Muszę tylko
Miotam jasne pioruny,
szeptem podpalam strzechy,
szarpię wichury struny,
tchnieniem posrebrzam Księżyc.
Gestem rozbudzam Słońce,
gaszę skinieniem gwiazdy,
skrzące, ogniem płonące
kreślę na niebie ślady.
Śpiewem źródła spod ziemi
w rzeki przemieniam bystre,
krokiem jak zefir lekkim
mogę pokonać kipiel.
I łzy z oczu pomnika
puszczę, gdy tylko zechcę,
muszę jedynie pisać,
muszę pisać poezję.
muszę jak ten grafoman
w rymy składać wyrazy
każdy werset pokonać
rytmy sprawdzać trzy razy
muszę zadbać o treści
myśli lekko kreować
chcąc sens ukryty zmieścić
w grających dźwiękiem słowach
muszę kapkę metafor
wpisać z jakąś podpuchą
by czytelnik miał za co
postawić mi serducho
:))
sponad wierzchołków wzniesień
lazurem płyną obłoki
najpierw jaśniutko kremowe
później błękitnookie
w zimnych odcieniach deszczu
kłębiaste dryfują luzem
granatowymi barwami
zapowiadają burzę
wiatr drzemiący przed chwilą
w sieciach splątanych pajęczyn
obudził się ponaglany
i cumulusy pędzi
drzewa nagiął do ziemi
nastroszył się błyskawicą
strugami deszczu i gradu
zlało świata oblicze
24.07.2018r.
Jest takie miejsce na globie ziemskim,
gdzie droga co dzień me kroki wita,
ze wzajemnością więc odpowiadam
drzewom szumiącym przejrzystym świtom.
Szara wstążeczka wijąc się płynie
poprzez rezerwat i Stawy Echo
za Rybakówką odbija skrętem
patrzę na domy z tkliwym uśmiechem.
Po obu stronach zielonej drogi
dumnie się wznoszą świerki i sosny,
a modre liście dębów i buków
tworzą nade mną baldachim wiosny.
W dziurawym dachu skrętów gałęzi
toń lazurowa, błękitu wstęga
strugami czasu upływ dni głaszcze,
me leśne szczęście, droga niezmienna.
22.07.2018r.
wiem, po co przyszłam
chciałam sprawdzić, czy cię kocham
bez zmian...
miłość bez wzajemności
łzy, terapia zajęciowa, rozmowa
kocham, jestem tego pewna
wiem, czuję, żyję
tobą, sobą
myślisz, że przyszłam po inspirację...
wartość dodana
rozmowa...
skutek uboczny.
trudno zachować spokój
patrząc na twoje usta
gdy przyszedł świt w promieniach słońca
obnażył zło schowane w mrokach
jasnością ciął wrzody piekące
przewrócił świat zda się na opak
wątpiącym klin pewności wbijał
rozdając to czego nie było
pytając wciąż rujnuje przyjaźń
skrzywdzonych los odwracał siłą
a wokół wrzaski Putin na czele
biada nam biada miserere miserere…
stoicki świt rozjaśniał twarze
przepisów plik przepychał ciężko
korzystał z luk wśród dawnych zdarzeń
szermował wciąż ripostą ciętą
ujawniał sens kolejnym blaskiem
w zegarku praw trybiki zmieniał
by szary lud żył trochę łatwiej
zrzucając strach wychodził z cienia
wciąż o Putinie wrzeszczy nie wiele
biada nam biada miserere miserere…
nareszcie kres wszelakich przemian
widać za dnia na horyzoncie
na niczym spełzł migracji temat
pozostać tu – jasne jak słońce
bo pracy w bród wysoki socjal
mieszkania są – pomarzyć szczerze
czy uda się mi kiedyś dotrwać
wyjawię coś bardzo w to wierzę
zatrze historia pamięć przemiele
nie będzie nigdy nikt wrzeszczał miserere
porobiło się tutaj - świństwa i umizgi
nie przeczę, że to też są klimaty moje
świnie, bydło i śledzie, upadek moralności
i te biedne zwierzaki w tym błotnistym sromie
pomieszane z fantazją czule sadmasochistyczną
o głaskaniu po buzi i praniu po pysku
przeszły nagle w refleksję o narodzie francuskim
który ponoć ohydny - ale budzi uśmiech
i przyszedł maj niespodzianie,
wiosną powiało wokół,
zachorowałam na miłość
w szesnastym życia roku
po szaro brudnej bieli
kolory zewsząd spłynęły
czy to zasługa wiosny,
czy ogłupiałej nadziei
jaskrawy błękit ułudka
ozdobą liści, zieleni
uczucie dotąd nieznane
przybrało odcień brunnery
fioletem bodziszek pachnie
gazania puszcza całusy
w ogrodzie bzu i jaśminu
zachorowałam po uszy
muszę szybko wyzdrowieć
i podziękować kwiatom
stokrotkom i niezabudkom
bo zaraz przyjdzie lato