Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 22.06.2017 uwzględniając wszystkie działy

  1. jestem twoim światem czy tylko jego częścią spójrz w oczy i powiedz że widzisz światło (nie to w tunelu) w sobie przekonasz się że cztery strony to za mało by nas pomieścić wyjdź poza (m)nie
    2 punkty
  2. rechotanie żab pośród bagnistej łąki - noc pod namiotem
    2 punkty
  3. Był raz słowik, ptaszek mierny, kochliwy nad miarę, żonie niezbyt bywał wierny, kochanek miał parę, co dzień prawie zgrabne pupki w krzakach gdzieś obracał, lecz do gniazdka na łyk zupki regularnie wracał . Raz na tydzień, tak w sobotę, gdy mu czas pozwalał, małżeńską swoją robotę solidnie odwalał, a znużony tym troszeczkę na fotelu siadał, ciepłej zupki brał miseczkę i ze smakiem zjadał. Aż utracił dnia pewnego miłosny swój zapał, wypił zupkę, łyk głębszego i smacznie zachrapał. ............................ Czy z powiastki tej tak prostej morał płynąć może? jeśli Wy tego nie wiecie, ja go Wam wyłożę: Czas przychodzi, że najlepsze tego świata dupki chłop zamieni na fotelik i łyk ciepłej zupki! Ale na tym to nie koniec, otóż jeszcze zdradzę, że do bajki tak prościutkiej dno podwójne wsadzę: Nie traćcie nadziei Panie, mąż Wasz, choć skur....ny, na swe stare, kiepskie lata wraca znów do żony!
    1 punkt
  4. jesteśmy na krawędzi snu marzymy i czekamy siebie śnimy się sobie znów i znów i żadne z nas do końca nie wie co jest wyśnieniem a co jawą i jak go śni to drugie z nas ani jak roi samo siebie ile drugiemu daje gwiazd jesteśmy na krawędzi snu i po omacku się szukamy raz bliscy raz dalecy znów tęsknimy i stawiamy tamy i tak pragniemy swego ciepła że aż parzymy po sam szpik tak chcemy słońca a nie piekła że w ogień gnamy niby ćmy chcesz żeby w moich oczach łzy wyschły i smutek już nie wrócił chcę żebyś nigdy nie był zły żebyś się cieszył a nie smucił ale czasami mnie odpychasz zamiast kochania dajesz chłód niekiedy za krawędzią znikasz a zamiast ciebie śni się lód i wtedy nie potrafię być radosnym ciepłem światłem śpiewem i nie wiem czy mnie nadal śnisz czy ja cię śnię – nie jesteś pewien a przecież nie istnieje droga którą się sama mogę wlec bez ciebie przyszłoby zwariować z tobą oszaleć nie chcę też więc bądźmy dobrzy Kocie mój bez przerwy dobrzy choć nie święci jesteśmy na krawędzi snu jesteśmy ciągle na krawędzi 21.03.2016 r.
    1 punkt
  5. Tak sobie myślę czasem, nad ranem - jaki Ty jesteś naprawdę, Boże, czy mam uwierzyć, żeś mądrym Panem, czy tylko pochwał łaknącym może. Z ręką na sercu powiedz mi Panie, chcesz Ty modlitwy z książki czytanej? Klepane lubisz słuchać litanie,im tylko łaski otworzysz bramę? Oglądasz chętnie brudnych pątników, co z twym imieniem snują się drogą, za dnia z pomiętych chrypiąc śpiewników, nocą parami gniotąc się błogo? Lubisz, gdy pasterz w purpurze, w złocie, w gmachu ogromnym w marmury strojnym, w Boga imieniu udziela pociech: błogosławieni ubodzy, skromni…? Drogowskaz dałeś, gdzie prawda leży, wolność – bym drogę sam do niej tyczył, po cóż mi legion twoich pasterzy chcących do prawdy wieść mnie na smyczy Cóż, jak to człowiek, zbłądzę niekiedy, lecz gdy przewinień mych listę długą przyjdzie czas odkryć, to swoje grzechy Tobie chcę wyznać, nie twoim sługom Więc daj mi Boże tylko nadzieję, nie ważne – w domu, czy w zagajniku podtrzymać wiarę, co wciąż się chwieje sam na sam z Tobą, bez pośredników. Tak, wiem – zaszczują, zgnębią, zakraczą, że to herezja, ułomna wiara, odpowiem krótko groźnym krzykaczom: krzyż wolę w sercu, niż na sztandarach.
    1 punkt
  6. Ładne, podoba mi się. Chociaż nie znam się zbytnio na haiku. Pozdrawiam :)
    1 punkt
  7. Po trzech głębszych raz ułan w Utracie dosiadł konia, co chodził w kieracie. Dodam, w drugą szedł stronę i nos miał pod ogonem, więc zszedł szybko (tu: skonał - zaznaczę). --- Zdjęcie z Internetu:
    1 punkt
  8. Biegnę, uciekam i nie mam gdzie. Wołam i nie mam kogo. Gonią, ścigają, ścigają mnie bezpolem, bezmiedzą, bezdrogą. Biegnę, uciekam przez las, przez bród, a las mnie ściga przez brodzie, tysiące ramion, tysiące nóg mnie goni, uciekam jak złodziej. Okradłam las z żywicznych drzew, iglaste wyrwałam palce, szelest i szmer i cień i śpiew w pajęczej skryłam woalce. W pajęczą nić zaplotłam ćmy, pająki, żuki, stonogi, szemrzącej trawy ranne łzy chwyciłam w zachwyt i w nogi. Biegnę, uciekam od zjaw, od zwid wiersz mi się w głowie miota. Złap mnie, uratuj! I nic I nikt ...błazen ...poeta ...idiota
    1 punkt
  9. Johny Walker, cola i pół cytryny. I parę kostek lodu. I oszroniona szklanka. To wszystko towarzyszy mi tego wieczora. Zestaw, który budzi we mnie pogańskie zwierzę. Mieszanka, która nie przynosi dysfunkcji ośrodka mowy, nie upośledza motoryki. Cudo. Mikstura otwierająca drzwi do innego wymiaru. Pryzmat rozszczepiający myśl na drobinki tak małe, że potrafiące ułożyć się w nową mnie. Postawiona na stoliku kolejna szklaneczka strachliwie wyciągnęła brzegi, żeby schwycić rozkołysaną ambrozję. Przesuwam opuszkiem palca po brzegu szkła, powolnymi ruchami obdarzam pieszczotą bezduszne naczynko, nie dopuszczając tym samym do tańca palców na… klawiszach. Tak, zajęte szkłem porzucają telefon. A jednak nie, nie ma takiej siły, która powstrzymałby mnie przed tym, co nieuniknione. Nie ma takiej siły. Burzliwa dyskusja i kolejne toasty wymuszają kontakt z otoczeniem, podczas gdy ja pragnę jedynie sięgnąć po zakazany owoc. Dyskusja wciąga niezmiernie, wysuszone gardło domaga się płynów, jeszcze łyczek, drugi i znowu witam się z pustym dnem. - Czy możesz zamówić mi drinka – wypowiadam aksamitnym, ledwo słyszalnym szeptem. Wstaje i odchodzi w stronę baru a moje spojrzenie snuje się za nim, krok w krok. Kiedy stawia przede mną szklankę, wychwytuję rzucone od niechcenia stwierdzenie - Lubię, jak schylasz głowę, kiedy prosisz. Nic więcej. W następnym zdaniu rozpoczyna rozmowę o czymś zupełnie mi nieznanym, z kimś innym. Widzę fascynację w oczach kobiety i lekceważenie, jakie staje się moim udziałem. Gdzieś z boku osiadają na mnie pytania z całkiem innej dziedziny. O tak, tu znowu jestem sobą, rozmowa o wodzie i o tym, co pod wodą przenosi mnie do przedsionka przyjemności. Ale gdzieś z tyłu głowy dobija się do świadomości myśl o tym, żeby doprawić drinka kilkoma kroplami męskiego nektaru. Im bardziej wzbraniam jej prawa głosu tym bardziej zaczyna uwierać mnie w podświadomość, której tak niewiele trzeba, żeby zaczęła sączyć pewien obraz. Obraz, na widok którego nogi uginają się pode mną z podniecenia, a wnętrze ust reaguje gwałtownym ślinotokiem… * * * „ Czy mogę zrobić Ci laskę?” nie wierzę, że to moje słowa, ale przecież wystukałam je własnoręcznie, a teraz patrzą na mnie z małego telefonicznego okienka. Doprawdy żałosne. Jest taki klawisz – nazywa się „usuń” – wciskam go i przytrzymuję kciukiem. Litery znikają szybciej niż się pojawiły, ekranik pustoszeje. Ale gdzie jest przycisk kasujący myśli z mojej głowy? Nie znajduję takowego. Rozmawiam nie wypuszczając telefonu z dłoni. Ale przecież znam rozkład klawiatury. I nim się zorientowałam wcisnęłam klawisz z dwójką czterokrotnie, potem dziewiątkę czterokrotnie i jeszcze trzykrotnie. I dalej, dalej prędkie palce już są przy szóstce, potem jeszcze raz i czwórka, i trójką. Chwilę później zerkam na telefon i widzę ten sam, co przed chwilą, napis „ Czy mogę zrobić Ci laskę?”. Ale tym razem wybrałam adresata. I tylko waham się czy nacisnąć zieloną słuchawkę. Wiem, że nie będzie odwrotu. To będzie tak, jakbym zdjęła z siebie godność i rzuciła ją pod stół. Ale przecież nie mogę wmawiać sobie, że to pragnienie nie istnieje. Co więcej, czubek języka w moich ustach już rozpoczął swój obłędny taniec, policzki niemal niezauważalnie reagują na podciśnienie w ustach. Tak, wszystko w gotowości, brak jedynie mistrza ceremonii. Wychodzę pod pretekstem czegokolwiek, a przekraczając próg wciskam z premedytacją „wyślij”. Schody w górę. Z każdym pokonywanym stopniem szybszy oddech. A potem długi korytarz z szeregiem drzwi. I odgłos obcasów powtarzających gwałtowne bicie serca. I chwila zastanowienia czy zostałam zrozumiana? Czy zostałam dobrze zrozumiana? Klucz w zamku przekręca się leniwie, drzwi szurającym szeptem przesuwają się po wykładzinie. Pokój tonie w mroku, przez szyby przesącza się tylko nikłe światło księżyca, podobnego dalekiej latarni. I nagle uzmysławiam sobie, że nie mam planu na ciąg dalszy, bo przecież nigdy nie sądziłam, że mogę zrobić coś takiego. Przez chwilę miotam się po pokoju, jak wyciągnięta z wody ryba, próbując znaleźć odpowiednie miejsce i pozę. W końcu robię to, co zawsze w sytuacji zakłopotania. Odsuwam zasłonkę i staję przy oknie, wypatrując zwiastunów dobrej nowiny pośród nocy. To taki neutralny gest, neutralny dla mnie, nic dopowiedzianego do końca. Bezpieczny, przez to, że niejednoznaczny. Minuty płyną leniwie, kiedy przyciskam nos do szyby. Obłoki oddechu roztaczają zasłonę zamglenia. Powoli zaczynam wkraczać w świat przyjemności własnego umysłu tworząc obraz rozkoszy. Z tego bezpiecznego świata do rzeczywistości przywołuje mnie dźwięk naciskanej klamki. Nie pukanie, ale po prostu naciśnięta klamka. Serce próbuje uciec jak najdalej od ciała, które go zdradza i umysłu, który tę zdradę zaplanował. A ja trwam nieruchomo, spowita przez zwoje materii, w oczekiwaniu, w niepewności. Kroki. Niespieszne kroki zapadające się w gęstej puszystości dywanu. Kroki nadające rytm mojemu oddechowi. Z trudem przełykam ślinę, ale nadal nie śmiem odwrócić wzroku od piękna mroku za szybą. Nie potrafię ocenić odległości w jakiej kroki umilkły. ajgłośniejszym dźwiękiem jest teraz moje łomoczące serducho i pulsująca w skroniach krew. - Chodź tu. Słowa wypowiedziane szorstkim szeptem czepiają się skóry i wyciągają mnie z bezpiecznej kryjówki. Nie potrafię się im oprzeć, nawet nie próbuję, nie chcę. Z wzrokiem wbitym w podłogę podchodzę i zastygam w pozie oczekiwania. Ale trwa ona jedynie ułamek sekundy. Tyle, ile potrzeba żeby palce wpiły się we włosy i odciągnęły głowę do tyłu. Mimowolnie podnoszę wzrok na jego twarz i przez chwilę widzę te aroganckie ogniki w oczach. Podzielność uwagi to ostatnia myśl, która zapamiętałam. Myśl, która towarzyszyła metalicznemu szeptowi rozporka. I dłoń we włosach, która wymusiła klęknięcie. Sama dłoń, bez słów. Odgadnięte pragnienia ocierające się o barbarzyństwo. Spodnie nieznacznie zsunięte na biodra ujawniły mój mroczny przedmiot pożądania. I chociaż chciałabym już poczuć smak tego pożądania - to nie jest mi on dany. Dłoń we włosach dokładnie trzyma na wodzy moją namiętność, a wszelkie przejawy jej narowistości koryguje silniejszym uchwytem. Centymetry dzielą mnie od zmaterializowanego pragnienia, centymetry i sekundy. „Dlaczego? Dlaczego on mi to robi?” zadaję w duszy pytanie samej sobie, nie wydając jednego dźwięku. Nagle uścisk palców delikatnie zelżał, co pozwoliło mi na pokonanie tych kilku centymetrów. Siłą woli powstrzymuję się przed wzięciem do ust tego, czego mi wzbraniał. Chłonę zapach, za którym podążam. Zapach wdzierający się przez nos, przecz ustna, nawet przez zamknięte oczy. Zapach, który rozpoznam zawsze i wszędzie. Przybliżam policzek i ocieram się z lubością o tę wzgardzoną przez moje wargi męskość. Czuję na skórze ciepło i gładki dotyk, czuję subtelne drgania, które przekonują mnie o zwierzęcej żądzy w tym drugim ciele. Rozchylam wargi, lecz zamiast mokrego wnętrza ust ofiarowuję mu jedynie ciepły i wilgotny oddech. Wysuwam koniuszek języka, który tuż przed zetknięciem z butnie zerkającą mi w twarz pełną oczekiwania męskością zamykam za kratami zębów. Choć tak wiele kosztuje mnie powstrzymanie się od tego fizycznego kontaktu przedłużam oczekiwanie, drażnię siebie, drażnię jego. W końcu zniecierpliwiona dłoń we włosach mocnym szarpnięciem przypomina o swoim istnieniu i w oka mgnieniu wciska moją twarz w to rozedrganie. Teraz już dwie dłonie przytrzymując moją głowę umożliwiają gwałtowne przetaczanie się kutasa po policzkach, silnymi ruchami odbierając mi oddech, zanurzając usta i nos w otulającej miękkości. Oddech, znowu łapię się na tym, że zapominam oddychać, że nie mogę oddychać. Zapierając się o jego biodra odsuwam twarz na tyle, żeby łapczywie zaczerpnąć haust powietrza. „Tak! Tak! Jeszcze!” woła coś we mnie domagając się tej siły, tego przymusu. I nie muszę czekać na odzew. Dłonie ześlizgują się za uszami, a kciuki znajdują drogę do szczęk. Jeszcze walczę, jeszcze chce walczyć, adrenalina robi swoje. Zaciskam szczęki tylko po to, żeby mógł je rozewrzeć. Siłą. Ściskowi szczęk towarzyszy silny skurcz w podbrzuszu, tak silny, że aż boli. Z cichym westchnieniem ustępuję pod naporem palców. Na wpół przytomna otwieram przed nim usta i instynktownie wręcz zaczynam go tulić językiem, zachłannie i gwałtownie. I znowu dłoń we włosach.Dłoń, która odchyla głowę tak, że patrzę wysoko. Za wysoko, żeby zobaczyć prężącą się w całej okazałości męskość ujętą w drugą dłoń. Z zapatrzenia wyrywa mnie nieznany, szybki dotyk na policzku. I zaraz drugi. I kolejne. Właśnie zostałam spoliczkowana kutasem. Jawna prowokacja, przy której już nawet nie próbuję powstrzymać gwałtownego oddechu, wyciągam szyję, żeby pochwycić to, co mnie uderzyło. Pochwycić zębami. I znowu przegrywam, bo dłoń we włosach ma nade mną kontrolę, nad tym, co robię. Policzkujący mnie kutas pozostawił na skórze mokre ślady, które zlizuję językiem żeby poczuć na podniebieniu smak pożądania. Pieszczota gwałtowna jak tango, jak tango drapieżna i delikatna. Czuję jak moja własna wilgoć sączy się niespiesznie po wewnętrznej stronie uda, jak wyciskana jest z każdym skurczem mojego wnętrza. Ja – wciąż na klęczkach – wciąż nienasycona i on – drażniący się mną swoim opanowaniem. W końcu jednak żądza musi zwyciężyć, zawsze zwycięża. Wysuniętym językiem zapraszam go tam, gdzie czeka rozkosz. Dłoń we włosach zamiera, kiedy moje dłonie i usta zaczynają swój taniec. Ściągnięta skórka odsłania delikatne, czułe miejsca. Żałuję, że jest tak ciemno, że nie mogę cieszyć oczu tą przekrwiona, purpurową barwą. Czubek języka obiegający dziesiątki razy krawędź główki, za każdym razem zatrzymujący się na moment na wędzidełku i trącający tę strunę rozkoszy. Na szczycie raz za razem pojawiają się szkliste krople, nie widzę ich, ale czuję, rozpoznaję smak. Tak, to pierwsze łzy rozkoszy jakich dziś kosztuję. Przerywam na moment, żeby zanurzyć go całego w ustach, po to tylko, żeby już w następnej chwili lizać miękkim, szerokim językiem od czubka aż po nasadę. Czuję jak drga pod wpływem dotyku szorstkiego grzbietu języka i momentalnie zamieniam to na ssanie. Odpowiada mi mimowolnym ruchem bioder domagającym się posuwistego ruchu, ale nic z tego. Teraz ja drażnię się z jego podnieceniem. Zamykam wargi tuż za główką, czubek języka wciska się w szczelinę na szczycie. Policzki rytmicznie eksponują niewielkie wgłębienia i wcale nie są to te urocze dołki, które pojawiają wraz ze śmiechem. To coś zupełnie innego. Powoli, milimetr po milimetrze, pochłaniam całą tę rozkołysaną cielesność pozwalając jej na coraz głębszą penetrację. Dłoń na mojej głowie łagodnieje, powoli głaszcze moją rozczochrana czuprynę. A ja już czuję na podniebieniu miękki dotyk, a dociskając językiem przesuwam go z jednej strony na drugą. Kontrast między delikatnością języka a twardością podniebienia jest niczym w porównaniu z wrażeniem jakie wywierają zęby. Dreszcz przebiega nie tylko przez wypełniającą mi usta męskość, ale wstrząsa całym ciałem. „Spokojnie, spokojnie, nie obawiaj się” - karcę go w myślach, nie mogę powiedzieć, że panuję nad wszystkim, ale doskonale wiem, co robię. A zmienność odbieranych bodźców jest tym, co dodaje smaczku pieszczocie. Przywracam poprzedni kurs i ponownie zagłębiam go w siebie. Napieram mocniej kierując w głąb gardła. Kiedy prześlizguje się po migdałkach zaczynam ssać w rytmie dyktowanym przez moje skurcze. Jeszcze jeden, może dwa ruchy i czuję jak dotyka przełyku, jak wdziera się weń naciskając na tchawicę, jak napełnia oczy łzami. I znów przestaję oddychać delektując się tym żywym kneblem… Dłonie we włosach ożywają, jedno, drugie szarpnięcie i dźwięk, którego nie identyfikuję., dźwięk, który okazuje się być pytaniem. - Lubisz tak głęboko? Otumaniona, zabrana z krawędzi orgazmu nie potrafię odpowiedzieć, a przez zamglone oczy niewiele widzę. - Lubisz? – niecierpliwie powtarzane słowo odbija się echem we wnętrzu głowy. Nie mogę zebrać myśli, ślina wycieka przez rozchylone usta. - Lubię – wysączam odpowiedź wprost w mrok – bardzo lubię – powtarzam już tylko do siebie. - To dobrze – zagrało mi w uszach – to dobrze, wystaw język. Nie bardzo rozumiem, nawet nie staram się. Posłusznie wystawiam język i otwieram usta. To już nie jest moja pieszczota, to zaborczy akt władzy. Bez języka, bez warg nie sposób obdarować kogokolwiek urokami fellatio. Ale przecież to, co mam do zaoferowanie może być równie ekscytujące. I jest. Spokojnym, jednostajnym ruchem wsuwa się moje gardło, bez najmniejszego oporu. Palce zaciskają się na włosach, dłonie unieruchamiają głowę. Tchawica zgnieciona i rzucona w kąt wydaje się niepotrzebna, cały przełyk oddaję jemu. Wsuwa się niemal bez końca i równie długo wysuwa się z niego. Pozostawiając jedynie czas na szybki płytki oddech, a i to nie zawsze. Jego ruchu stają się coraz szybsze, choć nie pozbawione ostrożności to jednak wiem już, że nie mam wiele do zrobienia, że nie ja daję mu przyjemność, ale on sobie ja bierze. Każde wysunięcie pociąga za sobą smugę płynów, której nawet nie próbuję wycierać. Czuję jak spływa po mnie niczym ciepły strumyczek napędzany jego ruchami. Za każdym razem, kiedy wdziera się we mnie i ociera się o tylną ścianę gardła wszystkie mięśnie międzyżebrowe napinają się do granic możliwości. Z jednej strony walczą o haust powietrza, z drugiej powstrzymują następstwa odruchu wymiotnego. Dłonie we włosach zaciskają się kurczowo, kiedy walczę z własnym ciałem. Czy to jeszcze jest fellatio? Zastanawiam się przez chwilę lecz dotyk jąder na języku uświadamia mi jak głęboko wpuściłam go w siebie. Zaczynam osuwać się niżej na kolanach, kiedy gdzieś poniżej przepony rozlewa się we mnie gejzer rozkoszy. Odruchowo zaciskam mięśnie prężąc się w tej dziwnej przyjemność, czuję jak przełyk zamyka się na jego męskości. I choć to niemal niemożliwe próbuję unicestwić sama siebie odbierając sobie powietrze kolejnymi skurczami. Krztuszę się próbując złapać oddech, ale już jest za późno. Silne dłonie przytrzymują mnie przed osunięciem się na podłogę, nie czuje już bólu jaki sprawia mi szalejący w gardle i przełyku członek. Bezwolnie poddaję się temu, co się dzieje odpływając na fali własnego orgazmu. Krawędzią świadomości rejestruję jak pręży się wciskając się we mnie a czubkiem języka czuję ściągającą się skórę na jądrach, a potem przepychany skurczami i przyciskany do mojego języka ładunek zwiastujący bezgłośne finale grande. Nie posmakuję go, czuję tylko jak kończy gdzieś w trzewiach, zwierzęco brutalnie zaciskając palce na włosach. A potem cisza i bezruch, osuwam się na podłogę ledwie żywa, zmęczona i obolała. Nie jestem w stanie ustać na nogach, drżenie mi na to nie pozwala. Łzy płyną, oczyszczenie duszy z tej brudnej rozkoszy, rozgrzeszenie, którego udzieliło mi własne ciało. Łyk wody jest jak pokuta, którą przyjdzie mi odprawiać przez kilka najbliższych godzin, pokuta za rozkosz. I jedyne, co mogę z siebie wyksztusić to - Dziękuję – ciche, przetykane łkaniem dziękuję. Znowu czuję palce we włosach, ale tym razem tylko miękko je przeczesują. - Za piętnaście minut. Na dole. W barze. Zamiast pożegnania metaliczny szept zamka w rozporku, zamiast dziękuję tłumione puszystością dywanu kroki i szczęknięcie klamki. I dlaczego ja to lubię? Chyba właśnie dlatego… * * * - Esemesujesz w środku nocy? Może do mnie? - głos dociera do mnie jak przez mgłę, z daleka. Powraca bolesna ostrość widzenia i rozpoznaję w otoczeniu bar, z którego przecież niedawno wyszłam. Pamiętam, że wychodziłam, że szłam na górę… - Nie, nie pochlebiaj sobie – odpowiadam cicho przełykając napływającą ślinę – poza tym to odebrany sms – próbuję zapanować nad głosem, zamaskować zmieszanie. Wierzchem dłoni ocieram kąciki ust w obawie, czy nie ma w nich mokrych pozostałości, bo przecież… Ale właściwie to co się stało? Dlaczego ciągle siedzę w barze? - Musiała to być bardzo soczysta wiadomość, bo nawet na bluzkę pociekło – słyszę wypowiedziane z przekąsem słowa, słowa palące jak razy wymierzane pod pręgierzem. Widząc zacieki, pozostałości po strużkach śliny nie jestem w stanie opanować płonących policzków. To już nie słowa, to świadomość tego, jak nieobliczalna staję się w obliczu żądzy. Wstyd i podniecenie walczą ze sobą i nie widać przeważającej siły żadnego z nich. Oto jestem zawieszona między niebem a piekłem i nie potrafię wybrać jednego miejsca. fascynująca mieszanka doznań unosi mnie znowu w przestworza. - Możesz – słowo rzucone do mnie, gdzieś między toastem a śmiechem, najzwyklejszym z głosów, niemal od niechcenia. Nie rozumiem kontekstu, nie uczestniczyłam w rozmowie, nie wiem czego to dotyczy, nie wiem nawet czy to było do mnie. Podnoszę zdezorientowany wzrok w górę, a w odpowiedzi widzę wyświetlacz telefonu. Telefon nie jest mój, w przeciwieństwie do wiadomości… A więc to tak. Już wiem jakie spustoszenie czyni Johny Walker w kąpieli colowo-cytrynowej upośledza koordynację ręka-oko i pozwala śnić na jawie. - Ale skąd? Jak? – pytania przeciekają przez usta – przecież ja nie… - Proszącego wysłuchać, zwłaszcza jeśli tak grzecznie prosi...
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...