Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 20.05.2021 uwzględniając wszystkie działy
-
W niepewności mnie trzymała i trzyma koperta, którą mi w kieszonce kitla umieściła Berta. Berta moją jest pacjentką a ja jej lekarzem więc niepewność tylko jedna - ile dała w darze? Mówią, że na dwoje babka ponoć wróżyć miała ja spytałem jasnowidza - powiedz ile dała? Jasnowidzem jest pan Michał, lekarz oddziałowy lecz za ujawnienie kwoty żądał jej połowy. Pomyślałem sobie wtedy nerwy mam ze stali więc gdy skończy się mój dyżur sprawdzę ile dali. Choć kieszeni nie urywa kopert jest w niej kilka swoje datki dorzuciły Gosia, Zosia, Lidka. Mam też jeszcze jedną wolną kieszeń z prawej strony więc co najmniej jeden datek będzie w nią włożony. Taką wizję snuł pan student, praktykant szpitali lecz nim skończył swoje studia to go z nich wylali. Cóż nie wyszło w medycynie trzeba zmienić tory może ruszyć w świat biznesu tam pieniędzy wory. Na bok pójdą też koperty przyjdą reklamówki bo w nich więcej jest przestrzeni na przyszłe łapówki.9 punktów
-
To jest protest przeciw tym co są na topie, którzy w sposób najwyraźniej oczywisty, okopują swe pozycje nieustannie pod szczytami przebojowej życia listy. Patrzą z góry na niektórych, którym gorzej nieco od nich się powodzi. Żaden ręki im nie poda, nie pocieszy, nie pomoże, bo się z góry ciężko schodzi do kolebki. Chyba tylko w interesie. Gdy wysiłek w podróż na dół, no a potem znów do góry, jakiś większy zysk przyniesie, to na siłę z piedestału zejdzie w końcu topiarz który. Ich metody wciąż te same: ręka rękę, noga nogę, sami sobie, ty dasz mi, a ja dam tobie i układy za plecami, przelewanie mowy w wodę. Krąg zamknięty wciąż tę samą rzepkę skrobie. Ale jeszcze przyjdzie taki co zamiesza w tym układzie. Wtedy może być na ostro. Nic to, że psy wszyscy będą na nim wieszać, Ty się lepiej nie wywyższaj Bracie, Siostro. Lecz się przyłącz do protestu, śpiewaj ze mną protest song. Manifestuj przeciw MąTwą!6 punktów
-
W podzięce Za Twe dobre serce Stoję na krawędzi... Przecież mam być wdzięczna Sama tak mówiłaś Albo inaczej Z korzyścią dla dwojga Otworzysz szufladę Wyjdę z niej... Oddasz mi moje dobre imię Wolność wyboru Dojrzałość emocjonalną W zamian podaruję Ci biały kwiat Posadzisz go w ogrodzie Będziesz podlewać Przycinać wedle uznania Podziwiać jego piękno... W końcu będę mogła być sobą Dawno już minął ten czas Kiedy brałaś mnie na kolana I mogłaś wmówić wszystko...5 punktów
-
Po weselnym przyjęciu w Przysusze jął przyduszać małżonkę Januszek, bo ta z przyduszaniem trzy orgazmy ma, nie? Dwa wydusił i sam oddał duszę.4 punkty
-
Węzeł gordyjski pętlą jest tajemną, kryje pod sobą moc ukrytych zamków. Żółta pieczęć – wstęga, wiatrem i powietrzem jak pyłek lekka, subtelności pełna. Niebieska nader ciężka, ziemi odpowiada, spokojna jej stałością, niemal niewzruszona. Inna, fioletem błyszcząca, ognistą falą pulsuje. Żywiołowa w reakcjach, nieprzewidywalna. Ostatnia pieczęć, zielona, szmaragdowa woda, pełna nadziei na przyszłość, emanuje życiem. Chcesz dotrzeć do sedna, odkryć co pod nimi? Zdobyć skarb ukryty? Zdjąć musisz okowy.4 punkty
-
Raz piekarz z miasta Białystok wysypał swą mąkę wszystką a że worków miał sto więc pokryła miasto i nie tylko był biały stok4 punkty
-
Jak nowoczesny Agrabah Wyrasta na pustyni Miasto tysiąca marzeń Pocięte ulicami Upalne słońce muska Szklaną skórę budynków Te szyby to są lustra Przedwiecznej Atlantydy Wieżowce tną jak noże Błękit bezchmurnego nieba Ludzką ręką usypane archipelagi Wyznaczają nową linię brzegu Przez człowieka stworzony... Czy to kolejny Babel w twarz Boga rzucony? Czy może wspomnienie utraconego Raju? Obraz boskiej potęgi zamknięty w złoto-lśniącej Ramie...4 punkty
-
szuram torsem po betonie a nade mną woda gęsta jak kisiel przedzieram się krocząc mozolnie a ty mi mówisz coś o wietrze i piaskiem po oczach tu gdzie jestem to nic nie znaczy twardy orzecha chów przemyka oddolnie każdy krok dzwoni ciężaru mięśniem myśli plączą zaćmienie z objawieniem znów muza rozkłada nogi i zamiast brać parskniesz twarzy śmiechem4 punkty
-
Elegia o braku krwi Świat nachodzi ze wszystkich stron zawija się nad głową a wciąż tak mało miejsca żeby się w ten świat wdeptać Słowa jak kurz amorficzne wirują w wersy sypie się jak w grób poprzez palce złoty bezkształtny piasek Gdzie nie ma krwi nie ma serca bez bólu życia nie ma daj nóż otworzę żyły i wiersz napiszę inny3 punkty
-
mówisz kocham i chce mi się płakać miłość bywa boleśnie ułomna nie potrafi dać nic ale w zamian chce wszystkiego pęta serce i rozum każe tańczyć jak zagrasz by szczęście roziskrzało diamentowe błękity przyklaskiwać gdy gnasz za sukcesem wciąż niesyty spełnienia o świcie pragnę uciec rozważam za przeciw szept przez sen każe zostać przegrywam czy wygrywam oddając wciąż więcej mówisz kocham znów znikasz bez sensu3 punkty
-
dogonił przyszłe czuje jego oddech pełen marzeń powiedziała mu że czekało na niego morze chwil więc ucieszył się podał swą dłoń czując to coś co ciepłem się zwie smakuje jak róża w pięknym śnie dogonił przyszłość fajne jest pachnie nadzieją jego horyzont to drzwi i bramy do prawd których życie mu skąpiło wmawiało że tak musi być3 punkty
-
Cholerny świat na głowę spadł i nabił sobie guza Guz wielki jest jak twoja pięść i boli mnie i wkurza Cholerny świat ma setki barw a ja jak daltonista Tu białe jest tam czarne jest pośrodku zaś szarzyzna Cholerny świat cholerny ja cholerne dylematy Czy trzymać się czy puścić się czy tyś jest tego warty Cholerny świat cholerny ty pieprzony optymista Zarazisz mnie i będzie źle będę humorem tryskał3 punkty
-
chcę być twym snem twoim marzeniem usmiechem i łzą chcę być drzewem które cieniem częstuje chcę być prawdą która nie udaje jest czysta chcę być Bogiem który twe grzechy umie wybaczać chcę być światłem który ciemności się nie boi chcę być tobą od rana do wieczora oraz nocą ta moja chęć jest szczera więc proszę zgódź się nie pozwól by mi dokuczała nie była przegraną3 punkty
-
3 punkty
-
Pewien kominiarz z Czarnocina wpadł przez przypadek do komina. Wlazł na dach, kozła fiknął, w dziurę wpadł, w sadzach zniknął i dotąd po nim śladu ni ma ;) Raz pewien myśliwy z Myślenic zapragnął się nagle ożenić. Choć żona jak sarna, to partia jest marna, szybko dołączył do jeleni.3 punkty
-
Pewien Twój uroczy detal ma kolor dojrzałej jeżyny, Rzekłaś słowo - co więc skrywają w sobie staniczka fiszbiny? Czy to soczyste smakowitości wielkości mandarynki? A może dwie kształtne cytrynki lub może słodkie brzoskwinki? Para okrągłych granatów, lub bujnie mięsiste jabłuszka? Albo jędrne dwie pomarańcze kuliste nad koszem brzuszka? Czy może to twarde kokosy nawet, lub wielkie arbuzy? Takie pytanie mam, bo myśli me to okropne łobuzy.2 punkty
-
Jest w rozsypce - kolejny nieudany związek Rozstanie... Nie liczy już łez, wpatrzona w zachód słońca Brzoskwiniowy odcień nieba rozmył się pośród ciemności Zniknął skrawek błękitu... Tak lepiej W ciemności łatwiej się cierpi Można choć na chwilę odwrócić się plecami Przymknąć oko Zapomnieć... Noc już dawno weszła do ogrodu Spaceruje między gruszami Nuci ckliwą kołysankę w gałęziach jabłoni Zagląda pomiędzy grządki Jak strapiona matka swoje dzieci do snu utula... Uspokaja je... Cisza... Jej ciało słabnie, a umysł zawodzi Niechciane wspomnienia porywają Bolesne tango z przeszłością Mimowolnie poddaje się Pozwala prowadzić w tańcu poprzez ciernie Stopy krwawią... W dłoni trzyma złoty medalik - pamiątka po zmarłej matce Lśni on w świetle księżyca jak gwiazdka z nieba Obiecywana przez wielu... Wychowywał ją ojciec - prosty człowiek Nie rozmawiali o miłości, o śmierci - owszem Zawsze mówił, że największa głupota To założyć sobie pętlę na szyję... Kilka lat wstecz, dusznego, sierpniowego wieczoru Wraz z koleżanką znalazły go, wiszącego na strychu... Rosły był, ciężki A one we dwie zdołały go odciąć Adrenalina i nadzieja, że będzie żył Zrobiły swoje...2 punkty
-
@Sylwester_Lasota Hahahaha mega :)))). W tej historii nie gra cosik. Kominiarz wpadł do komina? Kominiarz szczęście przynosi! Wiem! Rzuciła go dziewczyna! Ach nie miał szczęścia w miłości bo okazało się potem jak zeznała winna zbrodni że mieszkała z czarnym kotem :))))2 punkty
-
czym jesteś jeśli nie świątynią? ramiona kolumnada język hostia twarz ołtarz niczym ornat zrzuci mury ten w którego nie trzeba wierzyć przygasi żyrandole oczu przez kielich dłoni po oraz ostatni przepłynie święte wino słychać w nawach echo moich kroków w tobie nie czułem wcześniej tej pustki tak cicho potrafi być bez modlitwy2 punkty
-
nie mogę być palisz mnie słowem nie zaręczaj to jak kamień nie skruszę w głowie położę serce mam leśne palisz je nie czas nocnica straszy moje bożęta domowe ogrzej choć zimne stopy2 punkty
-
uwaga uwaga przez wirusa celebrytę dziewiętnaście może wystąpić nawet niekontrolowany napad tylko dlatego że ktoś się akurat uśmiecha ale na ogół powoduje same dreszcze więc jeśli jesteś na głodzie zgłoś się po strzała a poczujesz euforię jakby świat właśnie legł u twoich stóp2 punkty
-
Oto Ziemia-jedna z wielu planet które krążą sobie wokół słońca na niej żyje człowiek -podobno istota myśląca Nie pisałem ci dotąd o burzy ja na burzy znam się mało burzy się kto dwóm panom służy burzy się jego duch i ciało Jeden jest taki drugi jest inny ja na ten przykład hoduję rybki rybki są fajne głosu nie mają gdy jeść im nie dam nie ujadają Moje wiersze psu na budę moje wiersze pal je sześć skoro ja ich nie rozumiem jak masz pojąć ty ich treść2 punkty
-
Pluton. Mars. Wenus... srebrzą się fraktale i gwiazd mrugawica łyska do Księżyca! Czy Lucyfer pomoże Belzebubowi? czy Syzyf wtoczy kamień na górę? te pytania są jak ogórek zielone i kwaśne sursum corda! w warzywniaku jest znów zielono!2 punkty
-
graphics CC0 trudno zrozumieć poetę… chce z ikrą lecz bez kawioru nie popija szampanem pości. powiela głód zwierzęcy ma wilczy apetyt. gorące twórcze pragnienie żyje trochę na bakier bez chwili zawahania wejdzie w ruchome piaski by choć pozornie zatracić grunt pod stopami czasem nawet grozi… ale kwiatami w zapachu letniej ulewy ozonu wzrokowy kubista potrafi uczynić kwadratowe oczy na widok młodej Rose DeWitt Bukater bardziej niebieski robi się jej klejnot do walca! kolacja… na Titanic’u… który im na złość nie zatonie! a późnym wieczorem zastuka palcem o parapet Syreny podpłyną pod bulaj kajuty rankiem gdy spytasz w którym porcie on ciebie nie usłyszy już cedzi te swoje sylaby rytmicznie. jak zegar utraconego czasu! zawsze kochał ludzi czasem traktował zbyt poważnie a choćby i sam ciebie wymyślił albo spłodził z metafor. zawsze będziesz prawdziwa życia nektary są twoim haustem iluzorycznej przekory z pietyzmem odwiedza miraże snów poeta… usypia i budzi litery nie musi się ujawniać i epatować wyglądem nie zależy mu na tym. drwi tembrem palbą i chmurą onomatopei… jak poranny poligon wierzy w chabry i czerwone maki co rusz wygniata bosą stopą molekuły przestrzeni poznał wszystkie hasła i odzewy i przebył liryczne manewry nie uszczkniesz u niego chronologii życie cofa się wstecz do embrionu. czuli na opak ty jesteś myślą przy nim a on już dawno w przyszłości spisuje liczby w lotto by je za chwilę zapomnieć albo zapodać szyfrem… nie zburzy porządku tego świata. pazerny szał ubierze w mistyczne słowa — Po życzliwej i wciągającej dyskusji pod tym tekstem z koleżanką @GrumpyElf dokładam bonus. Pozdrawiam ? Bonus. niżej screen do wiersza pt. : "Brzemienna Dzidzileyla". (wymiar optymalny: kiedy lupka na zamieszczonym screenie - zmieni się z "plusa" na "minus").1 punkt
-
Zanim doszedłem do większej wprawy, postanowiłem tak, dla zabawy: Skłamać, oszukać, bliskich zasmucić, browara wypić - butelką rzucić, zadrapać auto, zbić szybę komu, skręta zajarać, coś ukraść z domu, frajera obić, zabrać komórę, wyłudzić kasę, lub rąbnąć furę, pałą przywalić, oblać, podpalić, porwać, przydusić, do czegoś zmusić, kosą po żebrach, sznurem za szyję... Kto spojrzy krzywo, ten już nie żyje! Straszą mnie teraz piekłem, więzieniem… Dlaczego? Ja mam czyste sumienie.1 punkt
-
przybyłam na czas po wiecznej zimie przez ucho igielne bez szans na wiosnę nie zakwitnę znajdziesz mnie we wnykach zamaskował je mech zroszony łzą szczęścia1 punkt
-
Znasz bajkę o strumyku i rzece? W bajkach ciągle dużo prawdy można znaleźć :) Dzięki za wizytę i ciekawy komentarz. Również pozdrawiam :) @Johny :))) Mówiąc szczerz, to też mam duże zastrzeżenia do tego co napisałem. Do tego stopnia, że zastanawiałem się już czy by tego nie usunąć. Rozumiem o czym piszesz. Poza tym... ale mnie połechtałeś :)))))))))))))))))) Dzięki kolego :), przede wszystkim za szczerość :) Pozdrawiam. P.S.: @Johny Ale Twoich wierszy ostatnio też za wiele nie widać... Hmmm? ;)1 punkt
-
@Sylwester_Lasota Bardzo lubię cię czytać. Po tym wierszu spodziewałem się więcej. Niby wszystko się zgadza, pokazujesz pełen obraz sytuacji, zgoda. Ale brakuje mi w tym wierszu trochę emocji. Wiesz takiego kopa, energii, okrzyku do walki, by poprowadzić lud na barykady! Ty w wierszu wszystko opowiadasz ze spokojem. Protest song wyobrażam sobie z gniewem, który daje siłę do działania i wprowadzania zmian. Mimo wszystko serducho. Bo wiersz Sylwestra Lasoty jest zawsze lepszy niż brak takiego wiersza :).1 punkt
-
@Jo Shakti Coś tam w sobie zauważam ;) Lepiej niech to będzie coś skromniejszego niż żywioły, bo mnie rozniosą. Dziękuję za identyfikację bardzo odpowiednią i pozdrawiam :) @Dag To bardzo wysoka ocena, tym bardziej od Ciebie Dag. Najwyraźniej nie jest z tym wierszem najgorzej. Pozdrawiam :) @Annuszka Bardzo dziękuję za wizytę. Pozdrawiam :)1 punkt
-
Głuchy będąc w Leśnej Głuszy posmarował miodem uszy potem stanął goły ażeby go pszczoły pozbawiły zbędnej tuszy.1 punkt
-
Świetny wiersz. Często jest tak że rodzice niezmiennie oczekują od dziecka wdzięczności i mimo upływu czasu, życia wciąż niejako pod dyktando. Znakomicie zamknęłaś w wersach jasno i spokojnie przedstawiony osąd dorosłej córki która dojrzała do zmian. Pozdrawiam :)1 punkt
-
Witam i dziękuje za poświęcenie chwili którą polubiłem - Pozdr. ciepło. Witam - też jestem za tym by je gonić...spełniać - Pozdr. uśmiechem.1 punkt
-
1 punkt
-
@Annuszka Do drogiej peelki. Nieważne, że znika. Ważne jak czujesz się kochana, gdy jesteście razem. Słowa nie są potrzebne. Bardzo spodobał mi się Twój wiersz, dwie pierwsze strofy przeniosły mnie w czasie. Pozdrawiam :)1 punkt
-
Rozbawił mnie ten wiersz, ale pewnie takie miał zadanie - rozbawić jak największą ilość czytelników. Zajrzałam do kuchni, on przy zlewie stoi druciakiem szoruje garnek teflonowy, krzyknęłam "co robisz! ostrym po teflonie?! Samaś jest poteflon! No i poszłam sobie. Rok ciche dni trwają, do dziś nie przeprosił, na skup złomu zaniósł garnek teflonowy. Kupił z amelinium, miliony rys zrobił. Chyba przez te garnki przyjdzie się rozwodzić. Ot poranna głupawka ;) Pozdrawiam z uśmiechem :))1 punkt
-
@Henryk_Jakowiec Tak niewinni jak ten kryształ czyściutkie sumienia, ręce wszak dezynfekują, żaden to dylemat. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@corival Oni biorą bez skrupułów mając czyste ręce bo to przecież dawca wkłada kopertę w podzięce. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@Jo Shakti Nic nie powiem, dużo pomyślę, ale jedno podrzucę. Bardzo celny wiersz. Podoba mi się . Pozdrawiam :)1 punkt
-
@Jo Shakti Wzbudzanie wdzięczności w dziecku za to, że się je wychowało to kardynalny błąd. Pewnie wcale nie tak łatwy do uniknięcia - wychowanie dziecka to ogrom OGROM pracy. A jednak, z gruntu złe podejście. W ogóle oczekiwać wdzięczności to błąd. Podoba mi się wiersz.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@OloBolo Pogodny, wesoły wiersz... ileż to niektórzy potrafią poświęcić, żeby patrzeć na innych z wysoka. Puenta prawie zrzuciła mnie z krzesła ;) Pozdrawiam :)1 punkt
-
@Henryk_Jakowiec W kuluarach chodzą słuchy gdy pszczoły skończyły pracę że nasz głuchy z leśnej głuszy wosk ma w uszach, jeszcze zdradzę sekret co od pszczół poznałem mówiąc tylko między nami niewiniątkiem się wydaje ale ma coś za uszami1 punkt
-
@Anna_Sendor Bardzo wnikliwy wiersz, pisany z pozycji cichego obserwatora. Podoba mi się nawiązanie do oryginałów tej całej maskarady, czyli filmów Disneya. Odwiedzamy Disneyland żeby zanurzyć się jeszcze głębiej w iluzji, jaką poznaliśmy na ekranie. I ten zwrot "z innej bajki ludzie" - cudowny kontrast :) Dziś mam chyba dzień dygresji, więc i tu sobie pozwolę. Kiedyś w Disneylandzie zwróciłam uwagę na chłopaka, który zamiatał liście i ułożył je na kształt Myszki Miki - kompletnie mnie to zauroczyło, podeszłam do niego i długo rozmawialiśmy. Twierdził, że to było z odruchu serca, a nie jakieś odgórne zalecenie. Od tamtej pory pytam się znajomych, którzy byli w Disneylandzie czy widzieli żeby któraś z osób sprzątających to robiła. Jeszcze się nie zdarzyło, aby ktoś odpowiedział twierdząco. Dla mnie było to zdarzenie cudowne, które noszę w pamięci jako wizytówkę potęgi marzeń w jednostce i radość z pracy. Dodam, że pracownicy w Disneylandzie są skandalicznie nisko opłacani. Mam nawet zdjęcie Spencera (tego gościa), chętnie wkleję :D1 punkt
-
Co trzy głowy, to nie jedna – pomyślał banalnie Smok, aczkolwiek spłoszony nieco. Właśnie został przyprowadzony przed Wysoki Sąd. Mógłby oczywiście wszystkich spopielić, ziejąc wrzącym ogniem nienawiści, lecz tradycja to rzecz święta. Nie chce wychodzić przed przysłowiową orkiestrę. Tym bardziej przed kupkę popiołu. •<Wysoki Sąd>• –– Oskarżony Smoku. Jak zapewne się domyślasz, zostałeś słusznie skazany na karę ścięcia jednej głowy. Nie wymienię zbrodni, której się dopuściłeś, gdyż liczny tłum ciekawskich przybył i mogłoby dojść do linczu, niezgodnego z prawem. •<Obserwatorzy>• –– A komu by się chciało? Upał jak cholera. Sędzio, daj se luz! •<Wysoki Sąd>• –– Proszę o spokój, bo wszystkich wyproszę z sali. •<Obserwatorzy>• –– Z jakiej sali? Najpierw by trzeba, salą nas obudować. •<Narrator>• Zamieszanie jak diabli. Większe i większe. Każdy by chciał powiedzieć swoje. Aż oskarżone meritum sprawy, zaczyna być niecierpliwe, wydmuchując z nozdrzy dymne pierścionki. Więzów nie zrywa, lecz ma poczucie, że jest lekceważone przez Wymiar i całą resztę. •<Prokurator>• –– Też nie wspomnę, za co ta kara, skoro Wysoki Sąd zdecydował, że tak bezpieczniej dla oskarżonego i pozostałych. Lecz muszę niestety z przykrością poprzeć, stanowisko mojego kolegi Obrońcy, że powstał pewien problem natury prawnej, skoro jak wiadomo, wyroku sądu nikt nie jest władny zmienić. Otóż chodzi o to, że w akcie oskarżenia, nie jest jednoznacznie napisane, którą głowę mamy oskarżonemu ściąć, a ponadto nie jest zaznaczone, że można ot tak sobie, dowolną. A zatem rodzi się pytanie: którą? Prawą, lewą czy centralną. •<Narrator>• Tłum zawrzał jeszcze bardziej, gdyż całkiem fajnie i jeszcze ciekawiej się porobiło. Będzie o czym potomnym opowiadać. Pod warunkiem oczywiście, że rzeczony Smok, nie będzie miał w końcu w zadzie jakiejkolwiek tradycji i wszyscy przeżyją, do końca rozprawy. •<Obserwatorzy>• –– Wszystkie ściąć i basta. To przy okazji, ta właściwa spadnie! –– Głupiś. Na cholerą trzy głowy na zupę. Przecie wielkie. Jedna wystarczy. –– Najprościej Smoka zapytać, którą mu ściąć. Może wie, tylko milczy. Złośliwie sądowi utrudnia. –– Gdyby chciał utrudnić, to by go spłonął ogniem, dupku. –– Tylko nie dupku, bo łeb ci zetnę. •<Wysoki Sąd>• –– Spokój tam. Cisza. Bo wszystkich wyproszę… z pola. Oddaje głos Obrońcy. Proszę wreszcie coś powiedzieć. Bronić oskarżonego. Od tego pan tu jest. I proszę nie dłubać w nosie. Smok się gorąco podnieca! •<Obrońca>• –– Wysoki Sądzie. Popieram stanowisko rodaka z tłumu. Zapytam Smoka, którą głowę pragnie mieć ściętą. W końcu nie może narzekać. Jeszcze mu dwie zostaną. Jestem przekonany, że wskaże właściwą. Przecież znany jest z prawdomówności. Nigdy nie zjadł więcej nas, niż uprzednio zdeklarował. To chyba wszyscy przyznają? •<Obserwatorzy>• –– Taa… przyznajemy. Kłamać nie kłamie, tylko nie wiadomo, którą. •<Konwersacja między→Obrońcą a Smokiem>• –– Smoku! Nie glap się apetycznie na białe baranki, wysoko nad tobą, tylko patrz na mnie. Chciałbym ci zadać ważne pytanie. –– Obrońco! Jaja sobie robisz. Jestem tu cały czas. Chyba mnie wszyscy widzicie. Przecież nigdzie się nie chowam. Za duży jestem na takie numery. No dobra. O.K. Żeby było zgodnie z procedurą. Zadaj pytanie. •<Narrator>• Zgromadzeni tylko gęby pootwierali z ciekawości, jakby słuchali nie tym, co trzeba. Cisza taka, że nawet porykiwania innych smoków, z dali nie słychać. •<Konwersacja między→Obrońcą a Smokiem→c.d>• –– Drogi Smoku… no więc tak… którą głowę mamy tobie ściąć. –– Na pewno nie tą, którą zamierzam odpowiedzieć, bo wtedy nie odpowiem. Czy to jasne? –– A którą zamierzasz odpowiedzieć? Bo wtedy zostaną dwie do wyboru i będzie ci łatwiej podjąć decyzję. –– Problem polega na tym, że sam nie wiem, którą w tej chwili odpowiadam. Czy na ścięcie, czy drugą… lub środkową. Jestem trochę brzuchomówcą. Nie zawsze odpowiadam z głową. Rozumiesz? –– Nie bardzo Smoku. Ty coś kręcisz. Zyskujesz na czasie. Jeszcze sobie pomyślę, że żadnej nie chcesz mieć ściętej. –– A wiesz… hmm… że też na to nie wpadłem. •<Wysoki Sąd>• –– Oskarżony. Proszę odpowiadać jednoznacznie i nie kluczyć jak stado lecących gęsi. •<Smok>• –– Wysoki Sądzie! Jakich gęsi. Przecie wszystkie zjadłem… o cholera… miało się nie wydać. •<Obserwatorzy>• –– No nie! To zielone duże zjadło nasze gęsi. Ściąć mu wszystkie głowy, bo sam to zrobię, jak babcię i niektórych kocham. •<Wysoki Sąd>• –– Ani mi się waż. Tylko jedną i właściwą. Wy dwaj, proszę kontynuować. •<Dialog→Między Obrońcą a Smokiem→dalszy c.d>• –– Drogi Smoku. Proszę wreszcie odpowiedzieć jednoznacznie. Którą mamy ściąć. Prawą, lewą czy środkową? Miejmy to już za sobą. –– No nie. Muszę was wreszcie uświadomić, gdyż dosyć się już ubawiłem. Jesteście normalnie stadem baranów, podatnymi na sugestię. Posłuchajcie uważnie co wam powiem. Jestem rzadko spotykaną, odmianą Bezgłowego Smoka, z wielką siłą sugestii, wywołującą halucynację. Położę się na chwilę. Dotknijcie moich… głów. •<Narrator>• Ze zgromadzonych wyłania się jeden odważny. Podchodzi blisko oskarżonego… i nagle przechodzi przez głowy, jak przez duchy. Po chwili wszyscy biegają wokół smoka. Nawet nie myślą, że bez głów jest mniej groźny i by go można ubić… jednak nie. To smok co ma pysk w ogonie. Nim wszystko zjada i rzecze, co rzecze. Lecz akt oskarżenia, nie dotyczy… ogona, co jest głową. ••<Nie wiadomo→kto, co, gdzie i kiedy>•• –– Kochanie. Spójrz. Naszemu dziecku, z tym smoczkiem całkiem do twarzy. –– Taa… ale nigdy więcej nie łykajmy tych reklamowanych „halucynków.” –– Przyznasz jednak, że fajnie było. Szczególnie gdy się zaczął zmieniać i zmniejszać. –– Co tak ryczy na zewnątrz? –– Faktycznie. I gorąco jakoś.1 punkt
-
Czas leci przez palce Nie wiem ile zostało nam Czy Cię jeszcze zobaczę? Może to ostatni raz? Deszcz z sufitu kapie W tłumie ludzi moknę sam Słońce na horyzoncie Przysłonił palony gram Chciałbym jeszcze pogadać Telefonu nie masz tam Życie ciężko dźwigać Zadało Ci wiele ran Zostało wspomnienie Dziura w sercu, odszedł brat Znam dobrze cierpienie Na tym zbudowany świat Śpieszmy się kochać ludzi Bo szybko odchodzą Dla Ciebie to truizm Myślę o tym, nie śpię nocą1 punkt
-
Janek Stokłosa lubił marzyć. Siadał w oknie i patrzył na świat. Na wielkie podwórze, oborę z dwoma krowami, świnią i koniem, na kaczki taplające się w kałuży i chodzące gęsiego, jakby chciały się dokądś wyprowadzić — może do lepszych miejsc, gdzie będzie pod dostatkiem ziaren owsa czy choćby jęczmienia, których dziadek tak im skąpił. Kury także grzebały w poszukiwaniu ziaren, lecz były mniej wybredne. Zadawalały się obierkami z jabłek, sałatą czy czymkolwiek, co lądowało na podwórzu, wyrzucane przez gospodynię. W wielkim ogrodzie słychać było, jak spadają jabłka i trzeszczą stare drzewa pod naporem wiatru. Wszystko to utrzymywało go przy złudnej nadziei, że to wszystko tak już pozostanie. Powolne życie wsi, dokąd lubił uciekać, kusiło go tajemnie. Budził się, wygrzebując spod wielkich oceanów pierzyn, wyplątywał nogi spośród fal pierza i czuł się szczęśliwy. Jedyne co nie dawało mu spokoju, to dziadek. Za każdym razem, gdy się tu zjawiał, obserwował jak starość robi swoje. Skradała się jak kot, przysiadała obok i rozpoczynała rzeźbienie głębokich bruzd na twarzy, dobierała coraz bielszy odcień siwizny, aż dziadek stał się bieluteńkim starcem. Janka martwiły te zmiany. Zdawał sobie sprawę, że coś przemija. Poczuł to wyraźnie tamtej nocy, gdy obudziły go głosy dobiegające z podwórza. Wstał, wyszedł do kuchni i usiadł przy oknie, spoglądając na to, co się tam działo. Między starą jabłonią a studnią, leżała klacz o imieniu Baśka i kończyła swoje długie życie. Na jabłoni wisiała lampa naftowa, a stary weterynarz robił zastrzyk, który i tak już nic nie mógł zmienić. Ze łzami w oczach widział jak zaniepokojony hałasem sąsiad Jasnota, przybiegł, zastąpił zmęczonego dziadka i dalej pomagał weterynarzowi w walce, o której wszyscy wiedzieli, że jest już przegrana. Babcia, która również się przebudziła, stała z drugiej strony stołu oparta o parapet i równie bezsilna, jak on, patrzyła na to smutne wydarzenia. Przyglądał jej się przez chwilę i kiedy dojrzał spływającą łzę po policzku wiedział, że to koniec. Ścienny zegar wybił trzecią godzinę. Odeszła Baśka, która woziła go na sianokosy, potem ciągnęła wóz wypełniony sianem, które układali w stodole, by wraz z rodzeństwem skakać z najwyższej belki, wprost w ten zapach, który pamięta się już zawsze. Dziadek sadzał ich czasem na grzbiet konia, na jutowym worku i woził po podwórzu, do czasu, aż razem z bratem i kuzynką nie spadli na ziemię, niczym ulęgałki, tłukąc sobie różne miejsca z naciskiem na te miękkie, służące do siedzenia. Później babcia wprowadziła absolutny zakaz takich przejażdżek, więc musiało wystarczyć powożenie pustą furmanką pod czujnym okiem ojca i dziadka. Czasem nawet pozwolono mu zasiąść na starą, pordzewiałą przetrząsarkę do siana, która trzęsła niemiłosiernie na każdej nierówności. - Idź spać synu – głos babci wyrwał go z tych rozmyślań. Nie wiedzieć czemu, jedna i druga babcia mówiły do niego synu, ale nie protestował, bo i po co. Któregoś ranka wszedł do kuchni a tam pełno dymu, nie tylko tego z pieca, w którym babcia rozpalała właśnie ogień. Przy stole siedział dziadek z nogą założoną na nogę i palił papierosa, który kopcił i śmierdział, drażniąc nozdrza. Przez okno wlewały się słoneczne promienie, tworząc spektakl, jaki czasem widywał rano na łąkach, gdzie słońce jakby walczyło i siłowało się z mgłą. Na białej ścianie, pod którą stała misa do mycia, rozlewało się żółte światło, a gałęzie starej jabłoni poruszane wiatrem, tworzyły teatr cieni. Babcia przez cały dzień krzątała się po gospodarstwie. Rano robiła śniadanie. Potem w letniej kuchni parowała ziemniaki, dla świni, kur, a i kaczki czasem coś dzióbnęły, chowając honor do kieszeni. W ogóle wydawało mu się, że ta białowłosa, starsza kobieta wciąż coś robi: gotuję obiad, zbiera owoce w ogrodzie, by zrobić z nich przepyszne kompoty, dżemy czy powidła, doi krowy, przecedza mleko, robi sery i wyglądało to tak, jakby cały wszechświat gospodarstwa kręcił się wokół niej, a nie była już przecież młoda. Czasem zmęczona siadała przy stole, popatrzyła za okno na dziadka krzątającego się po podwórzu coraz wolniej, podpierającego się łaską i zapewne martwiła się co to będzie, kiedy go zabraknie. Po chwili, jakby zbudzona z jakiegoś letargu, stuknęła palcami zaciśniętej pięść w stół, wstała niezgrabnie, ociężale i znów wróciła do pracy, zupełnie jak kolejka elektryczna kolegi, którą po wypadnięciu z torów, stawiało się na nich z powrotem. Była osobą, która podtrzymywała w nich otuchę, wiarę w jutro i pielęgnująca wiarę w dobro, choć nie była wykształcona. Ot, cztery klasy ukończone, ślub w wieku siedemnastu lat, czwórka dzieci, które wyfrunęły z gniazd, pozostawiając ojcowiznę na głowie starzejących się rodziców. W tym domu szczęście budziło się wraz z Jankiem każdego dnia. Skrzypiały stare drewniane podłogi, trzaskało drzewo w piecu, do którego babcia właśnie dokładała i starannie zamykała żeliwne drzwiczki, by broń Boże jakaś iskra nie spadła na podłogę. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżał, wydawało mu się, że domem opiekowały się niebieskie anioły. Dlaczego właśnie niebieskie, zapytał go kiedyś zdziwiony dziadek. - Jak to dlaczego? – odparł równie zdziwiony – Przecież ja się urodziłem w maju, niebieskim miesiącu, pełnym tajemnic i czegoś nieuchwytnego, co wisi w powietrzu i nigdy nie wiadomo, czy to jest dobre, czy złe. One po prostu chodzą za mną i się mną opiekują. - Fiu, fiu – gwizdnął dziadek, poprawiając czapkę i drapiąc się po głowie – Skąd ty takie rzeczy wiesz, o tych niebieskich aniołach i tych tajemnicach. - Jak to skąd? Sami mi mówią, kiedy się modlę wieczorem. - Widzę, że dusza twoja jest pełna przeczuć i tajemnic, więc w modłach swoich, wspomnij o mnie i moich grzechach. - No, a teraz ci opowiem jak to byłem mały i jeździłem z rodzicami na jarmark do pobliskiego miasta – ciągnął dziadek, idąc w kierunku obórki, by narąbać nieco drzewa. Przysiadał na pniaku i opowiadał o wielkim świecie w niewielkim miasteczku, o cyrkowych namiotach, do których udawało mu się czasem wślizgnąć, o tańczących niedźwiedziach, klaunach, siłaczach łamiących w rękach podkowy, tygrysach ryczących na treserów, czy choćby o linoskoczkach, za których modlił się żarliwie, by nic im się nie stało. - Tego świata już nie ma, niestety, ale dopóki nosisz go w sobie, jest częścią ciebie, pamiętaj o tym – wstawał, spluwał w dłonie i brał się za rąbanie drzewa. Wieczorami, szczególnie tymi długimi, jesiennymi, po wysłuchaniu wieczornych wiadomości i krótkich, zbyt krótkich jak dla chłopca, słuchowisk radiowych z bajkami i baśniami na dobranoc, dziadek wstawał, wyłączał radio i włączał, chyba równie stary, jak on gramofon, nakręcany korbką z boku. Zakładał jedną z pięciu płyt, jakie posiadał i po pokoju roznosiły się dźwięki walca, jeśli dziadek akurat miał dobry humor, poprawiony kieliszeczkiem czystej, na który babcia dawała przyzwolenia a po drugim kieliszku, bywało, że wstawał i zapominając o lasce, podchodził do babci, kłaniał się szarmancko jak na starego kawalerzystę przystało i prosił ją do tańca. Tak sobie wirowali: szczupły, wysoki, były kawalerzysta i niska, pękata, była praczka. Natomiast, kiedy w pokoju rozlegały się pierwsze dźwięki marsza, należało wówczas wstać i wyjść, zostawiając dziadka samego ze swoimi czarnymi myślami. Czasami przychodził do domu bogaty sąsiad, Stefan Jasnota i zagadywał dziadka o sprzedaż ogrodu, w którym rosły owe stare jabłonie, grusze, śliwy, mirabelki. Rósł też agrest — najlepszy jaki Janek kiedykolwiek jadł — ten świecący w słońcu żółty, no i oczywiście czerwony, któremu mogła dorównać jedynie słodka gruszka, którą przed nim odkryły już pszczoły. Jednak najlepsza w całym tym owocowym królestwie, była czarna porzeczka, szczególnie po deszczu, błyszcząca w słonecznych promieniach, ukryta na końcu ogrodu, tuż przy polu Jasnoty. Sąsiad przychodził zawsze z butelką wódki. Witał się słowami: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, żegnał się, zanim przestąpił próg i musiał się nieco pochylać, by nie uderzyć głową o futrynę. Jankowi wydawało się, że to jakiś olbrzym wchodzi do domu, szczególnie kiedy nie było prądu i siedzieli za stołem, przy kopcącej lampie naftowej, przy której dziadek co rusz coś grzebał, lub świecach, gdy zabrakło nafty. Cień sąsiada wydawał się chłopcu groźny i tajemniczy, więc na czas pobytu, by nie stało się nic złego i aby zło, które być może sąsiad przyniósł ze sobą, nie rozgościło się w domu, próbował bronić go modlitwami, wzywając na pomoc niebieskie anioły. - To jak będzie drogi sąsiedzie? – zaczynał rozmowę Jasnota, odbijając butelkę wódki i rozlewając ją do dwóch kieliszków. Babcia nigdy z nimi nie piła, chociaż czasem, przy dobrym humorze wypijała kieliszek z dziadkiem lub przy okazji imienin, gdy w domu, zazwyczaj cichym i spokojnym, roiło się od śmiechu dorosłych, rozgrzanych wódką oraz dzieci, ganiających się i buszujących w każdym zakamarku, w poszukiwaniu ukrytych tam skarbów. Kobieta na czas nieprzyjemnych dla niej rozmów, kręciła się przy piecu, szykując coś na jutro, zajmowała się darciem pierza, lub łataniem dziur w spodniach męża i wnuka. - Sprzedacie sąsiedzie ogród? – dopytywał zainteresowany po pierwszym kieliszku, biorąc w dłoń chleb i wąchając go, choć na stole była naszykowana przez babcię wędlina: kiełbasa, kaszanka, pasztetowa, boczek, wszystko wyrobu własnego, bo jakże inaczej. Wszytko to, co wiele, wiele lat potem wspominał Jan Stokłosa, z niesmakiem jedząc marketowe, zafoliowane, niby wędliny. Powtarzał za każdym razem ten sam rytuał: wódka, obtarcie wierzchem dłoni ust i wąsów, powąchanie chleba i to samo co zawsze pytanie: - Dobry chleb, żytni, czuć, że nie ze sklepu. Samiście piekli kumo? - Od dawna już chleba nie piekę – gderliwie odpowiadała kobieta. - Wnuk przywiózł. Z piekarni jego dziadka. A, że dobry, to dobry, nie kupicie takiego w geesie. - Tu macie racje, kumo. Wróćmy jednak sąsiedzie do tematu – zwracał się do starego Stokłosy, znów nalewając wódki – To jak będzie? Sprzedacie, panie sąsiedzie? Stary Stokłosa wypijał wódkę, resztę jaka pozostała w kieliszku, te kilka kropel strząsał na podłogę i odpowiadał to, co odpowiadał zawsze: - Ano, nie sprzedam, miły sąsiedzie. Póki sił w piersiach i pary w rękach, nie sprzedam! - Spójrzcie, kochany kumie. Zostaliście sami. Dzieci daleko, wam, za przeproszeniem sił brak, by o to wszystko dbać, a do tego koń wam padł. Sprzedajcie chociaż łąkę, tą za torami, pod lasem. - Nie sprzedam!!! – pięść starego rąbnęła w stół, aż zabrzęczało szkło, a chłopiec począł jeszcze gorliwiej się modlić i prosić niebieskie anioły o pomoc, by sąsiad sobie już poszedł, dziadek się nie złościł i znów w domu było tylko słychać tykanie ściennego zegara. - Nie denerwujcie się sąsiedzie. Nie, to nie. Kłócić się nie będziemy. Tylko was proszę, gdybyście kiedy mieli sprzedawać, pamiętajcie, że ja jestem pierwszy. Wstawał wówczas od stołu, nieco chwiejnym krokiem, wypita wódka i ciepło zrobiły już swoje i podchodził do starego, by go wyściskać. - Na mnie, sąsiedzie możesz zawsze liczyć. Trza będzie koni pożyczyć, pożyczę, a i skosić pomogę, jak mi Bóg miły, że pomogę i to bez piniędzy – prostował się, rzucając ogromny cień na sufit oraz ścianę i wielką pięścią bił się w pierś. – Na Jasnotę zawsze możecie liczyć, drodzy sąsiedzi. Pamiętajcie o tym – siadał z powrotem na swoje miejsca, rozlewał wódkę już nie koniecznie do kieliszków i wiadomo było, że temat sprzedaży został na jakiś czas zakończony. Stokłosowa odkładała wówczas robotę na bok i mówiła do mężczyzn: - Jak przyjdzie czas, że trzeba będzie sprzedawać, dowiecie się o tym Jasnota pierwszy, ale zapamiętaj sobie moje słowa: ogród po mojej śmierci! Dopóki żyję, nie pozwolę! Powycinasz drzewa, zaorasz i obsiejesz. Póki żyję, chcę słyszeć jak spadają jabłka i grusze, jak pachnie wszystko po deszczu i budzi się do życia wiosną, rozumiesz?! - Co mam nie rozumieć, dobrodziejko – szurało odsuwane krzesło i Jasnota przypadał do spracowanych rąk kobiety, by je ucałować, a ta ze śmiechem, chowała je za siebie, wołając: - A idź że, pijanico jeden – i dziadek również zaczynał się śmiać, wkładając Sporta w fifkę i zapalając go zapałką, która jeszcze przez chwilę płonęła, dodając nieco blasku kuchni. - Usmażę wam kaszanki na cebulce, tak jak stary lubi – rzuciła babcia już weselszym głosem. Tak kończyły się próby kupna ogrodu czy też łąki pod lasem, przez sąsiada Jasnotę. Była złość, gniew, modlitwy, a i radość na końcu, jak słońce po deszczu, co z rozrzewnieniem wspominał Jan Stokłosa, siedząc w pustym mieszkaniu na dwunastym piętrze i spoglądając na miasto skąpane w letnim deszczu. Głośny dźwięk starego, ściennego zegara wyrwał go z rozmyślań. Manuel del Kiro1 punkt
-
Chatka jest taka mała, że gdyby od wewnątrz ściany pomalować, to by zabrakło miejsca. Start i meta to prawie jedno. Dlatego za bardzo się nie rozpędzam. Musiałbym hamować, zanim bym zaczął biec. Na zewnątrz rośnie las. Tak mi kiedyś powiedziano i muszę wierzyć na słowo. Bo jak sobie wyjdę, to wygląda wciąż tak samo. Trochę mi widok drzewa zasłaniają, ale cóż. Innym drzewom, też drzewa zasłaniają i dlatego czuję się mniej obserwowanym. Mam większą prywatność. Ale nie tak do końca. Od czasu do czasu, odwiedza mnie młody krasnoludek ze starego grzyba. Za każdym razem mi przypomina, że jest moim: wyobrażeniem. Wierzę mu na słowo. Skoro tak mówi i go widzę, to niech sobie będzie tym czym jest. Często prowadzimy rozmowy. Ale na sznurku. Żeby nam nie uciekły. Nie ma nic gorszego, jak się takie konwersacje, po obejściu pogubią. Można przez pomyłkę nadepnąć. Wtedy sens wypowiedzi może się zmienić. Buciki każę mu wycierać, żeby mi nie nabrudził runem leśnym lub wyciem wilków. Wszystkim najbliższym drzewkom, czubki poobcinałem. Nie chcę brać przykładu – gdybym się zapomniał. Pielęgnuję normalność mojego umysłu. Wszystko ze mną w porządku. Zwierzaki, też tak mówią. Tylko ryby w pobliskim strumyczku, obraziły się na mnie. Nie chcą ze mną gadać. Między moją chatką a lasem, jest trochę wolnego miejsca. Mogę sobie pobiegać, skoro u siebie w mieszkaniu nie mogę. Krasnoludek by mógł, ale nie chce biegać samotnie. Często się o niego potykam. Mnie to nie przeszkadza. Ale jemu tak. Straszy mnie, że wyjdzie mi z głowy. A przecież już dawno wylazł. Głupi on czy co. A kto ze mną biega? Bądźmy poważni. Musiałbym się potykać o jakieś: halucynacje. Też coś. Mało tu wystających korzeni. Dziwnych, bo za prostych i za długich, ale zawsze. Tak sobie wiodłem normalne życie… aż do teraz. Dzisiaj rano wszystko się zmieniło. Budzę się, a tu ciemno. No tak prawie. Gdyby było zupełnie ciemno, to bym się nie zorientował, że leżę w pokoju gdzie nic nie widać. A coś tam jednak widzę. Drzewa przyciśnięte do okien. Las chce mnie odwiedzić – pomyślałem. Gdzie to wszystko pomieszczę. A poza tym wiadomo to , co na tych drzewach siedzi. Nie mam tylu krzeseł. I takiego długiego stołu. A nawet gdym miał, to i tak bym nie miał, bo bym tego całego ambarasu tutaj nie zmieścił. Słyszę jakiś szum. Drzwi się otwierają i wchodzi szyszka. Mało co dostrzegam, ale mój wzrok zaczyna się przyzwyczajać do tego, że mało widzi – kiedy chce widzieć. Szyszka podskakuje po wszystkich kątach i tyle. Nic nie mówi. Ja też milczę, bo nie znam szyszkowego języka. Nie przyprowadza drukarza, żeby tłumaczenie drukował. Ale co tam. I tak nie ma takiej potrzeby. Po chwili wchodzi krasnoludek. Wita szyszkę. Coś tam szepcą i wychodzą. Drzewa coraz głośniej, zaczynają się ocierać o szyby. Wpraszają się bezczelnie. Nagle podłoga zaczyna pękać. Widocznie była torturowana. To nie ja. Przecież spałem. Widzę po spodem jakieś długaśne coś. Srebrzyste jakieś. Dom zaczyna się ruszać. Co się dzieje - chyba myślę. Patrzę jeszcze raz w głąb. Wiem, że jestem trochę czubkiem, ale żeby aż tak. Nagle zdaję sobie sprawę, że cały dom jedzie po szynach. Zaczynam widzieć lepiej. Drzewa się oddalają od okien. Cały czas stały w miejscu. Samemu się dziwię, że chociaż ze mnie trudny przypadek, to coś tam jednak umysłem kombinuję. Aż czuję, jak mi się mózg ślizga. Czaszka się poci, od wewnątrz. Znowu widzę krasnoludka, jak wchodzi do mojej głowy. Może dlatego. Z tej ciasnoty – te ósme poty. Nagle czujemy dziwny zapach, robimy się senni i słyszymy głos: – Zwijamy manele. Kończymy na dziś. Jego do autka i do zakładu. Traktować dobrze i z szacunkiem. Jest zbyt cenny. To złota kura, co nam znosi złote jaja. Musimy tylko uważać, żeby jej nie zatkało z wrażenia, jak się dowie, do czego służy oraz ile ma na koncie. Ale nasze konto jest większe. Tego już nie musi wiedzieć. Trochę ma nie równo pod grzebieniem… ale nie aż tak. Byle gdakał jak chcemy. Jutro dalszy ciąg zdjęć. Żeby tylko światło dopisało. Są pytania? – A co z krasnoludkiem? Chce więcej kasy. – Pogadam z nim. Nie widzę przeszkód.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne