu, jak już wszystko było uzgodnione do takiego właśnie wyjazdu, musiał pilnie stawić się do jednostki. Prosił Amani żeby sama nie jechała. Ona jednak bardzo chciała i zdecydowała się na ten wyjazd. - Przecież to moja rodzina, moi znajomi, moje strony, co miałoby nam się złego stać? W końcu się zgodził. Odprowadził Amani z córką na dworzec. Pociąg odjechał a on stał nieruchomo na peronie. Jego dziwne, przenikliwe spojrzenie podążało za oddalającym się ostatnim wagonem. Od razu żałował, że puścił żonę samą. Po trzech dniach dowiedział się, że Amani nie żyje. Jedna z sąsiadek, do której Amani miała zaufanie, wywabiła ją z domu. Została zamordowana przez czeczeńskich wojowników na oczach Jamili. Arman pojechał na pogrzeb żony i po córkę. ***** Arman stanął, ostrożnie zdjął Jamilę i sam zszedł z konia. - Bardzo zmęczona? Jamila uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, że nie. Rozumiała, tylko nie była w stanie mówić. Oboje usiedli na stepie i przytuleni do siebie patrzyli na odległe góry. ***** Duże państwo azjatyckie. Sportowy ośrodek treningowy podnoszenia ciężarów. - Liu, za szybko ciągniesz. Potrzymaj ją dwie sekundy, weź oddech i wtedy. - Ciężka jest. - Musi być taka, mistrzostwa coraz bliżej. Pora już wzmocnić trening. Liu posłusznie odczekał chwilę, a następnie dźwignął sztangę. - Trenerze jak widzisz moje szanse? - W ogóle o tym nie myśl, to bez znaczenia. Ważny jesteś tylko ty i sztanga. Jesteś naprawdę dobry, masz szansę. Podnieś ją jeszcze trzy razy a potem popracuj jeszcze nad mięśniami grzbietu. Musimy dzisiaj skończyć trening trochę wcześniej bo przyjeżdża do nas jakiś lekarz sportowy ze stolicy. Chce rozmawiać ze wszystkimi trenerami. - Po co? - Nie mam pojęcia. Chce ze mną rozmawiać. Liu to 20-letni, świetnie zapowiadający się sportowiec o bardzo odpowiedzialnym podejściu do treningu i do sportu ogólnie. Kocha to co robi. Sport od dzieciństwa był jego pasją. Już jako dwulatek wyróżniał się wśród rówieśników swoją posturą i dłońmi, które były większe i silniejsze niż u pozosta- łych dzieci. Rodzice Liu byli z niego dumni. W wieku sześciu lat pomagał już przy gospodarstwie. W pierwszej klasie szkoły podstawowej nauczyciel wf-u poinformował ich, że Liu ma talent do sportów siłowych. Zapisano go do sekcji treningowej w pobliskim mieście. Liu wychowywał się na wsi, więc od małego dojeżdżał autobusem na treningi. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa razy, a po kilku latach zainteresowano się nim w znaczącym klubie z sekcją podnoszenia ciężarów i zaczął uczyć się w szkole z internatem w dużym, odległym mieście. Wtedy rodzice dostali po raz pierwszy wsparcie od krajowych władz sportowych. Byli bardzo biedni, a do tego mieli jeszcze drugiego syna, który był niepełnosprawny. To był brat bliźniak Liu. Liu urodził się pierwszy i wszystko szło dobrze na początku porodu, ale jego brat nie śpieszył się na świat. Poród był w małym podrzędnym szpitalu. Nie było w nim wtedy nowoczesnego sprzętu i zespołu chirurgów. Efekt był taki, że bliźniak był przez pewien czas niedotleniony i urodził się z porażeniem dziecięcym. Jest psychicznie sprawny, choć trochę ociężały, ale ruchowo niewydolny, wymaga opieki. Liu kocha swojego brata ponad wszystko, zresztą z wzajemnością. W końcu Liu zaczął uczęszczać w zawodach. Na początku lokalnych a potem ogólnokrajowych. Wtedy przekonano się o jego prawdziwym talencie do podnoszenia ciężarów. Zaczął wygrywać nawet z nieco starszymi od siebie. Za sukcesami pojawiły się pieniądze. Na początku niewielkie, ale potem systematycznie coraz większe. Pomimo młodego wieku stał się już rozpoznawalny w kręgach miłośników sportu. Z tego co zarabiał mógł już utrzymywać całą swoją rodzinę, czyli rodziców i brata. Liu w końcu trafił do kadry narodowej a że zbliżały się mistrzostwa świata, to wraz ze swoim trenerem trafił na miesięczne zgrupowanie sportowe do ośrodka dla najlepszych. Bardzo intensywnie tam trenował. ***** Nazajutrz. - Witaj trenerze, jak tam? Trenujemy ostro? - Jak się czujesz? - Świetnie, jestem gotowy na wszystko. Liu z zapałem i radością zakomunikował swojemu trenerowi gotowość do dzisiejszego treningu, ale trener nie miał wesołej miny. - Poczekaj, za chwilę zaczniemy, musimy porozmawiać. - W czym rzecz? - Rozmawiałem wczoraj z tym lekarzem. Nie rozmawiał ze wszystkimi trenerami, ale chciał rozmawiać z każdym osobno. - Co powiedział? - Powiedział, że masz chodzić na zastrzyki. - Na jakie zastrzyki? - Nie wiem? Raz na trzy dni masz dostać jakiś zastrzyk. - Po co? Przecież jestem zdrowy. - Wiem, że jesteś zdrowy, ale podobno bez tego nie wygrasz zawodów a federacji bardzo na tym zależy. - Obaj wiemy co to za zastrzyki. Nie zgadzam się. - Cicho mów! Liu nie możesz tak po prostu się nie zgodzić. To federacja, z nią w naszym kraju nie ma żartów. Ten lekarz mówił, że to taki środek, którego nie da się wykryć. To odkrycie naszych lekarzy. Tam na tych mistrzostwach podobno wszyscy biorą takie rzeczy. Tam nie ma czystych zawodników. Podobno bez tego, jesteś bez szans. - Trenerze, tak szczerze, co o tym myślisz? Liu bardzo lubił swojego trenera. Miał do niego wielkie zaufanie. Trenował z nim już siedem lat i to właśnie dzięki jego pracy i jego radom odnosił sukcesy. - Nie mogę ci zakazać, zresztą to polecenie z góry. - Nie pytam się co pan może czy nie może, ale co o tym myśli? - Nie podoba mi się to. - No właśnie, mnie też nie. Nie będę tego brał. - Jesteś pewny? Możesz przez to przegrać. - Mam to gdzieś, trenerze sam mówiłeś liczy się tylko sztanga. - Jesteś pewny? - Tak. - Nikomu nic na ten temat nie wolno ci mówić. Jakby cię ktoś pytał, to mów, że takie rzeczy wie tylko twój trener, zresztą to profesjonalne podejście. - Ok. - Będę musiał coś temu lekarzowi nakłamać, pamiętaj obaj ryzykujemy. Ty karierę, a ja pracę, a może nawet więzienie. W tym samym dniu. Trener Liu rozmawia z lekarzem federacji kadry narodowej: - Panie doktorze, jest pewien problem z tymi zastrzykami. - Jaki? - Nie wiem czy mogę mieć do pana zaufanie. - To chyba oczywiste. - Otóż my już razem z Liu współpracujemy z innym lekarzem. - Jak to, jakim? - Nie mogę panu nic więcej powiedzieć. Chodzi o to, że Liu nie może dostawać różnych specyfików równocześnie. - No tak rozumiem, nie jestem nowicjuszem w tych sprawach. - Chciałbym, żeby pan dał nam te zastrzyki a my podamy je Liu wtedy, kiedy będzie trzeba i wtedy kiedy będzie to dla niego najlepsze. - A, o to panu chodzi, no widzę, że podchodzicie już do treningu Liu z pełnym profesjonalizmem. Stąd pewnie jego wyniki. W porządku. Lekarz wyjął z torby nieopisane opakowanie leków. - To te zastrzyki. Tak jak mówiłem, co trzy dni i na dziesięć dni przed zawodami nie wolno podawać. - Proszę się nie obawiać. Nasz lekarz zna się na tym naprawdę dobrze.Tylko, panie doktorze nikomu ani słowa. - To oczywiste. Na drugi dzień. - I co trenerze? - Cichooo, mam te zastrzyki. - Może się przydadzą? - Zmieniłeś zdanie? - Nie, ale rozmawiałem z matką. Nasz stary osioł bardzo osłabł. Na twarzach obu pojawił się szeroki uśmiech. Trener był dumny ze swojego wychowanka. ***** Miejsce główne - błysk. Miasteczko w górach Albanii, szpital miejski. - Siostro co tam u nas? - W zasadzie spokojnie panie doktorze, żadnych ostrych przypadków. Na dwójce złamane podudzie, ale już zaopatrzone przez doktora Dushku na poprzedniej zmianie. Na piątce atak kolki nerkowej, ale stan ostry już przeszedł. Pacjent dostał leki. - Co na onkologii? - Nic nagłego, chemię dajemy zgodnie z rozpiską, na naświetlania rano pojechali wszyscy, co mieli jechać. - Przydałby się aparat do naświetlań nie trzeba by ich codziennie wozić po pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę. Zresztą sam aparat to za mało, potrzebny byłby jeszcze tomograf, wtedy moglibyśmy leczyć ich samodzielnie, tylko kto będzie inwestował w mały szpital w naszym wciąż biednym kraju? - Jest problem z jedną pacjentką. - Tak? w czym rzecz? - Chodzi o tą babcię z onkologii, tą z guzami wątroby i przerzutami, leży na sali nr 7. - Chyba już jej nie leczymy, tylko przeciwbólowo. - Właśnie, stan szybko się pogarsza, wydaje mi się, że to już koniec. - Aż tak źle? Chodźmy do niej. Z sali dochodził cichy szept. Pacjentka w wieku około 90 lat była tak wyniszczona przez chorobę, że zostało z niej niewiele więcej niż sam szkielet i silnie pomarszczona skóra. Leżała sama i gorliwie się modliła, lekko poruszając ustami. W palcach trzymała niebieski różaniec i w regularnych odstępach czasu przesuwała paciorek za paciorkiem. Na dłoni miała klips aparatu do monitoringu. Rytm modlitwie nadawały ciche kliknięcia pulsometru. - Skąd wiesz, że to koniec? - Rano tak mówili lekarze i ordynator. - Podaj kartę. Faktycznie, saturacja spada, tętno słabe, kreatynina bardzo, bardzo wysoka. Nie ma zestawu reanimacyjnego? - Ordynator, zanim poszedł do domu, powiedział mi na ucho żeby dać jej spokojnie umrzeć, że i tak jej już nie pomożemy. - Bez wątpienia ma racje, raczej nie dożyje do rana. - Właśnie. - Wiemy coś o niej? Rodzina wie? - Wiemy trochę, moja znajoma jest jej sąsiadką. Niestety nie ma tu żadnej rodziny. Żyła samotnie przynajmniej od 30 lat, tak pamięta to ta sąsiadka. Była cicha, spokojna i zawsze bardzo uprzejma. Żyje bardzo skromnie z jakiejś biednej emerytury. Jest katoliczką, podobno bardzo religijną. Sąsiadka mówiła, że częściej można ją było spotkać w kościele niż w domu. - Ksiądz wie? - Tak, był rano, długo przy niej siedział i wczoraj i dzisiaj. Udzielił jej tych wszystkich sakramentów, może umierać spokojnie, choć bardzo samotnie. - Tak czasem bywa, jest przytomna? No chyba jest, bo przekłada różaniec. - Nie wiem, próbowałam z nią rozmawiać, ale nic nie odpowiada. Jakby była w jakimś transie. Tylko patrzy i się modli. Jak będę miała później czas to posiedzę trochę przy niej. Była podobno kiedyś pielęgniarką. Ordynator polecił, żeby kostnica była otwarta w nocy. - Dasz sobie radę? - Ech doktorze, przecież wiesz, robiłam to wiele razy. Naja mi pomoże. Przykro to mówić, ale do rana sala będzie pusta. W razie czego dam znać. - No raczej, smutne to wszystko, zobacz przestała na chwilę, jakby się uśmiechała. Nagle oboje spojrzeli w stronę okna. - Widziałaś to? Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  44. Pracowite pszczółki, tylko z najlepszych wnętrz wciągały nektar. Dzisiaj, zawsze, jutro! Resztę omijały szerokim łukiem. Dla pana sadownika, miłośnika soku cytrynowego, ów słodki produkt był znakomity. Większość podzielała ową opinię, co do smaku i wartości odżywczych, owianych nieskazitelnym aromatem. Dzień w dzień, zapraszano zdominowanych, na coroczny zlot zauroczonych. Lepkie ślady achów i ochów, zdobiły wniebowzięte usta, przyklejonym uwielbieniem. Ślimaczek kolejny już raz, nie pobiegł na poczęstunek. Nie ze względu na wrodzone predyspozycje. Konsumował najzwyklejszy serek, cuchnąco dojrzewający. Od pamiętnego dnia, kiedy to zwymiotował kwaśny na umór miod, a domek pokryły skwierczące bąbelki, jakoś tak nie miał apetytu, na zachwalany specyfik.
    1 punkt
  45. Tym razem podróż przez czas i przestrzeń, chociaż i tak niezwykłe szybka, trwała długo. Przynajmniej w odczuciu podróżników. Z ulgą więc powitali chwilę, gdy poczuli ciepło słońca i lekki wiatr. Zamiast zimna, które docierało do nich pomimo energetycznej osłony, wewnątrz której podróżowali. Ten z legionistów, z którego myślenia żartowano, otworzył oczy, zanim dotknął stopami gruntu. - Fajnie jest móc latać - uśmiechnął się sam do siebie. - Ale wrażenie! Pomyśleć tylko, że ptaki mogą tak na codzień - pomyślał kolejną myśl. - Swobodnie, kiedy i w którą stronę chcą. Daleko albo blisko. Wolne, bez obowiązków i bez narażania vitae, życia. W każdym razie nie tak, jak ja muszę: słuchać rozkazów i drwin, nosić to całe żelastwo i ryzykować życie w bitwach. Ech, one to mają życie... - zdążył jeszcze westchnąć, nim stanął na gorącym piasku nieco od linii, do której docierały drobniutkie fale. - Wydaje ci się, że mają tak łatwo? - zapytał go Jezus, stanąwszy tuż obok. - Żyją o wiele bezpieczniej, to prawda. I same rządzą swoim losem, nikt im nie rozkazuje. Ale "bezpieczniej" nie oznacza, że nic im nie zagraża. Że zdolność i umiejętność latania zapewnia całkowite bezpieczeństwo. Przecież większe ptaki polują na mniejsze. A na większe - ludzie tacy, jak ty. I to nie dla chęci przeżycia, a dla rozrywki, zwanej polowaniem. Albo dla ozdób, jak bransoleta z sokolich pazurów. Sam wiesz coś o tym. Prawda? - Jezus czytelnym gestem wskazał ozdobę na lewym nadgarstku legionisty. Ten zawstydził się i zarumienił. - Domine, Panie... - zaczął wyjaśniać. - Ego... - Zrobiłeś już, co zrobiłeś - Wszechwiedzący kontynuował tok jego myśli. - Stało się. Dusze zabitych przez ciebie wybaczyły ci. Zresztą każde wydarzenie dzieje się w jakimś celu. Wszystkie są powiązane zależnościami. Co się wydarzyło, nie odstanie się. Ale wszystko jest wieloznaczne. Nigdy tylko dwustronne: albo dobre, albo złe. I wszystko w ostatecznej perspektywie prowadzi do światła. - Domine... - powtórzył żołnierz, nadal chcąc się wytłumaczyć. I dodać, że nie rozumie. - Wiem, że teraz nie pojmujesz - odrzekł mu Czytający Myśli. - Kiedyś zrozumiesz. Na pewno.* - A kiedy to będzie? - legionista podążył pytaniem za ostatnimi słowami Jezusa. - Jeszcze decem Incarnationes, dziesięć wcieleń przed tobą na tej planecie i staniesz się na tyle doświadczoną duszą, by móc przejść w inny wymiar. Do innego, bardziej duchowego świata. Ale czy tak będzie na pewno, zależy od ciebie. Od twoich myśli i decyzji, które podejmiesz. Zawsze w ruchu jest przyszłość*, jak to powiedział w odległym świecie pewien mędrzec i wojownik w jednej osobie. Twoja droga może więc potrwać nieco dłużej. Lub krócej. - No dobrze - Przewodnik Po Czasach i Przestrzeniach zwrócił się teraz jednocześnie do wszystkich trzech żołnierzy. - Poznacie zaraz ludzi, którzy będą was długo zadziwiać. Tym, co osiągnęli. Tym, co wymyślili i zbudowali. Poznacie też ich towarzyszy. Tyle wstępu, bo już tu do was idą. - Jak to, Panie? - zdziwił się dziesiętnik. - Skąd wiedzą?... - zaczął odruchowe pytanie. - Jak to, skąd? - Jezus użył słów pytającego, odpowiadając. Pomyśl, żołnierzu. Poszukaj w umyśle, a znajdziesz odpowiedź. - A gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytał jego brat. - l który to rok? - Za kilka chwil dowiecie się tego wszystkiego - odpowiedział Jezus. - Ludzie, którzy też są was ciekawi, odpowiedzą na wasze pytania. Znają linguam vostram, wasz język, doskonale. Porozumiecie się zatem sine problemo, bez kłopotu. Zresztą na wszelki wypadek uczyniłem mały cud, tak to nazwijmy - Jezus przymknął prawe oko, uśmiechając się. - Kapitanie, profesorze - Aranżator Wszechświata zwrócił się ku pierwszym nadchodzącym. - To wasi goście z Imperium Romanum, Imperium Rzymskiego, jak wiecie. - Tu wymienił ich imiona. - A to wasi gospodarze - obrócił się do legionistów. - Kapitan Nemo i profesor Piotr Aronnax***. Cdn. Voorhout, 29.03.2022 __________ * Te dwa zdania wypowiedział Mistrz Jedi Qui Gon Jin do małego Anakina Skywalkera w "Mrocznym Widmie", pierwszym epizodzie "Gwiezdnych Wojen". ** Przytoczone zdanie to słowa Mistrza Yody do Luke'a Skywalkera w "Imperium kontratakuje", epizodzie piątym "Star Wars". *** Wprowadzone osoby to bohaterowie "20000 mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a.
    1 punkt
  46. - Pewnie, że mi się spodobało - przyznał żołnierz. - Trudno je zestawić... porównać z czymś, co znam. Co poznałem do tej pory. I... - legionista starał się wypowiadać jak najładniej, w każdym razie w swoim rozumieniu. - l zapewne długo nie poznam. - A to się wkrótce okaże - uśmiechnął się Jezus - bo teraz przyszedł czas na spełnienie Twojego marzenia. Twoi towarzysze już swoje zobaczyli. Jesteś pewien, że chcesz zobaczyć to, co widzę, że chciałbyś? - Aa... - brat dowódcy zawahał się odruchowo - właściwie tak. Podziwiać... technologię... to jedno. Ale... jeszcze bardziej warto poznać kogoś, kto ją wymyśla. Kogoś, kto ma... pomysł. Sic, tak, to odpowiednie słowo. Kto potem tworzy... hm, projekt. A potem go urzeczywistnia. - Czyli chcesz zobaczyć inquisitorem, wynalazcę przy pracy - orzekł Pomysłodawca Wszystkiego. - A kiedy to miałoby być: przeszłość czy przyszłość? - Celowo użył czasowych ogólników, a nie wyrazu "epoka" wiedząc, że określenie tejże nastręczyłoby pytanemu wiadomych trudności. Z wiadomych causis, powodów. Żołnierz tym razem był pewien. - Oglądając naszych bogów zaglądamy właściwie do przeszłości. Bo, jak zrozumiałem, są oni w różnych miejscach naszej planety już od długiego czasu. Tego... astronavis - złożył z dwóch słów poprawne określenie - też na pewno nie zbudowali wczoraj. Ergo... - Zbudowali go dobre kilka twoich saecula, wieków temu - Jezus dokończył myśl wiedząc, że legionista jeszcze się zastanawia. - Nawet więcej niż kilka. Prawie mille annos, tysiąc lat. Długo, prawda? - Prawda - potwierdził żołnierz. - Nie wyobrażam sobie, jak można vivere, żyć tak długo. - Teraz widzisz i wiesz, że można - Wieczny uczynił stosowny ruch dłońmi, uśmiechając się przy tym. - To znów kwestia technologii, która przedłuża trwanie i żywotność ich ciał praktycznie w nieskończoność. - Zawrócił myśli legionisty do decyzji, w którą stronę czasu mają się udać. - Przyszłość, tak? - Tak - zapytany ucieszył się i tym, że przerwano mu ciąg wahań i tym, że spełni marzenie, poznając kogoś naprawdę interesującego. - Zatem będzie to wiek dziewiętnasty tu, na Ziemi. W tym wymiarze. Poznasz kogoś z innego kontynentu. Z kraju, który w tej linii czasowej jeszcze nie powstał. - Wiek dziewiętnasty? - brat dowódcy był pod coraz większym wrażeniem. - Zaczął liczyć stulecia, początkowo na palcach, potem w pamięci. - To prawie tysiąc osiemset lat w przyszłość! Jak to możliwe?? - wyrzucił z siebie pytanie, nie mogąc ochłonąć. - Długo by ci wyjaśniać, jak to możliwe - zaśmiał się Władca Czasu. - Ale dla mnie wszystko jest możliwe. Po prostu szykuj się na efekt. Przywołaj towarzyszy i przyprowadź konie - polecił wciąż nie mogącemu wyjść ze zdumienia Rzymianinowi. - Podróżujemy teraz do dziewiętnastego wieku - wyjaśnił dwu pozostałym legionistom, gdy podeszli. - Ale bądź spokojny, pozostaniemy na tej planecie - dodał ze względu na dowódcę, którego przeraziła myśl o znalezieniu się na innej. Chociaż i jemu nie brakowało przecież ani odwagi, ani wyobraźni. - Jesteście gotowi? - zadał retoryczne pytanie Władca Przestrzeni, wiedząc, że są gotowi. - Uczynił skomplikowany gest dłońmi, dla żołnierskiego wrażenia, aby wyglądało magicznie. Chociaż sam był Magią i nie potrzebował żadnych gestów ani duchowego skupienia, by ją przyzwać. - W drogę zatem! Cdn. Voorhout, 21 marca 2022
    1 punkt
  47. Brat dziesiętnika, wciąż z dłonią Obecnego Zarazem Tu I Wszędzie na ramieniu, powoli rozsuwał ręce. Słowa WszechBoga jawiły mu się w umyśle barwami i spokojem. Zielenią, błękitem, złotem. Uśmiechał się. - Tu znajduje się Roma, Rzym - pokazał, gdy świetlista mapa pojawiła się przed nim, jak poprzednio przed Jezusem. - Tutaj wschodnia granica naszego imperium - wiedziony duchowym poleceniem przesunął palec w prawo. I tutaj już in Asia nos sumus, jesteśmy w Azji. A tu, patrzcie - pokazał jeszcze dalej ku wschodowi - sunt, są Chiny. To cały ten obszar - zakreślił nieregularny owal aż do linii brzegowej. - Dalej jest mare, morze, które geografowie nazwą później japońskim. Od tych wysp - położył na chwilę palec wskazujący na ich południowym krańcu. Po czym, widząc w umyśle następne słowa, przesunął go na północ, w górę mapy. - Kończą się tutaj, jak widzicie. Jak widzimy - poprawił się szybko sam z siebie, wywołując uśmiech na twarzy ich Wiecznego Towarzysza. - l tutaj - nakreślił linię wokół przed chwilą wskazanych wysp - mieszkają Japończycy. A tu Chińczycy - przemieścił palec z powrotem na zachód. - Gdybyście ich zobaczyli, uznalibyście że wyglądają dziwnie. Właśnie ze względu na kolor skóry i kształt oczu - żołnierz kontynuował opowieść słowami Jezusa, podczas gdy mapa falowała powoli w powietrzu przed stojącymi w półkręgu legionistami. - l to jest powód, dla którego wydawało się wam, że noszą maski. - Ten pierwszy - Znający Myśli rozpoczął wyjaśnianie wiedząc, że za chwilę brat dowódcy o to zapyta - nazywany jest przez Japończyków Hachiman. Według eorum religio, ich religii, jest on tym samym, co wasz Mars - belli deo, bogiem wojny. Nosi strój, którego na jego planecie używali wojownicy. Miecze zaś, które też wydały wam się dziwne, też pochodzą z jego świata. Dlatego miejscowi wojownicy, w ich języku "samurai", będą nosić dokładnie takie stroje i używać takich mieczy. - Tego długiego do walki - Wszechwiedzący kontynuował wyjaśnienia umysłem i ustami żołnierza - krótkiego zaś do rytualnego samobójstwa i pozbawiania głów zabitych wrogów. Jak więc widzicie, co lud, to inne zwyczaje. Także te wojenne. - Panie, a tych ośmiu idących za tym... Ha... zawstydził się trzeci z legionistów, nie mogąc powtórzyć nietypowego dla wszystkich Rzymian wyrazu. - Hach... - dziwne verbum, doprawdy. O, habeo, mam! - ucieszył się, popróbowawszy w myślach. - Hachimanem! - wypowiedział głośniej. - Tych ośmiu - żołnierz pośpieszył przekazać odpowiedź Jezusa - pochodzi z siostrzanej planety Hachimana. Dlatego są do niego fizycznie podobni, chociaż ich języki różnią się od siebie. W odróżnieniu od Hachimana wylądowali oni i osiedli w Chinach - tu ponownie zakreślił linię wokół ich obszaru. - Zajęli się i poświęcili temu samemu, za co wy oddajecie cześć Minervae vostra, waszej Minerwie - nauką, wiedzą i mądrością. I tym razem Jezus odczekał kilka dłuższych chwil, aby Jego współpodróżnicy przez czas i przestrzeń mogli jeszcze w ciszy pooglądać mapę. Po czym zdjął dłoń z ramienia żołnierza. Unoszący się w powietrzu psychogram* zastygł nieruchomo. Po czym przestał migotać, a zaczął stopniowo tracić kolory. Z minuty na minutę coraz wyraźniej. - Dzięki Ci bardzo - Jezus zwrócił się do żołnierza, kolejny raz zaskakując ich wszystkich bezpośredniością. - Podobało ci się? Cdn. Voorhout, 19 marca 2022 ______ * Ponieważ pojęcie "hologram" jako techniczne jest tu nie całkiem odpowiednie, zamieniłem jego pierwszą część na "psycho".
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...