Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

zooza

Użytkownicy
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez zooza

  1. Pisze bo lubi :) pisać o rzeczach, które dla innych są właśnie "takimi pierdołami". Zwyczajność nie wywołuje reakcji, w przeciwieństwie do nietypowości. W tym przypadku wystarczyło zmienić perspektywę i zamiast relacji zwykłej, jak ją nazywasz, "lodziarki" zobaczyć fellatio z punktu widzenia kogoś, komu taki rodzaj kontaktu sprawia przyjemność. Przyjemność na tyle dużą, żeby o nią prosić. Dziwaczne? Nie, zachowania seksualne człowieka potrafią być fascynujące. I wcale nie trzeba odnosić się do zwierzęcej natury człowieka i zabójstwa, wystarczy zrobić krok w kierunku pragnień, które są skrywane. Choćby tych ocierających się parafilie, na przykład fetyszyzm. Przecież bohaterka/ bohater może być fetyszystą, dla którego kontakt z fetyszem (tu: członek męski) jest jedyną możliwością uzyskania satysfakcji seksualnej. I aspekt proszenia staje się całkowicie jasny i oczywisty. Kwestia perpektywy jest kwestią kluczową. Pisząc o transpozycji płci miałam na myśli nie co innego jak jej słownikową definicję (za Wikipedią) Transpozycja – permutacja zbioru skończonego zamieniająca miejscami dokładnie dwa jego elementy. Zamieniająca! Kompozycja tekstu pozwala zamienić czasowniki i przymiotniki rodzaju żeńskiego na rodzaj męski i tekst pozostaje spójny. Nie ma w nim opisu np. żeńskich trzeciorzędowych cech płciowych, które taką zamianę by dyskwalifikowały. Co do mieszanki określeń udzieliłeś mi, pośrednio, odpowiedzi na jedno z pytań, jakie tym tekstem zadałam: pozdrawiam zooza
  2. Śmiech to zdrowie, jak mówi przysłowie więc dzięki lekturze będziesz zdrowszy, choć przyznam, że nie o taki efekt mi chodziło. No cóż rozśmiesza Cię zapewne także klasyka: Fredro (min. Nowoczesna sztuka chędożenia, Baśń o trzech braciach i królewnie, O tem, jak ubożuchną kurew obłapiał łotrzyk nikczemny Bazylego świętego udający, Pan Tadeusz – XIII księga), Tuwim (Lilia), Tetmajer (Lubię kiedy kobieta), Mickiewicz (Mrówki), Trembecki (Przypadek siostry starszej opowiedziany siostrom młodszym). Proza także wywołuje pewnie Twój śmiech: żeromski (Dzieje grzechu - fragmenty), Boccacio (Dekameron – fragmenty), Kuczok (Widmokrą), Zegadłowicz (Motory – fragmenty) w wydaniu klasycznym. Ale również literackie wizje miłości homoseksualnej Oskara Wilde’a (Teleny – fragmenty) oraz erotycznych perwersji: sadyzmu u de Sade’a (Niedole cnoty) czy fetyszyzmu u Brunona Schulza (Traktat o manekinach), albo mieszanki wszystkiego Guillaume Apollinaire’a (Jedenaście tysięcy pałek, czyli Miłostki pewnego hospodara) Nie przytaczam tych nazwisk, żeby się z nimi porównywać, ale po to, żeby wskazać istniejące w literaturze przypadki podejmowania tematu seksualności człowieka i samych aktów seksualnych w ujęciu literackim. Faktem jest, że język polski jest ubogi, jeśli chodzi o zasób słów, którymi nazwać można ludzką seksualność. I to chyba jest powód, dla którego erotyka tak rzadko staje się tematem literackim. Tak naprawdę do dyspozycji jest zestaw określeń infantylnych, typowo medycznych lub uznanych powszechnie za obelżywe. I to, co zostaje to balansowanie na ich styku. Owszem, łatwo o śmieszność przy tak śliskim temacie ale to ‘ryzyko zawodowe’. Sam temat nie wydaje mi się nadmiernie szokujący, wszak kontakt oralno-genitalny jest dość powszechny w społeczności ludzkiej, a nie żyjemy w epoce wiktoriańskiej, żeby wypierać się jego istnienia. Czyżby więc hipokryzja? Nie uważam tego tekstu a wręcz przeciwnie, za próbę zmierzenia się z niełatwa materią, której istnieniu spora część społeczeństwa wolałaby zaprzeczyć. Chętnie natomiast podyskutuję o strukturze i kompozycji tekstu w wymiarze nieco szerszym niż: Ciekawi mnie na przykład czy zauważona została zamierzona przeze mnie pewną neutralność tekstu wyrażająca się tym, że stosunkowo łatwe jest przetransponowanie go z wersji damsko-męskiej na homoseksualną. Bez utraty ładunku emocjonalnego. Czy takie wypośrodkowanie języka intymnych części ciała jest spójne czy może wręcz przeciwnie Nie znajduję naruszenia regulaminu tego forum więc to miejsce jest jak najbardziej odpowiednie do publikacji. Jeżeli jesteś innego zdania proponuję skorzystać z opcji ‘zgłoś post do moderatora’. To powinno dać jednoznaczne rozstrzygnięcie. pozdrawiam Turlającego-Się-Ze-Śmiechu zooza
  3. Johny Walker, cola i pół cytryny. I parę kostek lodu. I oszroniona szklanka. To wszystko towarzyszy mi tego wieczora. Zestaw, który budzi we mnie pogańskie zwierzę. Mieszanka, która nie przynosi dysfunkcji ośrodka mowy, nie upośledza motoryki. Cudo. Mikstura otwierająca drzwi do innego wymiaru. Pryzmat rozszczepiający myśl na drobinki tak małe, że potrafiące ułożyć się w nową mnie. Postawiona na stoliku kolejna szklaneczka strachliwie wyciągnęła brzegi, żeby schwycić rozkołysaną ambrozję. Przesuwam opuszkiem palca po brzegu szkła, powolnymi ruchami obdarzam pieszczotą bezduszne naczynko, nie dopuszczając tym samym do tańca palców na… klawiszach. Tak, zajęte szkłem porzucają telefon. A jednak nie, nie ma takiej siły, która powstrzymałby mnie przed tym, co nieuniknione. Nie ma takiej siły. Burzliwa dyskusja i kolejne toasty wymuszają kontakt z otoczeniem, podczas gdy ja pragnę jedynie sięgnąć po zakazany owoc. Dyskusja wciąga niezmiernie, wysuszone gardło domaga się płynów, jeszcze łyczek, drugi i znowu witam się z pustym dnem. - Czy możesz zamówić mi drinka – wypowiadam aksamitnym, ledwo słyszalnym szeptem. Wstaje i odchodzi w stronę baru a moje spojrzenie snuje się za nim, krok w krok. Kiedy stawia przede mną szklankę, wychwytuję rzucone od niechcenia stwierdzenie - Lubię, jak schylasz głowę, kiedy prosisz. Nic więcej. W następnym zdaniu rozpoczyna rozmowę o czymś zupełnie mi nieznanym, z kimś innym. Widzę fascynację w oczach kobiety i lekceważenie, jakie staje się moim udziałem. Gdzieś z boku osiadają na mnie pytania z całkiem innej dziedziny. O tak, tu znowu jestem sobą, rozmowa o wodzie i o tym, co pod wodą przenosi mnie do przedsionka przyjemności. Ale gdzieś z tyłu głowy dobija się do świadomości myśl o tym, żeby doprawić drinka kilkoma kroplami męskiego nektaru. Im bardziej wzbraniam jej prawa głosu tym bardziej zaczyna uwierać mnie w podświadomość, której tak niewiele trzeba, żeby zaczęła sączyć pewien obraz. Obraz, na widok którego nogi uginają się pode mną z podniecenia, a wnętrze ust reaguje gwałtownym ślinotokiem… * * * „ Czy mogę zrobić Ci laskę?” nie wierzę, że to moje słowa, ale przecież wystukałam je własnoręcznie, a teraz patrzą na mnie z małego telefonicznego okienka. Doprawdy żałosne. Jest taki klawisz – nazywa się „usuń” – wciskam go i przytrzymuję kciukiem. Litery znikają szybciej niż się pojawiły, ekranik pustoszeje. Ale gdzie jest przycisk kasujący myśli z mojej głowy? Nie znajduję takowego. Rozmawiam nie wypuszczając telefonu z dłoni. Ale przecież znam rozkład klawiatury. I nim się zorientowałam wcisnęłam klawisz z dwójką czterokrotnie, potem dziewiątkę czterokrotnie i jeszcze trzykrotnie. I dalej, dalej prędkie palce już są przy szóstce, potem jeszcze raz i czwórka, i trójką. Chwilę później zerkam na telefon i widzę ten sam, co przed chwilą, napis „ Czy mogę zrobić Ci laskę?”. Ale tym razem wybrałam adresata. I tylko waham się czy nacisnąć zieloną słuchawkę. Wiem, że nie będzie odwrotu. To będzie tak, jakbym zdjęła z siebie godność i rzuciła ją pod stół. Ale przecież nie mogę wmawiać sobie, że to pragnienie nie istnieje. Co więcej, czubek języka w moich ustach już rozpoczął swój obłędny taniec, policzki niemal niezauważalnie reagują na podciśnienie w ustach. Tak, wszystko w gotowości, brak jedynie mistrza ceremonii. Wychodzę pod pretekstem czegokolwiek, a przekraczając próg wciskam z premedytacją „wyślij”. Schody w górę. Z każdym pokonywanym stopniem szybszy oddech. A potem długi korytarz z szeregiem drzwi. I odgłos obcasów powtarzających gwałtowne bicie serca. I chwila zastanowienia czy zostałam zrozumiana? Czy zostałam dobrze zrozumiana? Klucz w zamku przekręca się leniwie, drzwi szurającym szeptem przesuwają się po wykładzinie. Pokój tonie w mroku, przez szyby przesącza się tylko nikłe światło księżyca, podobnego dalekiej latarni. I nagle uzmysławiam sobie, że nie mam planu na ciąg dalszy, bo przecież nigdy nie sądziłam, że mogę zrobić coś takiego. Przez chwilę miotam się po pokoju, jak wyciągnięta z wody ryba, próbując znaleźć odpowiednie miejsce i pozę. W końcu robię to, co zawsze w sytuacji zakłopotania. Odsuwam zasłonkę i staję przy oknie, wypatrując zwiastunów dobrej nowiny pośród nocy. To taki neutralny gest, neutralny dla mnie, nic dopowiedzianego do końca. Bezpieczny, przez to, że niejednoznaczny. Minuty płyną leniwie, kiedy przyciskam nos do szyby. Obłoki oddechu roztaczają zasłonę zamglenia. Powoli zaczynam wkraczać w świat przyjemności własnego umysłu tworząc obraz rozkoszy. Z tego bezpiecznego świata do rzeczywistości przywołuje mnie dźwięk naciskanej klamki. Nie pukanie, ale po prostu naciśnięta klamka. Serce próbuje uciec jak najdalej od ciała, które go zdradza i umysłu, który tę zdradę zaplanował. A ja trwam nieruchomo, spowita przez zwoje materii, w oczekiwaniu, w niepewności. Kroki. Niespieszne kroki zapadające się w gęstej puszystości dywanu. Kroki nadające rytm mojemu oddechowi. Z trudem przełykam ślinę, ale nadal nie śmiem odwrócić wzroku od piękna mroku za szybą. Nie potrafię ocenić odległości w jakiej kroki umilkły. ajgłośniejszym dźwiękiem jest teraz moje łomoczące serducho i pulsująca w skroniach krew. - Chodź tu. Słowa wypowiedziane szorstkim szeptem czepiają się skóry i wyciągają mnie z bezpiecznej kryjówki. Nie potrafię się im oprzeć, nawet nie próbuję, nie chcę. Z wzrokiem wbitym w podłogę podchodzę i zastygam w pozie oczekiwania. Ale trwa ona jedynie ułamek sekundy. Tyle, ile potrzeba żeby palce wpiły się we włosy i odciągnęły głowę do tyłu. Mimowolnie podnoszę wzrok na jego twarz i przez chwilę widzę te aroganckie ogniki w oczach. Podzielność uwagi to ostatnia myśl, która zapamiętałam. Myśl, która towarzyszyła metalicznemu szeptowi rozporka. I dłoń we włosach, która wymusiła klęknięcie. Sama dłoń, bez słów. Odgadnięte pragnienia ocierające się o barbarzyństwo. Spodnie nieznacznie zsunięte na biodra ujawniły mój mroczny przedmiot pożądania. I chociaż chciałabym już poczuć smak tego pożądania - to nie jest mi on dany. Dłoń we włosach dokładnie trzyma na wodzy moją namiętność, a wszelkie przejawy jej narowistości koryguje silniejszym uchwytem. Centymetry dzielą mnie od zmaterializowanego pragnienia, centymetry i sekundy. „Dlaczego? Dlaczego on mi to robi?” zadaję w duszy pytanie samej sobie, nie wydając jednego dźwięku. Nagle uścisk palców delikatnie zelżał, co pozwoliło mi na pokonanie tych kilku centymetrów. Siłą woli powstrzymuję się przed wzięciem do ust tego, czego mi wzbraniał. Chłonę zapach, za którym podążam. Zapach wdzierający się przez nos, przecz ustna, nawet przez zamknięte oczy. Zapach, który rozpoznam zawsze i wszędzie. Przybliżam policzek i ocieram się z lubością o tę wzgardzoną przez moje wargi męskość. Czuję na skórze ciepło i gładki dotyk, czuję subtelne drgania, które przekonują mnie o zwierzęcej żądzy w tym drugim ciele. Rozchylam wargi, lecz zamiast mokrego wnętrza ust ofiarowuję mu jedynie ciepły i wilgotny oddech. Wysuwam koniuszek języka, który tuż przed zetknięciem z butnie zerkającą mi w twarz pełną oczekiwania męskością zamykam za kratami zębów. Choć tak wiele kosztuje mnie powstrzymanie się od tego fizycznego kontaktu przedłużam oczekiwanie, drażnię siebie, drażnię jego. W końcu zniecierpliwiona dłoń we włosach mocnym szarpnięciem przypomina o swoim istnieniu i w oka mgnieniu wciska moją twarz w to rozedrganie. Teraz już dwie dłonie przytrzymując moją głowę umożliwiają gwałtowne przetaczanie się kutasa po policzkach, silnymi ruchami odbierając mi oddech, zanurzając usta i nos w otulającej miękkości. Oddech, znowu łapię się na tym, że zapominam oddychać, że nie mogę oddychać. Zapierając się o jego biodra odsuwam twarz na tyle, żeby łapczywie zaczerpnąć haust powietrza. „Tak! Tak! Jeszcze!” woła coś we mnie domagając się tej siły, tego przymusu. I nie muszę czekać na odzew. Dłonie ześlizgują się za uszami, a kciuki znajdują drogę do szczęk. Jeszcze walczę, jeszcze chce walczyć, adrenalina robi swoje. Zaciskam szczęki tylko po to, żeby mógł je rozewrzeć. Siłą. Ściskowi szczęk towarzyszy silny skurcz w podbrzuszu, tak silny, że aż boli. Z cichym westchnieniem ustępuję pod naporem palców. Na wpół przytomna otwieram przed nim usta i instynktownie wręcz zaczynam go tulić językiem, zachłannie i gwałtownie. I znowu dłoń we włosach.Dłoń, która odchyla głowę tak, że patrzę wysoko. Za wysoko, żeby zobaczyć prężącą się w całej okazałości męskość ujętą w drugą dłoń. Z zapatrzenia wyrywa mnie nieznany, szybki dotyk na policzku. I zaraz drugi. I kolejne. Właśnie zostałam spoliczkowana kutasem. Jawna prowokacja, przy której już nawet nie próbuję powstrzymać gwałtownego oddechu, wyciągam szyję, żeby pochwycić to, co mnie uderzyło. Pochwycić zębami. I znowu przegrywam, bo dłoń we włosach ma nade mną kontrolę, nad tym, co robię. Policzkujący mnie kutas pozostawił na skórze mokre ślady, które zlizuję językiem żeby poczuć na podniebieniu smak pożądania. Pieszczota gwałtowna jak tango, jak tango drapieżna i delikatna. Czuję jak moja własna wilgoć sączy się niespiesznie po wewnętrznej stronie uda, jak wyciskana jest z każdym skurczem mojego wnętrza. Ja – wciąż na klęczkach – wciąż nienasycona i on – drażniący się mną swoim opanowaniem. W końcu jednak żądza musi zwyciężyć, zawsze zwycięża. Wysuniętym językiem zapraszam go tam, gdzie czeka rozkosz. Dłoń we włosach zamiera, kiedy moje dłonie i usta zaczynają swój taniec. Ściągnięta skórka odsłania delikatne, czułe miejsca. Żałuję, że jest tak ciemno, że nie mogę cieszyć oczu tą przekrwiona, purpurową barwą. Czubek języka obiegający dziesiątki razy krawędź główki, za każdym razem zatrzymujący się na moment na wędzidełku i trącający tę strunę rozkoszy. Na szczycie raz za razem pojawiają się szkliste krople, nie widzę ich, ale czuję, rozpoznaję smak. Tak, to pierwsze łzy rozkoszy jakich dziś kosztuję. Przerywam na moment, żeby zanurzyć go całego w ustach, po to tylko, żeby już w następnej chwili lizać miękkim, szerokim językiem od czubka aż po nasadę. Czuję jak drga pod wpływem dotyku szorstkiego grzbietu języka i momentalnie zamieniam to na ssanie. Odpowiada mi mimowolnym ruchem bioder domagającym się posuwistego ruchu, ale nic z tego. Teraz ja drażnię się z jego podnieceniem. Zamykam wargi tuż za główką, czubek języka wciska się w szczelinę na szczycie. Policzki rytmicznie eksponują niewielkie wgłębienia i wcale nie są to te urocze dołki, które pojawiają wraz ze śmiechem. To coś zupełnie innego. Powoli, milimetr po milimetrze, pochłaniam całą tę rozkołysaną cielesność pozwalając jej na coraz głębszą penetrację. Dłoń na mojej głowie łagodnieje, powoli głaszcze moją rozczochrana czuprynę. A ja już czuję na podniebieniu miękki dotyk, a dociskając językiem przesuwam go z jednej strony na drugą. Kontrast między delikatnością języka a twardością podniebienia jest niczym w porównaniu z wrażeniem jakie wywierają zęby. Dreszcz przebiega nie tylko przez wypełniającą mi usta męskość, ale wstrząsa całym ciałem. „Spokojnie, spokojnie, nie obawiaj się” - karcę go w myślach, nie mogę powiedzieć, że panuję nad wszystkim, ale doskonale wiem, co robię. A zmienność odbieranych bodźców jest tym, co dodaje smaczku pieszczocie. Przywracam poprzedni kurs i ponownie zagłębiam go w siebie. Napieram mocniej kierując w głąb gardła. Kiedy prześlizguje się po migdałkach zaczynam ssać w rytmie dyktowanym przez moje skurcze. Jeszcze jeden, może dwa ruchy i czuję jak dotyka przełyku, jak wdziera się weń naciskając na tchawicę, jak napełnia oczy łzami. I znów przestaję oddychać delektując się tym żywym kneblem… Dłonie we włosach ożywają, jedno, drugie szarpnięcie i dźwięk, którego nie identyfikuję., dźwięk, który okazuje się być pytaniem. - Lubisz tak głęboko? Otumaniona, zabrana z krawędzi orgazmu nie potrafię odpowiedzieć, a przez zamglone oczy niewiele widzę. - Lubisz? – niecierpliwie powtarzane słowo odbija się echem we wnętrzu głowy. Nie mogę zebrać myśli, ślina wycieka przez rozchylone usta. - Lubię – wysączam odpowiedź wprost w mrok – bardzo lubię – powtarzam już tylko do siebie. - To dobrze – zagrało mi w uszach – to dobrze, wystaw język. Nie bardzo rozumiem, nawet nie staram się. Posłusznie wystawiam język i otwieram usta. To już nie jest moja pieszczota, to zaborczy akt władzy. Bez języka, bez warg nie sposób obdarować kogokolwiek urokami fellatio. Ale przecież to, co mam do zaoferowanie może być równie ekscytujące. I jest. Spokojnym, jednostajnym ruchem wsuwa się moje gardło, bez najmniejszego oporu. Palce zaciskają się na włosach, dłonie unieruchamiają głowę. Tchawica zgnieciona i rzucona w kąt wydaje się niepotrzebna, cały przełyk oddaję jemu. Wsuwa się niemal bez końca i równie długo wysuwa się z niego. Pozostawiając jedynie czas na szybki płytki oddech, a i to nie zawsze. Jego ruchu stają się coraz szybsze, choć nie pozbawione ostrożności to jednak wiem już, że nie mam wiele do zrobienia, że nie ja daję mu przyjemność, ale on sobie ja bierze. Każde wysunięcie pociąga za sobą smugę płynów, której nawet nie próbuję wycierać. Czuję jak spływa po mnie niczym ciepły strumyczek napędzany jego ruchami. Za każdym razem, kiedy wdziera się we mnie i ociera się o tylną ścianę gardła wszystkie mięśnie międzyżebrowe napinają się do granic możliwości. Z jednej strony walczą o haust powietrza, z drugiej powstrzymują następstwa odruchu wymiotnego. Dłonie we włosach zaciskają się kurczowo, kiedy walczę z własnym ciałem. Czy to jeszcze jest fellatio? Zastanawiam się przez chwilę lecz dotyk jąder na języku uświadamia mi jak głęboko wpuściłam go w siebie. Zaczynam osuwać się niżej na kolanach, kiedy gdzieś poniżej przepony rozlewa się we mnie gejzer rozkoszy. Odruchowo zaciskam mięśnie prężąc się w tej dziwnej przyjemność, czuję jak przełyk zamyka się na jego męskości. I choć to niemal niemożliwe próbuję unicestwić sama siebie odbierając sobie powietrze kolejnymi skurczami. Krztuszę się próbując złapać oddech, ale już jest za późno. Silne dłonie przytrzymują mnie przed osunięciem się na podłogę, nie czuje już bólu jaki sprawia mi szalejący w gardle i przełyku członek. Bezwolnie poddaję się temu, co się dzieje odpływając na fali własnego orgazmu. Krawędzią świadomości rejestruję jak pręży się wciskając się we mnie a czubkiem języka czuję ściągającą się skórę na jądrach, a potem przepychany skurczami i przyciskany do mojego języka ładunek zwiastujący bezgłośne finale grande. Nie posmakuję go, czuję tylko jak kończy gdzieś w trzewiach, zwierzęco brutalnie zaciskając palce na włosach. A potem cisza i bezruch, osuwam się na podłogę ledwie żywa, zmęczona i obolała. Nie jestem w stanie ustać na nogach, drżenie mi na to nie pozwala. Łzy płyną, oczyszczenie duszy z tej brudnej rozkoszy, rozgrzeszenie, którego udzieliło mi własne ciało. Łyk wody jest jak pokuta, którą przyjdzie mi odprawiać przez kilka najbliższych godzin, pokuta za rozkosz. I jedyne, co mogę z siebie wyksztusić to - Dziękuję – ciche, przetykane łkaniem dziękuję. Znowu czuję palce we włosach, ale tym razem tylko miękko je przeczesują. - Za piętnaście minut. Na dole. W barze. Zamiast pożegnania metaliczny szept zamka w rozporku, zamiast dziękuję tłumione puszystością dywanu kroki i szczęknięcie klamki. I dlaczego ja to lubię? Chyba właśnie dlatego… * * * - Esemesujesz w środku nocy? Może do mnie? - głos dociera do mnie jak przez mgłę, z daleka. Powraca bolesna ostrość widzenia i rozpoznaję w otoczeniu bar, z którego przecież niedawno wyszłam. Pamiętam, że wychodziłam, że szłam na górę… - Nie, nie pochlebiaj sobie – odpowiadam cicho przełykając napływającą ślinę – poza tym to odebrany sms – próbuję zapanować nad głosem, zamaskować zmieszanie. Wierzchem dłoni ocieram kąciki ust w obawie, czy nie ma w nich mokrych pozostałości, bo przecież… Ale właściwie to co się stało? Dlaczego ciągle siedzę w barze? - Musiała to być bardzo soczysta wiadomość, bo nawet na bluzkę pociekło – słyszę wypowiedziane z przekąsem słowa, słowa palące jak razy wymierzane pod pręgierzem. Widząc zacieki, pozostałości po strużkach śliny nie jestem w stanie opanować płonących policzków. To już nie słowa, to świadomość tego, jak nieobliczalna staję się w obliczu żądzy. Wstyd i podniecenie walczą ze sobą i nie widać przeważającej siły żadnego z nich. Oto jestem zawieszona między niebem a piekłem i nie potrafię wybrać jednego miejsca. fascynująca mieszanka doznań unosi mnie znowu w przestworza. - Możesz – słowo rzucone do mnie, gdzieś między toastem a śmiechem, najzwyklejszym z głosów, niemal od niechcenia. Nie rozumiem kontekstu, nie uczestniczyłam w rozmowie, nie wiem czego to dotyczy, nie wiem nawet czy to było do mnie. Podnoszę zdezorientowany wzrok w górę, a w odpowiedzi widzę wyświetlacz telefonu. Telefon nie jest mój, w przeciwieństwie do wiadomości… A więc to tak. Już wiem jakie spustoszenie czyni Johny Walker w kąpieli colowo-cytrynowej upośledza koordynację ręka-oko i pozwala śnić na jawie. - Ale skąd? Jak? – pytania przeciekają przez usta – przecież ja nie… - Proszącego wysłuchać, zwłaszcza jeśli tak grzecznie prosi...
  4. Przez ledwo otwarte oczy dostrzega zarys nieznanego wnętrza, szuka jakiegoś znajomego elementu, szuka i nie znajduje. Zalany słonecznym blaskiem, przesączającym się przez zasłony, pokój wita ją dość chłodno. Żadnych osobistych drobiazgów, żadnych kwiatów na parapecie, czysto, miło a jednak obco. Ale czego można się spodziewać po hotelowym pokoju, nawet pięć gwiazdek nie gwarantuje domowego ciepełka. Tylko po co domowe ciepełko, wszak to właśnie z niego wyrwała się na te krótkie chwile niesamotności… Jeszcze przeciągnie leniwie to wymuskane ciało, jakby chciała zatrzymać na skórze dotyk pościeli. Jeszcze przymknie oczy szukając szczątków gorącego snu. I wstanie, żeby zrobić to, co musi… Rozmowa z bliźniaczką z lustra, porady co do kreacji i koloru pomadki, przymiarki. No, bo przecież decyzje, które teraz podejmie zaważą na całym dzisiejszym dniu. A dzień zapowiada się interesująco… Kiedy schodzi po schodach wiatr rozwiewa jej włosy, szepcząc do ucha lubieżne komplementy. A ona idzie, waży każdy krok, bo każdy jest małym dziełem sztuki. Najpierw palce, które odziane w czerwone rzemyki dotykają stopni dają znak ciału, że już czas. Obciągnięte, płyną niesłychanie powoli zanim pozwolą pięcie wspartej na subtelnym, cienkim obcasie dołączyć na podium. Tuż za nimi łydki, zarysowane łagodnie, piękną linią z przewężeniem tuż nad kostką. Kształtne kolano będące zapowiedzią boskości uda… Nie dane było objąć wzrokiem całości tego piękna nim stopy obute w czerwone rzemyki dotknęły ostatniego stopnia. Stoi, waha się czy zrobić ten krok, po którym nic już nie będzie takie jak dotychczas. Wodzi wzrokiem przez dłuższą chwilę, pozwalając wiatrowi bawić się swoimi włosami i łechtać próżność. Ale czas wiatru kończy się równie nagle jak się rozpoczął, oto bowiem oczy kobiety dojrzały to czego z takim zaangażowaniem szukały. Jej oczy są już teraz wpatrzone wyłącznie w Tego-Który-Leży… Pierwszy krok, ten, którym rozstaje się ze schodami jest kamieniem milowym dzisiejszego dnia. Palce już dotykają Tego-Który-Leży, tuż za nimi pięta. Szpilka wciska się ciało Tego-Który-Leży, ale to nic. To nic, on właśnie na to czekał. Dobrze wie, że za chwilę dane mu będzie dotknąć tej jedwabistej skóry. Nagiej. Nie musi nawet długo na to czekać. Rzemyki opadają z łydki i stopa wyswobodzona z więzów, spragniona gorącego pocałunku osiada na Tym-Który-Leży. On wie doskonale czego się od niego oczekuje. Rozgrzanymi drobinami swojego dotyku otula stopę, która stała się naga. Delikatnie wciska się miedzy palce, dotyka pomalowanych koralową barwą paznokci, muska wierzchnią część stopy. Nawet nie spostrzegł kiedy druga ze stóp dołączyła i zaczęła się domagać należnego hołdu. Krok jeden, drugi, trzeci… palce dotykane coraz bardziej zmysłowo. Chwila wahania i łydka, aż po kolano oddana zostaje we władanie Tego-Który-Leży. Jego apetyt rośnie z każdym darowanym mu skrawkiem aksamitnej skóry. Nie miał zbyt wiele czasu żeby nacieszyć się tym darem. Oto bowiem zaskoczony został kolejną porcją kobiety, której pośladki wyciskają dołeczki w puszystości jego dotyku. Zagarnia zachłannie ramiona i plecy podkładając gorące dłonie pod burzę włosów. Tak oto kobieta oddała się Temu-Który-Leży, całym swoim jestestwem przylgnęła do rozgrzanego ciała. Zmysłowo przymknęła powieki, żeby delektować się tą niewymuszoną pieszczotą, którą jej zaoferował. Muskanie pleców i pośladków zaskutkowało rozleniwieniem, podświadomość zaczyna podsycać, chwilowo zaspokojony, apetyt na rozkosze cielesne. A tych nigdy dosyć… Na taką właśnie chwilę czekał Ten-Który-Patrzy. Czekał cierpliwie, aż kobieta w objęciach kochanka zacznie odpływać we własne marzenia. Właśnie wówczas omiótł jej ciało swoim ognistym wzrokiem wywołując dziwne zawirowanie między kobietą a obejmującym ją kochankiem. Uciekł wzrokiem, jednak nie na długo. Nauczył się panować nad wzrokiem, w końcu to stąd pochodzi jego imię - Ten-Który-Patrzy. Powłóczyste spojrzenie najpierw zatrzymał na stopach kobiety. Powoli oddawał swój żar, karmiąc ją wyobrażeniem niebiańskiego ciepła. Powoli pieścił gorącymi smugami łydki, kiedy dotknął kolan kobieta, instynktownie, rozwarła delikatnie uda otwierając się na ogarniające ją ciepło. A kipiące namiętnością palce wędrowały wyżej i wyżej. Przez dłuższy czas majaczyły na krawędzi bielizny. To ogrzewając swoim żarem delikatną skórę pachwiny, to znowu przenosząc go na skąpe, szafirowe majteczki. Oddech kobiety stawał się coraz szybszy, bezwiednie poruszała biodrami starając się uprzedzić ruchy ognistopalcego Tego-Który-Patrzy. Zachęcony dotknął miękkiego brzucha, na moment zajrzał do maleńkiego pępka, żeby już za chwilę obiema gorącymi dłońmi pieścić niewielkie skrawki szafirowej materii zdobiącej kształtna klatkę piersiową. Materii? Nie oszukujmy się, materia stała się jedynie przewodnikiem, żarem ognistych dłoni łapczywie obłapiał skryte pod nią piersi. Sutki, mocno już uwypuklone, były tego żywym dowodem. Kobieta, wciąż z przymkniętymi oczami oddawała się ciepłu pieszczącemu jej ciało. Ten-Który-Patrzy chciał więcej i więcej, dopiero kiedy złożył swój ognisty pocałunek na smukłej szyi, kiedy dotknął rozchylonych warg jego dzieło było niemal ukończone. Widok iście niebiański, kobieta w ekstazie oddająca się dwóm kochankom jednocześnie, kompletna i zatopiona w rozkoszy zmysłów… Ten właśnie moment, tuż przed spełnieniem, był zapowiedzią pojawienia się trzeciego z amantów Tego-Który-Zazdrości. I nie do końca wiadomo kim był. Wiadomo, że rzucił się na odchodzącą od zmysłów trójkę kipiący i mokry z wściekłości, z rykiem, którego nie powstydziłby się król puszczy. Z silnym zamachem wymierzył kobiecie sążnisty policzek. Ociekający żądzą zemsty chłostał jej uda i brzuch silnymi razami zostawiającymi mokre ślady na skórze niczym bicze wodne. Każdy kolejny wyrzut artykułowany w jej stronę skutkował ogłuszającym wyciem i potokiem słów, każdy był falą zazdrości. Kobieta, spłoszona irracjonalnością sytuacji, z bezgłośnie wykrzyczanym pytaniem o przyczynę tej napaści, wyrwała się z objęć kochanków. Stała mamrocząc cicho, ledwie słyszalnym szeptem „Dlaczego? Dlaczego znowu mi to robisz?”. Ciało miała mokre, mokre od łez, którymi płakała jej dusza i mokre od wyrzutów Tego-Który-Zazdrości. Obróciła się na pięcie, sięgnęła po czerwone rzemyki i poprawiając okulary przeciwsłoneczne odeszła zostawiając trzech osłupiałych amatorów jej ciała. Musiała odejść... Znowu wybrała miejsce zbyt blisko wody... Tak nie da się przecież ani zażywać słonecznych kąpieli... Ani tym bardziej wygrzewać się w gorącym piasku…
  5. Za oknem mam deszcze, zatem oprócz słów i wizji w głowie, mam jeszcze podkład audio. Brakuje tylko ... zapachu kawy. Poproszę o dokładkę.
  6. Mam słabość do mrocznych, leśnych ostępów - klimat bardzo mi odpowiada. Choć nie ukrywam, że brak polskich znaków diakrytycznych trochę uwiera.
  7. Smaczna miniatura, akurat na początek dnia. Trochę bałaganu wprowadza pogubiona interpunkcja i brak polskich znaków diakrytycznych. Chyba, że tak miało być w tekście o korektach... choć nie sądzę, żeby tak było.
  8. Bardzo smakowity tekst. Trudny temat, trudne relacje opisane realistycznie ale bez zbędnego dramatyzowania. Podoba mi się krajobraz z za szyby widziany w obrącze -sielankowy bocian i śmietnik. Celnie sformułowana puenta tego kalejdoskopu - "Złotko odbija promienie słońca i wewnątrz zostaje tylko cień. To dlatego życie z kółkiem na palcu jest szare." Tekst pozostawił mnie z pytaniem co jeszcze, oprócz obrączki, jest w dzisiejszych czasach tylko przedmiotem? Nie symbolem, ale właśnie przedmiotem, przyzwyczajeniem, tradycją... Jedno zdanie jakoś nie bardzo pasuje do całości " A nawet jeśli to to i tak był tylko jej poprawnie rozsądny mózg, nie serce, z którym ją utożsamiam." Zmiana narracji z trzeciej na pierwszą osobę, powtórzenie 'to' lub brak przecinka. Nie wiem co autor miał na myśli ale dla mnie to zdanie zgrzyta. Pozdrawiam cieplutko, zooza
  9. Szalona noc, wczorajsza noc, upojna i dojmująca. Kobiety dwie w pościeli śpią i rozkosz unosząca się nad ciałem. Wczoraj znów była tylko moja. Ona. Trzymająca na wodzy swoją dominację. Ona rozkosznie prężąca się pod dotykiem mojego języka. Ona, która jest moja tylko wtedy, gdy tego chce... Dozuje mi siebie, droczy się, ale kiedy jest ze mną wszystko inne nie ma znaczenia. Wtedy świat ma inny kolor i kształt. Wtedy jej zapach, którym mnie otacza jest jak brokat - skrzy się pożądaniem w każdej drobince. Ogarnia mnie szaleństwo na samą myśl, że posiądę ją bez reszty. Kiedy szłam z nią wczoraj do łóżka byłam suchutka jak pustynia Gobi. Wystarczyło kilkanaście minut, żebym mogła ogłosić stan powodziowy. Ona mnie dotyka. To wystarczy. Jej dłonie krążące po moim ciele nie są delikatne, są mocne, zdecydowane, silne. Dominacja emanuje z jej dłoni. Dokładnie wiem kiedy wymyka się z pod kontroli, kiedy pełza po mnie z chęcią opanowania mnie całej. Już dysząc dopadam jej krocza figlarnie uśmiechającego się do mnie. I oto jest w mojej mocy. Teraz ja mogę zrobić to czego ona pragnie. Lizać ją do utraty tchu, zaciskać zęby na płatkach wyczekując momentu, w którym drgnie. Zasysać całą jej różową miękkość i zagarniać nabrzmiałymi wargami płynną kobiecość. Wpuszczać pożądliwy język w zakamarki ciała, gdzie nie ma zasad, gdzie wilgoć zamienia się w parę oddechu, gdzie każdy milimetr domaga się rozkoszy. W półmroku sypialni otwiera się dla mnie, oddaje mi się bez reszty. Potem, kiedy leży rozciągnięta na brzuchu wystawiając w moja stronę kuszące pośladki znowu nie panuję nad sobą. Przysiadam na jej udach, ocierając się mokrą już kobiecością o jej nogi, liżę plecy. Wzdłuż kręgosłupa, coraz wyżej i wyżej. Długimi pociągnięciami miękkiego języka dosięgam ramion i karku. Pełne napięcia oczekiwanie. Czekam ja, ona czeka także. Dobrze wiemy obie, że za chwileczkę poczuje ugryzienie. I tylko nie wie, kiedy i w którym miejscu... tego nie wie nikt. Drży, na każde muśnięcie wargami, językiem... drży w oczekiwaniu. Zaraz, już… już… za moment to zrobię. Nie potrafię przeciągać jej oczekiwania w nieskończoność. Tak bardzo pragnę zacisnąć zęby na jej karku, na ramieniu, na plecach. Z utęsknieniem czekam na dźwięk, jaki wyda z siebie kiedy poczuje pierwsze ugryzienie. I ta gęsia skórka na ciele. Wspaniała nagroda. Tak bardzo podnieca mnie to, co pozwala mi robić ze sobą i to jak reaguje. Jest cudowna. Ona. Moja Kochanka. Teraz tylko moja i tylko dla mnie. Widzę ślady zębów na jej plecach. Płynę. Płynę miłością dla niej, do niej. Kocham ją kiedy jest ze mną, tylko ze mną... Jestem podniecona do granic wytrzymałości. Nią. Sobą. Podniecenie i żądza mieszają mi myśli. Nie próbuje nawet dosięgnąć mnie językiem, nie chcę tego i musi to czuć. Momentalnie dobiera się do mnie dłonią. Pierwszy orgazm dopada mnie zanim jeszcze zdążyła wsunąć ją we mnie. Jestem jednym, wielkim drgającym orgazmem. I tak jest już do końca. Wsuwa we mnie dłoń. Kolejny orgazm. Dziś nawet nie obraca pięści, nie wysuwa dłoni. Wystarczy, że jest. Każdy nawet minimalny ruch inicjuje kolejne skurcze. Nie wiem ile, nie wiem jak długo, nie wiem dlaczego. Ale wiem, że jest inaczej, inaczej niż zazwyczaj. Nawet teraz, kiedy to piszę, czuję jak moje podbrzusze zamienia się w kamień. Czuję jak macica podnosi butnie swoje jedno oko, czuję jak cała moja kobiecość powraca do tego, co się działo w nocy. Nie wiem, nie potrafię tego opisać. Czułam jej dłoń w całym ciele. We wnętrzu, w głowie, w oddechu, w ustach... wypełniła mnie sobą po brzegi. Każdy nawet najmniejszy kawałek mnie był nią naznaczony. I trwała tak, nie wiem jak długo, dając mi kolejne uniesienia. Bez ruchu niemal. Bez dotyku, choć wszystko dotykiem było i czuciem. Tkliwość ciała tak wielka, jaka zdarzyła mi się ledwo kilka razy w życiu. Orgazm najwyższej próby. Nie to nie orgazm. To stan permanentnego orgazmu, trwający w nieskończoność. Kiedy skurcze wtórne silniejsze są od pierwotnych. Kiedy ostatnie w serii inicjują kolejne. Orgazm, który nie ma początku ani końca. Taki, który nie istnieje jako chwila. To perpetum mobile, to spełnienie i rozpłynięcie się. To zatracenie siebie w odczuciach, to kąpiel w emocjach, to ekstaza, która mogłaby zabić. Niegasnąca rozkosz, pętla czasu, kwintesencja seksualności i uduchowionej emocji. Fizyczna dusza, nierzeczywista cielesność. Coś co nie ma nazwy. Stan o istnieniu, którego nie śniło się przysłowiowym filozofom. A ona dała mi to. Znalazła to gdzieś w głębi siebie i mnie. Znalazła i powołała do życia. Ona. Ta sama, która jutro odtrąci moje dłonie i usta bo jej myśli i ciało będzie czekało już tylko na Pana... Maciej Zembaty zaśpiewał „dzisiaj tu, jutro tam, każda radość krótko trwa. Dobrze z sobą było nam, więc śpiewajmy dzisiaj tu a jutro tam…”. Tak... dzisiaj tu... jutro tam...
  10. Do F. Prawdę powiedziawszy to żonkile miały być właśnie 'wielożółte' ale jakoś zabrakło mi chyba charakteru na neologizm zwłaszcza, że word z uporem błyskał mi w oczy wskazując w tym wyrazie błąd. Ale zmieniłam na tę pierwszą wersję po Twoim komentarzu :) Jeśli chodzi o te pierwsze przecinki to miewam wątpliwości czy je stawiać czy nie w sytuacji zdań wtąconych. Intuicyjnie pomijam, ale podczas korekty literówek potrafię wstawić. W pierwszym przypadku "Pozostawiając za sobą, mijane z obojętnością, wielo-żółte..." jednak będę się upierać żeby został. W drugim wskazanym przez Ciebie "Jedyne co widzi, to nagie..." faktycznie lepiej, żeby go nie było. Co do brakującej interpunkcji masz absolutną rację - już poprawiam. Dziękuję za komentarz zooza
  11. Zapędzając się w bezkresne przestrzenie słowotworu i pozwalając swobodnie napływać skojarzeniom można uzyskać zaskakujące efekty. Zwłaszcza kiedy dokonuje się tego nie w pojedynkę, ale w formie dialogu. Wówczas można dostrzec erotykę w najbardziej nawet dziwnych miejscach, roślinach... Historię tej magnolii zapisałam wiosną... O hypeastrum wiem niewiele, w każdym razie - na razie :) Ale może umieszczę tu moją wizję rosiczki... Zapiski sachareny sa ujmujące, zwłaszcza, jeżeli zna się ogrody Podkowy...
  12. Dziękuję j.renato. Sama nie wiem skąd wzięłam tę odwagę, bo niewątpliwie była potrzebna. Najdziwniejsze jest to, że pisanie o relacjach damsko-męskich jest łatwiejsze. To, o kobietach, było jakby wydzierane ze mnie. Bardziej osobiste, bardziej wstydliwe, bardziej skrywane... Tym bardziej więc kobieca reakcja mnie cieszy :)
  13. Jak widać globalne ocielenie klimatu dopadło także i mnie ;) Żarty żartami, ale erotyka dopada mnie często pod wpływem roślin, ich kształtów, zapachu, kolorów, faktury... Ale to raczej nic dziwnego jak się człowiek wychował na Malinowym chruśniaku Leśmiana czy Lilii Tuwima lub innych Kwiatach Polskich... Jeśli będziesz juz wiedział czego Ci tu brakuje daj znać, może coś przeoczyłam, choć dla mnie ta refleksja jest kompletna. pozdrawiam
  14. Nie pijam kawy, choć uwielbiam jej aromat. Ale po Twoim opisie mam ochotę na poranną, małą czarną :). Smaczne, naprawdę smaczne...
  15. Dyg nóżką w podzięce za dobre słowo w ten poniedziałkowy poranek. Ciekawy pomysł, mogłoby być interesujące...
  16. Każdy, kto choć raz w życiu widział kwitnącą magnolię, nigdy nie zapomni tego zjawiska. Tak, zjawiska właśnie, a nie obrazu. Bo spektakl, który prezentuje magnolia to połączone wrażenia wzrokowe, zapachowe i dotykowe. Magnolia najpierw skupia na sobie wzrok odwiedzającego ją widza. Staje przed nim jak naga kochanka, z ramionami wzniesionymi do nieba. Delikatny wiatr porusza gałązkami, ale wygląda to jak pozdrowienie uniesioną dłonią. Pozdrowienie, a może raczej przywołanie. I niemy ten widz, wpatrzony w smukłe linie ciała podąża ku tej najpiękniejszej. Pozostawiając za sobą, mijane z obojętnością, wielożółte pocałunki żonkili - wiosennych skowronków. Jedyne co widzi to nagie, ponętne ciało obsypane dorodnymi pąkami. Widzi jak na jego oczach magnolia rozchyla suknie swoich zewnętrznych płatków, jak odrzuca cudowne fiolety ukazując koronkową bieliznę - śnieżnobiałe wnętrze kwiatu. Żadnych zbędnych ozdób, żadnych liści i listków... tylko magnolia i poruszane wiatrem zwiewne suknie kwiatów. Jest już subtelnie roznegliżowana, ale nie jest jeszcze bezwstydnie naga. Ubrana w kwiaty i pąki, które obsiadły jej wiotkie ciało niczym rój kolorowych motyli, czeka zawstydzona na swojego adoratora. A on podchodzi coraz bliżej, już może rozróżnić pojedyncze białe strzępki jej zwiewnej garderoby. Podchodzi, żeby oczy nacieszyć i wtedy właśnie wciąga w głąb siebie jej upojny, miłosny aromat. Teraz już jest w mocy magnolii, odurzony zapachem podąża przed siebie, byle bliżej i bliżej. Wyciąga dłoń, żeby dotknąć tego cudu, który objawił się oczom śmiertelnika. Ona nie ucieka przed dotykiem kochanka, o nie. Sama porusza z wdziękiem ramionami gałęzi w jego kierunku... Czekała tu na niego odkąd pierwszy pąk ukazał światu swoją fiołkową tajemnicę. Czekała na niego, materializując swoje piękno i pożądanie w każdym kolejnym kwiecie, w każdej kropli słodkiego, dusznego, obezwładniającego zapachu - zapachu magnolii... Co było dalej? Dalej był już tylko dotyk - jego palców i jej płatków, a czasami gładkiej, chłodnej skóry gałązek. I trwali tak, niby pod pręgierzem ludzkich spojrzeń. Ona - odwieczna dama i on - kolejny młody zakochany. Wróci do nie jeszcze. Wróci za rok, za dwa. Zapewne przyprowadzi tu swoją kochankę, żeby pokazać jej kwintesencję kobiecości - nagiej, niemej, pięknej i wonnej... Ale teraz są tylko we dwoje - magnolia i jej adorator. Nie ma bardziej kobiecej i bardziej ujmującej rośliny ponad magnolię. W moim ogrodzie żyje sobie taki właśnie cud natury, zachwycając pięknem niemal bibułowych kwiatów. Co roku budzi mnie do życia po długiej zimie... Jej nadejście zwiastują służki u jej stóp spoczywające - krokusy. Ale tym razem zazdrosny kochanek z przeszłości zniszczył jej piękno. Nie pozwolił cieszyć się widokiem i zapachem. Zazdrosny o nią, o tę najpiękniejszą. Dziś w nocy wzgardzony kochanek - mróz odwiedził moją magnolię. Swoimi pożądliwymi palcami potrafił dosięgnąć pąków kobiecości, odebrał im blask, barwę i zapach... Dziś rano ujrzałam moją piękną w herbacianej żałobie, w jakiej pozostawił ją mróz. A ja nie mogę jej pomóc, nie tym razem...
  17. Monologi kochanki to zbiór takich właśnie którkich retrospekcji, może po następnej opowieści wyjaśni się kim jest Pan... :)
  18. Pan pracował w gabinecie, w półmroku, z własnymi myślami i stosem papierów, na których kreślił liczby i schematy. Pochłonięty innymi sprawami nie zwracał na nas najmniejszej uwagi… Wieczór był jeszcze całkiem młody, kiedy podeszła do mnie. Nie ocierała się, nie tuliła do mnie, stała tylko z wyciągniętą dłonią i powtarzała „nooo chodź…”. Nie miałam ochoty, zupełnie jej we mnie nie było, wszystko uleciało, rozmyło się w szarej rzeczywistości. Z niechęcią wstałam i zaczęłam zdejmować z siebie ubranie. Ona, wówczas już naga, leżała na środku łóżka i gestem zapraszała mnie do siebie. Kiedy tylko znalazłam się w zasięgu jej ramion siłą wdarła się między moje nogi sięgając intymności językiem. Jak na uległą to za dużo w niej dominacji, zresztą powtarzam to od pierwszego naszego spotkania, ona jest switch’em czy to się komuś podoba czy nie. Czasami odczuwam przyjemność, kiedy gwałtownym ruchem dłoni wsuniętej we włosy ustawia moje usta sobie do pocałunku. W zasadzie to zawsze to lubię. Ale ona wie, że nie chcę, żeby próbowała mnie zdominować. Ona to wie, i chociaż czasami ją trochę ponosi - respektuje to ustalenie. Zresztą te chwile są takie rzadkie… Ona jest przede wszystkim suką naszego Pana, a ja - hmm jestem trochę jak Jego namiastka. Zawsze to czuję, że nie ma mnie w jej głowie - przyzwyczaiłam się. Jestem rozdrażniona, jej pieszczoty są dla mnie niemiłe. Uciekam. Uciekam i proszę ją, żeby odsłoniła dla mnie swoja kobiecość. Nie jestem w stanie znieść pieszczoty, ale chętnie ją ofiaruję. Uwielbiam ją pieścić. Pozwala mi to robić tak, jak sama lubię… tak trochę mocniej… Dotykam policzkiem wzgórka, tam dosięga mnie jej zapach. Mogłabym tarzać się tym zapachu jak drapieżnik przed polowaniem, ubrać się w niego. Wtulam cała twarz i chłonę ten aromat rozkoszy tej mojej-nie mojej kochanki. Drży, a przecież jeszcze nawet nie dotknęłam jej najdelikatniejszych miejsc. Ledwo muskam ustami i policzkiem wzgórek i zamknięte wrota do królestwa rozkoszy. Lubię jak się pręży, jest bezgłośna, nie widzę jej twarzy, jedynie mięśnie drgające mówią mi czy idę we właściwym kierunku… Pozwala mi zagryzać zęby na swojej kobiecości, zasysać ją na granicy bólu. Kocham te pieszczoty, jest pierwszą kobietą, która pozwala mi tak się pieścić, tak dziko. Po stokroć wolę pieścić ją niż oddawać się takiej pieszczocie. Boję się, że mnie kiedyś odepchnie, że zapomnę się, że ugryzę zbyt mocno. Sama wiem jak zapamiętuję się podczas tego aktu. Świat zamyka się wówczas między jej udami. Czasami sunę powoli zębami po łechtaczce na granicy wytrzymałości i muszę się bardzo powstrzymywać, żeby nie zrobić jej krzywdy w tej namiętności. Tak, uwielbiam ją lizać i gryźć… Czasami kiedy leżę tak między jej nogami marzę o tym, żeby poczuć pejcz na swoich intymnościach… ale to tylko taka szybka myśl galopująca… I przychodzi ten moment, kiedy zabiera mi wszystko. Kiedy nie jest w stanie znieść mojego dotyku już więcej. Kiedy zasłania dłonią swoja kobiecość nawet przed moim oddechem. Ach wtulić się w nią, w to cudowne pulsujące ciepłem miejsce… Zobaczyłam w jej oczach to, co tak bardzo lubię, dziki błysk, szybkie spojrzenie na paznokcie, strzepnięcie dłoni niczym trzask z bicza… Tak układam się na plecach, jeszcze dysząc, nie uspokoiwszy oddechu. Ona taka dzika rozsiada się między moimi ugiętymi udami. Podnosi dłoń do ust. Lubieżnie oblizuje palce… jeden… dwa… trzy… przymykam oczy. Słyszę jeszcze otwieraną buteleczkę oliwki… ale jest to ostatni dźwięk z otoczenia jaki do mnie dociera. Czuję krople rozpryskujące się na wzgórku… czuję palce wędrujące do mojego wnętrza. Powoli , delikatnie wsuwa się w mnie. Opuszkami palców dotyka macicy, drżenie… nic tylko drżenie… Przez moment czuję pazurki wsuwające się we mnie… jeszcze jeden może dwa ruchy i wsunie w mnie dłoń. To oczekiwanie to zasłuchiwanie się w sobie… to… to jest takie niesamowite. Przecież wiem, że wsunie tę swoją szczupła dłoń, robiła to już nie raz. Ale zawsze jest inaczej, to zawsze jest nowa historia. Czuję kostki przechodzące przez punkt krytyczny, czuję piąstkę wypełniającą moje wnętrze. Cudowne uczucie. Dotyka mnie od środka. Najpierw powoli, obracając pięść na boki, pociera, drażni… Potem co raz szybciej. I nagle zaczyna wychodzić chcę krzyczeć… nie ja podobno krzyczę więc to coś więcej niż tylko chęć krzyku. Próbuje wyciągnąć zwinięta pięść, zmysły szaleją… cofa ją i znowu chce zabrać, i tak bez końca. To nieprawdopodobne uczucie. Coś tak nieziemskiego co tylko można sobie wyobrazić. Świat nie istnieje. Zapadam się w coś lepkiego… czuję jak zamykam się na jej nadgarstku, jak otulam dłoń sobą. Jeszcze! Chce jeszcze! Ona to wie… Nie zabiera mi swojej dłoni… zaczyna wszystko od początku. Mogłabym tak trwać bez końca. Nic nie jest w stanie dać mi takiej przyjemności jak pieszczota dłonią. NIC. Jest niezmordowana, daje mi kolejne szczyty… korona Himalajów jest moja!. Cudowny, boski odlot w krainę nieprzytomności… Krzyk tęsknoty i ulgi kiedy zabiera dłoń. Ja nie potrafię powiedzieć dość, nie potrafię... Jeszcze kwadrans, może dłużej zanim wszystko ucichnie, zanim przewali się przeze mnie nawałnica orgazmów, które teraz dopiero przyjdą… Podciągam kolana do piersi napinam krocze i… zaczyna się. Mruczę i tarzam się w pościeli, w każdym razie takie są relacje, a ona jest przy mnie. Tuli mnie, głaszcze moje włosy, okrywa, jest ze mną kiedy epilog rozkoszy dokonuje się we mnie. Po raz pierwszy jest tylko ze mną… nie wstała, nie odeszła, jest tutaj ze mną… Zagryzam zęby na dłoni, którą głaszcze moją twarz… Dziękuję. Tak bardzo dziękuję, kochana… Po raz pierwszy byłyśmy tylko i aż kochankami, wyłącznie kochankami… Kiedy otwieram oczy widzę ją z uśmiechem na twarzy, z oczekiwaniem. Wiem, że chciałaby to przeżyć. Jej oczy śmieją się do mnie i wołają spróbujmy. Chciałabym móc jej ofiarować taką rozkosz, może kiedyś się to nam uda ale jeszcze nie dziś nie jutro i pewnie nie moje dłonie… Ona potrzebuje bardzo szczupłych dłoni, bardzo smukłych… Tak bardzo chciałabym dać jej to cudowne doznanie, jeżeli nie sama to innymi dłońmi. Lady_A mogłaby tego dokonać… ma niemal dziecięce dłonie… ale nie, moja kochanka nigdy nie zgodzi się na to, żeby ulegać kobiecie. Nawet za cenę tej nieziemskiej rozkoszy. Och jaka ona jest uparta. A przecież jeżeli zakosztuje tego choć raz nie będzie w stanie się oprzeć… wiem to.
  19. Witaj Piotrze, Dużo pytań Twoim komentarzu, dużo pytań, ale spróbuję odpowiedzieć, choć wiem, że nie będzie to łatwe. Przede wszystkim dlatego, że trudno jest mówić o bdsm w sposób, który będzie zrozumiały dla ludzi za poza tego klimatu. Jak każde środowisko ma swój język, swoje kanony zachowań, swoje rytuały. A czy jest to tylko spełnienie erotycznych fantazji? A może… styl życia. Postaram się opowiedzieć co nieco starając się jednocześnie, żeby niniejszy komentarz nie został odebrany jako agitacja czy szerzenie perwersji. Może na początek kilka spraw z kategorii definicji i teorii (od czegoś trzeba zacząć). Osoby z poza klimatów określane są mianem Waniliowych, które to słowo nie jest bynajmniej nacechowane pejoratywnie. I chociaż wskazuje na pewien podział z kategorii ‘my’ i ‘oni’ to pozwala na szybka komunikację i odpowiednie moderowanie choćby rozmowy jeśli towarzystwo jest oprószone wanilią. Do tego dochodzi konwencja nomenklaturowa. Osoby dominujące nazywane Panem/ Panią/ Masterem i osoby uległe przyjmujące miano psa/suczki, niewolnicy/niewolnika. Wszystko zależy też od dziedziny, którą się preferuje. BDSM to zbiór zachowań z trzech kategorii. Przede wszystkim B&D (Bondage & Disicpline czyli krępowanie wraz z ograniczaniem swobody, niewola, karanie związane z dyscypliną), D&S (Dominance & Submission czyli zasady współzależności pomiędzy osobą dominującą a uległą), S&M (Sadizm & Masochizm czyli podniecenie seksualne spowodowane zadawaniem przemocy i doznania związane z doświadczaniem). Nie ma ostrej granicy pomiędzy B&D, D&S oraz S&M. Trzy inne podstawowe zasady BDSM to bezpieczeństwo, rozsądek oraz wzajemna zgoda. To o czym piszę pochodzi wyłącznie z doświadczeń własnych. Co nie znaczy, że moja wiedza na temat bdsm’owego świata nie jest uzupełniona teorią przedmiotu czy wymianą doświadczeń z osobami o zbieżnych zainteresowaniach. Nie mniej jednak każda para osób zagłębiająca się w klimaty tworzy własne bdsm, nie ma recepty postępowania. Mało tego, wiele z aspektów bdsm wkroczyło do waniliowych sypialni (choćby pokryte różowym futerkiem kajdanki :) Pytasz o miejsce na czułość. Jak już wspomniałam podstawą zdrowych relacji są bezpieczeństwo, rozsądek oraz wzajemna zgoda. Celem nie jest zwierzęce znęcanie się nad drugim człowiek, co obrazowo określiłeś byciem workiem treningowym. Celem jest danie sobie wzajemnej przyjemności, z poszanowaniem granic akceptowalnych przez każdą ze stron. Wrażenia w dużej mierze bazują na chemii, a dokładnie na działaniach stymulujących wydzielanie endorfin czy adrenaliny. Dreszczyk emocji. Czy w namiętnym pocałunku kiedy kochankowie w euforii przygryzają swoje wargi czy języki można ich nazwać kanibalami? A co z kobietami, które w ekstazie wbijają paznokcie w ciało kochanka? Granica jest bardzo płynna. A świat bdsm to świat tworzony za każdym razem na nowo. Zwykłe zabawy z zawiązanymi oczyma, kiedy każdy dźwięk, każdy dotyk zdaje się być nieziemskim odczuciem. To także bdsm. Czułość i bliskość są nierozerwalnie związane z bdsm, są jego częścią. Choćby dlatego, żeby móc wyrazić wdzięczność partnerce czy partnerowi za przyjemność jakiej się doznało. Choćby po to, żeby zażegnać strach, który się pojawia. Po to, żeby zaufanie, którym obdarza się tę drugą osobę oddając się we władanie nigdy nie było zachwiane. Jak bardzo można się zaangażować? Bardzo. Bardziej niż jesteś sobie w stanie to wyobrazić. A jeżeli u podstaw takich relacji leży silne uczucie – jeszcze bardziej. Na pytanie co na to mąż odpowiem krótko – zachwycił się tym, zatracił wraz ze mną i dajemy sobie rozkosz kochaniem w ten wyrafinowany sposób. Jeśli zaś chodzi o dzieci to żyją z dala od tego świata, nie mam prawa żeby kształtować ich psychikę w na swój sposób. Nie widzę powodu, żeby nie mogły być ze mnie dumne w przyszłości. Mam swoją opinię na temat książki „W jego dłoniach”, która przedstawia po prostu związek toksyczny, a o takie nie trudno. Nie ma reguły. Nie mniej jednak podstawowa informacja wyłaniająca się z kartek tej książki jest prawdziwa. Emocje, których doświadcza się w bdsm’owych relacjach są bardzo silne i można zaryzykować, że nic nie jest takie samo później. Mam nadzieję, że odpowiedziałam choć na część Twoich pytań. Pozdrawiam przed-poniedziałkowo ;)
  20. Piotrze, Wygląda na to, że udzieliłeś mi odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Jaki może być odbiór moich opowieści przez ludzi nie związanych z klimatami dominacji i uległości. Jednocześnie utwierdza mnie to w przekonaniu, że brakuje na forum kategoryzacji tekstów (tematycznej, wiekowej), która być może uchroniłaby przed lekturą osoby nie zainteresowane danym tematem. Dziękuję za Twój punkt widzenia. A co do kontynuacji to muszę Cię rozczarować, mój teksr jest sporo starszy niż 'W jego dłoniach' :) zooza
  21. Witaj Jay Jay , Mroczne klimaty dominacji i uległości mnie pociągają :). Piszę tak jak czuję, jak pamietam, a więc bardzo osobiście. Nie jestem jednak przekonana czy inne z moich opowieści pasowałyby do tego miejsca. Klimaty, o których piszę są zdecydowanie dla dorosłych a nie wiem czy nie zagląda tu młodzież. Jeżeli jesteś zainteresowany to odezwij się do mnie a uchylę rąbka tajemnicy [email protected]. pozdrawiam zooza
  22. Nie dawno, dawno temu, ale właśnie teraz. Nie za górami i nie za lasami ale w dużym mieście. Żyła sobie pewna księgowa. Kobieta wiodła spokojne, zwyczajne życie matki i żony do czasu, aż zaprzyjaźniła się z... internetem. Tak właśnie może zacząć się opowieść o tej kobiecie, czyli o mnie. Co ciekawego może opowiedzieć ktoś, kto od piętnastu lat przygląda się rzędom cyferek piętnując je symbolami debetu i kredytu? Zobaczymy... Mija kolejny miesiąc, wszystko w pogoni za terminem. Żeby zdążyć, sprawdzić, policzyć i zaraportować. Czasami myślę, że żyję tylko po to, żeby dotrzymywać terminów. Żeby na zawołanie i w wyznaczonym terminie odpowiadać na pytanie jaki jest wynik. Uff. Skończyłam. Należy mi się chwila odpoczynku. Zaparzam kubek gorącej kawy, napawam się jej aromatem... Stawiam go na biurku pośród piętrzących się papierów - wydruków i notatek. Stoi tam jak symbol zwycięstwa. Znowu się udało. Nie piję kawy, ale uwielbiam jej zapach. Przydałaby się jeszcze szczypta cynamonu, ale cóż 'nie zawsze może być kawior'... W ramach odpoczynku i odreagowania pogadam chwilę - tłumaczę się sama przed sobą wywołując polchat na ekran. To moja obsesja od niedawna. Każdą wolną chwilę spędzam na chacie. I wcale się nie dziwię, że dzieciaki siedzą przed komputerem długie godziny. Sama nie mogę się temu oprzeć. Nie czuję się tu jeszcze zbyt pewnie, ciągle się uczę. Czuję się trochę jak pod pręgierzem, ale to miłe uczucie. Nigdy nie zaczepiam, czekam, aż ktoś zacznie rozmowę. Tak było także w to pamiętne wtorkowe popołudnie. Zaciągnęłam się potężną porcją kawowego aromatu i odpisałam 'cześć' w oknie, które się otworzyło. Rozmowa jak większość - kto, skąd, w jakim wieku... Jest miło. Podoba mi się sposób wypowiedzi mojego rozmówcy. - Czym się zajmujesz na co dzień? - pyta. - Księgowością - odpowiadam zgodnie z prawdą i sama zaczynam pisać pytanie jego o zainteresowania. - To potwornie podniecające! Własnym oczom nie wierzę! Księgowość podniecająca? Wariat. Nic tylko wariat. Kasuję napisane zdanie. - Słucham??? - umieszczam kilka znaków zapytania, żeby odzwierciedlały moje zdziwienie. - Podniecające. Wiesz, to co robisz jest tak odległe od sexu, że w połączeniu z nim dawałoby mieszankę piorunującą - odpowiedź jest natychmiastowa. - Ale konkretnie co jest takie podniecające? - zaczynam z niedowierzaniem dopytywać się. - To wszystko co robisz. Kiedy liczysz na przykład - ciekawi mnie, czy masz taką śmieszną maszynkę z korbką? - Hahahaha. Nie mam. Nawet w księgowości mamy już XXI wiek - ubawiłam się tym pytaniem. Od lat zajmuję się księgowością. Praca jak praca. Trochę nudna i monotonna. Zawsze na akord. Ale jeszcze nigdy nie słyszałam, od nikogo, że może być i podniecająca. Zaintrygował mnie ten gość. - Wiem, ale podnieca mnie taki właśnie widok biura z myszką. A i pani księgowa wyglądałaby wtedy bardzo ponętnie. Długa, sięgająca niemal kostek spódnica... biała bluzka zapięta po szyję... kok... okulary... - Hej, a co taki ubiór ma wspólnego z sexem? - jak nic fetyszysta, myślę, ale zaczyna mnie intrygować coraz bardziej. - Jak to co? Pończochy... podwiązki... ukryta pod nim bielizna... lub jej brak... mniam. Muszę przyznać, że zestawienie faktycznie interesujące. Odruchowo spoglądam na swój ubiór. Hmmm. No cóż, nie jestem księgową, o której myśli. Dalej rozmowa potoczyła się bardzo szybko. Wkrótce opowiadaliśmy fantazję biurową na cztery ręce. Ma niesamowite skojarzenia. Potrafi każde słowo przełożyć na język erotyki. Polecenia, które mi wydawał zmieniły moje spojrzenie na moją pracę, na moje biuro, a kto wie - może i na mnie samą. Od tego popołudnia wchodziłam na chat dla rozmów z Nim, wprost kipiał pomysłami. Rozmowy z Nim były zawsze baaaardzo mokre. Powoli stawałam się inną osobą. Dla postronnego obserwatora nic się nie zmieniło. Czy na pewno? Dla kogo bowiem miałby znaczenie fakt, że moje spódnice stawały się coraz dłuższe i bardziej dopasowane. Że miejsce trykotowych koszulek zajęły białe bluzki, dokładnie zapięte pod samą szyję. Że ulubione buty zamieniłam na pantofelki na obcasie. Nie od razu, ale systematycznie zmieniałam swój wizerunek starając się upodobnić do bohaterki naszych fantazji. Wkładane co rano pończoszki wprowadzały mnie w dobry humor. Wisienką na tym świeżo upieczonym torcie stały się zamówione u optyka okulary w cienkiej drucianej oprawce. Nie było w nich szkieł korekcyjnych, nie są mi potrzebne... Teraz byłam gotowa na spotkanie z Nim. Taka, jaką sobie wymyślił. Mieliśmy się spotkać dziś po południu... Wychodząc z biura wzięłam ze sobą kilka wydruków, chciałam sprawdzić coś później, poszukać błędu w księgowaniach. Włożyłam je do czarnej skórzanej teczki razem z zakładowym planem kont i ruszyłam na spotkanie mojego przeznaczenia. Trafiłam bez problemu. Kiedy otworzył mi drzwi zlustrował mnie od stóp do głów i gestem zaprosił do środka. Bez słowa. Stałam na środku pokoju. A on patrzył na mnie jakbym była naga... - Pozwól, że ci pomogę - powiedział odbierając ode mnie teczkę. - A więc przychodzisz tutaj, żeby szczuć mnie swoim księgowatym wyglądem, tak? - Przyszłam, żeby opowiedzieć Ci o mojej pracy - zaczynam niepewnie. - Ach tak, o pracy. W takim razie zaczynaj. Będę cię słuchał, ale nie będę siedział w ławce - uśmiechnął się. Poczułam się nieswojo. Czy dobrze zrobiłam godząc się na to spotkanie? - Opowiedz mi o kontach - poprosił. - Konto jest urządzeniem księgowym, na którym... - przerwał mi zasłaniając usta dłonią. - Jest urządzeniem - powtórzył namiętnym głosem - ja też mam dla ciebie kilka urządzeń. Stanął za mną, dotknął moich piersi i zaczął powoli guzik po guziku rozpinać moją bluzkę. Zdjął ją. Wtedy zobaczyłam swoje nagie piersi ze sterczącymi sutkami w Jego dłoniach. - Nie przeszkadzaj sobie, to co z tym kontem? - Tak. Konto. Właśnie - pytanie przywołało mnie do świadomości - konto ma dwie strony: debetową i kredytową. - Dwie strony jak dwie piersi... jedna debetowa... druga kredytowa... Odsunął się i otworzył szufladę, z której wyjął garść kolorowych flamastrów. Podszedł do mnie z przodu i napisał dużą literę D na prawej piersi a C na lewej. Drgnęłam kiedy dotknął mnie flamastrem, nie spodziewałam się tego. On jednak jest wariatem - pomyślałam. - Widzę, że nie jesteś w stanie ustać w miejscu, musimy temu zaradzić - powiedział oddalając się ode mnie. Z innej niż poprzednio szuflady wyjął czarne skórzane paski, które zapiął na moich nadgarstkach. Popchnął mnie lekko do przodu, w kierunku drzwi. Zawahałam się, ale poddałam się temu dotykowi. Zatrzymał mnie nagle, po kilku krokach. Staliśmy w przejściu między dwoma pomieszczeniami. Nie było między nimi drzwi, jedynie szeroka framuga. - Dalej nie musisz iść. Ręka! Druga! Podałam dłoń, którą podniósł do góry i przypiął do czekającego tam łańcuszka. Kiedy przypiął drugą musiałam złączyć stopy, w przeciwnym razie musiałabym stanąć na palcach. Nie była to wygodna pozycja. Stał teraz za mną i nie czułam się komfortowo nie widząc go. Dotknął mojej pachy, potem drugiej, przesuwał swoje palce w kierunku moich dłoni. Ten dotyk wywołał u mnie dreszcz. - Lepiej, dużo lepiej. Widzę, że już dostajesz gęsiej skórki. A nie mówiłem, że księgowość jest podniecająca? - zaśmiał się serdecznie - kontynuuj proszę. - Symbolicznie konto rysuje się jak dużą literę T - opowiadam starając się opanować drżenie głosu. - Literę T powiadasz... Znowu czuję dotyk flamastra, tym razem na plecach - rysuje poziomą kreskę tuż pod łopatkami. A chwilę później pionową na kręgosłupie. - Za mało miejsca tu jest na duże konto, a potrzebuję naprawdę dużego konta - odkłada flamaster i obejmuje moje biodra. - W tej sytuacji muszę pozbawić cię tego seksownego ubioru już teraz - rozpina spódnicę, która zsuwa się po moich nogach na podłogę. - A więc miałem rację - wykrzykuje triumfująco - księgowe to suczki, popatrz na siebie, nawet nie nosisz majtek - jego dłonie dotykają moich ud i pośladków. Znowu dotyk flamastra, rysuje pionową kreskę aż do pośladków, a nawet dalej, przez cały rowek. Zawahał się przez moment jakby zastanawiając się czy nie wsunąć tego mazaka w moją dupkę, ale zrezygnował. - Mamy już konto, co dalej? - zapytał przekornie. - Na koncie zapisuje się operacje, które miały miejsce... - zaczynam cicho. - Operacje - znowu mi przerywa - a co z księgowaniem? - Księgowanie to właśnie zapisy na kontach, każdy zapis ma swoje konto korespondujące, to jest zasada podwójnego zapisu. - Podwójnego?! hmmm... W takim razie coś sobie zaksięgujemy - odchodzi w stronę szuflady i coś z niej wyjmuje. - Auuu - szarpnęłam się z bólu pod razem zadanym pejczem o wielu rzemieniach - auuuu. Spadł na mnie zupełnie nieoczekiwanie, na plecy, pośladki. Szarpnęłam się tak mocno, że przypięte w górze ręce zabolały w nadgarstkach, a ja zakołysałam się na obcasach. - Widzę, że twoje śliczne pantofelki trochę ci przeszkadzają. Zdejmę je. Noga! Druga! Od razu lepiej! Wcale nie było lepiej. Te kilka centymetrów obcasów dawało wytchnienie moim dłoniom, teraz musiałam stać na palcach. Było mi niewygodnie. - A teraz księgowanie drugostronne - powiedział przechodząc obok mnie. Najpierw zapisał coś na moim brzuchu. Potem widziałam już tylko zamach i frunące w moją stronę rzemienie. Starałam się uciekać ciałem, żeby uniknąć razu, nie całkiem się to udało. To było bardzo dobrze wymierzone uderzenie. Prawie wszystkie rzemienie dosięgły swojego miejsca przeznaczenia. - Widzę, że masz za dużą swobodę ruchu, zaraz temu zaradzimy - to mówiąc przyniósł kolejne paski. - Nie chcemy przecież zniszczyć twojego seksownego stroju - ukląkł przede mną i zaczął zsuwać pończochę. I znowu dokonał zapisków na mojej skórze, tym razem na nogach. Przez moment zastanawiałam się czym ja to zmyję, ale nie zostawił mi dużo czasu na myślenie. Obniżył punkt zaczepienie moich rąk. Przez chwilę stałam na całych stopach. Potrzebowałam tej chwili wytchnienia. To była jednak tylko chwila, przerwa techniczna. Pociągnął moją stopę w kierunku framugi i przymocował do kolejnego łańcuszka. To samo zrobił z drugą wymuszając duży rozkrok. - A co się dzieje kiedy jest pomyłka w księgowaniu? - Wtedy należy zrobić storno zapisu, po drugiej stronie... - i znowu nie dał mi dokończyć. - Storno! - powtórzył jak zwykle napawając się brzmieniem tego słowa - do dzieła! Pierwsze uderzenie zadał z przodu, w piersi i brzuch. Bolało, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie rzemienie trafiły powtórnie. Zagryzłam wargi, żeby nie krzyknąć, jęknęłam tylko. Miał mocną rękę... - Storno! - i kolejne razy zostawiały na moim ciele ślady operacji. - A teraz druga strona! Storno! - poczułam ból na pośladkach i plecach. - Strono! - tym razem mierzył niżej, dostało się także mojej cipce. Krzyknęłam, a z oczu pociekły mi łzy. Podszedł do mnie i chwytając za włosy spojrzał w oczy. Poczułam słodkawy smak w ustach. To krew, musiałam przygryźć wargę przy uderzeniu. - Chcesz, żebym przestał? - Zapytał wpatrując się w moją twarz. - Nie - odpowiedziałam przez łzy, przykrywając oczy powiekami. - Pierwsza krew - wyszeptał i polizał moje usta, zlizując sączące się krople. - Jaki jest podatek dochodowy dla ludności? - zapytał od niechcenia. - Podatek dochodowy od osób fizycznych jest progresywny: 19%, 30%, 40%. - Dzielna jesteś. Właśnie poprosiłaś o 89 batów - powiedziała zadowolony. - Nie, proszę, nie tyle - byłam załamana tą perspektywą. Skrupulatnie zapisał na mojej skórze ilość batów. Tym razem narysował 'szubienicę' na moim brzuchu. - A podatek od firm? - 19% - wykrzyczałam pośpiesznie w nadziei, że to będzie ilość batów. - A więc prosisz mnie o kolejne 19 batów? Twarda jesteś - mówił śmiejąc się. Kolejne liczby zostają zapisane. Są jak wyrok. Postanawiam nie odpowiadać na pytania dotyczące podatków, wszystkie są wysokie. Na przykład taki VAT to kolejne 22 baty. Wyglądało, jakby usłyszał moje myśli, bo zapytał o termin składania deklaracji. - Do 25 dnia następnego miesiąca - mówiąc to uświadomiłam sobie, co powiedziałam. Nawet nie próbowałam tego sprostować. Wiedziałam, co powie. Ze spuszczoną głową oczekiwałam na wyrok. - Następnego miesiąca? Hmmm, w takim razie muszę zmniejszyć twoje o konto o 25 batów, dostaniesz je w następnym miesiącu. Dotknął mojej twarzy. To był ciepły, czuły dotyk. Jak promyk słońca w pochmurny dzień. Stał tak dłuższą chwilę, miałam ochotę przytulić się do Niego, gdy nagle zabrał swoją dłoń mówiąc: - Czas zaksięgować te 19 procent. Wybieraj gdzie. - Piersi - odpowiedziałam. - Wszystkie? - zapytał z niedowierzaniem. - Nie, nie zrobię ci tego. Cycuszki dostaną po trzy baty, ale resztę zaksięguję na tyłeczku. Odetchnęłam z ulgą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zamiast pejcza użyje palcata. Miał wprawną rękę. Każde uderzenie trafiało w sutek. Mała przerwa na zamach i kolejne. Zamarłam z przerażenia widząc czerwoną pręgę na piersi. Po pierwszych razach już nawet nie krzyczałam. To było nieuniknione i nie mogłam się temu przeciwstawić. I tylko zaciśnięte pięści i zagryzione wargi zdradzały to, co czułam. Nie uciekałam już ciałem. Nie mogłam i nie chciałam. To niczego by nie zmieniło. Widziałam własne łzy, które kapały na piersi. Obok trzasku palcata słyszałam dźwięk rozpryskującej się słonej kropli. Tak głośnej jak głośny może być krzyk, niemy krzyk. Po szóstym uderzeniu wydałam głośny jęk, skomlenie i skargę. Nie pozwolił mi oswoić się ze stanem, w który mnie wprawił. Dotknął jeszcze skórzaną końcówką sutka i ledwo muskając dłonią moje biodra stanął za mną. Wiedziałam. Zostało jeszcze 13. Pierwszy był jak zawsze najlżejszy. Na zachętę, ale i tak spięłam się od tego piekącego dotyku. Spięta czekałam na kolejne uderzenie. To był błąd. Bolało bardzo, dużo bardziej. Starałam się oddzielić od tych razów, ale nie potrafiłam. - Rozluźnij się, będzie mniej bolało - szepnął mi do ucha. Chciałabym, ale nie potrafiłam. I znowu zobaczyłam swoje łzy. Spadały na piersi i znaczyły ścieżkę w dół mojego ciała. Kiedy na nie patrzyłam przestawałam myśleć o palcacie, który pieścił moje pośladki i uda. Byłam tam, ale jakbym była poza własnym ciałem. Czułam ból, ale nie chciałam mu zapobiegać. Pieczenie rozchodziło się po skórze i zdążało w głąb, do mojego wnętrza. Poczułam narastające podniecenie. Czekałam na kolejny dotyk palcata niemal z utęsknieniem. Ale On kazał mi czekać. Robił długie przerwy pomiędzy kolejnymi uderzeniami. Dotykał moich zbitych pośladków. Drażnił się ze mną. Spełnienie było coraz bliżej. Niby we mnie, ale i obok mnie jednocześnie. Takie dziwne. Zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. - Zostały jeszcze dwa - usłyszałam. Jeszcze dwa? Jeszcze tylko dwa? Czy to wystarczy, żeby dać mi spełnienie? Myśli kłębiły się w mojej głowie. Poczułam palcat na cipce. Dotykał mnie, pieścił dotykiem. Zaczynałam odpływać, kiedy zamiast dotyku poczułam ostatnie uderzenia. Były bardzo mocne. Krzyczałam z bólu i rozkoszy, bowiem równie silny był orgazm, który te razy przyniosły ze sobą. Szybki... mocny... gwałtowny... Zostałam sama z moim spełnieniem. On znowu odszedł zostawiając mnie półprzytomną, rozpiętą niczym na pajęczynie... Jak swoją zdobycz, wstępnie przygotowaną, którą zostawił na później. Schylił się po coś na podłogę, ale nie widziałam co z niej podniósł. To była teczka, moja teczka. Wyjął z niej wydruk i przeczytał na głos: - Zestawienie obrotów i sald. Co to? - zapytał. - To obrotówka, suma obrotów dla każdej ze stron - odpowiedziałam rwącym się głosem. - Obrotówka? Nic nie mów, sam ci pokażę co to jest obrotówka. Odsunął się krok do tyłu, wyciągnął dłonie przed siebie, łapiąc w nie obie piersi. - Obroty kredytowe - wycedził wykręcając boleśnie lewą pierś. - I obroty debetowe - powtórzył ruch na prawej piersi. Jego dłonie były bardzo brutalne, ściskał moje piersi i kręcił nimi w obie strony. Moje dopiero co zbite piersi. Ciągle obolałe. Tak, potrzebowały dotyku, ale czy takiego? Sutki zostały mianowane saldami i też podlegały procesowi obrotowania. Piszczałam z bólu kiedy zapytał śmiejąc się z zadowolenia. - W pracy też tak krzyczysz przy obrotówce? - Przerwałem ci, przepraszam, wracajmy do tematu naszej rozmowy. Opowiedz mi o sprawozdaniach. - Dwa podstawowe to bilans i rachunek zysków i strat. W bilansie, po stronie aktywów wyróżniamy majątek trwały i obrotowy. - Oto moje aktywa - powiedział rozmarzonym głosem. Położył swoje dłonie na moich i przesuwał je w dół, przez zgięcie łokcia i pachy do piersi. Gładził je delikatnie przez chwilę, potem niżej przez biodra, przez łono do ud. Schylając się przesuwał dłonie po nogach, aż do stóp. - Aktywa, moje aktywa - powtórzył i zaraz zapytał - czy jest coś jeszcze oprócz aktywów? - Tak, pasywa. Pasywa to... - zawahałam się jak zrozumie pasywa?? - Pasywa. Pasywa? Pasywa! - powtarzał przyglądając mi się. Stanął za mną i ciągle mnie dotykał. Jego dłonie były na moich biodrach, dotykały wnętrza ud. Nagle zrobił gwałtowny ruch ręką w stronę mojej dłoni. Poczułam lekkie szarpnięcie i dłoń nie była już przywiązana. Następnie zrobił to samo z drugą. Byłam mu wdzięczna, pozycja nie była zbyt wygodna. Jednakże nie doceniłam jego pomysłowości. Szybkim i zdecydowanym ruchem spiął mi dłonie za plecami. W tym samym momencie poczułam, że coś podciąga mi spięte w nadgarstkach dłonie do góry. Ten ruch zmusił mnie do pochylenia się do przodu. Stałam teraz z wypiętą w Jego stronę pupą, a ręce miałam boleśnie wykręcone w barkach. Ta pozycja była dużo bardziej niewygodna od poprzedniej. Nie odzywał się, czułam Jego wzrok na sobie, ale nie dotykał mnie ani nie mówił do mnie. Obawiałam się najgorszego, że znowu mnie uderzy, w takiej pozycji miał doskonały dostęp do moich intymności. Spięłam się w oczekiwaniu na uderzenie. Ale nie nadchodziło. I ta przerażająca cisza. Nie wiedziałam gdzie On jest i co zamierza, a bałam się zapytać. Miałam świadomość nieuniknionego, ale nie miałam pojęcia czego. - Aktywa czy pasywa? - usłyszałam pytanie zadane Jego namiętnym głosem. Podszedł do mnie, dotknął bioder. Ale dotyk był jakiś inny. Zerknęłam i zobaczyłam rękawiczki na Jego dłoniach. Wszystko stało się jasne... - Aktywa - powiedział władczo - sprawdzę najpierw stan aktywów. Jego palce dotknęły mojej kobiecości. Jakże miły był ten dotyk, delikatny, czuły... - Widzę, że moje aktywa mają się bardzo dobrze. To bardzo płynne aktywa, bardzo płynne - powtarzał pieszcząc mnie palcami. - Tak płynne, że aż przeciekają mi przez palce - w Jego głosie czuć było zadowolenie. Było mi niewygodnie, ale za nic nie chciałabym przerwać tej pieszczoty. Po raz pierwszy w czasie tego spotkania poczułam się sobą. Poczułam się kobietą. Kobietą pieszczoną i adorowaną, chociaż sposób tej adoracji był bardzo specyficzny. - Wróćmy do sprawozdań, czy ktoś je sprawdza? - Zapytał jakby nigdy nic. Znowu odebrałam to jak zimny prysznic, jak On może pytać o coś takiego w takiej chwili. Przecież ja za moment odlecę. Na miłość boską tylko nie przerywaj - pomyślałam w duchu, ale już było za późno. Odebrał mi ten cudowny dotyk i odszedł w kierunku szuflad. - Czekam - ponaglał mnie. - Tak, sprawozdania są badane przez audytorów. W pierwszej kolejności audyt wewnętrzny, potem... - Wystarczy. Poprzestańmy na audycie wewnętrznym. A raczej przystąpmy do niego - zawołał z ochotą. - Mam tu doskonały punkt obserwacyjny, widzę moje kluczowe aktywa i pasywa - powiedział siadając na obrotowym taborecie - a teraz je zbadam. Poczułam jak wsuwa we mnie palce. Jak nimi porusza. Znowu to cudowne uczucie. Ta przerwana pieszczota. Jego Palce dotykały mnie od wewnątrz, poruszał nimi szybko, trącił macice - to zabolało. Ale nie będę się skarżyć na taka drobnostkę, jest mi przyjemnie. Drugą dłonią, chłodną i śliską zaczął pieścić moją drugą dziurkę. Czule i delikatnie, ale stanowczo. Próbowałam uciec przed tym, ale przytrzymywane nogi nie pozwalały, a wykręcone ręce zabolały tylko bardziej. - Nie szarp się i rozluźnij się. Jestem biegłym audytorem i nie zrobię ci krzywdy. Biegły audytor. Uśmiechnęłam się w duszy, jego fascynacja księgowością rozbrajała mnie. Starałam sobie wyobrazić, że faktyczny audyt w firmie mógłby tak wyglądać i sama się zaśmiałam. - Podoba ci się audyt wewnętrzny? - zapytał. Nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy poczułam wsuwany palec. Delikatnie, powoli, wykonywał nim koliste ruchy. Muszę przyznać, że było to całkiem przyjemne. Po raz pierwszy odczułam przyjemność z takiego wypełnienia. Przyjemność znowu zaczęła brać górę nad niewygodą. I znowu musiał to wyczuć, bo przerwał pieszczotę. Zabrał palce z moje wnętrza, zostawiając mnie niezaspokojoną. Poczułam chłodny dotyk na pośladku. - Oto opinia biegłego - pasywa w porządku, ale aktywa są za małe - mówił powoli zapisując zdanie na moich pośladkach. Po chwili stał przede mną. Widziałam tylko jego kowbojskie buty. - Jak wspomniałem audyt wykazał, że aktywa są za małe, trzeba temu zaradzić. Powiększymy je o jakieś pół kilo. To powiedziawszy zapiął mi na sutkach klamerki. Pisnęłam, bo zabolały mocno. Miały ząbkowane krawędzie. Z przerażeniem zobaczyłam dłonie, w których znajdowały się spore metalowe kulki z haczykami. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć obie kulki zawisły na moich sutkach. To dziwne. Nie były tak ciężkie, jak się wydawało, chociaż ciągnęły mi piersi w dół bardzo mocno. Patrzyłam jak kołyszą się pode mną. Wyglądały jak duże klipsy. Ich ruch sprawiał mi nawet przyjemność, tylko te klamerki zaczynały wcinać się niemiłosiernie w ciało. Na jednym z sutków zobaczyłam kropelkę krwi... - Tak, teraz moje aktywa są prawie takie, jakie powinny być - powiedział cicho. - Prawie? - krzyknęłam z wyrzutem - nie wytrzymam już żadnego ciężarka więcej. - Cicho, bądź cicho! - Nie będę cicho, mam tego dość. Rozwiąż mnie natychmiast - krzyczałam. Zaczęłam panikować i szarpać się, ale to tylko pogarszało sytuację. Ciężarki na moich sutkach zaczęły się kołysać szybko i w różne strony, obijać się o siebie. To już nie było przyjemne, to było już tylko bólem. Ścierpnięte ręce też dawały o sobie znać. - Rozwiąż mnie, proszę, już nie mogę tak dłużej - prosiłam przez łzy, ale on był niewzruszony. - Jeszcze tylko mały zastrzyk gotówki i uwolnię cię. - Zastrzyk? Żadnych zastrzyków. Żadnych igieł. Nie chcę. Podszedł do mnie od przodu, chwycił za włosy i wymierzył policzek, potem drugi. - Będziesz cicho czy mam cię zakneblować - zapytał spokojnie. To mówiąc pokazał mi niedużą czerwoną kulkę na pasku. - I jak będzie? - zapytał ciągle bardzo spokojny. - Nie będę krzyczeć. - Dobra suka z ciebie, dobra księgowa, zrobisz to, co do ciebie należy... To mówiąc wsunął mi kutasa do ust, głęboko, brutalnie, trzymając mnie ciągle za włosy. Płakałam, nie mogąc nic poradzić na tę sytuację. Czułam się zobojętniała. Po kilku ledwie ruchach poczułam w ustach smak spermy. Ciepła, lepka, słonawa. Po raz drugi tego popołudnia odczułam coś, co było mi znane. Znałam ten smak i nie stroniłam od niego. Ten smak przywołał mnie z letargu, w jaki popadłam, do świadomości. Wtedy też przypomniałam sobie jego słowa o zastrzyku gotówki. Uśmiechnęłam się przełykając tę gotówkę i wyssałam ją do cna. Jego dłonie głaskały moje włosy i twarz. Znowu zrobiło mi się miło. - Na tym chyba dziś skończymy. W każdym razie skończymy na dziś. Odpiął klamerkę z sutka. Krzyknęłam z bólu. Chciałam się zasłonić, ale dłonie miałam ciągle spięte z tyłu i unieruchomione. Zdobiłam unik przed odpięciem drugiej, wiedziałam już jak zaboli. I nie myliłam się, ból był niemiłosierny. Jego palce masowały moje umęczone piersi. Sutki były tak tkliwe, że nie mogłam znieść tego dotyku, ale jednocześnie tak bardzo go pragnęłam. Przynosił ulgę, koił... Odpiął moje ręce i nogi. Byłam całkiem zdrętwiała. Objął mnie mocno i poprowadził do łóżka. Z ogromną przyjemnością zanurzyłam się miękkiej pościeli. Zwinęłam się w kłębek i wsunęłam pod puszysty koc. Dłońmi masując obolałe sutki. Płakałam. Poduszka robiła się coraz bardziej mokra. Poczułam zapach cytryny i uświadomiłam sobie jak bardzo jestem spragniona. Łapczywie wypiłam podaną mi szklankę wody. - Dziękuję - powiedziałam podając mu pustą szklankę. - Za co mi dziękujesz? - Sama nie wiem... - odpowiedziałam cicho i chciałam się znowu wtulić w poduszkę. Objął mnie i przytulił. A ja płakałam. Bowiem doznania, które stały się moim udziałem były bardzo sprzeczne. Sama nie wiedziałam już kim jestem. I kim jest On. - Następnym razem dobrze się zastanów, zanim wyjawisz komuś, że jesteś... księgową. Mówiłem ci - księgowość to bardzo podniecająca dziedzina... A ty jesteś świetną księgową... ****** Kiedy w łazience spojrzałam na swoje ciało odbite w lustrze, doznałam niesamowitego wrażenia. Przypomniała mi się Nagiko, bohaterka filmu 'The pillow book' Petera Greenaway'a, której kochankowie nanosili na skórę swoje wyznania. I ona i ja opętane słowami, obie pozwalające się słowom uwodzić i przenosić w nieskończone przestrzenie. Obie będące i piórem, i papierem... Ale na moim ciele oprócz liter i cyfr On zostawił jeszcze inne znaki. Kierunkowskazy do innego świata... Znaki flamastra zmyła woda... Inne zostały na dłużej... Na zawsze?... Może... ****** Jestem suką i jestem z tego dumna!
  23. „Wystarczy, że moje myśli ukształtują się w formie niewidzialnej dłoni, która przesuwać się będzie po Twojej skórze, nie dotykając jej wcale, od szyi, powoli do tyłu, ponad ramieniem, na plecy. Odchylisz głowę do tyłu, prosząc o dotyk, marząc o tym, by on się urzeczywistnił, a moja dłoń będzie powoli delikatnie przesuwać się wzdłuż kręgosłupa by w końcu dotknąć Twojego biodra. Dotyk niewidzialnej dłoni rozpali Twoją skórę, poczujesz ten dreszcz, który powstaje gdy skupiasz się na tym dotyku, bez fizycznego kontaktu. Dreszcz który przechodzi od ciała do duszy, który przenika na wskroś i który obezwładnia myśli”. Turgon 6 września 2004r Wyszłam z kąpieli odprężona i zrelaksowana. Zawinięta w ogromny, puszysty, ręcznik pachnący wiatrem, stanęłam na progu sypialni. Granatowo-chabrowa pościel kusiła swoim bezmiarem, zapraszająco lśniła w blasku świec... Już cieszyłam się na to niesamowite wrażenie, jakie wywoła zetknięcie rozgrzanej skóry z gładką, śliską, niemal metaliczną satyną... Otulić się tym jedwabistym dotykiem, zanurzyć w chłód, oto moje jedyne myśli w tej chwili. Odchyliłam rąbek kołdry i zobaczyłam na poduszce niewielką, bladobłękitną kopertę. W środku, na maleńkim skrawku papieru, skreślone pośpiesznie kilka słów więcej przyniosło domysłów niż faktów... „zabiorę ci mowę dzisiejszej nocy i oczy, bo tak jedynie możesz w świat rozkoszy wkroczyć” - Jeśli kiedyś zaczniesz mówić wprost odejdę – wyszeptałam – uwielbiam Twoje zagadki. Rozkoszny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa, kiedy złożyłam swoje ciało w chabrowe objęcia, wszechobecny chłód zaczął powoli ustępować miejsca delikatnej przyjemności. Zdmuchnęłam świece. Zasypiałam spowita uczuciem uwielbienia dla Niego i wdzięczna za wyrafinowana intymność, którą dla mnie przygotował. - Cóż może to być? - zdążyłam jeszcze pomyśleć zanim zasnęłam... Obudziło mnie... właściwie sama nie wiem co mnie obudziło. Nie był to żaden dźwięk ani ruch, ani nawet światło – światło widziałabym, nawet przez zamknięte powieki. W taki razie co? Bałam się otworzyć oczy i bałam się poruszyć. Postanowiłam poczekać wsłuchując się w otoczenie, szukając najmniejszego choćby dźwięku, który pozwoliłby odgadnąć powód mojego przebudzenia. Powoli utwierdzałam się w przekonaniu, że tym, co mnie obudziło była czyjaś obecność w sypialni. - To nie możliwe – przemknęło mi przez myśl – przecież On jest daleko... bardzo daleko... A jednak myśl, że znajduje się blisko nie opuszczała mnie ani na moment. Zamiast zastanawiać się co się dzieje, zapragnęłam to przeżyć. W końcu byłam bezpieczna, we własnym łóżku, co mogło mi się stać... Wróciłam pamięcią do bileciku na poduszce - zabiorę ci mowę dzisiejszej nocy i oczy, bo tak jedynie możesz w świat rozkoszy wkroczyć... Jak to dobrze, że pierwszym uczuciem jakiego doznałam był strach, to on nie pozwolił mi otworzyć oczu. A przecież tego właśnie zażądał ode mnie On w swoim liście – nie wolno mi patrzeć. Chciałam zapytać, ale druga część zdania stała się odpowiedzią na niewysłowione pytanie – nie wolno mi mówić. I znowu mój strach przyszedł mi z pomocą. Strach – uczucie, które uwielbiam, które jest mi przyjacielem i towarzyszem – i tym razem pomógł mi zacząć nową przygodę. Obecność mojego tajemniczego gościa, stawała się coraz bardziej realna. Wprawdzie nadal nie wydawał żadnych dźwięków, ale odczuwałam ją coraz silniej, coraz bliżej. - To nie możliwe – pomyślałam znowu – niemożliwe... W tym samym momencie poczułam, że kołdra, która otulała mnie czule, zaczyna porzucać moje ciało. Jak obrażona dama, kroczyła dystyngowanie i powoli w nieznanym kierunku, coraz bardziej rozluźniając łączącą nas zażyłość. Na koniec wzdrygnęła się niemal, jakby strzepując niewidoczny pyłek z sukni i odeszła, zostawiając mnie samą. Wzgardzoną. Leżałam naga, na brzuchu, lewa dłoń po poduszką a prawa ręka wyciągnięta wzdłuż ciała. Lewa noga ugięta, a prawa wyprostowana - niemal dotykająca krawędzi łóżka. Czułam na sobie czyjś wzrok. Ktoś przyglądał mi się lubieżnie, czułam jak dotyka mnie tym wzrokiem, którym przebijał się przez mrok. Świadomość własnej nagości i czyjejś obecności pomogła mi przezwyciężyć strach, zaczęłam się delektować się tym stanem. Czułam się trochę jak przed obiektywem. Wszystko działo się za moją zgodą, ale i wbrew niej, było ulotne i nieokreślone. Dreszcz wywołany chłodem powietrza rysował przedziwne wzory na mojej skórze, zmuszając kolejne mięśnie do szybkich skurczy. Nagle odczułam ciepło. Nie dotyk. Ale ciepło. Takie, które jest odczuwalne na ułamek sekundy przed dotykiem. Ale samego dotyku nie poczułam. Trwało to chwilę jakąś, poczym ciepło zaczęło się przemieszczać wzdłuż mojego ciała. Było mi bardzo przyjemnie, powoli zaczynałam odpływać w rozkoszny letarg. - Jeszcze, jeszcze – szeptałam w myślach, prężąc się jak głaskana kotka. Pamiętam jeszcze, że źródło tej odrealnionej przyjemności podzieliło się i teraz czułam jak przesuwa się wzdłuż przedramion, w kierunku dłoni. Ułamek sekundy zmienił wszystkie moje odczucia. Przyjemne ciepło niby-dotyku przybrało gwałtownie na sile, parzące pętle zacisnęły się na nadgarstkach. Szarpnięcie i silny ruch w kierunku pleców. Jednostajny, zdecydowany ruch. Byłam zaskoczona. Najpierw prawa ręką, bez większego bólu poczułam ją na lędźwiach. Lewa, wyszarpnięta brutalnie spod poduszki, wykręcona boleśnie i w łokciu i w barku, dołączyła do niej. Czułam jak parzące pęta stapiają się w jedno. Próbowałam się oswobodzić z tego dziwnego uścisku, ale chociaż jedyne co czułam to gorąco, nie byłam w stanie się uwolnić. Każdy ruch przynosił tylko większy żar i większy ból. Siłą woli powstrzymywałam własny krzyk kiedy znowu poczułam przemieszczające się ciepło. Niezwykle powoli, metodycznie mój tajemniczy gość oplatał mi przedramiona tymi przedziwnymi pętami. Z każdym kolejnym oplotem moje łokcie zbliżały się do siebie, wywołując nieznośny ból. Ból rozchodził się na barki, ściągnięte łopatki dawały znać o sobie. Już nie opierałam się na ramionach, ściągane ognistym powrozem oderwały ciało od podłoża, zmuszając mnie jednocześnie do uniesienia głowy. Teraz już leżałam wsparta na piersiach, które przejęły cały ciężar, górnej części ciała. Gwałtowniejsze szarpnięcie zwiastowało koniec splotu w tym miejscu. W następnej kolejności otrzymałam kilka oplotów powyżej łokci. Starannie i równiutko zamotanych niczym bransolety u rzymskich nałożnic, a skutkujące większym jeszcze, niż dotychczas naciągnięciem barków. Uścisk był bardzo silny, ale najbardziej doskwierało gorąco więzów. I nagle wszystko skończyło się. Przez dłuższą chwilę czułam na sobie jedynie wzrok. Jakby układający dalszą kompozycję. Starałam się przez cały czas poruszać palcami, żeby wymuszać krążenie w związanych rękach, ale każde zaciśnięcie dłoni było kolejnym źródłem bólu. Zaczęłam tracić poczucie czasu i ogarniało mnie zmęczenie. Jednocześnie rosła moja ciekawość dalszego rozwoju sytuacji. Znowu poczułam ciepło, tym razem zaczęło się na dłoniach i spłynęło niżej – na pośladki i uda. Na moment jedynie zahaczając o moją intymność. To miejsce, bardziej niż którekolwiek inne, pragnęło dotyku. Ale nie dane mi było poczuć tam dotyku dłoni. Ciepło przemknęło szybko na uda, łydki... Przeszedł mnie dreszcz kiedy zbliżyło się do kostek. Spodziewałam się kolejnych więzów i nie pomyliłam się. Ogniste pętle na kostkach, zacisnęły się niemal równocześnie. Zgięcie nóg w kolanach było już tylko formalnością. Każda ze stóp została opleciona razem z udem, tuż poniżej pachwiny. Pozycja była mordercza, słyszałam i czułam dźwięki trzaskających włókien mięśniowych, kolana były napięte do granic możliwości. Ta nienaturalna pozycja wycisnęła mi z oczu pierwsze łzy a z gardła przerywany, głęboki szloch. Jak bardzo chciałam prosić Go, żeby przestał, ale nie byłam w stanie. Ból zdominował moją świadomość i podświadomość. Był w każdej komórce. A ja przestawałam panować nad sobą. Nie mogąc mówić byłam skazana na łaskę mojego oprawcy. I znowu szarpnięcie oznaczające koniec splotu. Czekam co będzie dalej. Twarzy zalanej łzami nawet nie mogę otrzeć, gdyż nie dosięgam do materaca. Łzy rzeźbią wiec korytarze w swojej drodze ku dołowi... Bezruch nie trwał długo. Nagle ciepło przemieściło się na twarz. Czuję wyraźnie dwie jakby dłonie po obu stronach twarzy, chwytają moją mnie i odchylają moją głowę maksymalnie do tyłu. Zaczynam się szarpać, w przeświadczeniu, że tak właśnie uwolnię się od tego stalowego uścisku. Niestety. Dłonie uniosły moją twarz. Tym razem jednak czekała mnie niespodzianka i to nie tylko termiczna. Ogniste palce rozchyliły mi szczęki, naciskając boleśnie miejsce ich połączenia. W usta wepchnięty mi został owalny, miękki przedmiot, ale dla odmiany był lodowato zimny, o metalicznym posmaku. Wiedziałam, że to rodzaj knebla, ale nie mogłam zrozumieć dlaczego jest taki zimny i skąd ten dziwny smak. Czułam jak wnętrze moich ust zaczyna cierpnąć, podobne uczucie odczuwalne było na zębach. Wstrętny metaliczny posmak, próbowałam go wypchnąć językiem, ale język nie natrafiał na żaden przedmiot. Przelatywał jak przez powietrze, zatrzymując się dopiero na zębach. To niezrozumiałe, przecież wyraźnie czułam, że coś dużego wypełnia mi buzię, skutecznie blokując wszelkie marzenia o wydaniu jakiegokolwiek dźwięku... Spętana i niema leżałam czekając dalszego ciągu. Uświadomiłam sobie, że nie czuję palców rąk. Najwidoczniej musiały być już sine, albo też On czytał w moich myślach, poczułam bowiem ciepło zbliżające się do mnie. Szczęk narzędzia, jakby bardzo dużych stalowych nożyc, wywołał dreszcz, spotęgowany dodatkowo nagłym mocniejszym naciągnięciem więzów. Nim przebrzmiał szczęk pętające mnie powrozy zaczęły, jak spłoszone węże, umykać z moich ramion. Czułam coraz większą swobodę w łokciach i przedramionach, więzy rozluźniały się i zsuwały. Starałam się ułatwić im ten wirujący taniec, unosząc ramiona w taki sposób, aby między rękoma a plecami powstała szczelina, aby nic nie blokowało swobody, którą właśnie poczułam. A jednak nie tylko ja starałam się kontrolować to uwolnienie opętanej. W krytycznym momencie, kiedy pozostały już tylko pętle na nadgarstkach, ognisty uścisk przeniósł moje dłonie na kostki. Kilka ruchów wprawnych dłoni i na powrót byłam unieruchomiona. Teraz jednak moje ręce ułożone były niemal w naturalnej pozycji, wzdłuż ciała. Zdziwiło mnie, że wybrał dla mnie wygodniejszą pozycję taką, która dawała wytchnienie łokciom. Podziękowałam mu w myślach. Nie dał mi jednak czasu, żeby delektować się tym stanem. Gorąco zaczęło punktowo przybierać na sile. Szybkim, pewnym chwytem za bark i biodro przewrócił mnie na plecy, w ten sposób, że znalazłam się w poprzek łóżka, z głową na jego krawędzi. Jakże bardzo kusiło mnie, żeby na moment uchylić powieki, żeby zobaczyć co się dzieje. Powietrze stało się bardziej duszne i gorące. Łapczywie wciągałam je nosem, starając się uspokoić oddech. Czułam, że nie jestem w stanie opierać się dłużej, to ciepło z każdym kolejnym zbliżeniem było bardziej pociągające. Nawet więzy, przestały parzyć, stały się jakby mocnym i czułym uściskiem. Powoli powracał spokój, a wraz z nim rozluźnienie. Bezwiednie poruszyłam biodrami, tak jakbym chciała wskazać miejsce kolejnego niby-dotyku. A jednak, nie miało znaczenia to, czego chciałam. Żadnego znaczenia. Ciepło zbliżyło się do mojej twarzy. Zanim jednak podjęłam decyzję o otwarciu oczu na twarz spłynęła pierwsza kropla... nie wiem czego... Płynna, ciepła, lepka substancja spływała powoli na zamknięte powieki. Nie była gorąca, ale w tym miejscu nie potrzeba zbyt dużej temperatury, żeby sprawić ból. Tak, z każdą kroplą spływa na mnie kolejna porcja bólu. To coś, jakby roztopiony wosk, ale bardziej gęste i bardziej lepkie. Już po kilkunastu sekundach moje powieki otrzymały niesamowity płynny makijaż, uniemożliwiający ich podniesienie. Oczodoły są wypełnione po brzegi, teraz sama już zaciskam powieki, żeby nic nie dostało się do oczu. Zaciskam je mocno, jakby od tego zależało moje życie. Kolejne, nie krople już ale strużki, dołączają do poprzednich. Czuję to na ustach... czuję, jak podąża śladami łez na policzki, jak spływa na szyję i dalej na kark... na włosy. Czuję jak łaskocząc wpływają mi do wnętrza nosa, jak powoli dociera do gardła, jak spływa na szczyt języka. Ależ... to... jest... Tak! Znam ten smak, znam to uczucie ścinającej się śluzówki w ustach. Cała moja twarz została ochrzczona... skoncentrowaną męskością...ciepłą... pulsującą... żywą... Z tą nowatorską przepaską i w gorejących więzach byłam już całkowicie bezbronna i wystawiona na Jego pastwę. Minęła chwila, która jednak uświadomiła mi, że to nie koniec atrakcji dzisiejszej nocy. Uda miałam bardzo napięte, starałam się rozchylać je na boki szukając pozycji dającej im wytchnienie. Nie wiem czy nie ten właśnie rozchylający ruch zachęcił Go do dalszych działań. Otrzymałam pomoc ze strony ciepłych dłoni. Rozwarte maksymalnie uda ukazały moje intymności, ociekające już sokami rozkoszy. Czułam wzrok penetrujący zachłannie te zakamarki. Za wzrokiem podążyły ogniste palce. Głaskane ciepłem płatki rozchyliły się zapraszająco, a palce przyjęły zaproszenie. Muskały nabrzmiałe miejsca, a każdy z palców miał inną temperaturę. Niby przypadkiem niektóre wsuwały się do środka niosąc przyjemność w głąb ciała. Gdybym nie była związana, chwyciłabym oburącz te jęzory ognia i zatrzymała na wieczność w przedsionku kobiecości. Więzy jednak trzymały mocno, mogłam jedynie czerpać przyjemność w rytm tańca wykonywanego przez palce. Kolejna wizyta we wnętrzu przeciągała się w nieskończoność. Odniosłam wrażenie, że do środka mnie zawitał ukwiał, którego parzące ramiona pieściły mnie, oplatając momentami macicę i zaciskając się na niej. Drżałam. Drżałam z przyjemności. Ramiona ukwiału mnożyły się a moje wnętrze robiło się jakby ciaśniejsze. Czułam silny nacisk na krawędziach intymności, coś bardzo chciało dostać się do środka. To coś było nie tylko gorące, ale i duże. Nacisk odczuwalny był na kościach miednicy i przemieszczał się. Z przerażeniem pomyślałam, że poza palcami On chce wsunąć we mnie swoją płomienną dłoń. Chciałam się wyswobodzić, ale jedyne co osiągnęłam tym nagłym ruchem, było rozgrzanie moich więzów. Znowu stały się niemiłosiernie palące, zupełnie jakby nakazywały mi spokojnie czekać na moje przeznaczenie. Zbyt byłam zmęczona, żeby walczyć i zbyt podniecona. Ukwiał w moim wnętrzu falował miarowo, wprawiając moje ciało w podobny ruch. Rozluźniłam się wsłuchując się w ten kojący rytm nadawany przez ogniste palce. Z każdym ruchem Jego dłoń zagłębiała się we mnie. Powoli, z ogromną delikatnością zdobywał to, co dotychczas było niedostępne dla dłoni. Ból stawał się nie do zniesienia, ale i nigdy wcześniej nie czułam takiego podniecenia. Straciłam poczucie ciała, zapadłam się do środka. Teraz cała byłam już świątynią kobiecości, w każdej komórce czułam ból i przyjemność. Poczułam opór, wiedziałam, że to jest moment krytyczny. Zaciskając zęby zaczęłam wprost nadziewać się na dłoń. Przez moment miałam wrażenie, że nie wytrzymam tego bólu. Ale to był tylko moment. Zatrzymałam oddech, wsłuchując się w siebie. Wszystko we mnie krzyczało ‘dalej’. I poczułam ulgę, napięcie opuściło mnie. Teraz rozkoszowałam się wrażeniami dotykowymi dobiegającymi gdzieś z trzewi. Nie sposób opisać tego niebiańskiego odczucia. Każdy mięsień mojego ciała odbierał echo pochodzące z jądra rozkoszy. I znowu ciepło stało się wrzątkiem, żarem. Ogniem odpornym na ocean miłości, który wypływał ze mnie. Jak niezatapialny okręt górujący nad bezmiarem przyjemności. Ogień. Żar. On. We mnie. Poczułam jak moja kobiecość, mój najdelikatniejszy kawałeczek mnie samej, zachłannie obejmuje te rozżarzone węgle w moim wnętrzu. Jak zaciska swoją różowość w konwulsyjnych niemal ruchach na tym żywym ogniu. Czułam każdy skurcz, każde zetknięcie, każdy milimetr ciała i ognia. - Aż dziwne, że nie słychać syczenia, taka wilgoć i żar muszą przecież do tego prowadzić - przemknęło mi przez myśl na ułamek sekundy przed tym, jak porwał mnie ocean przyjemności. Później były już tylko kaskady ognistej rozkoszy, która zalała najpierw moje wnętrze, a później całą przestrzeń wokół. Niekończąca się rzeka płynnego ognia, przepływająca leniwie pomiędzy kolejnymi stopniami katarakt. Z razu prędkie i chyże, z czasem wygasające w swojej ekspresji, przerywane kolejnymi wybuchami orgazmowych gejzerów. Ciągle, i ciągle z wnętrza mnie płynęło to cudowne spełnienie. Zupełnie, jakby źródłem tego ognia było płynne, wrzące, nieskończone jądro ziemi. Siła zdolna tworzyć i niszczyć. I nie pamiętam już więcej nic... I nie wiem czy postradałam zmysły z rozkoszy czy może zasnęłam... Nie wiem... Moja świadomość powróciła do umęczonego ciała równie nagle, jak nagle odeszła. Czułam swoje ciało, ale bałam się wykonać najmniejszy choćby ruch, bałam się nawet otworzyć oczy. Próba ich otwarcia powiodła się niespodziewanie, co przeraziło mnie jeszcze bardziej. Z przestrachem zacisnęłam powieki. Czego się bałam? Nie wiem. Może tego, że to co się działo ze mną tej nocy jeszcze się nie skończyło? A może wręcz przeciwnie, że nie ma już tego, albo jeszcze gorzej – że było wytworem mojej wyobraźni. Powoli otwierałam oczy, nic nie stało temu na przeszkodzie. Rozejrzałam się, na tyle, na ile pozwalała mi pozycja, w której się znajdowałam. - Jestem we własnym łóżku, w sypialni, nawet zasłona jest nie do końca zasunięta, taka jaką zostawiłam wczorajszego wieczora – mówiłam w myślach widząc dookoła znajome kształty i kolory. Nie patrzyłam na swoje ciało, bałam się widoku, który mogę dojrzeć. Niezmiernie powoli i delikatnie poruszyłam palcami dłoni – były moje. Z wysiłkiem przesunęłam ręce do przodu, czułam się dziwnie. Zupełnie, jak bym wczoraj wykonała jakiś nadludzki wysiłek. - Zakwasy - pomyślałam – ale po czym? – skorygowałam tę myśl. Czułam wszystkie mięśnie od nadgarstków po barki, tak mi się wtedy wydawało. Ale to było coś więcej. Próba podniesienia się z łóżka przyniosła kolejne zaskakujące odkrycie. Ból był odczuwalny w mięśniach żebrowych, na karku, wzdłuż kręgosłupa, na brzuchu, pośladkach, udach i łydkach. - Niemożliwe - powiedziałam do siebie - niemożliwe. Opadłam z powrotem na łóżko. Zamknęłam oczy starając się przypomnieć sobie co się tak naprawdę wydarzyło. Wtedy zobaczyłam w myślach erupcję wulkanu. Eureka! Natychmiast otworzyłam oczy i obejrzałam dokładnie swoją skórę. Oczekiwałam śladów oparzeń, ale to co było na niej widoczne zaskoczyło mnie. Na skórze widniała mozaika podłużnych, równoległych linii, od nadgarstków przez przedramiona do łokci. Kolejne, jak złociste bransolety, widoczne były powyżej łokci. Podobne na udach i kostkach. Nie otarcia... nie oparzenia... ale ślady... purpurowo-złote... blednące w oczach... Wpatrywałam się w nie wprost hipnotycznie. Po kilku minutach zanikły zupełnie. Pozostał tylko ból, który z każdym ruchem przypominał mi, że doświadczyłam czegoś nieziemskiego... - Kąpiel... tak gorąca kąpiel... – wstałam, żeby napełnić wannę, ale to co ujrzałam zatrzymało mnie w miejscu. Na fotelu, w głębi pokoju siedział On. Cichy widz, napawający się tą dziwną sceną. - To niemożliwe, niemożliwe - powtarzałam jak mantrę. - Przecież... jesteś w... co tu.. dlaczego...? - zaczynałam pytania nie kończąc ich. Nie mogłam zebrać myśli. - Jak długo tu jesteś? – wykrztusiłam wreszcie. - Od wczoraj, przyjechałem w nocy i nie chciałem Cię budzić, siedziałem w fotelu i oglądałem spektakl z moją sunią w roli głównej... patrzyłem cała noc... chyba coś ci się śniło... – szeptał tajemniczo, tym swoim namiętnym i obezwładniającym głosem. - Miałam dziwny sen... śniłam o Twoim dotyku... on nie był rzeczywisty... ale był taki realny... - szeptałam zawstydzona. Tak bardzo chciałam, żeby mnie objął przytulił, uspokoił, tak bardzo. - O moim dotyku? – zapytał wyciągając dłoń w moją stronę. Widziałam jak zbliża dłoń do mojej twarzy, zamknęłam oczy, czekając na dotyk. Ale zamiast tego poczułam Jego bliskość i ciepło. Ciepło... - Znam to ciepło. Skądś znam to ciepło – pomyślałam i gwałtownie otworzyłam oczy. Ujrzałam postać z mgły i ognia, na jedną maleńką chwilę, a zaraz potem Jego twarz. Ten kalejdoskop był ostatnim obrazem, jaki ukazał się moim oczom, nim straciłam przytomność... * * *
×
×
  • Dodaj nową pozycję...